Żar lał się z nieba, a ja siedziałam jak truśka na kocu, w
cieniu, pod rozłożystym dębem, czekając na odmianę losu. Sekundy
mijały, a odmiany jak nie było, tak nie ma. Nie wiem, czy to dobra
wiadomość, bo czasem nie warto nic zmieniać, dobrze jest, jak
jest. Ale niekiedy to by się przydało zmienić bieg historii…
Leżąca obok mnie na brzuchu Kubiak intensywnie stukała w
klawiaturę, przekopując góry internetu. Być może próbowała
znaleźć tam coś, co by nas uratowało od rozgotowania się w tej
spiekocie, ale pewnie to znowu były tylko informacje dotyczące
naszych przyszłych studiów. Ja tam nie potrzebowałam czytać tych
wszystkich broszurek, opisów i innych dupereli. Wiedziałam, czego
chcę, a nie. A to może socjologia, co? A-albo psychologia…
Odpowiedź zawsze była ta sama: NIE. Bo i po co komplikować?
Raz postanowione, musi zostać wykonane. Filologia polska i koniec,
kropka.
Zajrzałam jej przez ramię, a ta od razu zrzuciła stronę na pasek.
Mignęło tylko przed oczami coś różowego i napis One…
Ale przecież… Nie no, Kubiak to słowna baba jest. Na pewno nie
pisała z żadnym z tych osobników, przecież sama mi
przysięgała. Poza tym, z kim mogłaby pisać? No proszę was, ani
jeden z nich nie jest wart uwagi dłuższej niż cztery sekundy.
Zaraz potem można o nich zapomnieć. Ja tak zrobiłam, widać chyba,
nie? Nie zaczęłam pierwszego zdania od… tych paskudnych dwóch
słów, a to ewidentny
znak, że mi przeszło, nie? No, cieszę się, że chociaż to mamy
wyjaśnione.
— Napiłabym się mrożonej kawy — westchnęła Ewelina,
podpierając ze znudzeniem głowę ręką.
— A ja shake’a — odparłam, mając w wyobraźni obraz idealnej
mieszanki lodów, mleka i wieeelkiej porcji śmietany na wierzchu.
— To może chodźmy do jakiejś kawiarni, co? Usiądziemy pod
parasolem, pooglądamy przechodniów, pośmiejemy się z tych, którzy
będą dopiero wracać ze szkół…
Ta wizja wydała mi się całkiem kusząca. Miałam już wypowiedzieć
sakramentalne niemal tak, gdy zauważyłam spieszącą do nas
z daleka niską, szczupłą i napędzaną euforią postać, której
nie mogłabym pomylić z nikim innym. Przymrużyłam oczy, żeby się
upewnić.
— Czy to…? — zaczęłam, ale nie musiałam kończyć, bo
Ewelina już przytaknęła głową.
Cóż, zapewne wiele można powiedzieć o Paulinie Szulc, ale
najsampierw należy wspomnieć, że to chodzący wulkan optymizmu.
Jak się zacznie trząść, to trzeba brać nogi za pas i czmychnąć,
gdzie się da. Nie to, żebyśmy jej nie lubiły, po prostu…
czasami ten jej entuzjazm był przesadny. Na dodatek zachowywała się
jak wariatka, mając równie stuknięte pomysły, co osobowość.
Zaręczam wam, że była to mieszanka iście wybuchowa. Na treningach
nigdy nie traciła wiary w siebie, mimo że nie sprawowała się
najlepiej na pozycji libero.
Teraz gnała prosto na nas jak świeżo wystrzelona torpeda. Czekała
nas nieuchronna katastrofa. Mniejsza już o nas, ale za nami stało
drzewo…
— DZIEWCZYNY! — Zdaje się, że Paulina absolutnie nic sobie z
takowej możliwości wypadku nie robiła.
A my tylko czekałyśmy na moment, w którym dojdzie do
spektakularnego BUM!
— Dziewczyny! — powtórzyła — nie wiem jakim cudem —
wyhamowując tuż przed naszym kocem.
Zdyszana, próbowała uregulować oddech, ale nadal pozostawało
tylko głośne sapanie. Najwidoczniej biegła z bardzo daleka. Aż
strach wiedzieć, co ją skłoniło do tak heroicznego czynu.
— Właśnie dzwoniła do mnie Pati, że Klaudia jej powiedziała na
przerwie, że Kasia czytała w internecie, bo Marcela jej napisała,
że… — W zasadzie, kiedy Paulina złapała już oddech, nawijała
tak szybko, że z całego tego zdania zrobił się jeden wyraz.
— Do rzeczy, Paula — przerwała jej Ewelina.
Westchnęła, żeby wyrównać oddech, i sprostowała:
— One Direction przyjechali do Bemowa. — Po tych słowach zrobiła
coś dziwnego z dłońmi i wydała z siebie krótki, acz przerażający
pisk.
No tak. Głównym powodem, dla którego Paula nas tak uwielbiała,
była nasza mała przeszłość związana z tą bandą
hipokrytów. Cieszyła się przesadnie na nasz widok, gdy zjawiałyśmy
się w szatni przed treningiem, z chęcią przynosiła najdalej
wybite piłki, dzieliła się babeczkami, które mama pakowała jej
codziennie razem ze śniadaniem, pomagała w trudniejszych
przykładach z matematyki. Możecie nas nazwać sceptykami, bo
przecież istnieje na tym świecie jeszcze coś, co nazywa się
bezinteresownością, ale powiedzmy sobie szczerze — zdarza
się wyjątkowo rzadko, a już najrzadziej wśród wypacykowanych
dziewczyn. Bo Paulina Szulc była stuknięta nie tylko w sensie
ogólnym, ale także na punkcie zespołu, z którym my miałyśmy to
nieszczęście się zetknąć. Była pierwszą, która dopchała się
przez tłum ludzi, by nas zapytać o szczegóły i pierwszą, która
przybiegła się nam przedstawić, kiedy przyszłyśmy na pierwszy
trening.
Bo po powrocie nasze życie przez jakiś miesiąc zupełnie odbiegało
od normalności; w pierwszy dzień po przerwie świątecznej
zostałyśmy niemal staranowane przez hordę dziewczyn, które
dopadły nas jeszcze przed pierwszą lekcją. Wtedy Paulina, mała i
zwinna, przecisnęła się między nimi i wystąpiła jako
rzeczniczka, zadając pytania, które dręczyły każdą z
przybyłych. Nie ominęło nas najsłynniejsze: Czy przyznajecie,
że między wami a niektórymi członkami zespołu zaistniała
seksualna więź? Zawsze chciałam odpowiadać: Tak,
przywiązywałam codziennie Stylesa do łóżka i lałam go za bycie
dupkiem, ale Ewelina kazała mi się powstrzymywać. Te, które
nie zebrały się na odwagę, by ujawnić swoje gusta muzyczne,
przyglądały się nam jak kosmitom i szeptały coś przyjaciółkom
na ucho. Czułyśmy się trochę jak Harry Potter, który wzbudzał
podobną sensację. Nawet pani dyrektor przyglądała nam się z
pewnym niedowierzaniem, choć starała się z tym kryć. Najgorzej
było jednak w klasie. Przybyłyśmy niczym syn marnotrawny, ale
zostałyśmy o wiele mniej entuzjastycznie przyjęte niż jego
biblijna wersja. Przynajmniej przez żeńską część grupy.
Niektórzy nauczyciele pytali, jak było i jak się czujemy, i czy
bardzo jest nam przykro. Fajnie, dobrze, nie. Inni twierdzili, że
niesłusznie zajęłyśmy trzecie miejsce. Nie zaprzątałam tym
sobie głowy, inaczej dawno bym zwariowała. Nasz widok ucieszył
szczerze tylko cztery osoby: Agnieszkę, Natalię, Julię i Ewę.
Cała reszta miała miny jak typowe zazdrośnice, którym nie pasuje
sukces innych. Czego innego się spodziewać po takich półmózgach?
Wielokrotnie zasypywano nas też telefonami w sprawie wywiadów,
sesji zdjęciowych, wystąpień w programach. Za każdym razem
odmawiałyśmy, choć wywiad w Vivie zapowiadał się kusząco
i istniała szansa, że nie zostaniemy wypytane głównie o zespół
ani wciągnięte w jakąś głupią gadkę, byle tylko nam się
wymsknęło coś dwuznacznego, żeby móc to obrócić w pikantną
plotkę. Taka sprawa nie mogła jednak przejść bez echa. W związku
z brakiem prawdopodobnych sensacji, portale plotkarskie zaczęły
same wymyślać historie, których byłyśmy rozwiązłymi
(niejednokrotnie!) bohaterkami. A to raz się dowiedziałyśmy, że
organizowałyśmy orgie w domu w Hyver Hill, a to, że się
zabawiałyśmy w Słoneczko, a to, że uciekłyśmy z powrotem
do Wielkiej Brytanii, a to, że Ewelina wzięła potajemny ślub z
Horanem (biedak, pewnie bardzo by się ucieszył, że go chociaż
podejrzewają), a to, że obciągałam Malikowi w szatni przed
występem, a to, że nagrałyśmy płytę pod pseudonimem, a to, że
stoczyłyśmy się i zaczęły ćpać — pomysłom nie było końca.
Początkowo, przez pierwsze dwa miesiące, krew mnie zalewała,
ilekroć czytałam którąś z tych niestworzonych historii. Z czasem
jednak próby uspokojenia przez Ewelinę zaczęły działać i stało
się dla mnie absolutnie obojętne, co napiszą w przyszłym
tygodniu. Od trzech miesięcy nie jestem na bieżąco.
Tych pięć szumowin skomplikowało nam życie do tego stopnia, że
nawet podczas matur baczniej nas obserwowano, a na ustnych patrzono
jak na psychopatki. Z każdym kolejnym dniem rosło we mnie
przekonanie, że to wszystko było poronionym pomysłem…
Uciec, ale dokąd?
Dlatego przewrotna wieść od Pauliny przyprawiła mnie o palpitacje
serca. Ewelina usiadła i nie przestawała wywalać tych swoich
wielkich gał na wierzch, jakby chciała wypróbować, na ile może
sobie z nimi pozwolić.
— T-tutaj? W Polsce? — palnęła Kubiak.
— A jest gdzieś indziej Bemowo? — Paulian zmarszczyła brwi,
jakby poddając wiarygodność swoich informacji w wątpliwość.
Skarciłam Ewelinę wzrokiem, a ona uśmiechnęła się
przepraszająco.
— Świetnie, to naprawdę fascynująca wiadomość — powiedziałam
oschle, biorąc do rąk laptopa Ewelajny. — Jeszcze coś?
Paulina wyglądała tak, jakby ją kto zdzielił w twarz. Szkoda, że
nie wykorzystałam wtedy swojej szansy.
— No co wy, nie jedziecie?
— Niby dlaczego miałybyśmy? — Ewelina też nagle zaczęła
udawać, że ciekawi ją Pachnidło, które godzinę temu
odłożyła ze względu na nudną fabułę.
Wtedy usłyszałam przeszywający dzwonek swojego telefonu.
Natychmiast po niego sięgnęłam, ale zobaczyłam na wyświetlaczu
imię, które sprawiło, że zdębiałam.
— No hej, wujku, co się stało?
— To ja, Żaneta — usłyszałam w słuchawce. — Mam do ciebie
sprawę.
* * *
— MAMO! Ale ja NIE CHCĘ!
Mama udawała, że wcale nie obchodzi ją mój krzyk i jak gdyby
nigdy nic zmywała dalej naczynia w naszej małej kuchence. Za oknem
było już zupełnie ciemno, a światło w tym pomieszczonku
przytłaczało. Chociaż głodna, nie miałam ochoty jeść.
Sama nie wiem, po co tak właściwie zdawałam ten durny egzamin na
prawo jazdy. Odkąd tylko przyniosłam kartkę z napisem POZYTYWNY (a
nie stało się to tak od razu), mój biedny matiz miał dla
wszystkich na dachu koguta z napisem TAXI. Jedź po to, zawieź to,
podrzuć brata na trening, zrób zakupy, przyjedź po mnie do pracy.
Słowo daję, chyba zamiast na studia, pójdę do pracy jako pani
taksiarka.
— Przecież to tylko głupi koncert, nawet was nie zauważą w
tłumie…
Ta, sranie w banie. Wiedziałam, że mama ma rację, ale przecież
nie mogłam pozwolić sobie na przypomnienie wszystkich tych
bolesnych wspomnień, które z tak wielkim sukcesem zakopałam gdzieś
na dnie swojej pamięci dobrych kilka miesięcy temu. Minęło
dopiero pół roku, odkąd wróciłyśmy z Wielkiej Brytanii, ale
miałam wrażenie, że ktoś usiłuje wyciągnąć ze mnie historie
sprzed dwudziestu lat. To nie był dobry pomysł, żeby zmuszać mnie
do ponownego myślenia o nich. Podejrzewałam, że Ewelina ma
do mnie podobne zdanie i wizja zobaczenia Stylesa po takim czasie, w
otoczeniu jeszcze większego tłumu fanek, na pewno nie malowała się
jej w jasnych kolorach.
— Możesz chyba zrobić jej choć raz tę przysługę, prawda? —
ciągnęła mama. — Tak rzadko się widujecie, że naprawdę można
się ugiąć.
Świetnie. Przegrałam z kretesem. Odeszłam więc z kwitkiem.
Zszedłszy na dół, do swojego pokoju, zadzwoniłam natychmiast do
Kubiak, która jednak nie była aż tak sceptyczna jak ja. Być może
cieszyła ją szansa spotkania Barana, bo — nie ukrywajmy —
jednak coś do niego czuła, a to nigdy nie pozostaje bez znaczenia.
A czy mnie cieszyła szansa spotkania Payne’a? Nasza relacja nigdy
nie była tak oczywista jak Eweliny i Stylesa, ale na pewno mogę
poświadczyć, że go lubiłam i jego osąd uznałam za bardzo
krzywdzący.
Że już nie wspomnę o tym, że ta banda patałachów przyprawiła
mnie o palpitacje serca, wskakując na wyższe od nas miejsce w
klasyfikacji finałowej.
— Ja nie jestem przekonana — stwierdziłam, mimo że przecież
oficjalnie, przy mamie, przystałam na propozycję Żanety.
— Weź przestań — żachnęła się Kubiak. — Przecież chyba
nie pojedziemy po autograf, nie? Pomyśl, wejdziemy tam za free, jako
opiekunki niepełnoletniej. Możemy stanąć tak, żeby nas nie
zauważyli. Poza tym, oni na pewno już dawno o nas zapomnieli. — W
jej ostatnim zdaniu zabrzmiała nuta smutku.
— Dobra, niech ci będzie — westchnęłam, a skwitował to cichy
pisk mojej rozmówczyni.
Borze, lesie, w co ja się wkopałam? Czekało mnie oglądanie tych
irytujących facjat ponownie, nie na ekranie telewizora w teledysku,
ale na żywo. Ta Wielka Brytania to jest jak rzep — jak się ciebie
uczepi, to nie ma zmiłuj.
Następnego dnia rano musiałam wcześnie wstać, żeby wszystko
sobie poukładać i na wszystko zdążyć. Wyjechałyśmy koło
dziewiątej, mimo że koncert zaczynał się dopiero o osiemnastej.
Najpierw podjechałam po podekscytowaną kuzynkę, która chciała mi
rozwalić auto z pozycji tylnego pasażera, potem zabrałyśmy
Ewelinę — wystrojoną jak na imprezę.
— A ty co? — spytałam, skoro tylko zatrzasnęła za sobą drzwi.
— No co? Przecież nie mogę pokazać Stylesowi, że słusznie mnie
stracił, prawda?
