Pobudka
była najcudowniejszym momentem w moim życiu. Jeszcze nigdy przedtem
nie chciało mi się tak bardzo żyć, śpiewać, tańczyć i
świrować! Wszystko tylko dlatego, że poprzedniego dnia miałyśmy
przyjemny wieczór. Upominałam samą siebie, żeby powściągać
emocje, ale w momentach samotności szło mi to zdecydowanie kiepsko.
Zaraz po przebudzeniu, kiedy mózg częściowo tkwił jeszcze we
śnie, radość trudniej było mi pohamować. Spod pierzyny
wyskoczyłam prawie tanecznym krokiem, wyłam na cały głos, a
Ewelina tylko się ze mnie śmiała, kręcąc głową. Rozpierana
byłam przez głęboko zakopane pokłady energii. Rozpierały mnie do
tego stopnia, że otworzyłam drzwi na korytarz, dając wszystkim
znać, że mam świetny humor. Co prawda nikt już nie spał, ale
myślę, że nie każdy lubi słuchać odgłosów godowych wieloryba.
Mój aksamitny wokal poruszył naszych sąsiadów, którzy
przyłączyli się do ubawu Ewelajn, choć może nie wszyscy.
Niektórzy gnili w wyrach, nie słysząc ani dźwięku! Do Jaskini
weszli Zayn,
Liam
i Niall
― każdy jedynie szlafroku (i bieliźnie naturalnie, ale i tak… Z
drugiej strony, dobrze, że nie w samych ręcznikach na biodrach).
Początkowo stanęli w progu (Araber
opierał się o framugę) z założonymi rękami.
Akurat
zaczęłam wykonywać pizzę,
śpiewając do tego klubowy hit:
―
…and
I thought to myself: WHAT THE FUCK?!
Widziałam
ich spojrzenie na Ewelajnę, kiedy wirowałam po całej powierzchni
pokoju.
―
Nie
pytajcie mnie, czy jest walnięta ― powiedziała. ― Odpowiedź
nasuwa się sama.
Wtedy
nawet ja przerwałam swoje wygibasy i roześmiałam się z całą
resztą.
―
Wejdźcie,
nie stójcie tak w drzwiach ― zwróciła się do nich, otwierając
skrzydło szerzej.
Niepewnie,
rozglądając się (nawet Liam i Niall, którzy przecież mieli
okazję widzieć nasze cztery ściany), wkroczyli do środka,
rozsiadając się na łóżkach. W tym momencie zajęłam łazienkę,
przemywając twarz zimną wodą i doprowadzając się do ogólnego
porządku. Wskoczyłam w coś bardziej przyzwoitego niż różowa
piżamka w kwiatki. Nałożyłam swój codzienny, skomplikowany
makijaż ― tusz do rzęs i bezbarwny błyszczyk do ust. Każdy
podkład, róż i tym podobne specyfiki, budziły we mnie mniej lub
bardziej wytłumaczalną odrazę. Nie wiem, jak tam kto, ale ja
osobiście nie lubię chodzić w masce…
Kiedy
wróciłam, cała czwórka prowadziła ożywiony, wesoły dialog.
Zayn i Liam, siedzący na moim wozie, ewidentnie coś żuli, nie
wspominając o tkwiącym naprzeciw nich, a obok Eweliny Niallu, który
miał pełne usta… Na mój widok się uciszyli, ja zaś
kontynuowałam popis taneczny, nucąc Only
girl in the world
pod nosem i czesząc te nieznośne kudły.
―
Karolina?
― zaczęła moja lokatorka tonem, który nie mógł oznaczać nic
dobrego.
―
Taaaak?
― Rozmawianie z nią w języku innym niż polski było co najmniej
DZIWNE.
―
Ekhem,
czyyy… bardzo zależało ci na tych pieguskach?
Błyskawicznie
odwróciłam się na pięcie ze szczotką omotaną moimi włosami w
ręce. Milczałam przez kilka trwożliwych sekund, po czym wrzasnęłam
na całe gardło:
―
ZEŻARLIŚCIE
M O J E PIEGUSKI?!
Wszyscy,
jak jeden mąż, spojrzeli na mnie wzrokiem spłoszonej antylopy.
―
RAAAAAAAAAAAUS!
I
tą oto subtelną aluzją, gestem sugerując wyjście, poprosiłam
naszych gości o opuszczenie pomieszczenia. Ewelina śmiała się
jedynie, choć była współwinna! Ale po chwili zamknęła się w
toalecie, doprowadzając wszystko do porządku. Ja ukończyłam
szarpanie czupryny i pozwoliłam sobie na odrobinę fantazji,
zaplatając ją w dwa warkocze. Jeszcze tylko się upewniłam, że
moje jeansy-rurki i luźny top w biało-różowe paski z zielonym
napisem wyglądają obrzydliwie i mogłam zabrać się za ścielenie
łóżka. Po podejściu do niego okazało się, że jest pełne
okruszków po ciastkach! Ze złością, acz rutynowo, wytrzepałam w
powietrzu pościel, a później pedantycznie ją zaścieliłam.
Ponieważ była niedziela i, jako chrześcijance, nie wypadało mi
nadmiernie sprzątać, ograniczyłam się tylko do zmiecenia śmieci
z podłogi i wyrzucenia ich do kosza na korytarzu. Kiedy się tam
znalazłam, odkryłam, że No
Direction
otworzyli na oścież swoje drzwi i wrzeszczą jak opętane małpy w
ZOO. Albo Ewa Minge w wywiadzie na New
York Fashion Week,
z tą różnicą, że oni UMIELI angielski i nie darli się: FENK,
FENK, FENK, FENK WERY MACZ!
Pokręciłam tylko głową i wróciłam do siebie.
Zdecydowałyśmy
z Ewelajn, że czas byłby najwyższy udać się do kuchni, bo
żołądki dawały się we znaki. Zadowolone z życia, na nowo pełne
zapału, zbiegłyśmy, tupiąc przy tym jak słonice, na dół, do
królestwa kucharek. Było puste, ale pomyślałyśmy, że być może
mają przerwę, więc same się obsłużyłyśmy.
Pomieszczenie
należało do przestronnych, przyjemnych na dla oka. Posiadało wiele
metalowych elementów, służących jako miejsca pracy. Ja średnio
czułam głód, więc ograniczyłam się do miski płatków
śniadaniowych (świadoma późniejszej zgagi), natomiast Ewelajna
postarała się o kanapkowy kopiec kreta i z wyszczerzem poprosiła
mnie, bym otworzyła drzwi do jadalni, bo jej
się stosik wywali.
Zaraz
po opuszczeniu kuchni zrzedła mi mina. Ci neandertale już tam
siedzieli i żarli jak prosiaki. Jakim cudem nie stali z nami i nie
przygotowywali sobie sami posiłku ― nie mam bladego pojęcia. Wiem
za to, że jakoś mi się odwidziało ich towarzystwo po wchłonięciu
MOICH ULUBIONYCH KRUCHYCH CIASTEK. Mimo to usiadłyśmy obok nich.
Ewelajn się bardzo ucieszyła na ten widok.
―
Cześć!
― oznajmiła im głośno i pogodnie.
Oni
bardzo odzwierciedlali jej nastrój. Odpowiedzieli nierównym hej
i wrócili do rozmowy, choć nie całkiem.
―
Co
tam? ― spytał z szerokim uśmiechem Styles. ― Jak wam mija ta
słoneczna niedziela?
―
Dobrze
― odparła Kubiak, przełknąwszy kęs swojej kanapki. ― A wam?
―
Planujemy
pograć trochę w Twistera, skoro wszyscy są dziś nieżywi i udają,
że ich nie ma ― odpowiedział. ― Przyłączycie się?
To
jego suszenie kłów MNIE nie przekonało, ale moją współlokatorkę
owszem.
―
Ja
tak ― zdecydowała ochoczo. ― Karolina? ― Zwróciła na mnie
oczy.
Grzebiąc
monotonnie w swojej misce łyżką, podpierając policzek ręką,
wzruszyłam ramionami.
―
Mogę,
dlaczego nie…
Kątem
oka dostrzegłam, jak Liam marszczy czoło.
―
Stało
się coś? Rano byłaś w świetnym humorze, a teraz prawie wpadasz
twarzą do mleka ― stwierdził.
I
wtedy zrodził się w mojej głowie pewien szatański pomysł.
Zabrałam do komory
zupnej
jeden płatek, starając się, aby nie pływał, wymanewrowałam ręką
tak, by łyżka miała drogę wolną i… strzeliłam w stronę
kolegi.
―
BITWAAAAAA!
Louis,
bo to on oberwał, ochoczo zabrał się do walki, samemu będąc
„rannym” w czoło. Po chwili wszystko latało w powietrzu i
znalazło się tam, gdzie nikt by nie podejrzewał. W pewnym momencie
zrobiło mi się żal sprzątaczek, ale w tej samej chwili dostałam
szynką z liścia, więc nie mogłam dłużej stać bezczynnie,
dumając nad rzeczami mało ważnymi. Jako pierwsza wskoczyłam na
stół, wymachując nożem jak szpadą, a w ślad za mną poszedł
Niall, dzierżąc widelec. Zaczęłam zaciętą walkę z Louisem,
reszta zaś wolała miękkie działa, jak bułki, sałaty, pomidory i
inne takie.
Nagle
i niespodziewanie coś głośno chlupnęło i wszyscy znieruchomieli.
Odwróciłam się do tyłu, a tam Styles stał równie oniemiały, co
my, z tą różnicą, że on miał miskę na głowie, a z włosów
skapywało mu mleko. Zamilkliśmy w obawie o własne bezpieczeństwo,
lecz sam zaatakowany wykrzyknął:
―
TA
ZNIEWAGA KRWI WYMAGA!
Dziwne,
czyżby czytał Dzieci
z Bullerbyn?
Niezależnie od tego, czy to zrobił czy nie, wojowniczy był równie
co Lasse, a zatem na pewno nie miał zamiaru odpuszczać odważnej
Ewelajn. Biedna, aż jej zaczęłam współczuć, kiedy lokaty
Achilles biegł w jej stronę z rękami pełnymi torebek po
herbatach.
Niestety,
wypadki chodzą po ludziach, jak mówi stare przysłowie. Nie minęło
może dziesięć minut, a byłam świadkiem czegoś o wiele bardziej
bolesnego niż owsianka na łbie.
Tak
się złożyło, że mój przeciwnik, Zayn, stracił swą jedyną
broń ― łyżkę. Dzięki wrodzonym zdolnościom fechtunku
zostawiłam wroga bezbronnego jak mała dziewczynka. Przerażony
Malik otworzył usta jak karp na święta i gorączkowo rozglądał
się w poszukiwaniu jakiegoś godnego zastępstwa. I wtedy
usłyszeliśmy jakoś tak:
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
ZZZZZZZIU!
BUM!
Kiedy
odwróciłam się tułowiem do tyłu, zobaczyłam przedziwny widok.
Liam leżał jak długi tuż obok stołu, acz w kałuży mleka, a
minę miał co najmniej przerażoną. Podźwignął się na łokciach,
zgiąwszy jedną nogę w kolanie, i wpatrywał w podłogę, jakby
zbliżała się do niego Nagini*.
Ale co niebezpiecznego mogło być w łyżce, mokrej posadzce i
poślizgu, z którego wyszło się cało i bez szwanku?
Otóż,
ku mojemu zdziwieniu, coś mogło.
Wszyscy
wpatrywaliśmy się w ten niespotykany obrazek z lekką
dezorientacją, choć w ciszy. Minęły dobre dwie minuty, zanim
Niall, zatrzymany w zamiarze rzucenia górną kromką kanapki,
zapytał:
―
Co
ty robisz?
Ale
Liam się tylko cofnął, rozmazując na podłodze białą ciecz.
―
Liam…?
― Louis też nie rozumiał.
Lecz
nawet tym razem nasz kolega nie odpowiedział; uderzył plecami w
ścianę z hukiem, którym się nie przejął, po czym zaczął
jęczeć, płakać i popiskiwać. Ostrożnie, przywierając mocno
tyłem do paneli ściennych, wstał na równe nogi, choć nie
gwałtownie, ale powoli, wpatrując się ze strachem w miejsce, w
którym jeszcze przed chwilą leżał. Oddychał płytko i szybko,
jakby naprawdę znajdował się w zagrożeniu. Miałam ochotę na
niego krzyknąć, bo od stania na ugiętych kolanach bolały mnie już
stawy, a musiałam pozostać w bezruchu dla większej
spektakularności tej sceny.
Po
upływie kilku kolejnych sekund z wrzasko-płaczem uciekł na górę.
I kiedy się rozluźniliśmy z zamiarem przedyskutowania zaistniałej
sytuacji, z kuchni doszły nas czyjeś głosy wraz z krokami, więc
cichaczem wymknęliśmy się z pomieszczenia, cały bajzel
pozostawiając na głowie obsługi. Słyszeliśmy jedynie okrzyk
głębokiego wstrząsu, kiedy skradaliśmy się na palcach po
schodach.
Nie
zawitałyśmy do chłopaków, tylko od razu skierowałyśmy swoje
kroki do siebie. Okazało się, że spędziłyśmy w jadalni godzinę.
Wydało mi się nieprawdopodobne, że przez cały ten długi czas
nikt nas nakrył; przecież ryzyko było ogromne. A mimo to uszliśmy
z życiem. Całe szczęście! Bo gdybyśmy uszli bez niego, to może
wciąż tkwilibyśmy w tym samym miejscu.
*
* *
―
A
więc
łyżkofobia,
tak? ― spytałam tonem specjalisty, kręcąc się na krześle
obrotowym. Mieli biurko, chamy jedne!
Liam
siedział na swoim łóżku (na piętrowych spali, burżuje!),
obejmując podciągnięte pod brodę kolana, z oczami wielkości
pięciozłotówek, kołysząc się przy tym nieznacznie w przód i w
tył. Przypominało to trochę psychoterapię, choć było spotkaniem
czysto towarzyskim, wypoczynkowym i poobiednim. Na zegarze dochodziło
bowiem wpół do drugiej. Ta pseudoszlachta zaprosiła nas do siebie,
bo przecież rano ustaliliśmy, że gramy w Twistera, a póki co od
trzydziestu minut rozmawialiśmy, patrząc na wstrząśniętego pana
z nieokreślonymi włosami. (Nadal uwierało mnie, że nie mogę
sprecyzować ich koloru). Przy obiedzie zresztą niczego nie tknął,
tylko patrzył tymi swoimi ogromnymi ślepiami w talerz pełen zupy,
widocznie uciekając myślami do czegoś innego.
Ewelinie
bardzo chciało się śmiać; usadowiła się pod ścianą obok mnie
(choć Niall nalegał, żeby usiadła na jego łóżku, a więc pod
Stylesem; mądra dziewczyna, też bym nie siadała pod lokatymi
frajerami) i zakrywała usta, żeby nie wybuchnąć. Czarny z szopą
barana (wciąż nie mogę sobie przypomnieć jego imienia!) tkwił po
turecku na swoim wozie, pisząc intensywnie smsy, Niall opierał się
o ścianę tuż pod nim, z ugiętymi kolanami i położonymi na nich
rękoma z wyprostem w łokciach. Naprzeciw niego był właśnie Liam,
a nad nim Zayn, wymachujący zwisającymi nogami. Tylko Louis, mający
zwykłe łóżko, przystawione do poprzedniego, patrzył na swojego
zszokowanego kolegę niepewnie. No cóż, nie co dzień ktoś
wyznaje, że boi się łyżek!
Po
mojej wypowiedzi Niall się zaśmiał.
―
To
jak ty masz zamiar jeść zupę? ― spytał, ale nie otrzymał
odpowiedzi. Jak każdy dzisiaj.
―
Pewnie
będzie przechylał talerz ― odparł z jednostronnym, lekko kpiącym
uśmieszkiem Zayn.
―
Jasne,
ale najpierw musimy kupić pontony ― dodał Styles, który wreszcie
odrzucił telefon na poduszkę i odchylił się, podpierając z tyłu
wyprostowanymi rękami.
Zaśmialiśmy
się. Nawet na usta Liama wkradło się coś na wzór radości, choć
być może miałam omamy.
―
Eeeeeeej,
chodźcie graaaaaać! ― odezwałam się dość marudnie z
żartobliwie skwaszoną miną. Zwykle nie narzekałam na nudę, ale
tym razem musiałam. SERIO. Chociaż uwielbiałam rozmowy i uważałam
je za o wiele lepsze, bardziej wciągające zajęcie niż
imprezowanie, to tego dnia odczuwałam silna potrzebę spożycia
moich nowo odkrytych pokładów energii.
―
Właśnie,
kompletnie zapomniałem! ― wykrzyknął Niall, zsunąwszy się na
brzeg łóżka, tak, że dotykał całymi stopami podłogi. ―
Wiedziałem, że coś mam jeszcze fajnego do zrobienia!
―
Ale
gra w tym pomieszczeniu to nie najlepszy pomysł ― powiedział
rzeczowym, poważnym tonem znów Araber.
―
To
u nas ― zaproponowała prędko Ewelina, wstawszy z posadzki. ― My
mamy więcej miejsca.
W
zasadzie oba pokoje były podobne, mimo że nasz mieścił dwie
osoby, a ich aż pięć, w dodatku dawał wrażenie mniejszego niż w
rzeczywistości ― może przez ciasnotę wyr, bałagan i upchanie
mebli. Naprzeciw bowiem wozu Louisa stała pojemna szafa, a obok
niej, prawie rozpychając ścianę, biurko, choć po co ― nie
wiadomo.
Wszyscy
podnieśli bagażniki lub zeskoczyli na dół. Wszyscy, prócz Liama.
―
No
chodź! ― cedził przez zęby z wysiłku blondynek, ciągnąc
kumpla za rękę.
Ten
jednak ani drgnął, jakby był wyciosany z kamienia. Potem zaczęło
się masowe namawianie; każdy po kolei podchodził do niego i tłukł
mu, żeby się ruszył, że u nas nie będzie łyżek i tak dalej.
Każdy, ale nie ja. Ja słuchałam z lekkim z nudzeniem tych prób,
ale nie odezwałam się ani słowem. Raz na jakiś czas westchnęłam
ze zniecierpliwieniem, aż skończył im się zapas negocjatorów.
Zrezygnowany Niall poprosił mnie, bym przemówiła do pana L., choć
widziałam po jego oczach, że raczej średnio wierzy w powodzenie
tej misji.
Rozplotłam
ręce na piersiach i podeszłam do nowego kolegi z miną co najmniej
groźną. Zbliżyłam swoją twarz do jego na niebezpiecznie
niewielką odległość i przemówiłam pełnym grozy głosem:
―
Nie
znam cię, gościu. ― Chłopak ściągnął brwi i lekko zmrużył
oczy, obserwując uważnie moją twarz, a konkretnie obszary nad
oczami. ― Wiem za to, że jeśli zaraz nie podniesiesz dupy, to
zostaniesz w strzępach, a ludzie zobaczą po tobie tylko conversy. ―
Na samo to słowo kilka niewyraźnych, zamazanych obrazów przebiegło
mi przed oczami, ale szybko je odgoniłam. ― Słuchaj, tam nikt nie
ma sztućców, więc może ŁASKAWIE WSTANIESZ, BO W TWISTERZE NIE MA
GWAŁTU ŁYŻKAMI?!
―
Przynajmniej
zatwierdzonego ― mruknął Styles.
Posłałam
mu mordercze spojrzenie, na widok którego on uniósł dłonie w
obronnym geście. Cała szóstka stała ściśnięta w drzwiach,
jakby w obawie przed siłą rażenia mojego gniewu. Hmm, słusznie.
Wróciłam
do mojego pacjenta, który nie zmienił mimiki twarzy.
―
Robią
ci się zmarszczki mimiczne ― oznajmił jak Filip, który
wyskakiwał z konopi.
Wywróciłam
oczami, choć rodziła się we mnie furia. I coś jeszcze, ale
pomińmy, bo to nieistotne.
―
Tak
podrywasz dziewczyny? ― W tej kąśliwej uwadze było coś
zdecydowanie rozzłoszczonego.
Ekipa
w progu roześmiała się serdecznie i okazało się to zbawienne,
bowiem Liam uśmiechnął się szeroko, a ja mogłam się przemieścić
w stronę wyjścia, bo zszedł z łóżka.
Wszyscy
wkroczyli do naszej Jaskini,
znaczna część była tu po raz pierwszy. Niall wszedł odważnie z
pudełkiem z grą pod pachą, Zayn wciąż się jeszcze rozglądał,
podobnie Styles, łyżkofobik
zaś uczepił się ramienia Louisa, który ― pomimo pierwszej
wizyty ― mało zajął się wnętrzem, raczej pożądliwie patrzył
na biedny karton.
