sobota, 16 czerwca 2012

06. Król Toster


UWAGA, GRANAAAAAAAAT!
Ten wymowny okrzyk mojej towarzyszki broni rozdzierał uszy. Nasza amunicja na wejście, na otwarcie ognia, poszła w idealnym kierunku, jakby wycelowana przez profesjonalistę.
Na jednym z łóżek klęczał ten cały Styles, czy jak się on tam zwie. Nikogo nie dziwiło, że znów paradował w samych portkach. Hmm, może nie paradował ― klęczał pośród pościeli, przeciągając się. Dzięki temu puszysty kapeć w kolorze różowym i kształcie królika wylądował idealnie pośrodku jego czoła z przyjemnym plaśnięciem w akompaniamencie.
Wszyscy koledzy parsknęli takim dzikim śmiechem, że echo niosło się na wszystkie pobliskie wioski. Ja sama zgięłam się w pół, bo nie mogłam wytrzymać ze śmiechu. Ewelajna musiała sobie usiąść na podłodze, ledwo stojąc. Niall spadł z łóżka, Araber (Zayn?) trząsł się cały pod kołdrą, ten od czapek włożył sobie do ust róg z poduszki, usiłując nie wydać z siebie ani jednego dźwięku, a ostatni, Niezidentyfikowane Włosy, opierał ręce na udach, usytuowany w siadzie klęcznym. Sam zaatakowany znieruchomiał na kilka sekund, po czym zabrał ze swojego materaca zwinięte w kulkę skarpety i cisnął w naszym kierunku.
Potem w ruch poszło wszystko: inne bambosze, majtki, bluzki, prześcieradła, kołdry i poduszki, z których wypadło tyle pierza, że można by na kila łysym kogutom sprzedawać. Akcja przebiegała zgodnie z przewidywaniami ― liczne bombardowania, śmiech i wygłupy. Wiem jedynie, że ktoś ode mnie dostał w krocze grubymi, zwiniętymi skarpetkami i się słaniał (głowy nie dam, ale chyba Araber!), Ewelajn strzeliła Nialla pustą butelką w klatę, sama zaś oberwała w ucho gumką-recepturką. Pan Gazeciarz o Włosach Nieznanych trafił zmiętą w kulkę folią aluminiową centralnie w rowek w moim dekolcie i chłopcy płakali ze śmiechu przez bite piętnaście minut, podczas których moja twarz płonęła.
Nic tak nie niszczy wroga jak wspólne świrowanie. No powiedzcież, czyż nie cierpi na tym mózg? Ich, dla mojego już za późno…
Zmusiłyśmy drugą walczącą stronę do poddania się. Wyciągnęli białe slipy na mopie jako znak rezygnacji z dalszych walk. Nie obyło się bez siniaków i zadrapań, ale poza tym żołnierze wyglądali na w miarę zadowolonych.
Padłam na podłogę krzyżem, dysząc. Jak po dobrym seksie, przeszło mi przez myśl, ale szybko to odgoniłam.
Jestem martwa! ― oznajmiłam zgodnie z prawdą.
Zamknęłam na chwilę oczy, próbując wyrównać oddech.
A ja lubię stężenie pośmiertne ― powiedział podejrzanym głosem ktoś, w kim rozpoznałam Sonderkommando.
STYLES! ― wrzasnął ostrzegawczo inny gość.
Szybko otworzyłam powieki i był to właśnie ten z włosami, których koloru nie da się zdefiniować. Stał na nogach i z wyciągniętą w kierunku czarnowłosego kolegi ręką, miażdżył go wzrokiem. Ten zaś miał facjatę zadowoloną z jego poirytowania. Przykucnął przy końcu łóżka i sprawiał wrażenie chcącego zaraz skoczyć w moim kierunku. Zaczęłam się bać.
Żartowałem tylko. ― Uniósł obie ręce w geście niewinności.
Nie chcemy więcej takich sucharów ― odparł na to Niall.
Wszyscy obecni w pokoju się zaśmiali.
Oto mamy nowego króla! ― krzyknął Uszatka. ― POWITAJCIE GORĄCO HARRY'EGO STYLESA, KRÓLA TOSTERA!
Po tej kwestii zwijałam się wraz zresztą ze śmiechu. Byłam prawie pewna, że za kilka minut wysiądzie mi przepona, bo na to się zapowiadało.
Zapadła chwilowa cisza, której wszyscy tak bardzo nienawidzą, że wycięliby jej pojęcie ze słownika. Ja miałam przymknięte oczy i starałam się wewnętrznie uspokoić, żeby łatwiej szły ćwiczenia. Czułam nadchodzącą dekoncentrację, rozkojarzenie i emocjonalny mętlik, wywołany tym wydarzeniem. Moja psychika czasem sprawiała, że odechciewało się żyć. Obustronnie.
Kiedy uchyliłam powieki, spostrzegłam, że mój (poniekąd) obrońca przygląda mi się w nietypowy sposób. Nie uciekł spojrzeniem, ale wyglądał na jeszcze bardziej skupionego.
Masz mnóstwo piór we włosach ― oznajmił.
Natychmiast poskładałam się do pozycji siedzącej i poczułam niemałe zakłopotanie.
Ach, tak? ― Zaczęłam szybko strzepywać z siebie pierze. ― Możliwe, któryś z was rozerwał dwie poduszki…
Urwałam w pół zdania, bo zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość. Usiadł mi przed twarzą, jedną wyprostowaną ręką podpierając się na podłodze. Zrozumiałam, że coś wyprawia z moimi włosami; o dziwo, nie sądziłam, że próbował wpuścić mi plemienia Minimków czy innych pcheł. Po kilku sekundach ujrzałam przed sobą mały pęk białych, drobnych piórek, który on badał wzrokiem z uśmiechem na ustach. Wstał i podszedł do jednego z łóżek, mam kilka powodów, by przypuszczać, że należało ono do niego.
Dobra, musimy tutaj trochę ogarnąć, za jakiś kwadrans podają śniadanie ― powiedział Araber, przerywając dziwne milczenie.
Wszyscy wstali z miejsc i zaczęli się rozglądać dookoła. Staliśmy na polu bitwy, i to nie byle jakiej, bo ciężkiej i wymagającej odwagi oraz męstwa wojennego. Tymi cechami się wykazaliśmy. Dobrzy z nas żołnierze.