Nie wiedziałam, że barany są w stanie chodzić po czyjejś głowie
przez pół roku bez przerwy. Co dziwniejsze, łyżki mają dokładnie
tę samą zdolność.
Jechałam z bijącym głośno sercem. Nie tylko ze względu na to, że
była to moja pierwsza tak odległa trasa, ale… możliwe, że
miałam inne powody, by się stresować.
W moim starym, zdezelowanym aucie nie było radia, więc próbowałyśmy
się rozerwać, śpiewając samemu. Wielu kierowców, stojących na
pasach obok nas w trakcie czerwonych świateł, patrzyło na nas jak
na wariatki, ale w ogóle się tym nie przejmowałyśmy.
Potrzebowałyśmy oderwać smutne myśli o ponownym bliskim spotkaniu
z przykrą przeszłością i robiłyśmy to bez względu na ludzi,
którym mogło to nie przypaść do gustu. Jeden kierowca, młody,
niewiele starszy ode mnie, zaczął się serdecznie śmiać, widząc,
że śpiewamy Rabbit heart od Florence i zapytał, skąd
jedziemy, bo nie zna rejestracji. Wytłumaczyłyśmy, że jesteśmy
ze Śląska, a rejestracja oznacza przynależność do powiatu
tarnogórskiego. Potem przyjrzał nam się dokładniej, zmarszczył
brwi i zaczął:
— Hej, czy wy nie jesteście przypadkiem…
Nie dokończył jednak, bo wskoczyło zielone.
Mijając różnobarwne krajobrazy, przyszło mi na myśl, że
podobnie było w Hyver Hill, gdy poruszałyśmy się między studiem
a domem. Przypomniałam sobie ostatnią taką wyprawę, gdy te widoki
przyprawiły mnie o mdłości. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie
zauważyły tego Żaneta i Ewelina, które w najlepsze darły się do
Cheri, cheri lady. Słońce przypiekało nasze twarze, a wiatr
je smagał zimnymi podmuchami, gdy pędziłyśmy autostradą. Wnętrze
biednego, starego auta nagrzewało się coraz bardziej. Rozkoszowałam
się tym stanem tak długo, jak to było możliwe. Pomyślałam, że
nie ma nic lepszego niż podróż samochodem z przyjaciółmi w letni
dzień. Chyba że powrót samochodem w ciepły, letni wieczór, gdy
temperatura jest idealna. Pomyślałam też, że warto cieszyć się
właśnie takimi drobnostkami, bo być może to jedyne, co nam w
przyszłości zostanie. Więc może No Direction…
NIE. I. KONIEC. BOREJKO.
Zjechałyśmy natychmiast na pierwszą stację benzynową. Matiz
potrzebował pilnie papu.
Ewelina poszła zaopatrzyć nas w prowiant, Żaneta prędko znalazła
toaletę. Kiedy stałam z dystrybutorem w baku, zauważyłam, że na
oknie sklepiku na stacji wisiał plakat. Zmrużyłam oczy, podniosłam
okulary przeciwsłoneczne i osadziłam je na głowie. Jakież było
moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam moje i Kubiak zdjęcie, opatrzone
napisem: KIBICUJ NASZYM! WSPIERAJ NA FACEBOOKU ZESPÓŁ RESTLESS,
WSPIERAJ POLAKÓW ZAGRANICĄ! Był to najwyraźniej stary plakat, bo
napis i zdjęcie były nieco wyblakłe. Nie miałam pojęcia, że tu
się tak bardzo nas popierało. Zatankowałam do końca, odłożyłam
dystrybutor, zapłaciłam szybko, nałożywszy okulary na nos, i
prędko zwinęłyśmy się stamtąd.
O pierwszej wjechałyśmy do zakorkowanej Warszawy. Z wielkim trudem
odnalazłyśmy Bemowo i lotnisko, nie mówiąc o tym, że poniosłyśmy
horrendalne koszty za parking. Kolejna porcja naszych funduszy
utonęła w jedzeniu w restauracji. Spacerowałyśmy, starając się
zapamiętać drogę, parę razy jeszcze wstąpiłyśmy do sklepików:
a to po lody, a to po coś do picia. Zaszłyśmy pod wielką scenę
dopiero o szesnastej.
Już wtedy plac przeznaczony dla widowni zalany był tłumem ludzi.
Stanęłyśmy jako ostatnie w długiej, ciągnącej się przez setki
metrów kolejce. Bramkarz przerwał bilet Żanety dopiero po
godzinie.
Nie wiem jak, ale udało nam się dopchać do piątego rzędu od
sceny. Droga nie należała do najłatwiejszych, bo nie da się
zliczyć, ile razy dostałam od kogoś z łokcia w nos, z nogi w
goleń, z pięści w głowę. Bluzgów też nie można zliczyć.
Dalej nie dało rady — i informowały nas o tym grzecznie łokcie
gotowych bronić swych miejsc jak lwice fanek. Można było wybrać —
w miarę wygodne stoisko nieco z tyłu albo łokieć w brzuchu i
urazówka. Cóż, nie ukrywam, że wolałam nie mieć tej nocy do
czynienia z lekarzami, więc dla własnego bezpieczeństwa nie
próbowałam swojego szczęścia w przepychaniu się do przodu.
Myślałam już naprzód o drodze powrotnej. O dziwo, poczułam
senność i o niczym tak nie marzyłam, jak o prysznicu i łóżku.
— Ewelajn, chciałabyś kierować w drodze powrotnej?
Kubiak przytaknęła ochoczo i powróciłyśmy do obserwowania sceny.
Miotał się po niej cały sztab ludzi, których zadaniem było
zadbać o dobre nagłośnienie, oświetlenie i uniknięcie potknięcia
o kable. Po obydwu stronach rusztowania wisiały dwa ogromne telebimy
— jakby oglądanie tych krzywych mord z tak małej odległości nie
było wystarczającą karą za grzech w Edenie. Przypomniało mi się,
jak podobnie wyglądała sprawa przed każdym naszym występem i
jakie emocje towarzyszyły nam, nim oddano nam parkiet.
O wpół do szóstej zaczęto wnosić instrumenty.
Zaczynałam się niecierpliwić. Zabawne, zupełnie, jakbym czekała
na ten koncert.
Zerknęłam na zegarek. Był kwadrans po szóstej. Wówczas z letargu
wyrwał mnie przerażający wrzask, który przetoczył się przez
lotnisko, a mnie rozrywał uszy. Zaczęło bić we mnie mocno serce.
Powoli podniosłam głowę.
Stali tam. W równym rzędzie, dokładnie tak, jak jeszcze w grudniu,
jak pół roku temu regularnie co tydzień stawali. Uśmiechnięci,
wystrojeni, zadowoleni, piękni pedalscy w świetle
jupiterów. Na ekranie za nimi migały pierwsze przebitki dokumentu
Year in making. Horan i Styles podeszli do mikrofonów na
stojakach, reszta miała swoje w dłoniach.
— Good evening, everyone! — zaczął Baran, powodując tym
samym jeszcze większą falę pisków i wrzasków.
Zerknęłam na Ewelinę, która z szerokim uśmiechem wpatrywała się
w scenę jak zaczarowana. To niezwykłe, jak szybko udało nam się
zapomnieć, że jeszcze pół roku temu mogłyśmy ich obserwować z
bliska — ba, nawet dotknąć czy zdzielić w razie konieczności —
a dziś patrzymy na nich jak na kogoś odległego, o wiele mniej
prawdziwego niż w grudniu.
Za to Żaneta darła się wniebogłosy, uniemożliwiając
„gwiazdorom” wypowiedzenie choć jednego zrozumiałego słowa.
— We’re very happy to be here tonight.
Podniosłam głowę. OMG, tak, zdecydowanie za dobrze znałam ten
baryton. Payne, ten stary, poczciwy Payne stał blisko brzegu sceny z
mikrofonem w ręce i… absolutną burzą loków na głowie.
