środa, 13 czerwca 2012

03. Masz rację, mistrzu Yoda




CHYBA JESTEŚ SZALONA! ― zagrzmiała pani Borejko aż się rozniosło po obszernym salonie.
Karolina skrzywiła się cała, masując ucho od głośności. Choć z reguły bywała sto razy głośniejsza, to matka i tak potrafiła ją przebić o jakieś pięćdziesiąt decybeli.
Dlaczego?! ― zapytała zrozpaczona. ― Zawsze mi mówiłaś, że mam ładny głos…
ALE CZY JA CI SIĘ KAZAŁAM PCHAĆ DO BRYTYJSKIEGO X-FACTORA?! W OGÓLE DO TELEWIZJI?!
Westchnęła; na Annę nie było mocnych. Kiedy Borejkówna robiła coś, co wykraczało poza standardy małomiasteczkowej społeczności, zawsze kończyło się to kłótnią i rezygnacją. Teraz ona bardzo się bała, ale na pewno nie do tego stopnia, żeby odejść. Nie mogła zagwarantować, że przejdzie dalej i szczerze w to wątpiła, ale skoro los zesłał gwiazdkę z nieba, to dlaczego by z tego nie skorzystać? Czy naprawdę było jej pisane, żeby do sześćdziesiątego roku życia pracować jako edytor tekstów? Czy nie mogła chociaż spróbować spełnić swoich zakurzonych (już) marzeń? Grunt to się odważyć, a ona znalazła w sobie potrzebną cechę i pierwszy etap zaliczyła. Przyszłość stała pod znakiem zapytania, była jednak dobrej myśli.
Wiesz, co sobie ludzie pomyślą?! ― syknęła Borejkowa, znacznie ściszając głos.
W Karolinie się zagotowało, aż zacisnęła szczękę. Wiele obrzydliwych słów cisnęło jej się na usta, ale wycedziła jedynie przez zęby:
A wiesz, że mam to głęboko w przegrodzie nosowej?
Matka w kamerce internetowej rozeźliła się jeszcze bardziej.
Gdyby nie to, że jesteśmy setki kilometrów stąd, zdzieliłabym cię teraz za pyskowanie ― warknęła cicho i gniewnie.
Wiem ― ucięła maminą groźbę ponurym tonem.
Zapadła cisza. Panna B. spuściła głowę, przypatrując się palcom. Splatała je ze sobą, wyginała, przecierała paznokcie. Poczuła dziwny wstyd i upokorzenie. Ewelina, stojąca przy dużym oknie, za którym noc rozwinęła się w pełnej okazałości, natychmiast popatrzyła na plecy koleżanki, ale nie skomentowała niczego. Nie rozumiała, co powodowało panią Borejko, ale gdzieś w głębi wydała westchnienie ulgi, że jej rodzicielka taka nie jest.
Co masz zamiar zrobić?
Blondynka podniosła głowę i spojrzała przelotnie w kamerkę. Wyglądała na hamującą złość.
Na pewno nie rezygnuję. ― Choć twarz miała chłodną, w klatce piersiowej rozpętała się prawdziwa burza. Ręce drżały, a oddech był niespokojny.
Dlaczego?! ― Pomimo swojego pytania, Anna zdziwiła niemiło. ― Czy nie dotarło do ciebie, że ja sobie…
NIE INTERESUJE MNIE, CZEGO TY SOBIE ŻYCZYSZ ALBO NIE! ― wybuchnęła niespodziewanie Karolina, Kubiak aż podskoczyła, łapiąc się za serce. ― Nie mogłabyś chociaż pomyśleć, czego JA bym chciała?! Z jakiej racji mam ci się ciągle podporządkowywać?! Daj mi choć raz zrobić coś, co MNIE uszczęśliwi!
Musisz mi się podporządkowywać ― rzekła Dariuszowa Borejko tonem spokojnym, ale z nutą perfidnej satysfakcji ― póki mieszkasz pod moim dachem i jesteś niepełnoletnia.
Nie zrezygnuję ― warknęła cicho, patrząc na nią spod byka. ― Czy ci się to podoba czy nie.
Głośno klapnęła monitorem i zerwała się z miejsca z wilgotnymi oczami. Po chwili trzasnęły drzwi wejściowe, a ona słyszała tylko szum padającego deszczu.
Im dalej szła w życie, tym gorzej radziła sobie z emocjami; kiedy złości towarzyszyła bezsilność, automatycznie zaczynała płakać. Brakowało sił, żeby ciągle zmagać się ze rygorem rodziców, ich filisterską moralnością, zacofanym myśleniem i chorymi obowiązkami. Kiedy mama Eweliny pomogła jej w poszukiwaniu stroju retro na Dzień Nauczyciela, matka Karoliny mruknęła: To twoja sprawa. Dawała minimalny wkład przy wymaganiu maksymalnego poświęcenia. Ojciec wciąż powtarzał, że jest potworną egoistką, że nie troszczy się o nic, prócz własnych spraw, że żyje w swoim wyimaginowanym świecie, że jest gruba i nie ma talentów. Cokolwiek by się nie stało, zawsze to ona ponosiła winę. Brat też nie szczędził dla niej ostrych słów. Gubiła się wśród ścieżek lasu, błądziła, a teraz, kiedy znalazła się w krytycznym momencie, opadła na przewrócony pień, patrząc na ścieżkę, którą miała dalej iść. Nie wiedziała, czy jeszcze kiedykolwiek ją obierze…
Przysiadła na czymś w rodzaju podwyższonej płyty betonowej, ukrywając twarz w dłoniach. Była przemoczona do suchej nitki, ale jej fizyczność w tym momencie nie istniała. Skupiała się na własnym bólu, który pożerał i palił ją od środka. Łzy nie wyróżniały się na tle mokrej twarzy. Siedziała i miała ochotę krzyknąć z całej siły swoich płuc, żeby wyrzucić z siebie to wszystko, żeby oczyścić myśli. Dom Zuzanny znajdował się w cichej dzielnicy Manchesteru, na pogrążonym w wiecznym spokoju osiedlu, więc jakież byłoby zdziwienie sąsiadów, gdyby powłokę ciszy przebił rozdzierający wrzask…
Do tego wszystkiego dochodziły osobiste kompleksy, które nieraz nie dawały jej spać po nocach. Nie czuła się ani trochę atrakcyjna, pogrążał ją w przygnębieniu fakt, że za dwa miesiące miała skończyć osiemnaście lat, a nigdy nie była w związku, kiedy koleżanki opowiadały o coraz to nowszych chłopakach…
Gdy o tym pomyślała, zaczęła spazmatycznie oddychać, szybko i jakby nie mogąc złapać powietrza. Gwałtownie zerwała się z betonu, stając jak skończona ofiara; naciągała rękawy ciężkiej od wody bluzy, którą nałożyła po kąpieli na piżamę, zgarbiona, zakatarzona, pociągająca nosem, w samych skarpetkach, użalająca się w duchu nad samą sobą.
Na moment uchyliła zaciśnięte powieki i zobaczyła przechodnia, chłopaka wyższego od niej na oko o dziesięć centymetrów, który wpatrywał się z nią całkowicie zaskoczony i oniemiały. Mimo mroku rozpraszanego jedynie przez mdłe światła latarni ulicznych, dostrzegła jego szeroko otwarte oczy. Spod szarej czapki wystawały mu proste, brązowe włosy, zwijające się w loki, im dłużej przebywał w ulewie. A zwolnił kroku, patrząc przez ramię, co robi ta dziwna kreatura dziewczyny.
No i czego się gapisz, idioto?! ― krzyknęła do niego po polsku.
Chłopak się przestraszył, ale przestał ją obserwować i przyspieszył kroku.
Znowu dyszała, tym razem z wściekłości zmieszanej ze smutkiem. Długo obserwowała, jak widz się oddala, aż tupnęła nogą, kiedy zniknął w cieniu drzew i mroku nocy.
Karo, wracaj do domu!
Odwróciła się. W drzwiach stała Ewelina, obejmując się ramionami z zimna.
Przeziębisz się! ― argumentowała.
Karolina milczała przez chwilę; ciężko oddychając, wpatrywała się jeszcze w jakiś punkt w ciemnicy kilka metrów dalej, jakby zastanawiając się, jak może dopaść Bogu ducha winnego świadka swojej słabości. Zaciskała mocno pięści, aż knykcie zbielały, ale nie zważała na to, nawet nie czuła bólu wbijanych paznokci (może dlatego, że je obcięła). Ostatecznie jednak obróciła się na pięcie, a Kubiak odczuła sporą ulgę. Natychmiast zrobiła miejsce w drzwiach koleżance, kręcąc głową.
Ty to jesteś mądra, wiesz? ― zaczęła żartobliwym tonem. ― W nocy wybiegasz w piżamie i bluzie, kiedy za oknem leje jak z cebra. Teraz musisz się…
Urwała, bo Borejko wcale nie słuchała. Minęła ją obojętnie, jakby w ogóle do niej nie mówiono, i cicho wspięła się na górę po schodach.
― …wykąpać drugi raz. ― Ewelina zrobiła tylko pokręconą minę, która miała być dyskretnym komentarzem do jej zachowania, przekręciła klucz w zamku i posnuła się za koleżanką.
Gdy weszła do sypialni, ta wyjmowała z szafki duży t-shirt, luźne rybaczki i suchą bieliznę. Bez słowa porwała z wieszaka ręczniki i wyszła, starając się robić jak najmniej hałasu. Nie uroniła ani jednego słowa.
Panna K. zaraz wyłożyła się jak długa na swoim łóżku, zakładając ręce za głowę. Przewijając w wyobraźni sceny sprzed dwudziestu minut, poczuła coś w rodzaju bezpieczeństwa, pewności. Miewała spory z matką, ale nigdy nie urastały one aż do takiej rangi. Zupełnie nie rozumiała zachowania pani Anny, ale też nie mogła pojąć emocjonalnej reakcji Karoliny. Przypuszczała, że takie rygorystyczne traktowanie ciągnęło się od miesięcy, jeśli nie od lat.
Z wolna zapadała w przyjemny sen, odwodzący ją daleko od współczesnych problemów i dopiero wtedy poczuła siłę swojego zmęczenia. Takie wydarzenie! To kosztowało sporo jej nerwy, tak przecież powściągane na co dzień. Myślenie o egzotycznej plaży z białym piaskiem, krystalicznie czystym morzu i gorącym słońcu powolnym dryfem przenosiły ją do Krainy Morfeusza… Tam nie istniał X-Factor ani telewizja, ani nawet Londyn, czy Bytom… Przed oczami wyobraźni minęły jej… LOKI?!
Natychmiast otworzyła oczy, krzywiąc się. Skąd loki w wizji idealnych wakacji?
Po piętnastu minutach przerwy znów zaczęło się uporczywe bębnienie w szyby i dach. Właśnie w tym momencie do sypialni wróciła równie milcząca co przedtem Karolina z mokrymi ubraniami i ręcznikami, przewieszonymi przez ręce. Miała na sobie łaciatą piżamę z nadrukiem krowy (były to rzeczy wyjęte uprzednio z szafki). Odwiesiła ciuchy na kaloryfer i bez słowa położyła się do łóżka, odwrócona plecami do koleżanki.
Długo nie morzył jej sen, długo też słyszała, jak współlokatorka także nie może zasnąć. Nie wiedziała już, czy to z emocji związanych z występem czy wściekłością na mamę. A może jedno i drugie? ― pomyślała. Gniew wolno z niej uchodził, dając miejsce charakterystycznej, dziwnej pustce i smutkowi, towarzyszącym zawsze w takich chwilach. Przez jedną, głupią rozmowę nie potrafiła się cieszyć przeżytym doświadczeniem.
W pewnym momencie poruszyła się, odwracając w stronę Eweliny, która nadal nie spała. Podniosła telefon ze stolika nocnego i sprawdziła godzinę. Dochodziła północ i była tym faktem bardzo zaskoczona.
Jak myślisz, to z emocji czy pogody? ― zapytała Kubiak, a słowa stłumiła podciągnięta pod nos kołdra.
Borejko westchnęła.
Z matki ― mruknęła.
Zapadła chwilowa cisza.
Wiesz, na twoim miejscu bym się tak nie przejmowała i zrobiła, jak chcę. Teraz i tak nie mamy wyboru, a… A to może być dobra zabawa.
Karolina spojrzała na nią podejrzliwie.
Nawiedzili cię kosmici?
Ewelina podniosła jedną brew.
Nie? ― zdziwiła się.
Bo jeszcze jakieś dwanaście godzin temu twierdziłaś uparcie, że mam nie po kolei w głowie, chcąc wystąpić w tym programie.
Jej rozmówczyni uśmiechnęła się.
Pomyślałam, że to nie takie złe ― odparła. ― Co ma być, to będzie. Możemy nawet odpaść, ale się tym nie przejmiemy, a jeżeli się dostaniemy dalej, to będziemy się cieszyć. Dobry układ.
Ale wiesz, że jeśli przejdziemy do występów na żywo, to będziemy musiały zaniedbać szkołę?
Nie przesadzaj, na pewno tak nie będzie. Zostawią nas na tym etapie.
Z tak mieszanymi uczuciami Karolina zasnęła, wierząc, że wszystko samo się rozwiąże.


Następny poranek był, o dziwo, bardzo słoneczny, ale dziewczynom się spieszyło, więc nie miały czasu na zachwyt. Naprędce zjadły śniadanie i wsiadły do samochodu, znowu kierując się do Londynu. Tego dnia odbywała się przyjemniejsza część zwiedzania, bo Zuza zmieniła plany ― chciała obejrzeć centra handlowe, a właściwie jedno wybrane. Karolina miała o wiele lepszy nastrój niż przed zaśnięciem, choć gryzło ją sumienie względem matki ― że nie okazała jej należnego szacunku, że może przereagowała. Starała się jednak odganiać ciemne chmury znad swojej głowy i czerpać radość z przeżywanego dnia.
A było z czego. Nie dość, że mogły obejrzeć Londyn w słonecznej odsłonie, to dodatkowo trafiała się im okazja zrobienia w nim zakupów ― chociażby symbolicznych, ale jednak w wielkim mieście. Czuły, jak rośnie w nich podekscytowanie, a jednocześnie jakiś wewnętrzny spokój ducha, zapomnienie zła.
Na miejscu okazało się, że zaparkowanie samochodu graniczy z cudem. Rzędy aut ciągnęły się w nieskończoność i wypatrzyć spośród nich wolne miejsce powinno otrzymać status rekordu świata. Błądzenie między alejkami nic nie dawało, a tylko powodowało nieuchronny upływ czasu. Wpadły więc na pomysł, żeby wjechać do garaży w budynku. Tam sytuacja była lepsza, ale niewiele ― z ledwością wcisnęły się w skrawek przestrzeni między ścianą a czarnym, lśniącym, sportowym BMW. (A potem spróbuj wyjść tak, żeby nie zarysować tego błyszczącego lakieru). Jakież było ich zaskoczenie, kiedy na placu przed wejściem zobaczyły tłum, rozmiarem przypominający ten z poprzedniego dnia! Zaraz odświeżyły się wspomnienia i tętno przyspieszyło. Nawet nie patyczkowały się specjalnie z powtarzaniem sorry jak ze zdartej płyty gramofonowej ― po prostu chamsko przepychały się między ludźmi, dążąc do celu prawie po trupach. Wewnątrz poprawa była stosunkowo niewielka, ale gęstość zaludnienia utrzymywała wysoki poziom tylko w pewnej części budynku ― cała reszta działała sprawnie.
Excel Exhibition Centre było budynkiem masywnym, przypominającym w pewnym stopniu warszawskie Złote Tarasy, a więc zgubić się nie stanowiło tu wielkiej sztuki. Żeby nie zabłądzić po drodze, dziewczyny kurczowo trzymały się Zuzy i wychodziły prawie ze skóry, żeby jej nie stracić z oczu. Ta nie wyglądała na zdezorientowaną w żadnym wypadku i odważnie, z pewnością siebie, kroczyła sklepowymi alejkami.
Dziewczyny wpadły w szał, kiedy weszły do H&M. Tutaj ceny wyglądały zupełnie inaczej, w Polsce byłyby ze trzy razy wyższe (choć może to kwestia przeliczenia funta na złotego). Karolina upolowała genialną bluzkę, przewiewną, mająca delikatny klimat retro ― w kolorze na granicy bieli i beżu, w drobniutkie, różowe kwiaty. Miała krótkie, bufiaste rękawy, była zapinana na biuście (raczej prowizorycznie) na trzy guziki i posiadała przy nich małe szczypanki. W całą resztę stanowił luźny materiał, co bardzo jej odpowiadało ― nie lubiła swojego ciała i była przekonana, że nigdy się ono nie zmieni. Ewelina również złowiła bluzkę ― w hiszpańskim stylu, z wiązaniem przy szyi, gumką u dołu, a przy mankietach dodatkowo z koronką. Całą niebieską, wzorzystą.
Obejrzały jubilera (ceny zwaliły je z nóg), obuwnicze, zoologiczne, a nawet spożywcze. Cudowny spacer między sklepami powoli dobiegał końca, więc żołądki robiły się coraz próżniejsze. Zamiast nieszczęsnego McDonald'sa, wybrały małą kawiarenkę, w której serwowano przyzwoite posiłki i napoje. Kafejka naprawdę była niewielka, a jej ściany tworzyły szyby, więc siedzący w środku, jak i przechadzający się na zewnątrz, widzieli się wzajemnie. Popijając zieloną herbatę w gustownej filiżaneczce, Karolina rozsiadła się w fotelu, z pewną refleksją wpatrując się w ludzi. Każdy tak spieszył, że nie zauważał nikogo, prócz samego siebie… To dawało wrażenie rozbieganego mrowiska. Obserwowanie tego z boku skłaniało do wniosku o tempie naszego życia. Za szybko, zbyt gwałtownie; czy nie lepiej usiąść na chwilę i uspokoić nerwy?
Zmarszczyła brwi. A jeśli ona też była zbyt impulsywna? Może mama miała rację? Wątpliwości nie pozwalały je korzystać z dnia, ciągle plątały się po głowie, to łagodniejąc, to się nasilając.
Pomyśl ― odezwała się nagle po dłuższym milczeniu, przerywając rozmowę kuzynek ― a co, jeżeli podjęłyśmy złą decyzję? Co, jeśli za bardzo „zaszalałyśmy”?
Ewelina westchnęła ciężko.
Wiem, że bardzo cię męczą słowa mamy, ale uważam, że musisz po prostu przeczekać ― odparła bardzo stonowanie. ― Odezwij się do niej dopiero po boot campie. Jestem pewna, że do tego czasu jej przejdzie.
A kiedy mamy boot camp? ― zapytała Borejko, ściągając brwi.
Mały widelczyk wysunął się z dłoni i upadł z brzękiem na podłogę, wzbudzając zainteresowanie klientów.
W sobotę ― wymamrotała.
Potem było tylko jedno: panika.
Natychmiast pozbierały rzeczy, pospiesznie zapłaciły i wypadły jak dzikie z malutkiego lokaliku. Teraz były jak ci przechodnie ― wiecznie zabiegane. Szybko przemierzały sklepowe alejki, wymijały z dokładnością i refleksem spacerujących, rozpaczliwie poszukując wyjścia. Zuzanna, ubrana w kozaki na wysokim obcasie, ledwo za nimi nadążała. Z wysiłkiem starała się je dogonić, taszcząc swoje pełne torby. Głośne błagania w stylu: Jezus, poczekajcie! albo Nie mogłybyście zwolnić?! były marnotrawstwem czasu. W pewnym momencie Trojanowska zrezygnowała i tylko udzielała wskazówek kierunkowych, dzięki którym udało im się dotrzeć do celu… po dwudziestu minutach. Musiały się jednak zatrzymać.
Twarz Karoliny przybrała taki wyraz, że sam Lord Voldemort by się wystraszył, a żądza mordu przewyższała jego własną kilkakrotnie.
Wejście było całe zapchane całkowicie przez kilka tysięcy ludzi, a drzwi do małej sali widowiskowej oblegane, jakby stał w nich co najmniej bożyszczem nastolatek, a nie kawałek drewna. Obcałowana klamka świeciła dziwnym blaskiem.
Panna B. zaklęła siarczyście.
Co to ma być?! ― warknęła. ― Nową ścianę płaczu otworzyli, czy co?!
Dobra, olej to, jakoś damy radę ― powiedziała spokojnym tonem Ewelina.
Borejko wzięła kilka wdechów i ruszyła w stronę tłumu, starając się powściągnąć gniew.
Zagłębiła się w tę gęstwinę, czując, jakby się poruszała w olbrzymiej, niestężałej galarecie. Ocierała się o cuchnących, spoconych, pryszczatych, ale i tych pachnących, ładnych ludzi. Większość mężczyzn (a właściwie chłopaków) nie narzekała ― kto by nie chciał się ściskać z miseczką D! Przez chwilę zrobił się korek, więc musiała stanąć na moment. Uroczy szatynek posłał jej uśmiech, ale ona szybko odwróciła wzrok, przerażona. Kontakt wzrokowy z nieznajomymi był dla niej traumą. W ramach programu przełamywania postanowiła to jednak odwzajemnić, ale kiedy spojrzała w to miejsce, chłopak już stał tyłem. Kolejna ofiara mojej fobii społecznej, mruknęła w myślach.
Po wyjściu ze zgromadzenia nagle okazało się, że można oddychać!
Co za cudowne uczucie! ― oznajmiła głośno.
Szybko przemieściły się do podziemnych garaży i dopadły czarnego peugeota 307. Czym prędzej dały dyla z tego miasta dziwnych zlotów.

* * *

Co takiego?! Nie, odpada! ― Ewelina z rozmachem skreśliła z listy kolejny utwór.
Karolina jęknęła żałośnie, kładąc się na wznak na podłodze w sypialni. Poszukiwania piosenki, do której prezentacji pozostało niecałe pięć dni, przebiegały w tempie co najmniej żółwim. A jeszcze ją przećwiczyć, jeszcze się nauczyć… Przed nimi majaczyła długa droga, a czasu było krytycznie mało.
To ja nie wiem! ― burknęła, zakładając ręce na piersi.
Panna K. mocno zmarszczyła brwi, drążąc w mózgu najrozmaitsze nazwy utworów. Nic jednak nie przychodziło na myśl, a presja rosła z sekundy na sekundę.
Gdzieś u sąsiadów dało się słyszeć dźwięki pianina i śmiech dzieci. Stukająca uporczywie w mały stolik Kubiak nie słyszała tego, ale Borejko pozostała czujna. Wolna melodia i kojące dźwięki z czymś jej się kojarzyły… Gdzieś to słyszała, na pewno, ale bardzo dawno temu… Tylko jak temu szło? Dokładnie odtworzyła intro, ale znalezienie słów okazało się orzechem nie do zgryzienia. Długo, długo szukała tekstu refrenu, gdy nagle…
Listen to your heart! ― wykrzyknęła prawie jak Archimedes Eurekę, podnosząc się do pozycji siedzącej. ― Możemy to zaśpiewać! Nie ma szaleństwa w wysokości, więc powinnyśmy sobie poradzić!
Ale zaraz ― zastanowiła się K., nie nadążając za tokiem myślenia koleżanki. ― Masz na myśli to od DHT?
Przytaknęła ochoczo głową.
To dobre! Bierzemy się do roboty!
Najpierw spędziły dwie godziny na szukaniu wersji instrumentalnej i kolejne pół na wprowadzające ćwiczenia wokalne. Ewelina nigdy nie śpiewała na tyle profesjonalnie, co jej współlokatorka, więc musiała się szybko nauczyć podstaw, a te zaczynały się od kontroli oddechu i „znalezienia” przepony. Wielu nie zauważa istnienia tego ważnego mięśnia gładkiego. Potem krótkie wokalizy, rozgrzewka i… próby, próby, próby i jeszcze raz próby. Aha, no i próby. Ciągnęły się czasem godzinami, aż w końcu je przerywano dla kilku godzin milczenia, by dać strunom się zregenerować.
Śpiewano w łazience, w kuchni, w jadalni, w salonie, w ogrodzie, w Muzeum Historii Naturalnej, przy zwiedzaniu zabytków, podczas jazdy autobusem (wtedy ciszej, dla siebie), przed spaniem powtórka tekstu. Momentami chciało się wymiotować wszystkimi kolorami tęczy na myśl o kolejnych ćwiczeniach, ale nie dało się przestać. Nawet robieniu notatek z obejrzanych miejsc towarzyszyło nucenie. Potem wzajemne pytania, dopracowywanie synchronów, dopieszczanie. A to i tak wciąż było mało.
Pięć dni ― to tak katastrofalnie niewiele, by wypracować dobry utwór. Żeby w ogóle wystąpić, trzeba najpierw latami pobierać lekcje, wciąż praktykować, dbać o najmniejszy szczególik. Wyzbyć się maniery, jeżeli takowa jest, uważać na „podjazdy” i „wstążki”, zapomnieć o sztucznym vibrato, poszerzać skalę, pamiętać o przeponie (o niej przede wszystkim!) i dobrej artykulacji, pilnować dźwięków i uderzać w nie odpowiednio, wyć na przemian legato i staccato, rozluźniać mięśnie, nie jeść fast foodów i słodyczy, nie pić coli i soków, ograniczyć trunki, z alkoholu zupełnie zrezygnować… Ogół twierdzi, że śpiewanie to kwestia znajomości utworu, słuchu muzycznego, wyjścia na scenę i złapania za mikrofon, ale każdy profesjonalista, a nawet już wtajemniczony amator, powie, że bez opanowania pewnych norm występ jest największym bezsensem. Znajomość utworu? Przecież z każdą piosenką da się osłuchać. Słuch muzyczny? To równie dobrze można być gitarzystą. Wyjść na scenę? Wystarczy zrobić krok zza kulis. Złapanie mikrofonu? A czy drżącymi ze stresu dłońmi da się cokolwiek złapać? Panowanie nad emocjami i zmianami w głosie to także część całej sztuki wokalnej. Potem przychodzi umiejętność dobrania repertuaru, oswojenie ze sprzętem akustycznym. Tak wiele dla niecałych czterech minut. Paradoks!
W ten sposób upłynął cały ten planowany, rozkoszny tydzień w Wielkiej Brytanii. Dzień wyjazdu nadal jednak pozostawał aktualny ― miała to być niedziela, boot camp zaś odbywał się w sobotę, więc w razie niepowodzenia wszystko mogło się jeszcze potoczyć w zwykłym trybie. W każdym innym wypadku plany się sypały i pojawiała się potrzeba ich korekty. Misja jednak została zakończona pomyślnie ― obejrzały Big Bena, Pałac Królewski, centrum handlowe, obiekty sportowe ― mogły śmiało pisać wypracowanie na angielski. Mimo to, miały mieszane uczucia ― w razie niepowodzenia wracały do domu i szarej, polskiej rzeczywistości, nie musiały nadrabiać straconego semestru, ale omijała je sposobność wystąpienia w wielkim show. Przy odrobinie szczęścia zrobiłyby może światową karierę, ciągnąc za sobą niestety przykre zaległości… I były rozerwane ― co nazwać sprzyjaniem, a co przeciwnością losu?
A napięcie rosło. Już w piątek wieczorem Karolina nie mogła znaleźć sobie miejsca, a Ewelina w kółko powtarzała, że ma tremę. Zuza reagowała na to wymownym westchnieniem. Tyle zachodu dla ulotnej chwili! I godzin czekania…
Starannie umyte ciało i włosy, dwa rodzaje tuszu do rzęs, ubrania, buty, obmyślona fryzura, wyliczony czas snu, podręczny tekst, dłuższa próba ― wszystko przygotowane i zapięte na ostatni guzik. Prócz nich samych. Karolina była po pięciu melisach i nadal nie wyglądała na ani trochę spokojniejszą. Ewelina w pewnym momencie otępiała, leżąc na wznak na łóżku i patrząc w sufit, później znów wszczęła nerwowość. Szukała jakichś specyfików na uspokojenie, ale na darmo. Ale melisy nie tknęła, o nie. Borejko nawet niewiele zjadła, żeby nie zwrócić w razie naprawdę olbrzymiego stresu… To na nic, bo o północy leżały i gadały jak najęte. Czas nieuchronnie upływał, a one, świadome tego, tym bardziej się denerwowały. Narastały wątpliwości, zaczęto nawet obliczać prawdopodobieństwo przedostania się szczebel wyżej, ale szybko się rozmyślono. Przyszło na myśl pytanie, czy nadal zależy im wyłącznie na ubawie czy to już walka o coś więcej. Traktowały to przecież z przerażającą powagą.
Zapadła chwilowa cisza. Deszcz wreszcie ustał, ale z zewnątrz doszło szuranie butów i rozmowa.
Tomorrow's not an good idea.
Spojrzały po sobie. Jak na komendę zerwały się z miejsc i doskoczyły do okienka. Karolina rozpoznała parę sprzed kilku dni.
Widziałam ich w nocy z niedzieli na poniedziałek ― wyszeptała.
Tak? ― zdumiała się Ewelina. ― Gdzie?
No tutaj. Nie mogłam spać, a usłyszałam, jak gadają, więc się im przyjrzałam.
Zamilkły, a wtulona w chłopaka dziewczyna oderwała się od niego.
Why?
I'm going to boot camp auditions.
Dziewczyny znów na siebie popatrzyły, robiąc wielkie, zdziwione oczy i otwierając szeroko usta. Z wrażenia przestały się przysłuchiwać. Mimo milczenia mówiły sobie wszystko.
Oh, you're right, I forgot! So I'm going with you. ― Przylgnęła do jego ręki. Nie wyglądał na uszczęśliwionego tym faktem.
I'm not sure… Do you really want to? We will have to stand and wait few hours…
Nevermind. I want.
Oh, OK, it's your choice…
Rozmowa robiła się coraz nudniejsza, więc sobie odpuściły filisterską rozrywkę i wróciły do łóżek.
Weź, znamy już jednego z naszych przeciwników ― oznajmiła Karolina.
Ja tam sokolego wzroku nie mam, ale wydawał się całkiem, całkiem.
W jej stronę poleciała poduszkę, Ewelina się roześmiała.
Ważne jest, jak śpiewa, a nie, czy ładną twarz!
Wiem przecież, ale… Co my się przejmujemy, miałyśmy się dobrze bawić i potraktować to jak przygodę.
Wierzysz w to?
Kubiak zamilkła, zasępiając się.
Już po chwili w pokoju słychać było tylko ciche, równomierne oddechy.

* * *

W przestronnym holu przed salą koncertową na terenie obiektu Wembley Arena zgromadziło się tyle narodu angielskiego, że można by sądzić, iż przybyli tam wszyscy mieszkańcy Londynu. Różny kolor skór, czasem różne pochodzenie, różne dialekty i akcenty ― to wszystko dawało wrażenie dusznego kotła jakiejś wstrętnej, wrednej czarownicy. Istotnie, było w tym ziarenko prawdy, bo ścisk panował nieprawdopodobny, a gwar głośny jak na słowiańskim targu.* Zewsząd rozlegał się donośny śpiew (warto dodać, że czasem kakofoniczny), ludzi widywano bladych, spoconych i zestresowanych na amen, niektórych czynnie biegających do licznych ubikacji. Z tremą radzono sobie na rozmaite sposoby ― jedni bardzo się skupiali, słuchając swoich utworów z odtwarzaczy, drudzy nałogowo powtarzali tekst, a jeszcze inni klepali ozorami na potęgę, głównie po to, by dać ujść napięciu. Dwie Poleczki (a w zasadzie Ślązaczki) z uporem maniaka, ale skrzętnie i po cichu rozgrzewały głosy, przerabiały wszystko od początku. Karolina nie mogła przesadzać, znając fatalną, największą wadę swoich chorych strun ― szybko się przemęczały. Z umiarem więc, ale odpowiednio rozśpiewała się, zostawiając resztkę sił na sam występ. Ciągle spijała wodę (i przyłączała się tym samym do łazienkowych sprinterów), starała się nie wysuszać gardła, wiedząc, że to może mieć katastrofalne skutki. Ewelina, mimo stresu, ciągle się uśmiechała, ale przestępowała z nogi na nogę, starając się zapanować nad szybkimi uderzeniami serca. Rozglądała się przy okazji dookoła, mając nadzieję na odnalezienie Chłopaka Spod Okna. Była jednak świadoma, że to graniczy z cudem ― w ciemnicy na wzór murzyńskiego zadu wyłapała zaledwie zarysy twarzy.
Kiedy przyjechały, a na zegarku wybiła wówczas godzina dziesiąta rano, spodziewały się kilku osób. Musiały jednak przyznać, że takie liczenie na cud to cecha prawdziwych głupców ― mimo że do przesłuchania pozostały dwie godziny, przed budynkiem, jak i w środku, tłum urósł do rozmiarów kilkutysięcznego. Gdzieś wewnątrz samych siebie miały ochotę się pochlastać, byle mocno i boleśnie.
Cały poranek zresztą był szalony. Gdyby nie trzeźwość i czujny (w drodze wyjątku) sen Eweliny, dawno leżałyby martwe. Zerwała się z łóżka jak Tarzan z liany, z podobną zresztą fryzurą, potrząsnęła Karoliną jak koktajlem i dała się do krzyku. Obudzona, ale rozespana Zuza, aż spytała z dołu, czy pomyliły gniazdko z włącznikiem, że wszczynają wrzask o ósmej rano, na co one powiedziały, że ujarzmiają orangutany (konkretnie powiedziała to Borejko, robiąc aluzję do boogie uczesania swojej koleżanki, za co oberwała z Przedwiośnia z młodym Mateuszem Damięckim na okładce, a nie była do cieniutka lektura). Kubiak, nie do końca jeszcze kojarząc fakty, odparła: Chyba ty! Ja poluję na dzikie bawoły jak kiedyś pierwotni. Zaraz potem zakryła dłonią usta i spytała: To naprawdę JA powiedziałam? Panna B. ze śmiechu spadła z hukiem z łóżka, a Homo sapiens neanderthalensis pobiegło do łazienki, po drodze porywając starannie przygotowane rzeczy. W tym czasie Homo sapiens sapiens pozbierało się z podłogi, pościeliło barłóg i zaczęło się stresować. Przez sen zupełnie wypadło musi z głowy, że musi śpiewać przed SAMYM SIMONEM COWELLEM. Poranna rzeczywistość okazała się brutalna jak sam Bruce Lee. Jak piękna zaraz stamtąd nie wyjdzie, to zrobię dziś Przyczajonego krasnala, ukryte zombie, pomyślała. Przysiadła jeszcze na moment na brzegu swojego wozu, popadając w letarg. Ciekawe, czy taki Stalone potrafi śpiewać, skoro jest aktorem ― zaczęła wywód. ― Raczej nie. Pewnie wypatrzyli go, jak opowiadał małym Azjatom Czerwonego Kapturka w wersji hinduskiej, czyli… Czerwone Sari?
Wzdrygnęła się. Borejko, ty wariatko co to są za przemyślenia? BIERZ SIĘ DO OGARNIANIA TWARZY, BAMBOSZU! Mimo silnej determinacji, i tak się nie ruszyła. Zmusiła się jednak i wyszła z pokoju, podążając krótkim korytarzykiem pod drzwi z łazienki. Okładając je pięściami, krzyknęła:
Kubiak, utopiłaś się tam czy co?!
Nie, ale mogę ci to załatwić!
Drzwi się otworzyły i wyszła z nich uśmiechnięta, przywrócona do normalnego stanu Ewelina z turbanem na głowie.
Zamierzasz zostać szejkiem?
Koleżanka się roześmiała.
Po co drugi raz myłaś włosy?
A tak jakoś mi się nie układały. I… cuchnęły cebulą.
Słaniając się ze śmiechu, Karolina weszła do pomieszczenia. Pospieszenie zrzuciła z siebie wszystko, po czym inteligentnie zdała sobie sprawę z tego, że nie wzięła rzeczy. Z braku laku owinęła się ręcznikiem i wróciła do sypialni. Na jej widok panna K. parsknęła tak dzikim śmiechem, że o mało się nie popłakała. B. nie wyglądała za to na zadowoloną z życia.
Kiedy wchodziła pod prysznic, zza ściany dochodził szum suszarki.
Po wszystkich potrzebnych czynnościach zbiegły do kuchni, w której przy stole siedziała ubrana, umyta i uczesana, acz ledwo żywa Zuzia. Patrzyła smętnie w swoje płatki, podpierając głowę ręką. Nawet nie starała się w nich gmerać łyżką. Ziewała, nie przejmując się, że przez to wszyscy widzieli jej wątrobę. Włosy zasłaniały całą twarz, ale nikt na tym nie stracił ― nic poza zmęczeniem nie dało się z niej wyczytać.
Co ty dziś taka ospała? ― zapytała Ewelina, siadając tyłem do okien. Ciągnął się za nią zapach jaśminu, który Karolina opacznie zidentyfikowała.
Żarłaś krówki? ― spytała, wciąż pociągając nosem, by dokładniej zbadać woń.
Kubiak aż odrzuciło, tak się zszokowała.
Co? Co ty gadasz?!
Coś mi tu pachnie krówkami ― odparła Borejko. ― Dobra, może przegięłam z kokosowym mleczkiem pod prysznic.
Chyba z marychą! Weź zmień dilera, proszę cię! To jest JAŚMIN, zapamiętaj to sobie, lala!
Pracowałam nad projektem ― odezwała się nagle Zuza, ledwie poruszając przy tym ustami.
Dziewczyny się roześmiały z jej refleksu.
Panna B. nawet nie tknęła niczego, co mogłoby się w jakikolwiek sposób związać z jedzeniem, ale wypiła szklankę soku pomarańczowego, za to panna K. pochłonęła dwa tosty z dżemem i kanapkę z serem, szynką i sałatą. Później szybko umyły zęby i wskoczyły do czarnego peugeota 307 kuzynki Trojanowskiej.
W drodze Zuzia nie mogła zasnąć, nawet gdyby chciała ― dziewczęta wciąż rozmawiały jak najęte, ani trochę nie czując zmęczenia. Ich humor nabierał dopiero rozpędu. A to im się coś przypomniało, a to miały pomysł, co powiedzą, a to się zastanawiały, jakie utworzą się grupy… Być może w ten sposób zapobiegły wypadkowi.
Chociaż wystartowały punkt dziewiąta, na miejscu znalazły się dopiero godzinę później. Potworne londyńskie korki opóźniały WSZYSTKO, dlatego o wszelkich wyjazdach do stolicy należało myśleć na wiele czasu przed samym spotkaniem. Kiedy Karolina zobaczyła budynek, przykleiła się zadem do siedzenia i nie chciała wyjść, niemo kręcąc głową przy namowach Eweliny i ciągnięciu za rękę. W końcu Zuza kazała się pospieszyć, bo inaczej się spóźni do pracy. Dopiero wtedy klej puścił.
A teraz siedziały już drugą godzinę w tym samym miejscu, mimochodem myśląc o samobójstwie. O tym, że przyjście tak wcześnie nim było.
Ale przynajmniej dostałyśmy czterocyfrowy numer ― doszukiwała się pozytywów Kabajak.
Boridżkoł spiorunowała ją wzrokiem.
No co? Szukam plusów!
Konwersacja jednak została przerwana, bo wszyscy zgromadzeni w sali wszczęli dziwny gwar, niepodobny do dotychczasowego. Głowy odwracały się w jednym kierunku.
Przez próg przestępował właśnie starszawy, siwiejący brunet w okularach przeciwsłonecznych. Sylwetka, naturalnie, idealna, ukształtowana jak należy, ubiór bardzo fashionable, podkreślający atuty, zakrywający niedoskonałości. Szedł w obecności czterech ochroniarzy, wokół błyskały jak opętane flesze aparatów, padały pytania, gość milczał. Za nim ciągnęły się dwie piękne kobiety i zupełnie już siwy facet, który miał minę jak prosię w deszcz**. Odnosiło się wrażenie, że cieszą go utytłane kafelki podłogowe.
Idzie nasz Mistrz Yoda ― mruknęła Karolina.
Ewelina zachichotała jak dzika.
― …i jego Jedi! ― dorzuciła.
Tym razem obie zaczęły dusić w sobie śmiech.
Miłościwie Nam Panująca Czwórka zniknęła za drzwiami hali koncertowej, a wraz z tym wydarzeniem wróciły dawne rozmowy. Panna K. w końcu zajęła miejsce na jednej z sof. Jej koleżanka rozładowywała stres na stojąco. A napięcie rosło. Choć daleko było do ich występu, serca biły szybko i trema wzmagała się z każdą minutą. Czas zdawał się wlec jak stara baba z siatkami zakupów albo polskie pociągi, a czekanie było najgorsze. Zmieniano pozycje, chodzono w kółko, mówiono dużo i bez większego sensu.
W sumie, jak na zabawę, to bardzo się denerwujemy ― zauważyła inteligentnie Ewelina.
Wcale nie! ― zaperzyła się Karolina. ― No, może trochę…
Westchnęła, chowając ręce w kieszeniach spodni.
Ja i tak mam stres ALL DAY ― zaczęła się drzeć ― ALL NIGHT… WHAT THE FUCK?!
Nieświadomie dokończyła razem z jednym z uczestników, który akurat przechodził obok i roześmiał się po skończonej frazie. Na początku się do niego przyłączyła, aż zniknął wśród tłumu, ale po chwili zrozumiała, że właśnie zaśpiewała z Chłopakiem Spod Okienka. Rozdziawiła gębę, wytrzeszczyła oczy i spytała równie zszokowanej koleżanki:
Czy ty też to widziałaś?!
Nie miały jednak czas dłużej się nad tym pastwić, bo kolejne dziesięć numerów (w tym ich) zostało poproszonych o ustawienie się w pobliżu kulisów. Tam, czekając na swoja kolej, plotkowały dalej, gdybając, jak się nazywa i gdzie mieszka. Bo wiadomym było, że nie kojarzy tej dwójki. Przypuszczały, knuły intrygi, wyciągały wnioski.
W momencie, którym Borejko rozwijała swój wykład na temat koloru włosów, sprzeczając się z Kubiak, że ewidentnie były ciemnobrązowe, kiedy ktoś kilkakrotnie stuknął ją w ramię. Odwróciła się i zobaczyła jakiegoś człowieczka, który oznajmił im, że za pięć minut wchodzą. Wtedy rozsiała się panika. Dermot O'Leary nie zaszczycił wtedy widzów swoją obecnością, więc istniał przynajmniej jeden plus całego zamieszania.
Cry me a river…
Dziewczyny z trwogą spoglądały na wprost, na scenę, zajmowaną przez ciemnego blondyna. Trudno zaprzeczyć, był genialny. Czy mogły zatem liczyć, że ich dwa ledwie dosłyszalne głosiki przebiją się ponad tym przyjemnie brzmiącym tenorem? Kiedy powiedział Thank you, serce Karoliny drgnęło. Mówiony baryton mile połechtał jej uszy. Gość zszedł z drugiej strony, a one zostały wypchnięte na środek.
Mruknęły coś na przywitanie, jury odmruknęło.
Nazywacie się? Ach, chwila. ― Mistrz Yoda zadumał się nad swoją kartką. ― To wy jesteście tym polskim duetem?
Potwierdziły.
A umiecie mówić po polsku?
Spojrzały po sobie, jakby rozmawiały ze zbiegiem kliniki psychiatrycznej.
Wydaje nam się oczywiste, że skoro jesteśmy Polkami, mieszkającymi od prawie osiemnastu lat w kraju, to potrafimy mówić w ojczystym języku ― odparła odważnie Boridżkoł. ― Prawda?
Dobrze więc ― rzekł z innej beczki, ignorując poprzednią wypowiedź. ― Co nam zaśpiewacie?
Listen to your heart od DHT ― odparła panna B.
Z głośników popłynęła wolna melodia, wygrywana na pianinie. Dziewczyny wymieniły spojrzenia jak poprzednim razem, chcąc jakby się wzajemnie zdopingować. Postawiły wszystko na jedną kartę, nie wiedząc, ile je to może kosztować. Bo co, jeśli wypadną najgorzej z całego boot campu i staną się pośmiewiskiem świata? Czy cały ten program to gra warta świeczki? Zarówno jedna, jak i druga usunęły z głów wszelkie myśli, zostawiając wyrwę, pustkę na skupienie nad techniką i muzyką.
Miały trochę problemów z czystością (tonacja okazała się jednak ciut za wysoka), ale jakoś z nich wybrnęły i wyszły z całego zamieszania z twarzą. Nie dając po sobie poznać, że cokolwiek poszło nie tak, zakończyły zgrabnie utwór. Chciały się nim rozkoszować, ale cały ten boot camp okazał się rollercoasterem, w którym wszystko jest mieszanką rozmazanych barw i kształtów, więc ledwo wybrzmiała ostatnia nuta, a Simon Cowell grzecznie im podziękował. Odeszły z zaskoczone, ale też dziwnie obojętne.
Ja zawsze wiedziałam, że ten cały Mistrz Yoda jest przereklamowany jak Colgate 3D White.
Ewelina zachichotała.
Znów siedziały przez dwie godziny, aż je bagażniki zaczęły boleć od tego tkwienia w miejscu. Chodziły więc między ludźmi, typując, kto przejdzie, a kto wyjdzie z płaczem. Czekanie na werdykt było torturą… Nikt o zdrowych zmysłach nie zdecydowałby się na coś równie nudnego, szalonego i bezsensownego jednocześnie. Dziewczyny długo roztrząsały tę kwestię, a ostateczna konkluzja była taka, że one w takim razie muszą być przebadane psychiatrycznie. Póki co, nie spieszyło im się do wizyty u lekarza. Tymczasowo zależało im tylko na wynikach i uniknięciu śmierci ze znużenia. A do tego, jak się wydawało, było im całkiem niedaleko.
Szukały tematów do rozmów nawet w ostatnim sprawdzianie z matematyki, ale co mogły wiedzieć o tak ścisłym przedmiocie dwie urodzone humanistki! Padła propozycja omówienia życia seksualnego hipopotamów, aczkolwiek nie posiadano zbyt wielkiej wiedzy biologicznej, zatem zrezygnowano. Przybierały dziwaczne pozycje, nuciły, liczyły prawdopodobieństwo, starały się przypomnieć sobie datę wstąpienia Adolfa Hitlera do DAP, słuchały muzyki, szukały mrówek i innych drobnych owadziątek, a to i tak nie pomogło. Czas, jak na złość, wlókł się niemiłosiernie. To było jak kolejne niezbite prawo fizyki ― prędkość wskazówek zegara jest odwrotnie proporcjonalna do chęci przemijania.
Mogłam wziąć Granicę ― mruknęła Karolina, zwisając głową w dół z kanapy.
To byś zasnęła prędzej niż ustawa przewiduje ― odparła Ewelina, obserwując wszechobecnych ludzi. Jakiś blondyn właśnie wyjął gitarę i zaczął uderzać w struny szybkim biciem, ale melodia rozpłynęła się pośród wielu innych i została zagłuszona w hałasie rozmów…
Borejko zamyśliła się chwilowo, zastanawiając się nad sposobem wykonywania morfologii moczu, po czym spojrzała na zapatrzoną koleżankę.
Co tam widzisz?
Kubiak odwróciła wzrok, wypadając z transu, i odpowiedziała:
Nic. Tak jakoś odpłynęłam…
Znów zamilkły, pogrążając się w osobistych rozważaniach. Panna K. natychmiast pomyślała o tym, co robią teraz jej mama i siostry i jak zareagowali znajomi, kiedy się o tym dowiedzieli… Czy ktokolwiek poza rodziną to wie? Może obiecały sobie nie zapeszać sprawy i nie rozbudzać niepotrzebnej euforii przed faktem? Oby im nic nie było… ― przemknęło jej z troską, siłą woli odpychając wracające okropne wspomnienia.
Panna B. z kolei analizowała swoje ostatnie zachowanie, tymczasowo odchodząc od ogłupienia umysłu. Ostatnia nerwowość była niepokojąca, ale jednocześnie nie widziała innego sposobu na zniesienie wszystkich żelaznych zasad rodziców. Nie było rozmów, ugód, kompromisów, negocjacji. Panowała za to twarda despocja, bezwzględny autorytaryzm. Nie znosiła tego. Irytowała ją świadomość, że ― pomimo grzeczności, kultury, przestrzegania prawa, wewnętrznej powagi duchowej ― ojcowie traktowali ją jak roztrzepaną, nieposłuszną, imprezującą trzynastolatkę, której w głowie Miley Cyrus, spijanie alkoholu litrami, palenie po kątach, przemożna chęć zaimponowania rówieśnikom. Krótka smycz i ciasna obroża bardzo uwierały. To jakaś pieprzona zemsta za błędy młodości ― pomyślała z gniewem, nieświadomie zaciskając szczękę i napinając całe ciało. ― Zdaje się, że oni sądzą, że ludzie to pierwotniaki, bezmyślnie klonujące swoje DNA. Najpierw wybielają przeszłość, a potem i tak przesadnie chronią tym, czego i tak nie masz zamiaru robić. Mają chore wyobrażenia, że będziesz uległy jak baranek, wyrażający zgodę na każdy rodzaj tyranii. Podejmują za ciebie decyzje w twoich sprawach, bez konsultacji z kimkolwiek… Musiała przymknąć powieki i opanować nierówny oddech. Za szybko się denerwowała. Zaczęła myśleć o tym, że chce być już w Manchesterze, wziąć prysznic, zjeść coś słodkiego i pogadać o przeżyciach, planach i całej reszcie z Eweliną.
Numers from one to ten ― on the stage, please!
Natychmiast wyrwała się z letargu, obserwując grupkę osób, zmierzającą do dziwacznego człowieczka z zestawem mikrofonowo-słuchawkowym na głowie. Koleżanka spojrzała na nią zestresowana na nowo. Chociaż do ich numeru było bardzo daleko, senność ustąpiła.
Zeżrą nas ― oznajmiła przerażona Borejko pięć minut później, kiedy część osób wyszła w nastrojach samobójczych, a część mogła góry przenosić. ― Połkną, przetrawią i wydalą!
Ewelina roześmiała się na głos.
To chyba utkniemy w ściekach…
Tym razem obie parsknęły śmiechem.
Kolejny kwadrans upłynął na opowiadaniu najbardziej znanych sobie sucharów. W ich mniemaniu znalazły jedyny sposób na uspokojenie tętna i nerwów. Potem doszło do wspominania poprzednich lat szkoły, najzabawniejszych etiud na edukacji teatralnej, najbardziej absurdalnych odpowiedzi na lekcjach… A to wszystko, by zabić nieśmiertelny czas. On gra na cheatach, stwierdziła z oburzeniem B.
Przepraszam, nie wiecie, która seria numerów teraz poszła? ― Przed nimi wyrósł jak spod ziemi młody brunecik o łagodnych rysach twarzy, takich niewinnych i dziewczęcych. Niesfornie plątające się po jego głowie loki dodawały mu anielskiego uroku.
Kolejna ruszyła znacznie do przodu i kolejne grupy były szybko zaznajmiane z werdyktem.
Chyba siedemdziesiąt do osiemdziesiąt ― odparła Ewelina, przyglądając mu się uważnie.
Dzięki. ― Uśmiechnął się niemrawo i odszedł.
Kubiak zmarszczyła brwi.
O czym myślisz?
Pokręciła głową.
O niczym.
Została spiorunowana wzrokiem, a sama wywróciła oczami.
Wiem, co mi zaraz powiesz: Nie można myśleć o niczym, ale…
UWAGA!
Dziewczyny prędko pochyliły głowy, a coś nad nimi przeleciało z cichym świstem. Pomyśleć, że mogły tym oberwać! Przez ułamek sekundy nie wiedziały co się dzieje, ale na czas ochroniły się przed uderzeniem.
Kiedy się wyprostowały, zobaczyły roześmianego, biegnącego w ich kierunku Chłopaka Spod Okienka. Największą uwagę zwracał fakt, że się trochę rozjeżdżał na kafelkach, bo na stopach miał jedynie białe skarpetki. Zdecydowana część ludzi w holu przyglądała mu się z uwagą, reszta się śmiała.
Spojrzały na siebie zszokowane.
Tom, idioto! ― krzyknął, nie mogąc powściągnąć rechotu, a odwracając głowę do tyłu.
Ktoś z daleka chichrał się jak niemądry.
Przepraszam ― powiedział z uśmiechem, wpychając się między nie i sięgając za kanapę. Już po chwili w dłoni trzymał parę ładnych, czerwonych converse'ów wysokich za kostkę. ― Mój brat ma spaczone poczucie humoru.
Mój ma gorsze, możesz mi wierzyć ― mruknęła pod nosem Borejko.
Nie szkodzi, ważne, że nie oberwałyśmy ― odparła Ewelina, odwzajemniając gest.
SŁOŃCEEEEEEEEE!
Przeraził się nagle i zbladł potwornie. Zaczął dygotać, rozglądać się dokoła.
Ja już muszę lecieć, pa! ― I tyle go widziały.
Tym razem pogrążyły się w szczegółowej rozmowie na temat każdego gestu i drgnięcia mięśnia twarzy znajomego z wieczornych przechadzek. A taki miał ładny perfum, i conversy gustowne. A tutaj się podrapał, a wtedy zmierzwił włosy. Jego wiek prawdopodobnie oscylował w okolicach osiemnastki.
Starszy nie może być ― stwierdziła tonem specjalistki panna B.
Nie wiadomo, jak przetrwały kolejną godzinę, ale stać się to mogło wyłącznie za pomocą cudu albo wstawiennictwa świętej Rity od spraw beznadziejnych. Czekanie było o wiele bardziej męczące niż ruch. W zasadzie to myślały przez moment nad rozpoczęciem codziennego biegania w ramach programu odchudzającego (Karolina potrzebowała go od zaraz), ale stwierdziły, że z tak zmienną prędkością kolejki lepiej nie ryzykować. A poza tym, cuchnęłybyśmy potem, uargumentowała Ewelina. A nie teraz?, spytała Borejko. (Nie trzeba tłumaczyć, że turlały się potem ze śmiechu przez bity kwadrans.) Już nawet liczenie mrówek zrobiło się nieciekawe…
One wszystkie są takie same ― burknęła Karolina, zakładając ręce na piersi, zwisając znów głową z dół.
Kubiak westchnęła ciężko i przeciągle.
To miejsce jest piekłem ― wypaliła nagle.
Smażą się w nim dusze bezbronnych wokalistów ― dorzuciła pierwsza.
Ukojenie przyszło po następnym kwadransie. Wówczas mały człowieczek z zestawem słuchawkowo-mikrofonowym przydreptał po raz enty i zawołał:
Numbers from four thousand and two hundred to four thousand and two hundred and ten ― please, follow me!
Prędko się pozbierały i znalazły obok facecika, który wiódł całą ich grupę do sali widowiskowej. Jury siedziało za długim stołem zmęczone, ale nieprzerwanie uśmiechnięte.
Zobacz, wciąż mają policzki ― mruknęła Karolina do ucha koleżance. ― Jeszcze im nie odpadły!
Ewelina zachichotała.
Żarty jednak szybko się skończyły, a powrócił stres. Przestało być zabawnie, kiedy mina Cowella wskazywała na wynik negatywny i odstrzał wszystkich zebranych. Aż przeszywał nieprzyjemny dreszcz.
Moi drodzy, wszyscy byliście świetni, bez wyjątku ― zaczął tonem oficjela. ― Naprawdę, wasza siła i energia przechodzi na nas, czujemy wasze emocje, ale przecież nie możemy zabrać was wszystkich.
Tylko ze względu na reguły programu ― wtrąciła Nicole Scherzinger.
A ta tutaj skąd? ― szepnęła B., patrząc na piosenkarkę.
K. wzruszyła ramionami. Czuła za to, że jej klatka piersiowa zaraz eksploduje, a ona sama zemdleje.
― …Bethany, Loraine ― wywołał. ― Byłyście znakomite, ale zabrakło nam ruchu, ekspresji. Przykro nam, ale musimy was pożegnać.
Karolina obawiała się o własne serce. Na moment uciekła się w rozważania o tym, że posiada ono autonomiczny układ pobudzający i jakby to było, gdyby nawet nim sterował mózg. A co powie mama, co z mamą?! ― krzyknął w jej głowie jakiś głos. ― Co z rodziną?!
― …Barry, Leena, Adrian ― wy także potrzebujecie jeszcze mnóstwa pracy, ale cieszymy się, że mogliśmy was poznać.
Trzy osoby opuściły pomieszczenie. Na polu walki pozostało tylko pięcioro ludzi. Pięcioro tak przerażonych, żywiących gorącą nadzieję i zmęczonych czekaniem, że ledwo stało o własnych siłach.
Z całej waszej piątki tylko trójce możemy dać szansę.
Zapadła głucha cisza. Słowa Mistrza Yody potoczyły się echem po obszernej sali. Panna B. słyszała wyłącznie głuche uderzenia tętna.
Wybór był trudny. Pomyślicie sobie: Zawsze tak gadają, ale tym razem to nie telewizyjna ściema. Byliśmy rozdarci pomiędzy dwoma przepięknymi, słowiczymi sopranami, wybitnym tenorem a dwoma mezzosopranami z zalążkiem potencjału. Oczywiście, wydawać by się mogło, że odpowiedź jest prosta ― trzy utalentowane wysokie głosy. Tymczasem… Mary, proszę, podejdź.
Wysoka szatynka wystąpiła z szeregu. Wyglądała, jakby miała zaraz wybuchnąć donośnym płaczem, po czym wyłożyć się na podłodze i błagać jurorów, by zmienili decyzję.
Uśmiech Simona wszystko wyjaśnił, aż ona rozciągnęła szeroko usta.
Tak, ty jesteś jedną z tych farciar.
Podziękowała sędziom, wystrzeliła jak z procy z sali, a po chwili dało się słyszeć jej donośny wrzask.
Adam, Kate.
B. ścisnęła potajemnie dłoń K. Czuły, obie czuły, że to koniec. Piękna przygoda z muzyką właśnie się skończyła. Serca, dotąd tak trwożliwe, teraz biły żałośnie. Rodziła się świadomość, że to nie była zabawa. W oczach wzbierały łzy. Karolina gryzła wargę z całych sił, byleby tylko nie uronić ani kropli, póki werdykt nie został ogłoszony. Teoretycznie nadzieja wciąż istniała, ale skoro poprzednią uczestniczkę poprosił na środek, to teraz…
Spojrzały po sobie z rezygnacją. Tak, ten scenariusz bolał.
Skupiona na sobie Borejko nie zauważyła, że dwie osoby zeszły wolno sprzed jej oczu. Dopiero przypadkowe trącenie łokciem przez towarzyszkę wybudziło ją z transu i z oszołomienia nie potrafiła zamknąć ust.
Nie mogłem się powstrzymać ― zaśmiał się Mistrz Yoda. ― Polski duet? Tego jeszcze nie było!
Panna K. mrugała intensywnie, szczerząc zęby w najszerszym uśmiechu na ziemi.
Naturalnie, gdyby chodziło tylko o wyjątkowe sytuacje, nigdy w życiu bym się nie zgodził, nie w tym tkwi sens tego programu. Mimo że nie macie jakiegoś wybitnego talentu wokalnego, to jest w was więcej uczucia niż w tych wyuczonych śpiewakach. ― Chociaż zaskoczyła je bezpośredniość tych słów, roześmiały się serdecznie. Cieszyły się zresztą z wszystkiego. ― Mam nadzieję, że wybierzecie wkrótce jednak nieco żywszy repertuar. I, błagam ― złożył ręce jak do modlitwy ― wymyślcie sobie nazwę, bo od wypowiadania waszych imion można zasnąć, a przy okazji i połamać sobie język.


Jeszcze głośniej wybuchnęły śmiechem.
Podziękowaniom nie było końca; uściśnięto dłonie, powiedziano trylion razy Bardzo, bardzo dziękujemy, jesteśmy wdzięczne, a później wyskoczono z hukiem z sali, potrącając następną grupę czekających z wrzaskiem: ŚWIAT JEST NASZ! Skakały jak opętane, tuliły się, płakały, śmiały się i śpiewały (nie wiedzieć czemu) Waka waka, zarażając zebranych optymizmem. W Wielkiej Brytanii wielu się uśmiechało, podczas w Polsce byłoby to nie do pomyślenia. Nie liczyło się nic i nikt poza nimi.
Jako nagrodę wyznaczyły sobie po kubku gorącej czekolady z automatu. Karolina dopchała się na pierwsze miejsce, więc wrzuciła kwotę i czekała. W międzyczasie z sali widowiskowej wypadło trzech chłopaków, którym łzy ciekły ciurkiem po twarzy. Mimo ogólnej euforii, serce jej zmiękło i chciała jakoś mentalnie ich wesprzeć, ale wiedziała, że tutaj wyszczerz byłby głupotą do potęgi entej. Blondyn podniósł leżącą na podłodze w pokrowcu przy jakiejś kobiecie gitarę i zaczęli się przytulać. Pozostała dwójka rozeszła się gdzieś po kątach, dobijając się w samotności.
Usiadły na plastikowych krzesełkach, obserwując tłum z daleka, z perspektywy przyjętego. Popijały wolno swój specjał, zastanawiając się, czy nie wyglądałyby podobnie, gdyby coś nie wyszło…
Bardzo możliwe ― przytaknęła Ewelina, po czym wzięła łyk z kubeczka.
Ja bym się chyba załamała ― powiedziała pierwsza, patrząc martwymi, niewidzącymi oczyma na jakiś punkt w oddali. ― Nie wiem, czy byłabym w stanie normalnie funkcjonować.
Eee, przestań! ― Kubiak zrobiła minę, która nie wierzyła słowom koleżanki.
Naprawdę. Po powrocie do Polski rzuciłabym się pod jeden z radzionkowskich traktorów.
Szatynka podniosła kącik ust, zamyślona.
Trzeba będzie powiedzieć rodzinom ― oznajmiła ucieszona.
Wstała, zgniotła w dłoni papierowy pojemniczek, to samo zrobiła Jasnowłosa Bez Trzech Misiów. Wyrzuciły papierki do kosza.
To ja wolę jednak traktor ― mruknęła druga.
Kiedy wychodziły, zabawny człowieczek wołał jakieś osoby z prośbą o powrót na scenę, ale nie słyszały nazwisk, nawet nie chciałyby ― wszystko zagłuszył śmiech.

* * *

Ping-pongi
Krzywe Zęby
Stormy
Little Clouds
Different Winds
Difficult Words
Unspoken
Status Quo
Polish Suns
Rainy
Connected
Threeteen
Ninety Three


Myśl!
Myślę, ale nie popędzaj mnie, bo nie pomagasz!
Och, nie żartuj, że u ciebie taki proces przebiega!
Przebiega, ale wymaga czasu.
Akurat!
Nie mam dyndaka między nogami, żeby myśleć tylko nim jak faceci.
Ale masz cycki. Kto ma cycki, ten ma władzę.
Więc bierzemy Ping-Pongi.
Yyy, znaczy, kto ma pilota, te ma władzę w Ence!
Karolina westchnęła ciężko, opadając na łóżko na wznak.
Powinnyśmy się raczej nazywać Chodzące Nieszczęścia ― powiedziała, wątpiąc we własne możliwości kreatorskie.
Ale to niezbyt sceniczne ― odparła koleżanka.
Zaśmiały się krótko.
Po niedługiej dalszej wymianie zdań postanowiły wreszcie się wykąpać. Wedle tradycji, pierwsza łazienkę dorwała Borejko, zamykając się w niej na czterdzieści pięć minut. W tym czasie Ewelina przywróciła pokój do względnego porządku, nadając mu schludny wygląd. Nie było papierków, notatek, bezsensownych rysunków, rozrzuconych ubrań ani skotłowanej pościeli. Drzwiczki szafek zostały zamknięte, choć w środku straszyło. Zamiotła okruszki po ciastkach z czekoladą, biszkoptach, czipsach i kanapkach, wyniosła śmieci z pełnego kosza. Zajrzała do kuchni, w której żwawo urzędowała Zuza, energicznie przemieszczając się pomiędzy blatami.
Robisz kurczaka? ― spytała Kubiak, wkładając ręce do kieszeni i opierając o lodówkę.
Tak ― odparła kuzynka, szczerząc białej zęby. W trakcie dnia widocznie się ożywiła. ― Z frytkami ― dodała, zaglądając do piekarnika.
To dobrze, bo umieramy z głodu!
Przykro mi, musicie przetrwać jeszcze pół godziny.
Mimo fatalnej wieści, zaraz pojawiła się nowa:
Ewelajn, masz wolny kibel!
Szybko pognała schodami na górę.
Tego wieczora nie mogły uleżeć spokojnie w łóżku. Wierciły się i prawie skakały z emocji. Gadały jak najęte, pięć razy więcej niż zwykle. Rodzice wciąż nie wiedzieli, a Karolina zawsze pochmurniała na wzmiankę o nich. Nie miała pojęcia, w jaki sposób oznajmić mamie kolejną „tragiczną” dla niej wiadomość. Czy w ogóle zdobędzie się na odwagę, żeby jej to przekazać? Nie było wyboru, prędzej czy później któraś ze stron się odezwie. Czy da sobie radę ― nie tylko z mamą, ale także w dalszym etapie?
To nas czeka wycieczka na Barbados! ― wykrzyknęła panna K.
Taaak… A co zaśpiewamy?
Po minie Kubiak można było wnioskować, że ten element pominęły.
Dorwały prędko laptop Zuzi i zaczęły się głęboko zastanawiać nad doborem repertuaru. Do opracowania pozostała im zaledwie doba. Skoro miały być żywsze, potrzebowały takiej muzyki ― która zmusza do tańca, daje energię, nie usypiającej jak kołysanka i rozpatrującej możliwość podcięcia sobie żył. Padła propozycja Lady Gagi, ale szybko ją obustronnie wyśmiano. Poszukiwania były żmudne i nie dawały żadnych efektów, mimo drugiej nocy i czterech godzin surfowania po internecie w celu znalezienia natchnienia. To jednak nie nadchodziło.
Na zegarze dochodziło wpół do trzeciej. W szybę zaczęły bębnić krople deszczu, w szparach świstał wiatr. Noc była mokra, zimna i ponura ― idealna, by dobrze i długo spać.
Drzwi stuknęły cichutko i podparte rękami, zrezygnowane dziewczyny spojrzały na nią spod zmarnowanych powiek.
Nadal szukacie piosenki? ― Trojanowska oparła się o framugę.
Odpowiedział jej przeciągły pomruk.
Mam pytanie ― chodzicie do kościoła?
Tak ― odparły zgodnie.
To radzę wam się położyć, bo o siódmej trzeba wstać. Na ósmą mamy mszę, a idziemy piechotą, bo w sumie jest niedaleko.
Jeszcze tylko pół godzinyyyy ― jęknęła Karolina, ledwie przy tym otwierając usta.
Zuzanna się zaśmiała.
Wy to chyba nigdy nie odpoczywacie…

Chociaż Barbados jest niezwykle malowniczą wyspą, dziewczyny nie miały okazji go zwiedzać. Podstawiony samolot producentów wylądował w pobliżu domu Simona Cowella, lot zresztą nie był długi. Podrzuciły na szybko podkład technicznym i czekały na swoją kolej na parterze domu. Na górze, na tarasie, odbywało się samo przesłuchanie. Były jednym z dwóch duetów, całą resztę stanowiły trzy grupy. Skąd mogły mieć pewność, że zostaną wybrane? Pozostali posiadali lepsze umiejętności, większe doświadczenie.
Stały w środku, w dziwnym, oszklonym salonie, z otwartymi obustronnie drzwiami, patrząc na krajobraz, rozciągający się przed ich oczami. Krystaliczna woda, czysty piasek, palmy i tylko kilkoro ludzi. Wiał dość silny wiatr, ale przygrzewające słońce nie dało poczuć jego chłodu. Karolina była zmuszona zdjąć swój czarny kardigan, zostawiając na wierzchu białą bokserkę (jej mina świadczyła o tym, że pokazywanie własnych przesadnych krągłości nie należy do jej ulubionych zajęć). Założyła na nos okulary przeciwsłoneczne w lekko fioletowym kolorze i co chwila odgarniała włosy z twarzy, jako że stały w przeciągu. Ewelina dzielnie tkwiła w miejscu, cała zwrócona ku wielkiej ziemskiej żarówce. Miała na sobie bluzkę, którą dorwała w centrum handlowym. Upał nie stał dla niej na przeszkodzie do ubierania luźnych rzeczy. Reszta porozsiadała się na kanapach, uciekając daleko w cień. Nie rozmawiano ze sobą; pozostali uważali się wzajemnie za wrogów, których należy jak najprędzej wyeliminować. One były (póki co) spokojne i nie panikowały. Choć stały o krok od przełomu, to nie uginały się pod ciężarem presji. Wobec tak wielu uzdolnionych przeciwników czuły znikomość swoich szans.
W salonie znajdowało się łącznie szesnaście osób, choć w sumie było ich osiemnaście. Wiek nie przekraczał dwudziestu pięciu lat; siedzieli tam przedstawiciele różnych kolorów skóry i osobowości. Panował względny gwar, po czasie zaczęto prowadzić ze sobą ciche konwersacje, ale ogólny stres przytłaczał i hamował gorące dysputy. Tylko dziewczyny stały i spoglądały na siebie niepewnie, co jakiś czas zerkając na zegarek.
Dwóch mężczyzn zeszło ze spiralnych schodów z nieciekawymi minami. Po kilu słowach zamienionych z zaprzyjaźnionymi uczestnikami dziewczyny zrozumiały, że nie dostali przepustki na szczebel wyżej.
Restless! ― rozległo się z góry.
Znów na siebie popatrzyły, ale tym razem tętno niepokojąco podskoczyło. W oczach miały strach.
Stąpały ostrożnie, nie chcąc niczego zepsuć, odprowadzane wzrokiem reszty. Przeszły cicho przez salon na piętrze i przemieściły się na coś w rodzaju nadziemnego tarasu. Tam siedział Simon Cowell z jakąś kobietą, której dziewczyny nie rozpoznały.
Witam ― przywitał się wesołym tonem, przywdziewając uśmiech.
Odpowiedziały mu.
Co dziś zaśpiewacie?
Gypsy od Shakiry ― odparła Karolina.
W tym momencie człowiek od sprzętu nagłaśniającego podszedł do nich z tyłu i podał mikrofony.
O, widzę, że zasugerowałyście się moją radą. ― Wyszczerzył szerzej kły.
Ile można śpiewać o smutku? ― spytała retorycznie Borejko.


Z głośników popłynęła dość energiczna, pogodna melodia, która następnie zjednoczyła się z głosami duetu. Ten kawałek śpiewało im się o wiele lżej i łatwiej, bo nie ciążyła na nich presja wytwornej emocjonalności, cierpiętniczego bólu na twarzy ani pięknego vibrato. Tu pozwoliły sobie na słodką swobodę, zabawę i uśmiech. Całość miała niespełna dwie minuty, co dało im pole do popisu ― nie musiały różnicować zwrotek, żeby Mistrz Yoda nie zasnął.
Nie czuły jednak samozadowolenia, raczej chęć gruntownej samokrytyki. A tutaj coś uciekło, a tam niepotrzebnie ciągnięta samogłoska, tam źle akcent wstawiony, a jeszcze gdzie indziej nie należało robić wibracji… Własny brak perfekcji szczególnie drażnił Karolinę. Czasem bezskutecznie złościła się na samą siebie, że tak zniszczyła sobie struny, że jest taka, a nie inna, że tak wygląda. Złościła się zresztą o najdrobniejsze rzeczy, ale brakowało jej siły, żeby je zmienić. Teraz jednak wbijała skoncentrowany wzrok w swojego mentora.
Co by tu powiedzieć… ― zadumał się, gdy wybrzmiała ostatnia nuta utworu. ― Odnoszę dziwne wrażenie, że było o niebo lepiej, chociaż znów nie dałyście wybitnych popisów wokalnych. Czułem radość, zabawę muzyką, czyli wykonałyście zadanie, jak mi się zdaje. ― Uśmiechnął się, a w sercu panny B. zasiało się ziarno nadziei, aż sama podniosła kąciki ust.
Jego twarz przypominała tego dnia kalejdoskop ― natychmiast spoważniała. Znów podskoczyło jej tętno.
Nie wiem tylko, jak zareagują na was widzowie ― oznajmił, jakby bardziej do siebie, przykładając palec do ust w geście zastanowienia.
Na kilka sekund zapadła dziwna cisza.
Wydajecie się sympatyczne i raczej nieszkodliwe, ale musiałybyście dużo popracować nad osobowością sceniczną… ― Z każdym słowem schodził do mamrotu, aż w końcu go nie zrozumiały.
Facet, decyduj się albo ci wsadzę ten mikrofon w gardło! ― warknęła w myślach Borejko, błagając Boga, żeby emocje nie wymalowały się na twarzy.
Ach, trudno! Niech stracę! Przechodzicie do występów na żywo!
Niestety, Mistrz Yoda nie otrzymał od nich żadnej reakcji.
Obie miały tak kamienne twarze, że można było się ich przestraszyć. A może nie kamienne, tylko zastygłe w przerażeniu i niedowierzaniu. Długi stały jak dwa słupy soli, nie mogąc wypowiedzieć ani słowa.
Powiedziałem coś nie tak? ― zapytał, tracąc rezon.
Ach, nie ― odparła Karolina, budząc się nagle i susząc kły. ― Aż nas zatkało z wrażenia. Dziękujemy!
Podali sobie dłonie, zamienili kilka miłych słów, a potem Restless odwróciły się na pięcie i zeszły na dół, na schodach mijając pięciu chłopaków ― jeden z zaproszonych zespołów.
Następnie dziewczyny pogrążyły się w euforycznej, polskiej rozmowie na temat sukcesu (jakież było ich zaskoczenie, kiedy pojawiły się uradowane piętro niżej, a pozostali je przytulili!). Nie mogły przestać się tym ekscytować i nadziwić, że dały radę. Że mimo braku widocznego talentu dostały niezwykłą przepustkę do świata kamer, prasy i całej reszty mediów. Rozpatrywały za i przeciw, ostatecznie wnioskując, że to może być najpiękniejsze, najciekawsze i najbardziej emocjonujące doświadczenie ich życia, a może i najkrótsze, jak sądziła panna B.
Pewnie odpadniemy po pierwszy livie ― szacowała szanse.
Ewelina się zamyśliła na kilka sekund.
Możliwe ― przytaknęła. ― Ale nie wolno się negatywnie nastawiać. Damy radę. ― Uśmiechnęła
się.
Po upływie łącznie dwudziestu kolejnych minut, Simon Cowell zszedł w towarzystwie tajemniczej celebrytki i zaczął gruntownie objaśniać, co i jak. Rozwodził się nad szczegółami dotyczącymi dat, godzin i miejsc. Momentami chciało się go zatrzymać, zanotować swoje i włączyć ciąg dalszy. Nie było potrzeby się martwić o męczenie dojazdami Zuzy, bo samochody miały być podstawione.
Samolot już czeka ― dodał na zakończenie uradowany, składając dłonie jak do bicia braw. ― Do zobaczenia za tydzień… z hakiem.
Wszyscy się zwrócili w kierunku schodów tarasu na parterze.
Restless!
Oprócz dziewczyn, głowę odwróciło kilka osób.
Na pewno zrozumiałyście wszystko?
Na pewno ― zapewniła Ewelina. ― Do widzenia.
W samym samolocie, jeszcze przed startem, Kubiak wyjęła swój dotykowy telefon i zalogowała się na Facebooka. Długo wczytywała się w coś na ekranie, kilkakrotnie powtarzając czynność, a jej mina nabierała coraz poważniejszego wyrazu. Faktem tym zaintrygowana była Karolina, która ― paplając non stop z emocji ― zauważyła, że koleżanka nie reaguje, co się rzadko zdarzało. Dźgnęła ją łokciem w bok i zadarła głowę w górę, jakby na migi pytając, o co chodzi.
K. odwróciła wyświetlacz przed twarz współwokalistki.
Borejko zamarła.
*Podobne porównanie pojawiło się w filmie Asterix i Obelix ― misja Kleopatra.
*Jan Twardowski ― Oda do rozpaczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz