poniedziałek, 10 września 2012

08. Ej, słuchaj, mam pytanie: nie chciałbyś się może zmoczyć?

Nienawidzę tej etażerki. Porąbię ją i spalę w piecu. Wywalę przez okno. COKOLWIEK. Zaorać w nią głową jest równoznaczne z piętnastominutowym seansem jęków, stękań, syków i macania po czaszce. Na moment chyba nawet straciłam kontakt z otoczeniem…
Ale bolał mnie także zad, co, wbrew pozorom, nie było wcale pocieszające.
Z chińskimi szparkami zamiast oczu przybrałam pozę, która ponoć miała być siedząca. Z nieznanych mi przyczyn prawdopodobnie wcale jej nie przypominała. Trudno jest usiąść po ludzku, kiedy cały pokój wiruje.
Co ty tu robisz?!
Spojrzałam w lewo, bo stamtąd dochodził głos. Czekaj, chyba kojarzę gościa… Szkoda tylko, że tu tak ciemno. W murzyńskim zadzie bywa więcej światła. Poświata księżyca wpadała do środka dość mocno oświetlając pomieszczenie, ale co dalsze kąty malowały się wręcz na czarno.
Ale kto? ― Zmarszczyłam brwi, próbując skupić się na postaci siedzącej na łóżku, a więc niejako wyżej ode mnie, która miała oczy wielkości pięciozłotówek.
Aż dziw, że automatycznie użyłam angielskiego.
Karolina! ― Tym razem głos dobiegł z prawej, ale był znacznie bardziej odległy.
Niall? ― zdziwiłam się, najwyraźniej wracając do normalności. ― Co ty tu robisz? Co JA tu robię?! ― Spojrzałam z przerażeniem na Liama, który zajmował przecież swoje wyro.
Czy to znaczy, że ja…
TY MNIE BZYKNĄŁEŚ, PROSIAKU?!
Zewsząd dało się słyszeć głośny śmiech. Ci kretyni odważyli się nabijać z dramaturgii mojego położenia! Ja, co zawsze pragnęłam stracić cnotę dopiero po ślubie, zostałam zgwałcona we śnie! Wstyd i hańba, moi drodzy!
Nie! ― Pan Payne był zakłopotany i widziałam, że naprawdę chce się wytłumaczyć. Szczerość w jego oczach wychodziła mu prawie uszami. ― Sam nie wiem, jak się tu znalazłem! ― Ach, więc teoria o gwałcie odpada… Szlag!
Chłopak posłał kolegom naprzeciwko mordercze spojrzenie, choć oni sprawiali wrażenie mających się zaraz posikać z radości.
To na bank twoja sprawka! ― Wycelował palcem w Horana. ― Tylko ciebie śmieszą takie dowcipy! ― Znaliśmy się krótko, ale wydawało mi się, że ta twarz raczej rzadko wyrażała złość. W tym uczuciu wyglądała prawie majestatycznie i tak władczo, że Voldemort by się sfoszył za odbieranie mu fuchy.
Tylko mnie? ― wydusił Blondasek przez śmiech. ― Rozejrzyj się dookoła!
Nie zdążyłby jednak, bo rozległo się dudnienie w ścianę. Oho, chyba zachowywaliśmy się jak stado baranów. Oni, oni! Ja byłam grzeczna i starałam się udawać, że wcale nie chce mi rozsadzić łba. A to nastręczało niemało kłopotów, możecie mi wierzyć.
Nie trwało jednak dłużej niż minutę, a Ewelina znalazła się z nami w jednym pomieszczeniu. Nie muszę chyba wspominać, że wszyscy zamilkli. Zmartwiona, natychmiast podbiegła do mnie, uważnie przypatrując się mojej pomarszczonej grymasem bólu facjacie. Ujęła ją w dłonie i zaczęła oglądać pod różnym kątem.
Co ci, żyjesz? Usłyszałam taki huk, jakby was zdetonowali!
Włączyła lampkę na stoliku. Ostatnie dwa zawroty i już czułam, że wracam do żywych.
Rozmowa w ojczystym języku była jak zbawienie.
Wkręcili nas ― mnie i jego. A ja się tylko walnęłam w to ustrojstwo. ― Wskazałam palcem za siebie.
Rozejrzała się po sypialni i napotkała wzrok kogoś po mojej prawej. Nie widziałam dokładnie, bo wciąż sterowała moją głową.
NIALL!
Skąd wszyscy wiedzą, że to ja?!
Twoja mina mówi sama za siebie.
Miny nie mówią.
Mówią i nie kłóć się ze mną.
Horan nabrał powietrza w płuca, by się sprzeciwić, jednak zrezygnował, napotkawszy piorunujący wzrok Ewelajn. Słusznie, mądry chłopak.
Spojrzała na Liama, który nadal tkwił w tej samej pozie, nie zmieniwszy nawet szczególnie wyrazu twarzy. Wciąż chciał powystrzelać swoich kumpli i nie spuszczał z nich oka, oni natomiast się niespecjalnie przejęli i chichotali, wymieniając na ucho kąśliwe uwagi. Zayn i Lou porozumiewali się z resztą na migi.
Jesteś cały? ― zapytała.
Zwrócił na nią oczy i przytaknął głową. Jego twarz złagodniała.
Ja tak, ale ona porządnie grzmotnęła łbem w ten stolik. Powinna się znaleźć u pielęgniarki jak najprędzej.
Pokręciłam energicznie głową, czując narastające przerażenie. Nie dane mi było jednak na dłużej utrzymać tej czynności, bo czaszka pulsowała jak pływająca meduza.
Dam radę.
Żeby nie być gołosłowną, zerwałam się na równe nogi. Poczułam chwilowe lekkie przeciążenie do tyłu i automatycznie oderwałam jedną nogę od podłogi, a oni zaraz, że nie mam racji… Co za ludzie, co za kraj, sami uparci pediatrzy, weźcie mnie stąd…
Moja pamięć słabo to zarejestrowała, ale pożegnałam się z chłopakami, życząc im dobrej nocy, a oni odpowiedzieli, patrząc, jak znikam za drzwiami ich sypialni. Na korytarzu było o wiele chłodniej, co mnie niezmiernie pocieszyło. Tam panował zaduch i gorąc prawie jak na Saharze. Cud, że potrafiłam oddychać!
Dlaczego mnie nie obudziłaś? ― zapytałam z cichą pretensją w głosie.
Przez chwilę milczała, trzymając kurczowo moją przewieszoną przez jej kark rękę. Zdjęła drugą z moich pleców.
Bo sądziłam, że zrobiłaś to specjalnie, czy coś… ― wymamrotała, szczękając kluczem w drzwiach naszego pokoju.
Zmarszczyłam brwi, a to nieco zabolało. Poza tym myślenie przychodziło mi z trudem (jeszcze większym niż zwykle), dlatego potrzebowałam czasu, żeby odpowiednio skojarzyć fakty.
Specjalnie?
Znowu nie odpowiedziała od razu, bo akurat wchodziłyśmy. Odrzuciła klucz na komodę i usiadła na swoim łóżku, nie kładąc się jednak do snu, tylko przyglądając z lekkim skrępowaniem swoim palcom. Nasunął mi się głupi pomysł, że być może prędzej grzebała nimi w nieodpowiednim miejscu… Otrząsnęłam się jednak w duchu. Wypadki mi nie służą, przebiegło w moich myślach.
Zajęłam miejsce naprzeciw niej, ale liczyłam, że prędko się wytłumaczy, bo głowa stała się ciężka, powieki z trudem podnosiły się ku górze…
Pomyślałam sobie, że… no nie wiem, on ci się może podoba? ― Zerknęła na mnie nieśmiało spod rzęs.
Zamrugałam kilka razy, na pewien czas tracąc ochotę na sen.
Podoba? ― powtórzyłam, jakby pragnąc się upewnić, czy mnie uszy nie mylą.
Wywróciła oczami.
W przeciwieństwie do całej reszty tego świata uważam, że jesteś człowiekiem, więc masz ludzkie odruchy ― wyjaśniła. Była w tym szczera, co mi się spodobało. Poczułam ciepło na sercu. ― Ale się pomyliłam, tak? ― Czy w jej głosie zabrzmiała nutka nadziei?
Tak ― odparłam zdecydowanie, uśmiechając się od ucha do ucha.
Opadłam na prawy bok, a więc na ten koniec łóżka, na którym nie napotyka się na poduszkę. Trafiłam w kołdrę, jeden zero dla mnie. Nie musiałam otwierać kolekcji guzów, fuck yeah.
Ewelina mówiła chyba coś jeszcze, ale nie pamiętam, bo z takim błogim wyrazem twarzy odpłynęłam do krainy Morfeusza.

Na śniadaniu napotkałam na badawcze i podejrzliwe spojrzenie pięciu par oczu, ale fakt ten spłynął po mnie jak woda po kaczce. Po mojej współlokatorce także. Przyczyna tkwiła w tym, że chciałyśmy się mocniej skoncentrować na treningach. Ostatnio jakoś wypadły nam one z głowy, a my nie zamierzałyśmy zawodzić Yvie, więc codziennie sumiennie pracowałyśmy głosami ― nie do przesady, ale też bez obijania się. Poza tym przepisywałyśmy lekcje od Agi B. i starałyśmy się każdą lekcję powtarzać, żeby mieć chociaż ociupinę łatwiej po powrocie do domu, a zapowiadało się, że to już za trzy tygodnie.
Z No Direction byłyśmy „w rozjazdach” ― przelotne „cześć” na korytarzu i nic więcej. Naprawdę! Znowu siadaliśmy przy odległych końcach stołu. Czasem tylko zerkałam w ich stronę, czy znów ktoś mnie nie mierzy pedofilskim spojrzeniem. Nie mierzył.
Rozruch przyniósł dopiero czwartek. Po ciężkiej pracy wokalnej, wczesnym wstaniu i szybkim poranku położyłam się na swoim wozie z westchnieniem ulgi. Pośpiech sprawiał, że miałam dość świata bardziej niż zwykle, a moje powieki były zmęczone już o dwunastej. Tymczasem zegarek wskazywał kilka minut po czwartej popołudniu, a przede mną majaczyła wizja orzeźwiającej nauki historii do matury. Ach, jakże ucieszyło się moje serce! Czułam, że z tej radości sprzedam sobie kulkę w łeb. Ewelina, która w drodze powrotnej chciała jeszcze wstąpić do kuchni po butelkę wody, weszła pięć minut później, kiedy, leżąc w swojej tradycyjnej pozie (dłonie splecione na przeponie, nogi skrzyżowane), jęczałam z dwóch aż powodów ― bolącego kręgosłupa (ach, zawsze chciałam być dromaderem!) i przykrego obowiązku, który czyhał na mnie w torbie podróżnej. Kubiak usiadła na swoim łóżku, ale miała jakąś zdekoncentrowaną minę i wyglądała na nerwową.
Ładna dziś pogoda ― stwierdziła.
Faktycznie, od rana przygrzewało porządne słońce. Słyszałam komentarze innych uczestników, że chyba nadciąga globalne ocieplenie. Zdziwieni byli jak nigdy! Nie przeszkodziło mi to jednak w stękaniu.
Idziesz się przejść?
Nieeeee… Czeka na mnie histaaaaa…
Ale ja idę ― oznajmiła, wstając. ― Muszę się przewietrzyć, te mury niszczą mi mózg ― dodała, grzebiąc w szafie.
Ostatni płaczo-jęk i schyliłam się pod wyro, mozolnymi ruchami wysuwając spod niego przepastną torbę (trzymałam w niej drobiazgi niezwiązane z ubraniami, te wypakowałam do połowy do komody i szafy, reszta siedziała w walizce). Z prędkością ślimaka wyjęłam zeszyt śmierci, po czym opadłam znów na poduszkę, opuszczając notatki na twarz. Zdjęłam je po chwili i rzuciłam na nie okiem. Nie było tam ani jednej interesującej rzeczy. Dlaczego ja postanowiłam z tego pisać maturę? Ach, tak, przecież potrzebuję dodatkowego przedmiotu…
Zabawne. Uznałyśmy z Ewelajn, że dostaniemy się na Uniwersytet Wrocławski. W moim przypadku było to porywanie się z motyką na słońce. Najbardziej szalona rzecz z całej mojej osoby. A teraz opowiem wam jeszcze większego suchara: wzięłyśmy udział w brytyjskim X-Factorze. Dobre, nie? Mnie też to nie śmieszy.
Ewelina podeszła do okna pomiędzy naszymi łóżkami (drugie przecież miałam ja) i zerknęła zza szyby na ogród. Dopięła ostatni guzik swojego szarego płaszcza z dużymi, czarnymi guzikami, wyciągnęła włosy, które wpadły za kołnierz, poprawiła spinki trzymające grzywkę, strzepnęła niewidzialny kurz z czarnych rurek, rzuciła okiem na zimowe kozaki, po czym oznajmiła:
Wychodzę.
A kiedy wrócisz?
Niestety, moje pytanie zostało rzucone w eter.