Próbowałam się koncentrować na tym, co się dzieje, ale te
kędziorki…
NIE, NIEWAŻNE, NIEWAŻNE!
— And we would like to say only one thing to you. — Louis,
który również wysunął się na przód sceny, spojrzał na swoich
przyjaciół. Dołączył do nich także Zayn.
Po chwili zagrzmieli chórem:
— KOAMI WAZ!
Fanki wszczęły potworny wrzask, o wiele potworniejszy niż
dotychczasowy, a my z Eweliną popatrzyłyśmy na siebie i
wybuchnęłyśmy gromkim śmiechem. Gdyby stało w pobliżu jakieś
łóżko, przysięgam, że spadłabym z niego jak wtedy.
Cała piątka suszyła kły jak nienormalna, a napalenie fanek tylko
ich napędzało do tego, żeby nie przestawali. Do dziś pozostaje
dla mnie tajemnicą, jakim cudem nie odpadły im policzki i jak
udawało im się przeżywać kolejne dni bez masażu twarzy. I jak w
ogóle potrafili żyć w ciągłym blasku fleszy i ze świadomością,
że w każdej minucie ciągnie się za nimi kilometrowa kolejka
paparazzich. To chyba był największy plus sromotnej klęski w
X-Factorze — święty spokój.
— Okay, it turns out there’s two things we would like to tell
you — zaśmiał się Payne.
— Actually, we owe somebody an apologize. A big one —
kontynuował Niall, poważniejąc. — We owe it… some friends
of ours. We made a terrible mistake and have never fixed it.
Wybałuszyłam oczy i przeniosłam wzrok na Ewelinę, która
wyglądała jak moje lustrzane odbicie. Serce zaczęło mi tak szybko
bić, że mózg natychmiast wyrzucił na wierzch wspomnienia z
występów na żywo w programie. Nie mogłam pozbyć się wrażenia,
że wszyscy się na mnie gapią, chociaż wcale tak nie było.
— We don’t even know if they’re here or listening to us
— dodał znowu Łyżka.
— But in case they are… — wtrącił Czapka.
— We’d like to say we’re very sorry. — Jakież było
moje zdziwienie, kiedy w oczach Stylesa zobaczyłam szczerą skruchę!
Ewelina nie odrywała wzroku od sceny. Kowadło mogłoby na nią
spaść, a ona pewnie nawet by nie zauważyła.
— If we could only turn back time… You’ve got our word, we
would do that. — Do całokształtu dorzucił się też Malik.
— But there’s only one thing we can do and we’ll definitely
do this. — Głos ponownie zabrał Horan. — We’ll
dedicate you a song. I call it our special one, only for
favourites.
— We’re sorry. Truly — zakończył Baran, a po sekundzie
usłyszeliśmy pierwsze wolne takty utworu.
OMG, znałam tę piosenkę. Niestety, znałam ją doskonale i
wiedziałam nawet, że została napisana we współpracy z Edem
Sheeranem. Gdyby poprosili mnie na scenę, mogłabym dodać do niej
swoje chórki, a nawet ich zastąpić. A zatem stałam jak ten
bałwan, z szeroko otwartymi ustami, słuchając łagodnego głosu
Liama w pierwszej zwrotce, choć przyznam, że niewiele z tego do
mnie naprawdę trafiało.
Okay, uporządkujmy fakty. Pojechałyśmy z Kubiak do Wielkiej
Brytanii w ramach projektu z angielskiego, trafiłyśmy na
przesłuchanie do X-Factora, dostałyśmy się, wzięłyśmy udział
w programie, poznałyśmy One Direction, jeden z najpopularniejszych
na świecie współczesnych boysbandów, oni trochę nam pozatruwali,
ale i ubarwili życie, potem nas obrazili, przegrałyśmy z nimi w
finale, nie miałyśmy z nimi kontaktu przez pół roku, a teraz oni
przyjechali na koncert do Polski i oficjalnie nas na nim
przepraszają. Ha, to jednak nie takie skomplikowane, jak myślałam!
Ciągle tylko spoglądałam na Ewelinę, która nadal nie odrywała
wzroku od sceny. Wydawało mi się, że w jej oczach błyszczały
łzy, ale nie mogę tego potwierdzić, bo było trochę ciemno, a ja
sama byłam odrobinę w szoku i… nie do końca świadoma tego, co
się wokół mnie działo. Nagle zatliła się we mnie chęć na
spotkanie z nimi, na wpadnięcie im w ramiona i zapomnienie o
krzywdach, które przecież i tak już były nieaktualne od dawien
dawna. Zatęskniłam za czasami, w których byli osiągalnymi,
zwariowanymi chłopaczkami z programu o śpiewaniu, z którymi można
było się pośmiać, poprzekomarzać i zabawić. Miałam jednak
wrażenie, że czas wydłużył dystans między nami i teraz trzeba
się umówić dwa lata do przodu, żeby ich spotkać. Albo być ich
napaloną fanką, a to zdecydowanie odpada.
HAHAHAHAHAHAHAHAHA! Naprawdę uwierzyliście, że coś takiego mogłam
napisać JA, Karolina Borejko?! Wolne żarty! Ta banda patafianów
nie zasługiwała na to, żeby tu przyjechać i drzeć mordy, w
dodatku za PIENIĄDZE. Jakim cudem te bezjajeczne patałachy zajęły
wyższe miejsce niż my i są rozpoznawalne, a my, porządne,
utalentowane dziewczyny, zostałyśmy zepchnięte na dalszy plan?!
Moments się skończyło i prawie natychmiast przeszło w moje
ulubione znienawidzone Stole my heart.
Koncert trwał i trwał. Po godzinie nogi zaczęły mi włazić do
zada i nie mogłam ustać. Błagałam, żeby skończyli wyć, byle
prędzej. Niestety, oni jak na złość ciągle dokładali coś od
siebie. Od czasu do czasu dostawałam z łokcia, ręki lub nogi i nie
mogę powiedzieć, że świetnie spędziłam wieczór. O nie,
zdecydowanie nie. Niepotrzebnie zmarnowana benzyna i cenny wycinek
życia. Co za to dostałam? Tandetne przeprosiny i równie tandetną
muzykę. Fantastyczna sprawa te popowe zespoły.
O dwudziestej pierwszej One Direction zaczęli się żegnać z nami.
Coś dziwnie ukłuło mnie w klatce piersiowej. Oto miałam ich już
nigdy więcej nie spotkać. CAŁE SZCZĘŚCIE! Nim jednak
wytoczyłyśmy się z placu, minęło dobre pół godziny. Tłum
przesuwał się mozolnie i bezustannie mnie ranił w jakąś część
ciała. Widziałam, że Ewelina też ciągle syczała i zaciskała
oczy, gdy tylko oberwała od jakieś hot trzynastki. Przez bramkę
zostałam niemal wypchnięta przez ścisk. Czułam się zmęczona i
marzyłam tylko o prysznicu i łóżku — znowu. A przed nami jawiła
się wizja trzygodzinnej podróży z Warszawy. Na szczęście
wymiksowałam się z szoferostwa…
Na lotniskowym parkingu było cicho, mimo że samo lotnisko nigdy nie
zasypiało. Gdy dotarłyśmy do matiza, rzuciłam stojącej po
stronie kierowcy Ewelinie kluczyki, którymi otworzyła nam drzwi.
Zmęczona, a trajkocząca całą drogę do samochodu Żaneta niemal
wpadła do środka i półprzytomnie zapięła pasy. Doszły mnie
jakieś hałasy, ale pomyślałam, że tamci wyszli na spotkanie z
fankami. Kubiak spokojnie wycofała i już kręciła kierownicą,
żeby wyprostować, kiedy z siedzeń gwałtownie wyrwało nas mocne
hamowanie.
Bolał mnie mostek od oporu pasów, które zablokowały mi możliwość
przebicia szyby głową. Kiedy jednak otworzyłam oczy, zobaczyłam
opierającego ręce na MOJEJ MASCE i równie przerażonego jak my
Harry’ego Stylesa. Gdzieś w tle nadciągała wielka horda fanek.
