wtorek, 26 czerwca 2012

07. Hodujesz świnie na balkonie, jesteś wyklęty z naszego klanu.


Pobudka była najcudowniejszym momentem w moim życiu. Jeszcze nigdy przedtem nie chciało mi się tak bardzo żyć, śpiewać, tańczyć i świrować! Wszystko tylko dlatego, że poprzedniego dnia miałyśmy przyjemny wieczór. Upominałam samą siebie, żeby powściągać emocje, ale w momentach samotności szło mi to zdecydowanie kiepsko. Zaraz po przebudzeniu, kiedy mózg częściowo tkwił jeszcze we śnie, radość trudniej było mi pohamować. Spod pierzyny wyskoczyłam prawie tanecznym krokiem, wyłam na cały głos, a Ewelina tylko się ze mnie śmiała, kręcąc głową. Rozpierana byłam przez głęboko zakopane pokłady energii. Rozpierały mnie do tego stopnia, że otworzyłam drzwi na korytarz, dając wszystkim znać, że mam świetny humor. Co prawda nikt już nie spał, ale myślę, że nie każdy lubi słuchać odgłosów godowych wieloryba. Mój aksamitny wokal poruszył naszych sąsiadów, którzy przyłączyli się do ubawu Ewelajn, choć może nie wszyscy. Niektórzy gnili w wyrach, nie słysząc ani dźwięku! Do Jaskini weszli Zayn, Liam i Niall ― każdy jedynie szlafroku (i bieliźnie naturalnie, ale i tak… Z drugiej strony, dobrze, że nie w samych ręcznikach na biodrach). Początkowo stanęli w progu (Araber opierał się o framugę) z założonymi rękami.
Akurat zaczęłam wykonywać pizzę, śpiewając do tego klubowy hit:
and I thought to myself: WHAT THE FUCK?!
Widziałam ich spojrzenie na Ewelajnę, kiedy wirowałam po całej powierzchni pokoju.
Nie pytajcie mnie, czy jest walnięta ― powiedziała. ― Odpowiedź nasuwa się sama.
Wtedy nawet ja przerwałam swoje wygibasy i roześmiałam się z całą resztą.
Wejdźcie, nie stójcie tak w drzwiach ― zwróciła się do nich, otwierając skrzydło szerzej.
Niepewnie, rozglądając się (nawet Liam i Niall, którzy przecież mieli okazję widzieć nasze cztery ściany), wkroczyli do środka, rozsiadając się na łóżkach. W tym momencie zajęłam łazienkę, przemywając twarz zimną wodą i doprowadzając się do ogólnego porządku. Wskoczyłam w coś bardziej przyzwoitego niż różowa piżamka w kwiatki. Nałożyłam swój codzienny, skomplikowany makijaż ― tusz do rzęs i bezbarwny błyszczyk do ust. Każdy podkład, róż i tym podobne specyfiki, budziły we mnie mniej lub bardziej wytłumaczalną odrazę. Nie wiem, jak tam kto, ale ja osobiście nie lubię chodzić w masce…
Kiedy wróciłam, cała czwórka prowadziła ożywiony, wesoły dialog. Zayn i Liam, siedzący na moim wozie, ewidentnie coś żuli, nie wspominając o tkwiącym naprzeciw nich, a obok Eweliny Niallu, który miał pełne usta… Na mój widok się uciszyli, ja zaś kontynuowałam popis taneczny, nucąc Only girl in the world pod nosem i czesząc te nieznośne kudły.
Karolina? ― zaczęła moja lokatorka tonem, który nie mógł oznaczać nic dobrego.
Taaaak? ― Rozmawianie z nią w języku innym niż polski było co najmniej DZIWNE.
Ekhem, czyyy… bardzo zależało ci na tych pieguskach?
Błyskawicznie odwróciłam się na pięcie ze szczotką omotaną moimi włosami w ręce. Milczałam przez kilka trwożliwych sekund, po czym wrzasnęłam na całe gardło:
ZEŻARLIŚCIE M O J E PIEGUSKI?!
Wszyscy, jak jeden mąż, spojrzeli na mnie wzrokiem spłoszonej antylopy.
RAAAAAAAAAAAUS!
I tą oto subtelną aluzją, gestem sugerując wyjście, poprosiłam naszych gości o opuszczenie pomieszczenia. Ewelina śmiała się jedynie, choć była współwinna! Ale po chwili zamknęła się w toalecie, doprowadzając wszystko do porządku. Ja ukończyłam szarpanie czupryny i pozwoliłam sobie na odrobinę fantazji, zaplatając ją w dwa warkocze. Jeszcze tylko się upewniłam, że moje jeansy-rurki i luźny top w biało-różowe paski z zielonym napisem wyglądają obrzydliwie i mogłam zabrać się za ścielenie łóżka. Po podejściu do niego okazało się, że jest pełne okruszków po ciastkach! Ze złością, acz rutynowo, wytrzepałam w powietrzu pościel, a później pedantycznie ją zaścieliłam. Ponieważ była niedziela i, jako chrześcijance, nie wypadało mi nadmiernie sprzątać, ograniczyłam się tylko do zmiecenia śmieci z podłogi i wyrzucenia ich do kosza na korytarzu. Kiedy się tam znalazłam, odkryłam, że No Direction otworzyli na oścież swoje drzwi i wrzeszczą jak opętane małpy w ZOO. Albo Ewa Minge w wywiadzie na New York Fashion Week, z tą różnicą, że oni UMIELI angielski i nie darli się: FENK, FENK, FENK, FENK WERY MACZ! Pokręciłam tylko głową i wróciłam do siebie.
Zdecydowałyśmy z Ewelajn, że czas byłby najwyższy udać się do kuchni, bo żołądki dawały się we znaki. Zadowolone z życia, na nowo pełne zapału, zbiegłyśmy, tupiąc przy tym jak słonice, na dół, do królestwa kucharek. Było puste, ale pomyślałyśmy, że być może mają przerwę, więc same się obsłużyłyśmy.
Pomieszczenie należało do przestronnych, przyjemnych na dla oka. Posiadało wiele metalowych elementów, służących jako miejsca pracy. Ja średnio czułam głód, więc ograniczyłam się do miski płatków śniadaniowych (świadoma późniejszej zgagi), natomiast Ewelajna postarała się o kanapkowy kopiec kreta i z wyszczerzem poprosiła mnie, bym otworzyła drzwi do jadalni, bo jej się stosik wywali.
Zaraz po opuszczeniu kuchni zrzedła mi mina. Ci neandertale już tam siedzieli i żarli jak prosiaki. Jakim cudem nie stali z nami i nie przygotowywali sobie sami posiłku ― nie mam bladego pojęcia. Wiem za to, że jakoś mi się odwidziało ich towarzystwo po wchłonięciu MOICH ULUBIONYCH KRUCHYCH CIASTEK. Mimo to usiadłyśmy obok nich. Ewelajn się bardzo ucieszyła na ten widok.
Cześć! ― oznajmiła im głośno i pogodnie.
Oni bardzo odzwierciedlali jej nastrój. Odpowiedzieli nierównym hej i wrócili do rozmowy, choć nie całkiem.
Co tam? ― spytał z szerokim uśmiechem Styles. ― Jak wam mija ta słoneczna niedziela?
Dobrze ― odparła Kubiak, przełknąwszy kęs swojej kanapki. ― A wam?
Planujemy pograć trochę w Twistera, skoro wszyscy są dziś nieżywi i udają, że ich nie ma ― odpowiedział. ― Przyłączycie się?
To jego suszenie kłów MNIE nie przekonało, ale moją współlokatorkę owszem.
Ja tak ― zdecydowała ochoczo. ― Karolina? ― Zwróciła na mnie oczy.
Grzebiąc monotonnie w swojej misce łyżką, podpierając policzek ręką, wzruszyłam ramionami.
Mogę, dlaczego nie…
Kątem oka dostrzegłam, jak Liam marszczy czoło.
Stało się coś? Rano byłaś w świetnym humorze, a teraz prawie wpadasz twarzą do mleka ― stwierdził.
I wtedy zrodził się w mojej głowie pewien szatański pomysł. Zabrałam do komory zupnej jeden płatek, starając się, aby nie pływał, wymanewrowałam ręką tak, by łyżka miała drogę wolną i… strzeliłam w stronę kolegi.
BITWAAAAAA!
Louis, bo to on oberwał, ochoczo zabrał się do walki, samemu będąc „rannym” w czoło. Po chwili wszystko latało w powietrzu i znalazło się tam, gdzie nikt by nie podejrzewał. W pewnym momencie zrobiło mi się żal sprzątaczek, ale w tej samej chwili dostałam szynką z liścia, więc nie mogłam dłużej stać bezczynnie, dumając nad rzeczami mało ważnymi. Jako pierwsza wskoczyłam na stół, wymachując nożem jak szpadą, a w ślad za mną poszedł Niall, dzierżąc widelec. Zaczęłam zaciętą walkę z Louisem, reszta zaś wolała miękkie działa, jak bułki, sałaty, pomidory i inne takie.
Nagle i niespodziewanie coś głośno chlupnęło i wszyscy znieruchomieli. Odwróciłam się do tyłu, a tam Styles stał równie oniemiały, co my, z tą różnicą, że on miał miskę na głowie, a z włosów skapywało mu mleko. Zamilkliśmy w obawie o własne bezpieczeństwo, lecz sam zaatakowany wykrzyknął:
TA ZNIEWAGA KRWI WYMAGA!
Dziwne, czyżby czytał Dzieci z Bullerbyn? Niezależnie od tego, czy to zrobił czy nie, wojowniczy był równie co Lasse, a zatem na pewno nie miał zamiaru odpuszczać odważnej Ewelajn. Biedna, aż jej zaczęłam współczuć, kiedy lokaty Achilles biegł w jej stronę z rękami pełnymi torebek po herbatach.
Niestety, wypadki chodzą po ludziach, jak mówi stare przysłowie. Nie minęło może dziesięć minut, a byłam świadkiem czegoś o wiele bardziej bolesnego niż owsianka na łbie.
Tak się złożyło, że mój przeciwnik, Zayn, stracił swą jedyną broń ― łyżkę. Dzięki wrodzonym zdolnościom fechtunku zostawiłam wroga bezbronnego jak mała dziewczynka. Przerażony Malik otworzył usta jak karp na święta i gorączkowo rozglądał się w poszukiwaniu jakiegoś godnego zastępstwa. I wtedy usłyszeliśmy jakoś tak:
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
ZZZZZZZIU!
BUM!
Kiedy odwróciłam się tułowiem do tyłu, zobaczyłam przedziwny widok. Liam leżał jak długi tuż obok stołu, acz w kałuży mleka, a minę miał co najmniej przerażoną. Podźwignął się na łokciach, zgiąwszy jedną nogę w kolanie, i wpatrywał w podłogę, jakby zbliżała się do niego Nagini*. Ale co niebezpiecznego mogło być w łyżce, mokrej posadzce i poślizgu, z którego wyszło się cało i bez szwanku?
Otóż, ku mojemu zdziwieniu, coś mogło.
Wszyscy wpatrywaliśmy się w ten niespotykany obrazek z lekką dezorientacją, choć w ciszy. Minęły dobre dwie minuty, zanim Niall, zatrzymany w zamiarze rzucenia górną kromką kanapki, zapytał:
Co ty robisz?
Ale Liam się tylko cofnął, rozmazując na podłodze białą ciecz.
Liam…? ― Louis też nie rozumiał.
Lecz nawet tym razem nasz kolega nie odpowiedział; uderzył plecami w ścianę z hukiem, którym się nie przejął, po czym zaczął jęczeć, płakać i popiskiwać. Ostrożnie, przywierając mocno tyłem do paneli ściennych, wstał na równe nogi, choć nie gwałtownie, ale powoli, wpatrując się ze strachem w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą leżał. Oddychał płytko i szybko, jakby naprawdę znajdował się w zagrożeniu. Miałam ochotę na niego krzyknąć, bo od stania na ugiętych kolanach bolały mnie już stawy, a musiałam pozostać w bezruchu dla większej spektakularności tej sceny.
Po upływie kilku kolejnych sekund z wrzasko-płaczem uciekł na górę. I kiedy się rozluźniliśmy z zamiarem przedyskutowania zaistniałej sytuacji, z kuchni doszły nas czyjeś głosy wraz z krokami, więc cichaczem wymknęliśmy się z pomieszczenia, cały bajzel pozostawiając na głowie obsługi. Słyszeliśmy jedynie okrzyk głębokiego wstrząsu, kiedy skradaliśmy się na palcach po schodach.
Nie zawitałyśmy do chłopaków, tylko od razu skierowałyśmy swoje kroki do siebie. Okazało się, że spędziłyśmy w jadalni godzinę. Wydało mi się nieprawdopodobne, że przez cały ten długi czas nikt nas nakrył; przecież ryzyko było ogromne. A mimo to uszliśmy z życiem. Całe szczęście! Bo gdybyśmy uszli bez niego, to może wciąż tkwilibyśmy w tym samym miejscu.

* * *

A więc łyżkofobia, tak? ― spytałam tonem specjalisty, kręcąc się na krześle obrotowym. Mieli biurko, chamy jedne!
Liam siedział na swoim łóżku (na piętrowych spali, burżuje!), obejmując podciągnięte pod brodę kolana, z oczami wielkości pięciozłotówek, kołysząc się przy tym nieznacznie w przód i w tył. Przypominało to trochę psychoterapię, choć było spotkaniem czysto towarzyskim, wypoczynkowym i poobiednim. Na zegarze dochodziło bowiem wpół do drugiej. Ta pseudoszlachta zaprosiła nas do siebie, bo przecież rano ustaliliśmy, że gramy w Twistera, a póki co od trzydziestu minut rozmawialiśmy, patrząc na wstrząśniętego pana z nieokreślonymi włosami. (Nadal uwierało mnie, że nie mogę sprecyzować ich koloru). Przy obiedzie zresztą niczego nie tknął, tylko patrzył tymi swoimi ogromnymi ślepiami w talerz pełen zupy, widocznie uciekając myślami do czegoś innego.
Ewelinie bardzo chciało się śmiać; usadowiła się pod ścianą obok mnie (choć Niall nalegał, żeby usiadła na jego łóżku, a więc pod Stylesem; mądra dziewczyna, też bym nie siadała pod lokatymi frajerami) i zakrywała usta, żeby nie wybuchnąć. Czarny z szopą barana (wciąż nie mogę sobie przypomnieć jego imienia!) tkwił po turecku na swoim wozie, pisząc intensywnie smsy, Niall opierał się o ścianę tuż pod nim, z ugiętymi kolanami i położonymi na nich rękoma z wyprostem w łokciach. Naprzeciw niego był właśnie Liam, a nad nim Zayn, wymachujący zwisającymi nogami. Tylko Louis, mający zwykłe łóżko, przystawione do poprzedniego, patrzył na swojego zszokowanego kolegę niepewnie. No cóż, nie co dzień ktoś wyznaje, że boi się łyżek!
Po mojej wypowiedzi Niall się zaśmiał.
To jak ty masz zamiar jeść zupę? ― spytał, ale nie otrzymał odpowiedzi. Jak każdy dzisiaj.
Pewnie będzie przechylał talerz ― odparł z jednostronnym, lekko kpiącym uśmieszkiem Zayn.
Jasne, ale najpierw musimy kupić pontony ― dodał Styles, który wreszcie odrzucił telefon na poduszkę i odchylił się, podpierając z tyłu wyprostowanymi rękami.
Zaśmialiśmy się. Nawet na usta Liama wkradło się coś na wzór radości, choć być może miałam omamy.
Eeeeeeej, chodźcie graaaaaać! ― odezwałam się dość marudnie z żartobliwie skwaszoną miną. Zwykle nie narzekałam na nudę, ale tym razem musiałam. SERIO. Chociaż uwielbiałam rozmowy i uważałam je za o wiele lepsze, bardziej wciągające zajęcie niż imprezowanie, to tego dnia odczuwałam silna potrzebę spożycia moich nowo odkrytych pokładów energii.
Właśnie, kompletnie zapomniałem! ― wykrzyknął Niall, zsunąwszy się na brzeg łóżka, tak, że dotykał całymi stopami podłogi. ― Wiedziałem, że coś mam jeszcze fajnego do zrobienia!
Ale gra w tym pomieszczeniu to nie najlepszy pomysł ― powiedział rzeczowym, poważnym tonem znów Araber.
To u nas ― zaproponowała prędko Ewelina, wstawszy z posadzki. ― My mamy więcej miejsca.
W zasadzie oba pokoje były podobne, mimo że nasz mieścił dwie osoby, a ich aż pięć, w dodatku dawał wrażenie mniejszego niż w rzeczywistości ― może przez ciasnotę wyr, bałagan i upchanie mebli. Naprzeciw bowiem wozu Louisa stała pojemna szafa, a obok niej, prawie rozpychając ścianę, biurko, choć po co ― nie wiadomo.
Wszyscy podnieśli bagażniki lub zeskoczyli na dół. Wszyscy, prócz Liama.
No chodź! ― cedził przez zęby z wysiłku blondynek, ciągnąc kumpla za rękę.
Ten jednak ani drgnął, jakby był wyciosany z kamienia. Potem zaczęło się masowe namawianie; każdy po kolei podchodził do niego i tłukł mu, żeby się ruszył, że u nas nie będzie łyżek i tak dalej. Każdy, ale nie ja. Ja słuchałam z lekkim z nudzeniem tych prób, ale nie odezwałam się ani słowem. Raz na jakiś czas westchnęłam ze zniecierpliwieniem, aż skończył im się zapas negocjatorów. Zrezygnowany Niall poprosił mnie, bym przemówiła do pana L., choć widziałam po jego oczach, że raczej średnio wierzy w powodzenie tej misji.
Rozplotłam ręce na piersiach i podeszłam do nowego kolegi z miną co najmniej groźną. Zbliżyłam swoją twarz do jego na niebezpiecznie niewielką odległość i przemówiłam pełnym grozy głosem:
Nie znam cię, gościu. ― Chłopak ściągnął brwi i lekko zmrużył oczy, obserwując uważnie moją twarz, a konkretnie obszary nad oczami. ― Wiem za to, że jeśli zaraz nie podniesiesz dupy, to zostaniesz w strzępach, a ludzie zobaczą po tobie tylko conversy. ― Na samo to słowo kilka niewyraźnych, zamazanych obrazów przebiegło mi przed oczami, ale szybko je odgoniłam. ― Słuchaj, tam nikt nie ma sztućców, więc może ŁASKAWIE WSTANIESZ, BO W TWISTERZE NIE MA GWAŁTU ŁYŻKAMI?!
Przynajmniej zatwierdzonego ― mruknął Styles.
Posłałam mu mordercze spojrzenie, na widok którego on uniósł dłonie w obronnym geście. Cała szóstka stała ściśnięta w drzwiach, jakby w obawie przed siłą rażenia mojego gniewu. Hmm, słusznie.
Wróciłam do mojego pacjenta, który nie zmienił mimiki twarzy.
Robią ci się zmarszczki mimiczne ― oznajmił jak Filip, który wyskakiwał z konopi.
Wywróciłam oczami, choć rodziła się we mnie furia. I coś jeszcze, ale pomińmy, bo to nieistotne.
Tak podrywasz dziewczyny? ― W tej kąśliwej uwadze było coś zdecydowanie rozzłoszczonego.
Ekipa w progu roześmiała się serdecznie i okazało się to zbawienne, bowiem Liam uśmiechnął się szeroko, a ja mogłam się przemieścić w stronę wyjścia, bo zszedł z łóżka.
Wszyscy wkroczyli do naszej Jaskini, znaczna część była tu po raz pierwszy. Niall wszedł odważnie z pudełkiem z grą pod pachą, Zayn wciąż się jeszcze rozglądał, podobnie Styles, łyżkofobik zaś uczepił się ramienia Louisa, który ― pomimo pierwszej wizyty ― mało zajął się wnętrzem, raczej pożądliwie patrzył na biedny karton.
Blondynek wszystko rozłożył, ale to Frajer się poświęcił i jako pierwszy kręcił. Cóż za niezwykła odwaga, a jaki trud!
Zaczęło się łagodnie, ale, co normalne w tej grze, potem nastąpiły znaczne komplikacje. W pewnym momencie stałam w „mostku”, ale z jedną tylko ręką na podłodze; pod drugą miałam głowę Liama, nad brzuchem Nialla, między nogami Louisa (też tylko czerep) ― Ewelina majaczyła gdzieś z boku z Zaynem. Pierwszy padł ten nade mną, później Zayn, Louis, Ewelajn, ja i wygrał Liam. Nie obyło się bez dziwnych okrzyków przed „rozjazdami” kończyn na śliskiej macie, śmiechu i bolesnych upadków na podłogę. Nasz zwycięzca pierwszej rundy tym razem przejął zegar. Dziwne, ale odniosłam wrażenie, że specjalnie przesuwa wskazówki tak, żebym się mogła szybko wywalić, bo znowu mnie obserwował (powtarzam, to nie jest to romantyczne obserwowanie, przysięgam na Twixa!) ze względu na to, że grałam blisko niego, i pewnie miał ubaw, kiedy z przerażoną miną zajmowałam kolejne pola. Tym razem kolejność upadków była zgoła odwrotna: Louis, ja, Ewelina, Styles, Niall i ZAYN! Ten, który uważa siebie na motoryczne beztalencie! Kiedy chciałam odpocząć przy trzeciej partii, to surowo mi zabronili, tłumacząc, że bez obydwu dziewczyn to już nie tak fajne. Z rezygnacją więc oddałam tarczę Lou.
Stanęliśmy kolejno: Niall, Styles, Ewelina, Malik, ja i Liam. Na dobry początek same stopy, później już dłonie. A później chyba nawet nos. Najgorsze jednak dopiero na nas czekało.
Nie wiem, jakim cudem, ale trzeba było przybrać pozycje o wiele trudniejsze niż w Kamasutrze. Znów robiłam mostek, ale tym razem w szerz, nie wzdłuż. Mój baczny obserwator, żeby móc zaliczyć ten poziom, musiał zrobić pewien krępujący manewr. Kiedy uświadomiliśmy sobie, że to konieczność, spojrzał na mnie nieśmiałym, zażenowanym, pytającym wzrokiem, a ja westchnęłam, czując nadchodzący wstyd i, nie patrząc na niego, wbiłam wzrok w sufit.
I wtedy, żeby dosięgnąć pola po mojej prawej, położył głowę na mojej klacie. Dość dobrze wykształconej, ekhem.
Wiem, że to okropne pocieszać się czyimś nieszczęściem, ale otuchy dodawał mi fakt, że Niall i Ewelina znajdowali się w o wiele gorszym położeniu. Tak konkretnie to prezentowali pozycję klasyczną, ale bardziej „w powietrzu”: mostek (Kubiak) oraz na czworaka (pan N.); szczególnie, że on miał nogi szeroko rozstawione z obu jej stron. Styles, który posiadał raczej bezpieczne miejsce, dziwnie na nich patrzył, kiedy śmiali się z tego z lekkim rumieńcem. A Zayn… Zayna nie zdążyliśmy zobaczyć, bo od razu rozjechał się jak ropucha i z obitymi kolanami, ale i śmiechem, odszedł w stronę Louisa. Ja błagałam, żeby ten szybko wyznaczył nowy ruch. Mięśnie zaczęły drżeć i lada chwila stawy mogły się ugiąć pod ciężarem własnego ciała. Kątem oka jednak wciąż miałam namierzonych naszych amatorów sztuki kochania w Twisterze, którzy trzęśli się ze śmiechu jak niemądrzy i co rusz dodawali głupie komentarze.
Nie minęło dziesięć sekund, a upadli na podłogę, pozostając na swoich miejscach. Logiczne więc, że leżeli na sobie. Czerwoni na twarzach ze wstydu i ubawu, powolnie podnieśli się z maty, a na placu boju pozostałam ja wraz z dwoma facetami. Lou bardzo to odpowiadało, że przez swoje wleczenie się wyeliminował trójkę zawodników, ale moje ręce dawały jasne sygnały, żeby nie przeciągał. Mimo że ich nie widział, zakręcił wskazówką.
Musiałam się odwrócić tak, że wyglądałam, jakbym robiła pompki. Na OGROMNE nieszczęście, Styles musiał, NIE MIAŁ, (tu wstaw swoje ulubione przekleństwo), WYBORU, i znalazł się pode mną. A miałam dekolt. Jego twarz była na tym poziomie.
Kiedy Liam zobaczył wzrok oraz minę swojego kumpla, przewrócił się ze śmiechu i tym samym spowodował, że wojowników zostało dwoje. Co gorsza, jeden z nich wcale nie krył się z tym, że interesuje go moja klatka piersiowa. Skupiał się na biuście i badawczym wzrokiem mu się przyglądał, a czułam, że płonę na twarzy, choć udawałam, że tak nie jest. Pozostali przegrani i prowadzący także dobrze się bawili, czego nie mogę powiedzieć o sobie. Zrobiłam z lekka znudzoną minę.
Masz fajne cycki ― oznajmił, nadal nie odrywając od nich wzroku.
Wiem. ― Do tego doszło coś na wzór lekkiej irytacji.
Nasza widownia płakała.
Ale one są naprawdę zajebiste. ― Wydaje mi się, czy powiększyły mu się źrenice?
A ja nie jestem głucha. ― Irytacjo-niesmako-zażenowanio-znużenie urosło.
Ewelina i Niall znów się kładli, ale już w przyczyn zupełnie innych niż poprzednio. Liam z ledwością doczołgał się do reszty grupy, która zajęła łóżko mojej współlokatorki, a Louis ciągle komentował, ale na tyle szybko, że nie rozumiałam.
Lewa noga na zielone!
Ja po prostu podciągnęłam odpowiednią kończynę, przypadkiem przybierając pozę startową przeciętnego sprintera, natomiast gracz numer dwa nie przemyślał swoich ruchów i chciał przełożyć nogę nade mną… będąc pode mną. Szkoda tylko, że nie pomyślał o pewnej istotnej przeszkodzie.
O MNIE.
I tak oto zacisnął wokół mnie dwa dolne przeszczepy, a że się wystraszył upadku, to i zawiesił na szyi.
STYLES, OFIARO, PUSZCZAJ, BO MI ZARAZ KRĘGOSŁUP STRZELI! ― Nie byłam wściekła, co najwyżej odrobinę rozzłoszczona.
Tak, moje kręgi wołały o pomoc, bo gość ostatecznie nie ważył dwa kilo, tylko jakieś sześćdziesiąt minimum… Był wzrostu Liama, a to na pewno nie pozostawało bez znaczenia!
Teraz drżały mi mięśnie WSZYSTKIEGO.
Ale jak się puszczę, to walnę plecami o podłogę! Zostanę inwalidą!
Ty już jesteś inwalidą, ale umysłowym! NO ZŁAŻ, z takiej wysokości nic ci się nie stanie!
S. zrobił zaskoczoną minę, w ułamku sekundy się uspokajając.
Nie?
Wywróciłam oczami, zaciskając usta z wysiłku.
NIE, KURWA!
Wtedy spadł, a ja prosto na jego klatę. Ale ten zidiociały kretyn miał zaciesz, bo położyłam się biustem. Natychmiast, oczywiście, wstałam, ale i tak chciałam go zabić.
Reszta na pewno będzie miała zakwasy w przeponie.
Ja już nie gram! ― warknęłam, masując kark i wyginając się, żeby wyprostować gnaty. ― Potrzebuję odetchnąć…
A oni wciąż ta sama, śmiechowa śpiewka…
To może na klacie Harry'ego?
Za ten tekst pan L. (ten młodszy wyglądem) dostał jaśkiem w twarz, co spowodowało jego upadek na plecy i jeszcze głośniejszą salwę śmiechu zebranych.
Chłopcy pozbierali jednak grę, słusznie stwierdzając, że byłoby tego na dziś.
Macie pół godziny odpoczynku ― rzekł Niall w drzwiach, odwracając się do nas na pięcie. ― Potem macie być w salonie!
Kiedy zobaczyłam wyłącznie jego plecy, zrobiłam minę w stylu: Tak, oczywiście, zaraz przylecę, która rozbroiła Ewelinę.
Nawet jeżeli chciałybyśmy tam zejść, to i tak by nam się nie udało. Zwerbowała nas bowiem Konnie do swojego ambitnego wywiadu dla X-tra Factora i tym razem nie uciekłyśmy. Siedziałyśmy dwie godziny (tak, dobrze czytacie!) i odpowiadałyśmy na bezsensownie nudne, irytujące i głupie pytania. Co gorsza, niektóre trzeba było nagrywać kilka razy, bo naszej wybitnej dziennikarce ciągle coś nie pasowało w ujęciach. Rekord ustanowiło pytanie Co lubicie jeść na śniadanie?, które miało piętnaście powtórek, po czym prezenterka nazwała mój nos garbatym i niefotogeniczym. Jedyne, co mi się nasuwało w odwecie: Stary w Bangladeszu jeszcze cię nie wyswatał? Bo jak się na ciebie zamachnę, to nie zobaczysz ani słońca, ani deszczu. Nie skomentowałam tego jednak, ostatecznie stwierdzając, że to nie warte mojego języka. A poza tym mój nos naprawdę jest brzydki.
Na kolację nie poszłyśmy ― i tak nie było oficjalnej dla wszystkich. Sąsiedzi za ścianą robili hałas jak w dżungli, a my ustawiłyśmy laptop na podłodze i przepisywałyśmy notatki, gawędząc. Tego dnia prędko zasnęłyśmy, zmęczone ryzykowną grą i szczegółowym, choć niepotrzebnym wywiadem.
Poniedziałek był na tyle pracowity, że powiedzieliśmy sobie z No Direction tylko cześć na korytarzu i wszystko. Wtorek wyglądał identycznie. Próba rozmowy przy obiedzie skończyła się na tym, że Kotecha przyszedł popędzić chłopaków i zaraz uciekli (drugie zajęcia w ciągu dnia?), my zaś miałyśmy emisję, więc w sumie tylko westchnęłyśmy ciężko. Dopiero środa coś zmieniła. Po obowiązkach wokalnych usiadłyśmy w drugim salonie, tym mniejszym i od strony ogrodu. Cały unurzany był w kolorze kremowym, miał duże okna, podzielone jakby kratkami na małe kwadraty, no i na próżno by w nim szukać telewizora. Stała skromna biblioteczka, szklane drzwi na zewnątrz, kominek i wielki obraz, ale nie plazma. Należał do rzadko uczęszczanych pomieszczeń, dlatego z westchnieniem ulgi opadłam na kremowy, skórzany fotel. Ewelina usiadła kulturalnie na małej kanapie. Jednej z dwóch (druga była naprzeciwko, między nimi stał szklany stolik). Czytała jakąś gazetę, którą dorwała w pierwszym salonie.
Czarna wrona w kropki bordo… ― zaczęłam, flegmatycznie przeciągając samogłoski.
A to nie była krowa? ― Spojrzała na mnie znad lektury.
Niee, ty masz jakąś wiejską wersję ― odparłam.
Ewelajn pokręciła tylko głową z uśmiechem.
Pozwoliłam sobie na chwilę powagi i pomyślałam o tym, jak niewiele dzieli nas od występu na żywo. Jak każda sekunda nieuchronnie do tego przybliża. Ilekroć pojawiał się ten temat, moje serce gwałtownie przyspieszało. Żołądek od dawna to wiedział, od czasu do czasu odzywając się mdłościami. Wtedy pikawa biła jeszcze szybciej ― emetofobia, och, no tak, cudowna przypadłość…
Kubiak omal nie dostała zawału, kiedy nagle na przeciwną kanapę przez oparcie wskoczył Louis z uradowaną miną.
Cześć, dziewczyny, co u was nowego? ― Jego optymizm o mało nie wpadł mi to oka, tak nim tryskał.
Ewelina podniosła magazyn.
Bravo? ― skrzywił się.
Wzruszyła ramionami.
Jedyne, co zastałam w salonie. Pewnie któraś z Belle Amie zostawiła. ― Zupełnie, jakby nagle straciła humor.
Wówczas oszklone drzwi od strony ogrodu rąbnęły i wbiegł przez nie uśmiechnięty od ucha do ucha Zayn, usadawiając się na kanapie od razu obok kumpla.
Hejka, co tam?
Nie zdążyłyśmy sobie nawet do końca przemyśleć, co mamy odpowiedzieć, kiedy zjawił się przez to samo wejście Styles, zadowolony tak samo jak reszta.
Źle widzę czy wy też umieracie na nudę? ― Gość usiadł na oparciu, szczerząc kły.
Nie wiedzieć czemu, miałam dziką ochotę odpowiedzieć mu ŹLE WIDZISZ!, ale nasze samopoczucie szczególnie rzucało się w oczy, więc ze zgryźliwej uwagi nici.
Ależ skąd… ― Sprawiałam wrażenie rozpływającej się w fotelu.
Ziewałam i widziałam rzeczy, których na pewno nie było w rzeczywistości. Moje powieki zrobiły się ciężkie jak ołów, więc to chyba cud, że nie zasnęłam. Choć nie powinnam być senna, jako że obecność sąsiadów zawsze działała na mnie pobudzająco. Szczególnie, że jeden wciąż patrzył na mnie tym wzrokiem obserwatora niebezpiecznych drapieżników, mogących lada chwila zaatakować. No tak, wychodzi mi to całe bycie świrem! Ach, było urodzić się normalną…
Obudziłam się, kiedy do pomieszczenia wszedł głęboko zamyślony Niall, zajmując miejsce na podłokietniku obok Louisa.
Piętaszek… ― mruknął, wpatrując się niewidzącym spojrzeniem w podłogę.
Co to był za jeden? ― Ewelajn się ożywiła.
Nie wiem, ale chyba miał trzy pięty* ― odparłam, nie zastanowiwszy się jakoś specjalnie nad słowami.
Ci, którzy się nam przysłuchiwali (czyli wszyscy obecni, oprócz Stylesa i Zayna, zajętych rozmową), wybuchnęli śmiechem, ja zaś się skrzywiłam. Przypomniało mi się o lekturze, której nadal nie skończyłam.
Co jest? ― Blondasek natychmiast zauważył zmianę mojego nastroju.
Muszę czytać książkę ― jęknęłam.
Ty ją czytasz? ― zdumiała się Ewelina.
Taaa, ktoś musi.
Jeszcze do tego wszystkiego dochodziła ta potworna, angielska pogoda za oknem. Udusić za tę okropną, dobijająco-usypiającą szarość nieba byłoby eufemizmem. Najchętniej pozbierałabym manatki i wyniosła się stąd na Saharę. Co prawda, wróciłabym za chwilę, bo nadmiernego gorąca wcale nie znoszę, ale przynajmniej zobaczyłabym SŁOŃCE. Bez niego trudno mi było pozostać optymistką na dłużej niż piętnaście sekund. Choć może się to wydawać niektórym nierealne, to należałam do zagorzałych pesymistek. Nie wiem tylko, czy to z wyboru czy z obserwacji własnych, pogubiłam się przez te ostatnie kilka tygodni…
To może karty? ― zaproponował Styles, kiedy Niall wyłożył się jak długi na nim, Zaynie oraz Lou, marudząc, że zaraz umrze z nudów.
Może chodźmy wspólnie na siłownię?
Wszyscy popatrzyli na Ewelajn jak na kompletnego szaleńca, więc tylko wzruszyła ramionami i powróciła do gazety.
Dawno nie byłem na Twitterze ― zamyślił się ten Szopa Barana.
Nie wolno nam ― odezwała się moja współlokatorka rzeczowym tonem. ― Jeśli wejdziesz i coś opublikujesz, możesz zostać wyrzucony.
Uśmiechnął się do niej, przestając na moment wyglądać cwaniacko, ale ona tego nie zauważyła, ponieważ w ogóle nie podniosła oczu znad tekstu. Wydaje mi się, że późniejsze chrząknięcie miało zwrócić jej uwagę, ale nie zrozumiała tej subtelnej aluzji.
Kamień, papier, nożyce ― oznajmił Niall, wystawiwszy w moją stronę pięść.
Zgodziłam się od razu. Po pierwszym losowaniu on wygrał, bo nożyce tną papier. Następnie ja, i znów on, i znów ja… Tak, nuda zabijała mnie od środka.
Ludzie! ― krzyknął energicznie Lou, swoim zapałem zdecydowanie wyróżniając się spośród zasypiającej reszty.
Automatycznie podchwyciłam temat. Zerwałam się z tej sflaczałej pozycji, rezygnując z oparcia i wyprostowując się.
Wy świnie hodujecie na balkonach! ― dorzuciłam z pięścią wyrzuconą w górę. ― Świnie, DZIĘKUJEMY WAM!
I chociaż nic z mojej wypowiedzi nie miało większego sensu, to reszta i tak miała ubaw. Ja zaś tylko posłałam uśmiech w eter.
A śpiewanie? ― rzucił Zayn, kiedy razem zresztą doszedł do ładu.
Pokręciłam głową.
Wystarczy mi zajęć z Yvie.
Mam ochotę na ognisko ― bąknęła Kubiak, odłożywszy gazetę na stół, podciągnąwszy kolana do brody i objąwszy je rękoma.
Jak na komendę spojrzeliśmy za okno.
Wiem ― burknęła.
Westchnęłam.
Może Twister? ― S. wyszczerzył się głupkowato, za co Louis pacnął go w potylicę. Dobrze robi, POLAĆ MU!
A może stul dziób? ― warknęłam.
Nie wiedzieć czemu, od samego początku nie pałałam do niego zbytnią sympatią. Swoją nonszalancją, mniemaniem o sobie, zachowaniem i mimiką twarzy doprowadzał mnie do skrajnej furii. Miałam ochotę powyrywać mu te gęste, czarne loki, po czym rąbnąć łopatą w łysą czachę, zakopać żywcem i zatańczyć na jego grobie. Choć z drugiej strony w miarę upływu czasu zaczynałam się do niego przekonywać… W gruncie rzeczy bywał dość zabawny. Szkoda tylko, że proces ten trwał boleśnie długo i żeby zupełnie go polubić, brakowało mi jeszcze duuuuużo.
Zgodnie z moimi przewidywaniami, nie przejął się, a jedynie zaśmiał krótko. Znów ten cwany uśmieszek, grrr! GDZIE TA MOJA ŁOPATA?!
Tego nie znam ― odparł.
Jak stracisz kilka zębów, to poznasz. ― Kontrast między naszymi minami był wręcz teatralny.
Spokojnie! ― zawołał Louis. ― Ten kociak lubi wszystkich tak irytować.
KOCIAK?!
Nawet nie próbowałam zmienić czegokolwiek, żeby nie wyglądało, że czułam się jak walnięta obuchem w głowę. Walnięta obuchem i tak ogółem też. Zdezorientowana, zszokowana, zaskoczona i zażenowana jednocześnie. Zbzikowałam na miejscu!
Eeeej, stary, ja właśnie miałem popcorn wyciągać! ― Niall był ewidentnie rozczarowany. ― Zapowiadało się na BITWĘ W KISIELU!
Chyba twoim z gaci ― odmruknęłam, co wywołało kolejną salwę śmiechu.
Zajęło mi chwilę, nim się zrozumiałam, co Zayn robi po stołem. Ano rozkręcał go. Jak Rumun. To cud, że wszędzie dywany były na miejscu (w końcu tak łatwo je zwinąć). Nie był Rumunem, ale miał arabską urodę, która wywoływała w głowach różne teorie o jego pochodzeniu.
Co ty robisz?
Bawię się w Boba Budowniczego ― odrzekł, skupiony na dokładnych oględzinach srebrnej, metalowej nogi szklanego stolika.
Lou zaplatał Stylesowi warkoczyki, a pan blondasek zajął miejsce śniadoskórego przyjaciela, który tymczasowo umieścił swój bagażnik na panelach podłogowych, choć właściwie na futrzastym dywanie. Kiedy spojrzałam w lewo, zobaczyłam śpiącą słodko na kanapie Ewelinę. Usłyszałam jednak czyjeś kroki. Przez próg świeżo przeszedł niewidzący na oczy, rozespany, rozczochrany i półprzytomny Liam. Brakowało mu szarej piżamki w samochodziki, puszystego, granatowego szlafroczka i króliczych kapci ― wypisz wymaluj wybudzone dopiero co dziecko. Omiótł przelotnym spojrzeniem całe pomieszczenie i nawet nie podniósł brwi (!).
Stój! ― krzyknęłam, zwracając na siebie uwagę wszystkich. (Śpiącej Ewelajn również, na co sama obudzona nie zareagowała zbyt entuzjastycznie). ― Ty!
Liam zmarszczył się, usiłując pewnie sobie przypomnieć, kto do niego mówi.
Hodujesz świnie na balkonie, jesteś wyklęty z naszego klanu!
O dziwo, podniósł jeden kącik ust.
A to my mamy jakiś klan?
Odpowiedział mu synchroniczny fejspalm.
No i przecież hoduję świnie ― powiedział jakby na swoją obronę. ― Może nie na balkonie, ale w pokoju owszem.
Lecące w jego stronę poduszki i bambosze utwierdziły mnie w przekonaniu, że miał rację ― naprawdę żył z okropnymi prosiętami. Ale wieprz też człowiek! Czy jakoś na odwrót, nie pamiętam…
Wspólną decyzją wymknęłyśmy się z salonu podczas bitwy na pierze zaraz po tym, jak z przerażającym hukiem spadła ogromna, porcelanowa waza. Reszty nie wiem, doszedł nas jedynie wrzask z piętra poniżej. Pięć minut później ktoś szukał szufelki. To był dobry wybór. Wiadomo, kobieca intuicja. Faceci mawiają, że przereklamowana… W takim razie żałuję, że nie uwieczniłam ich min na reprymendę sprzątaczki i swojej na słuch o tym. Twarz płci żeńskiej ewidentnie szczęśliwsza od męskiej!

* * *

Horan, dobrze mówię?
Uwielbiałam krzesło obrotowe w ich pokoju. To wirowanie mnie uspokajało. A było co uspokajać, oj było. Tym razem jednak się zatrzymałam, subtelnie celując palcem w Louisa, który… właśnie pokręcił głową.
Tomlinson ― poprawił.
Uśmiechy nie schodziły im z facjat.
Westchnęłam zrezygnowana.
Siedzieliśmy przy włączonych dwóch lampkach nocnych i ogólnym półmroku. Ciepła barwa światła nadawała przyjemny klimat pomieszczeniu. Czułam się w nim lepiej niż za dnia.
Miałam ochotę zryć łbem o mur. Zamiast tego wykonywałam kolejne obroty, odbijając się rękami od biurka. Musicie tak kiedyś spróbować! Jeżeli, oczywiście, lubicie przygodnie oglądać swoją treść żołądkową. Dla mnie trauma nad traumy, bardziej się nie da. Gdyby padło pytanie: wolałabyś zjeść kilo pająków czy dwa razy zwymiotować? odpowiedź byłaby jasna jak słońce. Oczywiście, że pająki, nie jestem szalona!
Zabolał mnie kręgosłup i na kilka sekund się skrzywiłam, patrząc tęsknie po łóżku, pod którym stało pudełko i upchana torba podróżna. Porządniś, pff! W dodatku kolekcjoner rzeczy bezsensownych, pogratulować pasji. To już ciekawsze byłoby zbierać znaczki pocztowe czy ćwiczyć refleks szachisty. Na moment wybudził się z letargu, podczas którego utkwił oczami w suficie, zerknął na mnie normalnie (!!), po czym wrócił do czynności.
To dlatego, że była osiemnasta w piątek i wszyscy mieli dość. Wszyscy, prócz mnie, bo ja się napiłam kawy w porywie dobrego samopoczucia. Normalnie nie trawię tego fusowatego syfu (rozpuszczalna jest stadem chemikaliów). Inni wypili ze trzy, cztery co najmniej, a słaniali się na nogach. Ewelina, siedząca pod ścianą naprzeciw, zapadała w dwuminutowe drzemki od czasu do czasu. Kiedy na nią patrzyłam, samą mnie morzył sen, ale były to kilkusekundowe, myślowe incydenty.
To jeszcze raz. Horan ― wskazałam na Nialla, siedzącego obok Louisa.
Przytaknął głową z lekkim uśmiechem.
Tomlinson. ― Lou potwierdził. ― Harry. ― Przypatrujący mi się (same rewelacje!) od kilku minut Styles poszedł w ślady przyjaciela, nie omieszkując przy tym wyszczerzyć uzębienia. ― Malik. ― Zayn zgodził się ze mną długim mmmmhhhmmmmm z piętra łóżkowego. ― I… Pray?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, oprócz samego omawianego, który wolał się skupić na telefonie. Jakiś poważny i rozeźlony był, a miałam czerwone skarpety, kto wie, jak funkcjonuje mózg wkurzonego mężczyzny… Jeżeli jednak Wskocz na byka! jest uzasadnione, to boję się o swoje stopy.
Kto się modli? ― spytał, wyrwany z letargu.
Według Karoliny ― ty ― odparł Niall, ledwo mogąc się wysłowić ze śmiechu. (Nadal bawił mnie sposób, w jaki wypowiadali nasze imiona.)
Był on jednym z tego rodzaju istot, które bawiło wszystko i cierpiały na nadmiar optymizmu. Hmm, a może szczyciły się? Z mojego pesymistycznego punktu widzenia takie zachowanie stanowiło coś nieosiągalnego. Rzadko znajdowałam w sobie dość siły, energii i samopoczucia, by ciągle piać. I, paradoksalnie, wszystkich śmieszyłam.
Istota funkcjonowania Karoliny Borejko: sprzeczności.
Ach. ― Jakby powrócił do świata żywych i otrząsnął się lekko. Przetarł oczy, ziewnął. ― Payne. Liam Payne jestem.
Jak ból? No wiesz, kiedy coś cię boli. ― Wolałam się upewnić.
Nie, jakbyś chciała płacić kartą kredytową ― odparł rzeczowo.
Kto płaci kartą kredytową? ― wymamrotała po polsku Ewelajn, wybudziwszy się ledwo co z drzemki.
Jej pytanie zostało skomentowane ogólną uciechą.
To teraz my zapamiętamy WAAAASZEEE nazwiska! ― Zayn wyglądał na uradowanego. ZA BARDZO uradowanego.
Czy za prozaiczną chęcią wpojenia sobie kilku słów może kryć się podstęp? I czy tylko mnie się wydaje, że zaczynam bełkotać nie na temat? I czy ktoś mógłby mi wyłączyć filozofa? Teraz jest najmniej potrzebny. CZADU TRZEBA!
A gdzie tam czad, nawet nie ma się z czego dymić. Tu się powolnie umierało. Trafiłam do żywej kostnicy, MATKO RÓŻOWA.
OK. ― Moja uśmiechnięta i szybka aprobata tego pomysłu winna była ich zmartwić, oni jednak niczego nie podejrzewali. W przeciwieństwie do Eweliny, która już zaczynała chichotać. ― Borejko.
Mój plan był szatański i zadziwiający prawdziwy. Po takiej akcji ktoś szalony byłby zdolny zaproponować mi pracę jako wróżka. Nic z tego, ja jestem po prostu wery klewa, a ludzie tacy boleśnie obliczalni, że szczypie w oczy. Zgodnie więc z moimi przewidywaniami, wszyscy, co do joty, zrobili spektakularnego pokerfejsa, nawet ten zaabsorbowany w pełni komórką. Na moją twarz zaś wpełzł usatysfakcjonowany uśmiech, który dla nich nie wróżył niczego dobrego.
Ewelina chichotała.
Jeśli oni nie zczaili mojego, to co to będzie przy twoim! ― powiedziałam do niej po polsku, nie zmieniając wyrazu twarzy.
What did you say?Harry (dziwnie to brzmi, kiedy używam jego imienia) najwyraźniej nie do końca pojął sens mojej wypowiedzi.
Zdobyłam się na ponowny inglisz.
Nie interesuj się, bo kociej mordki dostaniesz!
Odpowiedziała mi salwa śmiechu.
Później wyszło jakoś tak, że i ja poczułam silne zmęczenie; powieki, ciężkie jak z ołowiu, same mi się zamykały. Chociaż teoretycznie nie powinny powstrzymywać mnie jakiekolwiek normy kulturowe, to i tak nie zrobiłam wedle swojej niepohamowanej wręcz chęci położenia się na którymś z ich łóżek i nie zasnęłam jak dziecko. Ech, a oczy mogłam śmiało podtrzymywać na zapałkach. Tak bardzo chciałam spaaaaaaaać!
I wtedy dostrzegłam okazję. Pan Payne (jak płacenie kartą kredytową, nie jak ból) ruszył z miejsca, kierując swoje kroki w stronę łazienki. (Co najśmieszniejsze, było to tuż obok mnie, ale za ścianą; po prostu w ich pokoju został wydzielony mały prostokąt, który sprawiał, że po wejściu stało się w czym w rodzaju holu, w którym stało biurko i masywna szafa, dalej cała reszta; drzwi do WC znajdowały się tuż koło łóżka Stylesa i Nialla.) Ta miękka, czysta pościel, porządek, kusząca, gładka, prawie niezmącona powierzchnia zaścielonej kołdry… Edzia odmóżdżała krew Belci. Mnie widok przyjemnego wyra. Nie pohamowałam głodu. Zaatakowałam.
Zakryłam się pod sam nos, układając ciało w embrion. Dotychczasowe rozmowy ustały. Chociaż leżałam do wszystkich plecami, intuicyjnie wyczułam, że zszokowanym wzrokiem pokazują sobie to na mnie, to na siebie wzajemnie. Tylko Szopa Barana pewnie się uśmiechał cwaniacko. Naprawdę kupię sobie tę łopatę. Niby nic, a jakie przydatne!
Zaczęli rozmawiać na nowo, mimo to usłyszeliśmy pstryknięcie włącznika w łazience, a później kliknięcie klamki. I przerażającą ciszę, która niemal wydrążyła mi dziury w bębenkach.
Ja… Ja i tak miałem iść do kuchni po kanapki… No i zostawiłem podręcznik do algebry w salonie.
Pewnie był zmieszany jak kiepski drink i wstrząśnięty zaś jak ten dobry. Nie piję, ale słyszy się to i tamto…
Trzasnęły cicho drzwi.
