Nienawidzę
tej etażerki. Porąbię ją i spalę w piecu. Wywalę przez okno.
COKOLWIEK. Zaorać w nią głową jest równoznaczne z
piętnastominutowym seansem jęków, stękań, syków i macania po
czaszce. Na moment chyba nawet straciłam kontakt z otoczeniem…
Ale
bolał mnie także zad, co, wbrew pozorom, nie było wcale
pocieszające.
Z
chińskimi szparkami zamiast oczu przybrałam pozę, która ponoć
miała być siedząca. Z nieznanych mi przyczyn prawdopodobnie wcale
jej nie przypominała. Trudno jest usiąść po ludzku, kiedy cały
pokój wiruje.
― Co
ty tu robisz?!
Spojrzałam
w lewo, bo stamtąd dochodził głos. Czekaj,
chyba kojarzę gościa… Szkoda tylko, że tu tak ciemno. W
murzyńskim zadzie bywa więcej światła.
Poświata księżyca wpadała do środka dość mocno oświetlając
pomieszczenie, ale co dalsze kąty malowały się wręcz na czarno.
― Ale
kto? ― Zmarszczyłam brwi, próbując skupić się na postaci
siedzącej na łóżku, a więc niejako wyżej ode mnie, która miała
oczy wielkości pięciozłotówek.
Aż
dziw, że automatycznie użyłam angielskiego.
― Karolina!
― Tym razem głos dobiegł z prawej, ale był znacznie bardziej
odległy.
― Niall?
― zdziwiłam się, najwyraźniej wracając do normalności. ― Co
ty tu robisz? Co JA tu robię?! ― Spojrzałam z przerażeniem na
Liama, który zajmował przecież swoje wyro.
Czy
to znaczy, że ja…
― TY
MNIE BZYKNĄŁEŚ, PROSIAKU?!
Zewsząd
dało się słyszeć głośny śmiech. Ci kretyni odważyli się
nabijać z dramaturgii mojego położenia! Ja, co zawsze pragnęłam
stracić cnotę dopiero po ślubie, zostałam zgwałcona we śnie!
Wstyd i hańba, moi drodzy!
― Nie!
― Pan Payne był zakłopotany i widziałam, że naprawdę chce się
wytłumaczyć. Szczerość w jego oczach wychodziła mu prawie
uszami. ― Sam nie wiem, jak się tu znalazłem! ― Ach, więc
teoria o gwałcie odpada… Szlag!
Chłopak
posłał kolegom naprzeciwko mordercze spojrzenie, choć oni
sprawiali wrażenie mających się zaraz posikać z radości.
― To
na bank twoja sprawka! ― Wycelował palcem w Horana. ― Tylko
ciebie śmieszą takie dowcipy! ― Znaliśmy się krótko, ale
wydawało mi się, że ta twarz raczej rzadko wyrażała złość. W
tym uczuciu wyglądała prawie majestatycznie i tak władczo, że
Voldemort by się sfoszył za odbieranie mu fuchy.
― Tylko
mnie? ― wydusił Blondasek przez śmiech. ― Rozejrzyj się
dookoła!
Nie
zdążyłby jednak, bo rozległo się dudnienie w ścianę. Oho,
chyba zachowywaliśmy się jak stado baranów. Oni, oni! Ja byłam
grzeczna i starałam się udawać, że wcale nie chce mi rozsadzić
łba. A to nastręczało niemało kłopotów, możecie mi wierzyć.
Nie
trwało jednak dłużej niż minutę, a Ewelina znalazła się z nami
w jednym pomieszczeniu. Nie muszę chyba wspominać, że wszyscy
zamilkli. Zmartwiona, natychmiast podbiegła do mnie, uważnie
przypatrując się mojej pomarszczonej grymasem bólu facjacie. Ujęła
ją w dłonie i zaczęła oglądać pod różnym kątem.
― Co
ci, żyjesz? Usłyszałam taki huk, jakby was zdetonowali!
Włączyła
lampkę na stoliku. Ostatnie dwa zawroty i już czułam, że wracam
do żywych.
Rozmowa
w ojczystym języku była jak zbawienie.
― Wkręcili
nas ― mnie i jego. A ja się tylko walnęłam w to ustrojstwo. ―
Wskazałam palcem za siebie.
Rozejrzała
się po sypialni i napotkała wzrok kogoś po mojej prawej. Nie
widziałam dokładnie, bo wciąż sterowała moją głową.
― NIALL!
― Skąd
wszyscy wiedzą, że to ja?!
― Twoja
mina mówi sama za siebie.
― Miny
nie mówią.
― Mówią
i nie kłóć się ze mną.
Horan
nabrał powietrza w płuca, by się sprzeciwić, jednak zrezygnował,
napotkawszy piorunujący wzrok Ewelajn. Słusznie, mądry chłopak.
Spojrzała
na Liama, który nadal tkwił w tej samej pozie, nie zmieniwszy nawet
szczególnie wyrazu twarzy. Wciąż chciał powystrzelać swoich
kumpli i nie spuszczał z nich oka, oni natomiast się niespecjalnie
przejęli i chichotali, wymieniając na ucho kąśliwe uwagi. Zayn i
Lou porozumiewali się z resztą na migi.
― Jesteś
cały? ― zapytała.
Zwrócił
na nią oczy i przytaknął głową. Jego twarz złagodniała.
― Ja
tak, ale ona porządnie grzmotnęła łbem w ten stolik. Powinna się
znaleźć u pielęgniarki jak najprędzej.
Pokręciłam
energicznie głową, czując narastające przerażenie. Nie dane mi
było jednak na dłużej utrzymać tej czynności, bo czaszka
pulsowała jak pływająca meduza.
― Dam
radę.
Żeby
nie być gołosłowną, zerwałam się na równe nogi. Poczułam
chwilowe lekkie przeciążenie do tyłu i automatycznie oderwałam
jedną nogę od podłogi, a oni zaraz, że nie mam racji… Co za
ludzie, co za kraj, sami uparci pediatrzy, weźcie mnie stąd…
Moja
pamięć słabo to zarejestrowała, ale pożegnałam się z
chłopakami, życząc im dobrej nocy, a oni odpowiedzieli, patrząc,
jak znikam za drzwiami ich sypialni. Na korytarzu było o wiele
chłodniej, co mnie niezmiernie pocieszyło. Tam panował zaduch i
gorąc prawie jak na Saharze. Cud, że potrafiłam oddychać!
― Dlaczego
mnie nie obudziłaś? ― zapytałam z cichą pretensją w głosie.