Zerknęłam kątem oka na tego od piór. Stał odwrócony tyłem i zawzięcie grzebał w torbie podróżnej.
Liam, ty pozbieraj pierze, skoro tak cię strasznie zainspirowało ― dorzucił śniadej karnacji kolega.
Może uda ci się je całe upchać do tej torby… ― Po tych słowach najstarszego wyglądem, a jednocześnie maniaka czapek, rozeszła się salwa śmiechu, a sam autor wypowiedzi oberwał jakimś pluszakiem w twarz.
Bez dwóch zdań zabrałyśmy się do pomocy, chociaż Niall stwierdził, że sami sobie dadzą radę. Mhm, już my znamy męskie zdolności sprzątacze! Nie było możliwości sprzeciwu, nie mieli nic do gadania.
Szczerze mówiąc, redukcja tego bałaganu szła mi raczej średnio, nie potrafiłam zapanować nad myślami. Ciągle słyszałam w czaszce Liam, i to nie wcale ze względów, o których pewnie myślicie, okropne swaty. Myślałam o tym, że jest dziwny i zastanawiałam się tylko, czy swoją dziwnością bije mnie już na głowę. Z jednej strony miło byłoby usłyszeć, że zna się świra większego od siebie, ale z drugiej to utrata swego rodzaju prestiżu. Tajnymi spojrzeniami usiłowałam się mu przyjrzeć i z lekko rozkojarzonej, zamyślonej twarzy odczytać odpowiedź na moje pytanie. Niestety, nie uzyskałam żadnej, za to zauważyłam, że Styles ciągle się uśmiecha i spogląda na Ewelinę podczas pracy. Chociaż wyskoczył jej pryszcz nad lewą brwią, więc może patrzył na nią, bo chciał się przekonać, ile wytrzyma bez śmiechu.
Kiedy po całej robocie wyszłyśmy na korytarz, żeby za kilka kroków znaleźć się u siebie, Araber wyskoczył z pokoju. Jak na komendę odwróciłyśmy się na pięcie w jego kierunku.
Hej, dziewczyny, eee… ― W jego arabskim akcencie było coś bezsprzecznie uroczego. Cały był bardzo uroczy. Z obiektywnego punktu widzenia, oczywiście. ― Jeszcze raz dzięki za pomoc. Bez was chyba jednak poszłoby gorzej. ― Posłał nam nieśmiały, pełen omamiającej urody uśmiech, który natychmiast odwzajemniłyśmy.
Nie ma za co ― odparłam.
W końcu też trochę nabałaganiłyśmy ― dodała Ewelina.
Znowu banan na twarzy.
Ej, a tak w ogóle! ― krzyknął olśniony. ― Nie przedstawiłem się. Jestem Zayn. Zayn Malik. ― Złapałyśmy kolejno jego dłoń.
Karolina Borejko. ― Wiem, pewnie zrobiłam fatalne pierwsze wrażenie.
Ewelina Kubiak.
Pożegnaliśmy się w pośpiechu, by w podobnym tempie przygotować się do zajęć (na śniadanie nie było już co liczyć). Prawdę mówiąc po takim przyjemnym wstępie nie chciało mi się tam iść, ale już od jakiegoś czasu miałyśmy wybrany repertuar, więc WYPADAŁO. Poza tym to był dopiero drugi dzień, więc chyba wcale nie pasowało, żebyśmy go sobie zlekceważyły. No i chyba przyjechałyśmy tutaj, żeby się czegoś nauczyć, prawda? Nie nastawiałyśmy się na wygraną ― żeby się za bardzo nie zawieść. A zawód zapowiadał się wystąpić za cztery tygodnie.
Na myśl o pierwszym programie na żywo dostawałam drżączek. Latały mi stawy nieruchome i wszystko to, co nie powinno w normalnym stanie. Jedzenie podchodziło do gardła, bledłam, chodziłam w kółko, nerwowo gładziłam włosy, z trudem przełykałam ślinę, zasychało mi w gardle. Z przeprowadzonego przeze mnie wywiadu wynikało, że Ewelina też nie pozostawała elektrycznie obojętna wobec tego wydarzenia, tylko że ona nie miała męczących mdłości ani emetofobii, co znacznie ułatwiało sprawę. Ja nie mogłam przestać dygotać i histeryzować. Potrzebowałam czymś zagłuszać mózg, więc przepisywałam lekcje przesyłane przez Agę B., czytałam lektury ― wszystko, by makówka nie pozostawała wolna.
Odnośnie naszej klasowej koleżanki ― każdy jej e-mail przynosił nowe wieści ze szkoły. Agnieszka stała się powierniczką tajemnicy duetu Restless. Zgodziły się na to nasze matki. Aga nie mogła rozgłaszać po szkole, co tak naprawdę się z nami dzieje ― w przeciwnym wypadku czekała nas eliminacja z programu. Nie wolno nam było także komunikować się z rodzinami, miałyśmy tylko biedną B. Dowiadywałyśmy się od niej, że ludzie w klasie z początku namiętnie spekulowali na nasz temat, wymyślając coraz nowsze teorie. Jedna z nich na przykład zakładała, że wcale nie trafiłyśmy do kuzynki Ewelajn, że uciekłyśmy i trwają intensywne poszukiwania. Co za bzdura! Inna mówiła o naszym porwaniu ― tę właśnie powinniście już znać. Mamy jednak złożyły wizytę naszej wychowawczyni i dyrektorce wyjaśniając, że pojawiły się pewne przeszkody zdrowotne, to jest złamałyśmy obie nogę i postanowiłyśmy wrócić dopiero po powrocie do poprzedniego stanu, a to może potrwać. Ale uczniowie całej szkoły (tak, dobrze czytacie!) podchodzili z rezerwą do tej informacji. Zawsze się czuje intuicyjnie, że informacje oficjalne ukrywają straszną prawdę, prostując ją w skomplikowany lingwistycznie sposób. Rozpatrywałam różne scenariusze reakcji na światową wiadomość o naszym udziale w brytyjskim X-Factorze; jedno było pewne ― nasze matki zostały odgórnie skazane na nieufność ze strony dyrekcji szkoły, a także profesor Baran. W przypadku zachowań klasowych zależało to od każdego indywidualnie, więc ciężko tutaj cokolwiek przewidzieć.
