Przed nami malowała się wielka, czarna ściana.
Wydobywały się z niej okrzyki i oklaski, zagłuszające płynącą muzykę.
Podświetlany stół sędziów wydał mi się straszny jak ława przysięgłych w sądzie.
Wszyscy uśmiechnięci i skupieni na tym, co się rozgrywało.
Nawet nie wiem, jak dotarłam na środek sceny. To
prawie na pewno był cud. Otworzyłam też usta i zaraz potem wokół nas zjawiły
się grupy tancerzy i z radością zaczęły odprawiać szalone tańce, rytmiczne
wygibasy, które oddawały klimat piosenki. Ja naprawdę wydobywałam z siebie
głos! Na żywo, kiedy wokół tyle było kamer i istniało wielkie ryzyko światowej
klapy! Najzupełniej jednak obudziłam się, kiedy rozbrzmiał w pełnej krasie głos
Eweliny:
She'll make you take your clothes off and go dancing in the rain
She'll make you live her crazy life
But she'll take away your pain
Like a bullet to your brain
She'll make you live her crazy life
But she'll take away your pain
Like a bullet to your brain
W
refrenie dźwięcznie huknęłyśmy:
Upside inside out
She's livin' la Vida loca…
She's livin' la Vida loca…
Oczywiście, cały utwór Ricky'ego Martina był
skrócony do około półtorej minuty ― inaczej program trwałby co najmniej cztery
godziny. Pod koniec zaczęłyśmy się rozkręcać, odpłynęły troski. Zrobiłyśmy to,
o co tak bardzo prosiła nas pani technik za sceną. Moje struny były wolne, nogi
dziwacznie pląsały w rytm energicznej muzyki. Chyba straciłam kontrolę nad
ciałem, a przynajmniej kompletnie nie myślałam o tym, że stopy mam obute w
dziesięciocentymetrowe szpilki i ledwo się na nich trzymam. Najwyraźniej wiele
się zmieniło od komersu!
Najgorsze przyszło jednak potem. Kiedy ucichł
podkład, a widownia sowicie nas wynagrodziła, stanęłyśmy oko w oko ze smokiem,
a raczej czterema. Niespodziewanie zjawił się obok Dermot z swoim sztucznym
uśmieszkiem przyszpilonym do twarzy. Nadal drżałam, przez cały występ także.
Emocje potrzebowały dopiero odpłynąć, a gdzie tam do tego czasu!
Simon rozciągnął policzki, robiąc banan od ucha
do ucha, a patrząc na nas, jakby bardzo się ucieszył na nasz widok.
― Co za energia! ― O'Leary próbował nawiązać
rozmowę. ― W ogóle nie widać, że jesteście zestresowane! To prawda?
Stał przy Ewelinie, więc do niej przystawił
mikrofon. Widziałam w jej oczach panikę. Gdybym miała lustro, to samo
zobaczyłabym w swoich.
― Nie, ledwo stoimy ze strachu.
Nerwowy śmiech i cienki głos rozbiegł się
dziwnym echem po studiu.
― Doprawdy? Przysięgam, że nic nie poznać! A jak
oceniacie swój występ? Caroline?
Zabiję gnoja.
― Nazywam się Karolina, nie Caroline.
I na razie mamy tylko nadzieję na dobre oceny ze strony jury.
Nienawidzę publicznych występów i teraz to wiem.
Wiem to na ponad sto procent.
― Zapytajmy więc! Simon, ty się ciągle
uśmiechasz, o co chodzi?
Cowell w odpowiedzi wyszczerzył się jeszcze
bardziej.
― Restless to po prostu najbardziej niezwykły
duet, jaki miałem okazję dotąd spotkać ― odparł pogodnym tonem. ― Nie chodzi
tutaj o samo pochodzenie, akcent, wygląd, czy cokolwiek innego. Tutaj raczej
jest to kwestia niesamowitego szczęścia, jakie je spotkało. Są na tyle
optymistyczne i nietypowe, że chce się je oglądać bez przerwy. Już wam to mówiłem,
dziewczyny ― nie macie oszałamiających sopranów, ale czułem, że muszę was wziąć
i dziś utwierdziłem się w przekonaniu, że to była bardzo dobra decyzja. Jako
wasz mentor jestem zadowolony. To był występ na miarę X-Factora: dobra zabawa w
połączeniu z wokalną energią. Znalazłem kilka nieczystości, ale poza tym nie
mam wam nic do zarzucenia.
Rozległy się oklaski, a na moją twarz mimowolnie
wpełznął uśmiech, ale po chwili któryś z wewnętrznych głosów mruknął: Och,
żeby się zaraz nie posrał z tej dumy. Ech, ja to nie mam życia z tą swoją
psychiką!