Przez
chwilę milczała, trzymając kurczowo moją przewieszoną przez jej
kark rękę. Zdjęła drugą z moich pleców.
― Bo
sądziłam, że zrobiłaś to specjalnie, czy coś… ―
wymamrotała, szczękając kluczem w drzwiach naszego pokoju.
Zmarszczyłam
brwi, a to nieco zabolało. Poza tym myślenie przychodziło mi z
trudem (jeszcze większym niż zwykle), dlatego potrzebowałam czasu,
żeby odpowiednio skojarzyć fakty.
― Specjalnie?
Znowu
nie odpowiedziała od razu, bo akurat wchodziłyśmy. Odrzuciła
klucz na komodę i usiadła na swoim łóżku, nie kładąc się
jednak do snu, tylko przyglądając z lekkim skrępowaniem swoim
palcom. Nasunął mi się głupi pomysł, że być może prędzej
grzebała nimi w nieodpowiednim miejscu… Otrząsnęłam się jednak
w duchu. Wypadki
mi nie służą,
przebiegło w moich myślach.
Zajęłam
miejsce naprzeciw niej, ale liczyłam, że prędko się wytłumaczy,
bo głowa stała się ciężka, powieki z trudem podnosiły się ku
górze…
― Pomyślałam
sobie, że… no nie wiem, on ci się może podoba? ― Zerknęła na
mnie nieśmiało spod rzęs.
Zamrugałam
kilka razy, na pewien czas tracąc ochotę na sen.
― Podoba?
― powtórzyłam, jakby pragnąc się upewnić, czy mnie uszy nie
mylą.
Wywróciła
oczami.
― W
przeciwieństwie do całej reszty tego świata uważam, że jesteś
człowiekiem, więc masz ludzkie odruchy ― wyjaśniła. Była w tym
szczera, co mi się spodobało. Poczułam ciepło na sercu. ― Ale
się pomyliłam, tak? ― Czy w jej głosie zabrzmiała nutka
nadziei?
― Tak
― odparłam zdecydowanie, uśmiechając się od ucha do ucha.
Opadłam
na prawy bok, a więc na ten koniec łóżka, na którym nie napotyka
się na poduszkę. Trafiłam w kołdrę, jeden zero dla mnie. Nie
musiałam otwierać kolekcji guzów, fuck
yeah.
Ewelina
mówiła chyba coś jeszcze, ale nie pamiętam, bo z takim błogim
wyrazem twarzy odpłynęłam do krainy Morfeusza.
Na
śniadaniu napotkałam na badawcze i podejrzliwe spojrzenie pięciu
par oczu, ale fakt ten spłynął po mnie jak woda po kaczce. Po
mojej współlokatorce także. Przyczyna tkwiła w tym, że
chciałyśmy się mocniej skoncentrować na treningach. Ostatnio
jakoś wypadły nam one z głowy, a my nie zamierzałyśmy zawodzić
Yvie, więc codziennie sumiennie pracowałyśmy głosami ― nie do
przesady, ale też bez obijania się. Poza tym przepisywałyśmy
lekcje od Agi B. i starałyśmy się każdą lekcję powtarzać, żeby
mieć chociaż ociupinę łatwiej po powrocie do domu, a zapowiadało
się, że to już za trzy tygodnie.
Z
No
Direction
byłyśmy „w rozjazdach” ― przelotne „cześć” na korytarzu
i nic więcej. Naprawdę! Znowu siadaliśmy przy odległych końcach
stołu. Czasem tylko zerkałam w ich stronę, czy znów ktoś
mnie nie mierzy pedofilskim spojrzeniem. Nie mierzył.
Rozruch
przyniósł dopiero czwartek. Po ciężkiej pracy wokalnej, wczesnym
wstaniu i szybkim poranku położyłam się na swoim wozie z
westchnieniem ulgi. Pośpiech sprawiał, że miałam dość świata
bardziej niż zwykle, a moje powieki były zmęczone już o
dwunastej. Tymczasem zegarek wskazywał kilka minut po czwartej
popołudniu, a przede mną majaczyła wizja orzeźwiającej nauki
historii do matury. Ach, jakże ucieszyło się moje serce! Czułam,
że z tej radości sprzedam sobie kulkę w łeb. Ewelina, która w
drodze powrotnej chciała jeszcze wstąpić do kuchni po butelkę
wody, weszła pięć minut później, kiedy, leżąc w swojej
tradycyjnej pozie (dłonie splecione na przeponie, nogi skrzyżowane),
jęczałam z dwóch aż powodów ― bolącego kręgosłupa (ach,
zawsze chciałam być dromaderem!) i przykrego obowiązku, który
czyhał na mnie w torbie podróżnej. Kubiak usiadła na swoim łóżku,
ale miała jakąś zdekoncentrowaną minę i wyglądała na nerwową.
― Ładna
dziś pogoda ― stwierdziła.
Faktycznie,
od rana przygrzewało porządne słońce. Słyszałam komentarze
innych uczestników, że chyba nadciąga globalne ocieplenie.
Zdziwieni byli jak nigdy! Nie przeszkodziło mi to jednak w stękaniu.
― Idziesz
się przejść?
― Nieeeee…
Czeka na mnie histaaaaa…
― Ale
ja idę ― oznajmiła, wstając. ― Muszę się przewietrzyć, te
mury niszczą mi mózg ― dodała, grzebiąc w szafie.
Ostatni
płaczo-jęk i schyliłam się pod wyro, mozolnymi ruchami wysuwając
spod niego przepastną torbę (trzymałam w niej drobiazgi
niezwiązane z ubraniami, te wypakowałam do połowy do komody i
szafy, reszta siedziała w walizce). Z prędkością ślimaka wyjęłam
zeszyt śmierci, po czym opadłam znów na poduszkę, opuszczając
notatki na twarz. Zdjęłam je po chwili i rzuciłam na nie okiem.
Nie było tam ani jednej interesującej rzeczy. Dlaczego ja
postanowiłam z tego pisać maturę? Ach, tak, przecież potrzebuję
dodatkowego przedmiotu…
Zabawne.
Uznałyśmy z Ewelajn, że dostaniemy się na Uniwersytet Wrocławski.
W moim przypadku było to porywanie się z motyką na słońce.
Najbardziej szalona rzecz z całej mojej osoby. A teraz opowiem wam
jeszcze większego suchara: wzięłyśmy udział w brytyjskim
X-Factorze. Dobre, nie? Mnie też to nie śmieszy.