Nie uczył się algebry. ― Stwierdzenie Zayna było dziwnie poważne.
Pamiętam, że ostatnią myślą były muffinki… Albo Nutella? Hmm, albo oba! Wiem, że na pewno coś słodkiego, bo zaburczało mi w brzuchu… Wiem też, że wokół panował przyjemny, przyciszony gwar pogawędek, a potem zapadła nieprzenikniona ciemność. Po niej ciąg obrazów bezsensownych jak sama algebra.

* * *

Kiedy mój szanowny mózg zechciał się wybudzić, poczułam ciepło. I to nie takie, jakie czuje zwykły śmiertelnik pod kołdrą. To było znacznie mocniejsze.
Chociaż nie panowała tutaj kompletna ciemność, to nie odważyłam się całkowicie otworzyć oczu. Na oślep wyrzuciłam prawą rękę do przodu, intuicyjnie chcąc objąć przedmiot przede mną. Ze zdziwieniem odkryłam, że jest nim ludzkie ciało, oddychające miarowo i spokojnie. Pocieszająca była świadomość, że to nie trup. Nic poza tym takie nie było.
Zmarszczyłam brwi.
Ewelajn, dlaczego uwaliłaś się w moim łóżku?
Westchnienie, mlask i odwrót na drugi bok, twarzą do mnie.
Dopiero kiedy poczułam lekki wietrzyk na nosie, otworzyłam powieki. Potem już było tylko: AAAAAAAAA! i BUM! Kiedy zaciskałam oczy, łapiąc się odruchowo czerep, usłyszałam: Co jest, kuuuuurwaaaa? (obowiązkowo z ziewnięciem), Kogo pojebało?, Mamo, ale dziś jest sobota, mamy emisję odcinka…, Czy przyjechała dostawa marchewek? oraz liczne niezrozumiałe mamroty. I już wiedziałam, że to się skończy czymś więcej niż guzem.
*Harry Potter, wąż Lorda Voldemorta
*Piętaszek to bohater powieści Daniela Defoe Przypadki Robinsona Kruzoe, dzikus.

sobota, 16 czerwca 2012

06. Król Toster


UWAGA, GRANAAAAAAAAT!
Ten wymowny okrzyk mojej towarzyszki broni rozdzierał uszy. Nasza amunicja na wejście, na otwarcie ognia, poszła w idealnym kierunku, jakby wycelowana przez profesjonalistę.
Na jednym z łóżek klęczał ten cały Styles, czy jak się on tam zwie. Nikogo nie dziwiło, że znów paradował w samych portkach. Hmm, może nie paradował ― klęczał pośród pościeli, przeciągając się. Dzięki temu puszysty kapeć w kolorze różowym i kształcie królika wylądował idealnie pośrodku jego czoła z przyjemnym plaśnięciem w akompaniamencie.
Wszyscy koledzy parsknęli takim dzikim śmiechem, że echo niosło się na wszystkie pobliskie wioski. Ja sama zgięłam się w pół, bo nie mogłam wytrzymać ze śmiechu. Ewelajna musiała sobie usiąść na podłodze, ledwo stojąc. Niall spadł z łóżka, Araber (Zayn?) trząsł się cały pod kołdrą, ten od czapek włożył sobie do ust róg z poduszki, usiłując nie wydać z siebie ani jednego dźwięku, a ostatni, Niezidentyfikowane Włosy, opierał ręce na udach, usytuowany w siadzie klęcznym. Sam zaatakowany znieruchomiał na kilka sekund, po czym zabrał ze swojego materaca zwinięte w kulkę skarpety i cisnął w naszym kierunku.
Potem w ruch poszło wszystko: inne bambosze, majtki, bluzki, prześcieradła, kołdry i poduszki, z których wypadło tyle pierza, że można by na kila łysym kogutom sprzedawać. Akcja przebiegała zgodnie z przewidywaniami ― liczne bombardowania, śmiech i wygłupy. Wiem jedynie, że ktoś ode mnie dostał w krocze grubymi, zwiniętymi skarpetkami i się słaniał (głowy nie dam, ale chyba Araber!), Ewelajn strzeliła Nialla pustą butelką w klatę, sama zaś oberwała w ucho gumką-recepturką. Pan Gazeciarz o Włosach Nieznanych trafił zmiętą w kulkę folią aluminiową centralnie w rowek w moim dekolcie i chłopcy płakali ze śmiechu przez bite piętnaście minut, podczas których moja twarz płonęła.
Nic tak nie niszczy wroga jak wspólne świrowanie. No powiedzcież, czyż nie cierpi na tym mózg? Ich, dla mojego już za późno…
Zmusiłyśmy drugą walczącą stronę do poddania się. Wyciągnęli białe slipy na mopie jako znak rezygnacji z dalszych walk. Nie obyło się bez siniaków i zadrapań, ale poza tym żołnierze wyglądali na w miarę zadowolonych.
Padłam na podłogę krzyżem, dysząc. Jak po dobrym seksie, przeszło mi przez myśl, ale szybko to odgoniłam.
Jestem martwa! ― oznajmiłam zgodnie z prawdą.
Zamknęłam na chwilę oczy, próbując wyrównać oddech.
A ja lubię stężenie pośmiertne ― powiedział podejrzanym głosem ktoś, w kim rozpoznałam Sonderkommando.
STYLES! ― wrzasnął ostrzegawczo inny gość.
Szybko otworzyłam powieki i był to właśnie ten z włosami, których koloru nie da się zdefiniować. Stał na nogach i z wyciągniętą w kierunku czarnowłosego kolegi ręką, miażdżył go wzrokiem. Ten zaś miał facjatę zadowoloną z jego poirytowania. Przykucnął przy końcu łóżka i sprawiał wrażenie chcącego zaraz skoczyć w moim kierunku. Zaczęłam się bać.
Żartowałem tylko. ― Uniósł obie ręce w geście niewinności.
Nie chcemy więcej takich sucharów ― odparł na to Niall.
Wszyscy obecni w pokoju się zaśmiali.
Oto mamy nowego króla! ― krzyknął Uszatka. ― POWITAJCIE GORĄCO HARRY'EGO STYLESA, KRÓLA TOSTERA!
Po tej kwestii zwijałam się wraz zresztą ze śmiechu. Byłam prawie pewna, że za kilka minut wysiądzie mi przepona, bo na to się zapowiadało.
Zapadła chwilowa cisza, której wszyscy tak bardzo nienawidzą, że wycięliby jej pojęcie ze słownika. Ja miałam przymknięte oczy i starałam się wewnętrznie uspokoić, żeby łatwiej szły ćwiczenia. Czułam nadchodzącą dekoncentrację, rozkojarzenie i emocjonalny mętlik, wywołany tym wydarzeniem. Moja psychika czasem sprawiała, że odechciewało się żyć. Obustronnie.
Kiedy uchyliłam powieki, spostrzegłam, że mój (poniekąd) obrońca przygląda mi się w nietypowy sposób. Nie uciekł spojrzeniem, ale wyglądał na jeszcze bardziej skupionego.
Masz mnóstwo piór we włosach ― oznajmił.
Natychmiast poskładałam się do pozycji siedzącej i poczułam niemałe zakłopotanie.
Ach, tak? ― Zaczęłam szybko strzepywać z siebie pierze. ― Możliwe, któryś z was rozerwał dwie poduszki…
Urwałam w pół zdania, bo zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość. Usiadł mi przed twarzą, jedną wyprostowaną ręką podpierając się na podłodze. Zrozumiałam, że coś wyprawia z moimi włosami; o dziwo, nie sądziłam, że próbował wpuścić mi plemienia Minimków czy innych pcheł. Po kilku sekundach ujrzałam przed sobą mały pęk białych, drobnych piórek, który on badał wzrokiem z uśmiechem na ustach. Wstał i podszedł do jednego z łóżek, mam kilka powodów, by przypuszczać, że należało ono do niego.
Dobra, musimy tutaj trochę ogarnąć, za jakiś kwadrans podają śniadanie ― powiedział Araber, przerywając dziwne milczenie.
Wszyscy wstali z miejsc i zaczęli się rozglądać dookoła. Staliśmy na polu bitwy, i to nie byle jakiej, bo ciężkiej i wymagającej odwagi oraz męstwa wojennego. Tymi cechami się wykazaliśmy. Dobrzy z nas żołnierze.
Zerknęłam kątem oka na tego od piór. Stał odwrócony tyłem i zawzięcie grzebał w torbie podróżnej.
Liam, ty pozbieraj pierze, skoro tak cię strasznie zainspirowało ― dorzucił śniadej karnacji kolega.
Może uda ci się je całe upchać do tej torby… ― Po tych słowach najstarszego wyglądem, a jednocześnie maniaka czapek, rozeszła się salwa śmiechu, a sam autor wypowiedzi oberwał jakimś pluszakiem w twarz.
Bez dwóch zdań zabrałyśmy się do pomocy, chociaż Niall stwierdził, że sami sobie dadzą radę. Mhm, już my znamy męskie zdolności sprzątacze! Nie było możliwości sprzeciwu, nie mieli nic do gadania.
Szczerze mówiąc, redukcja tego bałaganu szła mi raczej średnio, nie potrafiłam zapanować nad myślami. Ciągle słyszałam w czaszce Liam, i to nie wcale ze względów, o których pewnie myślicie, okropne swaty. Myślałam o tym, że jest dziwny i zastanawiałam się tylko, czy swoją dziwnością bije mnie już na głowę. Z jednej strony miło byłoby usłyszeć, że zna się świra większego od siebie, ale z drugiej to utrata swego rodzaju prestiżu. Tajnymi spojrzeniami usiłowałam się mu przyjrzeć i z lekko rozkojarzonej, zamyślonej twarzy odczytać odpowiedź na moje pytanie. Niestety, nie uzyskałam żadnej, za to zauważyłam, że Styles ciągle się uśmiecha i spogląda na Ewelinę podczas pracy. Chociaż wyskoczył jej pryszcz nad lewą brwią, więc może patrzył na nią, bo chciał się przekonać, ile wytrzyma bez śmiechu.
Kiedy po całej robocie wyszłyśmy na korytarz, żeby za kilka kroków znaleźć się u siebie, Araber wyskoczył z pokoju. Jak na komendę odwróciłyśmy się na pięcie w jego kierunku.
Hej, dziewczyny, eee… ― W jego arabskim akcencie było coś bezsprzecznie uroczego. Cały był bardzo uroczy. Z obiektywnego punktu widzenia, oczywiście. ― Jeszcze raz dzięki za pomoc. Bez was chyba jednak poszłoby gorzej. ― Posłał nam nieśmiały, pełen omamiającej urody uśmiech, który natychmiast odwzajemniłyśmy.
Nie ma za co ― odparłam.
W końcu też trochę nabałaganiłyśmy ― dodała Ewelina.
Znowu banan na twarzy.
Ej, a tak w ogóle! ― krzyknął olśniony. ― Nie przedstawiłem się. Jestem Zayn. Zayn Malik. ― Złapałyśmy kolejno jego dłoń.
Karolina Borejko. ― Wiem, pewnie zrobiłam fatalne pierwsze wrażenie.
Ewelina Kubiak.
Pożegnaliśmy się w pośpiechu, by w podobnym tempie przygotować się do zajęć (na śniadanie nie było już co liczyć). Prawdę mówiąc po takim przyjemnym wstępie nie chciało mi się tam iść, ale już od jakiegoś czasu miałyśmy wybrany repertuar, więc WYPADAŁO. Poza tym to był dopiero drugi dzień, więc chyba wcale nie pasowało, żebyśmy go sobie zlekceważyły. No i chyba przyjechałyśmy tutaj, żeby się czegoś nauczyć, prawda? Nie nastawiałyśmy się na wygraną ― żeby się za bardzo nie zawieść. A zawód zapowiadał się wystąpić za cztery tygodnie.
Na myśl o pierwszym programie na żywo dostawałam drżączek. Latały mi stawy nieruchome i wszystko to, co nie powinno w normalnym stanie. Jedzenie podchodziło do gardła, bledłam, chodziłam w kółko, nerwowo gładziłam włosy, z trudem przełykałam ślinę, zasychało mi w gardle. Z przeprowadzonego przeze mnie wywiadu wynikało, że Ewelina też nie pozostawała elektrycznie obojętna wobec tego wydarzenia, tylko że ona nie miała męczących mdłości ani emetofobii, co znacznie ułatwiało sprawę. Ja nie mogłam przestać dygotać i histeryzować. Potrzebowałam czymś zagłuszać mózg, więc przepisywałam lekcje przesyłane przez Agę B., czytałam lektury ― wszystko, by makówka nie pozostawała wolna.
Odnośnie naszej klasowej koleżanki ― każdy jej e-mail przynosił nowe wieści ze szkoły. Agnieszka stała się powierniczką tajemnicy duetu Restless. Zgodziły się na to nasze matki. Aga nie mogła rozgłaszać po szkole, co tak naprawdę się z nami dzieje ― w przeciwnym wypadku czekała nas eliminacja z programu. Nie wolno nam było także komunikować się z rodzinami, miałyśmy tylko biedną B. Dowiadywałyśmy się od niej, że ludzie w klasie z początku namiętnie spekulowali na nasz temat, wymyślając coraz nowsze teorie. Jedna z nich na przykład zakładała, że wcale nie trafiłyśmy do kuzynki Ewelajn, że uciekłyśmy i trwają intensywne poszukiwania. Co za bzdura! Inna mówiła o naszym porwaniu ― tę właśnie powinniście już znać. Mamy jednak złożyły wizytę naszej wychowawczyni i dyrektorce wyjaśniając, że pojawiły się pewne przeszkody zdrowotne, to jest złamałyśmy obie nogę i postanowiłyśmy wrócić dopiero po powrocie do poprzedniego stanu, a to może potrwać. Ale uczniowie całej szkoły (tak, dobrze czytacie!) podchodzili z rezerwą do tej informacji. Zawsze się czuje intuicyjnie, że informacje oficjalne ukrywają straszną prawdę, prostując ją w skomplikowany lingwistycznie sposób. Rozpatrywałam różne scenariusze reakcji na światową wiadomość o naszym udziale w brytyjskim X-Factorze; jedno było pewne ― nasze matki zostały odgórnie skazane na nieufność ze strony dyrekcji szkoły, a także profesor Baran. W przypadku zachowań klasowych zależało to od każdego indywidualnie, więc ciężko tutaj cokolwiek przewidzieć.
Zgodnie z moimi obliczeniami poziom skupienia na zajęciach był stosunkowo niski ― i mam tu na myśli wyłącznie siebie, choć Ewelina nie wydawała o wiele bardziej skoncentrowana. Świeciło słońce ― to po pierwsze, po drugie ― nadal żyłyśmy radosnym porankiem. Dlaczego wciąż chodził mi po głowie? Mogłam za to obwiniać prawie w całości swoją psychikę, która zawsze tak reagowała na miłe rzeczy ― powtarzając je w kółko jak zacięty gramofon ten sam fragment piosenki. To było wkurzające: przeżywać każdy szczegół. Nie pasowało mi to, wolałam być uczuciową ścianą, jednak każda próba wyrzucenia tego w głowy objawiała się podwójną dawką wspomnień. Pod koniec zajęć byłam nerwowa, ale na szczęście na nikim się to nie odbiło. Ewelajna szybko zorientowała się w moim nastroju i dostosowała się do zasady: bez kija nie podchodź.
Po powrocie do domu okazało się, że pani Burnett przytrzymała nas kwadrans dłużej i byłyśmy już spóźnione na obiad, jadło kilka ostatnich osób. I, nie, ICH tam nie było. W pewnym sensie się ucieszyłam, bo to oznaczało stuprocentową wolność od nerwów, ale i brak głupich tekstów oraz wzajemnych docinek. Śmieszni z tym byli ― przypominali stado pawianów iskających się, ciągnąc przy tym za sierść. Brakowało im jedynie kolorowych tyłków, choć… kto ich tam wie! TAM jeszcze nie zaglądałyśmy i nie miałyśmy najmniejszego zamiaru.
Po obiedzie jak na złamanie karku pobiegłyśmy na kolejne zajęcia. Nawet nie chciało mi się stać, bo kolejna dawka ćwiczeń wokalnych stawała się dla mnie nużąca… Co chwilę zerkałam na zegar w salonie, by sprawdzić, ile czasu zostało. Tego dnia wskazówki chyba naczytały się za dużo o rokoszach, bo ewidentnie posuwały na przód w zwolnionym, ociężałym tempie. Ewelina zachowywała się odwrotnie, jakby posiłek dodał jej sił na dalszą część dnia. Ja marzyłam, żeby wreszcie z westchnieniem ulgi opaść na łóżko i stwierdzić, że przeżyłam znacznie lepszy, choć nudniejszy dzień od wczorajszego.
Wspinałyśmy się właśnie po schodach, kiedy Ewelajn nagle położyła mi ręce na klatce, każąc w ten sposób się zatrzymać. To, co z początku miało być zapasem powietrza do wyrażenia jadowitej ironii, po kilku sekundach przeszło w nieme zdziwienie, a może raczej osłupienie…
Po korytarzu na pierwszym piętrze, nie bacząc zupełnie na porę dnia ani okoliczności, powolnym, lekkim krokiem przechadzał się ktoś bardzo mi znany. Niby nic, cóż takiego dziwnego jest w spacerze po domu, gdyby nie pewien istotny fakt, którego pominięcie spowodowałoby wrażenie ogólnego bezsensu zwracania uwagi na to wydarzenie.
Otóż tak konkretnie chodzi o to, że jedyne, co miał na sobie nasz znajomy, to ręcznik. Wyjątkowo krótki i przepasany w biodrach ― na szczęście. Szedł w pełni zrelaksowany, cicho pogwizdując i błądząc wzrokiem po ścianach, a także „dziurze”, dającej obraz tego, co dzieje się piętro niżej. Schody i całe piętro były przestrzenią otwartą, więc do dziś pozostaje dla mnie enigmą: JAK ON NAS WTEDY NIE ZAUWAŻYŁ?! A może jednak? Może celowo zignorował naszą obecność? Sądząc po tym, co zrobił w następnej kolejności…
Gość ewidentnie zmierzał do swojego pokoju z łazienki ogólnej, tylko… dlaczego? Czyżby ich własna była zajęta? Przeszedł kilka kroków i stanął przed drzwiami swojej sypialni, wolno wkładając klucz do zamka. Gdy ucichł szczęk, opadła także kurtyna.
Biały, puchaty materiał runął bezpardonowo na podłogę, a naszym odruchem bezwarunkowym było zamknięcie oczu i zasłonięcie ich sobie wzajemnie dłońmi. Wstrzymałyśmy powietrze i nie wypuszczałyśmy aż nie usłyszałyśmy cichego stuknięcia. Wówczas niepewnie, na próbę, zdjąwszy ręce z twarzy, jednym okiem wybadałyśmy, czy teren jest czysty. Ku mojej uldze, nie zawiodłyśmy się.
Ewelina jednak była przerażona.
Wiesz, kto to był?!
Stawiam wielką paczkę Haribo, że… Homo sapiens! ― odparłam zadowolona.
Wywróciła oczami.
Styles! TEN Styles! Styles, który… ma dużego ― dodała ciszej, spuszczając wzrok i nabierając kolorów na twarzy.
Gały to mi chciały zrobić sobie pielgrzymkę do Ziemi Świętej.
Patrzyłaś?! ― To zabrzmiało bardziej jak: Dlaczego się z nim całowałaś?!
Nie, wcale nie! ― broniła się. ― No, może trochę… Tylko przez moment… On nosi boa dusiciela w spodniach ― zakończyła nie bez mniejszego przestrachu w oczach.
Roześmiałam się na cały głos, nie mogąc już wytrzymać. Ewelajn i takie zboczone wybryki? Nie mniej jednak moje zdziwienie nie przeszkodziło mi w radości.
Powrót do pokoju przyniósł absolutne ukojenie. Postanowiłam nadać mu pieszczotliwą nazwę Jaskini, bo prawie zawsze miałyśmy tu ciemno ― żadna z nas nie lubiła mocnego światła. W dzień też nie należało zwykle liczyć na słońce ― angielska pogoda woli być emo. Pościel była taka przyjemnie chłodna, mimo zbliżającej się zimy, że aż z tego wszystkiego poczułam przemożną chęć odpoczynku od tylu emocji. Ostatnia myśl, jaką pamiętam, to: W którym roku była unia lubelska? Fuck this shit, uciekło mi!

Idę się przejść po ogrodzie.
Obrzuciłam ją podejrzliwym spojrzeniem.
No co? Ty byłaś! ― rzuciła do mnie oskarżycielskim tonem.
Aaaa, to sobie idź, tylko ja ci guza chłodzić nie będę ― burknęłam, niby to zła.
Jeszcze tylko pokazała mi język w szparze w drzwiach i tyle ją widziałam.
Kiedy podniosłam swój szacowny bagażnik z łóżka (z tego najcudowniejszego miejsca na globie), kroki momentalnie skierowałam do lustra nad komodą we wnęce z wejściem do łazienki. Moje włosy miały to do siebie, że bardzo rzadko się plątały, nawet w nocy. Gdy się wówczas im przyjrzałam w odbiciu, stwierdziłam, że potrzebują mycia i to natychmiastowego. Pomyślałam, że prysznic też byłby dobrą rzeczą, więc czemu nie?
Jak się okazało, podjęłam słuszną decyzję. Ciepła woda, zapach kokosowego mleczka pod prysznic i bursztynowego szamponu do włosów TO BYŁO TO. Świadomość godziny szesnastej i możliwości rozluźnienia mięśni powodowała przyjemne odprężenie. Nawet włosy westchnęły z pewną dozą ulgi. Wreszcie nie wyglądały jak olej, tylko próbowały przypominać jedwab! Od zawsze były gładkie ― na tyle, by ułożenie najprostszych fryzur sprawiało odrobinę trudności.
Wskoczyłam w mój szary, luźny dres (wszystko, co opinające, eksponuje moje zwały tłuszczu na brzuchu, a także okropne, masywne uda; mimo to pod spód założyłam biały top), stopki, i zamierzałam trochę podsuszyć głowę w pokoju; z łazienki zrobiła się sauna (ach, to moje skromne zamiłowanie do wysokich temperatur), w której egzystencja była prawie niemożliwa. Wyszedłszy do części głównej, zaczęłam pocierać ręcznikiem swoją szczecinę, szastać, zarzucać nią, maltretować ― robić wszystkie te niezbędne czynności, które sprawiają, że przestaje się wyglądać jak szczur.
W międzyczasie puściłam moje myśli samopas, ale nie wyszło z tego nic konkretnego; w głowie miałam tylko ranek i bitwę, i trochę zajęć, ale niewiele. Zapamiętałam, że śpiewam za bardzo nosowo (też mi news) i wciąż mam za słabe podparcie z przepony. I wibrato, koniecznie mi trzeba zlikwidować tę niemalże manierę, bo jest gardłowe, a to źle. Zaplanowałam więc, że wytnę pewną część codziennego relaksu na pracę wokalną, i chciałam w to wszystko wciągnąć jeszcze Ewelinę, która miała prawie identyczne problemy głosowe, co ja, z tym, że ona W OGÓLE musiała pamiętać o przeponie (ja po prostu nabierałam za mało powietrza), a także pilnować szmerków. Tutaj nie leżało to w zakresie obowiązków Yvie, żeby nas w tym wytrenować ― owszem, była od wokalu, ale ona zajmowała się raczej kwestiami fałszu, zgrania oraz tych rzeczy, które ucho przeciętnego słuchacza wychwyci. W naszej gestii leżało wyczyszczenie nieczystości.
Zasłuchana we własne myśli i zagłuszona przez pocieranie głowy ręcznikiem, ledwo zarejestrowałam kliknięcie klamki. Z mojej wiedzy wynikało, że dochodzi wpół do piątej.
Co tak wcześnie, droga Ewelino? ― zaczęłam z lekka ironicznie, nie zaprzestając swojej czynności. ― Czyżby spacer się nie udał? A może oberwałaś piłką w głowę?
Odpowiedziała mi dziwna cisza, więc się wreszcie wyprostowałam, kończąc suszyć włosy. I wtedy oczy urosły mi do rozmiarów pięciozłotówek.
Wpatrywałam się tępo w człowieka stojącego jakieś pół metra przede mną, ze zdziwienia zapominając o przełykaniu śliny. Człek ów miał ten nieznośny, niedający się dookreślić kolor włosów i minę co najmniej zmieszaną; ba, on wyglądał, jakby wybudzono go z hibernacji po dwudziestu latach.
Ale ty nie jesteś Ewelina ― bąknęłam cicho, zauważywszy mądrze pewien kluczowy fakt.
Miał twarz, jakbym przemówiła do niego po arabsku. Chociaż nie ― dla niego to pewnie zabrzmiało po arabsku.
W-what? ― zapytał niepewnie, patrząc na mnie, jakbym była kosmitką.
Nie smarowałam się żadną zieloną maścią, więc skąd mógł mieć takie podejrzenie?
Plasnęłam się z otwartej dłoni w czoło, po czym roześmiałam nerwowo, poprawiając okulary. (Z racji noszenia ich w tym momencie na nosie miałam ochotę zapaść się pod ziemię, a był to już drugi powód.)