Początkowo nauka szła mi dość sprawnie, ale później trudno było z koncentracją. Naprawdę ciążyły mi powieki. Lubiłam historię, tylko przy jej nauce zawsze zasypiałam… Taka mała, nieznacząca wada. Jak trudno się później zebrać po drzemce! Czasem graniczyło to z cudem, ale musiałam. Tym razem miałam szczerą ochotę to olać i tak też zrobiłam. Odrzuciłam zeszyt w kąt (spadł w nogach łóżka na podłogę) i odwróciłam się na bok. Śmiesznie mi się spało, bo kilka dni temu zmieniłam stronę poduszki i głowę miałam bliżej drzwi, niż ściany.
Nic z tego. Kiedy oficjalnie olałam naukę nachodziły mnie myśli dziwne, acz nie prowadzące do snu. Jakbym wyżłopała wiadro kawy. Kręciłam się, przykrywałam nawet kołdrą tylko po to, by za chwilę stwierdzić, że mi za ciepło, przerzucałam się z brzucha na plecy, z nich na boki, zmieniałam pozycje i strony wyra, ale to wszystko na nic. W moich myślach pojawiały się stada żubrów, pelikany, ciasteczka z czekoladą, Nutella, majtki, skarpety, prysznic, woda, rowery, śmiech, tysiące piosenek, ale nic z tego nie trzymało się kupy (może to i lepiej, bo przynajmniej nie śmierdziało). Byłam jakaś rozdrażniona; chciało mi się do kibelka, a jednocześnie wolałam zostać na miejscu, miałam ochotę na loty o smaku straciatella z dużą porcją śmietany, ale zaraz potem znalazłam w sobie dwusekundową mobilizację do odchudzania, by stwierdzić, że i tak nie zrzucę. A może zacznę biegać?, pomyślałam sobie. Ale czy ktoś widział biegające sumo? Poza tym moje cycki przykuwały większą uwagę niż prędkość czy postępy w tej dyscyplinie. Kiedy jeszcze biegałam na Księżej Górze to nie miałam życia. Każdy dres podziwiał dwa podskakujące balony, nie te pięknie wyrzeźbione łydy!
Panie, skąd brać siłę, żeby się nie zabić?
Zastanowiłam się nad pójściem do zakonu, ale ostatecznie doszłam do konkluzji, że nie uśmiecha mi się wizja wieloletniego procesu za demoralizację instytucji kościelnej, więc odrzuciłam tę opcję. Zasadniczo nie miałam większego wyboru niż edytorstwo i redakcja. Niestety, byłam skazana na czytanie okropnych rzeczy i poprawianie autorów od siedmiu boleści. Lepsze to od złodziejstwa, jednak…
BINGO! Po bitej godzinie zmagań z niechętnym odpoczynkowi organizmem zaczęłam wjeżdżać na różowym jednorożcu do krainy, w której pada wyłącznie lodami. Mmm, waniliooooweee… Nie zdążyłam ich jednak zebrać, bo moja kochana komórka wydała z siebie rozpaczliwy jęk wykończonej baterii. Poczułam w sobie niepohamowaną żądzę mordu.
Podłączywszy telefon do ładowania zdecydowałam się poddać w kwestii popołudniowej drzemki i natychmiast pobiegłam do Wujka Charlesa, u którego odczułam znaczną ulgę. Kiedy załatwiłam, co konieczne, pomyślałam, że dobrze byłoby odwiedzić salon w dzień inny niż sobotę. Zamknęłam więc Jaskinię na klucz, który włożyłam do kieszeni spodni, i po upływie kilku sekund znalazłam się w salonie. Gały mi omal nie wypadły, kiedy zastałam go pustym. Nic to, wskoczyłam na kanapę, dorwałam pilota i włączyłam naszą okazałą plazmę.
W brytyjskiej telewizji lecą jeszcze większe szmiry niż u nas. Matko różowa, jakieś pseudodokumentalne programy o nastoletnich ciążach. Gdybym chciała sobie pooglądać dziwki, to do Katowic bym pojechała… Albo zwyczajnie zajrzała do pokoju Belle Amie. Dżizys, aż się roześmiałam na głos na myśl o nich. Cztery laleczki dobrano w zespolik, żeby mogły chóralnie bezcześcić piosenki kogoś, kto się zdrowo napocił, żeby miały głębię. Są jak budowniczowie, którzy postanowili przebudować basen dla dorosłych na brodzik… Ale mają Murzynkę, to pewnie żyją w luksusie. Też bym chciała, żeby ktoś mi przynosił szklankę, która stoi obok mojej ręki!
Włączyłam jakąś stację, w której nazwie widniało słówko essentials i zostawiłam ją, bo muzyka płynęła całkiem przyjemna. Na tle innych stacji muzycznych ta była niczym awangarda. Wskoczył teledysk Man who can't be moved, więc się ucieszyłam. Dawno tego nie słuchałam. Balsam, BALSAM dla uszu po prawie trzech tygodniach słuchania w kółko tej samej melodii. Jestem pewna, że znienawidzę ten utwór, kiedy już go zaśpiewam na żywo.
Zmartwiałam. W tym tygodniu wypadała emisja trzeciego odcinka z przesłuchań, a to oznaczało, że zostało tylko małe, krótkie, samotne siedem dni do występu na żywo. Adrenalina uderzyła we mnie jak obuchem w łeb. Przełknęłam głośno ślinę.
Z wrażenia oparłam się i coś mnie zabolało. Odsunęłam się, oparłam znów, ale to nic nie dało. W końcu odwróciłam się i zaczęłam macać kanapę, aż wyczułam coś twardego za skórzaną poduszką. Zanurzyłam rękę między nią a deską i po chwili w oglądałam okładkę książki, której okładka krzyczała „ALGEBRA”. Otworzyłam ją, a moim oczom ukazał się podpis Liam Payne. Nie chciało mi się szczególnie myśleć nad jego aktualnym położeniem, więc dźwignęłam zad i zawędrowałam do ICH pokoju.
Trzy stuki i zsynchronizowany chór odparł „proszę”. Nacisnęłam klamkę. Jak zwykle zastałam burdel, ale czy kogokolwiek to dziwi?
Nie wiecie może, gdzie jest Liam? ― Nawet nie zamknęłam za sobą drzwi, to miała być krótka wizyta.
Jeśli nie wiesz, gdzie jest Liam, to poszukaj w kuchni ― wyrecytowali jednogłośnie.
Przez chwilę patrzyłam na nich z lekkim przerażeniem i w absolutnym bezruchu, po czym otrząsnęłam się, mając przy tym niemałe problemy z powrotem do rzeczywistości.
Dzięki! ― Wyszłam już w cudownym nastroju i podskokach.
Kiedy przechodziłam przez jadalnię, uświadomiłam sobie, że przecież było ich tylko trzech, a łóżko Louisa stało pomiędzy dwoma piętrowymi. Stwierdziłam jednak, że nieobecność jeszcze jednego z nich to kwestia pójścia do ubikacji i więcej już sobie nie zaprzątałam tym głowy.
W kuchni krzątała się spora grupa ludzi, tym także uczestnicy show. Przeczesywałam wzrokiem całe obszerne pomieszczenie, żeby znaleźć jedną blond-brązową czuprynę, ale z miejsca się nie dało, więc rozpoczęłam spacer między blatami… Oberwało mi się surowym ciastem w policzek, zachwiałam się na ostrużynach z ziemniaków, a na końcu rozdeptałam pomidora. Zaraz potem ktoś zdzielił mnie w skroń dorodnym ogórkiem.
O rany, przepraszam!
Przestałam się gapić na mój podniesiony, upaćkany czerwoną mazią trampek i podniosłam wzrok na rozmówcę, którym okazał się nasz wielki zaginiony. Obok niego energicznymi ruchami starsza kobieta w kucharskim kitlu, na którym plakietka głosiła ZOE, przyrządzała coś, co wyglądało na gulasz z żaby. W jednej kolega nasz dłoni trzymał narzędzie tortur, obiema jednak przytrzymywał białą czapkę kucharską, zjeżdżającą mu na oczy. Wyglądało to tak, jakby się łapał za głowę.
Spoko ― odparłam, pocierając skroń, a opuściwszy nogę.
Przez kilka sekund staliśmy w milczeniu. Ja musiałam sobie przypomnieć, po co tu przyszłam, a on? Nie wiem, gapił się na mnie jak na ciało obce.
Aha. ― Doznałam olśnienia! Pokazałam mu i podałam podręcznik. ― Twoja algebra. Coś często ją gubisz.
Uśmiechnął się do książki, jakby dostał świeżo wydobyty diament. Aż mu oczątka zabłysnęły, och, to urocze, czyż nie? Mnie się tak dzieje tylko na myśl o czekoladzie. I polskim.
Radzę ci jej pilnować, bo następnym razem ją spalę.
Ten dureń patrzył na moją szyję. Bosze, może on jest Edwardem?, pomyślałam niemal panicznie. Haha, dobre! Czułam się tym trochę zdegustowana, mógłby się przestać gapić. Dwa centymetry niżej i miałby palce wbite w gały. Jestem tolerancyjna, ale do pewnego stopnia. Wszystko ma swoje granice. Za podziwianie moich cycków powinnam pobierać opłaty, dorobiłabym się.
Wiesz, że tu ― musnął palcem wgłębienie między moimi obojczykami ― widać twój puls?
Mina skwaśniała mi jeszcze bardziej.
Świetnie, napisz o tym artykuł do The Times ― mruknęłam nie tyle zła, co zniesmaczona i znudzona. ― Miłego ślęczenia przy garach! ― krzyknęłam na odchodne, a potem ziewnęłam.
Odechciało mi się telewizji, zresztą w salonie zebrało się kilka osób i zrobił się mały gwar, więc miałam kolejne powody, by zrezygnować. Poza tym znów przyszła senność i dochodziła piąta, a w tym szajsowatym pudle nie puszczali niczego ambitnego.
Po powrocie do pokoju od razu wstąpiłam do łazienki. Ściemniało się, przez co pomieszczenie nabierało nietypowego klimatu. Żałowałam, że nie wstawiono nam wanny ― miałam szaloną (i jakże rzadką) ochotę wziąć długą kąpiel przy świecach zapachowych. To nawet lepiej, bo Ewelajn się nie zamyka na kilka godzin, przemknęło mi przez myśl. Myjąc ręce przyglądałam się odbiciu w lustrze. No cóż, Pokemonów nie widuje się na co dzień! Badałam skórę twarzy pod różnym kątem, ale niczego mi to nie dało. Nadal papierowo sucha, a mnie się nie chciało codziennie jej smarować jakimiś obleśnymi maziami, które ogół nazywa kremami. Ble, nienawidzę mieć tłustych dłoni. Nawet przez moment.
Wytarłam się w ręczniczek zawieszony z boku i znów spojrzałam na zwierciadlanego Pikachu. Podeszłam bliżej i dotknęłam miejsca, któremu tak badawczo przyglądał się Liam jeszcze dziesięć minut temu. Tak, Pokemonom widać puls! Ach, takie z nas urocze, romantyczne stworki. Chyba napiszę o tym książkę.
Zakryłam to miejsce, uciekłam sprzed lustra i, zgasiwszy światło, wyszłam do sypialni. Skoro tylko podniosłam wzrok z podłogi, dostałam zawału.
CHRYSTE PANIE!
Na środku pokoju stała Ewelina. Niby nic, przecież to naturalne, bo ona także w nim mieszkała. Najbardziej szokujący fakt był taki, że wyglądała jak zmokła kura. A gdzie zmokła, WYPRANA w wirówce! Bębniły krople spadające z włosów i płaszcza, którego jasny odcień szarości przeszedł w ciemniejszy o cztery tony, a pod jej stopami tworzyła się coraz bardziej rozległa kałuża. Woda rozpływała się w zastraszającym tempie.
Z sąsiedniego pokoju dobiegł nas bardzo głośny, spektakularny wręcz śmiech. Przez szparę w drzwiach zauważyłam Nialla, który aż musiał się oprzeć na balustradzie wokół kwadratu, dającego widok na piętro niżej.
Szybko wróciłam do sytuacji u siebie.
Właź do łazienki! ― Otworzyłam jej drzwi i utorowałam drogę.
Ledwo doczłapała na miejsce, po czym bezradnie stanęła, patrząc na mnie dziwnym wzrokiem. Niby się uśmiechała, a jednak krzywiła, jakby ją coś bolało…
Przez kilka sekund milczałyśmy, wpatrzone w siebie, tylko że moje oczy chciały wyturlać się z orbit.
Nie powiesz mi, że tam leje!
Automatycznie spojrzałyśmy na okno, za którym panowała prawie noc. Niby po piątej dopiero, ale zima robi swoje…
Opowiem ci potem ― odpowiedziała, rozpinając wreszcie płaszcz. ― Od razu wezmę prysznic, bo to bez sensu. Przyniosłabyś mi suche ubrania? Możesz piżamę, nie chcę schodzić na kolację, nie jestem głodna.
Przytaknęłam głowę, zabrałam odpowiednie rzeczy i położyłam na klapie od sedesu. Wtedy już była bez koszulki i zdejmowała dżinsy. Mokre ciuchy zajmowały prawie całą podłogę. Podziękowała z ciepłym, błogim uśmiechem. Kiedy zamknęłam drzwi, wybuchnęła gromkim śmiechem i krzyknęła: Boże, jaka ja jestem głupia, co za schizol! Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się pod nosem. Pomyślałam, że będzie miała ochotę na kakao, więc zeszłam do kuchni (znów). Tym razem było trochę mniej ludzi i, na swoje szczęście, nie spotkałam Payne'a. Za to zauważyłam Zoe, która wydała mi się sympatyczna, więc poprosiłam ją o dwa kubki napoju. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, gdzie nasz wyśmienity kucharz się podział. Jeszcze dwadzieścia minut temu pomagał z zapałem, a poza tym danie nie było skończone, skoro kucharka nadal kręciła się przy tym samym stanowisku.
Za kim się tak rozglądasz? ― spytała pogodnym tonem, stawiając mleko w garnku na palniku. Przekręciła pokrętłem i elektryczny palnik podświetlił się na czerwono.
Za nikim takim ― odparłam jakoś dziwnie spokojnie, grzecznie i bez specjalnych szaleństw. Nie odważyłam się jednak spojrzeć jej oczy z nieznanej mi przyczyny.
Wyjęła z górnej szafki dwa białe porcelanowe kubki: jeden z krową, drugi z baranem. Zaczęła wsypywać do nich stojące obok kakao.
Jeśli szukasz Liama, to wyszedł na chwilę do ubikacji. ― Nadal była taka wesoła.
Nie szukam go, może mi pani wierzyć. ― Wyszczerzyłam się do niej, kładąc rękę na klatce piersiowej. ― Nie mam powodu.
Tak? ― zdumiała się. ― Myślałam, że macie dziś razem spędzić wieczór. Ty i twoja przyjaciółka z zespołem.
Raczej nie ― odparłam, uśmiechając się. ― Liam ma dziwne marzenia.
Pani Zoe się roześmiała.
Nie lubisz go? ― Już zajęła się mieszaniem w wielkim garze z warzywami.
Trudno powiedzieć. ― Zastanowiłam się. ― Znamy się dość krótko. Chyba widziałam go kilka razy przed programem, ale nie jestem pewna… Dużo wokół nas naśladowców Biebera.
Znów wywołam u niej radość.
Jesteś z tego polskiego duetu?
Już wszyscy wiedzą o tym, skąd jesteśmy?
Tym razem zaśmiałyśmy się obie.
Zgadza się, przyjechałyśmy z Polski ― odrzekłam. ― Nie przedstawiłam się nawet. Karolina, nie Caroline.
Uścisnęła moją wyciągniętą rękę, puszczając na moment drewnianą warzechę.
Zoe, i nie lubię, jak ktoś mnie nazywa panią.
Zakodowałam!
Rozmawiało się z nią całkiem lekko, nie czułam skrępowania. Roztaczała wokół siebie jakąś radosną, łagodną aurę, która natychmiast mi się udzieliła. Jakbym była wariatką w poprzednim życiu. Ta czasowa odmiana bardzo pozytywnie na mnie wpłynęła.
Po przyjściu do pokoju zobaczyłam Ewelinę rozczesującą mokre włosy przed lustrem nad komodą. Włączone obie lampki i przyjemne ciepło, płynące z kaloryferów, dawały idealną atmosferę. Każda zajęła swoje łóżko i usiadła na nim po turecku z kubkiem w dłoniach. Teraz startowała najlepsza część. Nie mogłam się doczekać, bowiem przeczuwałam coś bardzo ekscytującego. Mogłabym być samą Sybillą Trelawney albo co najmniej Mickiewiczem.
A było to tak:

Ewelina zauważyła, że Harry gra z kimś w siatkówkę na „boisku”, więc postanowiła popatrzeć, jakie możliwości sobą prezentuje (jasne, jasne, oczywiście, a smarki trolla mają smak Kit-kata). Przy okazji chciała skorzystać z ostatnich promieni słońca w tym roku, więc ubrała się całkiem spacerowo. Niespiesznym krokiem przemierzała kolejne metry ogrodowych alejek, szczególnie zwalniając przy miejscu do gry. Styles grał z chłopakami z FYD i, zdaniem Ewelajn, szło mi całkiem nieźle. Ku swojemu przerażeniu po kilku minutach dostrzegła, że się żegnają i zespół odchodzi. Celowo spuściła wzrok, błądząc nim po czarnej, ziemistej ścieżce w nadziei, że jej nie spostrzeże. Przyspieszyła odrobinę, żeby móc jak najprędzej znaleźć się poza zasięgiem jego wzroku. Nie należało to do łatwych zadań, zważywszy na fakt, że bezdrzewna polanka, na której uprawiało się sporty, była spora i niemal wszystkie ścieżki biegły w pobliżu.
Hej! ― usłyszała i zacisnęła oczy, modląc się, żeby okazało się to snem.
Podniosła jednak głowę i spojrzała mu w oczy. Uśmiechnęła się sztucznie.
Podbiegł do niej. Był o wiele wyższy, ale my obie jesteśmy niskie, więc dla nas każdy jest goryl.
Hej ― mruknęła, chowając usta w grubym, czarnym szaliku.
Oglądałaś naszą grę? ― Wydawał się dumny jak paw(ian).
Nie całkiem, pod koniec zaczęłam się przypatrywać.
I co? ― Wyszczerzył dwa rzędy równych, białych zębów.
Ładnie.
Przyglądała się swoim butom, stała na baczność z rękami w kieszeniach. Czuła jego wzrok na swojej pochylonej głowie.
Idziesz dalej? Bo przeszedłbym się z tobą, muszę się przewietrzyć.
Spojrzała na niego gwałtownie z zaskoczeniem.
To… to chodźmy.
Ruszyli w żółwim tempie. Milczeli przez dobre dziesięć minut, cisza wżerała się w uszy. Policzki musiała mieć koloru zdrowego pomidora, zrobiło jej się ciepło, ale postanowiła się nie rozpinać, bo zwróciłaby tym na siebie jego uwagę. Zastanawiała się, czy i ― jeśli tak ― o czym zagaić rozmowę. Chciałam się zapaść pod ziemię, powiedziała. Czułam się tak głupio, że bardziej już chyba nie można.
Lubisz takie parki? ― spytał w końcu, kiedy się namilczał. ― Bo ja w sumie nie. Wnerwia mnie ta ciągła zieleń. Miasto jest lepsze.
Ja lubię ― odparła. ― Tutaj jest tak cicho, mogę się skupić i odprężyć. W mieście jest hałas i pośpiech, tu czas płynie wolniej.
Zatrzymali się, bo dotarli do tej bardziej udekorowanej części ogrodu. Było dość spore oczko wodne otoczone kamieniami, które w zasadzie przypominało rozmiarem małe jezioro, ozdobne ławeczki (ładniejsze od tych przy alejkach), krzaki róży i piękne kwiaty w donicach. Pod rozłożystym dębem majaczyła huśtawka osobowa. Latem to miejsce nie zapewniało ochrony przed słońcem na pewno. Stanęli nad brzegiem; on włożył ręce do kieszeni spodni, ona swoje nadal trzymała w kurtce.
A ty uprawiasz jakieś sporty?
Nie odwróciła się, ale znów czuła na sobie jego wzrok.
Trenuję siatkówkę ― odparła i dopiero wtedy na niego spojrzała.
Przykucnął, nie utrzymując dłużej kontaktu wzrokowego, i zaczął wpatrywać się w subtelnie falującą taflę. Odbijał się w niej całkiem dokładnie, ona zresztą też. Podniosła jednak mimo to jedną brew do góry, patrząc na swojego towarzysza z odrobiną politowania.
Ciekawe, czy tu żyją jakieś ryby ― mruknął.
Nie powstrzymała się i zrobiła donośnego fejspalma. Na dźwięk plasku zwrócił ku niej czerep. Ewelina aż odeszła kawałek, kręcąc głową z niedowierzaniem, a trzymając wciąż jedną dłoń na czole.
Co?
Nic. ― Oddaliła się o kolejny metr, stojąc doń bokiem i wlepiając wzrok w dal. Tym razem to ona miała ręce w kieszeniach spodni.
Wiedziała, że stoi za nią i zastanawiała się, czy jeśli podniosłaby nogę, to trafiłaby w krocze… Opcja wypróbowania tego pomysłu była bardzo kusząca (JA BYM SIĘ NIE WAHAŁA!), mimo to obróciła się tylko na pięcie. Stali zdecydowanie za blisko, więc wycofała się o krok. Styles uśmiechał się zawadiacko, a w niej rosła nieodparta chęć przygadania mu tak, żeby doznał szoku. Po raz pierwszy od momentu poznania zapałała taką ochotą bycia wredną.
Czego się tak szczerzysz? ― zapytała z kpiącym uśmieszkiem.
Hmm, no nie wiem, może lubię?
Zmierzał drobnymi kroczkami w jej stronę, a ona synchronicznie się cofała.
Masz szpinak między zębami ― skłamała na szybko.
Zaraz podchwycił, pochylił lekko głowę i władował palec do ust, błądząc nim po szkliwie. Nie przeszkadzało mu to jednak w rytmicznym posuwaniu się do przodu.
Jeszcze? ― Znów pokazał dwa rzędy idealnie równych i białych kłów.
Nie, żeby być choć w połowie tak ładnym, jak sobie wyobrażasz, że jesteś, potrzebowałbyś dokupić mózg, ale do twojej czaszki musieliby go wykonać na zamówienie…
Uważasz, że jestem aż tak oryginalny? ― Wyglądał na zachęconego.
Roześmiała się głośno w perfidny sposób.
Boże, ty jesteś taki głupi czy tylko udajesz? ― Kręciła głową z niedowierzaniem.
Zatrzymali się. Po jego twarzy nadal błąkał się jakiś uśmiech, ale wzrokiem dokładnie lustrował Ewelinę, co zaczęło ją onieśmielać i nagle chęć przysolenia mu ulotniła się jak gaz w kuchence. Przestała nawet wyglądać na ironiczną.
Zbliżył się kolejny krok. Sięgała mu do połowy klatki piersiowej. Musiał mieć ponad metr osiemdziesiąt. Oddychała szybko.
Wyciągnął rękę w stronę jej czoła, chcąc jakby odgarnąć prostą grzywkę, kiedy ona… złapała go w nadgarstku w pół ruchu.
E-e, nic z tego, kolego. ― Łobuzerski uśmiech Eweliny przekazywał jasno i wyraźnie, że odczuwa wielką satysfakcję z tego, że nie zepsuła jego plany pseudo-podrywu.
Jesteś pewna? Mam silne ręce.
Ja też.
Popatrzyli na siebie wzrokiem fanatyków, po czym zapytali chórem:
Siłowanie?
Natychmiast spletli swoje dłonie, prostując ręce w łokcia i, pochyleni, z całej siły starali się przepchnąć przeciwnika aż się podda. Ewelajn czuła, że schodzą coraz niżej, a jej adidasy zaczynają kopać dziury w trawniku. Rozwalając więc piękną murawę, walczyli równie zawzięcie jak Achilles z Hektorem.
Początkowo to Kubiak wygrywała ― Styles był zmuszony zrobić trzy kroki w tył, ale wystarczyło, że przypomniała sobie na ułamek sekundy o tym, że za tydzień występ na żywo i stalowe mięśnie powoli puszczały. Z miną triumfatora odepchnął ją po kilku minutach z taką siłą, że zachwiała się nad brzegiem jeziorka, ale wróciła do równowagi.
Jesteś facetem, nic dziwnego, że ci się udało ― stwierdziła bez żalu, naciągając czarny, wełniany golf na tyłek.
Możemy zrobić rewanż, jak chcesz.
Pokręciła głową. Nastrój się jakoś ulotnił. Patrzyła na zachodzące słońce.
Stanął za nią i nagle, bez żadnego uprzedzenia, złapał ją pod boki, po czym odwrócił i przerzucił sobie przez ramię.
CO TY ROBISZ?! OCIPIAŁEŚ?!
Porywam cię. Skoro nie chcesz rewanżu, to zrobimy coś ciekawszego.
Co masz na myśli? ― Obserwowanie jego gaci nie było interesującym zajęciem. Jeśli to miała być ta rozrywka, to ja dziękuję, skomentowała potem. Wówczas była przerażona.
Zabawimy się w Robin Hoo… AAAAAAAAAAAAA!
Tak to jest, kiedy się wychodzi na spacer z kimś, kto ma spłaszczone półkule mózgowe!, rzekła. Nasz kochany Styles to nie tylko antyinteligent, to także skrajna łamaga. Nadepnął na jeden z płaskich, acz śliskich kamieni, którymi ozdobiony został brzeg. Kamień ten się osunął do wody, a Harry razem z nim. Ewelajn w ostatnim momencie nabrała powietrza w płuca, a pod wodą wyswobodziła się z jego uścisku. Nie było to zresztą trudne, bo sam zapomniał o swoich poronionych pomysłach i pragnął jak najprędzej wydostać się, choćby jedynie głową, ponad taflę.
Pierwszy oddech u obojga był spazmatyczny jak u gruźlika. Natychmiast spojrzeli po sobie. Styles czekał najwyraźniej na jakiś atak z jej strony, ale miał szczęście, bo ona nie jest mną, więc otrzymał jedynie niemrawy uśmiech. Sam uśmiechał się niepewnie, jakby wciąż czekając na pożarcie.
Mokro mi ― mruknęła, czując, że zaczynają jej drgać wargi.
Nie jesteś… zła? ― zaskoczył się.
Nie, bardziej zażenowana ― odparła z tym samym wyrazem twarzy. ― To wygląda trochę tak, jak byśmy byli dzikusami z psychiatryka, chcącymi wziąć chłodzącą kąpiel w sadzawce.
Zamilkł, spuszczając czerep.
Przepraszam ― bąknął, nieśmiało i całkiem poważnie spoglądając na nią spod rzęs.
Spoko ― wymamrotała, po czym, oparłszy swoją siłę na rękach, wyskoczyła z wody.
Nie oglądała się za nim, kątem oka dostrzegła, że siedzi tam jeszcze, ale dwie minuty później słyszała jego kroki za sobą (mokry jeans wydaje taki śmieszny dźwięk). Po drodze nikogo nie spotkała, w salonie nawet nie wiedzieli, że tamtędy przechodzi.