Ewelina
podeszła do okna pomiędzy naszymi łóżkami (drugie przecież
miałam ja) i zerknęła zza szyby na ogród. Dopięła ostatni guzik
swojego szarego płaszcza z dużymi, czarnymi guzikami, wyciągnęła
włosy, które wpadły za kołnierz, poprawiła spinki trzymające
grzywkę, strzepnęła niewidzialny kurz z czarnych rurek, rzuciła
okiem na zimowe kozaki, po czym oznajmiła:
― Wychodzę.
― A
kiedy wrócisz?
Niestety,
moje pytanie zostało rzucone w eter.
Początkowo
nauka szła mi dość sprawnie, ale później trudno było z
koncentracją. Naprawdę ciążyły mi powieki. Lubiłam historię,
tylko przy jej nauce zawsze zasypiałam… Taka mała, nieznacząca
wada. Jak trudno się później zebrać po drzemce! Czasem graniczyło
to z cudem, ale musiałam. Tym razem miałam szczerą ochotę to olać
i tak też zrobiłam. Odrzuciłam zeszyt w kąt (spadł w nogach
łóżka na podłogę) i odwróciłam się na bok. Śmiesznie mi się
spało, bo kilka dni temu zmieniłam stronę poduszki i głowę
miałam bliżej drzwi, niż ściany.
Nic
z tego. Kiedy oficjalnie olałam naukę nachodziły mnie myśli
dziwne, acz nie prowadzące do snu. Jakbym wyżłopała wiadro kawy.
Kręciłam się, przykrywałam nawet kołdrą tylko po to, by za
chwilę stwierdzić, że mi za ciepło, przerzucałam się z brzucha
na plecy, z nich na boki, zmieniałam pozycje i strony wyra, ale to
wszystko na nic. W moich myślach pojawiały się stada żubrów,
pelikany, ciasteczka z czekoladą, Nutella, majtki, skarpety,
prysznic, woda, rowery, śmiech, tysiące piosenek, ale nic z tego
nie trzymało się kupy (może to i lepiej, bo przynajmniej nie
śmierdziało). Byłam jakaś rozdrażniona; chciało mi się do
kibelka, a jednocześnie wolałam zostać na miejscu, miałam ochotę
na loty o smaku straciatella z dużą porcją śmietany, ale zaraz
potem znalazłam w sobie dwusekundową mobilizację do odchudzania,
by stwierdzić, że i tak nie zrzucę. A
może zacznę biegać?,
pomyślałam sobie. Ale czy ktoś widział biegające sumo? Poza tym
moje cycki przykuwały większą uwagę niż prędkość czy postępy
w tej dyscyplinie. Kiedy jeszcze biegałam na Księżej Górze to nie
miałam życia. Każdy dres podziwiał dwa podskakujące balony, nie
te pięknie wyrzeźbione łydy!
Panie,
skąd brać siłę, żeby się nie zabić?
Zastanowiłam
się nad pójściem do zakonu, ale ostatecznie doszłam do konkluzji,
że nie uśmiecha mi się wizja wieloletniego procesu za
demoralizację instytucji kościelnej, więc odrzuciłam tę opcję.
Zasadniczo nie miałam większego wyboru niż edytorstwo i
redakcja. Niestety, byłam skazana na czytanie okropnych rzeczy i
poprawianie autorów od siedmiu boleści. Lepsze to od złodziejstwa,
jednak…
BINGO!
Po bitej godzinie zmagań z niechętnym odpoczynkowi organizmem
zaczęłam wjeżdżać na różowym jednorożcu do krainy, w której
pada wyłącznie lodami. Mmm, waniliooooweee… Nie zdążyłam ich
jednak zebrać, bo moja kochana komórka wydała z siebie rozpaczliwy
jęk wykończonej baterii. Poczułam w sobie niepohamowaną żądzę
mordu.
Podłączywszy
telefon do ładowania zdecydowałam się poddać w kwestii
popołudniowej drzemki i natychmiast pobiegłam do Wujka Charlesa, u
którego odczułam znaczną ulgę. Kiedy załatwiłam, co konieczne,
pomyślałam, że dobrze byłoby odwiedzić salon w dzień inny niż
sobotę. Zamknęłam więc
Jaskinię
na klucz, który włożyłam do kieszeni spodni, i po upływie kilku
sekund znalazłam się w salonie. Gały mi omal nie wypadły, kiedy
zastałam go pustym. Nic to, wskoczyłam na kanapę, dorwałam pilota
i włączyłam naszą okazałą plazmę.
W
brytyjskiej telewizji lecą jeszcze większe szmiry niż u nas. Matko
różowa, jakieś pseudodokumentalne programy o nastoletnich ciążach.
Gdybym chciała sobie pooglądać dziwki, to do Katowic bym
pojechała… Albo zwyczajnie zajrzała do pokoju Belle Amie. Dżizys,
aż się roześmiałam na głos na myśl o nich. Cztery laleczki
dobrano w zespolik, żeby mogły chóralnie bezcześcić piosenki
kogoś, kto się zdrowo napocił, żeby miały głębię. Są jak
budowniczowie, którzy postanowili przebudować basen dla dorosłych
na brodzik… Ale mają Murzynkę, to pewnie żyją w luksusie. Też
bym chciała, żeby ktoś mi przynosił szklankę, która stoi obok
mojej ręki!
Włączyłam
jakąś stację, w której nazwie widniało słówko essentials
i zostawiłam ją, bo muzyka płynęła całkiem przyjemna. Na tle
innych stacji muzycznych ta była niczym awangarda. Wskoczył
teledysk Man
who can't be moved,
więc się ucieszyłam. Dawno tego nie słuchałam. Balsam, BALSAM
dla uszu po prawie trzech tygodniach słuchania w kółko tej samej
melodii. Jestem pewna, że znienawidzę ten utwór, kiedy już go
zaśpiewam na żywo.
Zmartwiałam.
W tym tygodniu wypadała emisja trzeciego odcinka z przesłuchań, a
to oznaczało, że zostało tylko małe, krótkie, samotne siedem dni
do występu na żywo. Adrenalina uderzyła we mnie jak obuchem w łeb.
Przełknęłam głośno ślinę.
Z
wrażenia oparłam się i coś mnie zabolało. Odsunęłam się,
oparłam znów, ale to nic nie dało. W końcu odwróciłam się i
zaczęłam macać kanapę, aż wyczułam coś twardego za skórzaną
poduszką. Zanurzyłam rękę między nią a deską i po chwili w
oglądałam okładkę książki, której okładka krzyczała
„ALGEBRA”. Otworzyłam ją, a moim oczom ukazał się podpis Liam
Payne. Nie
chciało mi się szczególnie myśleć nad jego aktualnym położeniem,
więc dźwignęłam zad i zawędrowałam do ICH pokoju.