― Louis?
― Tak sobie myślę, że nie był to najgorszy
występ i może z tego powstać coś ciekawego. Dwa pasujące do siebie głosy,
dwie małe duszyczki, ale jedno niespokojne serce. To chyba kompletna wasza
charakterystyka. Jest w was coś odmiennego, ale jeszcze nie doszedłem do tego,
co.
Roześmiałyśmy się wraz z widownią. Przysunięte
do siebie, miałyśmy dziką ochotę się objąć i zacząć się drzeć z radości, choć
była to dopiero druga ocena.
― Kochane ― odezwała się Dannii ― jesteście, jak
powiedział Dermot, dwoma wulkanami energii. Przyznam, że kiedy otworzyła się
tylna ściana sceny, a wy zrobiłyście pierwszy krok, myślałam, że wyjdzie z tego
kompletna klapa. Karolina, czy tak się to mówi?
Już mnie bolały policzki od nieustannego (choć
szczerego) uśmiechania się, ale z tą sama miną przytaknęłam.
― Miałaś naprawdę przerażoną minę, Ewelina też.
Muzyka Ricky'ego Martina jest jednak lekiem na wszelkie troski i prędko was
wyleczyła z tremy. Pięknie sobie poradziłyście, macie cudowne sukienki, choć w
pewnych momentach trochę się nie zgrałyście, ale i tak podziwiam Yvie za pracę,
jaką włożyła w wasze zgranie. Świetna robota! I odnosi się to do całej waszej
trójki.
― Cheryl? ― zagadnął prezenter. Przyznam, że
trochę się przestraszyłam, kiedy na nią spojrzałam.
Kręciła nosem. Ewelajn ścisnęła moją rękę za
plecami.
― Dla mnie średnio. Nie było szału, a wy
stałyście prawie jak dwie kłody na początku, później omal nie zabiłyście się o
własne nogi. To było żenujące. ― Widownia skomentowała to głośnym
niezadowoleniem.
CO ZA KUĆMA! Nienawidzę czarownicy, a żeby ją
spalili na stosie! Giń, maro przebrzydła! Sama nie potrafi tańczyć, a komuś
będzie wytykać błędy. Pokaż, jak śpiewasz live, to porozmawiamy, pasztecie! Co
to w ogóle jest ― X-Factor czy Taniec z gwiazdami?!
― Mam nadzieję, że już nigdy nie będę zmuszona
oglądać równie marnego występu.
No mówiłam, że padło, mówiłam! W środku szalała
we mnie wściekłość, na zewnątrz zdobyłam się jedynie na sztuczny wyraz twarzy,
który miał imitować jako-takie zadowolenie.
― Uuu, Cheryl najwyraźniej się nie
spodobałyście! ― Och, ale z tego Dermota geniusz. ― Miejmy nadzieję, że
głosującym jednak tak. Dziękuję za występ i zapraszam za kulisy!
Zeszłyśmy, kierując się na lewo, więc do
miejsca, z którego przedtem podglądałyśmy resztę. Belle Amie miały na twarzy
wypisaną satysfakcję, bo ich występ przypadł do gustu Cole. Nie interesuje mnie
poklask ze strony takich ścierw, wolę mieć uznanie Louisa, Simona i Dannii.
Pierwszą rzeczą było westchnienie ulgi i
dojrzenie znikających w stronę pokoju występów No Direction. W euforii
potremowej mogłam im nawet rzucić kilka dodających otuchy słów, ale… Zwyczajnie
rzuciłam się Ewelinie na szyję i zaczęłyśmy się cieszyć jak wariatki, choć
jeszcze nie było z czego. To chyba ten stres, tak, to prawie na pewno jego
wina.
Zaczęłyśmy się przegadywać, relacjonując
wszystkie szczegóły, odczucia i wrażenia. Nie przerwałyśmy sesji nawet w kiblu,
więc miałyśmy wielkie szczęście, że nikt poza nami w nim nie siedział. Wciąż
nie czułyśmy końca! Non stop nowe wątki, detale dostrzegalne jedynie pod lupą,
podjudzanie chcącego się uspokoić serca. Teraz wiedziałyśmy, że było nam
obojętne, czy jutro odpadniemy czy nie. Miałyśmy siebie i pierwsze tak silne
wrażenie. Czego więcej mogłyśmy pragnąć? Oczywiście, bardzo podobała nam się
wizja dojścia chociaż do ćwierćfinału, ale robienie sobie nadziei zwykle jest
zgubne, stąd ta radość z drobnostek i chwili.
