środa, 23 stycznia 2013

09. Liam-liar, pants on fire!

Lata świetlne przerwy, ale to coś gnije mi na dysku. Poza tym nagle pojawiło się zainteresowanie...
___________________


PONIEDZIAŁEK! TYLKO NIE TO, COFNIJCIE CZAS!
Ewelina twierdziła, że od początku tygodnia wyglądałam jak zombie. Niestety, byłam skłonna się kłócić ― od jakichś niespełna osiemnastu lat. Oczy miałam dziwnie wyłupiaste i podkrążone, spojrzenie obłąkane i pełne przerażenia. Dygotałam na całym ciele, dwa dni nic nie jadłam, później żyłam o chlebie i wodzie. Nie docierały do mnie niektóre słowa i rzadko się ożywiałam. Z Karoliny–gaduły stałam się Karoliną–niemową. Kiedy spędzaliśmy czas w salonie wypoczynkowym (tym bez TV), siedziałam na kanapie z podciągniętymi nogami, obejmując je z rękami. Nie mogłam się skoncentrować na rzeczywistości, jakby mój mózg (w którego istnienie się wątpi) został porwany przez kosmitów. Fakt, mam jakieś dziury w pamięci… Ale spowodowane tym, że uciekałam w wyobraźnię, w której nasz występ jawił się jako film grozy.
― Może jest chora? ― dumał w środę podczas takiej salonowej schadzki Horan.
Zapadła cisza. Kołysałam się rytmicznie w przód i w tył.
― Karolina?
To był ten baryton. Ten baryton, który teraz mało mnie obchodził.
Kamery, światła, publiczność, rozpoznawalność. Nie przeżyję, nie przeżyję!
― A może chcesz czekolady?
Podniosłam brodę z kolan. To słowo coś mi mówiło. No tak, słodkie, dobre, brązowe! Ach, koniec radości.
― Mam chory żołądek ― wychrypiałam i schowałam głowę między podkulonymi nogami a klatką piersiową.
Bywałam na tych meetingach, ale tylko ciałem, duch mój błądził gdzieś indziej; na bank grzebał w szafce ze słodyczami. Ludzie jednak nie zwracali na to większej uwagi, dobrze bawili się i beze mnie. Widziałam i obserwowałam jednak nieco. Coraz rzadziej pokazywał się Liam; nawet zespół to zauważył i kiedyś poruszył tę kwestię przy nas. Wyłączyłam się jednak zaraz na początku. Nie wiem nawet, jak się ubierałam w tym czasie i czy w ogóle coś na sobie miałam (im mniej, tym gorzej dla otoczenia). Wnioskowałam jednak, że coś musiałam nosić, bo nie było większych zdziwień. A może ich po prostu nie zauważałam.
― Karolajn, ubierasz obcisły, kanarkowy top do granatowych rurek ― oznajmiła mi Ewelajn w czwartkowy poranek przed śniadaniem, prostując włosy przed lustrem nad komodą.
Siedziałam na jej łóżku i właśnie wciągałam skarpety w różowo-fuksjowo-błękitne paski. Niby nic, ale one skrajnie mogły sięgać moich kolan…
Poczułam się jak rypnięta obuchem w czaszkę. Myślę, że narkomani na haju bywają bardziej żywotni i przytomniejsi niż ja.
― Och ― szepnęłam, ale nie ruszyłam się z miejsca, jak porcelanowa lala tkwiąc bez ruchu, z jedną stopą odzianą.
Ewelina westchnęła, odkładając prostownicę na komodę. Podeszła do mnie i kucnęła tuż przed. Obserwowałam ją jak rdzenny mieszkaniec Afryki misjonarzy. Położyła dłonie na moich kolanach.
― Tak się przejmujesz?
Zamknęłam wreszcie rozchylone usta. Przytaknęłam ponuro głową, spuszczając głowę.
― To… to może pójdź do pielęgniarki, da ci coś na uspokojenie.
Pokręciłam czerepem. Nawet się nie uczesałam, pozostawiając z nocy fikuśny, usadzony na czubku łba luźny kok. Połowa włosów z niego wypadła wskutek wiercenia się podczas snu.
― Musisz się opamiętać, bo straszysz.
― Czyli większych zmian nie ma?
Zaśmiała się serdecznie.
― Nie bredź. ― Wstając, zmierzwiła mi czuprynę i wróciła do lustra, by posprzątać sprzęt i własne bibeloty.
Dziesięć minut później zeszłam w prawie niezmiennym stanie do jadalni (skoro nie dałam się przekonać do zmiany stroju, to Ewelajn wymusiła na mnie chociaż założenie drugiej skarpetki; rzeczywiście, cieplej mi się jakoś zrobiło). Nawet chłopcy spoglądali z miną: CO TO MA BYĆ? GDZIE TO SIĘ WYLĘGŁO? O pozostałych uczestnikach i Konnie nie wspomnę. Kazała kamerzyście dziś sobie zrobić urlop na mój widok… Ale nie przejęłam się tym. Nerwy zżerały mnie od środka, to było znacznie ważniejsze.
Yvie nie skomentowała tego ani trochę. Nie dała też po sobie poznać, jakoby ją to zaszokowało. Prowadziła zajęcia jak gdyby nigdy nic.
Popołudniu w pokoju chłopaków znów wywiązał się temat Liama. Siedziałam tradycyjnie na krześle obrotowym, ale sztywno i bez ruchu. Nie wykonałam nawet jednego obrotu. Ewelina usadowiła się na łóżku Louisa, które od zeszłego tygodnia stało pomiędzy dwoma piętrowymi, centralnie pod oknem. Razem zresztą wcinała żelki, a ja zastanawiałam się, jaka będzie reakcja szkoły po mojej kompletnej klapie na wizji. Pewnie każą mi ubrać szpilki, a ja na dzień dobry zaliczę efektowną, głośną glebę. Zawsze o tym marzyłam.
― Ostatnio znika na prawie całe dni, wyłączając posiłki i treningi ― stwierdził Niall, grzejący zad obok Ewelajn, a pożerający żwawo czipsy serowo-cebulowe. Współczuję jej nosowi.
― Dziś opuścił nawet śniadanie ― zauważył Zayn, wymachujący nogami ze swojego piętra nad obgadywanym.
Styles leżał na boku, podpierając się łokciem, na legowisku Horana. Żuł jedynie gumę. Crash diet? Przed nim, na podłodze, opierając plecy na wozie ich przyjaciela, płaszczył tyłek Louis.
― Śledźmy go! ― zaproponował z entuzjazmem ten ostatni.
Reszta chłopaków przytaknęła z ochotą, a my nie byłyśmy szczególnie zachwycone tym pomysłem. Ja zachowałam to w głębi duszy, dla siebie, bo na zewnątrz nie wyglądało, żebym cokolwiek usłyszała, nie wspominając już o uczuciach.
― No nie wiem, to dość… dziecinne ― stwierdziła z lekka zniesmaczona Ewelajn.
― A ile ty masz lat, że możesz stwierdzać, czy coś jest dziecinne czy nie? ― spytał z żartobliwym oburzeniem Lou.
― Osiemnaście prawie ― odparła chyba trochę urażona. ― Obie mamy.
Mnie już nic nie zdziwi, ich owszem. Bo gały niemal wyturlały się z ich oczodołów na odpowiedź Eweliny. Ciągle ktoś nam nie wierzył, gdy mówiłyśmy o swoim wieku. Czy to nasza wina, że pozory mylą, a ludzie i tak im wciąż wierzą?
― N-no co ty ― mruknął z subtelnym znakiem zapytania Niall, podnosząc jeden kącik ust ku górze, jakby nie będąc do końca pewnym, czy może go to bawić.
― Nie wyglądacie na tyle… ― Nawet Styles był zszokowany, to dopiero heca! Ręka omal się nie załamała pod jego głową.
― Ja byłem cały czas przekonany, że macie po piętnaście! ― wykrzyknął zdumiony Zayn, zaprzestając momentalnie huśtać nogami.
To był standard i nużąca rutyna. Nużąca na tyle, że Kubiak z odrobiną poirytowania wywróciła oczami, chcąc jak najprędzej zmienić oklepany do cna temat.
― A co ze śledztwem?
Tomlinson się otrząsnął, reszta powoli wracała do siebie.
― Proponuję zacząć od jutra ― oznajmił rzeczowym tonem, jak na dowódcę tajnej misji przystało. ― Jeżeli Liam wyjdzie, natychmiast skradamy się za nim. Ale dyskretnie, Niall, więc nie najedz się znowu czipsów.
Horan wyszczerzył nierówne zęby, po czym podniósł kciuk do góry, drugą ręką grzebiąc w przepastnej torebce z Lay'sami.
― Spoko, stary! Dam radę.
― To kto wchodzi? Bo rozumiem, że chłopcy bez dwóch zdań. ― Louis spoglądał to na mnie, to na Ewelajn.
Moja współlokatorka westchnęła.
― Okey, okeeeey, mogę się pobawić z Sherlocka… Karolina?
Wybudziłam się z pewnego transu, zdając sobie sprawę z tego, że mówią do mnie.
― Nie, dzięki ― odmruknęłam, co zapewne zaskoczyło przyzwyczajoną do mojego milczenia ekipę.
Powieki mi zaczęły poważnie ciążyć. Ziewnęłam przeciągle. Poczułam ogromną niemoc i niesamowite zniechęcenie.
― Wiecie co? Ja się już chyba położę. ― I tak się rozgadałam jak na taki stan ducha.
― Tak wcześnie? ― zdumiała się Ewelajn. ― Przecież jest kilka minut po piątej.
― Ale spać mi się chce. Wezmę szybki prysznic i zaraz się się skimam. ― Wstałam ze swojego ulubionego krzesła. ― Dobrej nocy wam życzę, nie ujeżdżajcie jednorożców.
Zaczęłam się oddalać w kierunku drzwi z japą rozdartą na oścież, kiedy Ewelina zawołała, że zaraz przyjdzie, tylko potrzebuje omówić pewne kwestie z zespołem.
Kwestie? ― zdziwiłam się pełna podejrzeń. ― Jakie kwestie? No, a poza tym nie musisz iść ze mną.
― Wiesz, w sprawie śledzenia. ― Nie przekonałaś mnie, trzy razy nie, nie przechodzisz do następnego etapu!
― Tak? Mamy coś omawia… AAAAAUaano faktycznie. ― Niall bardzo się skrzywił na łokieć wbity w jego udo z brutalnością barbarzyńcy.
― Tak ― podkreśliła, cedząc przez zaciśnięte zęby ze sztucznym uśmiechem, wciąż jeszcze sprawiając wiele bólu swemu koledze.
Wzruszyłam ramionami.
― Okey. Dobranoc!
Kulturalnie odparli to samo chórem.
Nacisnęłam klamkę i natychmiast owionął mnie chłód korytarza. I zapach czyichś perfum. Podniosłam wzrok i ujrzałam naszego sławetnego zbiega i kucharza numer jeden w Wielkiej Brytanii, coś niesamowitego! Nie pisnął ani słówka, nawet nie zaszczycił spojrzeniem. Nijak jednak to na mnie nie wpłynęło. Mógł równie dobrze tańczyć nago.
Prysznic i kołderka przyniosły przyjemne ukojenie. Ewelina zjawiła się, o dziwo, dopiero kiedy już odpływałam. Skoro Payne wrócił, to czy nie powinni odłożyć konsultacji na później? Chyba nie byli na tyle głupi, by rozmawiać o tym ze sobą w jego obecności. Chociaż ― kto ich tam wie…
Od siedemnastej trzydzieści mam dziurę w pamięci. Aż do siódmej rano. Wówczas znowu byłam jakaś nieprzytomna, jeszcze bardziej małomówna i przerażona. Nie wiem, jakim cudem oddychałam, jak się poruszałam. Najważniejszy przebłysk, który pamiętam od pobudki do pory poobiedniej, to własna twarz w lustrze zaraz z rana. Wory takie, że mogłabym w każdym po dwa kilo kartofli pomieścić. Nawet zimna woda nie pomogła… Przy śniadaniu nie byłam w stanie podnieść filiżanki z herbatą, ręka drżała mi jak u paralityka. Słabo pamiętam zajęcia z Yvie. Ewelina opowiadała mi, że działałam jak automat, odpowiadając lakonicznie, natychmiastowo i bez uczuć. Dawno nie znajdowałam się w takim stanie. Prawdę mówiąc ― nigdy.
Okazało się, że to nie wyrok. Po obiedzie moja współlokatorka niemalże siłą zaciągnęła mnie do salonu wypoczynkowego, w którym, zwykłym trybem, siedzieli nasi wspaniali, ale w zawężonym składzie. Początkowo miałam to gdzieś, bo i tak myślami wybiegałam setki kilometrów stąd, ale sytuacja się zmieniła, kiedy z letargu wyrwał mnie głos Nialla:
― Żyjesz jeszcze?
Zamrugałam powiekami, odrywając głowę od podpieranej ją ręki.
― Chyba ― mruknęłam, wracając do poprzedniej pozycji.
Uśmiechnął się szeroko, obnażając krzywe zęby.
― …strasznie się wykręca ― doszedł nas głos Louisa z przeciwległej kanapy. Był jakiś rozdrażniony i niepodobny do siebie. ― Mówi, że idzie się przejść, ale nawet nie widać, żeby wyruszał poza teren domu. Zaczyna mnie wkurzać i jak przegnie pałę, to mu to wygarnę.
― Niegrzeczny Liam Payne, co to się porobiło, ajajaj… ― pokręcił teatralnie czerepem siedzący obok Styles.
― A ty co sądzisz? ― zagadnął ciszej mój sąsiad, chcąc jakby porozmawiać tylko ze mną.
― Należy do Al-Kaidy ― odparłam z pewną miną specjalistki.
― Mnie się wydaje, że chce odejść, tylko nie wie, jak to powiedzieć i nie może podjąć decyzji ― oznajmił z jakimś dziwnym smutkiem Horan.
― Myślisz…? ― Ku własnemu zdziwieniu, przestraszyłam się odrobinę.
― Nie ― uciął.
― Ja też nie. Heeej, ty też nie stałeś w kolejce po rozum?! ― Ucieszyłam się, jakby okazało się, że kupiliśmy buty w tym samym sklepie.
― Nie, ja stałem w kolejce po seksi głos! A ty po co?
― Ja… Ale nie powiesz nikomu?
Pokręcił głową.
― Po lody.
― Tak? Ja po udka z kurczaka w Nando's!
― To po udka czy głos? Zdecyduj się!
― Do kurczaka głos był gratis.
Po raz pierwszy od wieków roześmiałam się na głos tak serdecznie. Zebrani w pokoju zamarli, patrząc w naszym kierunku, jakby widzieli inwazję kosmitów.
― No co?! ― krzyknęłam rozbawiona.
I pokładałam się ze śmiechu dalej.
Zastrzyk sił witalnych przywrócił mi ten nietypowy rodzaj optymizmu, a może raczej chwilowe zapomnienie złego, kiedy wszystko mnie bawiło. Na pół godziny zniknął jutrzejszy dzień i cała ta klęska, która niechybnie nas czekała (nas, znaczy Restless). Namówiłam ekipę do Amse-adamse, z czego Ewelina miała wielki ubaw, chichocząc przy tym jak chochlik. Zgodzili się także na Iskierkę, więc nuda została względnie zażegnana. Co innego, gdy nagle wpadł zdyszany Zayn.
― Liam wyszedł! ― oświadczył uradowany.
Wszyscy więc zerwali się z miejsc i siedziałam samotnie po turecku na tym cudownie miękkim, puszystym, kremowym dywanie, podpierając ciężki, ołowiany łeb ręką, minę robiąc przy tym co najmniej niezadowoloną i skwaszoną. Po upływie kilkunastu sekund wstałam z westchnieniem i powlokłam się do sypialni, powłócząc przy tym nogami.
W Jaskini panowała taka cisza, że uszy aż nie potrafiły w nią uwierzyć. Wszechobecny ład, porządek, czystość i lekko różany zapach. Z mojego łóżka, dosuniętego idealnie do okna, widziałam pięciu agentów 007, czających się w krzakach jak lisy. Najwyraźniej coś stało na tarasie z tyłu domu, bo byli zwróceni w moją stronę, wzrok jednak wlepiając w coś o wiele niżej. Styles wyglądał na średnio zainteresowanego i śmigał kciukami po klawiaturze swojego drogiego telefonu. Ewelina, kucająca tuż za będącymi w pierwszej linii Zaynem, Lou i Niallem, przyglądała się temu ukradkiem i widać po niej było, że raczej nie przypadło jej do gustu to zachowanie.
Malik w pewnym momencie rozkazał reszcie jeszcze bardziej się zniżyć. Później tylko machnął na nich ręką i wszyscy zaczęli się skradać za nim gęsiego, aż zniknęli za węgłem. Ja znów westchnęłam, po czym padłam krzyżem na łóżko.
Tysięczny raz zaatakowały mnie mroczne scenariusze, a przyspieszone tętno na nowo pobudziło krwiobieg do intensywnej pracy. Cały dobry nastrój ulotnił się jak dym papierosowy. Zrobiło mi się zimno, odechciało czegokolwiek. O ile przedtem byłam w stanie przystać na wszystko, o tyle wówczas mogłam jedynie leżeć zwinięta w kłębek i pogrążać się we własnym lęku. Okropne doświadczenie ― jak tonięcie w czarnej wodzie. DOBRA, koniec tej poetyzacji. Po prostu miałam pięć kilo w majtasach i trzy w torbie, bo czekał mnie światowy obciach.
Nie dłużej niż piętnaście minut potem z korytarza przebiły się jakieś krzyki, hałasy i niezrozumiałe rozmowy. W pokoju obok huknęło, za ścianą zdawał się mieć miejsce jakiś proces a la Rosja radziecka, tyle tam kłótni…
Drzwi szczęknęły z mocą i gniewna, napięta twarz Zayna ukazała się w szparze. Skinął głową, żebym poszła za nim, co prędko uczyniłam. Zgodnie z moimi przewidywaniami, po kilku sekundach staliśmy w sypialni zespołu No Direction.
Na łóżku Louisa, które umiejscowione zostało niemalże idealnie pośrodku tej dziwnej figury, jaką tworzyły ściany, siedział osaczony pięcioma parami rozeźlonych oczu, zdawał się wycofywać wciąż pod okno, mimo że walił w nie łbem.
― No ale co ja miałem mówić?! ― wykrzykiwał przerażony. ― Nie jestem myśliwym, więc nie mam się czym chwalić!
Okey, nie wszystkie były aż tak złe. Tylko Nialla i Zayna, Lou wyglądał trochę na obrażonego, a Harry przywdział kpiący uśmieszek. Ewelina jedynie ściągała brwi, obserwując rozgrywającą się scenę. Ja po prostu usiłowałam posklejać fakty do kupy.
― Okłamałeś nas. ― W tym ciężkim, martwym tonie Louisa było coś oskarżycielskiego.
― Słuchajcie, ja zaraz wszystko wytłumaczę. ― Rękami starał się ich jakby odepchnąć i uspokoić. ― W niczym was nie okłamałem, po prostu uznałem, że nie ma sensu opowiadać wam o czymś równie niepewnym jak ta znajomość, więc zwyczajnie zachowałem to dla siebie!
― Kłamałeś, mówiąc nam, gdzie idziesz ― zauważył mądrze Niall. Nie sądziłam, że może się tak denerwować.
Liam poruszał już jedynie ustami, nie potrafiąc wydobyć z siebie dźwięku.
― Inaczej bym się wygadał!
― Zrobiłeś z tego tajemnicę Smallville ― odezwał się Harry, wywracając oczami. ― Po co?
Zamilkł. Spuścił wzrok, bawiąc się palcami.
Oparta bokiem o ścianę, dotąd cicha, powiedziałam:
― Zatajanie prawdy to też kłamstwo.
Tak brzmiały moje ostatnie słowa w tej sprawie. Wyszłam stamtąd z dziwnym uczuciem, którego nie umiałam zidentyfikować, nazwać ani odnaleźć w pamięci.
Prawie natychmiast wzięłam rzeczy i zawędrowałam do łazienki, w której powróciła nie tylko melancholia, ale także stałe napięcie. Prysznic przyniósł jedynie czasową ulgę, przyjemne zapomnienie, które wróciło wraz z zakręceniem kurków. Wiedziałam jednak, że tej nocy raczej nie zasnę tak szybko.
― Nazywa się Danielle ― oznajmiła zwisająca głową w dół ze swojego łóżka Ewelina, kiedy zrzucałam na swoje własne wszystkie zabrane z sobą rzeczy.
Nie zareagowałam od razu; najpierw potrzebowałam poodkładać kosmetyki i ubrania na miejsce, by zaprowadzić chociaż względny porządek. Wieczorami mój pedantyzm rósł siłę wprost proporcjonalnie do chęci sprzątania i odwrotnie do ilości energii.
Klapnęłam z ulgą na wóz. Rozgrzane przed chwilą do czerwoności kończyny zrobiły się znowu blade i lodowate jak u trupa. A nie śpię w kostnicy i nie kąpię się w lodówce.
― I co? ― Wbrew pozorom nie było to chamska forma tego pytania.
Wzruszyła ramionami.
― Nic. Jest tancerką w programie ― objaśniła dość obojętnym tonem. ― Wpadli na siebie w budynku, w którym mamy wokal. Jest od nas kilka lat starsza.
― Pewnie chuda i ładna ― mruknęłam, wysuwając poduszkę spod zaścielonej kołdry z niemiłym na ucha drapaniem paznokci po materiale. Właśnie, przydałoby się ściąć te szpony.
― Pewnie tak ― przytaknęła głosem równie zmarnowanym, co mój.
Wgramoliłam się pod przyjemną pierzynę, zwijając się tradycyjnie w embrion. Chyba jeszcze nigdy nie spałam z wyprostowanymi nogami. Ciekawie, jakie to uczucie… Pościel była idealnie chłodna, tak jak lubię. Przymknęłam powieki, uśmiechając się do siebie. Ostatni tak radosny moment!
― To ja się idę topić ― wymamrotała senna, ziewająca i ledwo żywa Ewelajn.
Zgodnie z przewidywaniami, sen nie nadchodził. Uparty był jak stary dziad albo osioł na widok tobołków. I mogłam się wiercić, skakać, grać na komórce, czytać smsy sprzed miesiąca (same reklamy i powiadomienia z sieci o upływie czasu na wykorzystanie środków na koncie), mogłam nawet włączyć laptopa i siedzieć na Fejsie, przeglądając fotki każdego znajomego po kolei, a i tak nie zmrużyłabym oka. A nie daj Boże napiłabym się kawy! To by dopiero było!
Zmarszczyłam brwi. To nie takie głupie, pomyślałam. Schyliwszy się, wysunęłam spod łóżka swoją przepastną walizę, w której chował się komputer w miękkiej torbie. Nie zastanawiając się długo, usadowiłam go sobie na kolanach, wcisnęłam odpowiedni przycisk i machina ruszyła.
Po automatycznym uruchomieniu się kilku programów i aplikacji, kliknęłam dwukrotnie w ikonkę przeglądarki internetowej. Po wpisanie samego f w pasku adresu, w propozycjach wyskoczył Facebook. Wybrałam swój e-mail, wstukałam hasło i strona zaczęła się ładować. Miałam wrażenie, że proces ten ciągnie się bez końca. Zdążyłam sięgnąć po wodę, uczesać się, przygotować ubrania na jutro, pozbierać walające się papierki po słodyczach, poukładać drobiazgi na komodzie pod lustrem, a tam wciąż widniał napis ŁADOWANIE. Poczułam niepohamowaną wręcz żądzę mordu.
― No dalej! ― krzyknęłam.
I zaskoczył.
Mnie.
Belka przeglądarki informowała, że mam cztery tysiące dwieście dziewięćdziesiąt sześć powiadomień, z czego około trzy tysiące to zaproszenia do znajomych, pięćset ogólnych, a pozostałe to wiadomości. Zaczęłam od tych ostatnich. Ludzie, których nigdy nie widziałam na oczy, pisali, że pokochali nasze głosy od razu, że jesteśmy śliczne i bardzo talented. W morzu angielszczyzny znalazło się i kilka kropel ojczystego języka. Były to głównie osoby z klasy i ze szkoły. Ledwo zauważyłam pomiędzy nimi link Agi B. do Koteczka czy innego Kozaczka. W artykule zamieszczony został link z naszym wykonaniem Jar of Hearts autorstwa Christiny Perri oraz napisane fatalną stylistycznie polszczyzną wyrazy zdziwienia, szoku, niedowierzania… Jakbym widziała opis samej siebie w tym momencie. Tego jest więcej, wystarczy spojrzeć do sieci, dopisała koleżanka. Każdy taki internetowy szmatławiec miał zamieszczoną o nas notkę.
Drzwi łazienki kliknęły i po chwili doszła do mnie Ewelina, susząc ręcznikiem mokre włosy. Stanęła obok, spojrzała w monitor i pięć sekund później obu nam gały prawie wyleciały.
― Ch-chyba jesteśmy famous, czy coś ― wydukałam, odzyskując w żółwim tempie mowę.
― Ch-chyba tak ― odparła, zachowując tę samą twarz.
Rozległo się stukanie. Pozostawiłyśmy je jednak chwilowo bez odpowiedzi. Dopiero ponowione otrzymało chóralny odzew:
Come in!
Tak, nic nowego, bo kto inny miałby nas odwiedzić? Weszli w pełnym składzie, uśmiechnięci już, pogodzeni i zadowoleni z życia. I, co najzabawniejsze, Lou miał na sobie pomarańczową piżamkę w kaczuszki, na dodatek w ustach miętolił lizaka, pod pachą miażdżył jakiegoś pluszaka. Na czele ekipy szedł Niall z rękami w kieszeniach spodni, ale nieodłączną radością na pysku; zakłamany casanova jak zwykle przydreptał w tych CUDOWNYCH, URZEKAJĄCYCH BIAŁYCH CONVERSACH i koszuli w kratę, zapiętej pod samą szyję; matko, przecież nie zmacałybyśmy go! Ewentualnie jego trampki, ale to tylko ja. Zayn zjawił się w przepysznej baseballówce (bluzie), a Styles… Eeeee, to znaczy, Harry (przepraszam, miałam go polubić, ale jest mi ciężko, bo urodziłam się z awersją do tupeciarzy) jak zwykle świecił negliżem klaty w jasnym t-shircie z dekoltem w szpic. Jako że obie z Ewelajn zgromadziłyśmy się przy moim wyrku, reszta w znacznej większości ubrudziła jej. Jedynie Louis wcisnął się przy mnie, zaglądając z zainteresowaniem w monitor. Ewelina nie bardzo wiedziała, jak poprosić kolegów Barana i Malika o trochę miejsca dla jej kuperka, ale na szczęście Arabowie to mili i pojętni ludzie, więc od razu zrobiła się odrobina luzu. Szopie błysnęły oczy, kiedy się przysiadała. Liam cisnął się w nogach łóżka, starając się zabrać jak najmniej przestrzeni. Niall, po chwili namysłu, zajął moją lewicę.
― To wasze media? ― spytał Niall, obserwując mnie.
Przytaknęłam, ale nie mogłam oderwać oczu od ekranu. Nie chciało mi się oglądać filmiku ani też uwierzyć, że to wszystko nie jest snem.
― Ten róż ściska za żołądek ― osądził Louis z obrzydzeniem, patrząc na tło każdego z otwartych brukowców.
Nawet strona główna Onetu w centralnym punkcie miała odnośnik do naszego popisu i krótki artykulik. Bez większego namysłu kliknęłam i zsunęłam suwak w dół. Zdania były bardzo podzielone, niektóre nawet boleśnie.
Kolejna chała… ― zaczęłam cytować Ewelinie na głos po polsku. ― Nie dość, że wokal średni, to jeszcze wygląd do niczego… Ta szatynka ujdzie, ale blondynka to porażka, szkoda uszu…
Przełknęłam głośno ślinę.
Osłupiałej Kubiak zadrżała wolna warga. Faceci przypatrywali się nam w milczeniu i dezorientacji.
Poczułam nieprzyjemny ucisk w zatokach. Zaczęłam mocniej mrugać. Zerknęłam jednak ponownie na stronę i rzucił mi się w oczy inny komentarz.
Świetny angielski! Znowu jakieś zazdrosne pasztety sypią obelgami, ludzie, zlitujcie się! Wokal bez szaleństw, ale ładne barwy, dziewczyny też piękne, bo polskie! Żal mi tych, którzy was krytykują, typowy przejaw ojczystego optymizmu. Nie dajcie się!
Niżej było tylko lepiej, czytałam po skrawkach. Serce mi rosło z każdym takim kolejnym fragmentem.
― EWELAJN, KOCHAJĄ NAS! ― wykrzyknęłam, prędko wcisnęłam laptopa Louisowi, po czym rzuciłyśmy się sobie na szyję.
Był taniec szczęścia, nawet łzy, okrzyki, spontaniczne śpiewy i hasła. Znowu pozytyw przed okropnym dniem! Jakiś dziwny płyn wypełnił mnie od środka. I to na pewno nie był Ludwik do mycia naczyń.
― Nienawidzę, kiedy to robią ― mruknął gniewnie Liam, podpierając głowę.
― Co takiego? ― spytał go Zayn.
― Mówią po polsku.
Myśleli, że w tej euforii nie usłyszałyśmy ich wymiany zdań, ale ona nas bardzo rozśmieszyła. Lou i Niall wydurniali się, usiłując czytać opinie.
― Dowiedzieli się o nas w kraju ― wyjaśniłam. ― Raczej przypadłyśmy do gustu.
― Wspierają nas ― dodała Ewelina.
― Ech, a już myślałem, że już na zawsze pozostaniesz taka bored ― westchnął Horan, stając obok nas.
Zmarszczyłam brwi.
― Dlaczego taka?
― No wiesz, ostatnio chodziłaś taka przybita… Już się bałem, że ci tak zostanie.
Zapadła chwila ciszy. Na twarzy Harry'ego z wolna malowało się wielkie olśnienie.
― MAM! ― To była Eureka. ― Mam dla ciebie ksywę. Będziesz Bored. Borejko ― Bored, kumasz?
Araber klasnął w dłonie, szczerząc się jak szalony. To aż do niego nie pasowało.
― Wspaniale! ― zawołał. ― Jak na to wpadłeś, geniuszu? ― W efekcie finalnym wyszło na to, że jest zupełnie na odwrót.
Machnęłam na to ręką.
― Jest mi to obojętne. Tomlinson, suń zad, to było moje miejsce!
Pochłonęła nas rozmowa. Taka zwyczajna, o głupotach i absurdach. Louis starał się nas namówić do opowiadania sobie horrorów przy zgaszonym świetle, ale Styles stwierdził, że to tandeta dobra dla dzieci, Malik oznajmił, że robi się senny po zgaszeniu świateł, a my z Liamem odparliśmy równo:
― Nie lubię horrorów.
Połączyło nas przez moment spojrzenie, ale szybko uciekliśmy. Ja dlatego, że dziwnie mi się na niego patrzyło, odkąd wiedziałam, że kłamie. Chyba rodziła się we mnie kolejna awersja… Niallowi było to obojętne, a Ewelina stwierdziła, że nie jest w stanie myśleć o czymkolwiek innym niż komentarze internautów. Jej rozmarzony wzrok uciekał na wszystkie możliwe strony. Skończyło się na tym, że chłopcy wspominali zabawne historie ze swojego dzieciństwa. Taki Styles na przykład lubił drażnić pit bulla sąsiadów, a pewnego dnia jego właściciele zapomnieli zamknąć bramy, wyjeżdżając do pracy… Wdrapał się na najwyższe drzewo w okolicy, prawie na sam szczyt, w czasie nie dłuższym niż piętnaście sekund. Zayn z kolei miał obsesję na punkcie Spongeboba i oglądając kiedyś telewizję w oczekiwaniu na ulubioną kreskówkę, na minutę przed emisją nowego odcinka, telewizor się zepsuł i nie chciał przełączyć kanału. Młody Malik w gniewie złapał ciężką skrzynię oburącz i wywalił ją przez okno. Z czwartego piętra. Payne zabierał się właśnie do opowieści o genezie swojej łyżkofobii, ale w tym samym momencie moje powieki okazały się silniejsze ode mnie… A potem już nic nie pamiętam.

