poniedziałek, 10 września 2012

08. Ej, słuchaj, mam pytanie: nie chciałbyś się może zmoczyć?

Nienawidzę tej etażerki. Porąbię ją i spalę w piecu. Wywalę przez okno. COKOLWIEK. Zaorać w nią głową jest równoznaczne z piętnastominutowym seansem jęków, stękań, syków i macania po czaszce. Na moment chyba nawet straciłam kontakt z otoczeniem…
Ale bolał mnie także zad, co, wbrew pozorom, nie było wcale pocieszające.
Z chińskimi szparkami zamiast oczu przybrałam pozę, która ponoć miała być siedząca. Z nieznanych mi przyczyn prawdopodobnie wcale jej nie przypominała. Trudno jest usiąść po ludzku, kiedy cały pokój wiruje.
Co ty tu robisz?!
Spojrzałam w lewo, bo stamtąd dochodził głos. Czekaj, chyba kojarzę gościa… Szkoda tylko, że tu tak ciemno. W murzyńskim zadzie bywa więcej światła. Poświata księżyca wpadała do środka dość mocno oświetlając pomieszczenie, ale co dalsze kąty malowały się wręcz na czarno.
Ale kto? ― Zmarszczyłam brwi, próbując skupić się na postaci siedzącej na łóżku, a więc niejako wyżej ode mnie, która miała oczy wielkości pięciozłotówek.
Aż dziw, że automatycznie użyłam angielskiego.
Karolina! ― Tym razem głos dobiegł z prawej, ale był znacznie bardziej odległy.
Niall? ― zdziwiłam się, najwyraźniej wracając do normalności. ― Co ty tu robisz? Co JA tu robię?! ― Spojrzałam z przerażeniem na Liama, który zajmował przecież swoje wyro.
Czy to znaczy, że ja…
TY MNIE BZYKNĄŁEŚ, PROSIAKU?!
Zewsząd dało się słyszeć głośny śmiech. Ci kretyni odważyli się nabijać z dramaturgii mojego położenia! Ja, co zawsze pragnęłam stracić cnotę dopiero po ślubie, zostałam zgwałcona we śnie! Wstyd i hańba, moi drodzy!
Nie! ― Pan Payne był zakłopotany i widziałam, że naprawdę chce się wytłumaczyć. Szczerość w jego oczach wychodziła mu prawie uszami. ― Sam nie wiem, jak się tu znalazłem! ― Ach, więc teoria o gwałcie odpada… Szlag!
Chłopak posłał kolegom naprzeciwko mordercze spojrzenie, choć oni sprawiali wrażenie mających się zaraz posikać z radości.
To na bank twoja sprawka! ― Wycelował palcem w Horana. ― Tylko ciebie śmieszą takie dowcipy! ― Znaliśmy się krótko, ale wydawało mi się, że ta twarz raczej rzadko wyrażała złość. W tym uczuciu wyglądała prawie majestatycznie i tak władczo, że Voldemort by się sfoszył za odbieranie mu fuchy.
Tylko mnie? ― wydusił Blondasek przez śmiech. ― Rozejrzyj się dookoła!
Nie zdążyłby jednak, bo rozległo się dudnienie w ścianę. Oho, chyba zachowywaliśmy się jak stado baranów. Oni, oni! Ja byłam grzeczna i starałam się udawać, że wcale nie chce mi rozsadzić łba. A to nastręczało niemało kłopotów, możecie mi wierzyć.
Nie trwało jednak dłużej niż minutę, a Ewelina znalazła się z nami w jednym pomieszczeniu. Nie muszę chyba wspominać, że wszyscy zamilkli. Zmartwiona, natychmiast podbiegła do mnie, uważnie przypatrując się mojej pomarszczonej grymasem bólu facjacie. Ujęła ją w dłonie i zaczęła oglądać pod różnym kątem.
Co ci, żyjesz? Usłyszałam taki huk, jakby was zdetonowali!
Włączyła lampkę na stoliku. Ostatnie dwa zawroty i już czułam, że wracam do żywych.
Rozmowa w ojczystym języku była jak zbawienie.
Wkręcili nas ― mnie i jego. A ja się tylko walnęłam w to ustrojstwo. ― Wskazałam palcem za siebie.
Rozejrzała się po sypialni i napotkała wzrok kogoś po mojej prawej. Nie widziałam dokładnie, bo wciąż sterowała moją głową.
NIALL!
Skąd wszyscy wiedzą, że to ja?!
Twoja mina mówi sama za siebie.
Miny nie mówią.
Mówią i nie kłóć się ze mną.
Horan nabrał powietrza w płuca, by się sprzeciwić, jednak zrezygnował, napotkawszy piorunujący wzrok Ewelajn. Słusznie, mądry chłopak.
Spojrzała na Liama, który nadal tkwił w tej samej pozie, nie zmieniwszy nawet szczególnie wyrazu twarzy. Wciąż chciał powystrzelać swoich kumpli i nie spuszczał z nich oka, oni natomiast się niespecjalnie przejęli i chichotali, wymieniając na ucho kąśliwe uwagi. Zayn i Lou porozumiewali się z resztą na migi.
Jesteś cały? ― zapytała.
Zwrócił na nią oczy i przytaknął głową. Jego twarz złagodniała.
Ja tak, ale ona porządnie grzmotnęła łbem w ten stolik. Powinna się znaleźć u pielęgniarki jak najprędzej.
Pokręciłam energicznie głową, czując narastające przerażenie. Nie dane mi było jednak na dłużej utrzymać tej czynności, bo czaszka pulsowała jak pływająca meduza.
Dam radę.
Żeby nie być gołosłowną, zerwałam się na równe nogi. Poczułam chwilowe lekkie przeciążenie do tyłu i automatycznie oderwałam jedną nogę od podłogi, a oni zaraz, że nie mam racji… Co za ludzie, co za kraj, sami uparci pediatrzy, weźcie mnie stąd…
Moja pamięć słabo to zarejestrowała, ale pożegnałam się z chłopakami, życząc im dobrej nocy, a oni odpowiedzieli, patrząc, jak znikam za drzwiami ich sypialni. Na korytarzu było o wiele chłodniej, co mnie niezmiernie pocieszyło. Tam panował zaduch i gorąc prawie jak na Saharze. Cud, że potrafiłam oddychać!