Po powrocie automatycznie dopchałyśmy się do
szpary, choć inni woleli stać przy plazmie i obserwować kończącego swój wywód
O'Leary'ego.
― …nie szczędźcie rąk dla ONE DIRECTION!
Widownia wszczęła taki pisk, wrzask i brawa, że
omal nie pękły mi uszy. To wręcz nierealne, żeby zebrać tyle fanek w tak
krótkim czasie. Nierealne i niesprawiedliwe.
Ściągnęłam brwi.
― To oni nie nazywają się No Direction?
Ewelina zachichotała.
― Skąd ci to przyszło do głowy?
― Byłam święcie przekonana, że tak jest napisane
na ich drzwiach.
Kubiak nie potrafiła powściągnąć śmiechu.
Chłopcy śpiewali całkiem dobrze, trochę się nie
zgrali w pewnym momencie z wyciem w tle, ale większych wpadek nie było. No i
wystylizowanych ich prawie nie poznałam. Szczególnie Nialla w tej czarnej
koszuli… On po prostu chodzi w t-shirtach i już, nie ma gadki! I te blade nogi
Lou… Co oni zrobili z naszym Tomlinsonem? Liam jak zwykle wyprostowany i
ulizany, święty panie, czy on ma jakieś inne opcje fryzjerskie? Choć na tym
zdziczałym stadzie, które omal się nie posikało za szczęścia na ich widok,
pewnie zrobili piorunujące wrażenie. W moim przypadku sprawa się nie powiodła.
A może ich po prostu znam osobiście? Nie, nawet gdybym poznała ich tylko dzięki
szperaniu w internecie, nie spodobaliby mi się. Po prostu trzy razy nie
i nie przechodzicie do następnego etapu, tyle!
Odpłynęłam, wlepiwszy wzrok w oceniających ich
sędziów, którzy musieli krzyczeć, żeby się z nimi porozumieć. Mój mózg miał
właśnie chwilę wytchnienia i skierował myślenie na swoje typowe, absurdalne
tory, takie jak: dlaczego świetliki mają świecące odwłoki? Właśnie w momencie,
w którym postanawiałam sobie, że kiedyś złapię takiego, ktoś położył mi rękę na
ramieniu, co sprawiło, że prawie padłam na zawał.
― Fajne masz te loki.
Odwróciłam się gwałtownie, patrząc na
uśmiechniętego Liama. Pfffff, myśli, że jak ma baryton, to może zmiękczać
kobiecie kolana, O PFFFFFF!
Spojrzałam na niego jak na kretyna.
― Co? Loki? Zjarałeś się przed tym występem?
Reszta, która była już w trakcie pogawędki,
wybuchnęła gromkim śmiechem. Nie wiem, co on czuł, ale wyglądał na
niezmieszanego, bo przyłączył się do nich, choć miałam wrażenie, że
nieszczerze.
― Po prostu jeszcze nie widziałem cię uczesanej!
Wtedy dopiero zrobiło im się wesoło, a ja
sprzedałam mu porządnego kuksańca w ramię. Zawył na wpół teatralnie z bólu, ale
miał ubaw razem z resztą.
― Ha-ha-ha, leżę i kwiczę ― burknęłam.
― Dobry masz cios ― przyznał z lekkim
rozbawieniem.
Strzepnęłam z ramion niewidoczny kurz.
― Wiadomo.
Klepnął mnie z otwartej w sam środek czoła,
jakby chcąc dać do zrozumienia, że jestem walnięta. W sumie niczego nowego by
mi nie przedstawił… Wszystko stare i oklepane… Sekundę później ze zdziwieniem
przyjrzał się opuszkom swoich palców.
― Ty masz mniej makijażu ode mnie! ― wykrzyknął
zdumiony. ― Jak to możliwe?
― Yyy, bo po prostu jestem ładniejsza? ―
Zrobiłam przy tym minę przeciętnego plastika i w efekcie rozbawiłam
towarzystwo.
― Nie, zwyczajnie nie wymyślili jeszcze tak
grubo kryjącego podkładu…
Oni piali, po prostu piali.
― Wiem, dlatego nałożyli ci taki, jaki był pod
ręką…
― Jeden z ostatnich. Wszystkie poprzednie zużyłaś
ty w nadziei, że wydasz się dzięki temu chociaż przeciętna.
― Słuchaj no, ty… ty… Ty wyprostowany wypierdku!
Mam obcasy i nie zawaham się ich użyć! ― Już trzymałam szpilę w ręce,
przymierzając się do rzutu w jego stronę. Nie byłoby daleko.
― Sugerujesz, że z tym zezem mogłabyś trafić?
