poniedziałek, 23 lutego 2015

17. Na co komu dziś wczorajsza przyjaźń, na co komu dziś wczorajszy chleb?

 Żar lał się z nieba, a ja siedziałam jak truśka na kocu, w cieniu, pod rozłożystym dębem, czekając na odmianę losu. Sekundy mijały, a odmiany jak nie było, tak nie ma. Nie wiem, czy to dobra wiadomość, bo czasem nie warto nic zmieniać, dobrze jest, jak jest. Ale niekiedy to by się przydało zmienić bieg historii…
Leżąca obok mnie na brzuchu Kubiak intensywnie stukała w klawiaturę, przekopując góry internetu. Być może próbowała znaleźć tam coś, co by nas uratowało od rozgotowania się w tej spiekocie, ale pewnie to znowu były tylko informacje dotyczące naszych przyszłych studiów. Ja tam nie potrzebowałam czytać tych wszystkich broszurek, opisów i innych dupereli. Wiedziałam, czego chcę, a nie. A to może socjologia, co? A-albo psychologia… Odpowiedź zawsze była ta sama: NIE. Bo i po co komplikować? Raz postanowione, musi zostać wykonane. Filologia polska i koniec, kropka.
Zajrzałam jej przez ramię, a ta od razu zrzuciła stronę na pasek. Mignęło tylko przed oczami coś różowego i napis One… Ale przecież… Nie no, Kubiak to słowna baba jest. Na pewno nie pisała z żadnym z tych osobników, przecież sama mi przysięgała. Poza tym, z kim mogłaby pisać? No proszę was, ani jeden z nich nie jest wart uwagi dłuższej niż cztery sekundy. Zaraz potem można o nich zapomnieć. Ja tak zrobiłam, widać chyba, nie? Nie zaczęłam pierwszego zdania od… tych paskudnych dwóch słów, a to ewidentny znak, że mi przeszło, nie? No, cieszę się, że chociaż to mamy wyjaśnione.
— Napiłabym się mrożonej kawy — westchnęła Ewelina, podpierając ze znudzeniem głowę ręką.
— A ja shake’a — odparłam, mając w wyobraźni obraz idealnej mieszanki lodów, mleka i wieeelkiej porcji śmietany na wierzchu.
— To może chodźmy do jakiejś kawiarni, co? Usiądziemy pod parasolem, pooglądamy przechodniów, pośmiejemy się z tych, którzy będą dopiero wracać ze szkół…
Ta wizja wydała mi się całkiem kusząca. Miałam już wypowiedzieć sakramentalne niemal tak, gdy zauważyłam spieszącą do nas z daleka niską, szczupłą i napędzaną euforią postać, której nie mogłabym pomylić z nikim innym. Przymrużyłam oczy, żeby się upewnić.
— Czy to…? — zaczęłam, ale nie musiałam kończyć, bo Ewelina już przytaknęła głową.
Cóż, zapewne wiele można powiedzieć o Paulinie Szulc, ale najsampierw należy wspomnieć, że to chodzący wulkan optymizmu. Jak się zacznie trząść, to trzeba brać nogi za pas i czmychnąć, gdzie się da. Nie to, żebyśmy jej nie lubiły, po prostu… czasami ten jej entuzjazm był przesadny. Na dodatek zachowywała się jak wariatka, mając równie stuknięte pomysły, co osobowość. Zaręczam wam, że była to mieszanka iście wybuchowa. Na treningach nigdy nie traciła wiary w siebie, mimo że nie sprawowała się najlepiej na pozycji libero.
Teraz gnała prosto na nas jak świeżo wystrzelona torpeda. Czekała nas nieuchronna katastrofa. Mniejsza już o nas, ale za nami stało drzewo…
— DZIEWCZYNY! — Zdaje się, że Paulina absolutnie nic sobie z takowej możliwości wypadku nie robiła.
A my tylko czekałyśmy na moment, w którym dojdzie do spektakularnego BUM!
— Dziewczyny! — powtórzyła — nie wiem jakim cudem — wyhamowując tuż przed naszym kocem.
Zdyszana, próbowała uregulować oddech, ale nadal pozostawało tylko głośne sapanie. Najwidoczniej biegła z bardzo daleka. Aż strach wiedzieć, co ją skłoniło do tak heroicznego czynu.
— Właśnie dzwoniła do mnie Pati, że Klaudia jej powiedziała na przerwie, że Kasia czytała w internecie, bo Marcela jej napisała, że… — W zasadzie, kiedy Paulina złapała już oddech, nawijała tak szybko, że z całego tego zdania zrobił się jeden wyraz.
— Do rzeczy, Paula — przerwała jej Ewelina.
Westchnęła, żeby wyrównać oddech, i sprostowała:
— One Direction przyjechali do Bemowa. — Po tych słowach zrobiła coś dziwnego z dłońmi i wydała z siebie krótki, acz przerażający pisk.
No tak. Głównym powodem, dla którego Paula nas tak uwielbiała, była nasza mała przeszłość związana z tą bandą hipokrytów. Cieszyła się przesadnie na nasz widok, gdy zjawiałyśmy się w szatni przed treningiem, z chęcią przynosiła najdalej wybite piłki, dzieliła się babeczkami, które mama pakowała jej codziennie razem ze śniadaniem, pomagała w trudniejszych przykładach z matematyki. Możecie nas nazwać sceptykami, bo przecież istnieje na tym świecie jeszcze coś, co nazywa się bezinteresownością, ale powiedzmy sobie szczerze — zdarza się wyjątkowo rzadko, a już najrzadziej wśród wypacykowanych dziewczyn. Bo Paulina Szulc była stuknięta nie tylko w sensie ogólnym, ale także na punkcie zespołu, z którym my miałyśmy to nieszczęście się zetknąć. Była pierwszą, która dopchała się przez tłum ludzi, by nas zapytać o szczegóły i pierwszą, która przybiegła się nam przedstawić, kiedy przyszłyśmy na pierwszy trening.
Bo po powrocie nasze życie przez jakiś miesiąc zupełnie odbiegało od normalności; w pierwszy dzień po przerwie świątecznej zostałyśmy niemal staranowane przez hordę dziewczyn, które dopadły nas jeszcze przed pierwszą lekcją. Wtedy Paulina, mała i zwinna, przecisnęła się między nimi i wystąpiła jako rzeczniczka, zadając pytania, które dręczyły każdą z przybyłych. Nie ominęło nas najsłynniejsze: Czy przyznajecie, że między wami a niektórymi członkami zespołu zaistniała seksualna więź? Zawsze chciałam odpowiadać: Tak, przywiązywałam codziennie Stylesa do łóżka i lałam go za bycie dupkiem, ale Ewelina kazała mi się powstrzymywać. Te, które nie zebrały się na odwagę, by ujawnić swoje gusta muzyczne, przyglądały się nam jak kosmitom i szeptały coś przyjaciółkom na ucho. Czułyśmy się trochę jak Harry Potter, który wzbudzał podobną sensację. Nawet pani dyrektor przyglądała nam się z pewnym niedowierzaniem, choć starała się z tym kryć. Najgorzej było jednak w klasie. Przybyłyśmy niczym syn marnotrawny, ale zostałyśmy o wiele mniej entuzjastycznie przyjęte niż jego biblijna wersja. Przynajmniej przez żeńską część grupy.
Niektórzy nauczyciele pytali, jak było i jak się czujemy, i czy bardzo jest nam przykro. Fajnie, dobrze, nie. Inni twierdzili, że niesłusznie zajęłyśmy trzecie miejsce. Nie zaprzątałam tym sobie głowy, inaczej dawno bym zwariowała. Nasz widok ucieszył szczerze tylko cztery osoby: Agnieszkę, Natalię, Julię i Ewę. Cała reszta miała miny jak typowe zazdrośnice, którym nie pasuje sukces innych. Czego innego się spodziewać po takich półmózgach?
Wielokrotnie zasypywano nas też telefonami w sprawie wywiadów, sesji zdjęciowych, wystąpień w programach. Za każdym razem odmawiałyśmy, choć wywiad w Vivie zapowiadał się kusząco i istniała szansa, że nie zostaniemy wypytane głównie o zespół ani wciągnięte w jakąś głupią gadkę, byle tylko nam się wymsknęło coś dwuznacznego, żeby móc to obrócić w pikantną plotkę. Taka sprawa nie mogła jednak przejść bez echa. W związku z brakiem prawdopodobnych sensacji, portale plotkarskie zaczęły same wymyślać historie, których byłyśmy rozwiązłymi (niejednokrotnie!) bohaterkami. A to raz się dowiedziałyśmy, że organizowałyśmy orgie w domu w Hyver Hill, a to, że się zabawiałyśmy w Słoneczko, a to, że uciekłyśmy z powrotem do Wielkiej Brytanii, a to, że Ewelina wzięła potajemny ślub z Horanem (biedak, pewnie bardzo by się ucieszył, że go chociaż podejrzewają), a to, że obciągałam Malikowi w szatni przed występem, a to, że nagrałyśmy płytę pod pseudonimem, a to, że stoczyłyśmy się i zaczęły ćpać — pomysłom nie było końca. Początkowo, przez pierwsze dwa miesiące, krew mnie zalewała, ilekroć czytałam którąś z tych niestworzonych historii. Z czasem jednak próby uspokojenia przez Ewelinę zaczęły działać i stało się dla mnie absolutnie obojętne, co napiszą w przyszłym tygodniu. Od trzech miesięcy nie jestem na bieżąco.
Tych pięć szumowin skomplikowało nam życie do tego stopnia, że nawet podczas matur baczniej nas obserwowano, a na ustnych patrzono jak na psychopatki. Z każdym kolejnym dniem rosło we mnie przekonanie, że to wszystko było poronionym pomysłem…
Uciec, ale dokąd?