Blondynek
wszystko rozłożył, ale to Frajer się poświęcił i jako pierwszy
kręcił. Cóż za niezwykła odwaga, a jaki trud!
Zaczęło
się łagodnie, ale, co normalne w tej grze, potem nastąpiły
znaczne komplikacje. W pewnym momencie stałam w „mostku”, ale z
jedną tylko ręką na podłodze; pod drugą miałam głowę Liama,
nad brzuchem Nialla, między nogami Louisa (też tylko czerep) ―
Ewelina majaczyła gdzieś z boku z Zaynem. Pierwszy padł ten nade
mną, później Zayn, Louis, Ewelajn, ja i wygrał Liam. Nie obyło
się bez dziwnych okrzyków przed „rozjazdami” kończyn na
śliskiej macie, śmiechu i bolesnych upadków na podłogę. Nasz
zwycięzca pierwszej rundy tym razem przejął zegar. Dziwne, ale
odniosłam wrażenie, że specjalnie przesuwa wskazówki tak, żebym
się mogła szybko wywalić, bo znowu mnie obserwował (powtarzam, to
nie jest to romantyczne
obserwowanie,
przysięgam na Twixa!) ze względu na to, że grałam blisko niego, i
pewnie miał ubaw, kiedy z przerażoną miną zajmowałam kolejne
pola. Tym razem kolejność upadków była zgoła odwrotna: Louis,
ja, Ewelina, Styles, Niall i ZAYN! Ten, który uważa siebie na
motoryczne beztalencie! Kiedy chciałam odpocząć przy trzeciej
partii, to surowo mi zabronili, tłumacząc, że bez obydwu dziewczyn
to już nie tak fajne. Z rezygnacją więc oddałam tarczę Lou.
Stanęliśmy
kolejno: Niall, Styles, Ewelina, Malik, ja i Liam. Na dobry początek
same stopy, później już dłonie. A później chyba nawet nos.
Najgorsze jednak dopiero na nas czekało.
Nie
wiem, jakim cudem, ale trzeba było przybrać pozycje o wiele
trudniejsze niż w Kamasutrze. Znów robiłam mostek, ale tym razem w
szerz, nie wzdłuż. Mój baczny obserwator, żeby móc zaliczyć ten
poziom, musiał zrobić pewien krępujący manewr. Kiedy
uświadomiliśmy sobie, że to konieczność, spojrzał na mnie
nieśmiałym, zażenowanym, pytającym wzrokiem, a ja westchnęłam,
czując nadchodzący wstyd i, nie patrząc na niego, wbiłam wzrok w
sufit.
I
wtedy, żeby dosięgnąć pola po mojej prawej, położył głowę na
mojej klacie. Dość dobrze wykształconej, ekhem.
Wiem,
że to okropne pocieszać się czyimś nieszczęściem, ale otuchy
dodawał mi fakt, że Niall i Ewelina znajdowali się w o wiele
gorszym położeniu. Tak konkretnie to prezentowali pozycję
klasyczną, ale bardziej „w powietrzu”: mostek (Kubiak) oraz na
czworaka (pan N.); szczególnie, że on miał nogi szeroko
rozstawione z obu jej stron. Styles, który posiadał raczej
bezpieczne miejsce, dziwnie na nich patrzył, kiedy śmiali się z
tego z lekkim rumieńcem. A Zayn… Zayna nie zdążyliśmy zobaczyć,
bo od razu rozjechał się jak ropucha i z obitymi kolanami, ale i
śmiechem, odszedł w stronę Louisa. Ja błagałam, żeby ten szybko
wyznaczył nowy ruch. Mięśnie zaczęły drżeć i lada chwila stawy
mogły się ugiąć pod ciężarem własnego ciała. Kątem oka
jednak wciąż miałam namierzonych naszych amatorów sztuki kochania
w Twisterze, którzy trzęśli się ze śmiechu jak niemądrzy i co
rusz dodawali głupie komentarze.
Nie
minęło dziesięć sekund, a upadli na podłogę, pozostając na
swoich miejscach. Logiczne więc, że leżeli na sobie. Czerwoni na
twarzach ze wstydu i ubawu, powolnie podnieśli się z maty, a na
placu boju pozostałam ja wraz z dwoma facetami. Lou bardzo to
odpowiadało, że przez swoje wleczenie się wyeliminował trójkę
zawodników, ale moje ręce dawały jasne sygnały, żeby nie
przeciągał. Mimo że ich nie widział, zakręcił wskazówką.
Musiałam
się odwrócić tak, że wyglądałam, jakbym robiła pompki. Na
OGROMNE nieszczęście, Styles musiał, NIE MIAŁ, (tu wstaw swoje
ulubione przekleństwo), WYBORU, i znalazł się pode mną. A miałam
dekolt. Jego twarz była na tym poziomie.
Kiedy
Liam zobaczył wzrok oraz minę swojego kumpla, przewrócił się ze
śmiechu i tym samym spowodował, że wojowników zostało dwoje. Co
gorsza, jeden z nich wcale nie krył się z tym, że interesuje go
moja klatka piersiowa. Skupiał się na biuście i badawczym wzrokiem
mu się przyglądał, a czułam, że płonę na twarzy, choć
udawałam, że tak nie jest. Pozostali przegrani i prowadzący także
dobrze się bawili, czego nie mogę powiedzieć o sobie. Zrobiłam z
lekka znudzoną minę.
―
Masz
fajne cycki ― oznajmił, nadal nie odrywając od nich wzroku.
―
Wiem.
― Do tego doszło coś na wzór lekkiej irytacji.
Nasza
widownia płakała.
―
Ale
one są naprawdę zajebiste. ― Wydaje mi się, czy powiększyły mu
się źrenice?
―
A
ja nie jestem głucha. ― Irytacjo-niesmako-zażenowanio-znużenie
urosło.
Ewelina
i Niall znów się kładli, ale już w przyczyn zupełnie innych niż
poprzednio. Liam z ledwością doczołgał się do reszty grupy,
która zajęła łóżko mojej współlokatorki, a Louis ciągle
komentował, ale na tyle szybko, że nie rozumiałam.
―
Lewa
noga na zielone!
Ja
po prostu podciągnęłam odpowiednią kończynę, przypadkiem
przybierając pozę startową przeciętnego sprintera, natomiast
gracz numer dwa nie przemyślał swoich ruchów i chciał przełożyć
nogę nade mną… będąc pode mną. Szkoda tylko, że nie pomyślał
o pewnej istotnej przeszkodzie.
O
MNIE.
I
tak oto zacisnął wokół mnie dwa dolne przeszczepy, a że się
wystraszył upadku, to i zawiesił na szyi.
―
STYLES,
OFIARO, PUSZCZAJ, BO MI ZARAZ KRĘGOSŁUP STRZELI! ― Nie byłam
wściekła, co najwyżej odrobinę rozzłoszczona.
Tak,
moje kręgi wołały o pomoc, bo gość ostatecznie nie ważył dwa
kilo, tylko jakieś sześćdziesiąt minimum… Był wzrostu Liama, a
to na pewno nie pozostawało bez znaczenia!
Teraz
drżały mi mięśnie WSZYSTKIEGO.
―
Ale
jak się puszczę, to walnę plecami o podłogę! Zostanę inwalidą!
―
Ty
już jesteś inwalidą, ale umysłowym! NO ZŁAŻ, z takiej wysokości
nic ci się nie stanie!
S.
zrobił zaskoczoną minę, w ułamku sekundy się uspokajając.
―
Nie?
Wywróciłam
oczami, zaciskając usta z wysiłku.
―
NIE,
KURWA!
Wtedy
spadł, a ja prosto na jego klatę. Ale ten zidiociały kretyn miał
zaciesz, bo położyłam się biustem. Natychmiast, oczywiście,
wstałam, ale i tak chciałam go zabić.
Reszta
na pewno będzie miała zakwasy w przeponie.
―
Ja
już nie gram! ― warknęłam, masując kark i wyginając się, żeby
wyprostować gnaty. ― Potrzebuję odetchnąć…
A
oni wciąż ta sama, śmiechowa śpiewka…
―
To
może na klacie Harry'ego?
Za
ten tekst pan L. (ten młodszy wyglądem) dostał jaśkiem w twarz,
co spowodowało jego upadek na plecy i jeszcze głośniejszą salwę
śmiechu zebranych.
Chłopcy
pozbierali jednak grę, słusznie stwierdzając, że byłoby tego na
dziś.
―
Macie
pół godziny odpoczynku ― rzekł Niall w drzwiach, odwracając się
do nas na pięcie. ― Potem macie być w salonie!
Kiedy
zobaczyłam wyłącznie jego plecy, zrobiłam minę w stylu: Tak,
oczywiście, zaraz przylecę,
która rozbroiła Ewelinę.
Nawet
jeżeli chciałybyśmy tam zejść, to i tak by nam się nie udało.
Zwerbowała nas bowiem Konnie do swojego ambitnego wywiadu dla X-tra
Factora i tym razem nie uciekłyśmy. Siedziałyśmy dwie godziny
(tak, dobrze czytacie!) i odpowiadałyśmy na bezsensownie nudne,
irytujące i głupie pytania. Co gorsza, niektóre trzeba było
nagrywać kilka razy, bo naszej wybitnej dziennikarce ciągle coś
nie pasowało w ujęciach. Rekord ustanowiło pytanie Co
lubicie jeść na śniadanie?,
które miało piętnaście powtórek, po czym prezenterka nazwała
mój nos garbatym i niefotogeniczym. Jedyne, co mi się nasuwało w
odwecie: Stary
w Bangladeszu jeszcze cię nie wyswatał? Bo jak się na ciebie
zamachnę, to nie zobaczysz ani słońca, ani deszczu.
Nie skomentowałam tego jednak, ostatecznie stwierdzając, że to nie
warte mojego języka. A poza tym mój nos naprawdę jest brzydki.
Na
kolację nie poszłyśmy ― i tak nie było oficjalnej dla
wszystkich. Sąsiedzi za ścianą robili hałas jak w dżungli, a my
ustawiłyśmy laptop na podłodze i przepisywałyśmy notatki,
gawędząc. Tego dnia prędko zasnęłyśmy, zmęczone ryzykowną grą
i szczegółowym, choć niepotrzebnym wywiadem.
Poniedziałek
był na tyle pracowity, że powiedzieliśmy sobie z No
Direction
tylko cześć
na korytarzu i wszystko. Wtorek wyglądał identycznie. Próba
rozmowy przy obiedzie skończyła się na tym, że Kotecha przyszedł
popędzić chłopaków i zaraz uciekli (drugie zajęcia w ciągu
dnia?), my zaś miałyśmy emisję, więc w sumie tylko westchnęłyśmy
ciężko. Dopiero środa coś zmieniła. Po obowiązkach wokalnych
usiadłyśmy w drugim salonie, tym mniejszym i od strony ogrodu. Cały
unurzany był w kolorze kremowym, miał duże okna, podzielone jakby
kratkami na małe kwadraty, no i na próżno by w nim szukać
telewizora. Stała skromna biblioteczka, szklane drzwi na zewnątrz,
kominek i wielki obraz, ale nie plazma. Należał do rzadko
uczęszczanych pomieszczeń, dlatego z westchnieniem ulgi opadłam na
kremowy, skórzany fotel. Ewelina usiadła kulturalnie na małej
kanapie. Jednej z dwóch (druga była naprzeciwko, między nimi stał
szklany stolik). Czytała jakąś gazetę, którą dorwała w
pierwszym salonie.
―
Czarna
wrona w kropki bordo… ― zaczęłam, flegmatycznie przeciągając
samogłoski.
―
A
to nie była krowa? ― Spojrzała na mnie znad lektury.
―
Niee,
ty masz jakąś wiejską wersję ― odparłam.
Ewelajn
pokręciła tylko głową z uśmiechem.
Pozwoliłam
sobie na chwilę powagi i pomyślałam o tym, jak niewiele dzieli nas
od występu na żywo. Jak każda sekunda nieuchronnie do tego
przybliża. Ilekroć pojawiał się ten temat, moje serce gwałtownie
przyspieszało. Żołądek od dawna to wiedział, od czasu do czasu
odzywając się mdłościami. Wtedy pikawa biła jeszcze szybciej ―
emetofobia, och, no tak, cudowna przypadłość…
Kubiak
omal nie dostała zawału, kiedy nagle na przeciwną kanapę przez
oparcie wskoczył Louis z uradowaną miną.
―
Cześć,
dziewczyny, co u was nowego? ― Jego optymizm o mało nie wpadł mi
to oka, tak nim tryskał.
Ewelina
podniosła magazyn.
―
Bravo?
― skrzywił się.
Wzruszyła
ramionami.
―
Jedyne,
co zastałam w salonie. Pewnie któraś z Belle Amie zostawiła. ―
Zupełnie, jakby nagle straciła humor.
Wówczas
oszklone drzwi od strony ogrodu rąbnęły i wbiegł przez nie
uśmiechnięty od ucha do ucha Zayn, usadawiając się na kanapie od
razu obok kumpla.
―
Hejka,
co tam?
Nie
zdążyłyśmy sobie nawet do końca przemyśleć, co mamy
odpowiedzieć, kiedy zjawił się przez to samo wejście Styles,
zadowolony tak samo jak reszta.
―
Źle
widzę czy wy też umieracie na nudę? ― Gość usiadł na oparciu,
szczerząc kły.
Nie
wiedzieć czemu, miałam dziką ochotę odpowiedzieć mu ŹLE
WIDZISZ!,
ale nasze samopoczucie szczególnie rzucało się w oczy, więc ze
zgryźliwej uwagi nici.
―
Ależ
skąd… ― Sprawiałam wrażenie rozpływającej się w fotelu.
Ziewałam
i widziałam rzeczy, których na pewno nie było w rzeczywistości.
Moje powieki zrobiły się ciężkie jak ołów, więc to chyba cud,
że nie zasnęłam. Choć nie powinnam być senna, jako że obecność
sąsiadów zawsze działała na mnie pobudzająco. Szczególnie, że
jeden wciąż patrzył na mnie tym wzrokiem obserwatora
niebezpiecznych drapieżników, mogących lada chwila zaatakować. No
tak, wychodzi mi to całe bycie świrem! Ach, było urodzić się
normalną…
Obudziłam
się, kiedy do pomieszczenia wszedł głęboko zamyślony Niall,
zajmując miejsce na podłokietniku obok Louisa.
―
Piętaszek…
― mruknął, wpatrując się niewidzącym spojrzeniem w podłogę.
―
Co
to był za jeden? ― Ewelajn się ożywiła.
―
Nie
wiem, ale chyba miał trzy pięty*
― odparłam, nie zastanowiwszy się jakoś specjalnie nad słowami.
Ci,
którzy się nam przysłuchiwali (czyli wszyscy obecni, oprócz
Stylesa i Zayna, zajętych rozmową), wybuchnęli śmiechem, ja zaś
się skrzywiłam. Przypomniało mi się o lekturze, której nadal nie
skończyłam.
―
Co
jest? ― Blondasek natychmiast zauważył zmianę mojego nastroju.
―
Muszę
czytać książkę ― jęknęłam.
―
Ty
ją czytasz? ― zdumiała się Ewelina.
―
Taaa,
ktoś musi.
Jeszcze
do tego wszystkiego dochodziła ta potworna, angielska pogoda za
oknem. Udusić za tę okropną, dobijająco-usypiającą szarość
nieba byłoby eufemizmem. Najchętniej pozbierałabym manatki i
wyniosła się stąd na Saharę. Co prawda, wróciłabym za chwilę,
bo nadmiernego gorąca wcale nie znoszę, ale przynajmniej
zobaczyłabym SŁOŃCE. Bez niego trudno mi było pozostać
optymistką na dłużej niż piętnaście sekund. Choć może się to
wydawać niektórym nierealne, to należałam do zagorzałych
pesymistek. Nie wiem tylko, czy to z wyboru czy z obserwacji
własnych, pogubiłam się przez te ostatnie kilka tygodni…
―
To
może karty? ― zaproponował Styles, kiedy Niall wyłożył się
jak długi na nim, Zaynie oraz Lou, marudząc, że zaraz umrze z
nudów.
―
Może
chodźmy wspólnie na siłownię?
Wszyscy
popatrzyli na Ewelajn jak na kompletnego szaleńca, więc tylko
wzruszyła ramionami i powróciła do gazety.
―
Dawno
nie byłem na Twitterze ― zamyślił się ten Szopa Barana.
―
Nie
wolno nam ― odezwała się moja współlokatorka rzeczowym tonem. ―
Jeśli wejdziesz i coś opublikujesz, możesz zostać wyrzucony.
Uśmiechnął
się do niej, przestając na moment wyglądać cwaniacko, ale ona
tego nie zauważyła, ponieważ w ogóle nie podniosła oczu znad
tekstu. Wydaje mi się, że późniejsze chrząknięcie miało
zwrócić jej uwagę, ale nie zrozumiała tej subtelnej aluzji.
―
Kamień,
papier, nożyce ― oznajmił Niall, wystawiwszy w moją stronę
pięść.
Zgodziłam
się od razu. Po pierwszym losowaniu on wygrał, bo nożyce tną
papier. Następnie ja, i znów on, i znów ja… Tak, nuda zabijała
mnie od środka.
―
Ludzie!
― krzyknął energicznie Lou, swoim zapałem zdecydowanie
wyróżniając się spośród zasypiającej reszty.
Automatycznie
podchwyciłam temat. Zerwałam się z tej sflaczałej pozycji,
rezygnując z oparcia i wyprostowując się.
―
Wy
świnie hodujecie na balkonach! ― dorzuciłam z pięścią
wyrzuconą w górę. ― Świnie, DZIĘKUJEMY WAM!
I
chociaż nic z mojej wypowiedzi nie miało większego sensu, to
reszta i tak miała ubaw. Ja zaś tylko posłałam uśmiech w eter.
―
A
śpiewanie? ― rzucił Zayn, kiedy razem zresztą doszedł do ładu.
Pokręciłam
głową.
―
Wystarczy
mi zajęć z Yvie.
―
Mam
ochotę na ognisko ― bąknęła Kubiak, odłożywszy gazetę na
stół, podciągnąwszy kolana do brody i objąwszy je rękoma.
Jak
na komendę spojrzeliśmy za okno.
―
Wiem
― burknęła.
Westchnęłam.
―
Może
Twister? ― S. wyszczerzył się głupkowato, za co Louis pacnął
go w potylicę. Dobrze robi, POLAĆ MU!
―
A
może stul
dziób?
― warknęłam.
Nie
wiedzieć czemu, od samego początku nie pałałam do niego zbytnią
sympatią. Swoją nonszalancją, mniemaniem o sobie, zachowaniem i
mimiką twarzy doprowadzał mnie do skrajnej furii. Miałam ochotę
powyrywać mu te gęste, czarne loki, po czym rąbnąć łopatą w
łysą czachę, zakopać żywcem i zatańczyć na jego grobie. Choć
z drugiej strony w miarę upływu czasu zaczynałam się do niego
przekonywać… W gruncie rzeczy bywał dość zabawny. Szkoda tylko,
że proces ten trwał boleśnie długo i żeby zupełnie go polubić,
brakowało mi jeszcze duuuuużo.
Zgodnie
z moimi przewidywaniami, nie przejął się, a jedynie zaśmiał
krótko. Znów ten cwany uśmieszek, grrr! GDZIE TA MOJA ŁOPATA?!
―
Tego
nie znam ― odparł.
―
Jak
stracisz kilka zębów, to poznasz. ― Kontrast między naszymi
minami był wręcz teatralny.
―
Spokojnie!
― zawołał Louis. ― Ten kociak lubi wszystkich tak irytować.
KOCIAK?!
Nawet
nie próbowałam zmienić czegokolwiek, żeby nie wyglądało, że
czułam się jak walnięta obuchem w głowę. Walnięta obuchem i tak
ogółem też. Zdezorientowana, zszokowana, zaskoczona i zażenowana
jednocześnie. Zbzikowałam na miejscu!
―
Eeeej,
stary, ja właśnie miałem popcorn wyciągać! ― Niall był
ewidentnie rozczarowany. ― Zapowiadało się na BITWĘ W KISIELU!
―
Chyba
twoim z gaci ― odmruknęłam, co wywołało kolejną salwę
śmiechu.
Zajęło
mi chwilę, nim się zrozumiałam, co Zayn robi po stołem. Ano
rozkręcał go. Jak Rumun. To cud, że wszędzie dywany były na
miejscu (w końcu tak łatwo je zwinąć). Nie był Rumunem, ale miał
arabską urodę, która wywoływała w głowach różne teorie o jego
pochodzeniu.
―
Co
ty robisz?
―
Bawię
się w Boba Budowniczego ― odrzekł, skupiony na dokładnych
oględzinach srebrnej, metalowej nogi szklanego stolika.
Lou
zaplatał Stylesowi warkoczyki, a pan blondasek zajął miejsce
śniadoskórego przyjaciela, który tymczasowo umieścił swój
bagażnik na panelach podłogowych, choć właściwie na futrzastym
dywanie. Kiedy spojrzałam w lewo, zobaczyłam śpiącą słodko na
kanapie Ewelinę. Usłyszałam jednak czyjeś kroki. Przez próg
świeżo przeszedł niewidzący na oczy, rozespany, rozczochrany i
półprzytomny Liam. Brakowało mu szarej piżamki w samochodziki,
puszystego, granatowego szlafroczka i króliczych kapci ― wypisz
wymaluj wybudzone dopiero co dziecko. Omiótł przelotnym spojrzeniem
całe pomieszczenie i nawet nie podniósł brwi (!).
―
Stój!
― krzyknęłam, zwracając na siebie uwagę wszystkich. (Śpiącej
Ewelajn również, na co sama obudzona nie zareagowała zbyt
entuzjastycznie). ― Ty!
Liam
zmarszczył się, usiłując pewnie sobie przypomnieć, kto do niego
mówi.
―
Hodujesz
świnie na balkonie, jesteś wyklęty z naszego klanu!
O
dziwo, podniósł jeden kącik ust.
―
A
to my mamy jakiś klan?
Odpowiedział
mu synchroniczny fejspalm.
―
No
i przecież hoduję świnie ― powiedział jakby na swoją obronę.
― Może nie na balkonie, ale w pokoju owszem.
Lecące
w jego stronę poduszki i bambosze utwierdziły mnie w przekonaniu,
że miał rację ― naprawdę żył z okropnymi prosiętami. Ale
wieprz też człowiek! Czy jakoś na odwrót, nie pamiętam…
Wspólną
decyzją wymknęłyśmy się z salonu podczas bitwy na pierze zaraz
po tym, jak z przerażającym hukiem spadła ogromna, porcelanowa
waza. Reszty nie wiem, doszedł nas jedynie wrzask z piętra poniżej.
Pięć minut później ktoś szukał szufelki. To był dobry wybór.
Wiadomo, kobieca intuicja. Faceci mawiają, że przereklamowana… W
takim razie żałuję, że nie uwieczniłam ich min na reprymendę
sprzątaczki i swojej na słuch o tym. Twarz płci żeńskiej
ewidentnie szczęśliwsza od męskiej!
*
* *
―
Horan,
dobrze mówię?
Uwielbiałam
krzesło obrotowe w ich pokoju. To wirowanie mnie uspokajało. A było
co uspokajać, oj było. Tym razem jednak się zatrzymałam,
subtelnie celując palcem w Louisa, który… właśnie pokręcił
głową.
―
Tomlinson
― poprawił.
Uśmiechy
nie schodziły im z facjat.
Westchnęłam
zrezygnowana.
Siedzieliśmy
przy włączonych dwóch lampkach nocnych i ogólnym półmroku.
Ciepła barwa światła nadawała przyjemny klimat pomieszczeniu.
Czułam się w nim lepiej niż za dnia.
Miałam
ochotę zryć łbem o mur. Zamiast tego wykonywałam kolejne obroty,
odbijając się rękami od biurka. Musicie tak kiedyś spróbować!
Jeżeli, oczywiście, lubicie przygodnie oglądać swoją treść
żołądkową. Dla mnie trauma nad traumy, bardziej się nie da.
Gdyby padło pytanie: wolałabyś
zjeść kilo pająków czy dwa razy zwymiotować?
odpowiedź byłaby jasna jak słońce. Oczywiście, że pająki, nie
jestem szalona!
Zabolał
mnie kręgosłup i na kilka sekund się skrzywiłam, patrząc tęsknie
po łóżku, pod którym stało pudełko i upchana torba podróżna.
Porządniś, pff! W dodatku kolekcjoner rzeczy bezsensownych,
pogratulować pasji. To już ciekawsze byłoby zbierać znaczki
pocztowe czy ćwiczyć refleks szachisty. Na moment wybudził się z
letargu, podczas którego utkwił oczami w suficie, zerknął na mnie
normalnie (!!), po czym wrócił do czynności.
To
dlatego, że była osiemnasta w piątek i wszyscy mieli dość.
Wszyscy, prócz mnie, bo ja się napiłam kawy w porywie dobrego
samopoczucia. Normalnie nie trawię tego fusowatego syfu
(rozpuszczalna jest stadem chemikaliów). Inni wypili ze trzy, cztery
co najmniej, a słaniali się na nogach. Ewelina, siedząca pod
ścianą naprzeciw, zapadała w dwuminutowe drzemki od czasu do
czasu. Kiedy na nią patrzyłam, samą mnie morzył sen, ale były to
kilkusekundowe, myślowe incydenty.
―
To
jeszcze raz. Horan
― wskazałam na Nialla, siedzącego obok Louisa.
Przytaknął
głową z lekkim uśmiechem.
―
Tomlinson.
― Lou potwierdził. ― Harry.
― Przypatrujący mi się (same rewelacje!) od kilku minut Styles
poszedł w ślady przyjaciela, nie omieszkując przy tym wyszczerzyć
uzębienia. ― Malik.
― Zayn zgodził się ze mną długim mmmmhhhmmmmm
z piętra łóżkowego. ― I… Pray?
Wszyscy
wybuchnęli śmiechem, oprócz samego omawianego, który wolał się
skupić na telefonie. Jakiś poważny i rozeźlony był, a miałam
czerwone skarpety, kto wie, jak funkcjonuje mózg wkurzonego
mężczyzny… Jeżeli jednak Wskocz
na byka! jest
uzasadnione, to boję się o swoje stopy.
―
Kto
się modli? ― spytał, wyrwany z letargu.
―
Według
Karoliny ― ty ― odparł Niall, ledwo mogąc się wysłowić ze
śmiechu. (Nadal bawił mnie sposób, w jaki wypowiadali nasze
imiona.)
Był
on jednym z tego rodzaju istot, które bawiło wszystko i cierpiały
na nadmiar optymizmu. Hmm, a może szczyciły
się?
Z mojego pesymistycznego punktu widzenia takie zachowanie stanowiło
coś nieosiągalnego. Rzadko znajdowałam w sobie dość siły,
energii i samopoczucia, by ciągle piać. I, paradoksalnie,
wszystkich śmieszyłam.
Istota
funkcjonowania Karoliny Borejko: sprzeczności.
―
Ach.
― Jakby powrócił do świata żywych i otrząsnął się lekko.
Przetarł oczy, ziewnął. ― Payne.
Liam Payne
jestem.
―
Jak
ból? No wiesz, kiedy coś cię boli. ― Wolałam się upewnić.
―
Nie,
jakbyś chciała płacić kartą kredytową ― odparł rzeczowo.
―
Kto
płaci kartą kredytową? ― wymamrotała po polsku Ewelajn,
wybudziwszy się ledwo co z drzemki.
Jej
pytanie zostało skomentowane ogólną uciechą.
―
To
teraz my zapamiętamy WAAAASZEEE nazwiska! ― Zayn wyglądał na
uradowanego. ZA BARDZO uradowanego.
Czy
za prozaiczną chęcią wpojenia sobie kilku słów może kryć się
podstęp? I czy tylko mnie się wydaje, że zaczynam bełkotać nie
na temat? I czy ktoś mógłby mi wyłączyć filozofa? Teraz jest
najmniej potrzebny. CZADU TRZEBA!
A
gdzie tam czad, nawet nie ma się z czego dymić. Tu się powolnie
umierało. Trafiłam do żywej kostnicy, MATKO RÓŻOWA.
―
OK.
― Moja uśmiechnięta i szybka aprobata tego pomysłu winna była
ich zmartwić, oni jednak niczego nie podejrzewali. W przeciwieństwie
do Eweliny, która już zaczynała chichotać. ― Borejko.
Mój
plan był szatański i zadziwiający prawdziwy. Po takiej akcji ktoś
szalony byłby zdolny zaproponować mi pracę jako wróżka. Nic z
tego, ja jestem po prostu wery
klewa,
a ludzie tacy boleśnie obliczalni, że szczypie w oczy. Zgodnie więc
z moimi przewidywaniami, wszyscy, co do joty, zrobili spektakularnego
pokerfejsa, nawet ten zaabsorbowany w pełni komórką. Na moją
twarz zaś wpełzł usatysfakcjonowany uśmiech, który dla nich nie
wróżył niczego dobrego.
Ewelina
chichotała.
―
Jeśli
oni nie zczaili mojego, to co to będzie przy twoim! ― powiedziałam
do niej po polsku, nie zmieniając wyrazu twarzy.
―
What did you say?
― Harry
(dziwnie to brzmi, kiedy używam jego imienia) najwyraźniej nie do
końca pojął sens mojej wypowiedzi.
Zdobyłam
się na ponowny inglisz.
―
Nie
interesuj się, bo kociej mordki dostaniesz!
Odpowiedziała
mi salwa śmiechu.
Później
wyszło jakoś tak, że i ja poczułam silne zmęczenie; powieki,
ciężkie jak z ołowiu, same mi się zamykały. Chociaż
teoretycznie nie powinny powstrzymywać mnie jakiekolwiek normy
kulturowe, to i tak nie zrobiłam wedle swojej niepohamowanej wręcz
chęci położenia się na którymś z ich łóżek i nie zasnęłam
jak dziecko. Ech, a oczy mogłam śmiało podtrzymywać na zapałkach.
Tak bardzo chciałam spaaaaaaaać!
I
wtedy dostrzegłam okazję. Pan Payne
(jak płacenie
kartą kredytową,
nie jak ból) ruszył z miejsca, kierując swoje kroki w stronę
łazienki. (Co najśmieszniejsze, było to tuż obok mnie, ale za
ścianą; po prostu w ich pokoju został wydzielony mały prostokąt,
który sprawiał, że po wejściu stało się w czym w rodzaju holu,
w którym stało biurko i masywna szafa, dalej cała reszta; drzwi do
WC znajdowały się tuż koło łóżka Stylesa i Nialla.) Ta miękka,
czysta pościel, porządek, kusząca, gładka, prawie niezmącona
powierzchnia zaścielonej kołdry… Edzia odmóżdżała krew Belci.
Mnie widok przyjemnego wyra. Nie pohamowałam głodu. Zaatakowałam.
Zakryłam
się pod sam nos, układając ciało w embrion. Dotychczasowe rozmowy
ustały. Chociaż leżałam do wszystkich plecami, intuicyjnie
wyczułam, że zszokowanym wzrokiem pokazują sobie to na mnie, to na
siebie wzajemnie. Tylko Szopa Barana pewnie się uśmiechał
cwaniacko. Naprawdę kupię sobie tę łopatę. Niby nic, a jakie
przydatne!
Zaczęli
rozmawiać na nowo, mimo to usłyszeliśmy pstryknięcie włącznika
w łazience, a później kliknięcie klamki. I przerażającą ciszę,
która niemal wydrążyła mi dziury w bębenkach.
―
Ja…
Ja i tak miałem iść do kuchni po kanapki… No i zostawiłem
podręcznik do algebry w salonie.
Pewnie
był zmieszany jak kiepski drink i wstrząśnięty zaś jak ten
dobry. Nie piję, ale słyszy się to i tamto…
Trzasnęły
cicho drzwi.
―
Nie
uczył się algebry. ― Stwierdzenie Zayna było dziwnie poważne.
Pamiętam,
że ostatnią myślą były muffinki… Albo Nutella? Hmm, albo oba!
Wiem, że na pewno coś słodkiego, bo zaburczało mi w brzuchu…
Wiem też, że wokół panował przyjemny, przyciszony gwar
pogawędek, a potem zapadła nieprzenikniona ciemność. Po niej ciąg
obrazów bezsensownych jak sama algebra.
*
* *
Kiedy
mój szanowny mózg zechciał się wybudzić, poczułam ciepło. I to
nie takie, jakie czuje zwykły śmiertelnik pod kołdrą. To było
znacznie mocniejsze.
Chociaż
nie panowała tutaj kompletna ciemność, to nie odważyłam się
całkowicie otworzyć oczu. Na oślep wyrzuciłam prawą rękę do
przodu, intuicyjnie chcąc objąć przedmiot przede mną. Ze
zdziwieniem odkryłam, że jest nim ludzkie ciało, oddychające
miarowo i spokojnie. Pocieszająca była świadomość, że to nie
trup. Nic poza tym takie nie było.
Zmarszczyłam
brwi.
―
Ewelajn,
dlaczego uwaliłaś się w moim łóżku?
Westchnienie,
mlask i odwrót na drugi bok, twarzą do mnie.
Dopiero
kiedy poczułam lekki wietrzyk na nosie, otworzyłam powieki. Potem
już było tylko: AAAAAAAAA!
i BUM! Kiedy zaciskałam oczy, łapiąc się odruchowo czerep,
usłyszałam: Co
jest, kuuuuurwaaaa?
(obowiązkowo z ziewnięciem), Kogo
pojebało?,
Mamo,
ale dziś jest sobota, mamy emisję odcinka…,
Czy
przyjechała dostawa marchewek?
oraz liczne niezrozumiałe mamroty. I już wiedziałam, że to się
skończy czymś więcej niż guzem.
*Harry
Potter, wąż Lorda Voldemorta
*Piętaszek
to bohater powieści Daniela Defoe Przypadki Robinsona Kruzoe,
dzikus.