Dlaczego mnie nie obudziłaś? ― zapytałam z cichą pretensją w głosie.
Przez chwilę milczała, trzymając kurczowo moją przewieszoną przez jej kark rękę. Zdjęła drugą z moich pleców.
Bo sądziłam, że zrobiłaś to specjalnie, czy coś… ― wymamrotała, szczękając kluczem w drzwiach naszego pokoju.
Zmarszczyłam brwi, a to nieco zabolało. Poza tym myślenie przychodziło mi z trudem (jeszcze większym niż zwykle), dlatego potrzebowałam czasu, żeby odpowiednio skojarzyć fakty.
Specjalnie?
Znowu nie odpowiedziała od razu, bo akurat wchodziłyśmy. Odrzuciła klucz na komodę i usiadła na swoim łóżku, nie kładąc się jednak do snu, tylko przyglądając z lekkim skrępowaniem swoim palcom. Nasunął mi się głupi pomysł, że być może prędzej grzebała nimi w nieodpowiednim miejscu… Otrząsnęłam się jednak w duchu. Wypadki mi nie służą, przebiegło w moich myślach.
Zajęłam miejsce naprzeciw niej, ale liczyłam, że prędko się wytłumaczy, bo głowa stała się ciężka, powieki z trudem podnosiły się ku górze…
Pomyślałam sobie, że… no nie wiem, on ci się może podoba? ― Zerknęła na mnie nieśmiało spod rzęs.
Zamrugałam kilka razy, na pewien czas tracąc ochotę na sen.
Podoba? ― powtórzyłam, jakby pragnąc się upewnić, czy mnie uszy nie mylą.
Wywróciła oczami.
W przeciwieństwie do całej reszty tego świata uważam, że jesteś człowiekiem, więc masz ludzkie odruchy ― wyjaśniła. Była w tym szczera, co mi się spodobało. Poczułam ciepło na sercu. ― Ale się pomyliłam, tak? ― Czy w jej głosie zabrzmiała nutka nadziei?
Tak ― odparłam zdecydowanie, uśmiechając się od ucha do ucha.
Opadłam na prawy bok, a więc na ten koniec łóżka, na którym nie napotyka się na poduszkę. Trafiłam w kołdrę, jeden zero dla mnie. Nie musiałam otwierać kolekcji guzów, fuck yeah.
Ewelina mówiła chyba coś jeszcze, ale nie pamiętam, bo z takim błogim wyrazem twarzy odpłynęłam do krainy Morfeusza.

Na śniadaniu napotkałam na badawcze i podejrzliwe spojrzenie pięciu par oczu, ale fakt ten spłynął po mnie jak woda po kaczce. Po mojej współlokatorce także. Przyczyna tkwiła w tym, że chciałyśmy się mocniej skoncentrować na treningach. Ostatnio jakoś wypadły nam one z głowy, a my nie zamierzałyśmy zawodzić Yvie, więc codziennie sumiennie pracowałyśmy głosami ― nie do przesady, ale też bez obijania się. Poza tym przepisywałyśmy lekcje od Agi B. i starałyśmy się każdą lekcję powtarzać, żeby mieć chociaż ociupinę łatwiej po powrocie do domu, a zapowiadało się, że to już za trzy tygodnie.
Z No Direction byłyśmy „w rozjazdach” ― przelotne „cześć” na korytarzu i nic więcej. Naprawdę! Znowu siadaliśmy przy odległych końcach stołu. Czasem tylko zerkałam w ich stronę, czy znów ktoś mnie nie mierzy pedofilskim spojrzeniem. Nie mierzył.
Rozruch przyniósł dopiero czwartek. Po ciężkiej pracy wokalnej, wczesnym wstaniu i szybkim poranku położyłam się na swoim wozie z westchnieniem ulgi. Pośpiech sprawiał, że miałam dość świata bardziej niż zwykle, a moje powieki były zmęczone już o dwunastej. Tymczasem zegarek wskazywał kilka minut po czwartej popołudniu, a przede mną majaczyła wizja orzeźwiającej nauki historii do matury. Ach, jakże ucieszyło się moje serce! Czułam, że z tej radości sprzedam sobie kulkę w łeb. Ewelina, która w drodze powrotnej chciała jeszcze wstąpić do kuchni po butelkę wody, weszła pięć minut później, kiedy, leżąc w swojej tradycyjnej pozie (dłonie splecione na przeponie, nogi skrzyżowane), jęczałam z dwóch aż powodów ― bolącego kręgosłupa (ach, zawsze chciałam być dromaderem!) i przykrego obowiązku, który czyhał na mnie w torbie podróżnej. Kubiak usiadła na swoim łóżku, ale miała jakąś zdekoncentrowaną minę i wyglądała na nerwową.
Ładna dziś pogoda ― stwierdziła.
Faktycznie, od rana przygrzewało porządne słońce. Słyszałam komentarze innych uczestników, że chyba nadciąga globalne ocieplenie. Zdziwieni byli jak nigdy! Nie przeszkodziło mi to jednak w stękaniu.
Idziesz się przejść?
Nieeeee… Czeka na mnie histaaaaa…
Ale ja idę ― oznajmiła, wstając. ― Muszę się przewietrzyć, te mury niszczą mi mózg ― dodała, grzebiąc w szafie.
Ostatni płaczo-jęk i schyliłam się pod wyro, mozolnymi ruchami wysuwając spod niego przepastną torbę (trzymałam w niej drobiazgi niezwiązane z ubraniami, te wypakowałam do połowy do komody i szafy, reszta siedziała w walizce). Z prędkością ślimaka wyjęłam zeszyt śmierci, po czym opadłam znów na poduszkę, opuszczając notatki na twarz. Zdjęłam je po chwili i rzuciłam na nie okiem. Nie było tam ani jednej interesującej rzeczy. Dlaczego ja postanowiłam z tego pisać maturę? Ach, tak, przecież potrzebuję dodatkowego przedmiotu…
Zabawne. Uznałyśmy z Ewelajn, że dostaniemy się na Uniwersytet Wrocławski. W moim przypadku było to porywanie się z motyką na słońce. Najbardziej szalona rzecz z całej mojej osoby. A teraz opowiem wam jeszcze większego suchara: wzięłyśmy udział w brytyjskim X-Factorze. Dobre, nie? Mnie też to nie śmieszy.
Ewelina podeszła do okna pomiędzy naszymi łóżkami (drugie przecież miałam ja) i zerknęła zza szyby na ogród. Dopięła ostatni guzik swojego szarego płaszcza z dużymi, czarnymi guzikami, wyciągnęła włosy, które wpadły za kołnierz, poprawiła spinki trzymające grzywkę, strzepnęła niewidzialny kurz z czarnych rurek, rzuciła okiem na zimowe kozaki, po czym oznajmiła:
Wychodzę.
A kiedy wrócisz?
Niestety, moje pytanie zostało rzucone w eter.


Początkowo nauka szła mi dość sprawnie, ale później trudno było z koncentracją. Naprawdę ciążyły mi powieki. Lubiłam historię, tylko przy jej nauce zawsze zasypiałam… Taka mała, nieznacząca wada. Jak trudno się później zebrać po drzemce! Czasem graniczyło to z cudem, ale musiałam. Tym razem miałam szczerą ochotę to olać i tak też zrobiłam. Odrzuciłam zeszyt w kąt (spadł w nogach łóżka na podłogę) i odwróciłam się na bok. Śmiesznie mi się spało, bo kilka dni temu zmieniłam stronę poduszki i głowę miałam bliżej drzwi, niż ściany.
Nic z tego. Kiedy oficjalnie olałam naukę nachodziły mnie myśli dziwne, acz nie prowadzące do snu. Jakbym wyżłopała wiadro kawy. Kręciłam się, przykrywałam nawet kołdrą tylko po to, by za chwilę stwierdzić, że mi za ciepło, przerzucałam się z brzucha na plecy, z nich na boki, zmieniałam pozycje i strony wyra, ale to wszystko na nic. W moich myślach pojawiały się stada żubrów, pelikany, ciasteczka z czekoladą, Nutella, majtki, skarpety, prysznic, woda, rowery, śmiech, tysiące piosenek, ale nic z tego nie trzymało się kupy (może to i lepiej, bo przynajmniej nie śmierdziało). Byłam jakaś rozdrażniona; chciało mi się do kibelka, a jednocześnie wolałam zostać na miejscu, miałam ochotę na loty o smaku straciatella z dużą porcją śmietany, ale zaraz potem znalazłam w sobie dwusekundową mobilizację do odchudzania, by stwierdzić, że i tak nie zrzucę. A może zacznę biegać?, pomyślałam sobie. Ale czy ktoś widział biegające sumo? Poza tym moje cycki przykuwały większą uwagę niż prędkość czy postępy w tej dyscyplinie. Kiedy jeszcze biegałam na Księżej Górze to nie miałam życia. Każdy dres podziwiał dwa podskakujące balony, nie te pięknie wyrzeźbione łydy!
Panie, skąd brać siłę, żeby się nie zabić?
Zastanowiłam się nad pójściem do zakonu, ale ostatecznie doszłam do konkluzji, że nie uśmiecha mi się wizja wieloletniego procesu za demoralizację instytucji kościelnej, więc odrzuciłam tę opcję. Zasadniczo nie miałam większego wyboru niż edytorstwo i redakcja. Niestety, byłam skazana na czytanie okropnych rzeczy i poprawianie autorów od siedmiu boleści. Lepsze to od złodziejstwa, jednak…
BINGO! Po bitej godzinie zmagań z niechętnym odpoczynkowi organizmem zaczęłam wjeżdżać na różowym jednorożcu do krainy, w której pada wyłącznie lodami. Mmm, waniliooooweee… Nie zdążyłam ich jednak zebrać, bo moja kochana komórka wydała z siebie rozpaczliwy jęk wykończonej baterii. Poczułam w sobie niepohamowaną żądzę mordu.
Podłączywszy telefon do ładowania zdecydowałam się poddać w kwestii popołudniowej drzemki i natychmiast pobiegłam do Wujka Charlesa, u którego odczułam znaczną ulgę. Kiedy załatwiłam, co konieczne, pomyślałam, że dobrze byłoby odwiedzić salon w dzień inny niż sobotę. Zamknęłam więc Jaskinię na klucz, który włożyłam do kieszeni spodni, i po upływie kilku sekund znalazłam się w salonie. Gały mi omal nie wypadły, kiedy zastałam go pustym. Nic to, wskoczyłam na kanapę, dorwałam pilota i włączyłam naszą okazałą plazmę.
W brytyjskiej telewizji lecą jeszcze większe szmiry niż u nas. Matko różowa, jakieś pseudodokumentalne programy o nastoletnich ciążach. Gdybym chciała sobie pooglądać dziwki, to do Katowic bym pojechała… Albo zwyczajnie zajrzała do pokoju Belle Amie. Dżizys, aż się roześmiałam na głos na myśl o nich. Cztery laleczki dobrano w zespolik, żeby mogły chóralnie bezcześcić piosenki kogoś, kto się zdrowo napocił, żeby miały głębię. Są jak budowniczowie, którzy postanowili przebudować basen dla dorosłych na brodzik… Ale mają Murzynkę, to pewnie żyją w luksusie. Też bym chciała, żeby ktoś mi przynosił szklankę, która stoi obok mojej ręki!
Włączyłam jakąś stację, w której nazwie widniało słówko essentials i zostawiłam ją, bo muzyka płynęła całkiem przyjemna. Na tle innych stacji muzycznych ta była niczym awangarda. Wskoczył teledysk Man who can't be moved, więc się ucieszyłam. Dawno tego nie słuchałam. Balsam, BALSAM dla uszu po prawie trzech tygodniach słuchania w kółko tej samej melodii. Jestem pewna, że znienawidzę ten utwór, kiedy już go zaśpiewam na żywo.
Zmartwiałam. W tym tygodniu wypadała emisja trzeciego odcinka z przesłuchań, a to oznaczało, że zostało tylko małe, krótkie, samotne siedem dni do występu na żywo. Adrenalina uderzyła we mnie jak obuchem w łeb. Przełknęłam głośno ślinę.
Z wrażenia oparłam się i coś mnie zabolało. Odsunęłam się, oparłam znów, ale to nic nie dało. W końcu odwróciłam się i zaczęłam macać kanapę, aż wyczułam coś twardego za skórzaną poduszką. Zanurzyłam rękę między nią a deską i po chwili w oglądałam okładkę książki, której okładka krzyczała „ALGEBRA”. Otworzyłam ją, a moim oczom ukazał się podpis Liam Payne. Nie chciało mi się szczególnie myśleć nad jego aktualnym położeniem, więc dźwignęłam zad i zawędrowałam do ICH pokoju.
Trzy stuki i zsynchronizowany chór odparł „proszę”. Nacisnęłam klamkę. Jak zwykle zastałam burdel, ale czy kogokolwiek to dziwi?
Nie wiecie może, gdzie jest Liam? ― Nawet nie zamknęłam za sobą drzwi, to miała być krótka wizyta.
Jeśli nie wiesz, gdzie jest Liam, to poszukaj w kuchni ― wyrecytowali jednogłośnie.
Przez chwilę patrzyłam na nich z lekkim przerażeniem i w absolutnym bezruchu, po czym otrząsnęłam się, mając przy tym niemałe problemy z powrotem do rzeczywistości.
Dzięki! ― Wyszłam już w cudownym nastroju i podskokach.
Kiedy przechodziłam przez jadalnię, uświadomiłam sobie, że przecież było ich tylko trzech, a łóżko Louisa stało pomiędzy dwoma piętrowymi. Stwierdziłam jednak, że nieobecność jeszcze jednego z nich to kwestia pójścia do ubikacji i więcej już sobie nie zaprzątałam tym głowy.
W kuchni krzątała się spora grupa ludzi, tym także uczestnicy show. Przeczesywałam wzrokiem całe obszerne pomieszczenie, żeby znaleźć jedną blond-brązową czuprynę, ale z miejsca się nie dało, więc rozpoczęłam spacer między blatami… Oberwało mi się surowym ciastem w policzek, zachwiałam się na ostrużynach z ziemniaków, a na końcu rozdeptałam pomidora. Zaraz potem ktoś zdzielił mnie w skroń dorodnym ogórkiem.
O rany, przepraszam!
Przestałam się gapić na mój podniesiony, upaćkany czerwoną mazią trampek i podniosłam wzrok na rozmówcę, którym okazał się nasz wielki zaginiony. Obok niego energicznymi ruchami starsza kobieta w kucharskim kitlu, na którym plakietka głosiła ZOE, przyrządzała coś, co wyglądało na gulasz z żaby. W jednej kolega nasz dłoni trzymał narzędzie tortur, obiema jednak przytrzymywał białą czapkę kucharską, zjeżdżającą mu na oczy. Wyglądało to tak, jakby się łapał za głowę.
Spoko ― odparłam, pocierając skroń, a opuściwszy nogę.
Przez kilka sekund staliśmy w milczeniu. Ja musiałam sobie przypomnieć, po co tu przyszłam, a on? Nie wiem, gapił się na mnie jak na ciało obce.
Aha. ― Doznałam olśnienia! Pokazałam mu i podałam podręcznik. ― Twoja algebra. Coś często ją gubisz.
Uśmiechnął się do książki, jakby dostał świeżo wydobyty diament. Aż mu oczątka zabłysnęły, och, to urocze, czyż nie? Mnie się tak dzieje tylko na myśl o czekoladzie. I polskim.
Radzę ci jej pilnować, bo następnym razem ją spalę.
Ten dureń patrzył na moją szyję. Bosze, może on jest Edwardem?, pomyślałam niemal panicznie. Haha, dobre! Czułam się tym trochę zdegustowana, mógłby się przestać gapić. Dwa centymetry niżej i miałby palce wbite w gały. Jestem tolerancyjna, ale do pewnego stopnia. Wszystko ma swoje granice. Za podziwianie moich cycków powinnam pobierać opłaty, dorobiłabym się.
Wiesz, że tu ― musnął palcem wgłębienie między moimi obojczykami ― widać twój puls?
Mina skwaśniała mi jeszcze bardziej.
Świetnie, napisz o tym artykuł do The Times ― mruknęłam nie tyle zła, co zniesmaczona i znudzona. ― Miłego ślęczenia przy garach! ― krzyknęłam na odchodne, a potem ziewnęłam.
Odechciało mi się telewizji, zresztą w salonie zebrało się kilka osób i zrobił się mały gwar, więc miałam kolejne powody, by zrezygnować. Poza tym znów przyszła senność i dochodziła piąta, a w tym szajsowatym pudle nie puszczali niczego ambitnego.
Po powrocie do pokoju od razu wstąpiłam do łazienki. Ściemniało się, przez co pomieszczenie nabierało nietypowego klimatu. Żałowałam, że nie wstawiono nam wanny ― miałam szaloną (i jakże rzadką) ochotę wziąć długą kąpiel przy świecach zapachowych. To nawet lepiej, bo Ewelajn się nie zamyka na kilka godzin, przemknęło mi przez myśl. Myjąc ręce przyglądałam się odbiciu w lustrze. No cóż, Pokemonów nie widuje się na co dzień! Badałam skórę twarzy pod różnym kątem, ale niczego mi to nie dało. Nadal papierowo sucha, a mnie się nie chciało codziennie jej smarować jakimiś obleśnymi maziami, które ogół nazywa kremami. Ble, nienawidzę mieć tłustych dłoni. Nawet przez moment.
Wytarłam się w ręczniczek zawieszony z boku i znów spojrzałam na zwierciadlanego Pikachu. Podeszłam bliżej i dotknęłam miejsca, któremu tak badawczo przyglądał się Liam jeszcze dziesięć minut temu. Tak, Pokemonom widać puls! Ach, takie z nas urocze, romantyczne stworki. Chyba napiszę o tym książkę.
Zakryłam to miejsce, uciekłam sprzed lustra i, zgasiwszy światło, wyszłam do sypialni. Skoro tylko podniosłam wzrok z podłogi, dostałam zawału.
CHRYSTE PANIE!
Na środku pokoju stała Ewelina. Niby nic, przecież to naturalne, bo ona także w nim mieszkała. Najbardziej szokujący fakt był taki, że wyglądała jak zmokła kura. A gdzie zmokła, WYPRANA w wirówce! Bębniły krople spadające z włosów i płaszcza, którego jasny odcień szarości przeszedł w ciemniejszy o cztery tony, a pod jej stopami tworzyła się coraz bardziej rozległa kałuża. Woda rozpływała się w zastraszającym tempie.
Z sąsiedniego pokoju dobiegł nas bardzo głośny, spektakularny wręcz śmiech. Przez szparę w drzwiach zauważyłam Nialla, który aż musiał się oprzeć na balustradzie wokół kwadratu, dającego widok na piętro niżej.
Szybko wróciłam do sytuacji u siebie.
Właź do łazienki! ― Otworzyłam jej drzwi i utorowałam drogę.
Ledwo doczłapała na miejsce, po czym bezradnie stanęła, patrząc na mnie dziwnym wzrokiem. Niby się uśmiechała, a jednak krzywiła, jakby ją coś bolało…
Przez kilka sekund milczałyśmy, wpatrzone w siebie, tylko że moje oczy chciały wyturlać się z orbit.
Nie powiesz mi, że tam leje!
Automatycznie spojrzałyśmy na okno, za którym panowała prawie noc. Niby po piątej dopiero, ale zima robi swoje…
Opowiem ci potem ― odpowiedziała, rozpinając wreszcie płaszcz. ― Od razu wezmę prysznic, bo to bez sensu. Przyniosłabyś mi suche ubrania? Możesz piżamę, nie chcę schodzić na kolację, nie jestem głodna.
Przytaknęłam głowę, zabrałam odpowiednie rzeczy i położyłam na klapie od sedesu. Wtedy już była bez koszulki i zdejmowała dżinsy. Mokre ciuchy zajmowały prawie całą podłogę. Podziękowała z ciepłym, błogim uśmiechem. Kiedy zamknęłam drzwi, wybuchnęła gromkim śmiechem i krzyknęła: Boże, jaka ja jestem głupia, co za schizol! Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się pod nosem. Pomyślałam, że będzie miała ochotę na kakao, więc zeszłam do kuchni (znów). Tym razem było trochę mniej ludzi i, na swoje szczęście, nie spotkałam Payne'a. Za to zauważyłam Zoe, która wydała mi się sympatyczna, więc poprosiłam ją o dwa kubki napoju. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, gdzie nasz wyśmienity kucharz się podział. Jeszcze dwadzieścia minut temu pomagał z zapałem, a poza tym danie nie było skończone, skoro kucharka nadal kręciła się przy tym samym stanowisku.
Za kim się tak rozglądasz? ― spytała pogodnym tonem, stawiając mleko w garnku na palniku. Przekręciła pokrętłem i elektryczny palnik podświetlił się na czerwono.
Za nikim takim ― odparłam jakoś dziwnie spokojnie, grzecznie i bez specjalnych szaleństw. Nie odważyłam się jednak spojrzeć jej oczy z nieznanej mi przyczyny.
Wyjęła z górnej szafki dwa białe porcelanowe kubki: jeden z krową, drugi z baranem. Zaczęła wsypywać do nich stojące obok kakao.
Jeśli szukasz Liama, to wyszedł na chwilę do ubikacji. ― Nadal była taka wesoła.
Nie szukam go, może mi pani wierzyć. ― Wyszczerzyłam się do niej, kładąc rękę na klatce piersiowej. ― Nie mam powodu.
Tak? ― zdumiała się. ― Myślałam, że macie dziś razem spędzić wieczór. Ty i twoja przyjaciółka z zespołem.
Raczej nie ― odparłam, uśmiechając się. ― Liam ma dziwne marzenia.
Pani Zoe się roześmiała.
Nie lubisz go? ― Już zajęła się mieszaniem w wielkim garze z warzywami.
Trudno powiedzieć. ― Zastanowiłam się. ― Znamy się dość krótko. Chyba widziałam go kilka razy przed programem, ale nie jestem pewna… Dużo wokół nas naśladowców Biebera.
Znów wywołam u niej radość.
Jesteś z tego polskiego duetu?
Już wszyscy wiedzą o tym, skąd jesteśmy?
Tym razem zaśmiałyśmy się obie.
Zgadza się, przyjechałyśmy z Polski ― odrzekłam. ― Nie przedstawiłam się nawet. Karolina, nie Caroline.
Uścisnęła moją wyciągniętą rękę, puszczając na moment drewnianą warzechę.
Zoe, i nie lubię, jak ktoś mnie nazywa panią.
Zakodowałam!
Rozmawiało się z nią całkiem lekko, nie czułam skrępowania. Roztaczała wokół siebie jakąś radosną, łagodną aurę, która natychmiast mi się udzieliła. Jakbym była wariatką w poprzednim życiu. Ta czasowa odmiana bardzo pozytywnie na mnie wpłynęła.
Po przyjściu do pokoju zobaczyłam Ewelinę rozczesującą mokre włosy przed lustrem nad komodą. Włączone obie lampki i przyjemne ciepło, płynące z kaloryferów, dawały idealną atmosferę. Każda zajęła swoje łóżko i usiadła na nim po turecku z kubkiem w dłoniach. Teraz startowała najlepsza część. Nie mogłam się doczekać, bowiem przeczuwałam coś bardzo ekscytującego. Mogłabym być samą Sybillą Trelawney albo co najmniej Mickiewiczem.
A było to tak:

Ewelina zauważyła, że Harry gra z kimś w siatkówkę na „boisku”, więc postanowiła popatrzeć, jakie możliwości sobą prezentuje (jasne, jasne, oczywiście, a smarki trolla mają smak Kit-kata). Przy okazji chciała skorzystać z ostatnich promieni słońca w tym roku, więc ubrała się całkiem spacerowo. Niespiesznym krokiem przemierzała kolejne metry ogrodowych alejek, szczególnie zwalniając przy miejscu do gry. Styles grał z chłopakami z FYD i, zdaniem Ewelajn, szło mi całkiem nieźle. Ku swojemu przerażeniu po kilku minutach dostrzegła, że się żegnają i zespół odchodzi. Celowo spuściła wzrok, błądząc nim po czarnej, ziemistej ścieżce w nadziei, że jej nie spostrzeże. Przyspieszyła odrobinę, żeby móc jak najprędzej znaleźć się poza zasięgiem jego wzroku. Nie należało to do łatwych zadań, zważywszy na fakt, że bezdrzewna polanka, na której uprawiało się sporty, była spora i niemal wszystkie ścieżki biegły w pobliżu.
Hej! ― usłyszała i zacisnęła oczy, modląc się, żeby okazało się to snem.
Podniosła jednak głowę i spojrzała mu w oczy. Uśmiechnęła się sztucznie.
Podbiegł do niej. Był o wiele wyższy, ale my obie jesteśmy niskie, więc dla nas każdy jest goryl.
Hej ― mruknęła, chowając usta w grubym, czarnym szaliku.
Oglądałaś naszą grę? ― Wydawał się dumny jak paw(ian).
Nie całkiem, pod koniec zaczęłam się przypatrywać.
I co? ― Wyszczerzył dwa rzędy równych, białych zębów.
Ładnie.
Przyglądała się swoim butom, stała na baczność z rękami w kieszeniach. Czuła jego wzrok na swojej pochylonej głowie.
Idziesz dalej? Bo przeszedłbym się z tobą, muszę się przewietrzyć.
Spojrzała na niego gwałtownie z zaskoczeniem.
To… to chodźmy.
Ruszyli w żółwim tempie. Milczeli przez dobre dziesięć minut, cisza wżerała się w uszy. Policzki musiała mieć koloru zdrowego pomidora, zrobiło jej się ciepło, ale postanowiła się nie rozpinać, bo zwróciłaby tym na siebie jego uwagę. Zastanawiała się, czy i ― jeśli tak ― o czym zagaić rozmowę. Chciałam się zapaść pod ziemię, powiedziała. Czułam się tak głupio, że bardziej już chyba nie można.
Lubisz takie parki? ― spytał w końcu, kiedy się namilczał. ― Bo ja w sumie nie. Wnerwia mnie ta ciągła zieleń. Miasto jest lepsze.
Ja lubię ― odparła. ― Tutaj jest tak cicho, mogę się skupić i odprężyć. W mieście jest hałas i pośpiech, tu czas płynie wolniej.
Zatrzymali się, bo dotarli do tej bardziej udekorowanej części ogrodu. Było dość spore oczko wodne otoczone kamieniami, które w zasadzie przypominało rozmiarem małe jezioro, ozdobne ławeczki (ładniejsze od tych przy alejkach), krzaki róży i piękne kwiaty w donicach. Pod rozłożystym dębem majaczyła huśtawka osobowa. Latem to miejsce nie zapewniało ochrony przed słońcem na pewno. Stanęli nad brzegiem; on włożył ręce do kieszeni spodni, ona swoje nadal trzymała w kurtce.
A ty uprawiasz jakieś sporty?
Nie odwróciła się, ale znów czuła na sobie jego wzrok.
Trenuję siatkówkę ― odparła i dopiero wtedy na niego spojrzała.
Przykucnął, nie utrzymując dłużej kontaktu wzrokowego, i zaczął wpatrywać się w subtelnie falującą taflę. Odbijał się w niej całkiem dokładnie, ona zresztą też. Podniosła jednak mimo to jedną brew do góry, patrząc na swojego towarzysza z odrobiną politowania.
Ciekawe, czy tu żyją jakieś ryby ― mruknął.
Nie powstrzymała się i zrobiła donośnego fejspalma. Na dźwięk plasku zwrócił ku niej czerep. Ewelina aż odeszła kawałek, kręcąc głową z niedowierzaniem, a trzymając wciąż jedną dłoń na czole.
Co?
Nic. ― Oddaliła się o kolejny metr, stojąc doń bokiem i wlepiając wzrok w dal. Tym razem to ona miała ręce w kieszeniach spodni.
Wiedziała, że stoi za nią i zastanawiała się, czy jeśli podniosłaby nogę, to trafiłaby w krocze… Opcja wypróbowania tego pomysłu była bardzo kusząca (JA BYM SIĘ NIE WAHAŁA!), mimo to obróciła się tylko na pięcie. Stali zdecydowanie za blisko, więc wycofała się o krok. Styles uśmiechał się zawadiacko, a w niej rosła nieodparta chęć przygadania mu tak, żeby doznał szoku. Po raz pierwszy od momentu poznania zapałała taką ochotą bycia wredną.
Czego się tak szczerzysz? ― zapytała z kpiącym uśmieszkiem.
Hmm, no nie wiem, może lubię?
Zmierzał drobnymi kroczkami w jej stronę, a ona synchronicznie się cofała.
Masz szpinak między zębami ― skłamała na szybko.
Zaraz podchwycił, pochylił lekko głowę i władował palec do ust, błądząc nim po szkliwie. Nie przeszkadzało mu to jednak w rytmicznym posuwaniu się do przodu.
Jeszcze? ― Znów pokazał dwa rzędy idealnie równych i białych kłów.
Nie, żeby być choć w połowie tak ładnym, jak sobie wyobrażasz, że jesteś, potrzebowałbyś dokupić mózg, ale do twojej czaszki musieliby go wykonać na zamówienie…
Uważasz, że jestem aż tak oryginalny? ― Wyglądał na zachęconego.
Roześmiała się głośno w perfidny sposób.
Boże, ty jesteś taki głupi czy tylko udajesz? ― Kręciła głową z niedowierzaniem.
Zatrzymali się. Po jego twarzy nadal błąkał się jakiś uśmiech, ale wzrokiem dokładnie lustrował Ewelinę, co zaczęło ją onieśmielać i nagle chęć przysolenia mu ulotniła się jak gaz w kuchence. Przestała nawet wyglądać na ironiczną.
Zbliżył się kolejny krok. Sięgała mu do połowy klatki piersiowej. Musiał mieć ponad metr osiemdziesiąt. Oddychała szybko.
Wyciągnął rękę w stronę jej czoła, chcąc jakby odgarnąć prostą grzywkę, kiedy ona… złapała go w nadgarstku w pół ruchu.
E-e, nic z tego, kolego. ― Łobuzerski uśmiech Eweliny przekazywał jasno i wyraźnie, że odczuwa wielką satysfakcję z tego, że nie zepsuła jego plany pseudo-podrywu.
Jesteś pewna? Mam silne ręce.
Ja też.
Popatrzyli na siebie wzrokiem fanatyków, po czym zapytali chórem:
Siłowanie?
Natychmiast spletli swoje dłonie, prostując ręce w łokcia i, pochyleni, z całej siły starali się przepchnąć przeciwnika aż się podda. Ewelajn czuła, że schodzą coraz niżej, a jej adidasy zaczynają kopać dziury w trawniku. Rozwalając więc piękną murawę, walczyli równie zawzięcie jak Achilles z Hektorem.
Początkowo to Kubiak wygrywała ― Styles był zmuszony zrobić trzy kroki w tył, ale wystarczyło, że przypomniała sobie na ułamek sekundy o tym, że za tydzień występ na żywo i stalowe mięśnie powoli puszczały. Z miną triumfatora odepchnął ją po kilku minutach z taką siłą, że zachwiała się nad brzegiem jeziorka, ale wróciła do równowagi.
Jesteś facetem, nic dziwnego, że ci się udało ― stwierdziła bez żalu, naciągając czarny, wełniany golf na tyłek.
Możemy zrobić rewanż, jak chcesz.
Pokręciła głową. Nastrój się jakoś ulotnił. Patrzyła na zachodzące słońce.
Stanął za nią i nagle, bez żadnego uprzedzenia, złapał ją pod boki, po czym odwrócił i przerzucił sobie przez ramię.
CO TY ROBISZ?! OCIPIAŁEŚ?!
Porywam cię. Skoro nie chcesz rewanżu, to zrobimy coś ciekawszego.
Co masz na myśli? ― Obserwowanie jego gaci nie było interesującym zajęciem. Jeśli to miała być ta rozrywka, to ja dziękuję, skomentowała potem. Wówczas była przerażona.
Zabawimy się w Robin Hoo… AAAAAAAAAAAAA!
Tak to jest, kiedy się wychodzi na spacer z kimś, kto ma spłaszczone półkule mózgowe!, rzekła. Nasz kochany Styles to nie tylko antyinteligent, to także skrajna łamaga. Nadepnął na jeden z płaskich, acz śliskich kamieni, którymi ozdobiony został brzeg. Kamień ten się osunął do wody, a Harry razem z nim. Ewelajn w ostatnim momencie nabrała powietrza w płuca, a pod wodą wyswobodziła się z jego uścisku. Nie było to zresztą trudne, bo sam zapomniał o swoich poronionych pomysłach i pragnął jak najprędzej wydostać się, choćby jedynie głową, ponad taflę.
Pierwszy oddech u obojga był spazmatyczny jak u gruźlika. Natychmiast spojrzeli po sobie. Styles czekał najwyraźniej na jakiś atak z jej strony, ale miał szczęście, bo ona nie jest mną, więc otrzymał jedynie niemrawy uśmiech. Sam uśmiechał się niepewnie, jakby wciąż czekając na pożarcie.
Mokro mi ― mruknęła, czując, że zaczynają jej drgać wargi.
Nie jesteś… zła? ― zaskoczył się.
Nie, bardziej zażenowana ― odparła z tym samym wyrazem twarzy. ― To wygląda trochę tak, jak byśmy byli dzikusami z psychiatryka, chcącymi wziąć chłodzącą kąpiel w sadzawce.
Zamilkł, spuszczając czerep.
Przepraszam ― bąknął, nieśmiało i całkiem poważnie spoglądając na nią spod rzęs.
Spoko ― wymamrotała, po czym, oparłszy swoją siłę na rękach, wyskoczyła z wody.
Nie oglądała się za nim, kątem oka dostrzegła, że siedzi tam jeszcze, ale dwie minuty później słyszała jego kroki za sobą (mokry jeans wydaje taki śmieszny dźwięk). Po drodze nikogo nie spotkała, w salonie nawet nie wiedzieli, że tamtędy przechodzi.

Pacnęłam się z otwartej w czoło, opadając bezwładnie na łóżko. Nawet ja bym nie wpadła na tak genialny pomysł, żeby łazić nad brzegiem wody z kimś przewieszonym przez plecy. A skoro tak, to musi być źle.
Cały piątek i pół soboty unikali swojego wzroku. Ha, żeby tylko! Ewelina ciągle prosiła mnie, żebyśmy siadały z dala od nich. Nie miałam interesu w znajomości z nimi, więc z obojętnością przystawałam na te prośby. A oni i tak machali z drugiego końca stołu z wielkimi bananami na pyskach. Odmachiwałam, bo ich optymizm był jak epidemia ptasiej grypy. Dwa razy podali zupę, toteż dwa razy jedli w niepełnym składzie.
W sobotę porwał nas wir sprzątania ― nas, czyli moją uroczą osobę i Ewelinę, bo tych pięciu żyło w bezustannym bałaganie. Wstałam w jakimś mroczno-ponuro-złośliwym humorze, choć wystawiam zawsze obie nogi jednocześnie za łóżko, więc nie ma mowy o lewonożnej pobudce. Mimo to ciągle zbierało mi się na uszczypliwe docinki, drażniły mnie drobnostki i tylko towarzystwo swojej współlokatorki znosiłam w miarę dobrze. Kiedy wpadł do nas Zayn spytać, czy któraś nie ma lusterka na zbyciu, odparłam, że nawet gdybym miała, to i tak by go nie dostał, bo ono się tłucze na widok Pokemonów. Ewelina zmieszała się bardzo i prędko podała mu swoje, śmiejąc się przy tym nerwowo. Malik był wdzięczny i uśmiechnięty, ale biło od niego urażoną dumą. Kiedy wycierałam drzwi od strony korytarza, spotkałam stojących na nim Nialla i Stylesa ― czekali na resztę, która gramoliła się w pokoju, bo gdzieś wychodzili. Nudę na czas grzebania się reszty wypełnili rozmową. Słowa Barana (…) i wtedy pomyślałem… przerwałam głośnym, perfidnym rechotem. Horan zrozumiał tę wysublimowaną aluzję i zaśmiał się krótko, jego kumpel zaś puścił ją mimo uszu. Weszłam do środka, kiedy reszta No Direction zamykała właśnie swój Bangladesz. Obiad zjadłyśmy koło drugiej; potem długo usiłowałam jakoś wyłączyć swoją wewnętrzną sukę, ale słabo mi szło. Nie mogłam pohamować własnej cechy charakteru. Nie zmiękczyła mnie nawet nauka historii! Co więcej, później byłam wredna nawet dla samej siebie. Choć muszę przyznać, że wiedza przepysznie wchodziła mi do głowy.
Za pięć siódma wieczorem zjawiłyśmy się w pełnym ludzi salonie. Zdążyłyśmy zająć część małej kanapy. Dziesięć sekund później z góry rozległ się tętent koni i pięciu muszkieterów wpadło ze śmiechem do pomieszczenia. Niall bezpardonowo wskoczył obok Eweliny (ja byłam przy samym podłokietniku), o miejsce przy nim walczyli na kciuki Harry i Louis, ale wygrał ten drugi; na drugim podłokietniku usiadł Liam. Styles umiejscowił swój zad na oparciu, tak, że krocze schował za głową Ewelajn, nogi spuszczając wzdłuż jej ciała. Na ten pomysł wytrzeszczyła tylko oczy w skrajnym szoku, ale nie skomentowała tego. Na moim podparciu dla łokci grzecznie klapnął boczkiem Zayn. Poczułam ciężar w żołądku, bynajmniej nie z powodu niezdiagnozowanej choroby. On się do mnie uśmiechnął, a ja schyliłam głowę, podpartą ręką, umieszczoną za jego tyłkiem.
Mmhpf ― wymamrotałam.
Proszę?
Westchnęłam, choć nadal mu nie spojrzałam w oczy.
Przepraszam ― bąknęłam.
Roześmiał się serdecznie.
Jesteś walnięta, ale to ci dodaje uroku ― stwierdził, nie przestając się cieszyć. ― Nie masz za co, nie obraziłem się. Aż taką cipą nie jestem!
Gdybyś był cipą, to nie miałbyś tego namiociku ― zauważyłam, palcem wskazując na zamek w jego spodniach.
Oczywiście, że nic tam nie miał. Teraz. Ale widać było, że coś w ogóle ma.
Światło zostało zgaszone, a pokazujący dotąd ułomne reklamy telewizor wreszcie puścił czołówkę programu X-Factor. Ten obrazek napawał mnie przerażeniem. Serce zaczęło walić jak młotem, wróciły mdłości i znowu startował syndrom rąk i stóp trupa. Wszystkie moje członki miały średnią roczną temperaturę na Alasce i kogokolwiek bym nie dotknęła, odskakiwał z wrzaskiem. To się nazywają umiejętności!
Poczułam wibracje w kieszeni. Koleżanka wysłała mi smsa, ale nie wiedziałam, czy mogę odpisać. Ryzyko było dość spore. Teoretycznie Aga B. otrzymała oficjalne pozwolenie na porozumiewanie się z nami, ale przy tym musiała podpisać klauzulę tajności. Czy komunikowanie się z nią w sprawie własnego wzrostu to wykroczenie względem regulaminu? A srajcie się, pomyślałam i zabrałam się za stukanie.
Odcinek mnie nudził. Od początku smsowałam z Agnieszką o rzeczach tak mało ważnych, że wątpię w istnienie innych ludzi na tym świecie, którzy skłonni byliby pisać o równie bezsensownych pierdołach. To wszystko przez to, że dręczyło mnie, czy żyrafy można dosiadać. Temat sam się rozwinął. Wypadłam prawie jak Sokrates.
Usłyszałam chrząknięcie właśnie w momencie, w którym rozważałam kwestię siodła. Nie podniosłam głowy.
Mogłabyś skończyć?
Wtedy dopiero zlokalizowałam źródło dźwięków. Uuu, Belle Amie! Złotko, ja mugoli nawet prętem nie dotykam, a ty chcesz, żebym z tobą rozmawiała? Dziwko, proszę!
A co, przeszkadzam ci? ― zmartwiłam się całkiem naturalnie.
Twoja klawiatura jest wkurzająca ― warknęła.
Biedne dziewczę, jakże mi jej żal. Trochę dłużej by się pozłościła, a cała tapeta znalazłaby się na podłodze! A widział ktoś, żeby się dało zamieść lawinę?
Kocham minę, którą zrobiła, kiedy moja zmarszczona przejęciem twarz nagle uległa chłodnemu wygładzeniu.
To zatkaj uszy.
Zarejestrowałam, jak Niall stłumił śmiech w naciągniętym rękawie, Zayn odwrócił głowę w kierunku podłogi, a Liam nagle zainteresował się swoim telefonem.
Jakiś kwadrans później poleciały napisy końcowe, więc ludzie się rozeszli. Zapowiedź występu live prawie przyprawiła mnie o zawał. Było to największe marzenie i najgorszy mój koszmar zarazem. Miałam pewność, że dwie noce przed występem będą bezsenne. Skąd, przy moich spaczonych nerwach sen jawił się jako sen. Och, cóż za nietuzinkowe porównanie! Wróżę sobie wielką karierę… pomywaczki w lokalu średniej klasy. Bo co innego można wycisnąć z humanistki?
Odwróciłam głowę w lewo i czekał mnie kolejny zawał. Matko, że ja jeszcze nie kopnęłam w kalendarz… Zamiast twarzy Eweliny zobaczyłam facjatę Liama, na której nie było już śladu po pedofilskim spojrzeniu. Teraz było ono jakieś neutralne, aczkolwiek szczerzył się jak głupi do sera, choć nie wiem, z jakiej okazji.
Co byś zjadł?
KURCZAKA! ― wrzasnął Niall.
Zaśmialiśmy się.
Payne wziął do ręki poduszkę i przycisnął ją do siebie. Trącił mnie łokciem w żebra.
Jesteś dziś nieźle nabuzowana ― stwierdził z lekkim zacieszem.
Wzruszyłam obojętnie ramionami. Ten się zaśmiał i grzmotnął mnie poduszką w łeb. Nie wiedzieć czemu, we mnie się zagotowało.
Nie rób tak ― wycedziłam przez zęby, patrząc nań kątem oka znad telefonu.
Jak? ― Znów mi przyłożył.
A tak!
Tym razem to ja użyłam swojej magicznej siły, by go rąbnąć. Ostatecznie doszło to do tego, że okładaliśmy się na kanapie, mimo protestów reszty. Dopóki nie wziął mi telefonu, siedzieliśmy na miejscu. Potem wyskoczył przez oparcie i skierował się ku schodom, a ja nie mogłam tego tak zostawić. Okrężną drogą puściłam się za nim biegiem, by w efekcie finalnym zrobić mu harakiri.


____________________________

Przepraszam za przerwę, ale przez ostatnie miesiące nie byłam w stanie pisać. Nadal nie jestem, ale się staram. I tak prawie nikt nie czyta...