Pacnęłam się z otwartej w czoło, opadając bezwładnie na łóżko. Nawet ja bym nie wpadła na tak genialny pomysł, żeby łazić nad brzegiem wody z kimś przewieszonym przez plecy. A skoro tak, to musi być źle.
Cały piątek i pół soboty unikali swojego wzroku. Ha, żeby tylko! Ewelina ciągle prosiła mnie, żebyśmy siadały z dala od nich. Nie miałam interesu w znajomości z nimi, więc z obojętnością przystawałam na te prośby. A oni i tak machali z drugiego końca stołu z wielkimi bananami na pyskach. Odmachiwałam, bo ich optymizm był jak epidemia ptasiej grypy. Dwa razy podali zupę, toteż dwa razy jedli w niepełnym składzie.
W sobotę porwał nas wir sprzątania ― nas, czyli moją uroczą osobę i Ewelinę, bo tych pięciu żyło w bezustannym bałaganie. Wstałam w jakimś mroczno-ponuro-złośliwym humorze, choć wystawiam zawsze obie nogi jednocześnie za łóżko, więc nie ma mowy o lewonożnej pobudce. Mimo to ciągle zbierało mi się na uszczypliwe docinki, drażniły mnie drobnostki i tylko towarzystwo swojej współlokatorki znosiłam w miarę dobrze. Kiedy wpadł do nas Zayn spytać, czy któraś nie ma lusterka na zbyciu, odparłam, że nawet gdybym miała, to i tak by go nie dostał, bo ono się tłucze na widok Pokemonów. Ewelina zmieszała się bardzo i prędko podała mu swoje, śmiejąc się przy tym nerwowo. Malik był wdzięczny i uśmiechnięty, ale biło od niego urażoną dumą. Kiedy wycierałam drzwi od strony korytarza, spotkałam stojących na nim Nialla i Stylesa ― czekali na resztę, która gramoliła się w pokoju, bo gdzieś wychodzili. Nudę na czas grzebania się reszty wypełnili rozmową. Słowa Barana (…) i wtedy pomyślałem… przerwałam głośnym, perfidnym rechotem. Horan zrozumiał tę wysublimowaną aluzję i zaśmiał się krótko, jego kumpel zaś puścił ją mimo uszu. Weszłam do środka, kiedy reszta No Direction zamykała właśnie swój Bangladesz. Obiad zjadłyśmy koło drugiej; potem długo usiłowałam jakoś wyłączyć swoją wewnętrzną sukę, ale słabo mi szło. Nie mogłam pohamować własnej cechy charakteru. Nie zmiękczyła mnie nawet nauka historii! Co więcej, później byłam wredna nawet dla samej siebie. Choć muszę przyznać, że wiedza przepysznie wchodziła mi do głowy.
Za pięć siódma wieczorem zjawiłyśmy się w pełnym ludzi salonie. Zdążyłyśmy zająć część małej kanapy. Dziesięć sekund później z góry rozległ się tętent koni i pięciu muszkieterów wpadło ze śmiechem do pomieszczenia. Niall bezpardonowo wskoczył obok Eweliny (ja byłam przy samym podłokietniku), o miejsce przy nim walczyli na kciuki Harry i Louis, ale wygrał ten drugi; na drugim podłokietniku usiadł Liam. Styles umiejscowił swój zad na oparciu, tak, że krocze schował za głową Ewelajn, nogi spuszczając wzdłuż jej ciała. Na ten pomysł wytrzeszczyła tylko oczy w skrajnym szoku, ale nie skomentowała tego. Na moim podparciu dla łokci grzecznie klapnął boczkiem Zayn. Poczułam ciężar w żołądku, bynajmniej nie z powodu niezdiagnozowanej choroby. On się do mnie uśmiechnął, a ja schyliłam głowę, podpartą ręką, umieszczoną za jego tyłkiem.
Mmhpf ― wymamrotałam.
Proszę?
Westchnęłam, choć nadal mu nie spojrzałam w oczy.
Przepraszam ― bąknęłam.
Roześmiał się serdecznie.
Jesteś walnięta, ale to ci dodaje uroku ― stwierdził, nie przestając się cieszyć. ― Nie masz za co, nie obraziłem się. Aż taką cipą nie jestem!
Gdybyś był cipą, to nie miałbyś tego namiociku ― zauważyłam, palcem wskazując na zamek w jego spodniach.
Oczywiście, że nic tam nie miał. Teraz. Ale widać było, że coś w ogóle ma.
Światło zostało zgaszone, a pokazujący dotąd ułomne reklamy telewizor wreszcie puścił czołówkę programu X-Factor. Ten obrazek napawał mnie przerażeniem. Serce zaczęło walić jak młotem, wróciły mdłości i znowu startował syndrom rąk i stóp trupa. Wszystkie moje członki miały średnią roczną temperaturę na Alasce i kogokolwiek bym nie dotknęła, odskakiwał z wrzaskiem. To się nazywają umiejętności!
Poczułam wibracje w kieszeni. Koleżanka wysłała mi smsa, ale nie wiedziałam, czy mogę odpisać. Ryzyko było dość spore. Teoretycznie Aga B. otrzymała oficjalne pozwolenie na porozumiewanie się z nami, ale przy tym musiała podpisać klauzulę tajności. Czy komunikowanie się z nią w sprawie własnego wzrostu to wykroczenie względem regulaminu? A srajcie się, pomyślałam i zabrałam się za stukanie.
Odcinek mnie nudził. Od początku smsowałam z Agnieszką o rzeczach tak mało ważnych, że wątpię w istnienie innych ludzi na tym świecie, którzy skłonni byliby pisać o równie bezsensownych pierdołach. To wszystko przez to, że dręczyło mnie, czy żyrafy można dosiadać. Temat sam się rozwinął. Wypadłam prawie jak Sokrates.
Usłyszałam chrząknięcie właśnie w momencie, w którym rozważałam kwestię siodła. Nie podniosłam głowy.
Mogłabyś skończyć?
Wtedy dopiero zlokalizowałam źródło dźwięków. Uuu, Belle Amie! Złotko, ja mugoli nawet prętem nie dotykam, a ty chcesz, żebym z tobą rozmawiała? Dziwko, proszę!
A co, przeszkadzam ci? ― zmartwiłam się całkiem naturalnie.
Twoja klawiatura jest wkurzająca ― warknęła.
Biedne dziewczę, jakże mi jej żal. Trochę dłużej by się pozłościła, a cała tapeta znalazłaby się na podłodze! A widział ktoś, żeby się dało zamieść lawinę?
Kocham minę, którą zrobiła, kiedy moja zmarszczona przejęciem twarz nagle uległa chłodnemu wygładzeniu.
To zatkaj uszy.
Zarejestrowałam, jak Niall stłumił śmiech w naciągniętym rękawie, Zayn odwrócił głowę w kierunku podłogi, a Liam nagle zainteresował się swoim telefonem.
Jakiś kwadrans później poleciały napisy końcowe, więc ludzie się rozeszli. Zapowiedź występu live prawie przyprawiła mnie o zawał. Było to największe marzenie i najgorszy mój koszmar zarazem. Miałam pewność, że dwie noce przed występem będą bezsenne. Skąd, przy moich spaczonych nerwach sen jawił się jako sen. Och, cóż za nietuzinkowe porównanie! Wróżę sobie wielką karierę… pomywaczki w lokalu średniej klasy. Bo co innego można wycisnąć z humanistki?
Odwróciłam głowę w lewo i czekał mnie kolejny zawał. Matko, że ja jeszcze nie kopnęłam w kalendarz… Zamiast twarzy Eweliny zobaczyłam facjatę Liama, na której nie było już śladu po pedofilskim spojrzeniu. Teraz było ono jakieś neutralne, aczkolwiek szczerzył się jak głupi do sera, choć nie wiem, z jakiej okazji.
Co byś zjadł?
KURCZAKA! ― wrzasnął Niall.
Zaśmialiśmy się.
Payne wziął do ręki poduszkę i przycisnął ją do siebie. Trącił mnie łokciem w żebra.
Jesteś dziś nieźle nabuzowana ― stwierdził z lekkim zacieszem.
Wzruszyłam obojętnie ramionami. Ten się zaśmiał i grzmotnął mnie poduszką w łeb. Nie wiedzieć czemu, we mnie się zagotowało.
Nie rób tak ― wycedziłam przez zęby, patrząc nań kątem oka znad telefonu.
Jak? ― Znów mi przyłożył.
A tak!
Tym razem to ja użyłam swojej magicznej siły, by go rąbnąć. Ostatecznie doszło to do tego, że okładaliśmy się na kanapie, mimo protestów reszty. Dopóki nie wziął mi telefonu, siedzieliśmy na miejscu. Potem wyskoczył przez oparcie i skierował się ku schodom, a ja nie mogłam tego tak zostawić. Okrężną drogą puściłam się za nim biegiem, by w efekcie finalnym zrobić mu harakiri.