Zgodnie z moimi obliczeniami poziom skupienia na zajęciach był stosunkowo niski ― i mam tu na myśli wyłącznie siebie, choć Ewelina nie wydawała o wiele bardziej skoncentrowana. Świeciło słońce ― to po pierwsze, po drugie ― nadal żyłyśmy radosnym porankiem. Dlaczego wciąż chodził mi po głowie? Mogłam za to obwiniać prawie w całości swoją psychikę, która zawsze tak reagowała na miłe rzeczy ― powtarzając je w kółko jak zacięty gramofon ten sam fragment piosenki. To było wkurzające: przeżywać każdy szczegół. Nie pasowało mi to, wolałam być uczuciową ścianą, jednak każda próba wyrzucenia tego w głowy objawiała się podwójną dawką wspomnień. Pod koniec zajęć byłam nerwowa, ale na szczęście na nikim się to nie odbiło. Ewelajna szybko zorientowała się w moim nastroju i dostosowała się do zasady: bez kija nie podchodź.
Po powrocie do domu okazało się, że pani Burnett przytrzymała nas kwadrans dłużej i byłyśmy już spóźnione na obiad, jadło kilka ostatnich osób. I, nie, ICH tam nie było. W pewnym sensie się ucieszyłam, bo to oznaczało stuprocentową wolność od nerwów, ale i brak głupich tekstów oraz wzajemnych docinek. Śmieszni z tym byli ― przypominali stado pawianów iskających się, ciągnąc przy tym za sierść. Brakowało im jedynie kolorowych tyłków, choć… kto ich tam wie! TAM jeszcze nie zaglądałyśmy i nie miałyśmy najmniejszego zamiaru.
Po obiedzie jak na złamanie karku pobiegłyśmy na kolejne zajęcia. Nawet nie chciało mi się stać, bo kolejna dawka ćwiczeń wokalnych stawała się dla mnie nużąca… Co chwilę zerkałam na zegar w salonie, by sprawdzić, ile czasu zostało. Tego dnia wskazówki chyba naczytały się za dużo o rokoszach, bo ewidentnie posuwały na przód w zwolnionym, ociężałym tempie. Ewelina zachowywała się odwrotnie, jakby posiłek dodał jej sił na dalszą część dnia. Ja marzyłam, żeby wreszcie z westchnieniem ulgi opaść na łóżko i stwierdzić, że przeżyłam znacznie lepszy, choć nudniejszy dzień od wczorajszego.
Wspinałyśmy się właśnie po schodach, kiedy Ewelajn nagle położyła mi ręce na klatce, każąc w ten sposób się zatrzymać. To, co z początku miało być zapasem powietrza do wyrażenia jadowitej ironii, po kilku sekundach przeszło w nieme zdziwienie, a może raczej osłupienie…
Po korytarzu na pierwszym piętrze, nie bacząc zupełnie na porę dnia ani okoliczności, powolnym, lekkim krokiem przechadzał się ktoś bardzo mi znany. Niby nic, cóż takiego dziwnego jest w spacerze po domu, gdyby nie pewien istotny fakt, którego pominięcie spowodowałoby wrażenie ogólnego bezsensu zwracania uwagi na to wydarzenie.
Otóż tak konkretnie chodzi o to, że jedyne, co miał na sobie nasz znajomy, to ręcznik. Wyjątkowo krótki i przepasany w biodrach ― na szczęście. Szedł w pełni zrelaksowany, cicho pogwizdując i błądząc wzrokiem po ścianach, a także „dziurze”, dającej obraz tego, co dzieje się piętro niżej. Schody i całe piętro były przestrzenią otwartą, więc do dziś pozostaje dla mnie enigmą: JAK ON NAS WTEDY NIE ZAUWAŻYŁ?! A może jednak? Może celowo zignorował naszą obecność? Sądząc po tym, co zrobił w następnej kolejności…
Gość ewidentnie zmierzał do swojego pokoju z łazienki ogólnej, tylko… dlaczego? Czyżby ich własna była zajęta? Przeszedł kilka kroków i stanął przed drzwiami swojej sypialni, wolno wkładając klucz do zamka. Gdy ucichł szczęk, opadła także kurtyna.
Biały, puchaty materiał runął bezpardonowo na podłogę, a naszym odruchem bezwarunkowym było zamknięcie oczu i zasłonięcie ich sobie wzajemnie dłońmi. Wstrzymałyśmy powietrze i nie wypuszczałyśmy aż nie usłyszałyśmy cichego stuknięcia. Wówczas niepewnie, na próbę, zdjąwszy ręce z twarzy, jednym okiem wybadałyśmy, czy teren jest czysty. Ku mojej uldze, nie zawiodłyśmy się.
Ewelina jednak była przerażona.
Wiesz, kto to był?!
Stawiam wielką paczkę Haribo, że… Homo sapiens! ― odparłam zadowolona.
Wywróciła oczami.
Styles! TEN Styles! Styles, który… ma dużego ― dodała ciszej, spuszczając wzrok i nabierając kolorów na twarzy.
Gały to mi chciały zrobić sobie pielgrzymkę do Ziemi Świętej.
Patrzyłaś?! ― To zabrzmiało bardziej jak: Dlaczego się z nim całowałaś?!
Nie, wcale nie! ― broniła się. ― No, może trochę… Tylko przez moment… On nosi boa dusiciela w spodniach ― zakończyła nie bez mniejszego przestrachu w oczach.
Roześmiałam się na cały głos, nie mogąc już wytrzymać. Ewelajn i takie zboczone wybryki? Nie mniej jednak moje zdziwienie nie przeszkodziło mi w radości.
Powrót do pokoju przyniósł absolutne ukojenie. Postanowiłam nadać mu pieszczotliwą nazwę Jaskini, bo prawie zawsze miałyśmy tu ciemno ― żadna z nas nie lubiła mocnego światła. W dzień też nie należało zwykle liczyć na słońce ― angielska pogoda woli być emo. Pościel była taka przyjemnie chłodna, mimo zbliżającej się zimy, że aż z tego wszystkiego poczułam przemożną chęć odpoczynku od tylu emocji. Ostatnia myśl, jaką pamiętam, to: W którym roku była unia lubelska? Fuck this shit, uciekło mi!

Idę się przejść po ogrodzie.
Obrzuciłam ją podejrzliwym spojrzeniem.
No co? Ty byłaś! ― rzuciła do mnie oskarżycielskim tonem.
Aaaa, to sobie idź, tylko ja ci guza chłodzić nie będę ― burknęłam, niby to zła.
Jeszcze tylko pokazała mi język w szparze w drzwiach i tyle ją widziałam.
Kiedy podniosłam swój szacowny bagażnik z łóżka (z tego najcudowniejszego miejsca na globie), kroki momentalnie skierowałam do lustra nad komodą we wnęce z wejściem do łazienki. Moje włosy miały to do siebie, że bardzo rzadko się plątały, nawet w nocy. Gdy się wówczas im przyjrzałam w odbiciu, stwierdziłam, że potrzebują mycia i to natychmiastowego. Pomyślałam, że prysznic też byłby dobrą rzeczą, więc czemu nie?
Jak się okazało, podjęłam słuszną decyzję. Ciepła woda, zapach kokosowego mleczka pod prysznic i bursztynowego szamponu do włosów TO BYŁO TO. Świadomość godziny szesnastej i możliwości rozluźnienia mięśni powodowała przyjemne odprężenie. Nawet włosy westchnęły z pewną dozą ulgi. Wreszcie nie wyglądały jak olej, tylko próbowały przypominać jedwab! Od zawsze były gładkie ― na tyle, by ułożenie najprostszych fryzur sprawiało odrobinę trudności.
Wskoczyłam w mój szary, luźny dres (wszystko, co opinające, eksponuje moje zwały tłuszczu na brzuchu, a także okropne, masywne uda; mimo to pod spód założyłam biały top), stopki, i zamierzałam trochę podsuszyć głowę w pokoju; z łazienki zrobiła się sauna (ach, to moje skromne zamiłowanie do wysokich temperatur), w której egzystencja była prawie niemożliwa. Wyszedłszy do części głównej, zaczęłam pocierać ręcznikiem swoją szczecinę, szastać, zarzucać nią, maltretować ― robić wszystkie te niezbędne czynności, które sprawiają, że przestaje się wyglądać jak szczur.
W międzyczasie puściłam moje myśli samopas, ale nie wyszło z tego nic konkretnego; w głowie miałam tylko ranek i bitwę, i trochę zajęć, ale niewiele. Zapamiętałam, że śpiewam za bardzo nosowo (też mi news) i wciąż mam za słabe podparcie z przepony. I wibrato, koniecznie mi trzeba zlikwidować tę niemalże manierę, bo jest gardłowe, a to źle. Zaplanowałam więc, że wytnę pewną część codziennego relaksu na pracę wokalną, i chciałam w to wszystko wciągnąć jeszcze Ewelinę, która miała prawie identyczne problemy głosowe, co ja, z tym, że ona W OGÓLE musiała pamiętać o przeponie (ja po prostu nabierałam za mało powietrza), a także pilnować szmerków. Tutaj nie leżało to w zakresie obowiązków Yvie, żeby nas w tym wytrenować ― owszem, była od wokalu, ale ona zajmowała się raczej kwestiami fałszu, zgrania oraz tych rzeczy, które ucho przeciętnego słuchacza wychwyci. W naszej gestii leżało wyczyszczenie nieczystości.
Zasłuchana we własne myśli i zagłuszona przez pocieranie głowy ręcznikiem, ledwo zarejestrowałam kliknięcie klamki. Z mojej wiedzy wynikało, że dochodzi wpół do piątej.
Co tak wcześnie, droga Ewelino? ― zaczęłam z lekka ironicznie, nie zaprzestając swojej czynności. ― Czyżby spacer się nie udał? A może oberwałaś piłką w głowę?
Odpowiedziała mi dziwna cisza, więc się wreszcie wyprostowałam, kończąc suszyć włosy. I wtedy oczy urosły mi do rozmiarów pięciozłotówek.
Wpatrywałam się tępo w człowieka stojącego jakieś pół metra przede mną, ze zdziwienia zapominając o przełykaniu śliny. Człek ów miał ten nieznośny, niedający się dookreślić kolor włosów i minę co najmniej zmieszaną; ba, on wyglądał, jakby wybudzono go z hibernacji po dwudziestu latach.
Ale ty nie jesteś Ewelina ― bąknęłam cicho, zauważywszy mądrze pewien kluczowy fakt.
Miał twarz, jakbym przemówiła do niego po arabsku. Chociaż nie ― dla niego to pewnie zabrzmiało po arabsku.
W-what? ― zapytał niepewnie, patrząc na mnie, jakbym była kosmitką.
Nie smarowałam się żadną zieloną maścią, więc skąd mógł mieć takie podejrzenie?
Plasnęłam się z otwartej dłoni w czoło, po czym roześmiałam nerwowo, poprawiając okulary. (Z racji noszenia ich w tym momencie na nosie miałam ochotę zapaść się pod ziemię, a był to już drugi powód.)
Ach, przepraszam ― odezwałam się już po angielsku. ― Po prostu pomyślałam, że jesteś moją współlokatorką. ― Nadal śmiałam się zdenerwowana, a on ani drgnął, ciągle patrząc tymi przerażonymi ślepiętami. ― O co chodzi? Stało się coś?
Och, jakaż byłam boleśnie normalna! Co mi strzeliło do łba, żeby na starość wracać do zdrowej głowy? Może to jego wina? Tak, te wyprostowane, bliżej nieokreślone włosy zdecydowanie mnie mieszały. Bo jak nie mam czegoś zdefiniowanego, to wszystko mnie swędzi, uwiera i gryzie. Jak te stare, obrzydliwe, peerelowskiej swetry wełniane (czy z czegoś, co ów materiał słabo imituje).