Westchnęłam, założyłam but i odeszłam do
automatu z napojami. Wczytywałam się uważnie w spis oferowanych trunków i
naszła mnie ochota na gorącą czekoladę. Ale gdybym się jej napiła na pusty
żołądek po tylu dniach wymuszonej crash diet, efekt byłby opłakany… Z
pewną rezygnacją wcisnęłam więc herbatę. Ostatecznie też ją uwielbiam.
Poczułam lekki wietrzyk po prawicy, a tu tylko
Liam.
― Jesteś zła? Uraziłem cię? Przesadziłem? ―
Zmartwienie na jego twarzy chwytało wprost za serce.
Roześmiałam się drwiąco.
― Złotko ― zwróciłam się do niego, wyjmując
brązowy, plastikowy kubeczek z parującą i parzącą w palce zawartością ― gdybym
miała przejmować się takimi jak ty, siedziałabym teraz w zakładzie
psychiatrycznym, nie za kulisami muzycznego show.
Prawie w podskokach wróciłam do reszty,
zostawiając Payne'a samemu sobie. Kątem oka dostrzegłam, jak z ponurym wyrazem
twarzy opiera się o ścianę obok automatu i dziwnie bolesne spojrzenie wbija w
podłogę. Później tylko zerknął w moją stronę z zaciśniętą szczęką i pięściami,
po czym zniknął w kierunku łazienek.
Pociągnęłam gorącej herbaty, parząc sobie język.
Syknęłam z bólu i przeklęłam, zwracając tym uwagę towarzystwa. Zirytowałam się
sama na siebie. Przypływ rozdrażnienia wytrącił mnie zupełnie z równowagi.
Momentalnie odechciało mi się pić. Podałam kubeczek Ewelinie do potrzymania,
mrucząc, że wychodzę na chwilę do łazienki. Po powrocie byłam biernym rozmówcą
toczącej się pogawędki. Nie chciało mi się rozbudzać, jedynym moim pragnieniem
były prysznic i łóżko. Kiedy oficjalnie ogłoszono koniec programu, wolno
poczłapałam na zewnątrz, by wraz zresztą poczekać na samochody. Świat ogarnęła
ciemność, na niebie wysypały się miliony gwiazd. Ja zaś poczułam melancholię i
ciężkość żołądka. Wystarczyło spojrzeć w prawo.
* * *
Spojrzał na tykający cicho zegar na stoliku
nocnym. Dochodziła druga popołudniu. Słońce zalało cały pokój swoistą falą,
podnosząc w nim temperaturę. Przyjemny gwar, odpoczynek i możliwość lenistwa
były odprężające. Przez głowę przepływały różnorakie myśli i osoby, wyobraźnia
swobodnie się rozpasała, dając możliwość zbawiennej ucieczki tam, gdzie
jednorożce lubią najbardziej.
Właśnie chwilowo zamilkli.
― A wy?
Pytanie Zayna otrzymało natychmiastowy odzew
Harry'ego.
― Damy radę. Wszyscy byli zadowoleni, przy nich
― wykonał zamach ręką w stronę ściany ― Cole się krzywiła.
Znowu zapadła cisza. Wypełniła szczelnie ich
uszy, nie powodując przy tym skrępowania.
― Myślicie, że zostaną na dłużej? ― zmartwił się
Niall.
― Nie wiem ― wzruszył ramionami poprzedni.
― To zależy ― odezwał się Liam, wyrwawszy się z
zegarowego letargu. ― Wiesz, ich kraj nie jest zbyt lubiany u nas. Brytyjczycy
mają fatalne zdanie o Polakach, choć powinno być na odwrót.
― Czemu? ― zdziwił się Horan.
― Wykiwaliśmy ich w czasie drugiej wojny ―
odparł Lou z ręką za głową, jedną nogą zgiętą w kolanie, drugą o nią opartą,
jedząc przy tym jabłko.
Blondas otrząsnął się.
― Mniejsza. Umieją przecież śpiewać.
― Co one cię tak interesują, hm? ― zapytał z
łobuzerskim uśmieszkiem Malik. ― To podejrzane, nie sądzisz?
Irlandczyk natychmiast z oburzeniem popukał się
w czoło. Styles już szusował po klawiaturze swojego telefonu. Gdyby pisanie
smsów było dyscypliną olimpijską, miałby co roku najwyższy stopień na podium.
Jego kpiący wyraz twarzy stanowił komentarz do nasłuchiwanej rozmowy. To
popołudnie strasznie mu się dłużyło i bardzo pragnął mieć za sobą ogłaszanie
wyników. Zajął jednak pewne stanowisko, że im spadek nie grozi.
― Eveline jest podobna do jednej mojej
byłej ― oznajmił.
Prawie wszyscy wywrócili oczami, a Payne
zmarszczył brwi.
― To jest Ewelina ― poprawił go z nutą
gniewu.
― Miała dobre cycki ― wspomniał jakby z lekkim
rozrzewnieniem, wzdychając przy tym teatralnie. Odrzucił komórkę w kąt łóżka. ―
No i cudownie krzyczała w czasie orgazmu. Świetny sopran.
Reszta zespołu jak na komendę spojrzała w jego
stronę, patrząc na niego jak na idiotę, nie kryjąc przy tym lekkiego
przerażenia.
― No co? To taki mój fetysz.
W najgłębszym szoku był Liam, który poruszał
bezgłośnie ustami, usiłując pozbierać rozchełstane myśli w jednolitą całość.
Bezskutecznie, te przedziwne jednorożce rozmnażały się przez pączkowanie.
― To… to… to ty już…
― A wy nie? ― zdumiał się Styles i automatycznie
urósł we własnych oczach. Szkoda, że tylko we własnych. Dumnie wypiął klatkę i
zaczął tonem cara rosyjskiego: ― Sądziłem, że takie stare konie już od dawna są
obeznane z TYMI okolicami dokładnie…
Zapadła znów cisza. Łyżkę zaczynał irytować
rytmicznie tykający zegarek.
― Ile? ― Głos Lou wydał się urzędniczy.
Kiedy Harry podał liczbę, Payne gwałtownie
zbladł i zaczął się pocić na twarzy. Informacja ta tak nim wstrząsnęła, że jak
nigdy musiał użyć krzyku:
― Spałeś z SZEŚCIOMA dziewczynami?!
― Eeej, to one chciały, nie ja… ― odparł mu na
to spokojnie i z lekkim rozbawieniem Baran.
― A ty, oczywiście, łaskawie się zgadzałeś. ―
Jad powinien był wyżreć mu oczy, mimo to Styles nadal mrugał tymi swoimi
zielonymi ślepiami.
Tomlinson dokończył jabłko, po czym rzucił je za
siebie, a jako że spał pod oknem, ogryzek niemal bez fazy lotu odbił się od
szyby i spadł na podłogę. Zirytowany Liam podniósł go i kręcąc głową, wyrzucił
do kosza.
― Mam tylko nadzieję, że Ewelina nie będzie
kolejną twoją zabawką ― rzekł najstarszy, oblizując palce.
Lokaty spojrzał na nich z niedowierzaniem.
― Co ty pierdolisz?! Ewe…
― Bo jeśli ją skrzywdzisz, urwę ci jaja ―
mruknął gniewnie Niall.
― …a Borejko dobije ― dokończyli wespół Liam i
Lou, po czym nastąpił wybuch śmiechu.
Atmosfera poluźniła się znacznie i pewien ciężar
win zelżał oskarżonemu z barków. Co więcej, poczuł się on na tyle swobodnie,
żeby zacząć ukazywać coraz więcej swojej prawdziwej natury. Powszechnie bowiem
wiadomo, że te niewinne, czarne loczki i łagodne rysy twarzy to tylko
przykrywka. Spójrzcie w oczy ― diabeł w nich starszy widłami.
Styles bardzo się nakręcił, czując się na pewien
czas ― antagonistycznie do rzeczywistości ― najstarszym z grupy. Przypomniało
mu się, jak miał pierwszą poważniejszą dziewczynę (jeżeli o takim zjawisku w
jego przypadku można w ogóle dyskutować), to jest dwa lata temu. Zobaczył ją w
metrze; czytała The Times z uwagą,
marszcząc przy tym brwi. Zupełnie zaabsorbowana lekturą nie zwracała uwagi na
otoczenie. Harry postanowił wykorzystać okazję. Wiedział, że za kilka minut
pojazd zatrzyma się na jego stacji, nie miał więc zbyt dużo czasu. Na kilka
sekund przed wyjściem wraz z kilkoma osoba podszedł do drzwi w oczekiwaniu na
otwarcie. Wtedy, niby to przypadkiem, przeglądając kieszenie, wyrzucił
karteczkę. Kiedy zmierzał korytarzem w kierunku schodów, odwrócił się ―
rozdziawionymi jak karp na święta ustami, w oniemieniu wpatrywała się w kawałek
papieru w swojej dłoni. Styles postawił kołnierz i uśmiechnął się z
satysfakcją, patrząc już przed siebie.
Minął tydzień, drugi, trzeci. Upłynął miesiąc, zanim
Baran z pogardą spojrzał na ekran komórki, który krzyczał: NIEZNANY NUMER
DZWONI, ODBIERZ TO, PALANCIE! Akurat wracał ze szkoły bardzo rozdrażniony, więc
po upływie dwóch sekund wibracje zirytowały go i z gniewem wcisnął zieloną
słuchawkę.
― Czego?!
― Yyy … Dzwonię nie w porę? ― Po drugiej
stronie usłyszał wysoki, łagodny głos.
Gdyby nie pewne ograniczenia fizyczne, w tym
momencie pewnie musiałby szukać gałek ocznych.
― Co? ― palnął bezmyślnie.
― Pytam, czy dzwonię nie w porę, ale widzę,
że odpowiedź nasuwa się sama, więc… w sumie to… to cześć.
― Nie, nie, nie, NIE ROZŁĄCZAJ SIĘ!
I tym oto sposobem umówili się na pierwsze
spotkanie. Styles zaopatrzył się we wszystko, co najpotrzebniejsze do takiej
wyprawy. Odstrzelony jak zwykle wyruszył w kierunku małej kawiarenki na rogu.
Dziewczę było istotnie urocze i w pewnym stopniu
podobne do Kubiak ― ciemne blond włosy, niebieskie oczy, szczupła, wysoka,
zabawna, inteligentna, ambitna. Chciała zostać dziennikarką, posiadała szeroką
wiedzę na temat świata, śledziła wszystkie konflikty i wydarzenia na scenie
politycznej ― w kraju i na świecie. Pasjonowała się wiedzą o społeczeństwie,
trochę mniej historią. Była pełna życia, pogody ducha i miała osiemnaście lat.
Tylko tyle zapamiętał. Od tego momentu w uszach brzmiał mu ciągle mlask.
Następnego dnia po szkole lotem błyskawicy
rozeszła się wieść, że wokalista szkolnej kapeli lizał się ze studentką U
pani Douglas. Każde kolejne ich spotkanie odkrywało niewiele więcej
tajemnic obojga ― chyba że cielesnych.
Miesiąc później, kiedy Styles uznał, że nadszedł
odpowiedni dzień, zaprosił Katie do siebie, sprytnie wykorzystując tydzień
pobytu swojej mamy na delegacji. Nie zapowiedział jej tego, jako niezwykłego
spotkania ― ot, czipsy, cola i dobry film. Przyszła punkt osiemnasta.
Rzeczywiście jedli słodycze, pili napoje gazowane, ale oglądali nietypowo, bo
komedię romantyczną. Kiedy pojawiły się napisy końcowe, przyssali się znów do
siebie, ale intensywniej niż zwykle. Po chwili wszystkie ubrania wisiały na
meblach, oni zaś na leżeli schodach. Zero nudy i schematów, myślał
sobie, poruszając rytmicznie biodrami w przód i w tył. Czy jej głos naprawdę
był melodyjny i sopranowy ― ciężko ocenić, z pewnością jednak cechowała go siła
emisji. Przekonała się o tym wchodząca do domu pani Styles.
Jej przerażony syn nie miał nawet jak włożyć
majtek ― stał więc takim, jak go Pan Bóg stworzył, zakrywając to, co
najbardziej mogło razić w oczy.
― HAROLDZIE! ― Ten wrzask rozdarł mu uszy.
― Co ty tutaj robisz?! ― krzyknął mocno
zdziwiony.
― To JA powinnam o to spytać!
Harry bardzo się zmieszał, unikał wzroku matki i
błądził nim po podłodze.
― My… my zbieramy okruchy ze schodów. ― Oparł
nawet zgiętą w łokciu rękę na poręczy.
― I do tego potrzebne wam gumki i brak ubrań,
tak?! ― Grace zrobiła się czerwona jak burak na twarzy.
― Nie do końca, to taki nowy pomysł. Wiesz,
mamo, wietrzenie ubrań dla lepszego komfortu, poświęcenie dla nauki.
Matka zaczęła dygotać na całym ciele. Styles
doskonale wiedział, że może już dzwonić do zakładu pogrzebowego, by zamówić
sobie trumnę na wymiar. Tylko garnitur trudno wybrać… Siedząca za nim
przestraszona i równie naga Katie starała się ukryć za jego nogami.
Grace zamaszystym ruchem wskazała szczyt
schodów, krzycząc:
― RAAAAAAAAAAUUUS!
I po chwili zniknęła nawet dziewczyna. Ubrany
Harry zszedł na dół do mamy dopiero wieczorem, koło dziewiątej. Wtedy nasłuchał
się długiego wykładu na temat nieodpowiedzialności niewyżytych pawianów,
takich jak oni oraz stosowania mózgu w sytuacjach wysokiej rangi. Z
opuszczoną i podpartą dłonią głową bawił się drobną monetą, jeżdżąc nią po
stole i planując kolejne spotkanie, tym razem z większym stopniem prywatności,
choć ten zdawał się wyższy niż w rzeczywistości był.
― Dwa tygodnie później się rozstaliśmy, ale
zdążyłem ją przelecieć z… dwa razy.
Faceci bez końca rechotali jak ropuchy. Niall
nawet spadł z łóżka.
Potem jakoś zebrało im się na zwierzenia, co u
osobników płci męskiej jest rzeczą rzadką. Stąd wiadomo, że Zayn został dwa
razy brutalnie porzucony i od tego czasu bardzo zamknął się w sobie; był też
czas, kiedy nie miał żadnych przyjaciół. Musiał się usamodzielnić, samotność
nauczyła go odwagi. X-Factor przywrócił w nim dawnego, głośnego Zayna. Niall
rozstał się z jedną z dziewczyn, która dwa dni później zmarła na atak serca
(niewykryta wada). Długo nie mógł się pozbierać ― nie pomagało czytanie
książek, bieganie ani nawet treningi piłki nożnej. Na meczu był
zdekoncentrowany, doprowadził trenera do białej gorączki i omal nie wyleciał.
Do dziś nie wie, jak to się stało, że poszedł na przesłuchanie i siedzi w domu
uczestników, włączony do zespołu. Louis z kolei opowiedział o swoim mocnym
przywiązaniu do mamy, takim, jakiego zwykły mężczyzna nie powinien okazywać.
Jego miłość do matki była jednak na tyle silna, że musiał dzwonić przynajmniej
raz dziennie, żeby jej wszystko omówić.
― A ty? ― spytał Styles, patrząc na Łyżkę.
Liam, który od dłuższego czasu nie zabierał
głosu, zdawał się być jakiś pochmurny i zagniewany na Bóg wie co. Należał do
tego typu osób, które nie przywykły do mówienia głośno o swoich problemach, a
co dopiero uczuciach.
― Co ja? ― burknął.
― Przyznaj się, że na kogoś lecisz. ― Harry
wyszczerzył białe kły w uśmiechu.
Prychnął, odwracając się do ściany na swoim
łóżku.
― Na nikogo nie lecę ― wymamrotał ze złością. ―
Za to tobie staje na widok Eweliny.
― Nic mi nie staje! ― oburzył się Baran.
― To była taka przenośnia, stary. ― Niall
położył mu rękę na ramieniu, jako że obydwaj zdążyli wtarabanić się w trakcie
opowieści na łóżko Louisa.
Zapadło chwilowe milczenie. Za oknem słońce
schodziło coraz niżej, miało barwę bardzo czerwonej pomarańczy. Nuda
doskwierała tak, że nawet zajęcia z Kotechą wydawały się lepszą wizją.
― Jest ładniejsza od Karoliny ― odezwał się znów
Frajer. Przyglądał się swoim palcom, co zakrawało na zachowanie psychotyczne w
jego przypadku. ― …którą i tak od początku upatrzył sobie Liam!
― NIKOGO SOBIE NIE UPATRZYŁEM!
Ze zbulwersowania Payne podniósł się do pozycji
siedzącej i zacisnął dłonie w pięści, cofając łokcie jak przygotowany do
wyjścia na ring. Aż chciało się mu kibicować!
― To czemu od pierwszego spotkania bez przerwy
się na nią lampisz?
Zayn zeskoczył ze swojego piętra i usiadł na
brzeżku wyra Tomlinsona, gdy już zapytał.
― Co prawda, nie jest to zafascynowane
spojrzenie, ale liczy się sam fakt!
Twarz Łyżki złagodniała odrobinę, w związku z
czym położył się, splatając ręce na przeponie. Uparcie wbijał wzrok w sufit.
Nawet nieszczególnie spieszył się z odpowiedzią, jakby układał cały monolog.
― Bo jest dziwna ― wymamrotał marudnie. ― Nie
podoba mi się! ― dodał z mocą. Teraz jego argumenty zaczęły nabierać
wiarygodności. ― Ma garbaty nos i w
zasadzie jest gruba. Nie przesadnie, ale jest. Te nieproporcjonalnie umięśnione
łydki, spasiony brzuch, za duże cycki, odstające uszy i małe dłonie… Nikt taki
nigdy w życiu mi nie przypadnie do gustu, więc skończcie tę swoją babską,
jałową, plotkarską gadkę.
Po chwilowej ciszy postanowiono pobudzić się
choć trochę przed wyjazdem do studia. Dochodziła piąta, pozostała im zaledwie
godzina, żeby do czasu przyjazdu samochodów znacznie się ożywić. Styles wziął
rzeczy i przepadł bez reszty w łazience, Niall oznajmił, że idzie po kolejną
porcję jedzenia, a Zayn zaczął od kompletowania garderoby. Liam i Louis
stwierdzili, że nie chce im się ruszać i postanowili przybyć „nietrzeźwi”.
Lenistwo jest przecież takie przyjemne!
* * *
Ciemno, ciasno i gorąco. Prawie się dusiłam,
czułam, że bardzo się pocę i miewałam momenty, kiedy chciałam po prostu
otworzyć drzwi i krzyknąć: NARESZCIE! A tutaj nici. W dodatku skądś dochodził
przeraźliwy smród, jakby ktoś nie mył nóg przez rok. Oddychałam więc w
koszulkę, przez co temperatura zdawała się jeszcze większa. Kiedyś przecież
muszą sobie pójść, pocieszałam się w duchu. Niestety, nieskutecznie.
Na moment wystawiłam twarz spod koszulki,
badając nosem teren. Nadal Kotlina Czadu. Jeżyno, z jakimi flejtuchami ja się
zadaję, weźcie mnie stąd, BŁAGAAAAAAM! Zrobię loda.
…
…
…
Może jednak nie. Ale kupię Kinder Niespodziankę,
to już coś! I gdzie są ci rycerze na białym koniu, kiedy dama znajduje się w
potrzebie? Jak zwykle wolą chlać z kumplami z piechoty niż pomyśleć o tym, że
być może ktoś umiera w straszliwych męczarniach, w odorze rodem z thrillera. Bo
francuska perfumeria to to nie była.
Przechyliłam głowę do tyłu. Między materiałami poczułam
coś przyjemnego. Tak, tak, tak, chwała temu, który używa Playboya! KOCHAM CIĘ,
CHŁOPCZE, WYJDŹ ZA MNIE! Musiałam się po cichu zaciągać tym zapachem, bo w
t-shircie miałam saunę.
A to wszystko przez Ewelinę. Czy to moja wina,
że prostownica spadła? W sumie tak, ale specjalnie tego nie zrobiłam, więc
mogła mnie łaskawie nie gonić z ręcznikiem! (Zrobiła z niego „marchewę”,
rozumiecie to?! Chciała mi tym przylać!).
― Nie widział ktoś moich skarpetek? ―
usłyszałam przytłumiony głos Zayna. ― Takich białych.
― Ale ty masz prawie same białe ―
zauważył inteligentnie Liam.
― Te miały Barbie na kostkach.
Zapadła cisza.
― Barbie? ― powtórzył zdumiony Styles,
który właśnie wyszedł spod prysznica, po czym ryknął śmiechem, a za nim reszta.
Miałam wrażenie, że Malik bardzo się czerwieni.
― Prezent od babci na Wielkanoc, miałem je
wywalić?!
― A myślałem, że to moje różowe stringi z
wystającą trąbą słonia są przypałowe… ― dorzucił Lou, ale zaśmiali się,
jakby już znali tę historię.
Moja mina mówiła wszystko, absolutnie wszystko.
Nie chcę już znać ich sekretów, nie podoba mi się to, trzeba było w porę stąd
wyjść, teraz muszę czekać na zbawienie!
Zaczęłam się w myślach modlić, żeby wszyscy
dostali sraczki i w mig usunęli się z pokoju, choćby kosztem naszego kibla! Błagam,
niech mnie ktoś stąd wypuści!
― Poszukaj w szafie, dość często wrzucasz tam
swoje rzeczy ― dodał Louis, kiedy razem z zespołem przywołał się do porządku.
O, nie, nie, nie, nie, nie, facet, won stąd, nie
słuchaj go, to debil, błagam…
Zaraz. Skarpetki? Szafa? MALIK, TY NIECHLUJU
ZASRANY, NOGI SIĘ MYJE, A NIE WIETRZY! Mniejsza, znalazłam się w opałach i to
całkiem poważnych. Żeby tak być Potterem i użyć teleportacji, proszę, Boże,
uczyń mnie czarownicą, niech magiczne siły zabiorą me biedne ciało z tej trumny…
Kroki zbliżały się w moją stronę, serce waliło
mi jak młotem. Słyszałam głuche dudnienie tętna w uszach, temperatura kończyn
automatycznie spadła. Nagle zrobiło mi się bardzo zimno, zaczęłam trząść się
jak osika.
Trzy.
Dwa.
Jeden.
Drzwiczki skrzypnęły.