Trzy
stuki i zsynchronizowany chór odparł „proszę”. Nacisnęłam
klamkę. Jak zwykle zastałam burdel, ale czy kogokolwiek to dziwi?
― Nie
wiecie może, gdzie jest Liam? ― Nawet nie zamknęłam za sobą
drzwi, to miała być krótka wizyta.
― Jeśli
nie wiesz, gdzie jest Liam, to poszukaj w kuchni ― wyrecytowali
jednogłośnie.
Przez
chwilę patrzyłam na nich z lekkim przerażeniem i w absolutnym
bezruchu, po czym otrząsnęłam się, mając przy tym niemałe
problemy z powrotem do rzeczywistości.
― Dzięki!
― Wyszłam już w cudownym nastroju i podskokach.
Kiedy
przechodziłam przez jadalnię, uświadomiłam sobie, że przecież
było ich tylko trzech, a łóżko Louisa stało pomiędzy dwoma
piętrowymi. Stwierdziłam jednak, że nieobecność jeszcze jednego
z nich to kwestia pójścia do ubikacji i więcej już sobie nie
zaprzątałam tym głowy.
W
kuchni krzątała się spora grupa ludzi, tym także uczestnicy show.
Przeczesywałam wzrokiem całe obszerne pomieszczenie, żeby znaleźć
jedną blond-brązową czuprynę, ale z miejsca się nie dało, więc
rozpoczęłam spacer między blatami… Oberwało mi się surowym
ciastem w policzek, zachwiałam się na ostrużynach z ziemniaków, a
na końcu rozdeptałam pomidora. Zaraz potem ktoś zdzielił mnie w
skroń dorodnym ogórkiem.
― O
rany, przepraszam!
Przestałam
się gapić na mój podniesiony, upaćkany czerwoną mazią trampek i
podniosłam wzrok na rozmówcę, którym okazał się nasz wielki
zaginiony. Obok niego energicznymi ruchami starsza kobieta w
kucharskim kitlu, na którym plakietka głosiła ZOE, przyrządzała
coś, co wyglądało na gulasz z żaby. W jednej kolega nasz dłoni
trzymał narzędzie tortur, obiema jednak przytrzymywał białą
czapkę kucharską, zjeżdżającą mu na oczy. Wyglądało to tak,
jakby się łapał za głowę.
― Spoko
― odparłam, pocierając skroń, a opuściwszy nogę.
Przez
kilka sekund staliśmy w milczeniu. Ja musiałam sobie przypomnieć,
po co tu przyszłam, a on? Nie wiem, gapił się na mnie jak na ciało
obce.
― Aha.
― Doznałam olśnienia! Pokazałam mu i podałam podręcznik. ―
Twoja algebra. Coś często ją gubisz.
Uśmiechnął
się do książki, jakby dostał świeżo wydobyty diament. Aż mu
oczątka zabłysnęły, och, to urocze, czyż nie? Mnie się tak
dzieje tylko na myśl o czekoladzie. I polskim.
― Radzę
ci jej pilnować, bo następnym razem ją spalę.
Ten
dureń patrzył na moją szyję. Bosze,
może on jest Edwardem?,
pomyślałam niemal panicznie. Haha, dobre! Czułam się tym trochę
zdegustowana, mógłby się przestać gapić. Dwa centymetry niżej i
miałby palce wbite w gały. Jestem tolerancyjna, ale do pewnego
stopnia. Wszystko ma swoje granice. Za podziwianie moich cycków
powinnam pobierać opłaty, dorobiłabym się.
― Wiesz,
że tu ― musnął palcem wgłębienie między moimi obojczykami ―
widać twój puls?
Mina
skwaśniała mi jeszcze bardziej.
― Świetnie,
napisz o tym artykuł do The
Times ―
mruknęłam nie tyle zła, co zniesmaczona i znudzona. ― Miłego
ślęczenia przy garach! ― krzyknęłam na odchodne, a potem
ziewnęłam.
Odechciało
mi się telewizji, zresztą w salonie zebrało się kilka osób i
zrobił się mały gwar, więc miałam kolejne powody, by
zrezygnować. Poza tym znów przyszła senność i dochodziła piąta,
a w tym szajsowatym pudle nie puszczali niczego ambitnego.
Po
powrocie do pokoju od razu wstąpiłam do łazienki. Ściemniało
się, przez co pomieszczenie nabierało nietypowego klimatu.
Żałowałam, że nie wstawiono nam wanny ― miałam szaloną (i
jakże rzadką) ochotę wziąć długą kąpiel przy świecach
zapachowych. To
nawet lepiej, bo Ewelajn się nie zamyka na kilka godzin,
przemknęło mi przez myśl. Myjąc ręce przyglądałam się odbiciu
w lustrze. No cóż, Pokemonów nie widuje się na co dzień! Badałam
skórę twarzy pod różnym kątem, ale niczego mi to nie dało.
Nadal papierowo sucha, a mnie się nie chciało codziennie jej
smarować jakimiś obleśnymi maziami, które ogół nazywa kremami.
Ble, nienawidzę mieć tłustych dłoni. Nawet przez moment.
Wytarłam
się w ręczniczek zawieszony z boku i znów spojrzałam na
zwierciadlanego Pikachu. Podeszłam bliżej i dotknęłam miejsca,
któremu tak badawczo przyglądał się Liam jeszcze dziesięć minut
temu. Tak, Pokemonom widać puls! Ach, takie z nas urocze,
romantyczne stworki. Chyba napiszę o tym książkę.
Zakryłam
to miejsce, uciekłam sprzed lustra i, zgasiwszy światło, wyszłam
do sypialni. Skoro tylko podniosłam wzrok z podłogi, dostałam
zawału.
― CHRYSTE
PANIE!
Na
środku pokoju stała Ewelina. Niby nic, przecież to naturalne, bo
ona także w nim mieszkała. Najbardziej szokujący fakt był taki,
że wyglądała jak zmokła kura. A gdzie zmokła, WYPRANA w wirówce!
Bębniły krople spadające z włosów i płaszcza, którego jasny
odcień szarości przeszedł w ciemniejszy o cztery tony, a pod jej
stopami tworzyła się coraz bardziej rozległa kałuża. Woda
rozpływała się w zastraszającym tempie.