Przez otwarte drzwi, gdzieś z korytarza (a może pokoju obok?) doszło do nas czyjeś wołanie: Has anybody seen Liam? Chór głosów odparł mu, że nie. Drzwi nagle ruszyły w kierunku zamknięcia z cichym skrzypieniem i przerażona spojrzałam na równie przerażonego kolegę. Wywnioskowałam, że musiały ruszyć po jego mikrogeście. Przybrał jakiś dziwaczny, krzywy uśmiech, następnie zmieszał się, podrapał po głowie i odparł:
Szukam bransoletki.
Podniosłam podejrzliwie jedną brew.
Niall, kolega znaczy, zgubił, jak wpadliśmy tu z wizytą.
Automatycznie i bezwarunkowo pomacałam się po pozostałości po dorodnej palmie na czole. Poczułam bliżej niewytłumaczalny stres. Przestudiowanie całej Mowy ciała (Joe Navarro) nie upoważnia mnie co prawda do wydawania takich (krzywdzących czasem) osądów, ale i tak wydawało mi się, że w jego znakach niewerbalnych było coś niepokojąco sprzecznego. Postanowiłam się jednak nie ujawniać ze swoimi podejrzeniami.
Przemówić zdołałam dopiero po upływie piętnastu sekund.
Więc… proszę, rozejrzyj się, jeśli wiesz, jak wyglądała…
Chłopak schylił się, wzrokiem przeczesując podłogę, a ja się oddaliłam w kierunku komody, choć bardziej lustra, które zostało nad nią zawieszone. Rzadko chodziłam w rozpuszczonych włosach, dlatego miałam zwyczaj zawiązywania mokrych włosów w imitację koka. I tym razem kontynuowałam tradycję, zawsze jednak trzeba było najpierw rozczesać splątane przez ręcznikowe suszenie kłaki. Wzięłam do ręki szczotkę i zaczęłam z pasją szarpać to spaghetti. Aż dziw, że się nie przestraszył na te dźwięki. A może się przestraszył, ale nie dał po sobie nic poznać?
Kiedy szopa wyglądała w miarę względnie, wyrwałam włosy z czesadła i poszłam wyrzucić, spuściwszy w toalecie. Gdy wróciłam, mój towarzysz-sąsiad wstawał zrezygnowany z klęczek. Z twarzy dawał wrażenie odważniejszego niż przed kilkoma minutami.
I jak? ― spytałam, siląc się na naturalny uśmiech.
Nie ma, Niall musiał ją posiać gdzieś indziej. ― Głos miał stosunkowo niski jak na swój wiek (który ― jak przypuszczałam ― oscylował w granicach mojego), w przyjemnej barwie, jakby pracował nim od wielu lat. Zauważyłam, że ludzie związani z wokalistyką często mają takie miłe dla ucha głosy.
Odwróciłam się do niego bokiem, skupiona na tworzeniu estetycznego, ludzkiego koka. Przez kilka sekund czułam na sobie jego wzrok ― i to znów nie był ten wzrok, tylko ciekawy, zupełnie inny. Badający moje reakcje i zachowania. Behawiorysta czy jak?
Zaskakujące, ale odszedł ode mnie i padł na łóżko na wznak. Możliwe, że to przypadek, ale na MOJE. Nie wiem, co chciał przez to osiągnąć ― jeżeli efekt przyjaźni od wielu lat, to trochę mu się udało, bo takie odniosłam wrażenie, ale NIC WIĘCEJ. Poza tym tylko brwi się buntowały przez obniżanie ich, skoro one tak uparcie chciały być zdumione. Gość leżał jak u siebie, wpatrując się z radością w sufit. Odbijał się w lustrze i dzięki temu mogłam spojrzeć na niego kątem oka. Skoncentrowałam się głównie na jego czuprynie.
Jaki ty masz w zasadzie kolor włosów?
Nie zwrócił ku mnie swoich oczu, tylko nadal robił banana do naszego stropu, w którym nie było nic interesującego.
Louis mówi, że to liamowy ― odparł.
Na kilka sekund w mojej głowie pojawiła się ta okropna myśl, że może na wspomnienie o tym całym Louisie tak się rozweselił… Otrząsnęłam się jednak mentalnie, nie dając po sobie poznać, że cokolwiek głupiego zaatakowało mój mózg.
Zrozumiałam to i owo, po czym powiedziałam wolno, od niechcenia, ale z lekkim uśmieszkiem:
A więc jesteś Liam… tak?
A może byłam ucieszona, bo finalizowałam tworzenie nieznośnej fryzury? Czasem w tej kwestii trudno mi było dogodzić, bo kok, chociaż taki prymitywny, wiązany gumką, musi być porządny. Ja znałam dwa sposoby, żeby go sobie usadzić na łbie: jeden mi nie wychodził, ale się podobał, drugi potrafiłam, ale średnio mnie zadowalał. I weź tu, człowieku, sprostaj kobiecym wymaganiom… Ha, a zdziwilibyście się, jak często odcinano mnie od wizerunku kobiety! Mimo miski D i takich tam, ludzie bardzo często zapominali, że jestem płcią piękną lepszą (niepotrzebne skreślić). Wydawało im się, że skoro już otrzymałam status świra, to czyni mnie to automatycznie obojnakiem. Dla facetów byłam jak kumpel, dla kobiet ― prawie ufolągiem. To krzywdzące, ale zaciskałam zęby i brnęłam do przodu.
Ostatni splot gumki i bach! Ta, chciałoby się. Tu coś dziwnie odstawało, a tamten kosmyk nieestetycznie wisiał. Nie, nie, nie, od nowa.
A ty musisz być… Czekaj, kumpela Eveline… ― Chyba nie warto pytać, skąd ta żądza mordu w moich oczach. ― Czyli… Niall mówił, że to takie skomplikowane imię…
Gość miał szczęście, bo ostatnia wersja mojego koka bardzo mnie ukontentowała, więc z zadowoleniem położyłam ręce na biodrach i obejrzałam swojego dzieło z obu profilów.
Karolina ― podpowiedziałam, uśmiechając się.
Niech się cieszy, bo przyszłam mu z pomocą! Skończywszy zadanie, podeszłam do swojego łóżka, na którym rozłożył się jak pański byk i dodałam:
Jak Caroline, ale z a na końcu.