Tym razem jednak to Ewelina postąpiła mężniej niż ja, bo
natychmiast wyszła, zatrzasnąwszy za sobą głośno drzwi. Czym
prędzej odzyskałam przytomność, odpięłam się i zapytałam:
— Żaneta, żyjesz?
Przerażona kuzynka przytaknęła głową. Nic jej nie było.
— Nie ruszaj się z miejsca.
Szybko wygramoliłam się z auta. Rozwścieczona Kubiak stała twarzą
w twarz z Baranem, ale zupełnie innym niż ten, którego znałam.
Zmarszczyłam brwi, stopiwszy w sobie chłód strachu, a nabierając
temperatury gniewu.
— STYLES, TY ZASRANY IMBECYLU! — wrzasnęłam.
Wywołany spojrzał na mnie i uśmiechnął się serdecznym,
stęsknionym uśmiechem, jakiego przedtem u niego nie widziałam.
Fanki były coraz bliżej.
— Już wiem, czego mi brakowało — powiedział najspokojniej w
świecie.
— Zdajesz sprawę z tego, że mogłam cię zabić?! — Pierwszy
raz widziałam Kubiak tak wściekłą. — Co ty sobie wyobrażasz?!
Bycie gwiazdą nie gwarantuje ci nieśmiertelności! Ty IDIOTO!
Myślisz, że jak nas sobie przeprosisz, to nagle zmienię zdanie co
do ciebie?! — Styles stał ze skrzyżowanymi rękami, patrząc to
na jej usta, to na oczy. Grupa ochroniarzy skutecznie przytrzymała
zastęp napalonych groupies jakieś dwadzieścia metrów od nas.
Wydaje mi się, czy wśród nich stała reszta zespołu? — Jesteś
dupkiem, jesteś skończonym dupkiem i zasranym casanovą, i wiesz
co? Żałuję, że cię nie przejechałam! Mogłam nie zahamować i
rozjechać cię jak ropu…
Wtedy stało się coś, czego nie przeczuwałam ani ja, ani Kubiak,
ani chyba nawet sam Styles. W tym jednak momencie serce zatrzymało
się we mnie na sekundę i chyba przestałam oddychać. Wszystko
wokół jakoś dziwnie ucichło i nawet przygasłe latarnie uliczne
wydawały się przytłumione.
Styles tak po prostu, tak bez słowa, bez uprzedzenia i podania
powodu, ujął twarz Eweliny w dłonie i pocałował ją tak, jak
całuje się kogoś, kogo brakowało nam przez długi czas i kogo
pragnęło się pocałować zdecydowanie zbyt długo. Miałam
wrażenie, że zobaczyłam to w zwolnionym tempie, a jednocześnie
poczułam, że to zbyt osobiste, żebym przy tym była i
zastanawiałam się, czy nie dać nogi w tłum fanek. Spojrzałam w
tamtym kierunku i dostrzegłam jednak Payne’a, który — po wielu
próbach zobaczenia czegokolwiek poprzez wyciąganie szyi — zastygł
wreszcie w bezruchu, dostrzegłszy, co tu się działo. Nasze
spojrzenia chyba spotkały się na krótko.
Wśród fanek nastało prawdziwe wzburzenie.
Czując, że na twarzy jestem czerwona jak dorodny pomidor, zerknęłam
w bok. Ewelina właśnie odsuwała swoje usta od ust Harry’ego (ja
naprawdę tak napisałam?). Patrzyła na niego tak, jak patrzy się
na kogoś, kogo chciało się ujrzeć od wielu dni, choć nie
powinno, bo rozsądek temu zaprzeczał. Jakby chciała jak najlepiej
zapamiętać jego twarz w tamtym momencie.
Spojrzała na niego spod byka i wymruczała gniewnie:
— Chyba na zbyt wiele sobie pozwalasz.
Po tych słowach natychmiast wsiadła do auta, ja uczyniłam to samo.
Zanim jednak, to posłałam zdezorientowanemu Baranowi smutne
spojrzenie. Ruszyłyśmy przed siebie z piskiem opon, a horda fanek,
chcąc nie chcąc, rozsunęła się. Obok mojej szyby po raz ostatni
przemknęła twarz Payne’a.
Najprzyjemniej było na pustej autostradzie. Żaneta, najpierw
milcząca, zasnęła po upływie pół godziny. My same nic nie
mówiłyśmy, próbując jakoś poukładać w głowach to, co
zdarzyło się tego jednego, zwyczajnego wieczora. Od małego,
zielonkawego zegarka na środku deski rozdzielczej biło małe
światełko, które informowało, że dochodziła północ.
Znajdowałyśmy się już w Katowicach. Wszystko było ciche i
spokojne. Bałam się, że Ewelina stanie się senna i nie będzie w
stanie prowadzić, ale ona uparcie wpatrywała się przed siebie, w
asfaltową drogę, zaciskając palce wokół kierownicy.
Spośród wszystkich zaskakujących rzeczy, które przeżyłam w
ciągu ostatniego roku, ta zdecydowanie była najbardziej
zaskakująca. Nie potrafiłam sobie wytłumaczyć, dlaczego gest
Stylesa był dla mnie tak dziwny — w gruncie rzeczy przecież to
casanova, on całuje wszystko, co ma usta, ale odnosiłam to
tajemnicze wrażenie, że tym razem chodziło o coś więcej niż
wymiana śliny. Przypomniało mi się, jak Ewelina mi opowiadała, że
w dzień jej urodzin, podczas imprezy, chciał ją pocałować na
balkonie, ale przeszkodziła im piłka palantowa, posłana
przypadkowo przez Louisa w ich kierunku. Ale następnego dnia znalazł
sobie już kogoś innego, więc… ?
Dżizas, a mówią, że to my, kobiety jesteśmy takie skomplikowane.
— Pocałował cię — powiedziałam wreszcie, przerywając ciszę.
Nagle na twarz Eweliny wpełznął uśmiech.
— Chyba nie umiem być na niego długo wściekła. Ale zachował
się kretyńsko, więc jeden pocałunek nie wpłynie na zmianę
mojego zdania.
Odstawiłyśmy Żanetę pod dom, a potem obydwie zostałyśmy w moim.
Rano czułam się tak, jakbym dostała obuchem w łeb. Szumiało mi w
uszach i obudziłam się o jakieś dwadzieścia cztery godziny za
wcześnie. Bo ósma rano to jeszcze środek nocy przecież. A ta była
wyjątkowo trudna. Dlaczego? Otóż okazuje się, że panna Kubiak
kopie, bije, chrapie i JĘCZY przez sen. Jak nie zabierała mi
kołdry, to poduszkę (chociaż miała swoją). Raz mnie tak
zdzieliła ręką w twarz, że myślałam, że to złodzieje się
wkradli i próbują mnie uśpić chloroformem, żebym się na wszelki
wypadek nie obudziła. Innym razem zasadziła mi kopa w dupę, bo
akurat śniła, że walczy przeciwko Jokerowi. Mistrzostwo jednak
zdobył moment, w którym wypchnęła mnie — dosłownie, jakby
umyślnie — z łóżka i zaliczyłam bliskie spotkanie z podłogą
(tym razem śnił jej się tylko wuef). Z kolei jękami usiłowała
mi przekazać, że chce, żeby ktoś tej nocy najwyraźniej czuwał.
Patrząc przez szparki zamiast oczu, wciąż czując światłowstręt,
wygramoliłam się z łóżka i intuicyjnie odnalazłam łazienkę, w
której spuściłam z siebie hektolitry moczu, jaki męczył mnie
przez sen. Ukojenie przyszło dopiero pod prysznicem, który mnie
dobudził.
W międzyczasie wstała Ewelina. Czatowała już pod drzwiami,
ściskając nogi. Od jej pukania dostawałam palpitacji serca. I
białej gorączki. Kiedy się zamieniłyśmy miejscami, wróciłam do
swojego pokoju z zamiarem wysuszenia włosów. W momencie, w którym
włączyłam suszarkę, usłyszałam dźwięk połączenia
przychodzącego.
Odwróciłam się. Za moimi plecami, pośród skotłowanej kołdry,
dzwonił telefon Kubiak. Na wyświetlaczu raził w oczu napis HARRY
STYLES.
Wzięłam wibrujący telefon do ręki. Chlupot wody zagłuszał
dzwonek, a ja nie wiedziałam, czy powinnam odebrać. No bo jeśli
to zrobię, myślałam, to czy Ewelajn się nie wkurzy, że
rozmawiam z kimś, kogo ona nie trawi? A jeśli nie, to może nie
usłyszę czegoś ważnego… Być może przegapię ostatnią szansę,
żeby posłuchać ich z bliska, prywatnie…
Trudno, niech zginę.
— Tak, słucham?
— Miło cię słyszeć po tylu miesiącach.
Z trudem ukryłam zdziwienie, które było wynikiem usłyszenia w
słuchawce głosu Payne’a, a nie — jak się spodziewałam —
Stylesa.
— Czemu nie rozmawiam ze Stylesem? — zapytałam chłodno. Chyba
zbiłam go tym z tropu i zasmuciłam.
— Bo zabrakło mi pieniędzy na telefonie, a chciałem z tobą
porozmawiać, ale masz wyłączony telefon…
Ups. Rozładował się i został w schowku samochodowym.
— O czym chcesz rozmawiać?
— To ważne, więc słuchaj.
Payne objaśnił mi pokrótce cały misterny plan ściągnięcia
Eweliny na spotkanie z Harrym. To jasne, że sama by się na to nie
zgodziła, więc potrzebna była pułapka, którą to właśnie ja
miałam zapewnić. Świetnie. Teraz mam być zdrajczynią własnej
przyjaciółki, po prostu bomba. Cóż, wyglądało jednak na to, że
Stylesowi zupełnie nie na żarty zależy na Kubiak, więc
postanowiłam się poświęcić dla sprawy — zwłaszcza że
przewidywałam pozytywne zakończenie.
— Czyli o szesnastej w Celonie?
— Zgadza się — odparł.
— Okay, będziemy punktualnie.
— Tylko naładuj telefon.
— Nie zapomnę.
— I jeszcze jedno — dramatycznie zawiesił głos. Kiedy
się odezwał, prawie szeptał: — Stęskniłem się za tobą.
Czując, jak ultraszybkie bicie serce niemal zagłusza mi myśli,
wystrzeliłam jak z karabinu maszynowego:
— Jazatobąteż. — I prędko wcisnęłam czerwoną słuchawkę.
W tym samym momencie Ewelina opuściła łazienkę, a ja odrzuciłam
jej telefon jak oparzona. W samą porę.
Kubiak nie trzeba było długo przekonywać do wyjścia popołudniu.
Postanowiła zostać u mnie do wieczora, a mi to pasowało, bo
inaczej byłabym skazana na samotność — reszta domowników
zamierzała spędzić dzień całkowicie poza domem.
To było bardzo upalne lato: skwar lał się z nieba strumieniami,
słońce przypiekało blade karnacje i wyciskało z nas siódme poty.
Najpierw wylegiwałyśmy się w ogródku z sokiem z kostkami lodu i
rurką, w kapeluszach słomkowych i okularach, potem postanowiłyśmy
się dokarmić i zmajstrować sobie dobry obiad — z zawartości
lodówki i szafek dało się zrobić jedynie spaghetti. Ale spaghetti
gotowane samemu smakuje zupełnie inaczej niż gotowane z
przyjaciółką. Jest przede wszystkim bardziej jałowe — może
dlatego, że przyjaciółka umie gotować, a ja nie. Ona się zna na
tych wszystkich przyprawach, dodatkach, ozdobach, ja zrobiłabym
obiad jadalny, ale bez większych walorów smakowych. Ewelina wpadła
jeszcze na pomysł upieczenia murzynka, aczkolwiek musiałyśmy go
sobie odpuścić, bo do wyjścia zostało zaledwie pół godziny.
Starałam się z całych sił poprawić jakoś swój marny wygląd,
ale na nic się to nie zdało, bowiem od rana ciągle wyglądałam
jak zmęczona życiem trzydziestka bez regularnego seksu, męża i
dzieci. Pomalowałam jedynie rzęsy, jako że moja nadmierna
potliwość twarzy z łatwością zmyłaby każdą warstwę makijażu.
Obudziłam się i do końca dnia funkcjonowałam z worami pod oczami.
Nie mogąc też wymyślić dobrego stroju, wyjęłam to, co akurat
spadło mi na głowę z szafki, a zatem miętowy t-shirt z nadrukiem
BORN TO BE i jeansowe szorty. Do tego założyłam białe conversy,
które pozostały jedyną moją pamiątką po pobycie w Wielkiej
Brytanii (nie licząc nagrań z występów na żywo), a niewyjściową
facjatę przykryłam dobrymi okularami przeciwsłonecznymi. Ewelina,
nieświadoma tego, że znalazła się w potrzasku, nie potrafiła się
nadziwić, dlaczego tak się głowię nad swoim wyglądem, skoro
nigdy przedtem jakoś nie przywiązywałam do niego dużej wagi. Sama
wzięła kilka moich ciuchów, które na nie wyglądały paskudnie,
ale ona mogłaby z nich zrobić modowe hity tego lata. Nie to, żebym
się dla patałachów stroiła czy coś, absolutnie.
Punkt szesnasta siedziałyśmy pod jedną z parasolek kawiarni Celona
na rynku z szejkami na stoliku. Nerwowo podrygiwałam nogą, przez
ciemne szkła okularów starając się dojrzeć naszych najdroższym
przyjaciół, którzy mogli nadejść z jakiejkolwiek strony.
— Dobrze się czujesz? — spytała Ewelina, z pewnym niesmakiem
patrząc na moją znerwicowaną nogę.
Przytaknęłam szybko głową.
Kubiak podniosła na chwilę brwi, po czym wzięła łyk swojego
szejka truskawkowego. Zaraz potem wyjęła telefon i przeglądała
Facebooka, połączywszy się z tutejszą siecią bezprzewodową. W
pewnym momencie wyprostowała się na krześle, z większą uwagą
wczytując się w ekran telefonu. Po upływie kilku sekund szeroko
otworzyła oczy i usta. Tym razem to ja się zaniepokoiłam.
— Co jest?
Nic nie odpowiedziała, tylko odwróciła telefon w moją stronę,
pozwalając mi samodzielnie czytać.
Gwiazda programu X-Factor i członek zespołu One Direction, Liam
Payne, został przyłapany w zeszłym tygodniu z dziewczyną na
imprezie. Wieść niesie, że jest z nią od ponad miesiąca, ale nie
chciał siać zamętu, dlatego się z tym ukrywał. Spekulacje na
temat tożsamości…
Odechciało mi się czytać. Spojrzałam na zdjęcie pary
zamieszczone pod spodem i oddałam Ewelinie telefon w niemałym
osłupieniu. Kubiak ciągle patrzyła na mnie kątem oka z
niepokojem, ale ja uparcie wbijałam wzrok w przestrzeń, w pobliski
parking i dachy sklepów.
— Wszystko dobrze? — zapytała niepewnie.
Przytaknęłam głową.
Nie, wcale nie jest dobrze.
Dlaczego mnie to w ogóle obchodziło? Przecież miałam głęboko w
poważaniu, z kim on się spotykał. Był tylko moim przyjacielem,
tak? W ogóle to w dupie miałam, z kim oni wszyscy się spotykali. I
dlaczego zgodziłam się na to spotkanie? Chciałam uciec. Uciec i
biec i nie musieć się zatrzymywać. Schować się gdzieś, gdzie
mnie nie znajdą aż dojdę do siebie. Ale nigdzie nie mogłam zwiać.
Musiałam pozostać na miejscu. Bo przecież obiecałam. A sama
poczułam się w pewien sposób zdradzona i miałam ochotę odpłacić
się pięknym za nadobne, ale tego przekazu nikt by nie zrozumiał.
Nikt, oprócz mnie. Aczkolwiek Payne jest istotą myślącą i
niechcący mógłby jednak na to wpaść.
Mijały kolejne minuty, a No Direction jak nie było, tak nie ma. Z
coraz większą nerwowością rozglądałam się za niespodziewanymi
przybyszami, ale przypominało to oczekiwani na nieznanego wędrowca
w Wigilię — nigdy się nie pojawiali.
— Zaraz wracam — oznajmiła Ewelina i poszła, jak mniemam, do
kibelka.
Stopa mi chciała prawie eksplodować z nadmiaru emocji.
— Z Syberii jedziecie czy jak? — wymamrotałam nerwowo pod nosem.
Przypięłam się do rurki z szejka, kręcąc głową na wszystkie
strony jak niemądra, kiedy nagle, zupełnie niespodziewanie, rosnące
po mojej prawej stronie choinki zaszeleściły złowieszczo, a po
chwili wyłoniła się z nich głowa, krzycząca:
— NO!, Jimmy protested!
Nie był to nikt inny, jak Louis Tomlinson, członek grupy One
Direction, we własnej osobie. Za nim wyłoniła się pozostała
czwórka. Rozsiedli się jak rasowi panicze na pozostałych
krzesłach, umyślnie nie zajmując miejsca Eweliny. W związku z tym
musieli dostawić dwa nowe.
Chłopcy, jak to chłopcy, nie stracili rezonu nawet na moment, mimo
że to miała być poważna misja. Spoglądałam ukradkiem na
Payne’a, który zerkał co chwilę w moim kierunku, przyglądając
mi się jak dawniej. A ja czułam do niego jakąś niewytłumaczalną
urazę. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że jednak dokładnie
wiem, czemu zapałałam do niego chwilową niechęcią…
Trudno opisać minę Eweliny, kiedy wróciła do nas po kilku
minutach. Najpierw kompletnie ją zamurowało, potem ciskała we mnie
gromami wzrokiem, a na końcu uśmiechnęła się szeroko i
przysiadła. Wiedziałam, że to tylko przykrywka i tak naprawdę ma
ochotę ich wszystkich wydusić jak bezbronne kurczęta — ze mną
na czele. Myślę, że od tamtego momentu figuruję na pierwszym
miejscu na jej czarnej liście.
Faceci spojrzeli po sobie, a potem przemówił Niall:
— Chcielibyśmy was jeszcze raz przeprosić. To, co powiedzieliśmy
przed finałowym występem, nie było prawdą.
— Najwyraźniej tak, skoro zajęłyśmy miejsce niższe niż wy —
burknęłam z założonymi rękami. Cóż, nie można powiedzieć,
żeby ucieszyło mnie wspominanie tamtego momentu.
— Daj nam dokończyć — naciskał Horan. — Bardzo żałujemy,
że was obraziliśmy.
— Jeśli chodzi o talent, to jesteśmy wszyscy równi —
kontynuował Zayn. — Jeśli chodzi o zajefajność, to zdecydowanie
wygrywacie. — Posłał nam jeden z tych swoich czarujących
uśmiechów.
— Bardzo nam brakowało wspólnych wygłupów — powiedział z
zupełnie szczerą dozą sentymentu Louis. — Nie było z kim grać
w Twistera, lepić bałwana, grać i śpiewać do nocy, obrzucać się
jedzeniem w jadalni…
— Zrobiło nam się przykro, że nie pożegnałyście się,
wiedząc, że to może być nasze ostatnie spotkanie — rzekł z
lekkim wyrzutem Liam.
Spoglądałam z oczarowaniem na jego loki i w ten sposób trafiało
do mnie co drugie jego słowo. Po pewnym czasie w ogóle przestałam
łączyć fakty.
— …i jest nam zwyczajnie bardzo głupio. — Nawet nie
zauważyłam, kiedy zmienił się mówca na Nialla. — To jak,
zgoda?
Westchnęłam. Kto ma miękkie serce, ten musi mieć twardy zad!
— Niech stracę — odparłam niby to z nonszalancją i łaską. —
Wybaczam. I przepraszam, że się z wami nie pożegnałam. — Nie
zamierzałam im wspominać, że mi ich brakowało. Pff! Jeszcze
czego. Popadliby w niesłuszny samozachwyt i co potem?
Wszyscy patrzyli wyczekująco na Ewelinę, która wydawała się
nieudobruchana. Już miałam wreszcie zapytać, jak ona widzi tę
sprawę, kiedy Louis, od kilku sekund wpatrzony w jakiś punkt za
mną, nagle oznajmił:
— Namierzyłem dzikie fanki i paparazzich na pierwszej! Mamy
jakichś dziesięć sekund na ewakuację!
Wiele jest na tym świecie niepewnych rzeczy, ale dwóch zawsze będę
pewna: śmierci i zdolności matematycznych Tomlinsona. Tego, że ich
nie ma! Jeśli chodzi o szacowanie, to Czapka powinien wrócić do
podstawówki i nauczyć się chociaż dobrze zaokrąglać, bo fanki
nadbiegły za niecałych pięć sekund, nie za dwa razy tyle.
Zerwaliśmy się z miejsc jak oparzeni i zaczął się nasz wielki
debiut filmowy: Szybcy i przerażeni: fanki drift.
Zdecydowanie nie tak wyobrażałam sobie mój aktorski „pierwszy
raz”.
W niedzielę drogi zawsze są puste, więc podczas biegu pod prąd
jedną z głównych ulic w mieście doszło do niespodziewanego
podziału na grupy: Styles i Kubiak, ja, Payne i Horan oraz
Tomlinson, który wskoczył w jakieś krzaczory i tyle go widzieli.
Biegliśmy przed siebie ile sił w nogach, zgubiwszy resztę
kompanii. Płuca chciały mi wyskoczyć z klatki piersiowej z każdym
spazmatycznym oddechem i przy życiu przytrzymywał je tylko cud.
Ilekroć odwracałam głowę do tyłu, natychmiast tego żałowałam.
Horda zdziczałych fanek pruła mężna naprzód, nie zamierzając w
ogóle odpuścić.
Skręciliśmy w lewo, znajdując się obok centrum kultury.
Korzystając z okazji, że tamte były jeszcze kawałek w tyle,
schowałam nas przy bramie restauracji, która mieściła się w tym
samym budynku, co budynek kulturalny. Przylgnęliśmy do bocznej
ściany centrum, starając się nawet cicho oddychać. Kto wie, jakie
zdolności mają te groupies. Równie dobrze mogą być takimi
Cullenami, którzy słyszą nawet bicie serca.
Usłyszeliśmy wielki hałas, który przemknął gdzieś z dala.
Ominęły nas.
— Ej, czy tu jest jakiś Wujek Charles? — zapytał półgłosem
Horan, bardzo mocno krępując nogi. — Bo wypiłem za dużo coli.
Przytaknęłam głową.
— Pierwsze drzwi po lewo.
Niall przemknął niezauważony do środka.
Więc… zostałam sam na sam z Payne’em. Super, po prostu wyczes.
Przykucnęłam, dając odpocząć zmęczonym sprintem nogom i
naprzeciw mnie zrobił to samo Liam. Przykucaliśmy tak blisko
siebie, że z łatwością zauważałam detale jego twarzy, jak
dawniej: parę pieprzyków, czekoladowe oczy, kilka loków
błąkających się blisko policzków, serdeczny, powalający
uśmiech. Wówczas wiedziałam już, że jestem usmażona jak jajko
na patelni. I wiedziałam, że moje serce nie pragnie niczego innego,
jak wrócić do czasów uczestnictwa w programie. Nic z tego, kolego.