____________________________

Przepraszam za przerwę, ale przez ostatnie miesiące nie byłam w stanie pisać. Nadal nie jestem, ale się staram. I tak prawie nikt nie czyta...

wtorek, 26 czerwca 2012

07. Hodujesz świnie na balkonie, jesteś wyklęty z naszego klanu.


Pobudka była najcudowniejszym momentem w moim życiu. Jeszcze nigdy przedtem nie chciało mi się tak bardzo żyć, śpiewać, tańczyć i świrować! Wszystko tylko dlatego, że poprzedniego dnia miałyśmy przyjemny wieczór. Upominałam samą siebie, żeby powściągać emocje, ale w momentach samotności szło mi to zdecydowanie kiepsko. Zaraz po przebudzeniu, kiedy mózg częściowo tkwił jeszcze we śnie, radość trudniej było mi pohamować. Spod pierzyny wyskoczyłam prawie tanecznym krokiem, wyłam na cały głos, a Ewelina tylko się ze mnie śmiała, kręcąc głową. Rozpierana byłam przez głęboko zakopane pokłady energii. Rozpierały mnie do tego stopnia, że otworzyłam drzwi na korytarz, dając wszystkim znać, że mam świetny humor. Co prawda nikt już nie spał, ale myślę, że nie każdy lubi słuchać odgłosów godowych wieloryba. Mój aksamitny wokal poruszył naszych sąsiadów, którzy przyłączyli się do ubawu Ewelajn, choć może nie wszyscy. Niektórzy gnili w wyrach, nie słysząc ani dźwięku! Do Jaskini weszli Zayn, Liam i Niall ― każdy jedynie szlafroku (i bieliźnie naturalnie, ale i tak… Z drugiej strony, dobrze, że nie w samych ręcznikach na biodrach). Początkowo stanęli w progu (Araber opierał się o framugę) z założonymi rękami.
Akurat zaczęłam wykonywać pizzę, śpiewając do tego klubowy hit:
and I thought to myself: WHAT THE FUCK?!
Widziałam ich spojrzenie na Ewelajnę, kiedy wirowałam po całej powierzchni pokoju.
Nie pytajcie mnie, czy jest walnięta ― powiedziała. ― Odpowiedź nasuwa się sama.
Wtedy nawet ja przerwałam swoje wygibasy i roześmiałam się z całą resztą.
Wejdźcie, nie stójcie tak w drzwiach ― zwróciła się do nich, otwierając skrzydło szerzej.
Niepewnie, rozglądając się (nawet Liam i Niall, którzy przecież mieli okazję widzieć nasze cztery ściany), wkroczyli do środka, rozsiadając się na łóżkach. W tym momencie zajęłam łazienkę, przemywając twarz zimną wodą i doprowadzając się do ogólnego porządku. Wskoczyłam w coś bardziej przyzwoitego niż różowa piżamka w kwiatki. Nałożyłam swój codzienny, skomplikowany makijaż ― tusz do rzęs i bezbarwny błyszczyk do ust. Każdy podkład, róż i tym podobne specyfiki, budziły we mnie mniej lub bardziej wytłumaczalną odrazę. Nie wiem, jak tam kto, ale ja osobiście nie lubię chodzić w masce…
Kiedy wróciłam, cała czwórka prowadziła ożywiony, wesoły dialog. Zayn i Liam, siedzący na moim wozie, ewidentnie coś żuli, nie wspominając o tkwiącym naprzeciw nich, a obok Eweliny Niallu, który miał pełne usta… Na mój widok się uciszyli, ja zaś kontynuowałam popis taneczny, nucąc Only girl in the world pod nosem i czesząc te nieznośne kudły.
Karolina? ― zaczęła moja lokatorka tonem, który nie mógł oznaczać nic dobrego.
Taaaak? ― Rozmawianie z nią w języku innym niż polski było co najmniej DZIWNE.
Ekhem, czyyy… bardzo zależało ci na tych pieguskach?
Błyskawicznie odwróciłam się na pięcie ze szczotką omotaną moimi włosami w ręce. Milczałam przez kilka trwożliwych sekund, po czym wrzasnęłam na całe gardło:
ZEŻARLIŚCIE M O J E PIEGUSKI?!
Wszyscy, jak jeden mąż, spojrzeli na mnie wzrokiem spłoszonej antylopy.
RAAAAAAAAAAAUS!
I tą oto subtelną aluzją, gestem sugerując wyjście, poprosiłam naszych gości o opuszczenie pomieszczenia. Ewelina śmiała się jedynie, choć była współwinna! Ale po chwili zamknęła się w toalecie, doprowadzając wszystko do porządku. Ja ukończyłam szarpanie czupryny i pozwoliłam sobie na odrobinę fantazji, zaplatając ją w dwa warkocze. Jeszcze tylko się upewniłam, że moje jeansy-rurki i luźny top w biało-różowe paski z zielonym napisem wyglądają obrzydliwie i mogłam zabrać się za ścielenie łóżka. Po podejściu do niego okazało się, że jest pełne okruszków po ciastkach! Ze złością, acz rutynowo, wytrzepałam w powietrzu pościel, a później pedantycznie ją zaścieliłam. Ponieważ była niedziela i, jako chrześcijance, nie wypadało mi nadmiernie sprzątać, ograniczyłam się tylko do zmiecenia śmieci z podłogi i wyrzucenia ich do kosza na korytarzu. Kiedy się tam znalazłam, odkryłam, że No Direction otworzyli na oścież swoje drzwi i wrzeszczą jak opętane małpy w ZOO. Albo Ewa Minge w wywiadzie na New York Fashion Week, z tą różnicą, że oni UMIELI angielski i nie darli się: FENK, FENK, FENK, FENK WERY MACZ! Pokręciłam tylko głową i wróciłam do siebie.
Zdecydowałyśmy z Ewelajn, że czas byłby najwyższy udać się do kuchni, bo żołądki dawały się we znaki. Zadowolone z życia, na nowo pełne zapału, zbiegłyśmy, tupiąc przy tym jak słonice, na dół, do królestwa kucharek. Było puste, ale pomyślałyśmy, że być może mają przerwę, więc same się obsłużyłyśmy.
Pomieszczenie należało do przestronnych, przyjemnych na dla oka. Posiadało wiele metalowych elementów, służących jako miejsca pracy. Ja średnio czułam głód, więc ograniczyłam się do miski płatków śniadaniowych (świadoma późniejszej zgagi), natomiast Ewelajna postarała się o kanapkowy kopiec kreta i z wyszczerzem poprosiła mnie, bym otworzyła drzwi do jadalni, bo jej się stosik wywali.
Zaraz po opuszczeniu kuchni zrzedła mi mina. Ci neandertale już tam siedzieli i żarli jak prosiaki. Jakim cudem nie stali z nami i nie przygotowywali sobie sami posiłku ― nie mam bladego pojęcia. Wiem za to, że jakoś mi się odwidziało ich towarzystwo po wchłonięciu MOICH ULUBIONYCH KRUCHYCH CIASTEK. Mimo to usiadłyśmy obok nich. Ewelajn się bardzo ucieszyła na ten widok.
Cześć! ― oznajmiła im głośno i pogodnie.
Oni bardzo odzwierciedlali jej nastrój. Odpowiedzieli nierównym hej i wrócili do rozmowy, choć nie całkiem.
Co tam? ― spytał z szerokim uśmiechem Styles. ― Jak wam mija ta słoneczna niedziela?
Dobrze ― odparła Kubiak, przełknąwszy kęs swojej kanapki. ― A wam?
Planujemy pograć trochę w Twistera, skoro wszyscy są dziś nieżywi i udają, że ich nie ma ― odpowiedział. ― Przyłączycie się?
To jego suszenie kłów MNIE nie przekonało, ale moją współlokatorkę owszem.
Ja tak ― zdecydowała ochoczo. ― Karolina? ― Zwróciła na mnie oczy.
Grzebiąc monotonnie w swojej misce łyżką, podpierając policzek ręką, wzruszyłam ramionami.
Mogę, dlaczego nie…
Kątem oka dostrzegłam, jak Liam marszczy czoło.
Stało się coś? Rano byłaś w świetnym humorze, a teraz prawie wpadasz twarzą do mleka ― stwierdził.
I wtedy zrodził się w mojej głowie pewien szatański pomysł. Zabrałam do komory zupnej jeden płatek, starając się, aby nie pływał, wymanewrowałam ręką tak, by łyżka miała drogę wolną i… strzeliłam w stronę kolegi.
BITWAAAAAA!
Louis, bo to on oberwał, ochoczo zabrał się do walki, samemu będąc „rannym” w czoło. Po chwili wszystko latało w powietrzu i znalazło się tam, gdzie nikt by nie podejrzewał. W pewnym momencie zrobiło mi się żal sprzątaczek, ale w tej samej chwili dostałam szynką z liścia, więc nie mogłam dłużej stać bezczynnie, dumając nad rzeczami mało ważnymi. Jako pierwsza wskoczyłam na stół, wymachując nożem jak szpadą, a w ślad za mną poszedł Niall, dzierżąc widelec. Zaczęłam zaciętą walkę z Louisem, reszta zaś wolała miękkie działa, jak bułki, sałaty, pomidory i inne takie.
Nagle i niespodziewanie coś głośno chlupnęło i wszyscy znieruchomieli. Odwróciłam się do tyłu, a tam Styles stał równie oniemiały, co my, z tą różnicą, że on miał miskę na głowie, a z włosów skapywało mu mleko. Zamilkliśmy w obawie o własne bezpieczeństwo, lecz sam zaatakowany wykrzyknął:
TA ZNIEWAGA KRWI WYMAGA!
Dziwne, czyżby czytał Dzieci z Bullerbyn? Niezależnie od tego, czy to zrobił czy nie, wojowniczy był równie co Lasse, a zatem na pewno nie miał zamiaru odpuszczać odważnej Ewelajn. Biedna, aż jej zaczęłam współczuć, kiedy lokaty Achilles biegł w jej stronę z rękami pełnymi torebek po herbatach.
Niestety, wypadki chodzą po ludziach, jak mówi stare przysłowie. Nie minęło może dziesięć minut, a byłam świadkiem czegoś o wiele bardziej bolesnego niż owsianka na łbie.
Tak się złożyło, że mój przeciwnik, Zayn, stracił swą jedyną broń ― łyżkę. Dzięki wrodzonym zdolnościom fechtunku zostawiłam wroga bezbronnego jak mała dziewczynka. Przerażony Malik otworzył usta jak karp na święta i gorączkowo rozglądał się w poszukiwaniu jakiegoś godnego zastępstwa. I wtedy usłyszeliśmy jakoś tak:
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
ZZZZZZZIU!
BUM!
Kiedy odwróciłam się tułowiem do tyłu, zobaczyłam przedziwny widok. Liam leżał jak długi tuż obok stołu, acz w kałuży mleka, a minę miał co najmniej przerażoną. Podźwignął się na łokciach, zgiąwszy jedną nogę w kolanie, i wpatrywał w podłogę, jakby zbliżała się do niego Nagini*. Ale co niebezpiecznego mogło być w łyżce, mokrej posadzce i poślizgu, z którego wyszło się cało i bez szwanku?
Otóż, ku mojemu zdziwieniu, coś mogło.
Wszyscy wpatrywaliśmy się w ten niespotykany obrazek z lekką dezorientacją, choć w ciszy. Minęły dobre dwie minuty, zanim Niall, zatrzymany w zamiarze rzucenia górną kromką kanapki, zapytał:
Co ty robisz?
Ale Liam się tylko cofnął, rozmazując na podłodze białą ciecz.
Liam…? ― Louis też nie rozumiał.
Lecz nawet tym razem nasz kolega nie odpowiedział; uderzył plecami w ścianę z hukiem, którym się nie przejął, po czym zaczął jęczeć, płakać i popiskiwać. Ostrożnie, przywierając mocno tyłem do paneli ściennych, wstał na równe nogi, choć nie gwałtownie, ale powoli, wpatrując się ze strachem w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą leżał. Oddychał płytko i szybko, jakby naprawdę znajdował się w zagrożeniu. Miałam ochotę na niego krzyknąć, bo od stania na ugiętych kolanach bolały mnie już stawy, a musiałam pozostać w bezruchu dla większej spektakularności tej sceny.
Po upływie kilku kolejnych sekund z wrzasko-płaczem uciekł na górę. I kiedy się rozluźniliśmy z zamiarem przedyskutowania zaistniałej sytuacji, z kuchni doszły nas czyjeś głosy wraz z krokami, więc cichaczem wymknęliśmy się z pomieszczenia, cały bajzel pozostawiając na głowie obsługi. Słyszeliśmy jedynie okrzyk głębokiego wstrząsu, kiedy skradaliśmy się na palcach po schodach.
Nie zawitałyśmy do chłopaków, tylko od razu skierowałyśmy swoje kroki do siebie. Okazało się, że spędziłyśmy w jadalni godzinę. Wydało mi się nieprawdopodobne, że przez cały ten długi czas nikt nas nakrył; przecież ryzyko było ogromne. A mimo to uszliśmy z życiem. Całe szczęście! Bo gdybyśmy uszli bez niego, to może wciąż tkwilibyśmy w tym samym miejscu.