Z
sąsiedniego pokoju dobiegł nas bardzo głośny, spektakularny wręcz
śmiech. Przez szparę w drzwiach zauważyłam Nialla, który aż
musiał się oprzeć na balustradzie wokół kwadratu, dającego
widok na piętro niżej.
Szybko
wróciłam do sytuacji u siebie.
― Właź
do łazienki! ― Otworzyłam jej drzwi i utorowałam drogę.
Ledwo
doczłapała na miejsce, po czym bezradnie stanęła, patrząc na
mnie dziwnym wzrokiem. Niby się uśmiechała, a jednak krzywiła,
jakby ją coś bolało…
Przez
kilka sekund milczałyśmy, wpatrzone w siebie, tylko że moje oczy
chciały wyturlać się z orbit.
― Nie
powiesz mi, że tam leje!
Automatycznie
spojrzałyśmy na okno, za którym panowała prawie noc. Niby po
piątej dopiero, ale zima robi swoje…
― Opowiem
ci potem ― odpowiedziała, rozpinając wreszcie płaszcz. ― Od
razu wezmę prysznic, bo to bez sensu. Przyniosłabyś mi suche
ubrania? Możesz piżamę, nie chcę schodzić na kolację, nie
jestem głodna.
Przytaknęłam
głowę, zabrałam odpowiednie rzeczy i położyłam na klapie od
sedesu. Wtedy już była bez koszulki i zdejmowała dżinsy. Mokre
ciuchy zajmowały prawie całą podłogę. Podziękowała z ciepłym,
błogim uśmiechem. Kiedy zamknęłam drzwi, wybuchnęła gromkim
śmiechem i krzyknęła: Boże,
jaka ja jestem głupia, co za schizol!
Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się pod nosem. Pomyślałam,
że będzie miała ochotę na kakao, więc zeszłam do kuchni (znów).
Tym razem było trochę mniej ludzi i, na swoje szczęście, nie
spotkałam Payne'a. Za to zauważyłam Zoe, która wydała mi się
sympatyczna, więc poprosiłam ją o dwa kubki napoju. Wtedy zaczęłam
się zastanawiać, gdzie nasz wyśmienity kucharz się podział.
Jeszcze dwadzieścia minut temu pomagał z zapałem, a poza tym danie
nie było skończone, skoro kucharka nadal kręciła się przy tym
samym stanowisku.
― Za
kim się tak rozglądasz? ― spytała pogodnym tonem, stawiając
mleko w garnku na palniku. Przekręciła pokrętłem i elektryczny
palnik podświetlił się na czerwono.
― Za
nikim takim ― odparłam jakoś dziwnie spokojnie, grzecznie i bez
specjalnych szaleństw. Nie odważyłam się jednak spojrzeć jej
oczy z nieznanej mi przyczyny.
Wyjęła
z górnej szafki dwa białe porcelanowe kubki: jeden z krową, drugi
z baranem. Zaczęła wsypywać do nich stojące obok kakao.
― Jeśli
szukasz Liama, to wyszedł na chwilę do ubikacji. ― Nadal była
taka wesoła.
― Nie
szukam go, może mi pani wierzyć. ― Wyszczerzyłam się do niej,
kładąc rękę na klatce piersiowej. ― Nie mam powodu.
― Tak?
― zdumiała się. ― Myślałam, że macie dziś razem spędzić
wieczór. Ty i twoja przyjaciółka z zespołem.
― Raczej
nie ― odparłam, uśmiechając się. ― Liam ma dziwne marzenia.
Pani
Zoe się roześmiała.
― Nie
lubisz go? ― Już zajęła się mieszaniem w wielkim garze z
warzywami.
― Trudno
powiedzieć. ― Zastanowiłam się. ― Znamy się dość krótko.
Chyba widziałam go kilka razy przed programem, ale nie jestem pewna…
Dużo wokół nas naśladowców Biebera.
Znów
wywołam u niej radość.
― Jesteś
z tego polskiego duetu?
― Już
wszyscy wiedzą o tym, skąd jesteśmy?
Tym
razem zaśmiałyśmy się obie.
― Zgadza
się, przyjechałyśmy z Polski ― odrzekłam. ― Nie przedstawiłam
się nawet. Karolina, nie Caroline.
Uścisnęła
moją wyciągniętą rękę, puszczając na moment drewnianą
warzechę.
― Zoe,
i nie lubię, jak ktoś mnie nazywa panią.
― Zakodowałam!
Rozmawiało
się z nią całkiem lekko, nie czułam skrępowania. Roztaczała
wokół siebie jakąś radosną, łagodną aurę, która natychmiast
mi się udzieliła. Jakbym była wariatką w poprzednim życiu. Ta
czasowa odmiana bardzo pozytywnie na mnie wpłynęła.
Po
przyjściu do pokoju zobaczyłam Ewelinę rozczesującą mokre włosy
przed lustrem nad komodą. Włączone obie lampki i przyjemne ciepło,
płynące z kaloryferów, dawały idealną atmosferę. Każda zajęła
swoje łóżko i usiadła na nim po turecku z kubkiem w dłoniach.
Teraz startowała najlepsza część. Nie mogłam się doczekać,
bowiem przeczuwałam coś bardzo ekscytującego. Mogłabym być samą
Sybillą Trelawney albo co najmniej Mickiewiczem.
A
było to tak:
Ewelina
zauważyła, że Harry gra z kimś w siatkówkę na „boisku”,
więc postanowiła popatrzeć, jakie możliwości sobą prezentuje
(jasne, jasne, oczywiście, a smarki trolla mają smak Kit-kata).
Przy okazji chciała skorzystać z ostatnich promieni słońca w tym
roku, więc ubrała się całkiem spacerowo. Niespiesznym krokiem
przemierzała kolejne metry ogrodowych alejek, szczególnie
zwalniając przy miejscu do gry. Styles grał z chłopakami z FYD i,
zdaniem Ewelajn, szło mi całkiem nieźle. Ku swojemu przerażeniu
po kilku minutach dostrzegła, że się żegnają i zespół
odchodzi. Celowo spuściła wzrok, błądząc nim po czarnej,
ziemistej ścieżce w nadziei, że jej nie spostrzeże. Przyspieszyła
odrobinę, żeby móc jak najprędzej znaleźć się poza zasięgiem
jego wzroku. Nie należało to do łatwych zadań, zważywszy na
fakt, że bezdrzewna polanka, na której uprawiało się sporty, była
spora i niemal wszystkie ścieżki biegły w pobliżu.
― Hej!
― usłyszała i zacisnęła oczy, modląc się, żeby okazało się
to snem.
Podniosła
jednak głowę i spojrzała mu w oczy. Uśmiechnęła się sztucznie.
Podbiegł
do niej. Był o wiele wyższy, ale my obie jesteśmy niskie, więc
dla nas każdy jest goryl.
― Hej
― mruknęła, chowając usta w grubym, czarnym szaliku.
― Oglądałaś
naszą grę? ― Wydawał się dumny jak paw(ian).
― Nie
całkiem, pod koniec zaczęłam się przypatrywać.
― I
co? ― Wyszczerzył dwa rzędy równych, białych zębów.
― Ładnie.
Przyglądała
się swoim butom, stała na baczność z rękami w kieszeniach. Czuła
jego wzrok na swojej pochylonej głowie.
― Idziesz
dalej? Bo przeszedłbym się z tobą, muszę się przewietrzyć.
Spojrzała
na niego gwałtownie z zaskoczeniem.
― To…
to chodźmy.
Ruszyli
w żółwim tempie. Milczeli przez dobre dziesięć minut, cisza
wżerała się w uszy. Policzki musiała mieć koloru zdrowego
pomidora, zrobiło jej się ciepło, ale postanowiła się nie
rozpinać, bo zwróciłaby tym na siebie jego uwagę. Zastanawiała
się, czy i ― jeśli tak ― o czym zagaić rozmowę. Chciałam
się zapaść pod ziemię,
powiedziała. Czułam
się tak głupio, że bardziej już chyba nie można.
― Lubisz
takie parki? ― spytał w końcu, kiedy się namilczał. ― Bo ja w
sumie nie. Wnerwia mnie ta ciągła zieleń. Miasto jest lepsze.
― Ja
lubię ― odparła. ― Tutaj jest tak cicho, mogę się skupić i
odprężyć. W mieście jest hałas i pośpiech, tu czas płynie
wolniej.
Zatrzymali
się, bo dotarli do tej bardziej udekorowanej części ogrodu. Było
dość spore oczko wodne otoczone kamieniami, które w zasadzie
przypominało rozmiarem małe jezioro, ozdobne ławeczki (ładniejsze
od tych przy alejkach), krzaki róży i piękne kwiaty w donicach.
Pod rozłożystym dębem majaczyła huśtawka osobowa. Latem to
miejsce nie zapewniało ochrony przed słońcem na pewno. Stanęli
nad brzegiem; on włożył ręce do kieszeni spodni, ona swoje nadal
trzymała w kurtce.
― A
ty uprawiasz jakieś sporty?
Nie
odwróciła się, ale znów czuła na sobie jego wzrok.
― Trenuję
siatkówkę ― odparła i dopiero wtedy na niego spojrzała.
Przykucnął,
nie utrzymując dłużej kontaktu wzrokowego, i zaczął wpatrywać
się w subtelnie falującą taflę. Odbijał się w niej całkiem
dokładnie, ona zresztą też. Podniosła jednak mimo to jedną brew
do góry, patrząc na swojego towarzysza z odrobiną politowania.
― Ciekawe,
czy tu żyją jakieś ryby ― mruknął.
Nie
powstrzymała się i zrobiła donośnego fejspalma. Na dźwięk
plasku zwrócił ku niej czerep. Ewelina aż odeszła kawałek,
kręcąc głową z niedowierzaniem, a trzymając wciąż jedną dłoń
na czole.
― Co?
― Nic.
― Oddaliła się o kolejny metr, stojąc doń bokiem i wlepiając
wzrok w dal. Tym razem to ona miała ręce w kieszeniach spodni.
Wiedziała,
że stoi za nią i zastanawiała się, czy jeśli podniosłaby nogę,
to trafiłaby w krocze… Opcja wypróbowania tego pomysłu była
bardzo kusząca (JA BYM SIĘ NIE WAHAŁA!), mimo to obróciła się
tylko na pięcie. Stali zdecydowanie za blisko, więc wycofała się
o krok. Styles uśmiechał się zawadiacko, a w niej rosła
nieodparta chęć przygadania mu tak, żeby doznał szoku. Po raz
pierwszy od momentu poznania zapałała taką ochotą bycia wredną.
― Czego
się tak szczerzysz? ― zapytała z kpiącym uśmieszkiem.
― Hmm,
no nie wiem, może lubię?
Zmierzał
drobnymi kroczkami w jej stronę, a ona synchronicznie się cofała.
― Masz
szpinak między zębami ― skłamała na szybko.
Zaraz
podchwycił, pochylił lekko głowę i władował palec do ust,
błądząc nim po szkliwie. Nie przeszkadzało mu to jednak w
rytmicznym posuwaniu się do przodu.
― Jeszcze?
― Znów pokazał dwa rzędy idealnie równych i białych kłów.
― Nie,
żeby być choć w połowie tak ładnym, jak sobie wyobrażasz, że
jesteś, potrzebowałbyś dokupić mózg, ale do twojej czaszki
musieliby go wykonać na zamówienie…
― Uważasz,
że jestem aż tak oryginalny? ― Wyglądał na zachęconego.
Roześmiała
się głośno w perfidny sposób.
― Boże,
ty jesteś taki głupi czy tylko udajesz? ― Kręciła głową z
niedowierzaniem.
Zatrzymali
się. Po jego twarzy nadal błąkał się jakiś uśmiech, ale
wzrokiem dokładnie lustrował Ewelinę, co zaczęło ją onieśmielać
i nagle chęć przysolenia mu ulotniła się jak gaz w kuchence.
Przestała nawet wyglądać na ironiczną.
Zbliżył
się kolejny krok. Sięgała mu do połowy klatki piersiowej. Musiał
mieć ponad metr osiemdziesiąt. Oddychała szybko.
Wyciągnął
rękę w stronę jej czoła, chcąc jakby odgarnąć prostą grzywkę,
kiedy ona… złapała go w nadgarstku w pół ruchu.
― E-e,
nic z tego, kolego. ― Łobuzerski uśmiech Eweliny przekazywał
jasno i wyraźnie, że odczuwa wielką satysfakcję z tego, że nie
zepsuła jego plany pseudo-podrywu.
― Jesteś
pewna? Mam silne ręce.
― Ja
też.
Popatrzyli
na siebie wzrokiem fanatyków, po czym zapytali chórem:
― Siłowanie?
Natychmiast
spletli swoje dłonie, prostując ręce w łokcia i, pochyleni, z
całej siły starali się przepchnąć przeciwnika aż się podda.
Ewelajn czuła, że schodzą coraz niżej, a jej adidasy zaczynają
kopać dziury w trawniku. Rozwalając więc piękną murawę,
walczyli równie zawzięcie jak Achilles z Hektorem.