Ach, przepraszam ― odezwałam się już po angielsku. ― Po prostu pomyślałam, że jesteś moją współlokatorką. ― Nadal śmiałam się zdenerwowana, a on ani drgnął, ciągle patrząc tymi przerażonymi ślepiętami. ― O co chodzi? Stało się coś?
Och, jakaż byłam boleśnie normalna! Co mi strzeliło do łba, żeby na starość wracać do zdrowej głowy? Może to jego wina? Tak, te wyprostowane, bliżej nieokreślone włosy zdecydowanie mnie mieszały. Bo jak nie mam czegoś zdefiniowanego, to wszystko mnie swędzi, uwiera i gryzie. Jak te stare, obrzydliwe, peerelowskiej swetry wełniane (czy z czegoś, co ów materiał słabo imituje).
Przez otwarte drzwi, gdzieś z korytarza (a może pokoju obok?) doszło do nas czyjeś wołanie: Has anybody seen Liam? Chór głosów odparł mu, że nie. Drzwi nagle ruszyły w kierunku zamknięcia z cichym skrzypieniem i przerażona spojrzałam na równie przerażonego kolegę. Wywnioskowałam, że musiały ruszyć po jego mikrogeście. Przybrał jakiś dziwaczny, krzywy uśmiech, następnie zmieszał się, podrapał po głowie i odparł:
Szukam bransoletki.
Podniosłam podejrzliwie jedną brew.
Niall, kolega znaczy, zgubił, jak wpadliśmy tu z wizytą.
Automatycznie i bezwarunkowo pomacałam się po pozostałości po dorodnej palmie na czole. Poczułam bliżej niewytłumaczalny stres. Przestudiowanie całej Mowy ciała (Joe Navarro) nie upoważnia mnie co prawda do wydawania takich (krzywdzących czasem) osądów, ale i tak wydawało mi się, że w jego znakach niewerbalnych było coś niepokojąco sprzecznego. Postanowiłam się jednak nie ujawniać ze swoimi podejrzeniami.
Przemówić zdołałam dopiero po upływie piętnastu sekund.
Więc… proszę, rozejrzyj się, jeśli wiesz, jak wyglądała…
Chłopak schylił się, wzrokiem przeczesując podłogę, a ja się oddaliłam w kierunku komody, choć bardziej lustra, które zostało nad nią zawieszone. Rzadko chodziłam w rozpuszczonych włosach, dlatego miałam zwyczaj zawiązywania mokrych włosów w imitację koka. I tym razem kontynuowałam tradycję, zawsze jednak trzeba było najpierw rozczesać splątane przez ręcznikowe suszenie kłaki. Wzięłam do ręki szczotkę i zaczęłam z pasją szarpać to spaghetti. Aż dziw, że się nie przestraszył na te dźwięki. A może się przestraszył, ale nie dał po sobie nic poznać?
Kiedy szopa wyglądała w miarę względnie, wyrwałam włosy z czesadła i poszłam wyrzucić, spuściwszy w toalecie. Gdy wróciłam, mój towarzysz-sąsiad wstawał zrezygnowany z klęczek. Z twarzy dawał wrażenie odważniejszego niż przed kilkoma minutami.
I jak? ― spytałam, siląc się na naturalny uśmiech.
Nie ma, Niall musiał ją posiać gdzieś indziej. ― Głos miał stosunkowo niski jak na swój wiek (który ― jak przypuszczałam ― oscylował w granicach mojego), w przyjemnej barwie, jakby pracował nim od wielu lat. Zauważyłam, że ludzie związani z wokalistyką często mają takie miłe dla ucha głosy.
Odwróciłam się do niego bokiem, skupiona na tworzeniu estetycznego, ludzkiego koka. Przez kilka sekund czułam na sobie jego wzrok ― i to znów nie był ten wzrok, tylko ciekawy, zupełnie inny. Badający moje reakcje i zachowania. Behawiorysta czy jak?
Zaskakujące, ale odszedł ode mnie i padł na łóżko na wznak. Możliwe, że to przypadek, ale na MOJE. Nie wiem, co chciał przez to osiągnąć ― jeżeli efekt przyjaźni od wielu lat, to trochę mu się udało, bo takie odniosłam wrażenie, ale NIC WIĘCEJ. Poza tym tylko brwi się buntowały przez obniżanie ich, skoro one tak uparcie chciały być zdumione. Gość leżał jak u siebie, wpatrując się z radością w sufit. Odbijał się w lustrze i dzięki temu mogłam spojrzeć na niego kątem oka. Skoncentrowałam się głównie na jego czuprynie.
Jaki ty masz w zasadzie kolor włosów?
Nie zwrócił ku mnie swoich oczu, tylko nadal robił banana do naszego stropu, w którym nie było nic interesującego.
Louis mówi, że to liamowy ― odparł.
Na kilka sekund w mojej głowie pojawiła się ta okropna myśl, że może na wspomnienie o tym całym Louisie tak się rozweselił… Otrząsnęłam się jednak mentalnie, nie dając po sobie poznać, że cokolwiek głupiego zaatakowało mój mózg.
Zrozumiałam to i owo, po czym powiedziałam wolno, od niechcenia, ale z lekkim uśmieszkiem:
A więc jesteś Liam… tak?
A może byłam ucieszona, bo finalizowałam tworzenie nieznośnej fryzury? Czasem w tej kwestii trudno mi było dogodzić, bo kok, chociaż taki prymitywny, wiązany gumką, musi być porządny. Ja znałam dwa sposoby, żeby go sobie usadzić na łbie: jeden mi nie wychodził, ale się podobał, drugi potrafiłam, ale średnio mnie zadowalał. I weź tu, człowieku, sprostaj kobiecym wymaganiom… Ha, a zdziwilibyście się, jak często odcinano mnie od wizerunku kobiety! Mimo miski D i takich tam, ludzie bardzo często zapominali, że jestem płcią piękną lepszą (niepotrzebne skreślić). Wydawało im się, że skoro już otrzymałam status świra, to czyni mnie to automatycznie obojnakiem. Dla facetów byłam jak kumpel, dla kobiet ― prawie ufolągiem. To krzywdzące, ale zaciskałam zęby i brnęłam do przodu.
Ostatni splot gumki i bach! Ta, chciałoby się. Tu coś dziwnie odstawało, a tamten kosmyk nieestetycznie wisiał. Nie, nie, nie, od nowa.
A ty musisz być… Czekaj, kumpela Eveline… ― Chyba nie warto pytać, skąd ta żądza mordu w moich oczach. ― Czyli… Niall mówił, że to takie skomplikowane imię…
Gość miał szczęście, bo ostatnia wersja mojego koka bardzo mnie ukontentowała, więc z zadowoleniem położyłam ręce na biodrach i obejrzałam swojego dzieło z obu profilów.
Karolina ― podpowiedziałam, uśmiechając się.
Niech się cieszy, bo przyszłam mu z pomocą! Skończywszy zadanie, podeszłam do swojego łóżka, na którym rozłożył się jak pański byk i dodałam:
Jak Caroline, ale z a na końcu.
Zaczęłam suszyć kły. No nieeee, moja normalność była czymś… nienormalnym. Czy istnieje możliwość, że… (to tak trudno przechodzi przez gardło!) …chęć zrobienia dobrego pierwszego wrażenia zdominowała swobodne wyrażanie własnego ja? Dżizys, to zabrzmiało, jakbym parodiowała Sokratesa albo telefoniczne wróżki. NIE, NIE, NIE, to nie jest możliwe, Borejko ― odezwał się ktoś w mojej głowie.
Miło poznać.
Podniósł się do pozycji siedzącej i uścisnął moją wyciągniętą dłoń.
Mnie również.
Spuścił nogi i usiadł jak cywilizowany człowiek, nie jak NIECHLUJ, KTÓRY CI ZAJMUJE TWOJE ŁÓŻKO BEZ PYTANIA. Ale ja wcale nie byłam na niego o to zła, skądże znowu. Tylko gdyby ktoś mi (przypadkiem oczywiście) podał tasak do ręki (lepiej prawej, lewej sama się boję), to istnieje opcja, że użyłabym go do machania, ot, tak sobie. I być może, pechowo, akurat zamachnęłabym się na jego głowę…
Jak na szpilkach usadowiłam się na wozie Eweliny. Momentalnie zrobiło się NIEZRĘCZNIE. Gdybym nie starała się wmieszać w tłum zwyczajnych śmiertelników, taka sytuacja nigdy w życiu nie miałaby miejsca; a jednak! Bycie świrem popłaca. Robiłam wszystko, żeby przywrócić się do poprzedniego stanu.
W chwili, w której miałam sięgnąć po landrynki leżące na szafce nocnej Kubiak, Liam przemówił:
Więęęc… Jesteście z Polski, tak?
O dziwo, poczułam swobodę i jednak je wzięłam. Odpakowałam z papierka pierwszego i władowałam do ust. Wystawiłam opakowanie w jego kierunku. Mmm, cytryna i pomarańcza…
Przytaknęłam głową.
Cukierka?
Chętnie. ― Częstując się, wyszczerzył uzębienie.
Podobnie jak ja, zamiast go ssać, najpierw przegryzł twardą, gładką skorupę (zachrupało), żeby jak najprędzej dostać się do słodkiego, syropowego nadzienia.
Polskie ― dodałam, obserwując go.
Tak? ― Wyglądał na zaskoczonego. ― Dobre.
Przełknął ostatnią porcję, a ja podsunęłam mu torebkę. Wziął dwa.
Jak się tutaj dostałyście? Mieszkacie w Anglii na stałe? ― Po tej wypowiedzi już miał policzek wypchany cuksem.
Zanim odpowiedziałam, musiałam połknąć. (JEŻU, czy tylko ja mam głupie skojarzenia?!)
Wiesz, w sumie to dość długa…
Ni stąd, ni zowąd drzwi stuknęły z mocą i otworzyły się tak gwałtownie, że prawie dostałam zawału. Ba, ja byłam pewna, że zaraz na niego zejdę! Nic takiego się nie zdarzyło, ale za to mieliśmy w pokoju kolegę Nialla, zdyszanego i rozkrzyczanego.
Hej, nie widziałyście gdzieś może… LIAM!
Moje bębenki błagały o litość. Sama byłam krzykaczem co niemiara, ale on mnie pobił na głowę. Kto by pomyślał, że się umie tak drzeć?
Szukamy cię od piętnastu minut! Co ty wyprawiasz?!
Liam wstał, kończąc żuć landrynkę. Włożył ręce do kieszeni.
Poznaję środowisko ― odparł, stając ze swoim blondwłosym przyjacielem twarzą w twarz.
Wyglądali razem dość zabawnie, bo mój dzisiejszy towarzysz od suszenia włosów był od swojego kompana o jakieś pięć centymetrów wyższy. Ja to się przy nich mogłam w ogóle schować ― przy moim metrze sześćdziesiąt pięć…
A po co ja wam? ― zainteresował się, ściągając brwi. ― Tylko mi nie mów, że Harry znowu zmienił repertuar!
Na szczęście nie ― odpowiedział Niall. ― Ale chce się zamienić solówkami. I w ogóle musimy obgadać nasz występ!
Nie radzę na zewnątrz ― wtrąciłam się. ― Konnie zaczęła swoją serię wywiadów.
O, cześć, Caroline ― przywitał się blondyn z uśmiechem, machając do mnie siedzącej na łóżku Eweliny.
To Karolina ― poprawił go Liam, marszcząc przy tym brwi. Aż musiałam powstrzymać szczere zdziwienie!
Ach, tak, faktycznie. ― Niższy roześmiał się nerwowo. ― A gdzie Ewelina?
W ogrodzie ― odpowiedziałam.
Spojrzeli na siebie wielkimi, przerażonymi oczami, a ja poczułam się z lżejsza pominięta, nieświadoma i głupia. Czy tam hodowali lwa, że to była aż tak straszna wiadomość?
Co? CO?!
Nic, nic, czas na nas ― mruknął Niall, popychając swojego kolegę do wyjścia. ― To my lecimy, PAA!
A zatem zostałam sama jak palec z nierozumną miną.

* * *

Okazało się, że tą okropną, napawającą strachem wiadomością był fakt gry Stylesa i Tego Jeszcze Jednego Na L. Larry? Ludwik? Coś w tym stylu. Najwyraźniej ci dwaj musieli słynąć z wyjątkowo ekstremalnej gry, skoro i o Ewelajn się obawiano. Czyżby szansa na powtórkę z rozrywki była spora? Jaka by nie była, moja współlokatorka wróciła cała i zdrowa, a na dodatek ucieszona, że znalazła siłownię gdzieś u nas w piwnicach.
Przez kolejne dni jakoś nie interesowali nas nasi nieokrzesani sąsiedzi-neandertalczycy. Co dziwne, nawet skończyła się (przynajmniej chwilowo) era siedzenia w pobliżu przy stole. Oni gorączkowo szeptali i dyskutowali półgłosem o swoich tajemniczych sprawkach, a my się śmiałyśmy i poznawałyśmy resztę domu. Rozmawiałyśmy z przyjazną, uśmiechniętą Cher Lloyd, zamieniłyśmy kilka słów z Mattem Cardle, przełamałyśmy lęk i nawiązałyśmy kontakt z chłopakami z F.Y.D (strasznie zabawni, Ewelinę bolał później brzuch ze śmiechu; najbardziej zachwycona była dwoma czarnoskórymi) ― ich powierzchowna dziwność okazała się nie mieć odbicia wewnątrz. Mary Byrne także była miła, choć ― nie wiedzieć czemu ― nasi zagubieni turyści, niemogący znaleźć kierunku, chichotali za każdym razem na jej widok. Rebecca Ferguson okazała się do bólu urocza i słodka, mimo to nie skoczył mi cukier. Gdy chciałyśmy się podzielić wrażeniami i spostrzeżeniami na temat żeńskich zespołów z Belle Amie, one nas zignorowały, nie przerywając piłowania paznokci, bawienia się kosmykiem włosów, rysowania bohomazów czy obserwowania z oczarowaniem własnych szpilek. Nie zmieniły także wyniosłej miny; odpowiedziało nam prychnięcie, więc dałyśmy sobie spokój.
I tak nam upłynął niemalże cały tydzień aż do soboty. Postanowiono uczynić ten i następny dzień wolnymi, co uczestnicy przyjęli bardzo entuzjastycznie. Nie było konkretnych godzin posiłków prócz obiadów ― pora pozostawała ta sama. W ten pierwszy weekend nawet ci za ścianą spali grzecznie i bez większych hałasów. Być może to kwestia zmęczenia, bo zmęczeni byli na pewno.
W pierwszą naszą sobotę z uczestnikami X-Factora wstałyśmy o dwunastej, nie schodząc na obiad. Koło pierwszej zeszłyśmy do kuchni po bułki i trochę słodyczy (czyt.: najłatwiej było je przetransportować na taczce). Cały dzień przeleżałyśmy, plotkując, śmiejąc się, analizując cały spędzony w tym miejscu czas. To się chyba nazywa aklimatyzacja, prawda? Nasi sąsiedzi również byli grzeczni ― od czasu do czasu dochodził nas ich śmiech. Trochę się pozbierałyśmy koło osiemnastej, żeby nie straszyć po zejściu do salonu. Niby po co? ― spytacie. Ach, więc odbyła się emisja pierwszego odcinka siódmej serii X-Factora, z przesłuchań oczywiście. Włożyłam coś bardziej przyzwoitego niż dres, czyli jeansy i t-shirt z napisem Good stories never end oraz pszczółką Mają i Guciem pod spodem. Skądś wytrzasnęłam trampki ― skąd? To pozostaje dla mnie tajemnicą, ja ich na pewno nie brałam, bo mama się buntowała, że to nie są buty dla kobiety. Nie dla porządnej, o tak. Zebrałam nieuczesane, ale przypominające takowe włosy w imitację koka (nie cackałam się z nim jak WTEDY) i byłam gotowa do wyjścia. Ewelina jednak się bardziej postarała, a przynajmniej taki miała zamiar: przebierała w spódniczkach, sukienkach, rozważała założenie sandałków na koturnach, ale ostatecznie wybrała zestaw łudząco podobny do mojego.
Jak się okazało, w przestronnym salonie praktycznie nie było miejsca do siedzenia. Całą jedną kanapę zajmowali TAMCI. Niall przypadkiem odwrócił głowę w naszym kierunku, kiedy wchodziłyśmy. Siedzący obok Liam zainteresował się tą pozycją kolegi i również popatrzył. O ile jego jasnowłosy kolega pomachał nam z szerokim uśmiechem, o tyle on zdobył się wyłącznie na to drugie, ledwo podnosząc dłoń. Tylko dlaczego znowu mi się przyglądał tym DZIWNYM, PEDOFILSKIM SPOJRZENIEM? Naprawdę, możecie mi wierzyć, że potrafiłabym rozpoznać rozmarzony, romantyczny wzrok. Ten mówił raczej: Jesteś dobrym eksponatem w tej surrealistycznej galerii. Muszę się tobie przyglądać tak długo, aż przywyknę do twojej nienormalności. Nie pytajcie mnie więc, z jakich powodów nie lubiłam tego spojrzenia. Niall zaprosił nas gestem, żebyśmy przysiadły na oparciu chociaż; ciężko się było tam dostać, część i tak już stała. Ale zgodziłyśmy się bez namysłu. Kiedy podeszłyśmy bliżej, zauważyła nas reszta zespołu, która rzuciła zbiorowe Hi.
Jak wam zleciał tydzień? ― spytał pierwszy poznany przez nas członek stada goryli. ― Jakoś się mijaliśmy na korytarzu bez słów przez te parę dni.
Raczej spokojnie. ― Gdyby Niall stał, uśmiech Ewelajn zwaliłby go z nóg. Mądry chłopak, wie, kiedy usiąść. ― A wam?
Nadal odrabiamy braki snu ― odparł rozmówca. ― Jeszcze te ciągłe wizyty i gadanie z Kotechą…
To mi przypomniało jego odwiedziny z Liamem w naszym pokoju, a także samotną wyprawę do Jaskini tego drugiego. Pewne niepotwierdzone spostrzeżenie utkwiło mi w głowie, a ja, jako istota z natury nieszczególnie łagodna, postanowiłam ów fakt mądrze wykorzystać.
Wkładając w to tyle jadu, ile zdołałam, uśmiechając się sztucznie, acz nad wyraz złośliwie, zapytałam ociekającym słodyczą głosem:
A jak bransoletka, Niall? Znalazła się?
Gość ściągnął brwi, usiłując odnaleźć ślad pamięciowy w swojej głowie, ale cóż, skoro nie istniał…
Bransoletka? ― upewnił się, kompletnie zmieszany. ― Jaka bra… AU! ― Ból, który wykwitł na jego twarzy, był czymś stanowczo ostrzegawczym. Szybko się jednak uwinął z opanowywaniem mimiki, bo po chwili z pełnym pokerfejsem i dwoma palcami na brodzie odrzekł: ― Jest, jest… Tak, owszem, zgadza się, znalazłem ją.
Zanim zdążyłam zareagować, coś trafiło w moją głowę. Na szczęście dla otoczenia, nie była to piłka, tylko pluszak, który poleciał od strony Zayna, Stylesa i Larry'ego. Albo Ludwika. Albo Leonarda. NIEISTOTNE. Skoncentrujmy się na tym, że cała trójka miała ubaw, a ja spłonęłam rumieńcem. Oczywiście, Borejko, masz kiedy spalić buraka, sieroto. Udawałam jednak, że twarz mam w swoim zwykłym kolorze.
Pytałem, czy słuchasz The Script ― powiedział czarny, lokaty frajer, który nie ma w zwyczaju przepraszać.
Tak, chętnie. ― Mimo to moja odpowiedź była pełna ciepła. ― A ty dziennik mój piszesz, że tak ci to potrzebne?
Nie ― odparł za niego Larry. ― Chciał się upewnić, że wszyscy hodowcy jednorożców mają podobny gust muzyczny.
I jak wypadłam?
Świetnie. To jego ulubiony zespół.
Dobrze, że nie dotyczy to upodobań fryzjerskich. Nie wyobrażam sobie siebie samej z taką szopą barana na głowie.
Wszyscy słuchacze naszej porywającej wymiany zdań (a było ich pięcioro) wybuchnęli gromkim śmiechem (nawet sam Styles, czym byłam zdumiona; nie spodziewałam się po nim takiego dystansu), ale na tym skończyły się pogaduchy, bo zgaszono światło na rzecz telewizora. Niektórzy sporadycznie mieli ze mnie ubaw, jako że siedziałam w twarzą zakrytą dłonią. To idealnie podsumowało moją awersję do swojej własnej osoby. Ewelina zresztą też zasłoniła oczy na czas naszego występu.
Jesteś altem? ― spytał Liam.
Musiałam pozbierać myśli, które rozbiegły się z prędkością światła na dźwięk jego przyjemnego barytonu. Zadziwiające, że w ogóle w jakikolwiek sposób na mnie działał. Normalnym ludziom zwykle się to nie udaje.
Dopiero po upływie dobrej połowy minuty zdałam sobie sprawę, że właśnie zostałam zbesztana przez ten przyjemny baryton.
Nie, mezzosopranem ― odparłam, żartobliwie się załamując. W zasadzie to jęknęłam. ― Ale mam chore struny…
Cśśśś chyba było do nas, więc się zamknęliśmy. A widziałam, że mój rozmówca podnosi brwi w szczerym zdziwieniu i chce to skomentować.
Po pół godzinie zobaczyliśmy napisy końcowe i ludzie zaczęli się rozchodzić. Nie wiedzieć czemu, po co i dlaczego, nasza siódemka pozostała w niezmienionych pozycjach, milcząc, zamyślona. Pierwszy ruch wykonał Styles, którego imię gdzieś mi umknęło. Założył obie ręce na kanapie za głowami swoich kumpli, wzdychając z miną co najmniej chytrą.
Jeszcze tylko trzy tygodnie ― oznajmił Zayn z pewną dozą niewytłumaczalnego smutku.
Trzy tygodnie, żeby się przygotować mentalnie na stres życia ― dorzuciła Ewelajn.
Trzy tygodnie, żeby poznać show-biznes od podszewki ― uzupełnił S.
Trzy tygodnie, żeby żreć nachosy bez limitu ― rozmarzył się Larry.
Trzy tygodnie, żeby bez konsekwencji ujeżdżać jednorożce ― westchnęłam z tęsknotą.
Trzy tygodnie, żeby popracować nad każdym szczegółem ― zmartwił się Liam, patrząc niewidzącym wzrokiem w dół.
Trzy tygodnie, żeby urządzać bitwy na poduszki i rozrzucać wszędzie pióra… ― rozpłynął się Niall.
Zapadła cisza. Zauważyłam, że nasz dawny Araber zmarszczył brwi. Nie upłynęło więcej niż piętnaście sekund, a zapytał:
Hej, Liam! ― Wołany spojrzał na swojego rozmówcę. ― Co ty zrobiłeś z piórami, które zbierałeś po bitwie?
Nie sądziłam, że faceci mogą się czerwienić! Jego rumieńce były dorodne jak piwonie, a sam sprawiał wrażenie zawstydzonego, małego chłopczyka. Uciekał wzrokiem i próbował ułożyć jakieś sensowne zdanie, ale wyszła gama jakichś dziwnych artykulacji. Kumple go zresztą zupełnie zagłuszyli swoim donośnym, podnieconym wyciem.
Pewnie robi sobie przy nich dobrze… ― dociął Styles.
Dlatego takie posklejane!
Podsumowanie Nialla zabiło wszystkich, prócz ofiary. On starał się unikać kontaktu wzrokowego z otoczeniem, splótłszy ręce na piersi.
Spojrzenie Larry'ego spotkało się z moim, ale zrobiliśmy miny. Ja udawałam Edwarda Cullena, kiedy och, jakże zły i niedobry James atakuje jego Belkę Startową, a on bawił się w mafioza na pięć minut przed zdjęciem za dług. Kto pierwszy pęknie, cudownie! Nie mógł zainicjować lepszej rozrywki.
Trzymałam się dzielnie, nawet nie drgnął mi mięsień twarzy. Niestety, po dwóch minutach upartego wpatrywania mi się w oczy, jego usta nagle się rozdarły w powalającym śmiechu.
Fail, Tomlinson! ― krzyknął rozbawiony Styles, choć mogłabym przysiąc, że jeszcze dziesięć sekund wcześniej dopingował Zayna w wrestlingu z Niallem.
Pierwsza przegrana Louisa!
A więc to nie Larry?! ― Byłam oszołomiona.
Blondynek siedzący dotąd na podłodze, padł ze śmiechu na moje pytanie. Po chwili dołączyła do niego cała reszta. Ewelina położyła mi dłoń na ramieniu, a ja nie potrafiłam zamknąć ust. Gdy mi się to udało, postanowiłam otworzyć je ponownie w celu ziewnięcia.
Wiecie co? Ja idę spać, idziesz też?
Kubiak prędko się podniosła i stanęła obok mnie.
Dobrej nocy, bambosze! ― zawołałam na schodach.
Odpowiedziało mi melodyjne, chóralne:
Good night.
Chyba nie muszę wspominać, że tej nocy ledwo usnęłyśmy przez wrażenia?