* * *

A więc łyżkofobia, tak? ― spytałam tonem specjalisty, kręcąc się na krześle obrotowym. Mieli biurko, chamy jedne!
Liam siedział na swoim łóżku (na piętrowych spali, burżuje!), obejmując podciągnięte pod brodę kolana, z oczami wielkości pięciozłotówek, kołysząc się przy tym nieznacznie w przód i w tył. Przypominało to trochę psychoterapię, choć było spotkaniem czysto towarzyskim, wypoczynkowym i poobiednim. Na zegarze dochodziło bowiem wpół do drugiej. Ta pseudoszlachta zaprosiła nas do siebie, bo przecież rano ustaliliśmy, że gramy w Twistera, a póki co od trzydziestu minut rozmawialiśmy, patrząc na wstrząśniętego pana z nieokreślonymi włosami. (Nadal uwierało mnie, że nie mogę sprecyzować ich koloru). Przy obiedzie zresztą niczego nie tknął, tylko patrzył tymi swoimi ogromnymi ślepiami w talerz pełen zupy, widocznie uciekając myślami do czegoś innego.
Ewelinie bardzo chciało się śmiać; usadowiła się pod ścianą obok mnie (choć Niall nalegał, żeby usiadła na jego łóżku, a więc pod Stylesem; mądra dziewczyna, też bym nie siadała pod lokatymi frajerami) i zakrywała usta, żeby nie wybuchnąć. Czarny z szopą barana (wciąż nie mogę sobie przypomnieć jego imienia!) tkwił po turecku na swoim wozie, pisząc intensywnie smsy, Niall opierał się o ścianę tuż pod nim, z ugiętymi kolanami i położonymi na nich rękoma z wyprostem w łokciach. Naprzeciw niego był właśnie Liam, a nad nim Zayn, wymachujący zwisającymi nogami. Tylko Louis, mający zwykłe łóżko, przystawione do poprzedniego, patrzył na swojego zszokowanego kolegę niepewnie. No cóż, nie co dzień ktoś wyznaje, że boi się łyżek!
Po mojej wypowiedzi Niall się zaśmiał.
To jak ty masz zamiar jeść zupę? ― spytał, ale nie otrzymał odpowiedzi. Jak każdy dzisiaj.
Pewnie będzie przechylał talerz ― odparł z jednostronnym, lekko kpiącym uśmieszkiem Zayn.
Jasne, ale najpierw musimy kupić pontony ― dodał Styles, który wreszcie odrzucił telefon na poduszkę i odchylił się, podpierając z tyłu wyprostowanymi rękami.
Zaśmialiśmy się. Nawet na usta Liama wkradło się coś na wzór radości, choć być może miałam omamy.
Eeeeeeej, chodźcie graaaaaać! ― odezwałam się dość marudnie z żartobliwie skwaszoną miną. Zwykle nie narzekałam na nudę, ale tym razem musiałam. SERIO. Chociaż uwielbiałam rozmowy i uważałam je za o wiele lepsze, bardziej wciągające zajęcie niż imprezowanie, to tego dnia odczuwałam silna potrzebę spożycia moich nowo odkrytych pokładów energii.
Właśnie, kompletnie zapomniałem! ― wykrzyknął Niall, zsunąwszy się na brzeg łóżka, tak, że dotykał całymi stopami podłogi. ― Wiedziałem, że coś mam jeszcze fajnego do zrobienia!
Ale gra w tym pomieszczeniu to nie najlepszy pomysł ― powiedział rzeczowym, poważnym tonem znów Araber.
To u nas ― zaproponowała prędko Ewelina, wstawszy z posadzki. ― My mamy więcej miejsca.
W zasadzie oba pokoje były podobne, mimo że nasz mieścił dwie osoby, a ich aż pięć, w dodatku dawał wrażenie mniejszego niż w rzeczywistości ― może przez ciasnotę wyr, bałagan i upchanie mebli. Naprzeciw bowiem wozu Louisa stała pojemna szafa, a obok niej, prawie rozpychając ścianę, biurko, choć po co ― nie wiadomo.
Wszyscy podnieśli bagażniki lub zeskoczyli na dół. Wszyscy, prócz Liama.
No chodź! ― cedził przez zęby z wysiłku blondynek, ciągnąc kumpla za rękę.
Ten jednak ani drgnął, jakby był wyciosany z kamienia. Potem zaczęło się masowe namawianie; każdy po kolei podchodził do niego i tłukł mu, żeby się ruszył, że u nas nie będzie łyżek i tak dalej. Każdy, ale nie ja. Ja słuchałam z lekkim z nudzeniem tych prób, ale nie odezwałam się ani słowem. Raz na jakiś czas westchnęłam ze zniecierpliwieniem, aż skończył im się zapas negocjatorów. Zrezygnowany Niall poprosił mnie, bym przemówiła do pana L., choć widziałam po jego oczach, że raczej średnio wierzy w powodzenie tej misji.
Rozplotłam ręce na piersiach i podeszłam do nowego kolegi z miną co najmniej groźną. Zbliżyłam swoją twarz do jego na niebezpiecznie niewielką odległość i przemówiłam pełnym grozy głosem:
Nie znam cię, gościu. ― Chłopak ściągnął brwi i lekko zmrużył oczy, obserwując uważnie moją twarz, a konkretnie obszary nad oczami. ― Wiem za to, że jeśli zaraz nie podniesiesz dupy, to zostaniesz w strzępach, a ludzie zobaczą po tobie tylko conversy. ― Na samo to słowo kilka niewyraźnych, zamazanych obrazów przebiegło mi przed oczami, ale szybko je odgoniłam. ― Słuchaj, tam nikt nie ma sztućców, więc może ŁASKAWIE WSTANIESZ, BO W TWISTERZE NIE MA GWAŁTU ŁYŻKAMI?!
Przynajmniej zatwierdzonego ― mruknął Styles.
Posłałam mu mordercze spojrzenie, na widok którego on uniósł dłonie w obronnym geście. Cała szóstka stała ściśnięta w drzwiach, jakby w obawie przed siłą rażenia mojego gniewu. Hmm, słusznie.
Wróciłam do mojego pacjenta, który nie zmienił mimiki twarzy.
Robią ci się zmarszczki mimiczne ― oznajmił jak Filip, który wyskakiwał z konopi.
Wywróciłam oczami, choć rodziła się we mnie furia. I coś jeszcze, ale pomińmy, bo to nieistotne.
Tak podrywasz dziewczyny? ― W tej kąśliwej uwadze było coś zdecydowanie rozzłoszczonego.
Ekipa w progu roześmiała się serdecznie i okazało się to zbawienne, bowiem Liam uśmiechnął się szeroko, a ja mogłam się przemieścić w stronę wyjścia, bo zszedł z łóżka.
Wszyscy wkroczyli do naszej Jaskini, znaczna część była tu po raz pierwszy. Niall wszedł odważnie z pudełkiem z grą pod pachą, Zayn wciąż się jeszcze rozglądał, podobnie Styles, łyżkofobik zaś uczepił się ramienia Louisa, który ― pomimo pierwszej wizyty ― mało zajął się wnętrzem, raczej pożądliwie patrzył na biedny karton.
Blondynek wszystko rozłożył, ale to Frajer się poświęcił i jako pierwszy kręcił. Cóż za niezwykła odwaga, a jaki trud!
Zaczęło się łagodnie, ale, co normalne w tej grze, potem nastąpiły znaczne komplikacje. W pewnym momencie stałam w „mostku”, ale z jedną tylko ręką na podłodze; pod drugą miałam głowę Liama, nad brzuchem Nialla, między nogami Louisa (też tylko czerep) ― Ewelina majaczyła gdzieś z boku z Zaynem. Pierwszy padł ten nade mną, później Zayn, Louis, Ewelajn, ja i wygrał Liam. Nie obyło się bez dziwnych okrzyków przed „rozjazdami” kończyn na śliskiej macie, śmiechu i bolesnych upadków na podłogę. Nasz zwycięzca pierwszej rundy tym razem przejął zegar. Dziwne, ale odniosłam wrażenie, że specjalnie przesuwa wskazówki tak, żebym się mogła szybko wywalić, bo znowu mnie obserwował (powtarzam, to nie jest to romantyczne obserwowanie, przysięgam na Twixa!) ze względu na to, że grałam blisko niego, i pewnie miał ubaw, kiedy z przerażoną miną zajmowałam kolejne pola. Tym razem kolejność upadków była zgoła odwrotna: Louis, ja, Ewelina, Styles, Niall i ZAYN! Ten, który uważa siebie na motoryczne beztalencie! Kiedy chciałam odpocząć przy trzeciej partii, to surowo mi zabronili, tłumacząc, że bez obydwu dziewczyn to już nie tak fajne. Z rezygnacją więc oddałam tarczę Lou.
Stanęliśmy kolejno: Niall, Styles, Ewelina, Malik, ja i Liam. Na dobry początek same stopy, później już dłonie. A później chyba nawet nos. Najgorsze jednak dopiero na nas czekało.
Nie wiem, jakim cudem, ale trzeba było przybrać pozycje o wiele trudniejsze niż w Kamasutrze. Znów robiłam mostek, ale tym razem w szerz, nie wzdłuż. Mój baczny obserwator, żeby móc zaliczyć ten poziom, musiał zrobić pewien krępujący manewr. Kiedy uświadomiliśmy sobie, że to konieczność, spojrzał na mnie nieśmiałym, zażenowanym, pytającym wzrokiem, a ja westchnęłam, czując nadchodzący wstyd i, nie patrząc na niego, wbiłam wzrok w sufit.
I wtedy, żeby dosięgnąć pola po mojej prawej, położył głowę na mojej klacie. Dość dobrze wykształconej, ekhem.
Wiem, że to okropne pocieszać się czyimś nieszczęściem, ale otuchy dodawał mi fakt, że Niall i Ewelina znajdowali się w o wiele gorszym położeniu. Tak konkretnie to prezentowali pozycję klasyczną, ale bardziej „w powietrzu”: mostek (Kubiak) oraz na czworaka (pan N.); szczególnie, że on miał nogi szeroko rozstawione z obu jej stron. Styles, który posiadał raczej bezpieczne miejsce, dziwnie na nich patrzył, kiedy śmiali się z tego z lekkim rumieńcem. A Zayn… Zayna nie zdążyliśmy zobaczyć, bo od razu rozjechał się jak ropucha i z obitymi kolanami, ale i śmiechem, odszedł w stronę Louisa. Ja błagałam, żeby ten szybko wyznaczył nowy ruch. Mięśnie zaczęły drżeć i lada chwila stawy mogły się ugiąć pod ciężarem własnego ciała. Kątem oka jednak wciąż miałam namierzonych naszych amatorów sztuki kochania w Twisterze, którzy trzęśli się ze śmiechu jak niemądrzy i co rusz dodawali głupie komentarze.
Nie minęło dziesięć sekund, a upadli na podłogę, pozostając na swoich miejscach. Logiczne więc, że leżeli na sobie. Czerwoni na twarzach ze wstydu i ubawu, powolnie podnieśli się z maty, a na placu boju pozostałam ja wraz z dwoma facetami. Lou bardzo to odpowiadało, że przez swoje wleczenie się wyeliminował trójkę zawodników, ale moje ręce dawały jasne sygnały, żeby nie przeciągał. Mimo że ich nie widział, zakręcił wskazówką.
Musiałam się odwrócić tak, że wyglądałam, jakbym robiła pompki. Na OGROMNE nieszczęście, Styles musiał, NIE MIAŁ, (tu wstaw swoje ulubione przekleństwo), WYBORU, i znalazł się pode mną. A miałam dekolt. Jego twarz była na tym poziomie.
Kiedy Liam zobaczył wzrok oraz minę swojego kumpla, przewrócił się ze śmiechu i tym samym spowodował, że wojowników zostało dwoje. Co gorsza, jeden z nich wcale nie krył się z tym, że interesuje go moja klatka piersiowa. Skupiał się na biuście i badawczym wzrokiem mu się przyglądał, a czułam, że płonę na twarzy, choć udawałam, że tak nie jest. Pozostali przegrani i prowadzący także dobrze się bawili, czego nie mogę powiedzieć o sobie. Zrobiłam z lekka znudzoną minę.
Masz fajne cycki ― oznajmił, nadal nie odrywając od nich wzroku.
Wiem. ― Do tego doszło coś na wzór lekkiej irytacji.
Nasza widownia płakała.
Ale one są naprawdę zajebiste. ― Wydaje mi się, czy powiększyły mu się źrenice?
A ja nie jestem głucha. ― Irytacjo-niesmako-zażenowanio-znużenie urosło.
Ewelina i Niall znów się kładli, ale już w przyczyn zupełnie innych niż poprzednio. Liam z ledwością doczołgał się do reszty grupy, która zajęła łóżko mojej współlokatorki, a Louis ciągle komentował, ale na tyle szybko, że nie rozumiałam.
Lewa noga na zielone!
Ja po prostu podciągnęłam odpowiednią kończynę, przypadkiem przybierając pozę startową przeciętnego sprintera, natomiast gracz numer dwa nie przemyślał swoich ruchów i chciał przełożyć nogę nade mną… będąc pode mną. Szkoda tylko, że nie pomyślał o pewnej istotnej przeszkodzie.
O MNIE.
I tak oto zacisnął wokół mnie dwa dolne przeszczepy, a że się wystraszył upadku, to i zawiesił na szyi.
STYLES, OFIARO, PUSZCZAJ, BO MI ZARAZ KRĘGOSŁUP STRZELI! ― Nie byłam wściekła, co najwyżej odrobinę rozzłoszczona.
Tak, moje kręgi wołały o pomoc, bo gość ostatecznie nie ważył dwa kilo, tylko jakieś sześćdziesiąt minimum… Był wzrostu Liama, a to na pewno nie pozostawało bez znaczenia!
Teraz drżały mi mięśnie WSZYSTKIEGO.
Ale jak się puszczę, to walnę plecami o podłogę! Zostanę inwalidą!
Ty już jesteś inwalidą, ale umysłowym! NO ZŁAŻ, z takiej wysokości nic ci się nie stanie!
S. zrobił zaskoczoną minę, w ułamku sekundy się uspokajając.
Nie?
Wywróciłam oczami, zaciskając usta z wysiłku.
NIE, KURWA!
Wtedy spadł, a ja prosto na jego klatę. Ale ten zidiociały kretyn miał zaciesz, bo położyłam się biustem. Natychmiast, oczywiście, wstałam, ale i tak chciałam go zabić.
Reszta na pewno będzie miała zakwasy w przeponie.
Ja już nie gram! ― warknęłam, masując kark i wyginając się, żeby wyprostować gnaty. ― Potrzebuję odetchnąć…
A oni wciąż ta sama, śmiechowa śpiewka…
To może na klacie Harry'ego?
Za ten tekst pan L. (ten młodszy wyglądem) dostał jaśkiem w twarz, co spowodowało jego upadek na plecy i jeszcze głośniejszą salwę śmiechu zebranych.
Chłopcy pozbierali jednak grę, słusznie stwierdzając, że byłoby tego na dziś.
Macie pół godziny odpoczynku ― rzekł Niall w drzwiach, odwracając się do nas na pięcie. ― Potem macie być w salonie!
Kiedy zobaczyłam wyłącznie jego plecy, zrobiłam minę w stylu: Tak, oczywiście, zaraz przylecę, która rozbroiła Ewelinę.
Nawet jeżeli chciałybyśmy tam zejść, to i tak by nam się nie udało. Zwerbowała nas bowiem Konnie do swojego ambitnego wywiadu dla X-tra Factora i tym razem nie uciekłyśmy. Siedziałyśmy dwie godziny (tak, dobrze czytacie!) i odpowiadałyśmy na bezsensownie nudne, irytujące i głupie pytania. Co gorsza, niektóre trzeba było nagrywać kilka razy, bo naszej wybitnej dziennikarce ciągle coś nie pasowało w ujęciach. Rekord ustanowiło pytanie Co lubicie jeść na śniadanie?, które miało piętnaście powtórek, po czym prezenterka nazwała mój nos garbatym i niefotogeniczym. Jedyne, co mi się nasuwało w odwecie: Stary w Bangladeszu jeszcze cię nie wyswatał? Bo jak się na ciebie zamachnę, to nie zobaczysz ani słońca, ani deszczu. Nie skomentowałam tego jednak, ostatecznie stwierdzając, że to nie warte mojego języka. A poza tym mój nos naprawdę jest brzydki.
Na kolację nie poszłyśmy ― i tak nie było oficjalnej dla wszystkich. Sąsiedzi za ścianą robili hałas jak w dżungli, a my ustawiłyśmy laptop na podłodze i przepisywałyśmy notatki, gawędząc. Tego dnia prędko zasnęłyśmy, zmęczone ryzykowną grą i szczegółowym, choć niepotrzebnym wywiadem.
Poniedziałek był na tyle pracowity, że powiedzieliśmy sobie z No Direction tylko cześć na korytarzu i wszystko. Wtorek wyglądał identycznie. Próba rozmowy przy obiedzie skończyła się na tym, że Kotecha przyszedł popędzić chłopaków i zaraz uciekli (drugie zajęcia w ciągu dnia?), my zaś miałyśmy emisję, więc w sumie tylko westchnęłyśmy ciężko. Dopiero środa coś zmieniła. Po obowiązkach wokalnych usiadłyśmy w drugim salonie, tym mniejszym i od strony ogrodu. Cały unurzany był w kolorze kremowym, miał duże okna, podzielone jakby kratkami na małe kwadraty, no i na próżno by w nim szukać telewizora. Stała skromna biblioteczka, szklane drzwi na zewnątrz, kominek i wielki obraz, ale nie plazma. Należał do rzadko uczęszczanych pomieszczeń, dlatego z westchnieniem ulgi opadłam na kremowy, skórzany fotel. Ewelina usiadła kulturalnie na małej kanapie. Jednej z dwóch (druga była naprzeciwko, między nimi stał szklany stolik). Czytała jakąś gazetę, którą dorwała w pierwszym salonie.
Czarna wrona w kropki bordo… ― zaczęłam, flegmatycznie przeciągając samogłoski.
A to nie była krowa? ― Spojrzała na mnie znad lektury.
Niee, ty masz jakąś wiejską wersję ― odparłam.
Ewelajn pokręciła tylko głową z uśmiechem.
Pozwoliłam sobie na chwilę powagi i pomyślałam o tym, jak niewiele dzieli nas od występu na żywo. Jak każda sekunda nieuchronnie do tego przybliża. Ilekroć pojawiał się ten temat, moje serce gwałtownie przyspieszało. Żołądek od dawna to wiedział, od czasu do czasu odzywając się mdłościami. Wtedy pikawa biła jeszcze szybciej ― emetofobia, och, no tak, cudowna przypadłość…
Kubiak omal nie dostała zawału, kiedy nagle na przeciwną kanapę przez oparcie wskoczył Louis z uradowaną miną.
Cześć, dziewczyny, co u was nowego? ― Jego optymizm o mało nie wpadł mi to oka, tak nim tryskał.
Ewelina podniosła magazyn.
Bravo? ― skrzywił się.
Wzruszyła ramionami.
Jedyne, co zastałam w salonie. Pewnie któraś z Belle Amie zostawiła. ― Zupełnie, jakby nagle straciła humor.
Wówczas oszklone drzwi od strony ogrodu rąbnęły i wbiegł przez nie uśmiechnięty od ucha do ucha Zayn, usadawiając się na kanapie od razu obok kumpla.
Hejka, co tam?
Nie zdążyłyśmy sobie nawet do końca przemyśleć, co mamy odpowiedzieć, kiedy zjawił się przez to samo wejście Styles, zadowolony tak samo jak reszta.
Źle widzę czy wy też umieracie na nudę? ― Gość usiadł na oparciu, szczerząc kły.
Nie wiedzieć czemu, miałam dziką ochotę odpowiedzieć mu ŹLE WIDZISZ!, ale nasze samopoczucie szczególnie rzucało się w oczy, więc ze zgryźliwej uwagi nici.
Ależ skąd… ― Sprawiałam wrażenie rozpływającej się w fotelu.
Ziewałam i widziałam rzeczy, których na pewno nie było w rzeczywistości. Moje powieki zrobiły się ciężkie jak ołów, więc to chyba cud, że nie zasnęłam. Choć nie powinnam być senna, jako że obecność sąsiadów zawsze działała na mnie pobudzająco. Szczególnie, że jeden wciąż patrzył na mnie tym wzrokiem obserwatora niebezpiecznych drapieżników, mogących lada chwila zaatakować. No tak, wychodzi mi to całe bycie świrem! Ach, było urodzić się normalną…
Obudziłam się, kiedy do pomieszczenia wszedł głęboko zamyślony Niall, zajmując miejsce na podłokietniku obok Louisa.
Piętaszek… ― mruknął, wpatrując się niewidzącym spojrzeniem w podłogę.
Co to był za jeden? ― Ewelajn się ożywiła.
Nie wiem, ale chyba miał trzy pięty* ― odparłam, nie zastanowiwszy się jakoś specjalnie nad słowami.
Ci, którzy się nam przysłuchiwali (czyli wszyscy obecni, oprócz Stylesa i Zayna, zajętych rozmową), wybuchnęli śmiechem, ja zaś się skrzywiłam. Przypomniało mi się o lekturze, której nadal nie skończyłam.
Co jest? ― Blondasek natychmiast zauważył zmianę mojego nastroju.
Muszę czytać książkę ― jęknęłam.
Ty ją czytasz? ― zdumiała się Ewelina.
Taaa, ktoś musi.
Jeszcze do tego wszystkiego dochodziła ta potworna, angielska pogoda za oknem. Udusić za tę okropną, dobijająco-usypiającą szarość nieba byłoby eufemizmem. Najchętniej pozbierałabym manatki i wyniosła się stąd na Saharę. Co prawda, wróciłabym za chwilę, bo nadmiernego gorąca wcale nie znoszę, ale przynajmniej zobaczyłabym SŁOŃCE. Bez niego trudno mi było pozostać optymistką na dłużej niż piętnaście sekund. Choć może się to wydawać niektórym nierealne, to należałam do zagorzałych pesymistek. Nie wiem tylko, czy to z wyboru czy z obserwacji własnych, pogubiłam się przez te ostatnie kilka tygodni…
To może karty? ― zaproponował Styles, kiedy Niall wyłożył się jak długi na nim, Zaynie oraz Lou, marudząc, że zaraz umrze z nudów.
Może chodźmy wspólnie na siłownię?
Wszyscy popatrzyli na Ewelajn jak na kompletnego szaleńca, więc tylko wzruszyła ramionami i powróciła do gazety.
Dawno nie byłem na Twitterze ― zamyślił się ten Szopa Barana.
Nie wolno nam ― odezwała się moja współlokatorka rzeczowym tonem. ― Jeśli wejdziesz i coś opublikujesz, możesz zostać wyrzucony.
Uśmiechnął się do niej, przestając na moment wyglądać cwaniacko, ale ona tego nie zauważyła, ponieważ w ogóle nie podniosła oczu znad tekstu. Wydaje mi się, że późniejsze chrząknięcie miało zwrócić jej uwagę, ale nie zrozumiała tej subtelnej aluzji.
Kamień, papier, nożyce ― oznajmił Niall, wystawiwszy w moją stronę pięść.
Zgodziłam się od razu. Po pierwszym losowaniu on wygrał, bo nożyce tną papier. Następnie ja, i znów on, i znów ja… Tak, nuda zabijała mnie od środka.
Ludzie! ― krzyknął energicznie Lou, swoim zapałem zdecydowanie wyróżniając się spośród zasypiającej reszty.
Automatycznie podchwyciłam temat. Zerwałam się z tej sflaczałej pozycji, rezygnując z oparcia i wyprostowując się.
Wy świnie hodujecie na balkonach! ― dorzuciłam z pięścią wyrzuconą w górę. ― Świnie, DZIĘKUJEMY WAM!
I chociaż nic z mojej wypowiedzi nie miało większego sensu, to reszta i tak miała ubaw. Ja zaś tylko posłałam uśmiech w eter.
A śpiewanie? ― rzucił Zayn, kiedy razem zresztą doszedł do ładu.
Pokręciłam głową.
Wystarczy mi zajęć z Yvie.
Mam ochotę na ognisko ― bąknęła Kubiak, odłożywszy gazetę na stół, podciągnąwszy kolana do brody i objąwszy je rękoma.
Jak na komendę spojrzeliśmy za okno.
Wiem ― burknęła.
Westchnęłam.
Może Twister? ― S. wyszczerzył się głupkowato, za co Louis pacnął go w potylicę. Dobrze robi, POLAĆ MU!
A może stul dziób? ― warknęłam.
Nie wiedzieć czemu, od samego początku nie pałałam do niego zbytnią sympatią. Swoją nonszalancją, mniemaniem o sobie, zachowaniem i mimiką twarzy doprowadzał mnie do skrajnej furii. Miałam ochotę powyrywać mu te gęste, czarne loki, po czym rąbnąć łopatą w łysą czachę, zakopać żywcem i zatańczyć na jego grobie. Choć z drugiej strony w miarę upływu czasu zaczynałam się do niego przekonywać… W gruncie rzeczy bywał dość zabawny. Szkoda tylko, że proces ten trwał boleśnie długo i żeby zupełnie go polubić, brakowało mi jeszcze duuuuużo.
Zgodnie z moimi przewidywaniami, nie przejął się, a jedynie zaśmiał krótko. Znów ten cwany uśmieszek, grrr! GDZIE TA MOJA ŁOPATA?!
Tego nie znam ― odparł.
Jak stracisz kilka zębów, to poznasz. ― Kontrast między naszymi minami był wręcz teatralny.
Spokojnie! ― zawołał Louis. ― Ten kociak lubi wszystkich tak irytować.
KOCIAK?!
Nawet nie próbowałam zmienić czegokolwiek, żeby nie wyglądało, że czułam się jak walnięta obuchem w głowę. Walnięta obuchem i tak ogółem też. Zdezorientowana, zszokowana, zaskoczona i zażenowana jednocześnie. Zbzikowałam na miejscu!
Eeeej, stary, ja właśnie miałem popcorn wyciągać! ― Niall był ewidentnie rozczarowany. ― Zapowiadało się na BITWĘ W KISIELU!
Chyba twoim z gaci ― odmruknęłam, co wywołało kolejną salwę śmiechu.
Zajęło mi chwilę, nim się zrozumiałam, co Zayn robi po stołem. Ano rozkręcał go. Jak Rumun. To cud, że wszędzie dywany były na miejscu (w końcu tak łatwo je zwinąć). Nie był Rumunem, ale miał arabską urodę, która wywoływała w głowach różne teorie o jego pochodzeniu.
Co ty robisz?
Bawię się w Boba Budowniczego ― odrzekł, skupiony na dokładnych oględzinach srebrnej, metalowej nogi szklanego stolika.
Lou zaplatał Stylesowi warkoczyki, a pan blondasek zajął miejsce śniadoskórego przyjaciela, który tymczasowo umieścił swój bagażnik na panelach podłogowych, choć właściwie na futrzastym dywanie. Kiedy spojrzałam w lewo, zobaczyłam śpiącą słodko na kanapie Ewelinę. Usłyszałam jednak czyjeś kroki. Przez próg świeżo przeszedł niewidzący na oczy, rozespany, rozczochrany i półprzytomny Liam. Brakowało mu szarej piżamki w samochodziki, puszystego, granatowego szlafroczka i króliczych kapci ― wypisz wymaluj wybudzone dopiero co dziecko. Omiótł przelotnym spojrzeniem całe pomieszczenie i nawet nie podniósł brwi (!).
Stój! ― krzyknęłam, zwracając na siebie uwagę wszystkich. (Śpiącej Ewelajn również, na co sama obudzona nie zareagowała zbyt entuzjastycznie). ― Ty!
Liam zmarszczył się, usiłując pewnie sobie przypomnieć, kto do niego mówi.
Hodujesz świnie na balkonie, jesteś wyklęty z naszego klanu!
O dziwo, podniósł jeden kącik ust.
A to my mamy jakiś klan?
Odpowiedział mu synchroniczny fejspalm.
No i przecież hoduję świnie ― powiedział jakby na swoją obronę. ― Może nie na balkonie, ale w pokoju owszem.
Lecące w jego stronę poduszki i bambosze utwierdziły mnie w przekonaniu, że miał rację ― naprawdę żył z okropnymi prosiętami. Ale wieprz też człowiek! Czy jakoś na odwrót, nie pamiętam…
Wspólną decyzją wymknęłyśmy się z salonu podczas bitwy na pierze zaraz po tym, jak z przerażającym hukiem spadła ogromna, porcelanowa waza. Reszty nie wiem, doszedł nas jedynie wrzask z piętra poniżej. Pięć minut później ktoś szukał szufelki. To był dobry wybór. Wiadomo, kobieca intuicja. Faceci mawiają, że przereklamowana… W takim razie żałuję, że nie uwieczniłam ich min na reprymendę sprzątaczki i swojej na słuch o tym. Twarz płci żeńskiej ewidentnie szczęśliwsza od męskiej!

* * *

Horan, dobrze mówię?
Uwielbiałam krzesło obrotowe w ich pokoju. To wirowanie mnie uspokajało. A było co uspokajać, oj było. Tym razem jednak się zatrzymałam, subtelnie celując palcem w Louisa, który… właśnie pokręcił głową.
Tomlinson ― poprawił.
Uśmiechy nie schodziły im z facjat.
Westchnęłam zrezygnowana.
Siedzieliśmy przy włączonych dwóch lampkach nocnych i ogólnym półmroku. Ciepła barwa światła nadawała przyjemny klimat pomieszczeniu. Czułam się w nim lepiej niż za dnia.
Miałam ochotę zryć łbem o mur. Zamiast tego wykonywałam kolejne obroty, odbijając się rękami od biurka. Musicie tak kiedyś spróbować! Jeżeli, oczywiście, lubicie przygodnie oglądać swoją treść żołądkową. Dla mnie trauma nad traumy, bardziej się nie da. Gdyby padło pytanie: wolałabyś zjeść kilo pająków czy dwa razy zwymiotować? odpowiedź byłaby jasna jak słońce. Oczywiście, że pająki, nie jestem szalona!
Zabolał mnie kręgosłup i na kilka sekund się skrzywiłam, patrząc tęsknie po łóżku, pod którym stało pudełko i upchana torba podróżna. Porządniś, pff! W dodatku kolekcjoner rzeczy bezsensownych, pogratulować pasji. To już ciekawsze byłoby zbierać znaczki pocztowe czy ćwiczyć refleks szachisty. Na moment wybudził się z letargu, podczas którego utkwił oczami w suficie, zerknął na mnie normalnie (!!), po czym wrócił do czynności.
To dlatego, że była osiemnasta w piątek i wszyscy mieli dość. Wszyscy, prócz mnie, bo ja się napiłam kawy w porywie dobrego samopoczucia. Normalnie nie trawię tego fusowatego syfu (rozpuszczalna jest stadem chemikaliów). Inni wypili ze trzy, cztery co najmniej, a słaniali się na nogach. Ewelina, siedząca pod ścianą naprzeciw, zapadała w dwuminutowe drzemki od czasu do czasu. Kiedy na nią patrzyłam, samą mnie morzył sen, ale były to kilkusekundowe, myślowe incydenty.
To jeszcze raz. Horan ― wskazałam na Nialla, siedzącego obok Louisa.
Przytaknął głową z lekkim uśmiechem.
Tomlinson. ― Lou potwierdził. ― Harry. ― Przypatrujący mi się (same rewelacje!) od kilku minut Styles poszedł w ślady przyjaciela, nie omieszkując przy tym wyszczerzyć uzębienia. ― Malik. ― Zayn zgodził się ze mną długim mmmmhhhmmmmm z piętra łóżkowego. ― I… Pray?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, oprócz samego omawianego, który wolał się skupić na telefonie. Jakiś poważny i rozeźlony był, a miałam czerwone skarpety, kto wie, jak funkcjonuje mózg wkurzonego mężczyzny… Jeżeli jednak Wskocz na byka! jest uzasadnione, to boję się o swoje stopy.
Kto się modli? ― spytał, wyrwany z letargu.
Według Karoliny ― ty ― odparł Niall, ledwo mogąc się wysłowić ze śmiechu. (Nadal bawił mnie sposób, w jaki wypowiadali nasze imiona.)
Był on jednym z tego rodzaju istot, które bawiło wszystko i cierpiały na nadmiar optymizmu. Hmm, a może szczyciły się? Z mojego pesymistycznego punktu widzenia takie zachowanie stanowiło coś nieosiągalnego. Rzadko znajdowałam w sobie dość siły, energii i samopoczucia, by ciągle piać. I, paradoksalnie, wszystkich śmieszyłam.
Istota funkcjonowania Karoliny Borejko: sprzeczności.
Ach. ― Jakby powrócił do świata żywych i otrząsnął się lekko. Przetarł oczy, ziewnął. ― Payne. Liam Payne jestem.
Jak ból? No wiesz, kiedy coś cię boli. ― Wolałam się upewnić.
Nie, jakbyś chciała płacić kartą kredytową ― odparł rzeczowo.
Kto płaci kartą kredytową? ― wymamrotała po polsku Ewelajn, wybudziwszy się ledwo co z drzemki.
Jej pytanie zostało skomentowane ogólną uciechą.
To teraz my zapamiętamy WAAAASZEEE nazwiska! ― Zayn wyglądał na uradowanego. ZA BARDZO uradowanego.
Czy za prozaiczną chęcią wpojenia sobie kilku słów może kryć się podstęp? I czy tylko mnie się wydaje, że zaczynam bełkotać nie na temat? I czy ktoś mógłby mi wyłączyć filozofa? Teraz jest najmniej potrzebny. CZADU TRZEBA!
A gdzie tam czad, nawet nie ma się z czego dymić. Tu się powolnie umierało. Trafiłam do żywej kostnicy, MATKO RÓŻOWA.
OK. ― Moja uśmiechnięta i szybka aprobata tego pomysłu winna była ich zmartwić, oni jednak niczego nie podejrzewali. W przeciwieństwie do Eweliny, która już zaczynała chichotać. ― Borejko.
Mój plan był szatański i zadziwiający prawdziwy. Po takiej akcji ktoś szalony byłby zdolny zaproponować mi pracę jako wróżka. Nic z tego, ja jestem po prostu wery klewa, a ludzie tacy boleśnie obliczalni, że szczypie w oczy. Zgodnie więc z moimi przewidywaniami, wszyscy, co do joty, zrobili spektakularnego pokerfejsa, nawet ten zaabsorbowany w pełni komórką. Na moją twarz zaś wpełzł usatysfakcjonowany uśmiech, który dla nich nie wróżył niczego dobrego.
Ewelina chichotała.
Jeśli oni nie zczaili mojego, to co to będzie przy twoim! ― powiedziałam do niej po polsku, nie zmieniając wyrazu twarzy.
What did you say?Harry (dziwnie to brzmi, kiedy używam jego imienia) najwyraźniej nie do końca pojął sens mojej wypowiedzi.
Zdobyłam się na ponowny inglisz.
Nie interesuj się, bo kociej mordki dostaniesz!
Odpowiedziała mi salwa śmiechu.
Później wyszło jakoś tak, że i ja poczułam silne zmęczenie; powieki, ciężkie jak z ołowiu, same mi się zamykały. Chociaż teoretycznie nie powinny powstrzymywać mnie jakiekolwiek normy kulturowe, to i tak nie zrobiłam wedle swojej niepohamowanej wręcz chęci położenia się na którymś z ich łóżek i nie zasnęłam jak dziecko. Ech, a oczy mogłam śmiało podtrzymywać na zapałkach. Tak bardzo chciałam spaaaaaaaać!
I wtedy dostrzegłam okazję. Pan Payne (jak płacenie kartą kredytową, nie jak ból) ruszył z miejsca, kierując swoje kroki w stronę łazienki. (Co najśmieszniejsze, było to tuż obok mnie, ale za ścianą; po prostu w ich pokoju został wydzielony mały prostokąt, który sprawiał, że po wejściu stało się w czym w rodzaju holu, w którym stało biurko i masywna szafa, dalej cała reszta; drzwi do WC znajdowały się tuż koło łóżka Stylesa i Nialla.) Ta miękka, czysta pościel, porządek, kusząca, gładka, prawie niezmącona powierzchnia zaścielonej kołdry… Edzia odmóżdżała krew Belci. Mnie widok przyjemnego wyra. Nie pohamowałam głodu. Zaatakowałam.
Zakryłam się pod sam nos, układając ciało w embrion. Dotychczasowe rozmowy ustały. Chociaż leżałam do wszystkich plecami, intuicyjnie wyczułam, że zszokowanym wzrokiem pokazują sobie to na mnie, to na siebie wzajemnie. Tylko Szopa Barana pewnie się uśmiechał cwaniacko. Naprawdę kupię sobie tę łopatę. Niby nic, a jakie przydatne!
Zaczęli rozmawiać na nowo, mimo to usłyszeliśmy pstryknięcie włącznika w łazience, a później kliknięcie klamki. I przerażającą ciszę, która niemal wydrążyła mi dziury w bębenkach.
Ja… Ja i tak miałem iść do kuchni po kanapki… No i zostawiłem podręcznik do algebry w salonie.
Pewnie był zmieszany jak kiepski drink i wstrząśnięty zaś jak ten dobry. Nie piję, ale słyszy się to i tamto…
Trzasnęły cicho drzwi.
Nie uczył się algebry. ― Stwierdzenie Zayna było dziwnie poważne.
Pamiętam, że ostatnią myślą były muffinki… Albo Nutella? Hmm, albo oba! Wiem, że na pewno coś słodkiego, bo zaburczało mi w brzuchu… Wiem też, że wokół panował przyjemny, przyciszony gwar pogawędek, a potem zapadła nieprzenikniona ciemność. Po niej ciąg obrazów bezsensownych jak sama algebra.

* * *

Kiedy mój szanowny mózg zechciał się wybudzić, poczułam ciepło. I to nie takie, jakie czuje zwykły śmiertelnik pod kołdrą. To było znacznie mocniejsze.
Chociaż nie panowała tutaj kompletna ciemność, to nie odważyłam się całkowicie otworzyć oczu. Na oślep wyrzuciłam prawą rękę do przodu, intuicyjnie chcąc objąć przedmiot przede mną. Ze zdziwieniem odkryłam, że jest nim ludzkie ciało, oddychające miarowo i spokojnie. Pocieszająca była świadomość, że to nie trup. Nic poza tym takie nie było.
Zmarszczyłam brwi.
Ewelajn, dlaczego uwaliłaś się w moim łóżku?
Westchnienie, mlask i odwrót na drugi bok, twarzą do mnie.
Dopiero kiedy poczułam lekki wietrzyk na nosie, otworzyłam powieki. Potem już było tylko: AAAAAAAAA! i BUM! Kiedy zaciskałam oczy, łapiąc się odruchowo czerep, usłyszałam: Co jest, kuuuuurwaaaa? (obowiązkowo z ziewnięciem), Kogo pojebało?, Mamo, ale dziś jest sobota, mamy emisję odcinka…, Czy przyjechała dostawa marchewek? oraz liczne niezrozumiałe mamroty. I już wiedziałam, że to się skończy czymś więcej niż guzem.
*Harry Potter, wąż Lorda Voldemorta
*Piętaszek to bohater powieści Daniela Defoe Przypadki Robinsona Kruzoe, dzikus.