* * *

Jakiś goryl darł się na cały przestronny korytarz. Gdyby był to mój budzik, bez namysłu rozdeptałabym go albo zdefenestrowała. Z uczuciem wypranej koszulki stoczyłam się z łóżka na podłogę z łomotem, a Ewelina jedynie mlasnęła przez sen i zakopała się głębiej w kołdrze. Jak połamana pozbierałam się i powlokłam do drzwi. Bezmyślnie szarpnęłam klamkę, ale nie ruszyła. Zajęło mi dziesięć sekund, żeby zrozumieć, że trzeba ją najpierw nacisnąć, a potem można przesuwać skrzydło. Wystawiłam na zewnątrz jedynie głowę.
Ludzie wyglądali jak rozbiegane, pracowite mrówki, z jedną z gorylicą na stanie. Ach, przepraszam, z czterema. Wszyscy jednak zgodnie panikowali, rozmawiali, śmiali się nerwowo i krzyczeli. Każdy pokój stał otworem. Zdziwiło mnie tylko, że było wciąż tak ciemno. Wzruszyłam ramionami i powróciłam z zamiarem spojrzenia na zegarek. Dochodziła piąta. Plasnęłam się liścia w czoło i na nowo wskoczyłam do wyrka. Po nocy spędzonej na nieustannym bieganiu do kibla z powodu biegunki należy się solidny wypoczynek.
Nie wiem w ogóle, jak znalazłam się w zwyczajnej, śpiącej pozycji. Wiem tyle tylko, że głowa zsunęła mi się na ramię Louisa i że odpłynęłam mimo głośnej pogawędki, przerywanej raz po raz wybuchami śmiechu. Godzinę później już zaczynałam wyścig z czasem. Kiedy obudził mnie pierwszy ból brzucha, w pokoju panowała ciemność i nie znajdował się w nim nikt niepowołany.
Mniejsza. Obudziłyśmy się jak zdjęte z krzyża, jak mawia moja mama, i w dodatku o wiele za późno na śniadanie (którego zresztą byśmy nie przełknęły). Pozostało nam trzydzieści minut, żeby doprowadzić się do względnego chociaż ładu, bo o równej dziewiątej był wyjazd do studia. W takim stanie jednak nawet ta wizja nie zdołała postawić mnie na nogi. Co gorsza, wpadłam na pomysł złożenia porannej wizyty sąsiadom i siłą zaciągnęłam Ewelinę na miejsce. Ona się upierała, że mamy mało czasu i nie powinno nam w głowie siedzieć odwiedzanie kogokolwiek.
Chłopcy nie byli jednak zirytowani i przyjęli nas ze zwykłym sobie entuzjazmem.
Mornin'!
Ach, ci Anglicy tacy kulturalni. Z rana dzień dobry, a nie cześć. Harry leżał jak pański byk w pozycji greckiego władcy na łóżku Louisa, który stał przed szafą, a więc w małym korytarzyku zaraz przy wejściu. Zayn wył, jęczał i marudził na swoim wyrze, pod nim Liam skrupulatnie układał koszule w regularną, dokładną kostkę. Był już kompletnie ubrany, umyty i gotowy. Styles dodatkowo bawił się swoją bujną czupryną, zarzucał nią, mierzwił i zawijał loczki. Brakowało mi tylko jednej blond szczeciny.
― A gdzie Niall?
― Tutaj! ― odezwał się przytłumiony głos z łazienki. ― Dzień dobry!
― Raczej niezbyt.
Roześmiali się.
― Co ty tam robisz? ― zapytałam, przyznam szczerze, całkiem wścibsko.
Horan jednak nie wziął tego w ten sposób.
― Mam sraczkę! ― Wydawał się tym uradowany.
― Od dwóch godzin ― mruknął Baran, bawiąc się rzemykiem, który jeszcze pięć minut temu miał na przegubie.
― Ja też miałam! ― oznajmiłam z nie mniejszym zacieszem.
― Spoko…
Potem rozległa się kakofonia dźwięków nieartykułowalnych dla ludzkich strun głosowych.
Z zaskoczeniem dostrzegłam, że Styles był ubrany identycznie jak wieczorem. Zrozumiałam, że obcisły, biały t-shirt i luźne, szare spodnie z dresu to jego piżama. Zayn miał na sobie tylko dół, co mnie trochę peszyło… Jedynie Payne nie pozwalał się obejrzeć w stroju nieoficjalnym. I chyba nie trzeba żałować!
Oparłam się ze zmęczeniem bokiem o ścianę, także głową.
― Belle Amie drą się od piątej ― rzekłam z wyrzutem.
― Mam ochotę je zabić ― syknął niespodziewanie Malik.
Podniósł się do pozycji siedzącej, ukazując swój kaloryfer. Automatycznie zamknęłam oczy, niby to ze zmęczenia.
Ewelina pociągnęła mnie za rękaw.
― Chodźmy, muszę się obudzić ― wymruczała mi do ucha.
― Dobra, my lecimy ― oświadczyłam, zbierając się w sobie. ― Chciałyśmy się tylko przywitać.
Już zmierzałyśmy do wyjścia, machając na pożegnanie.
― Do zobaczenia za… ― Louis zerknął na telefon. ― …piętnaście minut ― zakończył z uśmiechem.
― ILE?!
Akcja odbyła się w tempie ekspresowym, ale przebiegła całkiem gładko. Wspólnie wykonałyśmy poranną toaletę, nie mając przedtem obaw, że wzajemnie zobaczymy, jak druga strona sika. Bez makijażu, prędkie trącenie włosów szczotką, założenie typowego, podstawowego zestawu ubrań i za minutę dziewiąta wraz zresztą oczekiwałyśmy na producenckie vany. No Direction dołączyli punktualnie. Z nami wystąpił problem tego typu, że podstawiono za mało samochodów i musiałyśmy się ściskać z zespołem w jednym. Czułam się jak między młotem a kowadłem ― znaczy Niallem a Lou. Ewelina siedziała przyciśnięta do okna, z drugiej strony do Zayna. Nie miałyśmy jednak co liczyć na jakąś ożywczą rozmowę ― wszyscy spali jak zabici. I wytrzymajcie tak dwadzieścia minut! Na miejscu przepraszano nas wielokrotnie za tę niedogodność i obiecano, że następnym razem podeślą jeden pojazd więcej. Mam nadzieję, bo jak nie, to poczujecie moją siłę lwa, warknęłam w myślach.
Od razu zostałyśmy skierowane do charakteryzatorni numer dwa. Było to średniej wielkości pomieszczenie, wypełnione po brzegi kosmetykami i ich charakterystycznym zapachem. Nikt stąd nie wychodził w swojej skórze. Jakieś dwie wysokie brunetki czekały przy wolnych fotelach obok toaletek, więc domyśliłyśmy się, że musi chodzić o nas.
― Katie ― przedstawiła mi się pierwsza, krągła, ale nie gruba. Tamta nazywała się Annie.
Już im współczułam, przynajmniej mojej.
Zaprosiły nas na krzesła i z radością przyjęłyśmy ich zaproszenie.
― Obie macie ładne, czyste cery ― oznajmiła Katie, tarmosząc moje policzki i macając po całej twarzy. ― Ale ty… ― Sprzedała mi niezbyt mocnego, acz obustronnego liścia w akcie zabawy. ― Masz tak suchą, że niemal pergaminową! Później ci powiem, co powinnaś zrobić, żeby była całkiem w porządku, tymczasem trzeba nałożyć podkład…
― M-m. ― Pokręciłam głową, zaciskając usta, jak małe dziecko, które nie chce zjeść kolejnej łyżki jakiejś brei.
― Dlaczego? ― zdumiała się.
― Nie dam się wymalować jak pudel. Nie chcę żadnych pudrów, smudrów, podkładów ani zakładów, niczego nie będę nosić.
Przez piętnaście minut usiłowała przekabacić mnie na swoją stronę, ale ― jak się zapewne domyślacie ― z marnym skutkiem. Wynegocjowała róż na policzkach, tusz do rzęs i błyszczyk (dwie ostatnie były dla mnie oczywiste), ale nic więcej. Ewelina także się nie dała i postawiła na swoim. Nasz makijaż nie był więc niczym szczególnym i za każdym razem przedstawiał się tak samo. Widzicie? Na tym polega istota funkcjonowania Restless. Jesteśmy nieugięte, irytujące i wredne zarazem. I nikogo więcej nie przyjmujemy!
Wszystko to zrobiło się z czasem żmudne, ale pozwoliło mi odegnać złe myśli na jakiś czas. To wiele w moim przypadku. Potem zostałyśmy odesłane do stylistki. Była to niska, szczuplutka kobietka o włosach w kolorze gorącej czekolady. Miała tak miłą twarz i przyjacielskie nastawienie, że aż trudno w to było uwierzyć. Zwykle postaci mody są swoiste, nietypowe, koniecznie chcą się wybić ponad szarość tłumu i traktują wszystkich z góry, bo przecież oni to artyści. Ona jednak zachowywała się jak dobra znajoma. Wprowadziła nas do szafy ― wielkiego pomieszczenia o niskim suficie, przypominającego bardziej magazyn firmy odzieżowej niż tradycyjny schowek na ubrania. Co najlepsze, pomieszczenie to było po brzegi zapchane rzędowymi wieszakami na kółkach, które to utrzymywały nad podłogą kilometry materiału. Mimo „tłoku” Amelia doskonale wiedziała, gdzie znajdują się sukienki.
Nie było tam też nawet malutkiego okna, przebywałyśmy pod ziemią. Świeciły jedynie kiepskiej jakości halogeny.
― Słuchajcie mnie, bo to, co teraz powiem, jest ważne ― powiedziała, skoro tylko dotarłyśmy do obszaru strojów wieczorowych. ― Moje słowa są święte, jasne? Jeśli ja mówię, że tu macie defekt, to tak jest, żadnych zaprzeczeń ― ani w stosunku do zalet, ani w stosunku do wad, zrozumiano? ― Głos miała przy tym bardzo łagodny.
Przytaknęłyśmy głowami.
― Karolina ― wskazała na mnie palcem ― ty masz duży biust, więc potrzebujesz wydekoltowanych kreacji, które go odcinają od reszty. Wbrew pozorom dekolt go zmniejsza, a chyba o to chodzi prawda? Gdybyś miała coś prostego i szerokiego, na dodatek pod samą szyję, to twoje piersi wyglądałyby jak dwa wory ziemniaków.
Spotkanie trwało godzinę i dopiero wówczas wybrałyśmy dobre sukienki ― nie mogły być całkowicie poważne, ale bez karnawału w Rio… Najgorszą częścią były buty.
― Proszę bardzo.
Wyszedłszy z przymierzalni (!) w szafie ujrzałam stojące w pudełku, wysokie, czarne, zamszowe szpilki. Przecudowne, szkoda tylko, że nie dla mnie.
Pokręciłam głową.
― Nie ma szans.
― Z jakiej racji?
― Zrobię krok i zaliczę efektowną glebę.
― Ach, przesadzasz, wskakuj.
― Wcale nie, znam siebie. Poza tym one zawsze uwidaczniają moje atletyczne łydki.
― Karolina!
― NIE!
― Ubieraj je, ale to już!
― Nie ma mowy!
― Bo cię zmuszę siłą!
― Y-y, nie założę tego.
― WKŁADAJ TOOOOO!
Dałam w długą, skoro tylko zamknęła paszczę. Wybiegłam na wąski, ciągnący się w nieskończoność korytarz, oświetlony obrzydliwymi jarzeniówkami. Wszystko przebiegało sprawnie, dopóki No Direction nie pojawili się na mojej drodze.
― Z DROGIIIII!
Mój wrzask ich jedynie zdezorientował i w efekcie cała grupka przystanęła. Teraz, kiedy Amelia siedziała mi na ogonie!
― ŁAPAĆ JĄ! ― wydarła się na całe gardło.
Liam, jako że stał idealnie naprzeciwko, zakleszczył mnie w swoich ramionach, bo nie zdążyłam w porę zareagować. Miał chyba ręce ze stali, bo w tak żelaznym uścisku nigdy jeszcze się nie znalazłam! I do tego się śmiał, podobnie jak reszta. Musiałam wyglądać bardzo zabawnie, kiedy wierciłam się jak owsik, usiłując mu się wyrwać.
Stylistka nas dogoniła bardzo zdyszana. Za nią zjawiła się Ewelina ze swoimi butami w ręce.
― Dzięki, możesz ją puścić.
Umiałam oddychać, wow.
― A po co to w ogóle? ― spytał Louis zaciekawiony.
― Nie chce włożyć szpilek.
Roześmiali się i po kilku wymienionych słowach odeszli.
Później odbywały się próby techniczne ― sprawdzanie mikrofonów, świateł, animacji. Widziałam tę wielką halę na żywo. Ze ścian spływał cyfrowy deszcz gwiazd, a stolik sędziowski wyglądał tak posępnie bez właścicieli. Wszędzie krzątali się zajęci technicy. Zaglądałam tam cichaczem zza kulis, dopóki Yvie nie poprosiła nas na rozgrzewkę.
Nie śpiewałyśmy same ― wraz z całą resztą żeńskich wokali. Kontrola oddechu na początku dużo mi dała ― opanowałam ten prawie spazm na samą myśl o wyjściu. Ciągnący się stres mnie wykańczał. Gdy przeszedł obok nas Simon Cowell w okularach przeciwsłonecznych, rozległy się szmery i plotki.
Potem miały miejsce próby częściowe ― służyły one głównie sprawdzeniu zgrania sprzętu. Całościowe należało robić samemu poza sceną. Kiedy weszłam na nią właśnie w tym celu, zadrżały mi nogi, co te okropne buciory na pewno wyeksponowały. Reflektory mnie nie oślepiały ― przyzwyczaiłam się do nich dzięki grze w teatrze, ale to nie to samo, co transmisja live z twojego wycia. Ewelina musiała opanować mruganie i marszczenie się. Chłopcy siedzieli w męskiej garderobie, więc ani widu, ani słychu po nich.
O wpół do siódmej koordynator poinformował wszystkich o kolejności. Trzecie. Kiecka zatrzęsła mi się okropnie. Sala zaczęła napełniać się ludźmi ― obite na czerwono siedzenia traciły na teatralnej majestatyczności, robiąc za podpórkę zada przy kibicowaniu słitaśnym idolom. Najgorsza z kar.
Przed samym rozpoczęciem rozluźniłyśmy się odrobinę w garderobie, rozmawiając z Rebeccą o przygotowaniach i minionym tygodniu. Wspólnie stwierdziłyśmy, że wolałybyśmy być już po wszystkim. I w tym momencie wpadł do naszego pomieszczenia niski, krępy gostek informując, że czas wyjść za kulisy, bo program właśnie wystartował.
Dermot O'Leary wstawił jakąś tanią gadkę, powitał czterech sędziów, po czym uroczyście otworzył show. Serce wariowało, kręciło mi się w głowie, głód dokuczał. Dopadły mnie potworne mdłości i jedyne, o co się modliłam, to żeby nie zwymiotować na scenie (a raczej nie mieć odruchów wymiotnych, bo czym pawiać, jak żołądek pusty jak żarówka). Gdy mijały mnie Belle Amie, zaproszone do specjalnego pokoju, musiałam usiąść. Dały wspaniały występ. Kiedy przeszedł obok mnie Matt Cardle, chciałam się położyć, ale w ten sposób zniszczyłabym swoją burzę loków, więc odpuściłam.
Ostatni takt jego utworu podniósł mi tętno. Cisnęliśmy się przy jedynej szparze, przez którą dało się śledzić wyczyny sceniczne. Wszyscy wokół ciągle komentowali, a mnie się nagle wyłączyła gaduła. Spoglądałyśmy na siebie z Eweliną od czasu do czasu, jakby badając wzajemnie poziom przerażenia. Rósł. Wyzierał z naszych oczu.
…a zaraz po przerwie usłyszymy niezwykły duet, który postara się poderwać widownię do tańca. Kto to taki i jak się nazywa? Tego dowiemy się po reklamach.
Dermot pozostał, podbiegły do niego charakteryzatorki, podobnie do jury.
Restless są proszone do pokoju występów!
Szybko przemieściłyśmy się za małym człowieczkiem.
Był to ciemny, prawie pusty pokój z tymi ohydnymi jarzeniówkami. Stało w nim wyłącznie czarne pianino i stolik, na którym leżały dwa mikrofony oraz dwie butelki wody.
Umierałam. Nogi miałam z waty (śmiem twierdzić, iż cukrowej), serce biło z prędkością dwustu uderzeń na minutę, w ustach zaschło. Bez większego namysłu dorwałam wodę i zrobiłam dwa łyki. W najmniej oczekiwanym momencie wślizgnęła się do nas jakaś kobieta z zestawem słuchawkowo-mikrofonowym na głowie. Obserwowała ciężkie, żelazne wrota, przed którymi stałyśmy.
― Zestresowane?
Przytaknęłam.
― Wyglądasz, jakbyś miała zaraz zemdleć.
― Trochę mi słabo ― przyznałam.
Zbliżyła się do nas z łagodnym uśmiechem.
― Jesteście tutaj, żeby wygrać, prawda?
Spojrzałyśmy na siebie z lekkim zaskoczeniem.
― Nie, bardziej dla zabawy ― odparła Ewelina. Jej głos silnie drżał.
― Więc o co chodzi? Czego tu się bać?
― Zawsze możemy się… ― zaczęłam.
― …zbłaźnić? Nawet jeśli, to co z tego? Co was interesuje opinia innych?
― To zobaczy cały świat ― argumentowała Kubiak. ― Jeżeli coś pójdzie nie tak, cały świat będzie się śmiał.
― Na przykład z mojej epickiej gleby na wejście ― mruknęłam sceptycznie.
― „Cały świat” to też „inni”, niech myśli, co chce! Wy i tak wyjdziecie na swoje, wiem to. ― Jej uśmiech dodawał otuchy.
Zamilkła na chwilę, patrząc na nas uważnie.
― Obiecajcie mi, że będziecie się dobrze bawić. Wówczas wszystko pójdzie, jak należy. Dacie radę, jasne?
― Tak ― odrzekłyśmy chóralnie szczerząc zęby.
I wówczas widownia się wyciszyła, poleciała czołówka programu. Rozległy się oklaski i jakiś odległy głos O'Leary'ego. Z ledwością wyłapywałam słowa, zdawało mi się, że tracę zdolności lingwistyczne.
Ten duet jest niezwykły między innymi dlatego, że obie jego członkinie są Polkami. Biorą udział w naszym programie dzięki specjalnemu pozwoleniu. Nikt im nie chce wierzyć, że mają prawie osiemnaście lat. A jak śpiewają i kim są prywatnie? Poznajmy Restless, oglądając krótki film na ich temat.
Nie koncentrowałam się już na niczym, prócz pielęgnowania panicznego, histerycznego wręcz lęku, który we mnie stopniowo narastał. Bałam się myśleć o czymkolwiek innym niż to. Myśli się rozjeżdżały jak kot na panelach podłogowych. Skupiałam się na oddechu, na jego kontroli. Piosenkę umiałam na blachę, przynajmniej tym nie musiałam się zamartwiać.
Doszło do mnie przytłumione: Dwa wulkany energii w 165 centymetrach, przed państwem RESTLESS!
Pokój pogrążył się w nieprzeniknionej ciemności. Serce trzepotało jak ptak na uwięzi.
― Wchodzicie za cztery, trzy, dwa, jeden…
Wrota rozsunęły się, zalał nas szeroki strumień oślepiającego światła.