— Musisz wiedzieć, że więcej cię nie zostawię. Obiecuję ci,
że już zawsze będę przy tobie wtedy, kiedy będziesz tego
potrzebować i nawet wtedy, kiedy nie.
Przyglądaliśmy się tak sobie w zupełnym milczeniu, aż nagle
nasze uśmiechy zeszły, ustępując miejsca powadze, której sama do
końca nie zrozumiałam.
— Nawet nie masz pojęcia, jak się za tobą stęskniłem —
wyszeptał. Było w tym coś… namiętnego
dziwnego.
Nie wiedziałam, kiedy rozchyliłam tak usta. Jakbym czekała na to.
— Ja za tobą też — odszepnęłam z bijącym mocno sercem.
Wszystkie złe myśli na jego temat odpłynęły, widziałam tylko na
przemian jego usta i oczy. Świat nagle się wyłączył, jakby nigdy
nie istniał. Nie mam w zwyczaju dopowiadać sobie tego i owego ani
za dużo wyobrażać (może czasem…), ale byłam pewna, że nie mam
zwidów, że nie cierpię na schizofrenia paranoides i że
twarz Liama Payne’a ewidentnie zbliżała się do mojej. W głowie
miałam jednocześnie dziurę jak Berlin i szum jak w radiu, kiedy
trafisz na złą częstotliwość. Pikawa chyba chciała mi wysiąść,
bo nie da się bić mocniej niż ona wtedy.
I wtedy ciszę rozdarł na równe pół krzyk:
— CHODUUUUUUU!
Horan gnał, ile się dało, zwinnie przeskoczył bramę, Payne
musiał mi w tym pomóc, ale po chwili sam to zrobił i lecieliśmy
jak popaprani przez zaplecze, wyskakując przy bramie po drugiej
stronie, a właściwie z boku. Skierowaliśmy się w stronę
kościoła, który był bardzo niedaleko, z nadzieją, że chociaż
tam nie wywołamy zbiorowej histerii. Po drodze Niall umknął do
sklepu z wyposażeniem łazienek, a my pognaliśmy przez plac
kościelny. Żeby wyrównać tempo, Liam splótł nasze dłonie.
I właśnie wtedy, mimo upału i piekącego słońca, lunął
rzęsisty deszcz.
No dobra, jeśli W OGÓLE wyobrażałam sobie nasze „spotkanie po
latach”, to na pewno nie tak. Ładna mi randka
wizyta — w biegu. Pędziliśmy przez mały park pod centrum
kultury, a za naszymi plecami wielki, napalony tłum wciąż nie
znikał. Bez większego zastanowienia, bez rozejrzenia się,
przebiegliśmy przez ulicę, nurkując między szarymi blokami.
Co to w ogóle miało wszystko znaczyć? Najpierw ten durny koncert,
potem… eee… „scena na parkingu” (której nie zapomnę do
końca swojego marnego życia, to była zdecydowanie NAJBARDZIEJ
WYCZESANA W KOSMOS najgorsza chwila ever), a potem
ustawione spotkanie w kawiarni. Początkowo chciałam ubić Borejko
jak zwykłe bydło, ale teraz myślę, że ten jej plan to wcale nie
był taki najgorszy pomysł…
Znaleźliśmy jakąś ławkę pod jedną z klatek i opadliśmy na nią
ze zmęczenia. Zdyszani, ale odrobinę rozbawieni.
Czułam na sobie wzrok Harry’ego, mimo że starałam się na niego
nie patrzeć. Ale to było TAKIE TRUDNE… Po kilku sekundach do
moich policzków zaczęła napływać krew. Byłam pewna, że teraz
bardziej przypominam pomidora niż człowieka.
— To jak z tym wybaczeniem? — zapytał tak łagodnym głosem, że
moje serduszko zaczęło się rozpływać.
Nieśmiało, ciągle uciekając oczami, spojrzałam na niego. Na te
idealne, czarne loki, zielone oczy, szelmowski uśmiech. Teraz jednak
był jakiś nieodgadniony — jakby zniknęła z niego ta nuta
szelmostwa. Czułam, że ten banan jest zarezerwowany tylko dla mnie.
(BEZ SKOJARZEŃ!).
Przecież to było oczywiste, że wybaczyłam jemu i reszcie dawno,
dawno temu. A na parkingu nastąpiło już chyba ostateczne
pojednanie.
— Załatwione — odszepnęłam.
Mogłabym tak patrzeć w te jego oczęta do końca życia… Ale
ciągle zapominałam o fankach. Dobiegł nas przeraźliwy,
zdumiewający w swojej skali pisk, na który natychmiast poderwaliśmy
się z miejsc. Okrążyliśmy bloki, konsternując odrobinę oszalałe
„hot trzynastki” i znowu znaleźliśmy się w tamtym parku.
Wtedy spadł nagły, mocny, rzęsisty deszcz, a my biegliśmy
środkiem drogi. Harry nawet na chwilę nie puszczał mojej ręki. I
nie chciałam, żeby kiedykolwiek to robił.
— Dobra, chyba droga wolna! — krzyknęłam, usiłując przebić
się przez szum naprawdę porządnej ulewy.
Chowający się za mną wystającą zza węgła kościoła Niall i
Liam ostrożnie poszli w moje ślady i wyszli z ukrycia. Horda
młodocianych żołnierzy, gotowych zabić, by dostać w swoje ręce
upragnionych idoli, właśnie plątała się między blokami, ale
obrała kierunek przeciwny do tego, w którym zmierzaliśmy.
Wyglądałam jak siedem nieszczęść. To znaczy — jeszcze większe
siedem nieszczęść niż zwykle. Oni zresztą wcale nie lepiej.
Starając się jakoś pozbierać w jednolitą grupę, którą
byliśmy, znów znaleźliśmy się pod tym nieszczęsnym centrum
kultury. Środkiem pustej ulicy biegli za ręce (!!!) Ewelina i
Styles, wrzód na zdrowym organizmie narodu. A ja, nie wiedzieć
czemu, nie mogłam przestać szczerzyć japy na ten widok.
W pewnym momencie Kubiak wdepnęła do kałuży z błotem, zachwiała
się i… wywaliła malowniczego orła. Tak. Na środku drogi. Nie
muszę chyba wspominać, że kiedy się podniosła, wyglądała jak
Murzynek Bambo. Sądziłam, że się wścieknie, ale ona wybuchnęła
gromkim śmiechem. A my dołączyliśmy do niej.
Styles robił do niej maślane oczy, mimo że się umorusała i mimo
że wyrządził jej tak wiele krzywd. Patrzył na nią jak na
obrazek. Wtedy usłyszeliśmy jakby tętent tysiąca koni i wrzask
kogoś odzieranego ze skóry. Myślałam, że to może nadjechali
Czterej Jeźdźcy Apokalipsy i oto nadszedł kres naszych czasów…
A nie, to tylko fanki One Direction.
Wtedy deszcz ustał, ale kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie:
groupies były na końcu drogi, a my jakoś idealnie pośrodku. To
jednak nie przeszkodziło Harry’emu, żeby ująć twarz Eweliny w
dłonie i pocałować ją takim filmowym pocałunkiem. I nieważne
były fanki, wygląd czy inne tego typu bzdury. Natomiast nagle, z
jakichś wielkich chaszczy, wyskoczył niewidziany od pół godziny
Louis Tomlinson, który zagrodził deskom drogę, jednym ruchem
rozerwał koszulę, wypiął pierś i krzyknął:
— SUPERMAN IS HERE!
Rzucił swoje odzienie groupies, które automatycznie przestały się
nami interesować, starając się podzielić sprawiedliwie łupem od
— samego przecież — Louisa Tomlinsona.
Zaczęliśmy się śmiać. W końcu objęliśmy się wszyscy wraz
ramionami, odwróciliśmy się plecami do szalonych fanek, odchodząc,
i zawołaliśmy jednym głosem:
— And that’s what makes us beautiful!