Zaczęłam suszyć kły. No nieeee, moja normalność była czymś… nienormalnym. Czy istnieje możliwość, że… (to tak trudno przechodzi przez gardło!) …chęć zrobienia dobrego pierwszego wrażenia zdominowała swobodne wyrażanie własnego ja? Dżizys, to zabrzmiało, jakbym parodiowała Sokratesa albo telefoniczne wróżki. NIE, NIE, NIE, to nie jest możliwe, Borejko ― odezwał się ktoś w mojej głowie.
Miło poznać.
Podniósł się do pozycji siedzącej i uścisnął moją wyciągniętą dłoń.
Mnie również.
Spuścił nogi i usiadł jak cywilizowany człowiek, nie jak NIECHLUJ, KTÓRY CI ZAJMUJE TWOJE ŁÓŻKO BEZ PYTANIA. Ale ja wcale nie byłam na niego o to zła, skądże znowu. Tylko gdyby ktoś mi (przypadkiem oczywiście) podał tasak do ręki (lepiej prawej, lewej sama się boję), to istnieje opcja, że użyłabym go do machania, ot, tak sobie. I być może, pechowo, akurat zamachnęłabym się na jego głowę…
Jak na szpilkach usadowiłam się na wozie Eweliny. Momentalnie zrobiło się NIEZRĘCZNIE. Gdybym nie starała się wmieszać w tłum zwyczajnych śmiertelników, taka sytuacja nigdy w życiu nie miałaby miejsca; a jednak! Bycie świrem popłaca. Robiłam wszystko, żeby przywrócić się do poprzedniego stanu.
W chwili, w której miałam sięgnąć po landrynki leżące na szafce nocnej Kubiak, Liam przemówił:
Więęęc… Jesteście z Polski, tak?
O dziwo, poczułam swobodę i jednak je wzięłam. Odpakowałam z papierka pierwszego i władowałam do ust. Wystawiłam opakowanie w jego kierunku. Mmm, cytryna i pomarańcza…
Przytaknęłam głową.
Cukierka?
Chętnie. ― Częstując się, wyszczerzył uzębienie.
Podobnie jak ja, zamiast go ssać, najpierw przegryzł twardą, gładką skorupę (zachrupało), żeby jak najprędzej dostać się do słodkiego, syropowego nadzienia.
Polskie ― dodałam, obserwując go.
Tak? ― Wyglądał na zaskoczonego. ― Dobre.
Przełknął ostatnią porcję, a ja podsunęłam mu torebkę. Wziął dwa.
Jak się tutaj dostałyście? Mieszkacie w Anglii na stałe? ― Po tej wypowiedzi już miał policzek wypchany cuksem.
Zanim odpowiedziałam, musiałam połknąć. (JEŻU, czy tylko ja mam głupie skojarzenia?!)
Wiesz, w sumie to dość długa…
Ni stąd, ni zowąd drzwi stuknęły z mocą i otworzyły się tak gwałtownie, że prawie dostałam zawału. Ba, ja byłam pewna, że zaraz na niego zejdę! Nic takiego się nie zdarzyło, ale za to mieliśmy w pokoju kolegę Nialla, zdyszanego i rozkrzyczanego.
Hej, nie widziałyście gdzieś może… LIAM!
Moje bębenki błagały o litość. Sama byłam krzykaczem co niemiara, ale on mnie pobił na głowę. Kto by pomyślał, że się umie tak drzeć?
Szukamy cię od piętnastu minut! Co ty wyprawiasz?!
Liam wstał, kończąc żuć landrynkę. Włożył ręce do kieszeni.
Poznaję środowisko ― odparł, stając ze swoim blondwłosym przyjacielem twarzą w twarz.
Wyglądali razem dość zabawnie, bo mój dzisiejszy towarzysz od suszenia włosów był od swojego kompana o jakieś pięć centymetrów wyższy. Ja to się przy nich mogłam w ogóle schować ― przy moim metrze sześćdziesiąt pięć…
A po co ja wam? ― zainteresował się, ściągając brwi. ― Tylko mi nie mów, że Harry znowu zmienił repertuar!
Na szczęście nie ― odpowiedział Niall. ― Ale chce się zamienić solówkami. I w ogóle musimy obgadać nasz występ!
Nie radzę na zewnątrz ― wtrąciłam się. ― Konnie zaczęła swoją serię wywiadów.
O, cześć, Caroline ― przywitał się blondyn z uśmiechem, machając do mnie siedzącej na łóżku Eweliny.
To Karolina ― poprawił go Liam, marszcząc przy tym brwi. Aż musiałam powstrzymać szczere zdziwienie!
Ach, tak, faktycznie. ― Niższy roześmiał się nerwowo. ― A gdzie Ewelina?
W ogrodzie ― odpowiedziałam.
Spojrzeli na siebie wielkimi, przerażonymi oczami, a ja poczułam się z lżejsza pominięta, nieświadoma i głupia. Czy tam hodowali lwa, że to była aż tak straszna wiadomość?
Co? CO?!
Nic, nic, czas na nas ― mruknął Niall, popychając swojego kolegę do wyjścia. ― To my lecimy, PAA!
A zatem zostałam sama jak palec z nierozumną miną.

* * *

Okazało się, że tą okropną, napawającą strachem wiadomością był fakt gry Stylesa i Tego Jeszcze Jednego Na L. Larry? Ludwik? Coś w tym stylu. Najwyraźniej ci dwaj musieli słynąć z wyjątkowo ekstremalnej gry, skoro i o Ewelajn się obawiano. Czyżby szansa na powtórkę z rozrywki była spora? Jaka by nie była, moja współlokatorka wróciła cała i zdrowa, a na dodatek ucieszona, że znalazła siłownię gdzieś u nas w piwnicach.
Przez kolejne dni jakoś nie interesowali nas nasi nieokrzesani sąsiedzi-neandertalczycy. Co dziwne, nawet skończyła się (przynajmniej chwilowo) era siedzenia w pobliżu przy stole. Oni gorączkowo szeptali i dyskutowali półgłosem o swoich tajemniczych sprawkach, a my się śmiałyśmy i poznawałyśmy resztę domu. Rozmawiałyśmy z przyjazną, uśmiechniętą Cher Lloyd, zamieniłyśmy kilka słów z Mattem Cardle, przełamałyśmy lęk i nawiązałyśmy kontakt z chłopakami z F.Y.D (strasznie zabawni, Ewelinę bolał później brzuch ze śmiechu; najbardziej zachwycona była dwoma czarnoskórymi) ― ich powierzchowna dziwność okazała się nie mieć odbicia wewnątrz. Mary Byrne także była miła, choć ― nie wiedzieć czemu ― nasi zagubieni turyści, niemogący znaleźć kierunku, chichotali za każdym razem na jej widok. Rebecca Ferguson okazała się do bólu urocza i słodka, mimo to nie skoczył mi cukier. Gdy chciałyśmy się podzielić wrażeniami i spostrzeżeniami na temat żeńskich zespołów z Belle Amie, one nas zignorowały, nie przerywając piłowania paznokci, bawienia się kosmykiem włosów, rysowania bohomazów czy obserwowania z oczarowaniem własnych szpilek. Nie zmieniły także wyniosłej miny; odpowiedziało nam prychnięcie, więc dałyśmy sobie spokój.
I tak nam upłynął niemalże cały tydzień aż do soboty. Postanowiono uczynić ten i następny dzień wolnymi, co uczestnicy przyjęli bardzo entuzjastycznie. Nie było konkretnych godzin posiłków prócz obiadów ― pora pozostawała ta sama. W ten pierwszy weekend nawet ci za ścianą spali grzecznie i bez większych hałasów. Być może to kwestia zmęczenia, bo zmęczeni byli na pewno.
W pierwszą naszą sobotę z uczestnikami X-Factora wstałyśmy o dwunastej, nie schodząc na obiad. Koło pierwszej zeszłyśmy do kuchni po bułki i trochę słodyczy (czyt.: najłatwiej było je przetransportować na taczce). Cały dzień przeleżałyśmy, plotkując, śmiejąc się, analizując cały spędzony w tym miejscu czas. To się chyba nazywa aklimatyzacja, prawda? Nasi sąsiedzi również byli grzeczni ― od czasu do czasu dochodził nas ich śmiech. Trochę się pozbierałyśmy koło osiemnastej, żeby nie straszyć po zejściu do salonu. Niby po co? ― spytacie. Ach, więc odbyła się emisja pierwszego odcinka siódmej serii X-Factora, z przesłuchań oczywiście. Włożyłam coś bardziej przyzwoitego niż dres, czyli jeansy i t-shirt z napisem Good stories never end oraz pszczółką Mają i Guciem pod spodem. Skądś wytrzasnęłam trampki ― skąd? To pozostaje dla mnie tajemnicą, ja ich na pewno nie brałam, bo mama się buntowała, że to nie są buty dla kobiety. Nie dla porządnej, o tak. Zebrałam nieuczesane, ale przypominające takowe włosy w imitację koka (nie cackałam się z nim jak WTEDY) i byłam gotowa do wyjścia. Ewelina jednak się bardziej postarała, a przynajmniej taki miała zamiar: przebierała w spódniczkach, sukienkach, rozważała założenie sandałków na koturnach, ale ostatecznie wybrała zestaw łudząco podobny do mojego.
Jak się okazało, w przestronnym salonie praktycznie nie było miejsca do siedzenia. Całą jedną kanapę zajmowali TAMCI. Niall przypadkiem odwrócił głowę w naszym kierunku, kiedy wchodziłyśmy. Siedzący obok Liam zainteresował się tą pozycją kolegi i również popatrzył. O ile jego jasnowłosy kolega pomachał nam z szerokim uśmiechem, o tyle on zdobył się wyłącznie na to drugie, ledwo podnosząc dłoń. Tylko dlaczego znowu mi się przyglądał tym DZIWNYM, PEDOFILSKIM SPOJRZENIEM? Naprawdę, możecie mi wierzyć, że potrafiłabym rozpoznać rozmarzony, romantyczny wzrok. Ten mówił raczej: Jesteś dobrym eksponatem w tej surrealistycznej galerii. Muszę się tobie przyglądać tak długo, aż przywyknę do twojej nienormalności. Nie pytajcie mnie więc, z jakich powodów nie lubiłam tego spojrzenia. Niall zaprosił nas gestem, żebyśmy przysiadły na oparciu chociaż; ciężko się było tam dostać, część i tak już stała. Ale zgodziłyśmy się bez namysłu. Kiedy podeszłyśmy bliżej, zauważyła nas reszta zespołu, która rzuciła zbiorowe Hi.
Jak wam zleciał tydzień? ― spytał pierwszy poznany przez nas członek stada goryli. ― Jakoś się mijaliśmy na korytarzu bez słów przez te parę dni.
Raczej spokojnie. ― Gdyby Niall stał, uśmiech Ewelajn zwaliłby go z nóg. Mądry chłopak, wie, kiedy usiąść. ― A wam?
Nadal odrabiamy braki snu ― odparł rozmówca. ― Jeszcze te ciągłe wizyty i gadanie z Kotechą…
To mi przypomniało jego odwiedziny z Liamem w naszym pokoju, a także samotną wyprawę do Jaskini tego drugiego. Pewne niepotwierdzone spostrzeżenie utkwiło mi w głowie, a ja, jako istota z natury nieszczególnie łagodna, postanowiłam ów fakt mądrze wykorzystać.
Wkładając w to tyle jadu, ile zdołałam, uśmiechając się sztucznie, acz nad wyraz złośliwie, zapytałam ociekającym słodyczą głosem:
A jak bransoletka, Niall? Znalazła się?
Gość ściągnął brwi, usiłując odnaleźć ślad pamięciowy w swojej głowie, ale cóż, skoro nie istniał…
Bransoletka? ― upewnił się, kompletnie zmieszany. ― Jaka bra… AU! ― Ból, który wykwitł na jego twarzy, był czymś stanowczo ostrzegawczym. Szybko się jednak uwinął z opanowywaniem mimiki, bo po chwili z pełnym pokerfejsem i dwoma palcami na brodzie odrzekł: ― Jest, jest… Tak, owszem, zgadza się, znalazłem ją.
Zanim zdążyłam zareagować, coś trafiło w moją głowę. Na szczęście dla otoczenia, nie była to piłka, tylko pluszak, który poleciał od strony Zayna, Stylesa i Larry'ego. Albo Ludwika. Albo Leonarda. NIEISTOTNE. Skoncentrujmy się na tym, że cała trójka miała ubaw, a ja spłonęłam rumieńcem. Oczywiście, Borejko, masz kiedy spalić buraka, sieroto. Udawałam jednak, że twarz mam w swoim zwykłym kolorze.
Pytałem, czy słuchasz The Script ― powiedział czarny, lokaty frajer, który nie ma w zwyczaju przepraszać.
Tak, chętnie. ― Mimo to moja odpowiedź była pełna ciepła. ― A ty dziennik mój piszesz, że tak ci to potrzebne?
Nie ― odparł za niego Larry. ― Chciał się upewnić, że wszyscy hodowcy jednorożców mają podobny gust muzyczny.
I jak wypadłam?
Świetnie. To jego ulubiony zespół.
Dobrze, że nie dotyczy to upodobań fryzjerskich. Nie wyobrażam sobie siebie samej z taką szopą barana na głowie.
Wszyscy słuchacze naszej porywającej wymiany zdań (a było ich pięcioro) wybuchnęli gromkim śmiechem (nawet sam Styles, czym byłam zdumiona; nie spodziewałam się po nim takiego dystansu), ale na tym skończyły się pogaduchy, bo zgaszono światło na rzecz telewizora. Niektórzy sporadycznie mieli ze mnie ubaw, jako że siedziałam w twarzą zakrytą dłonią. To idealnie podsumowało moją awersję do swojej własnej osoby. Ewelina zresztą też zasłoniła oczy na czas naszego występu.
Jesteś altem? ― spytał Liam.
Musiałam pozbierać myśli, które rozbiegły się z prędkością światła na dźwięk jego przyjemnego barytonu. Zadziwiające, że w ogóle w jakikolwiek sposób na mnie działał. Normalnym ludziom zwykle się to nie udaje.
Dopiero po upływie dobrej połowy minuty zdałam sobie sprawę, że właśnie zostałam zbesztana przez ten przyjemny baryton.
Nie, mezzosopranem ― odparłam, żartobliwie się załamując. W zasadzie to jęknęłam. ― Ale mam chore struny…
Cśśśś chyba było do nas, więc się zamknęliśmy. A widziałam, że mój rozmówca podnosi brwi w szczerym zdziwieniu i chce to skomentować.
Po pół godzinie zobaczyliśmy napisy końcowe i ludzie zaczęli się rozchodzić. Nie wiedzieć czemu, po co i dlaczego, nasza siódemka pozostała w niezmienionych pozycjach, milcząc, zamyślona. Pierwszy ruch wykonał Styles, którego imię gdzieś mi umknęło. Założył obie ręce na kanapie za głowami swoich kumpli, wzdychając z miną co najmniej chytrą.
Jeszcze tylko trzy tygodnie ― oznajmił Zayn z pewną dozą niewytłumaczalnego smutku.
Trzy tygodnie, żeby się przygotować mentalnie na stres życia ― dorzuciła Ewelajn.
Trzy tygodnie, żeby poznać show-biznes od podszewki ― uzupełnił S.
Trzy tygodnie, żeby żreć nachosy bez limitu ― rozmarzył się Larry.
Trzy tygodnie, żeby bez konsekwencji ujeżdżać jednorożce ― westchnęłam z tęsknotą.
Trzy tygodnie, żeby popracować nad każdym szczegółem ― zmartwił się Liam, patrząc niewidzącym wzrokiem w dół.
Trzy tygodnie, żeby urządzać bitwy na poduszki i rozrzucać wszędzie pióra… ― rozpłynął się Niall.
Zapadła cisza. Zauważyłam, że nasz dawny Araber zmarszczył brwi. Nie upłynęło więcej niż piętnaście sekund, a zapytał:
Hej, Liam! ― Wołany spojrzał na swojego rozmówcę. ― Co ty zrobiłeś z piórami, które zbierałeś po bitwie?
Nie sądziłam, że faceci mogą się czerwienić! Jego rumieńce były dorodne jak piwonie, a sam sprawiał wrażenie zawstydzonego, małego chłopczyka. Uciekał wzrokiem i próbował ułożyć jakieś sensowne zdanie, ale wyszła gama jakichś dziwnych artykulacji. Kumple go zresztą zupełnie zagłuszyli swoim donośnym, podnieconym wyciem.
Pewnie robi sobie przy nich dobrze… ― dociął Styles.
Dlatego takie posklejane!
Podsumowanie Nialla zabiło wszystkich, prócz ofiary. On starał się unikać kontaktu wzrokowego z otoczeniem, splótłszy ręce na piersi.
Spojrzenie Larry'ego spotkało się z moim, ale zrobiliśmy miny. Ja udawałam Edwarda Cullena, kiedy och, jakże zły i niedobry James atakuje jego Belkę Startową, a on bawił się w mafioza na pięć minut przed zdjęciem za dług. Kto pierwszy pęknie, cudownie! Nie mógł zainicjować lepszej rozrywki.
Trzymałam się dzielnie, nawet nie drgnął mi mięsień twarzy. Niestety, po dwóch minutach upartego wpatrywania mi się w oczy, jego usta nagle się rozdarły w powalającym śmiechu.
Fail, Tomlinson! ― krzyknął rozbawiony Styles, choć mogłabym przysiąc, że jeszcze dziesięć sekund wcześniej dopingował Zayna w wrestlingu z Niallem.
Pierwsza przegrana Louisa!
A więc to nie Larry?! ― Byłam oszołomiona.
Blondynek siedzący dotąd na podłodze, padł ze śmiechu na moje pytanie. Po chwili dołączyła do niego cała reszta. Ewelina położyła mi dłoń na ramieniu, a ja nie potrafiłam zamknąć ust. Gdy mi się to udało, postanowiłam otworzyć je ponownie w celu ziewnięcia.
Wiecie co? Ja idę spać, idziesz też?
Kubiak prędko się podniosła i stanęła obok mnie.
Dobrej nocy, bambosze! ― zawołałam na schodach.
Odpowiedziało mi melodyjne, chóralne:
Good night.
Chyba nie muszę wspominać, że tej nocy ledwo usnęłyśmy przez wrażenia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz