Lata świetlne przerwy, ale to coś gnije mi na dysku. Poza tym nagle pojawiło się zainteresowanie...
___________________
PONIEDZIAŁEK!
TYLKO NIE TO, COFNIJCIE CZAS!
Ewelina
twierdziła, że od początku tygodnia wyglądałam jak zombie. Niestety, byłam
skłonna się kłócić ― od jakichś niespełna osiemnastu lat. Oczy miałam dziwnie
wyłupiaste i podkrążone, spojrzenie obłąkane i pełne przerażenia. Dygotałam na
całym ciele, dwa dni nic nie jadłam, później żyłam o chlebie i wodzie. Nie
docierały do mnie niektóre słowa i rzadko się ożywiałam. Z Karoliny–gaduły
stałam się Karoliną–niemową. Kiedy spędzaliśmy czas w salonie wypoczynkowym
(tym bez TV), siedziałam na kanapie z podciągniętymi nogami, obejmując je z
rękami. Nie mogłam się skoncentrować na rzeczywistości, jakby mój mózg (w
którego istnienie się wątpi) został porwany przez kosmitów. Fakt, mam jakieś dziury
w pamięci… Ale spowodowane tym, że uciekałam w wyobraźnię, w której nasz występ
jawił się jako film grozy.
― Może
jest chora? ― dumał w środę podczas takiej salonowej schadzki Horan.
Zapadła
cisza. Kołysałam się rytmicznie w przód i w tył.
― Karolina?
To był
ten baryton. Ten baryton, który teraz mało mnie obchodził.
Kamery,
światła, publiczność, rozpoznawalność. Nie przeżyję, nie przeżyję!
― A może
chcesz czekolady?
Podniosłam
brodę z kolan. To słowo coś mi mówiło. No tak, słodkie, dobre, brązowe! Ach,
koniec radości.
― Mam
chory żołądek ― wychrypiałam i schowałam głowę między podkulonymi nogami a
klatką piersiową.
Bywałam
na tych meetingach, ale tylko ciałem, duch mój błądził gdzieś indziej; na bank
grzebał w szafce ze słodyczami. Ludzie jednak nie zwracali na to większej
uwagi, dobrze bawili się i beze mnie. Widziałam i obserwowałam jednak nieco.
Coraz rzadziej pokazywał się Liam; nawet zespół to zauważył i kiedyś poruszył
tę kwestię przy nas. Wyłączyłam się jednak zaraz na początku. Nie wiem nawet,
jak się ubierałam w tym czasie i czy w ogóle coś na sobie miałam (im mniej, tym
gorzej dla otoczenia). Wnioskowałam jednak, że coś musiałam nosić, bo nie było
większych zdziwień. A może ich po prostu nie zauważałam.
― Karolajn,
ubierasz obcisły, kanarkowy top do granatowych rurek ― oznajmiła mi Ewelajn w
czwartkowy poranek przed śniadaniem, prostując włosy przed lustrem nad komodą.
Siedziałam
na jej łóżku i właśnie wciągałam skarpety w różowo-fuksjowo-błękitne paski.
Niby nic, ale one skrajnie mogły sięgać moich kolan…
Poczułam
się jak rypnięta obuchem w czaszkę. Myślę, że narkomani na haju bywają bardziej
żywotni i przytomniejsi niż ja.
― Och ―
szepnęłam, ale nie ruszyłam się z miejsca, jak porcelanowa lala tkwiąc bez
ruchu, z jedną stopą odzianą.
Ewelina
westchnęła, odkładając prostownicę na komodę. Podeszła do mnie i kucnęła tuż
przed. Obserwowałam ją jak rdzenny mieszkaniec Afryki misjonarzy. Położyła
dłonie na moich kolanach.
― Tak się
przejmujesz?
Zamknęłam
wreszcie rozchylone usta. Przytaknęłam ponuro głową, spuszczając głowę.
― To… to
może pójdź do pielęgniarki, da ci coś na uspokojenie.
Pokręciłam
czerepem. Nawet się nie uczesałam, pozostawiając z nocy fikuśny, usadzony na
czubku łba luźny kok. Połowa włosów z niego wypadła wskutek wiercenia się
podczas snu.
― Musisz
się opamiętać, bo straszysz.
― Czyli
większych zmian nie ma?
Zaśmiała
się serdecznie.
― Nie
bredź. ― Wstając, zmierzwiła mi czuprynę i wróciła do lustra, by posprzątać
sprzęt i własne bibeloty.
Dziesięć
minut później zeszłam w prawie niezmiennym stanie do jadalni (skoro nie dałam
się przekonać do zmiany stroju, to Ewelajn wymusiła na mnie chociaż założenie
drugiej skarpetki; rzeczywiście, cieplej mi się jakoś zrobiło). Nawet chłopcy
spoglądali z miną: CO TO MA BYĆ? GDZIE TO SIĘ WYLĘGŁO? O pozostałych
uczestnikach i Konnie nie wspomnę. Kazała kamerzyście dziś sobie zrobić urlop
na mój widok… Ale nie przejęłam się tym. Nerwy zżerały mnie od środka, to było
znacznie ważniejsze.
Yvie nie
skomentowała tego ani trochę. Nie dała też po sobie poznać, jakoby ją to
zaszokowało. Prowadziła zajęcia jak gdyby nigdy nic.
Popołudniu
w pokoju chłopaków znów wywiązał się temat Liama. Siedziałam tradycyjnie na
krześle obrotowym, ale sztywno i bez ruchu. Nie wykonałam nawet jednego obrotu.
Ewelina usadowiła się na łóżku Louisa, które od zeszłego tygodnia stało
pomiędzy dwoma piętrowymi, centralnie pod oknem. Razem zresztą wcinała żelki, a
ja zastanawiałam się, jaka będzie reakcja szkoły po mojej kompletnej klapie na
wizji. Pewnie każą mi ubrać szpilki, a ja na dzień dobry zaliczę efektowną,
głośną glebę. Zawsze o tym marzyłam.
― Ostatnio
znika na prawie całe dni, wyłączając posiłki i treningi ― stwierdził Niall,
grzejący zad obok Ewelajn, a pożerający żwawo czipsy serowo-cebulowe.
Współczuję jej nosowi.
― Dziś
opuścił nawet śniadanie ― zauważył Zayn, wymachujący nogami ze swojego piętra
nad obgadywanym.
Styles
leżał na boku, podpierając się łokciem, na legowisku Horana. Żuł jedynie gumę. Crash
diet? Przed nim, na podłodze, opierając plecy na wozie ich przyjaciela,
płaszczył tyłek Louis.
― Śledźmy
go! ― zaproponował z entuzjazmem ten ostatni.
Reszta
chłopaków przytaknęła z ochotą, a my nie byłyśmy szczególnie zachwycone tym
pomysłem. Ja zachowałam to w głębi duszy, dla siebie, bo na zewnątrz nie wyglądało,
żebym cokolwiek usłyszała, nie wspominając już o uczuciach.
― No nie
wiem, to dość… dziecinne ― stwierdziła z lekka zniesmaczona Ewelajn.
― A ile
ty masz lat, że możesz stwierdzać, czy coś jest dziecinne czy nie? ― spytał z
żartobliwym oburzeniem Lou.
― Osiemnaście
prawie ― odparła chyba trochę urażona. ― Obie mamy.
Mnie już
nic nie zdziwi, ich owszem. Bo gały niemal wyturlały się z ich oczodołów na
odpowiedź Eweliny. Ciągle ktoś nam nie wierzył, gdy mówiłyśmy o swoim wieku.
Czy to nasza wina, że pozory mylą, a ludzie i tak im wciąż wierzą?
― N-no co
ty ― mruknął z subtelnym znakiem zapytania Niall, podnosząc jeden kącik ust ku
górze, jakby nie będąc do końca pewnym, czy może go to bawić.
― Nie
wyglądacie na tyle… ― Nawet Styles był zszokowany, to dopiero heca! Ręka omal
się nie załamała pod jego głową.
― Ja
byłem cały czas przekonany, że macie po piętnaście! ― wykrzyknął zdumiony Zayn,
zaprzestając momentalnie huśtać nogami.
To był
standard i nużąca rutyna. Nużąca na tyle, że Kubiak z odrobiną poirytowania
wywróciła oczami, chcąc jak najprędzej zmienić oklepany do cna temat.
― A co ze
śledztwem?
Tomlinson
się otrząsnął, reszta powoli wracała do siebie.
― Proponuję
zacząć od jutra ― oznajmił rzeczowym tonem, jak na dowódcę tajnej misji
przystało. ― Jeżeli Liam wyjdzie, natychmiast skradamy się za nim. Ale
dyskretnie, Niall, więc nie najedz się znowu czipsów.
Horan
wyszczerzył nierówne zęby, po czym podniósł kciuk do góry, drugą ręką grzebiąc
w przepastnej torebce z Lay'sami.
― Spoko,
stary! Dam radę.
― To kto
wchodzi? Bo rozumiem, że chłopcy bez dwóch zdań. ― Louis spoglądał to na mnie,
to na Ewelajn.
Moja
współlokatorka westchnęła.
― Okey,
okeeeey, mogę się pobawić z Sherlocka… Karolina?
Wybudziłam
się z pewnego transu, zdając sobie sprawę z tego, że mówią do mnie.
― Nie,
dzięki ― odmruknęłam, co zapewne zaskoczyło przyzwyczajoną do mojego milczenia
ekipę.
Powieki
mi zaczęły poważnie ciążyć. Ziewnęłam przeciągle. Poczułam ogromną niemoc i
niesamowite zniechęcenie.
― Wiecie
co? Ja się już chyba położę. ― I tak się rozgadałam jak na taki stan ducha.
― Tak
wcześnie? ― zdumiała się Ewelajn. ― Przecież jest kilka minut po piątej.
― Ale
spać mi się chce. Wezmę szybki prysznic i zaraz się się skimam. ― Wstałam ze
swojego ulubionego krzesła. ― Dobrej nocy wam życzę, nie ujeżdżajcie
jednorożców.
Zaczęłam
się oddalać w kierunku drzwi z japą rozdartą na oścież, kiedy Ewelina zawołała,
że zaraz przyjdzie, tylko potrzebuje omówić pewne kwestie z zespołem.
― Kwestie?
― zdziwiłam się pełna podejrzeń. ― Jakie kwestie? No, a poza tym nie
musisz iść ze mną.
― Wiesz,
w sprawie śledzenia. ― Nie przekonałaś mnie, trzy razy nie, nie przechodzisz do
następnego etapu!
― Tak?
Mamy coś omawia… AAAAAUaano faktycznie. ― Niall bardzo się skrzywił na łokieć
wbity w jego udo z brutalnością barbarzyńcy.
― Tak ―
podkreśliła, cedząc przez zaciśnięte zęby ze sztucznym uśmiechem, wciąż jeszcze
sprawiając wiele bólu swemu koledze.
Wzruszyłam
ramionami.
― Okey.
Dobranoc!
Kulturalnie
odparli to samo chórem.
Nacisnęłam
klamkę i natychmiast owionął mnie chłód korytarza. I zapach czyichś perfum.
Podniosłam wzrok i ujrzałam naszego sławetnego zbiega i kucharza numer jeden w
Wielkiej Brytanii, coś niesamowitego! Nie pisnął ani słówka, nawet nie
zaszczycił spojrzeniem. Nijak jednak to na mnie nie wpłynęło. Mógł równie
dobrze tańczyć nago.
Prysznic
i kołderka przyniosły przyjemne ukojenie. Ewelina zjawiła się, o dziwo, dopiero
kiedy już odpływałam. Skoro Payne wrócił, to czy nie powinni odłożyć
konsultacji na później? Chyba nie byli na tyle głupi, by rozmawiać o tym ze
sobą w jego obecności. Chociaż ― kto ich tam wie…
Od
siedemnastej trzydzieści mam dziurę w pamięci. Aż do siódmej rano. Wówczas
znowu byłam jakaś nieprzytomna, jeszcze bardziej małomówna i przerażona. Nie
wiem, jakim cudem oddychałam, jak się poruszałam. Najważniejszy przebłysk,
który pamiętam od pobudki do pory poobiedniej, to własna twarz w lustrze zaraz
z rana. Wory takie, że mogłabym w każdym po dwa kilo kartofli pomieścić. Nawet
zimna woda nie pomogła… Przy śniadaniu nie byłam w stanie podnieść filiżanki z
herbatą, ręka drżała mi jak u paralityka. Słabo pamiętam zajęcia z Yvie.
Ewelina opowiadała mi, że działałam jak automat, odpowiadając lakonicznie,
natychmiastowo i bez uczuć. Dawno nie znajdowałam się w takim stanie. Prawdę
mówiąc ― nigdy.
Okazało
się, że to nie wyrok. Po obiedzie moja współlokatorka niemalże siłą zaciągnęła
mnie do salonu wypoczynkowego, w którym, zwykłym trybem, siedzieli nasi
wspaniali, ale w zawężonym składzie. Początkowo miałam to gdzieś, bo i tak myślami
wybiegałam setki kilometrów stąd, ale sytuacja się zmieniła, kiedy z letargu
wyrwał mnie głos Nialla:
― Żyjesz
jeszcze?
Zamrugałam
powiekami, odrywając głowę od podpieranej ją ręki.
― Chyba ―
mruknęłam, wracając do poprzedniej pozycji.
Uśmiechnął
się szeroko, obnażając krzywe zęby.
― …strasznie
się wykręca ― doszedł nas głos Louisa z przeciwległej kanapy. Był jakiś
rozdrażniony i niepodobny do siebie. ― Mówi, że idzie się przejść, ale nawet
nie widać, żeby wyruszał poza teren domu. Zaczyna mnie wkurzać i jak przegnie
pałę, to mu to wygarnę.
― Niegrzeczny
Liam Payne, co to się porobiło, ajajaj… ― pokręcił teatralnie czerepem siedzący
obok Styles.
― A ty co
sądzisz? ― zagadnął ciszej mój sąsiad, chcąc jakby porozmawiać tylko ze mną.
― Należy
do Al-Kaidy ― odparłam z pewną miną specjalistki.
― Mnie
się wydaje, że chce odejść, tylko nie wie, jak to powiedzieć i nie może podjąć
decyzji ― oznajmił z jakimś dziwnym smutkiem Horan.
― Myślisz…?
― Ku własnemu zdziwieniu, przestraszyłam się odrobinę.
― Nie ―
uciął.
― Ja też
nie. Heeej, ty też nie stałeś w kolejce po rozum?! ― Ucieszyłam się, jakby
okazało się, że kupiliśmy buty w tym samym sklepie.
― Nie, ja
stałem w kolejce po seksi głos! A ty po co?
― Ja… Ale
nie powiesz nikomu?
Pokręcił
głową.
― Po
lody.
― Tak? Ja
po udka z kurczaka w Nando's!
― To po
udka czy głos? Zdecyduj się!
― Do
kurczaka głos był gratis.
Po raz
pierwszy od wieków roześmiałam się na głos tak serdecznie. Zebrani w pokoju
zamarli, patrząc w naszym kierunku, jakby widzieli inwazję kosmitów.
― No co?!
― krzyknęłam rozbawiona.
I
pokładałam się ze śmiechu dalej.
Zastrzyk
sił witalnych przywrócił mi ten nietypowy rodzaj optymizmu, a może raczej
chwilowe zapomnienie złego, kiedy wszystko mnie bawiło. Na pół godziny zniknął
jutrzejszy dzień i cała ta klęska, która niechybnie nas czekała (nas, znaczy Restless).
Namówiłam ekipę do Amse-adamse, z czego Ewelina miała wielki ubaw,
chichocząc przy tym jak chochlik. Zgodzili się także na Iskierkę, więc
nuda została względnie zażegnana. Co innego, gdy nagle wpadł zdyszany Zayn.
― Liam
wyszedł! ― oświadczył uradowany.
Wszyscy
więc zerwali się z miejsc i siedziałam samotnie po turecku na tym cudownie
miękkim, puszystym, kremowym dywanie, podpierając ciężki, ołowiany łeb ręką,
minę robiąc przy tym co najmniej niezadowoloną i skwaszoną. Po upływie
kilkunastu sekund wstałam z westchnieniem i powlokłam się do sypialni,
powłócząc przy tym nogami.
W Jaskini
panowała taka cisza, że uszy aż nie potrafiły w nią uwierzyć. Wszechobecny ład,
porządek, czystość i lekko różany zapach. Z mojego łóżka, dosuniętego idealnie
do okna, widziałam pięciu agentów 007, czających się w krzakach jak lisy.
Najwyraźniej coś stało na tarasie z tyłu domu, bo byli zwróceni w moją stronę,
wzrok jednak wlepiając w coś o wiele niżej. Styles wyglądał na średnio
zainteresowanego i śmigał kciukami po klawiaturze swojego drogiego telefonu.
Ewelina, kucająca tuż za będącymi w pierwszej linii Zaynem, Lou i Niallem,
przyglądała się temu ukradkiem i widać po niej było, że raczej nie przypadło
jej do gustu to zachowanie.
Malik w
pewnym momencie rozkazał reszcie jeszcze bardziej się zniżyć. Później tylko
machnął na nich ręką i wszyscy zaczęli się skradać za nim gęsiego, aż zniknęli
za węgłem. Ja znów westchnęłam, po czym padłam krzyżem na łóżko.
Tysięczny
raz zaatakowały mnie mroczne scenariusze, a przyspieszone tętno na nowo
pobudziło krwiobieg do intensywnej pracy. Cały dobry nastrój ulotnił się jak
dym papierosowy. Zrobiło mi się zimno, odechciało czegokolwiek. O ile przedtem
byłam w stanie przystać na wszystko, o tyle wówczas mogłam jedynie leżeć
zwinięta w kłębek i pogrążać się we własnym lęku. Okropne doświadczenie ― jak
tonięcie w czarnej wodzie. DOBRA, koniec tej poetyzacji. Po prostu miałam pięć
kilo w majtasach i trzy w torbie, bo czekał mnie światowy obciach.
Nie
dłużej niż piętnaście minut potem z korytarza przebiły się jakieś krzyki,
hałasy i niezrozumiałe rozmowy. W pokoju obok huknęło, za ścianą zdawał się
mieć miejsce jakiś proces a la Rosja radziecka, tyle tam kłótni…
Drzwi
szczęknęły z mocą i gniewna, napięta twarz Zayna ukazała się w szparze. Skinął
głową, żebym poszła za nim, co prędko uczyniłam. Zgodnie z moimi
przewidywaniami, po kilku sekundach staliśmy w sypialni zespołu No Direction.
Na łóżku
Louisa, które umiejscowione zostało niemalże idealnie pośrodku tej dziwnej
figury, jaką tworzyły ściany, siedział osaczony pięcioma parami rozeźlonych
oczu, zdawał się wycofywać wciąż pod okno, mimo że walił w nie łbem.
― No ale
co ja miałem mówić?! ― wykrzykiwał przerażony. ― Nie jestem myśliwym, więc nie
mam się czym chwalić!
Okey, nie
wszystkie były aż tak złe. Tylko Nialla i Zayna, Lou wyglądał trochę na
obrażonego, a Harry przywdział kpiący uśmieszek. Ewelina jedynie ściągała brwi,
obserwując rozgrywającą się scenę. Ja po prostu usiłowałam posklejać fakty do
kupy.
― Okłamałeś
nas. ― W tym ciężkim, martwym tonie Louisa było coś oskarżycielskiego.
― Słuchajcie,
ja zaraz wszystko wytłumaczę. ― Rękami starał się ich jakby odepchnąć i
uspokoić. ― W niczym was nie okłamałem, po prostu uznałem, że nie ma sensu
opowiadać wam o czymś równie niepewnym jak ta znajomość, więc zwyczajnie
zachowałem to dla siebie!
― Kłamałeś,
mówiąc nam, gdzie idziesz ― zauważył mądrze Niall. Nie sądziłam, że może się
tak denerwować.
Liam
poruszał już jedynie ustami, nie potrafiąc wydobyć z siebie dźwięku.
― Inaczej
bym się wygadał!
― Zrobiłeś
z tego tajemnicę Smallville ― odezwał się Harry, wywracając oczami. ― Po
co?
Zamilkł.
Spuścił wzrok, bawiąc się palcami.
Oparta
bokiem o ścianę, dotąd cicha, powiedziałam:
― Zatajanie
prawdy to też kłamstwo.
Tak
brzmiały moje ostatnie słowa w tej sprawie. Wyszłam stamtąd z dziwnym uczuciem,
którego nie umiałam zidentyfikować, nazwać ani odnaleźć w pamięci.
Prawie
natychmiast wzięłam rzeczy i zawędrowałam do łazienki, w której powróciła nie
tylko melancholia, ale także stałe napięcie. Prysznic przyniósł jedynie czasową
ulgę, przyjemne zapomnienie, które wróciło wraz z zakręceniem kurków.
Wiedziałam jednak, że tej nocy raczej nie zasnę tak szybko.
― Nazywa
się Danielle ― oznajmiła zwisająca głową w dół ze swojego łóżka Ewelina, kiedy
zrzucałam na swoje własne wszystkie zabrane z sobą rzeczy.
Nie
zareagowałam od razu; najpierw potrzebowałam poodkładać kosmetyki i ubrania na
miejsce, by zaprowadzić chociaż względny porządek. Wieczorami mój pedantyzm
rósł siłę wprost proporcjonalnie do chęci sprzątania i odwrotnie do ilości
energii.
Klapnęłam
z ulgą na wóz. Rozgrzane przed chwilą do czerwoności kończyny zrobiły się znowu
blade i lodowate jak u trupa. A nie śpię w kostnicy i nie kąpię się w lodówce.
― I co? ―
Wbrew pozorom nie było to chamska forma tego pytania.
Wzruszyła
ramionami.
― Nic.
Jest tancerką w programie ― objaśniła dość obojętnym tonem. ― Wpadli na siebie
w budynku, w którym mamy wokal. Jest od nas kilka lat starsza.
― Pewnie
chuda i ładna ― mruknęłam, wysuwając poduszkę spod zaścielonej kołdry z
niemiłym na ucha drapaniem paznokci po materiale. Właśnie, przydałoby się ściąć
te szpony.
― Pewnie
tak ― przytaknęła głosem równie zmarnowanym, co mój.
Wgramoliłam
się pod przyjemną pierzynę, zwijając się tradycyjnie w embrion. Chyba jeszcze
nigdy nie spałam z wyprostowanymi nogami. Ciekawie, jakie to uczucie… Pościel
była idealnie chłodna, tak jak lubię. Przymknęłam powieki, uśmiechając się do
siebie. Ostatni tak radosny moment!
― To ja
się idę topić ― wymamrotała senna, ziewająca i ledwo żywa Ewelajn.
Zgodnie z
przewidywaniami, sen nie nadchodził. Uparty był jak stary dziad albo osioł na
widok tobołków. I mogłam się wiercić, skakać, grać na komórce, czytać smsy
sprzed miesiąca (same reklamy i powiadomienia z sieci o upływie czasu na
wykorzystanie środków na koncie), mogłam nawet włączyć laptopa i siedzieć na
Fejsie, przeglądając fotki każdego znajomego po kolei, a i tak nie zmrużyłabym
oka. A nie daj Boże napiłabym się kawy! To by dopiero było!
Zmarszczyłam
brwi. To nie takie głupie, pomyślałam. Schyliwszy się, wysunęłam spod
łóżka swoją przepastną walizę, w której chował się komputer w miękkiej torbie.
Nie zastanawiając się długo, usadowiłam go sobie na kolanach, wcisnęłam
odpowiedni przycisk i machina ruszyła.
Po
automatycznym uruchomieniu się kilku programów i aplikacji, kliknęłam
dwukrotnie w ikonkę przeglądarki internetowej. Po wpisanie samego f w
pasku adresu, w propozycjach wyskoczył Facebook. Wybrałam swój e-mail,
wstukałam hasło i strona zaczęła się ładować. Miałam wrażenie, że proces ten
ciągnie się bez końca. Zdążyłam sięgnąć po wodę, uczesać się, przygotować
ubrania na jutro, pozbierać walające się papierki po słodyczach, poukładać
drobiazgi na komodzie pod lustrem, a tam wciąż widniał napis ŁADOWANIE.
Poczułam niepohamowaną wręcz żądzę mordu.
― No
dalej! ― krzyknęłam.
I
zaskoczył.
Mnie.
Belka
przeglądarki informowała, że mam cztery tysiące dwieście dziewięćdziesiąt sześć
powiadomień, z czego około trzy tysiące to zaproszenia do znajomych, pięćset
ogólnych, a pozostałe to wiadomości. Zaczęłam od tych ostatnich. Ludzie,
których nigdy nie widziałam na oczy, pisali, że pokochali nasze głosy od razu,
że jesteśmy śliczne i bardzo talented. W morzu angielszczyzny znalazło
się i kilka kropel ojczystego języka. Były to głównie osoby z klasy i ze
szkoły. Ledwo zauważyłam pomiędzy nimi link Agi B. do Koteczka czy
innego Kozaczka. W artykule zamieszczony został link z naszym wykonaniem
Jar of Hearts autorstwa Christiny Perri oraz napisane fatalną
stylistycznie polszczyzną wyrazy zdziwienia, szoku, niedowierzania… Jakbym
widziała opis samej siebie w tym momencie. Tego jest więcej, wystarczy
spojrzeć do sieci, dopisała koleżanka. Każdy taki internetowy szmatławiec
miał zamieszczoną o nas notkę.
Drzwi
łazienki kliknęły i po chwili doszła do mnie Ewelina, susząc ręcznikiem mokre
włosy. Stanęła obok, spojrzała w monitor i pięć sekund później obu nam gały
prawie wyleciały.
― Ch-chyba
jesteśmy famous, czy coś ― wydukałam, odzyskując w żółwim tempie mowę.
― Ch-chyba
tak ― odparła, zachowując tę samą twarz.
Rozległo
się stukanie. Pozostawiłyśmy je jednak chwilowo bez odpowiedzi. Dopiero
ponowione otrzymało chóralny odzew:
― Come
in!
Tak, nic
nowego, bo kto inny miałby nas odwiedzić? Weszli w pełnym składzie,
uśmiechnięci już, pogodzeni i zadowoleni z życia. I, co najzabawniejsze, Lou
miał na sobie pomarańczową piżamkę w kaczuszki, na dodatek w ustach miętolił
lizaka, pod pachą miażdżył jakiegoś pluszaka. Na czele ekipy szedł Niall z
rękami w kieszeniach spodni, ale nieodłączną radością na pysku; zakłamany
casanova jak zwykle przydreptał w tych CUDOWNYCH, URZEKAJĄCYCH BIAŁYCH
CONVERSACH i koszuli w kratę, zapiętej pod samą szyję; matko, przecież nie
zmacałybyśmy go! Ewentualnie jego trampki, ale to tylko ja. Zayn zjawił się w
przepysznej baseballówce (bluzie), a Styles… Eeeee, to znaczy, Harry
(przepraszam, miałam go polubić, ale jest mi ciężko, bo urodziłam się z awersją
do tupeciarzy) jak zwykle świecił negliżem klaty w jasnym t-shircie z dekoltem
w szpic. Jako że obie z Ewelajn zgromadziłyśmy się przy moim wyrku, reszta w
znacznej większości ubrudziła jej. Jedynie Louis wcisnął się przy mnie,
zaglądając z zainteresowaniem w monitor. Ewelina nie bardzo wiedziała, jak
poprosić kolegów Barana i Malika o trochę miejsca dla jej kuperka, ale na
szczęście Arabowie to mili i pojętni ludzie, więc od razu zrobiła się odrobina
luzu. Szopie błysnęły oczy, kiedy się przysiadała. Liam cisnął się w nogach
łóżka, starając się zabrać jak najmniej przestrzeni. Niall, po chwili namysłu,
zajął moją lewicę.
― To
wasze media? ― spytał Niall, obserwując mnie.
Przytaknęłam,
ale nie mogłam oderwać oczu od ekranu. Nie chciało mi się oglądać filmiku ani
też uwierzyć, że to wszystko nie jest snem.
― Ten róż
ściska za żołądek ― osądził Louis z obrzydzeniem, patrząc na tło każdego z
otwartych brukowców.
Nawet
strona główna Onetu w centralnym punkcie miała odnośnik do naszego popisu i
krótki artykulik. Bez większego namysłu kliknęłam i zsunęłam suwak w dół.
Zdania były bardzo podzielone, niektóre nawet boleśnie.
― Kolejna
chała… ― zaczęłam cytować Ewelinie na głos po polsku. ― Nie dość, że
wokal średni, to jeszcze wygląd do niczego… Ta szatynka ujdzie, ale blondynka
to porażka, szkoda uszu…
Przełknęłam
głośno ślinę.
Osłupiałej
Kubiak zadrżała wolna warga. Faceci przypatrywali się nam w milczeniu i
dezorientacji.
Poczułam
nieprzyjemny ucisk w zatokach. Zaczęłam mocniej mrugać. Zerknęłam jednak
ponownie na stronę i rzucił mi się w oczy inny komentarz.
― Świetny
angielski! Znowu jakieś zazdrosne pasztety sypią obelgami, ludzie, zlitujcie
się! Wokal bez szaleństw, ale ładne barwy, dziewczyny też piękne, bo polskie!
Żal mi tych, którzy was krytykują, typowy przejaw ojczystego optymizmu. Nie
dajcie się!
Niżej
było tylko lepiej, czytałam po skrawkach. Serce mi rosło z każdym takim
kolejnym fragmentem.
― EWELAJN,
KOCHAJĄ NAS! ― wykrzyknęłam, prędko wcisnęłam laptopa Louisowi, po czym
rzuciłyśmy się sobie na szyję.
Był
taniec szczęścia, nawet łzy, okrzyki, spontaniczne śpiewy i hasła. Znowu
pozytyw przed okropnym dniem! Jakiś dziwny płyn wypełnił mnie od środka. I to
na pewno nie był Ludwik do mycia naczyń.
― Nienawidzę,
kiedy to robią ― mruknął gniewnie Liam, podpierając głowę.
― Co
takiego? ― spytał go Zayn.
― Mówią
po polsku.
Myśleli,
że w tej euforii nie usłyszałyśmy ich wymiany zdań, ale ona nas bardzo
rozśmieszyła. Lou i Niall wydurniali się, usiłując czytać opinie.
― Dowiedzieli
się o nas w kraju ― wyjaśniłam. ― Raczej przypadłyśmy do gustu.
― Wspierają
nas ― dodała Ewelina.
― Ech, a
już myślałem, że już na zawsze pozostaniesz taka bored ― westchnął
Horan, stając obok nas.
Zmarszczyłam
brwi.
― Dlaczego
taka?
― No
wiesz, ostatnio chodziłaś taka przybita… Już się bałem, że ci tak zostanie.
Zapadła
chwila ciszy. Na twarzy Harry'ego z wolna malowało się wielkie olśnienie.
― MAM! ―
To była Eureka. ― Mam dla ciebie ksywę. Będziesz Bored. Borejko ―
Bored, kumasz?
Araber
klasnął w dłonie, szczerząc się jak szalony. To aż do niego nie pasowało.
― Wspaniale!
― zawołał. ― Jak na to wpadłeś, geniuszu? ― W efekcie finalnym wyszło na to, że
jest zupełnie na odwrót.
Machnęłam
na to ręką.
― Jest mi
to obojętne. Tomlinson, suń zad, to było moje miejsce!
Pochłonęła
nas rozmowa. Taka zwyczajna, o głupotach i absurdach. Louis starał się nas
namówić do opowiadania sobie horrorów przy zgaszonym świetle, ale Styles
stwierdził, że to tandeta dobra dla dzieci, Malik oznajmił, że robi się senny
po zgaszeniu świateł, a my z Liamem odparliśmy równo:
― Nie
lubię horrorów.
Połączyło
nas przez moment spojrzenie, ale szybko uciekliśmy. Ja dlatego, że dziwnie mi
się na niego patrzyło, odkąd wiedziałam, że kłamie. Chyba rodziła się we mnie
kolejna awersja… Niallowi było to obojętne, a Ewelina stwierdziła, że nie jest
w stanie myśleć o czymkolwiek innym niż komentarze internautów. Jej rozmarzony
wzrok uciekał na wszystkie możliwe strony. Skończyło się na tym, że chłopcy
wspominali zabawne historie ze swojego dzieciństwa. Taki Styles na przykład
lubił drażnić pit bulla sąsiadów, a pewnego dnia jego właściciele zapomnieli
zamknąć bramy, wyjeżdżając do pracy… Wdrapał się na najwyższe drzewo w okolicy,
prawie na sam szczyt, w czasie nie dłuższym niż piętnaście sekund. Zayn z kolei
miał obsesję na punkcie Spongeboba i oglądając kiedyś telewizję w oczekiwaniu
na ulubioną kreskówkę, na minutę przed emisją nowego odcinka, telewizor się
zepsuł i nie chciał przełączyć kanału. Młody Malik w gniewie złapał ciężką
skrzynię oburącz i wywalił ją przez okno. Z czwartego piętra. Payne zabierał
się właśnie do opowieści o genezie swojej łyżkofobii, ale w tym samym momencie
moje powieki okazały się silniejsze ode mnie… A potem już nic nie pamiętam.
* * *
Jakiś
goryl darł się na cały przestronny korytarz. Gdyby był to mój budzik, bez
namysłu rozdeptałabym go albo zdefenestrowała. Z uczuciem wypranej koszulki
stoczyłam się z łóżka na podłogę z łomotem, a Ewelina jedynie mlasnęła przez
sen i zakopała się głębiej w kołdrze. Jak połamana pozbierałam się i powlokłam
do drzwi. Bezmyślnie szarpnęłam klamkę, ale nie ruszyła. Zajęło mi dziesięć sekund,
żeby zrozumieć, że trzeba ją najpierw nacisnąć, a potem można przesuwać
skrzydło. Wystawiłam na zewnątrz jedynie głowę.
Ludzie
wyglądali jak rozbiegane, pracowite mrówki, z jedną z gorylicą na stanie. Ach,
przepraszam, z czterema. Wszyscy jednak zgodnie panikowali, rozmawiali, śmiali
się nerwowo i krzyczeli. Każdy pokój stał otworem. Zdziwiło mnie tylko, że było
wciąż tak ciemno. Wzruszyłam ramionami i powróciłam z zamiarem spojrzenia na
zegarek. Dochodziła piąta. Plasnęłam się liścia w czoło i na nowo wskoczyłam do
wyrka. Po nocy spędzonej na nieustannym bieganiu do kibla z powodu biegunki
należy się solidny wypoczynek.
Nie wiem
w ogóle, jak znalazłam się w zwyczajnej, śpiącej pozycji. Wiem tyle tylko, że
głowa zsunęła mi się na ramię Louisa i że odpłynęłam mimo głośnej pogawędki,
przerywanej raz po raz wybuchami śmiechu. Godzinę później już zaczynałam wyścig
z czasem. Kiedy obudził mnie pierwszy ból brzucha, w pokoju panowała ciemność i
nie znajdował się w nim nikt niepowołany.
Mniejsza.
Obudziłyśmy się jak zdjęte z krzyża, jak mawia moja mama, i w dodatku o wiele
za późno na śniadanie (którego zresztą byśmy nie przełknęły). Pozostało nam
trzydzieści minut, żeby doprowadzić się do względnego chociaż ładu, bo o równej
dziewiątej był wyjazd do studia. W takim stanie jednak nawet ta wizja nie
zdołała postawić mnie na nogi. Co gorsza, wpadłam na pomysł złożenia porannej
wizyty sąsiadom i siłą zaciągnęłam Ewelinę na miejsce. Ona się upierała, że
mamy mało czasu i nie powinno nam w głowie siedzieć odwiedzanie kogokolwiek.
Chłopcy
nie byli jednak zirytowani i przyjęli nas ze zwykłym sobie entuzjazmem.
― Mornin'!
Ach, ci
Anglicy tacy kulturalni. Z rana dzień dobry, a nie cześć. Harry
leżał jak pański byk w pozycji greckiego władcy na łóżku Louisa, który stał
przed szafą, a więc w małym korytarzyku zaraz przy wejściu. Zayn wył, jęczał i
marudził na swoim wyrze, pod nim Liam skrupulatnie układał koszule w regularną,
dokładną kostkę. Był już kompletnie ubrany, umyty i gotowy. Styles dodatkowo
bawił się swoją bujną czupryną, zarzucał nią, mierzwił i zawijał loczki.
Brakowało mi tylko jednej blond szczeciny.
― A gdzie
Niall?
― Tutaj!
― odezwał się przytłumiony głos z łazienki. ― Dzień dobry!
― Raczej
niezbyt.
Roześmiali
się.
― Co ty
tam robisz? ― zapytałam, przyznam szczerze, całkiem wścibsko.
Horan
jednak nie wziął tego w ten sposób.
― Mam
sraczkę! ― Wydawał się tym uradowany.
― Od
dwóch godzin ― mruknął Baran, bawiąc się rzemykiem, który jeszcze pięć minut
temu miał na przegubie.
― Ja też
miałam! ― oznajmiłam z nie mniejszym zacieszem.
― Spoko…
Potem
rozległa się kakofonia dźwięków nieartykułowalnych dla ludzkich strun
głosowych.
Z
zaskoczeniem dostrzegłam, że Styles był ubrany identycznie jak wieczorem.
Zrozumiałam, że obcisły, biały t-shirt i luźne, szare spodnie z dresu to jego
piżama. Zayn miał na sobie tylko dół, co mnie trochę peszyło… Jedynie Payne nie
pozwalał się obejrzeć w stroju nieoficjalnym. I chyba nie trzeba żałować!
Oparłam
się ze zmęczeniem bokiem o ścianę, także głową.
― Belle
Amie drą się od piątej ― rzekłam z wyrzutem.
― Mam
ochotę je zabić ― syknął niespodziewanie Malik.
Podniósł
się do pozycji siedzącej, ukazując swój kaloryfer. Automatycznie zamknęłam
oczy, niby to ze zmęczenia.
Ewelina
pociągnęła mnie za rękaw.
― Chodźmy,
muszę się obudzić ― wymruczała mi do ucha.
― Dobra,
my lecimy ― oświadczyłam, zbierając się w sobie. ― Chciałyśmy się tylko
przywitać.
Już
zmierzałyśmy do wyjścia, machając na pożegnanie.
― Do
zobaczenia za… ― Louis zerknął na telefon. ― …piętnaście minut ― zakończył z
uśmiechem.
― ILE?!
Akcja
odbyła się w tempie ekspresowym, ale przebiegła całkiem gładko. Wspólnie
wykonałyśmy poranną toaletę, nie mając przedtem obaw, że wzajemnie zobaczymy,
jak druga strona sika. Bez makijażu, prędkie trącenie włosów szczotką,
założenie typowego, podstawowego zestawu ubrań i za minutę dziewiąta wraz
zresztą oczekiwałyśmy na producenckie vany. No Direction dołączyli
punktualnie. Z nami wystąpił problem tego typu, że podstawiono za mało
samochodów i musiałyśmy się ściskać z zespołem w jednym. Czułam się jak między
młotem a kowadłem ― znaczy Niallem a Lou. Ewelina siedziała przyciśnięta do
okna, z drugiej strony do Zayna. Nie miałyśmy jednak co liczyć na jakąś ożywczą
rozmowę ― wszyscy spali jak zabici. I wytrzymajcie tak dwadzieścia minut! Na
miejscu przepraszano nas wielokrotnie za tę niedogodność i obiecano, że
następnym razem podeślą jeden pojazd więcej. Mam nadzieję, bo jak nie, to
poczujecie moją siłę lwa, warknęłam w myślach.
Od razu
zostałyśmy skierowane do charakteryzatorni numer dwa. Było to średniej
wielkości pomieszczenie, wypełnione po brzegi kosmetykami i ich
charakterystycznym zapachem. Nikt stąd nie wychodził w swojej skórze. Jakieś
dwie wysokie brunetki czekały przy wolnych fotelach obok toaletek, więc
domyśliłyśmy się, że musi chodzić o nas.
― Katie ―
przedstawiła mi się pierwsza, krągła, ale nie gruba. Tamta nazywała się Annie.
Już im
współczułam, przynajmniej mojej.
Zaprosiły
nas na krzesła i z radością przyjęłyśmy ich zaproszenie.
― Obie
macie ładne, czyste cery ― oznajmiła Katie, tarmosząc moje policzki i macając
po całej twarzy. ― Ale ty… ― Sprzedała mi niezbyt mocnego, acz obustronnego
liścia w akcie zabawy. ― Masz tak suchą, że niemal pergaminową! Później ci
powiem, co powinnaś zrobić, żeby była całkiem w porządku, tymczasem trzeba
nałożyć podkład…
― M-m. ―
Pokręciłam głową, zaciskając usta, jak małe dziecko, które nie chce zjeść
kolejnej łyżki jakiejś brei.
― Dlaczego?
― zdumiała się.
― Nie dam
się wymalować jak pudel. Nie chcę żadnych pudrów, smudrów, podkładów ani
zakładów, niczego nie będę nosić.
Przez
piętnaście minut usiłowała przekabacić mnie na swoją stronę, ale ― jak się
zapewne domyślacie ― z marnym skutkiem. Wynegocjowała róż na policzkach, tusz
do rzęs i błyszczyk (dwie ostatnie były dla mnie oczywiste), ale nic więcej.
Ewelina także się nie dała i postawiła na swoim. Nasz makijaż nie był więc
niczym szczególnym i za każdym razem przedstawiał się tak samo. Widzicie? Na
tym polega istota funkcjonowania Restless. Jesteśmy nieugięte, irytujące
i wredne zarazem. I nikogo więcej nie przyjmujemy!
Wszystko
to zrobiło się z czasem żmudne, ale pozwoliło mi odegnać złe myśli na jakiś
czas. To wiele w moim przypadku. Potem zostałyśmy odesłane do stylistki. Była
to niska, szczuplutka kobietka o włosach w kolorze gorącej czekolady. Miała tak
miłą twarz i przyjacielskie nastawienie, że aż trudno w to było uwierzyć.
Zwykle postaci mody są swoiste, nietypowe, koniecznie chcą się wybić ponad
szarość tłumu i traktują wszystkich z góry, bo przecież oni to artyści. Ona
jednak zachowywała się jak dobra znajoma. Wprowadziła nas do szafy ― wielkiego
pomieszczenia o niskim suficie, przypominającego bardziej magazyn firmy
odzieżowej niż tradycyjny schowek na ubrania. Co najlepsze, pomieszczenie to
było po brzegi zapchane rzędowymi wieszakami na kółkach, które to utrzymywały
nad podłogą kilometry materiału. Mimo „tłoku” Amelia doskonale wiedziała, gdzie
znajdują się sukienki.
Nie było
tam też nawet malutkiego okna, przebywałyśmy pod ziemią. Świeciły jedynie
kiepskiej jakości halogeny.
― Słuchajcie
mnie, bo to, co teraz powiem, jest ważne ― powiedziała, skoro tylko dotarłyśmy
do obszaru strojów wieczorowych. ― Moje słowa są święte, jasne? Jeśli ja mówię,
że tu macie defekt, to tak jest, żadnych zaprzeczeń ― ani w stosunku do zalet,
ani w stosunku do wad, zrozumiano? ― Głos miała przy tym bardzo łagodny.
Przytaknęłyśmy
głowami.
― Karolina
― wskazała na mnie palcem ― ty masz duży biust, więc potrzebujesz
wydekoltowanych kreacji, które go odcinają od reszty. Wbrew pozorom dekolt go
zmniejsza, a chyba o to chodzi prawda? Gdybyś miała coś prostego i szerokiego,
na dodatek pod samą szyję, to twoje piersi wyglądałyby jak dwa wory ziemniaków.
Spotkanie
trwało godzinę i dopiero wówczas wybrałyśmy dobre sukienki ― nie mogły być
całkowicie poważne, ale bez karnawału w Rio… Najgorszą częścią były buty.
― Proszę
bardzo.
Wyszedłszy
z przymierzalni (!) w szafie ujrzałam stojące w pudełku, wysokie, czarne,
zamszowe szpilki. Przecudowne, szkoda tylko, że nie dla mnie.
Pokręciłam
głową.
― Nie ma
szans.
― Z
jakiej racji?
― Zrobię
krok i zaliczę efektowną glebę.
― Ach,
przesadzasz, wskakuj.
― Wcale
nie, znam siebie. Poza tym one zawsze uwidaczniają moje atletyczne łydki.
― Karolina!
― NIE!
― Ubieraj
je, ale to już!
― Nie ma
mowy!
― Bo cię
zmuszę siłą!
― Y-y,
nie założę tego.
― WKŁADAJ
TOOOOO!
Dałam w
długą, skoro tylko zamknęła paszczę. Wybiegłam na wąski, ciągnący się w
nieskończoność korytarz, oświetlony obrzydliwymi jarzeniówkami. Wszystko
przebiegało sprawnie, dopóki No Direction nie pojawili się na mojej
drodze.
― Z DROGIIIII!
Mój
wrzask ich jedynie zdezorientował i w efekcie cała grupka przystanęła. Teraz,
kiedy Amelia siedziała mi na ogonie!
― ŁAPAĆ
JĄ! ― wydarła się na całe gardło.
Liam,
jako że stał idealnie naprzeciwko, zakleszczył mnie w swoich ramionach, bo nie
zdążyłam w porę zareagować. Miał chyba ręce ze stali, bo w tak żelaznym uścisku
nigdy jeszcze się nie znalazłam! I do tego się śmiał, podobnie jak reszta.
Musiałam wyglądać bardzo zabawnie, kiedy wierciłam się jak owsik, usiłując mu
się wyrwać.
Stylistka
nas dogoniła bardzo zdyszana. Za nią zjawiła się Ewelina ze swoimi butami w
ręce.
― Dzięki,
możesz ją puścić.
Umiałam
oddychać, wow.
― A po co
to w ogóle? ― spytał Louis zaciekawiony.
― Nie
chce włożyć szpilek.
Roześmiali
się i po kilku wymienionych słowach odeszli.
Później
odbywały się próby techniczne ― sprawdzanie mikrofonów, świateł, animacji.
Widziałam tę wielką halę na żywo. Ze ścian spływał cyfrowy deszcz gwiazd, a
stolik sędziowski wyglądał tak posępnie bez właścicieli. Wszędzie krzątali się
zajęci technicy. Zaglądałam tam cichaczem zza kulis, dopóki Yvie nie poprosiła
nas na rozgrzewkę.
Nie
śpiewałyśmy same ― wraz z całą resztą żeńskich wokali. Kontrola oddechu na
początku dużo mi dała ― opanowałam ten prawie spazm na samą myśl o wyjściu.
Ciągnący się stres mnie wykańczał. Gdy przeszedł obok nas Simon Cowell w
okularach przeciwsłonecznych, rozległy się szmery i plotki.
Potem
miały miejsce próby częściowe ― służyły one głównie sprawdzeniu zgrania
sprzętu. Całościowe należało robić samemu poza sceną. Kiedy weszłam na nią
właśnie w tym celu, zadrżały mi nogi, co te okropne buciory na pewno
wyeksponowały. Reflektory mnie nie oślepiały ― przyzwyczaiłam się do nich
dzięki grze w teatrze, ale to nie to samo, co transmisja live z twojego wycia.
Ewelina musiała opanować mruganie i marszczenie się. Chłopcy siedzieli w
męskiej garderobie, więc ani widu, ani słychu po nich.
O wpół do
siódmej koordynator poinformował wszystkich o kolejności. Trzecie. Kiecka
zatrzęsła mi się okropnie. Sala zaczęła napełniać się ludźmi ― obite na
czerwono siedzenia traciły na teatralnej majestatyczności, robiąc za podpórkę
zada przy kibicowaniu słitaśnym idolom. Najgorsza z kar.
Przed
samym rozpoczęciem rozluźniłyśmy się odrobinę w garderobie, rozmawiając z
Rebeccą o przygotowaniach i minionym tygodniu. Wspólnie stwierdziłyśmy, że
wolałybyśmy być już po wszystkim. I w tym momencie wpadł do naszego
pomieszczenia niski, krępy gostek informując, że czas wyjść za kulisy, bo
program właśnie wystartował.
Dermot
O'Leary wstawił jakąś tanią gadkę, powitał czterech sędziów, po czym uroczyście
otworzył show. Serce wariowało, kręciło mi się w głowie, głód dokuczał. Dopadły
mnie potworne mdłości i jedyne, o co się modliłam, to żeby nie zwymiotować na
scenie (a raczej nie mieć odruchów wymiotnych, bo czym pawiać, jak żołądek
pusty jak żarówka). Gdy mijały mnie Belle Amie, zaproszone do specjalnego
pokoju, musiałam usiąść. Dały wspaniały występ. Kiedy przeszedł obok mnie Matt
Cardle, chciałam się położyć, ale w ten sposób zniszczyłabym swoją burzę loków,
więc odpuściłam.
Ostatni
takt jego utworu podniósł mi tętno. Cisnęliśmy się przy jedynej szparze, przez
którą dało się śledzić wyczyny sceniczne. Wszyscy wokół ciągle komentowali, a
mnie się nagle wyłączyła gaduła. Spoglądałyśmy na siebie z Eweliną od czasu do
czasu, jakby badając wzajemnie poziom przerażenia. Rósł. Wyzierał z naszych
oczu.
― …a
zaraz po przerwie usłyszymy niezwykły duet, który postara się poderwać widownię
do tańca. Kto to taki i jak się nazywa? Tego dowiemy się po reklamach.
Dermot pozostał,
podbiegły do niego charakteryzatorki, podobnie do jury.
― Restless
są proszone do pokoju występów!
Szybko
przemieściłyśmy się za małym człowieczkiem.
Był to
ciemny, prawie pusty pokój z tymi ohydnymi jarzeniówkami. Stało w nim wyłącznie
czarne pianino i stolik, na którym leżały dwa mikrofony oraz dwie butelki wody.
Umierałam.
Nogi miałam z waty (śmiem twierdzić, iż cukrowej), serce biło z prędkością
dwustu uderzeń na minutę, w ustach zaschło. Bez większego namysłu dorwałam wodę
i zrobiłam dwa łyki. W najmniej oczekiwanym momencie wślizgnęła się do nas
jakaś kobieta z zestawem słuchawkowo-mikrofonowym na głowie. Obserwowała
ciężkie, żelazne wrota, przed którymi stałyśmy.
― Zestresowane?
Przytaknęłam.
― Wyglądasz,
jakbyś miała zaraz zemdleć.
― Trochę
mi słabo ― przyznałam.
Zbliżyła
się do nas z łagodnym uśmiechem.
― Jesteście
tutaj, żeby wygrać, prawda?
Spojrzałyśmy
na siebie z lekkim zaskoczeniem.
― Nie,
bardziej dla zabawy ― odparła Ewelina. Jej głos silnie drżał.
― Więc o
co chodzi? Czego tu się bać?
― Zawsze
możemy się… ― zaczęłam.
― …zbłaźnić?
Nawet jeśli, to co z tego? Co was interesuje opinia innych?
― To
zobaczy cały świat ― argumentowała Kubiak. ― Jeżeli coś pójdzie nie tak, cały
świat będzie się śmiał.
― Na
przykład z mojej epickiej gleby na wejście ― mruknęłam sceptycznie.
― „Cały
świat” to też „inni”, niech myśli, co chce! Wy i tak wyjdziecie na swoje, wiem
to. ― Jej uśmiech dodawał otuchy.
Zamilkła
na chwilę, patrząc na nas uważnie.
― Obiecajcie
mi, że będziecie się dobrze bawić. Wówczas wszystko pójdzie, jak należy. Dacie
radę, jasne?
― Tak ―
odrzekłyśmy chóralnie szczerząc zęby.
I wówczas
widownia się wyciszyła, poleciała czołówka programu. Rozległy się oklaski i
jakiś odległy głos O'Leary'ego. Z ledwością wyłapywałam słowa, zdawało mi się,
że tracę zdolności lingwistyczne.
― Ten
duet jest niezwykły między innymi dlatego, że obie jego członkinie są Polkami.
Biorą udział w naszym programie dzięki specjalnemu pozwoleniu. Nikt im nie chce
wierzyć, że mają prawie osiemnaście lat. A jak śpiewają i kim są prywatnie?
Poznajmy Restless, oglądając krótki film na ich temat.
Nie
koncentrowałam się już na niczym, prócz pielęgnowania panicznego, histerycznego
wręcz lęku, który we mnie stopniowo narastał. Bałam się myśleć o czymkolwiek
innym niż to. Myśli się rozjeżdżały jak kot na panelach podłogowych. Skupiałam
się na oddechu, na jego kontroli. Piosenkę umiałam na blachę, przynajmniej tym
nie musiałam się zamartwiać.
Doszło do
mnie przytłumione: Dwa wulkany energii w 165 centymetrach, przed państwem
RESTLESS!
Pokój
pogrążył się w nieprzeniknionej ciemności. Serce trzepotało jak ptak na uwięzi.
― Wchodzicie
za cztery, trzy, dwa, jeden…
Wrota
rozsunęły się, zalał nas szeroki strumień oślepiającego światła.