Początkowo
to Kubiak wygrywała ― Styles był zmuszony zrobić trzy kroki w
tył, ale wystarczyło, że przypomniała sobie na ułamek sekundy o
tym, że za tydzień występ na żywo i stalowe mięśnie powoli
puszczały. Z miną triumfatora odepchnął ją po kilku minutach z
taką siłą, że zachwiała się nad brzegiem jeziorka, ale wróciła
do równowagi.
― Jesteś
facetem, nic dziwnego, że ci się udało ― stwierdziła bez żalu,
naciągając czarny, wełniany golf na tyłek.
― Możemy
zrobić rewanż, jak chcesz.
Pokręciła
głową. Nastrój się jakoś ulotnił. Patrzyła na zachodzące
słońce.
Stanął
za nią i nagle, bez żadnego uprzedzenia, złapał ją pod boki, po
czym odwrócił i przerzucił sobie przez ramię.
― CO
TY ROBISZ?! OCIPIAŁEŚ?!
― Porywam
cię. Skoro nie chcesz rewanżu, to zrobimy coś ciekawszego.
― Co
masz na myśli? ― Obserwowanie
jego gaci nie było interesującym zajęciem. Jeśli to miała być
ta rozrywka, to ja dziękuję,
skomentowała potem. Wówczas była przerażona.
― Zabawimy
się w Robin Hoo… AAAAAAAAAAAAA!
Tak
to jest, kiedy się wychodzi na spacer z kimś, kto ma spłaszczone
półkule mózgowe!,
rzekła. Nasz kochany Styles to nie tylko antyinteligent, to także
skrajna łamaga. Nadepnął na jeden z płaskich, acz śliskich
kamieni, którymi ozdobiony został brzeg. Kamień ten się osunął
do wody, a Harry razem z nim. Ewelajn w ostatnim momencie nabrała
powietrza w płuca, a pod wodą wyswobodziła się z jego uścisku.
Nie było to zresztą trudne, bo sam zapomniał o swoich poronionych
pomysłach i pragnął jak najprędzej wydostać się, choćby
jedynie głową, ponad taflę.
Pierwszy
oddech u obojga był spazmatyczny jak u gruźlika. Natychmiast
spojrzeli po sobie. Styles czekał najwyraźniej na jakiś atak z jej
strony, ale miał szczęście, bo ona nie jest mną, więc otrzymał
jedynie niemrawy uśmiech. Sam uśmiechał się niepewnie, jakby
wciąż czekając na pożarcie.
― Mokro
mi ― mruknęła, czując, że zaczynają jej drgać wargi.
― Nie
jesteś… zła? ― zaskoczył się.
― Nie,
bardziej zażenowana ― odparła z tym samym wyrazem twarzy. ― To
wygląda trochę tak, jak byśmy byli dzikusami z psychiatryka,
chcącymi wziąć chłodzącą kąpiel w sadzawce.
Zamilkł,
spuszczając czerep.
― Przepraszam
― bąknął, nieśmiało i całkiem poważnie spoglądając na nią
spod rzęs.
― Spoko
― wymamrotała, po czym, oparłszy swoją siłę na rękach,
wyskoczyła z wody.
Nie
oglądała się za nim, kątem oka dostrzegła, że siedzi tam
jeszcze, ale dwie minuty później słyszała jego kroki za sobą
(mokry jeans wydaje taki śmieszny dźwięk). Po drodze nikogo nie
spotkała, w salonie nawet nie wiedzieli, że tamtędy przechodzi.
Pacnęłam
się z otwartej w czoło, opadając bezwładnie na łóżko. Nawet ja
bym nie wpadła na tak genialny pomysł, żeby łazić nad brzegiem
wody z kimś przewieszonym przez plecy. A skoro tak, to musi być
źle.
Cały
piątek i pół soboty unikali swojego wzroku. Ha, żeby tylko!
Ewelina ciągle prosiła mnie, żebyśmy siadały z dala od nich. Nie
miałam interesu w znajomości z nimi, więc z obojętnością
przystawałam na te prośby. A oni i tak machali z drugiego końca
stołu z wielkimi bananami na pyskach. Odmachiwałam, bo ich optymizm
był jak epidemia ptasiej grypy. Dwa razy podali zupę, toteż dwa
razy jedli w niepełnym składzie.
W
sobotę porwał nas wir sprzątania ― nas, czyli moją uroczą
osobę i Ewelinę, bo tych pięciu żyło w bezustannym bałaganie.
Wstałam w jakimś mroczno-ponuro-złośliwym humorze, choć
wystawiam zawsze obie nogi jednocześnie za łóżko, więc nie ma
mowy o lewonożnej pobudce. Mimo to ciągle zbierało mi się na
uszczypliwe docinki, drażniły mnie drobnostki i tylko towarzystwo
swojej współlokatorki znosiłam w miarę dobrze. Kiedy wpadł do
nas Zayn spytać, czy któraś nie ma lusterka na zbyciu, odparłam,
że nawet
gdybym miała, to i tak by go nie dostał, bo ono się tłucze na
widok Pokemonów.
Ewelina zmieszała się bardzo i prędko podała mu swoje, śmiejąc
się przy tym nerwowo. Malik był wdzięczny i uśmiechnięty, ale
biło od niego urażoną dumą. Kiedy wycierałam drzwi od strony
korytarza, spotkałam stojących na nim Nialla i Stylesa ― czekali
na resztę, która gramoliła się w pokoju, bo gdzieś
wychodzili.
Nudę na czas grzebania się reszty wypełnili rozmową. Słowa
Barana (…)
i wtedy pomyślałem…
przerwałam głośnym, perfidnym rechotem. Horan zrozumiał tę
wysublimowaną aluzję i zaśmiał się krótko, jego kumpel zaś
puścił ją mimo uszu. Weszłam do środka, kiedy reszta No
Direction
zamykała właśnie swój Bangladesz. Obiad zjadłyśmy koło
drugiej; potem długo usiłowałam jakoś wyłączyć swoją
wewnętrzną sukę, ale słabo mi szło. Nie mogłam pohamować
własnej cechy charakteru. Nie zmiękczyła mnie nawet nauka
historii! Co więcej, później byłam wredna nawet dla samej siebie.
Choć muszę przyznać, że wiedza przepysznie wchodziła mi do
głowy.
Za
pięć siódma wieczorem zjawiłyśmy się w pełnym ludzi salonie.
Zdążyłyśmy zająć część małej kanapy. Dziesięć sekund
później z góry rozległ się tętent koni i pięciu muszkieterów
wpadło ze śmiechem do pomieszczenia. Niall bezpardonowo wskoczył
obok Eweliny (ja byłam przy samym podłokietniku), o miejsce przy
nim walczyli na kciuki Harry i Louis, ale wygrał ten drugi; na
drugim podłokietniku usiadł Liam. Styles umiejscowił swój zad na
oparciu, tak, że krocze schował za głową Ewelajn, nogi
spuszczając wzdłuż jej ciała. Na ten pomysł wytrzeszczyła tylko
oczy w skrajnym szoku, ale nie skomentowała tego. Na moim podparciu
dla łokci grzecznie klapnął boczkiem Zayn. Poczułam ciężar w
żołądku, bynajmniej nie z powodu niezdiagnozowanej choroby. On się
do mnie uśmiechnął, a ja schyliłam głowę, podpartą ręką,
umieszczoną za jego tyłkiem.
― Mmhpf
― wymamrotałam.
― Proszę?
Westchnęłam,
choć nadal mu nie spojrzałam w oczy.
― Przepraszam
― bąknęłam.
Roześmiał
się serdecznie.
― Jesteś
walnięta, ale to ci dodaje uroku ― stwierdził, nie przestając
się cieszyć. ― Nie masz za co, nie obraziłem się. Aż taką
cipą nie jestem!
― Gdybyś
był cipą, to nie miałbyś tego namiociku ― zauważyłam, palcem
wskazując na zamek w jego spodniach.
Oczywiście,
że nic tam nie miał. Teraz. Ale widać było, że coś w ogóle ma.
Światło
zostało zgaszone, a pokazujący dotąd ułomne reklamy telewizor
wreszcie puścił czołówkę programu X-Factor. Ten obrazek napawał
mnie przerażeniem. Serce zaczęło walić jak młotem, wróciły
mdłości i znowu startował syndrom rąk
i stóp trupa.
Wszystkie moje członki miały średnią roczną temperaturę na
Alasce i kogokolwiek bym nie dotknęła, odskakiwał z wrzaskiem. To
się nazywają umiejętności!
Poczułam
wibracje w kieszeni. Koleżanka wysłała mi smsa, ale nie
wiedziałam, czy mogę odpisać. Ryzyko było dość spore.
Teoretycznie Aga B. otrzymała oficjalne pozwolenie na porozumiewanie
się z nami, ale przy tym musiała podpisać klauzulę tajności. Czy
komunikowanie się z nią w sprawie własnego wzrostu to wykroczenie
względem regulaminu? A
srajcie się,
pomyślałam i zabrałam się za stukanie.
Odcinek
mnie nudził. Od początku smsowałam z Agnieszką o rzeczach tak
mało ważnych, że wątpię w istnienie innych ludzi na tym świecie,
którzy skłonni byliby pisać o równie bezsensownych pierdołach.
To wszystko przez to, że dręczyło mnie, czy żyrafy można
dosiadać. Temat sam się rozwinął. Wypadłam prawie jak Sokrates.
Usłyszałam
chrząknięcie właśnie w momencie, w którym rozważałam kwestię
siodła. Nie podniosłam głowy.
― Mogłabyś
skończyć?
Wtedy
dopiero zlokalizowałam źródło dźwięków. Uuu, Belle Amie!
Złotko, ja mugoli nawet prętem nie dotykam, a ty chcesz, żebym z
tobą rozmawiała? Dziwko, proszę!
― A
co, przeszkadzam ci? ― zmartwiłam się całkiem naturalnie.
― Twoja
klawiatura jest wkurzająca ― warknęła.
Biedne
dziewczę, jakże mi jej żal. Trochę dłużej by się pozłościła,
a cała tapeta znalazłaby się na podłodze! A widział ktoś, żeby
się dało zamieść lawinę?
Kocham
minę, którą zrobiła, kiedy moja zmarszczona przejęciem twarz
nagle uległa chłodnemu wygładzeniu.
― To
zatkaj uszy.
Zarejestrowałam,
jak Niall stłumił śmiech w naciągniętym rękawie, Zayn odwrócił
głowę w kierunku podłogi, a Liam nagle zainteresował się swoim
telefonem.
Jakiś
kwadrans później poleciały napisy końcowe, więc ludzie się
rozeszli. Zapowiedź występu live prawie przyprawiła mnie o zawał.
Było to największe marzenie i najgorszy mój koszmar zarazem.
Miałam pewność, że dwie noce przed występem będą bezsenne.
Skąd, przy moich spaczonych nerwach sen jawił się jako sen. Och,
cóż za nietuzinkowe porównanie! Wróżę sobie wielką karierę…
pomywaczki w lokalu średniej klasy. Bo co innego można wycisnąć z
humanistki?
Odwróciłam
głowę w lewo i czekał mnie kolejny zawał. Matko, że ja jeszcze
nie kopnęłam w kalendarz… Zamiast twarzy Eweliny zobaczyłam
facjatę Liama, na której nie było już śladu po pedofilskim
spojrzeniu. Teraz było ono jakieś neutralne, aczkolwiek szczerzył
się jak głupi do sera, choć nie wiem, z jakiej okazji.
― Co
byś zjadł?
― KURCZAKA!
― wrzasnął Niall.
Zaśmialiśmy
się.
Payne
wziął do ręki poduszkę i przycisnął ją do siebie. Trącił
mnie łokciem w żebra.
― Jesteś
dziś nieźle nabuzowana ― stwierdził z lekkim zacieszem.
Wzruszyłam
obojętnie ramionami. Ten się zaśmiał i grzmotnął mnie poduszką
w łeb. Nie wiedzieć czemu, we mnie się zagotowało.
― Nie
rób tak ― wycedziłam przez zęby, patrząc nań kątem oka znad
telefonu.
― Jak?
― Znów mi przyłożył.
― A
tak!
Tym
razem to ja użyłam swojej magicznej siły, by go rąbnąć.
Ostatecznie doszło to do tego, że okładaliśmy się na kanapie,
mimo protestów reszty. Dopóki nie wziął mi telefonu, siedzieliśmy
na miejscu. Potem wyskoczył przez oparcie i skierował się ku
schodom, a ja nie mogłam tego tak zostawić. Okrężną drogą
puściłam się za nim biegiem, by w efekcie finalnym zrobić mu
harakiri.
____________________________
Przepraszam za przerwę, ale przez ostatnie miesiące nie byłam w stanie pisać. Nadal nie jestem, ale się staram. I tak prawie nikt nie czyta...