Dlatego przewrotna wieść od Pauliny przyprawiła mnie o palpitacje serca. Ewelina usiadła i nie przestawała wywalać tych swoich wielkich gał na wierzch, jakby chciała wypróbować, na ile może sobie z nimi pozwolić.
— T-tutaj? W Polsce? — palnęła Kubiak.
— A jest gdzieś indziej Bemowo? — Paulian zmarszczyła brwi, jakby poddając wiarygodność swoich informacji w wątpliwość.
Skarciłam Ewelinę wzrokiem, a ona uśmiechnęła się przepraszająco.
— Świetnie, to naprawdę fascynująca wiadomość — powiedziałam oschle, biorąc do rąk laptopa Ewelajny. — Jeszcze coś?
Paulina wyglądała tak, jakby ją kto zdzielił w twarz. Szkoda, że nie wykorzystałam wtedy swojej szansy.
— No co wy, nie jedziecie?
— Niby dlaczego miałybyśmy? — Ewelina też nagle zaczęła udawać, że ciekawi ją Pachnidło, które godzinę temu odłożyła ze względu na nudną fabułę.
Wtedy usłyszałam przeszywający dzwonek swojego telefonu. Natychmiast po niego sięgnęłam, ale zobaczyłam na wyświetlaczu imię, które sprawiło, że zdębiałam.
— No hej, wujku, co się stało?
— To ja, Żaneta — usłyszałam w słuchawce. — Mam do ciebie sprawę.

* * *

— MAMO! Ale ja NIE CHCĘ!
Mama udawała, że wcale nie obchodzi ją mój krzyk i jak gdyby nigdy nic zmywała dalej naczynia w naszej małej kuchence. Za oknem było już zupełnie ciemno, a światło w tym pomieszczonku przytłaczało. Chociaż głodna, nie miałam ochoty jeść.
Sama nie wiem, po co tak właściwie zdawałam ten durny egzamin na prawo jazdy. Odkąd tylko przyniosłam kartkę z napisem POZYTYWNY (a nie stało się to tak od razu), mój biedny matiz miał dla wszystkich na dachu koguta z napisem TAXI. Jedź po to, zawieź to, podrzuć brata na trening, zrób zakupy, przyjedź po mnie do pracy. Słowo daję, chyba zamiast na studia, pójdę do pracy jako pani taksiarka.
— Przecież to tylko głupi koncert, nawet was nie zauważą w tłumie…
Ta, sranie w banie. Wiedziałam, że mama ma rację, ale przecież nie mogłam pozwolić sobie na przypomnienie wszystkich tych bolesnych wspomnień, które z tak wielkim sukcesem zakopałam gdzieś na dnie swojej pamięci dobrych kilka miesięcy temu. Minęło dopiero pół roku, odkąd wróciłyśmy z Wielkiej Brytanii, ale miałam wrażenie, że ktoś usiłuje wyciągnąć ze mnie historie sprzed dwudziestu lat. To nie był dobry pomysł, żeby zmuszać mnie do ponownego myślenia o nich. Podejrzewałam, że Ewelina ma do mnie podobne zdanie i wizja zobaczenia Stylesa po takim czasie, w otoczeniu jeszcze większego tłumu fanek, na pewno nie malowała się jej w jasnych kolorach.
— Możesz chyba zrobić jej choć raz tę przysługę, prawda? — ciągnęła mama. — Tak rzadko się widujecie, że naprawdę można się ugiąć.
Świetnie. Przegrałam z kretesem. Odeszłam więc z kwitkiem.
Zszedłszy na dół, do swojego pokoju, zadzwoniłam natychmiast do Kubiak, która jednak nie była aż tak sceptyczna jak ja. Być może cieszyła ją szansa spotkania Barana, bo — nie ukrywajmy — jednak coś do niego czuła, a to nigdy nie pozostaje bez znaczenia. A czy mnie cieszyła szansa spotkania Payne’a? Nasza relacja nigdy nie była tak oczywista jak Eweliny i Stylesa, ale na pewno mogę poświadczyć, że go lubiłam i jego osąd uznałam za bardzo krzywdzący.
Że już nie wspomnę o tym, że ta banda patałachów przyprawiła mnie o palpitacje serca, wskakując na wyższe od nas miejsce w klasyfikacji finałowej.
— Ja nie jestem przekonana — stwierdziłam, mimo że przecież oficjalnie, przy mamie, przystałam na propozycję Żanety.
— Weź przestań — żachnęła się Kubiak. — Przecież chyba nie pojedziemy po autograf, nie? Pomyśl, wejdziemy tam za free, jako opiekunki niepełnoletniej. Możemy stanąć tak, żeby nas nie zauważyli. Poza tym, oni na pewno już dawno o nas zapomnieli. — W jej ostatnim zdaniu zabrzmiała nuta smutku.
— Dobra, niech ci będzie — westchnęłam, a skwitował to cichy pisk mojej rozmówczyni.
Borze, lesie, w co ja się wkopałam? Czekało mnie oglądanie tych irytujących facjat ponownie, nie na ekranie telewizora w teledysku, ale na żywo. Ta Wielka Brytania to jest jak rzep — jak się ciebie uczepi, to nie ma zmiłuj.

Następnego dnia rano musiałam wcześnie wstać, żeby wszystko sobie poukładać i na wszystko zdążyć. Wyjechałyśmy koło dziewiątej, mimo że koncert zaczynał się dopiero o osiemnastej. Najpierw podjechałam po podekscytowaną kuzynkę, która chciała mi rozwalić auto z pozycji tylnego pasażera, potem zabrałyśmy Ewelinę — wystrojoną jak na imprezę.
— A ty co? — spytałam, skoro tylko zatrzasnęła za sobą drzwi.
— No co? Przecież nie mogę pokazać Stylesowi, że słusznie mnie stracił, prawda?
Nie wiedziałam, że barany są w stanie chodzić po czyjejś głowie przez pół roku bez przerwy. Co dziwniejsze, łyżki mają dokładnie tę samą zdolność.
Jechałam z bijącym głośno sercem. Nie tylko ze względu na to, że była to moja pierwsza tak odległa trasa, ale… możliwe, że miałam inne powody, by się stresować.


W moim starym, zdezelowanym aucie nie było radia, więc próbowałyśmy się rozerwać, śpiewając samemu. Wielu kierowców, stojących na pasach obok nas w trakcie czerwonych świateł, patrzyło na nas jak na wariatki, ale w ogóle się tym nie przejmowałyśmy. Potrzebowałyśmy oderwać smutne myśli o ponownym bliskim spotkaniu z przykrą przeszłością i robiłyśmy to bez względu na ludzi, którym mogło to nie przypaść do gustu. Jeden kierowca, młody, niewiele starszy ode mnie, zaczął się serdecznie śmiać, widząc, że śpiewamy Rabbit heart od Florence i zapytał, skąd jedziemy, bo nie zna rejestracji. Wytłumaczyłyśmy, że jesteśmy ze Śląska, a rejestracja oznacza przynależność do powiatu tarnogórskiego. Potem przyjrzał nam się dokładniej, zmarszczył brwi i zaczął:
— Hej, czy wy nie jesteście przypadkiem…
Nie dokończył jednak, bo wskoczyło zielone.
Mijając różnobarwne krajobrazy, przyszło mi na myśl, że podobnie było w Hyver Hill, gdy poruszałyśmy się między studiem a domem. Przypomniałam sobie ostatnią taką wyprawę, gdy te widoki przyprawiły mnie o mdłości. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie zauważyły tego Żaneta i Ewelina, które w najlepsze darły się do Cheri, cheri lady. Słońce przypiekało nasze twarze, a wiatr je smagał zimnymi podmuchami, gdy pędziłyśmy autostradą. Wnętrze biednego, starego auta nagrzewało się coraz bardziej. Rozkoszowałam się tym stanem tak długo, jak to było możliwe. Pomyślałam, że nie ma nic lepszego niż podróż samochodem z przyjaciółmi w letni dzień. Chyba że powrót samochodem w ciepły, letni wieczór, gdy temperatura jest idealna. Pomyślałam też, że warto cieszyć się właśnie takimi drobnostkami, bo być może to jedyne, co nam w przyszłości zostanie. Więc może No Direction
NIE. I. KONIEC. BOREJKO.
Zjechałyśmy natychmiast na pierwszą stację benzynową. Matiz potrzebował pilnie papu.
Ewelina poszła zaopatrzyć nas w prowiant, Żaneta prędko znalazła toaletę. Kiedy stałam z dystrybutorem w baku, zauważyłam, że na oknie sklepiku na stacji wisiał plakat. Zmrużyłam oczy, podniosłam okulary przeciwsłoneczne i osadziłam je na głowie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam moje i Kubiak zdjęcie, opatrzone napisem: KIBICUJ NASZYM! WSPIERAJ NA FACEBOOKU ZESPÓŁ RESTLESS, WSPIERAJ POLAKÓW ZAGRANICĄ! Był to najwyraźniej stary plakat, bo napis i zdjęcie były nieco wyblakłe. Nie miałam pojęcia, że tu się tak bardzo nas popierało. Zatankowałam do końca, odłożyłam dystrybutor, zapłaciłam szybko, nałożywszy okulary na nos, i prędko zwinęłyśmy się stamtąd.
O pierwszej wjechałyśmy do zakorkowanej Warszawy. Z wielkim trudem odnalazłyśmy Bemowo i lotnisko, nie mówiąc o tym, że poniosłyśmy horrendalne koszty za parking. Kolejna porcja naszych funduszy utonęła w jedzeniu w restauracji. Spacerowałyśmy, starając się zapamiętać drogę, parę razy jeszcze wstąpiłyśmy do sklepików: a to po lody, a to po coś do picia. Zaszłyśmy pod wielką scenę dopiero o szesnastej.
Już wtedy plac przeznaczony dla widowni zalany był tłumem ludzi. Stanęłyśmy jako ostatnie w długiej, ciągnącej się przez setki metrów kolejce. Bramkarz przerwał bilet Żanety dopiero po godzinie.
Nie wiem jak, ale udało nam się dopchać do piątego rzędu od sceny. Droga nie należała do najłatwiejszych, bo nie da się zliczyć, ile razy dostałam od kogoś z łokcia w nos, z nogi w goleń, z pięści w głowę. Bluzgów też nie można zliczyć. Dalej nie dało rady — i informowały nas o tym grzecznie łokcie gotowych bronić swych miejsc jak lwice fanek. Można było wybrać — w miarę wygodne stoisko nieco z tyłu albo łokieć w brzuchu i urazówka. Cóż, nie ukrywam, że wolałam nie mieć tej nocy do czynienia z lekarzami, więc dla własnego bezpieczeństwa nie próbowałam swojego szczęścia w przepychaniu się do przodu.
Myślałam już naprzód o drodze powrotnej. O dziwo, poczułam senność i o niczym tak nie marzyłam, jak o prysznicu i łóżku.
— Ewelajn, chciałabyś kierować w drodze powrotnej?
Kubiak przytaknęła ochoczo i powróciłyśmy do obserwowania sceny.
Miotał się po niej cały sztab ludzi, których zadaniem było zadbać o dobre nagłośnienie, oświetlenie i uniknięcie potknięcia o kable. Po obydwu stronach rusztowania wisiały dwa ogromne telebimy — jakby oglądanie tych krzywych mord z tak małej odległości nie było wystarczającą karą za grzech w Edenie. Przypomniało mi się, jak podobnie wyglądała sprawa przed każdym naszym występem i jakie emocje towarzyszyły nam, nim oddano nam parkiet.
O wpół do szóstej zaczęto wnosić instrumenty.
Zaczynałam się niecierpliwić. Zabawne, zupełnie, jakbym czekała na ten koncert.
Zerknęłam na zegarek. Był kwadrans po szóstej. Wówczas z letargu wyrwał mnie przerażający wrzask, który przetoczył się przez lotnisko, a mnie rozrywał uszy. Zaczęło bić we mnie mocno serce. Powoli podniosłam głowę.
Stali tam. W równym rzędzie, dokładnie tak, jak jeszcze w grudniu, jak pół roku temu regularnie co tydzień stawali. Uśmiechnięci, wystrojeni, zadowoleni, piękni pedalscy w świetle jupiterów. Na ekranie za nimi migały pierwsze przebitki dokumentu Year in making. Horan i Styles podeszli do mikrofonów na stojakach, reszta miała swoje w dłoniach.
Good evening, everyone! — zaczął Baran, powodując tym samym jeszcze większą falę pisków i wrzasków.
Zerknęłam na Ewelinę, która z szerokim uśmiechem wpatrywała się w scenę jak zaczarowana. To niezwykłe, jak szybko udało nam się zapomnieć, że jeszcze pół roku temu mogłyśmy ich obserwować z bliska — ba, nawet dotknąć czy zdzielić w razie konieczności — a dziś patrzymy na nich jak na kogoś odległego, o wiele mniej prawdziwego niż w grudniu.
Za to Żaneta darła się wniebogłosy, uniemożliwiając „gwiazdorom” wypowiedzenie choć jednego zrozumiałego słowa.
We’re very happy to be here tonight.
Podniosłam głowę. OMG, tak, zdecydowanie za dobrze znałam ten baryton. Payne, ten stary, poczciwy Payne stał blisko brzegu sceny z mikrofonem w ręce i… absolutną burzą loków na głowie. Próbowałam się koncentrować na tym, co się dzieje, ale te kędziorki…
NIE, NIEWAŻNE, NIEWAŻNE!
And we would like to say only one thing to you. — Louis, który również wysunął się na przód sceny, spojrzał na swoich przyjaciół. Dołączył do nich także Zayn.
Po chwili zagrzmieli chórem:
KOAMI WAZ!
Fanki wszczęły potworny wrzask, o wiele potworniejszy niż dotychczasowy, a my z Eweliną popatrzyłyśmy na siebie i wybuchnęłyśmy gromkim śmiechem. Gdyby stało w pobliżu jakieś łóżko, przysięgam, że spadłabym z niego jak wtedy.
Cała piątka suszyła kły jak nienormalna, a napalenie fanek tylko ich napędzało do tego, żeby nie przestawali. Do dziś pozostaje dla mnie tajemnicą, jakim cudem nie odpadły im policzki i jak udawało im się przeżywać kolejne dni bez masażu twarzy. I jak w ogóle potrafili żyć w ciągłym blasku fleszy i ze świadomością, że w każdej minucie ciągnie się za nimi kilometrowa kolejka paparazzich. To chyba był największy plus sromotnej klęski w X-Factorze — święty spokój.
Okay, it turns out there’s two things we would like to tell you — zaśmiał się Payne.
Actually, we owe somebody an apologize. A big one — kontynuował Niall, poważniejąc. — We owe it… some friends of ours. We made a terrible mistake and have never fixed it.
Wybałuszyłam oczy i przeniosłam wzrok na Ewelinę, która wyglądała jak moje lustrzane odbicie. Serce zaczęło mi tak szybko bić, że mózg natychmiast wyrzucił na wierzch wspomnienia z występów na żywo w programie. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wszyscy się na mnie gapią, chociaż wcale tak nie było.
We don’t even know if they’re here or listening to us — dodał znowu Łyżka.
But in case they are… — wtrącił Czapka.
We’d like to say we’re very sorry. — Jakież było moje zdziwienie, kiedy w oczach Stylesa zobaczyłam szczerą skruchę!
Ewelina nie odrywała wzroku od sceny. Kowadło mogłoby na nią spaść, a ona pewnie nawet by nie zauważyła.
If we could only turn back time… You’ve got our word, we would do that. — Do całokształtu dorzucił się też Malik.
But there’s only one thing we can do and we’ll definitely do this. — Głos ponownie zabrał Horan. — We’ll dedicate you a song. I call it our special one, only for favourites.
We’re sorry. Truly — zakończył Baran, a po sekundzie usłyszeliśmy pierwsze wolne takty utworu.
OMG, znałam tę piosenkę. Niestety, znałam ją doskonale i wiedziałam nawet, że została napisana we współpracy z Edem Sheeranem. Gdyby poprosili mnie na scenę, mogłabym dodać do niej swoje chórki, a nawet ich zastąpić. A zatem stałam jak ten bałwan, z szeroko otwartymi ustami, słuchając łagodnego głosu Liama w pierwszej zwrotce, choć przyznam, że niewiele z tego do mnie naprawdę trafiało.
Okay, uporządkujmy fakty. Pojechałyśmy z Kubiak do Wielkiej Brytanii w ramach projektu z angielskiego, trafiłyśmy na przesłuchanie do X-Factora, dostałyśmy się, wzięłyśmy udział w programie, poznałyśmy One Direction, jeden z najpopularniejszych na świecie współczesnych boysbandów, oni trochę nam pozatruwali, ale i ubarwili życie, potem nas obrazili, przegrałyśmy z nimi w finale, nie miałyśmy z nimi kontaktu przez pół roku, a teraz oni przyjechali na koncert do Polski i oficjalnie nas na nim przepraszają. Ha, to jednak nie takie skomplikowane, jak myślałam!
Ciągle tylko spoglądałam na Ewelinę, która nadal nie odrywała wzroku od sceny. Wydawało mi się, że w jej oczach błyszczały łzy, ale nie mogę tego potwierdzić, bo było trochę ciemno, a ja sama byłam odrobinę w szoku i… nie do końca świadoma tego, co się wokół mnie działo. Nagle zatliła się we mnie chęć na spotkanie z nimi, na wpadnięcie im w ramiona i zapomnienie o krzywdach, które przecież i tak już były nieaktualne od dawien dawna. Zatęskniłam za czasami, w których byli osiągalnymi, zwariowanymi chłopaczkami z programu o śpiewaniu, z którymi można było się pośmiać, poprzekomarzać i zabawić. Miałam jednak wrażenie, że czas wydłużył dystans między nami i teraz trzeba się umówić dwa lata do przodu, żeby ich spotkać. Albo być ich napaloną fanką, a to zdecydowanie odpada.
HAHAHAHAHAHAHAHAHA! Naprawdę uwierzyliście, że coś takiego mogłam napisać JA, Karolina Borejko?! Wolne żarty! Ta banda patafianów nie zasługiwała na to, żeby tu przyjechać i drzeć mordy, w dodatku za PIENIĄDZE. Jakim cudem te bezjajeczne patałachy zajęły wyższe miejsce niż my i są rozpoznawalne, a my, porządne, utalentowane dziewczyny, zostałyśmy zepchnięte na dalszy plan?!
Moments się skończyło i prawie natychmiast przeszło w moje ulubione znienawidzone Stole my heart.
Koncert trwał i trwał. Po godzinie nogi zaczęły mi włazić do zada i nie mogłam ustać. Błagałam, żeby skończyli wyć, byle prędzej. Niestety, oni jak na złość ciągle dokładali coś od siebie. Od czasu do czasu dostawałam z łokcia, ręki lub nogi i nie mogę powiedzieć, że świetnie spędziłam wieczór. O nie, zdecydowanie nie. Niepotrzebnie zmarnowana benzyna i cenny wycinek życia. Co za to dostałam? Tandetne przeprosiny i równie tandetną muzykę. Fantastyczna sprawa te popowe zespoły.
O dwudziestej pierwszej One Direction zaczęli się żegnać z nami. Coś dziwnie ukłuło mnie w klatce piersiowej. Oto miałam ich już nigdy więcej nie spotkać. CAŁE SZCZĘŚCIE! Nim jednak wytoczyłyśmy się z placu, minęło dobre pół godziny. Tłum przesuwał się mozolnie i bezustannie mnie ranił w jakąś część ciała. Widziałam, że Ewelina też ciągle syczała i zaciskała oczy, gdy tylko oberwała od jakieś hot trzynastki. Przez bramkę zostałam niemal wypchnięta przez ścisk. Czułam się zmęczona i marzyłam tylko o prysznicu i łóżku — znowu. A przed nami jawiła się wizja trzygodzinnej podróży z Warszawy. Na szczęście wymiksowałam się z szoferostwa…
Na lotniskowym parkingu było cicho, mimo że samo lotnisko nigdy nie zasypiało. Gdy dotarłyśmy do matiza, rzuciłam stojącej po stronie kierowcy Ewelinie kluczyki, którymi otworzyła nam drzwi. Zmęczona, a trajkocząca całą drogę do samochodu Żaneta niemal wpadła do środka i półprzytomnie zapięła pasy. Doszły mnie jakieś hałasy, ale pomyślałam, że tamci wyszli na spotkanie z fankami. Kubiak spokojnie wycofała i już kręciła kierownicą, żeby wyprostować, kiedy z siedzeń gwałtownie wyrwało nas mocne hamowanie.
Bolał mnie mostek od oporu pasów, które zablokowały mi możliwość przebicia szyby głową. Kiedy jednak otworzyłam oczy, zobaczyłam opierającego ręce na MOJEJ MASCE i równie przerażonego jak my Harry’ego Stylesa. Gdzieś w tle nadciągała wielka horda fanek.
Tym razem jednak to Ewelina postąpiła mężniej niż ja, bo natychmiast wyszła, zatrzasnąwszy za sobą głośno drzwi. Czym prędzej odzyskałam przytomność, odpięłam się i zapytałam:
— Żaneta, żyjesz?
Przerażona kuzynka przytaknęła głową. Nic jej nie było.
— Nie ruszaj się z miejsca.
Szybko wygramoliłam się z auta. Rozwścieczona Kubiak stała twarzą w twarz z Baranem, ale zupełnie innym niż ten, którego znałam. Zmarszczyłam brwi, stopiwszy w sobie chłód strachu, a nabierając temperatury gniewu.
— STYLES, TY ZASRANY IMBECYLU! — wrzasnęłam.
Wywołany spojrzał na mnie i uśmiechnął się serdecznym, stęsknionym uśmiechem, jakiego przedtem u niego nie widziałam. Fanki były coraz bliżej.
— Już wiem, czego mi brakowało — powiedział najspokojniej w świecie.
— Zdajesz sprawę z tego, że mogłam cię zabić?! — Pierwszy raz widziałam Kubiak tak wściekłą. — Co ty sobie wyobrażasz?! Bycie gwiazdą nie gwarantuje ci nieśmiertelności! Ty IDIOTO! Myślisz, że jak nas sobie przeprosisz, to nagle zmienię zdanie co do ciebie?! — Styles stał ze skrzyżowanymi rękami, patrząc to na jej usta, to na oczy. Grupa ochroniarzy skutecznie przytrzymała zastęp napalonych groupies jakieś dwadzieścia metrów od nas. Wydaje mi się, czy wśród nich stała reszta zespołu? — Jesteś dupkiem, jesteś skończonym dupkiem i zasranym casanovą, i wiesz co? Żałuję, że cię nie przejechałam! Mogłam nie zahamować i rozjechać cię jak ropu…


Wtedy stało się coś, czego nie przeczuwałam ani ja, ani Kubiak, ani chyba nawet sam Styles. W tym jednak momencie serce zatrzymało się we mnie na sekundę i chyba przestałam oddychać. Wszystko wokół jakoś dziwnie ucichło i nawet przygasłe latarnie uliczne wydawały się przytłumione.
Styles tak po prostu, tak bez słowa, bez uprzedzenia i podania powodu, ujął twarz Eweliny w dłonie i pocałował ją tak, jak całuje się kogoś, kogo brakowało nam przez długi czas i kogo pragnęło się pocałować zdecydowanie zbyt długo. Miałam wrażenie, że zobaczyłam to w zwolnionym tempie, a jednocześnie poczułam, że to zbyt osobiste, żebym przy tym była i zastanawiałam się, czy nie dać nogi w tłum fanek. Spojrzałam w tamtym kierunku i dostrzegłam jednak Payne’a, który — po wielu próbach zobaczenia czegokolwiek poprzez wyciąganie szyi — zastygł wreszcie w bezruchu, dostrzegłszy, co tu się działo. Nasze spojrzenia chyba spotkały się na krótko.
Wśród fanek nastało prawdziwe wzburzenie.
Czując, że na twarzy jestem czerwona jak dorodny pomidor, zerknęłam w bok. Ewelina właśnie odsuwała swoje usta od ust Harry’ego (ja naprawdę tak napisałam?). Patrzyła na niego tak, jak patrzy się na kogoś, kogo chciało się ujrzeć od wielu dni, choć nie powinno, bo rozsądek temu zaprzeczał. Jakby chciała jak najlepiej zapamiętać jego twarz w tamtym momencie.
Spojrzała na niego spod byka i wymruczała gniewnie:
— Chyba na zbyt wiele sobie pozwalasz.
Po tych słowach natychmiast wsiadła do auta, ja uczyniłam to samo. Zanim jednak, to posłałam zdezorientowanemu Baranowi smutne spojrzenie. Ruszyłyśmy przed siebie z piskiem opon, a horda fanek, chcąc nie chcąc, rozsunęła się. Obok mojej szyby po raz ostatni przemknęła twarz Payne’a.
Najprzyjemniej było na pustej autostradzie. Żaneta, najpierw milcząca, zasnęła po upływie pół godziny. My same nic nie mówiłyśmy, próbując jakoś poukładać w głowach to, co zdarzyło się tego jednego, zwyczajnego wieczora. Od małego, zielonkawego zegarka na środku deski rozdzielczej biło małe światełko, które informowało, że dochodziła północ. Znajdowałyśmy się już w Katowicach. Wszystko było ciche i spokojne. Bałam się, że Ewelina stanie się senna i nie będzie w stanie prowadzić, ale ona uparcie wpatrywała się przed siebie, w asfaltową drogę, zaciskając palce wokół kierownicy.
Spośród wszystkich zaskakujących rzeczy, które przeżyłam w ciągu ostatniego roku, ta zdecydowanie była najbardziej zaskakująca. Nie potrafiłam sobie wytłumaczyć, dlaczego gest Stylesa był dla mnie tak dziwny — w gruncie rzeczy przecież to casanova, on całuje wszystko, co ma usta, ale odnosiłam to tajemnicze wrażenie, że tym razem chodziło o coś więcej niż wymiana śliny. Przypomniało mi się, jak Ewelina mi opowiadała, że w dzień jej urodzin, podczas imprezy, chciał ją pocałować na balkonie, ale przeszkodziła im piłka palantowa, posłana przypadkowo przez Louisa w ich kierunku. Ale następnego dnia znalazł sobie już kogoś innego, więc… ?
Dżizas, a mówią, że to my, kobiety jesteśmy takie skomplikowane.
— Pocałował cię — powiedziałam wreszcie, przerywając ciszę.
Nagle na twarz Eweliny wpełznął uśmiech.
— Chyba nie umiem być na niego długo wściekła. Ale zachował się kretyńsko, więc jeden pocałunek nie wpłynie na zmianę mojego zdania.
Odstawiłyśmy Żanetę pod dom, a potem obydwie zostałyśmy w moim.

Rano czułam się tak, jakbym dostała obuchem w łeb. Szumiało mi w uszach i obudziłam się o jakieś dwadzieścia cztery godziny za wcześnie. Bo ósma rano to jeszcze środek nocy przecież. A ta była wyjątkowo trudna. Dlaczego? Otóż okazuje się, że panna Kubiak kopie, bije, chrapie i JĘCZY przez sen. Jak nie zabierała mi kołdry, to poduszkę (chociaż miała swoją). Raz mnie tak zdzieliła ręką w twarz, że myślałam, że to złodzieje się wkradli i próbują mnie uśpić chloroformem, żebym się na wszelki wypadek nie obudziła. Innym razem zasadziła mi kopa w dupę, bo akurat śniła, że walczy przeciwko Jokerowi. Mistrzostwo jednak zdobył moment, w którym wypchnęła mnie — dosłownie, jakby umyślnie — z łóżka i zaliczyłam bliskie spotkanie z podłogą (tym razem śnił jej się tylko wuef). Z kolei jękami usiłowała mi przekazać, że chce, żeby ktoś tej nocy najwyraźniej czuwał.
Patrząc przez szparki zamiast oczu, wciąż czując światłowstręt, wygramoliłam się z łóżka i intuicyjnie odnalazłam łazienkę, w której spuściłam z siebie hektolitry moczu, jaki męczył mnie przez sen. Ukojenie przyszło dopiero pod prysznicem, który mnie dobudził.
W międzyczasie wstała Ewelina. Czatowała już pod drzwiami, ściskając nogi. Od jej pukania dostawałam palpitacji serca. I białej gorączki. Kiedy się zamieniłyśmy miejscami, wróciłam do swojego pokoju z zamiarem wysuszenia włosów. W momencie, w którym włączyłam suszarkę, usłyszałam dźwięk połączenia przychodzącego.
Odwróciłam się. Za moimi plecami, pośród skotłowanej kołdry, dzwonił telefon Kubiak. Na wyświetlaczu raził w oczu napis HARRY STYLES.
Wzięłam wibrujący telefon do ręki. Chlupot wody zagłuszał dzwonek, a ja nie wiedziałam, czy powinnam odebrać. No bo jeśli to zrobię, myślałam, to czy Ewelajn się nie wkurzy, że rozmawiam z kimś, kogo ona nie trawi? A jeśli nie, to może nie usłyszę czegoś ważnego… Być może przegapię ostatnią szansę, żeby posłuchać ich z bliska, prywatnie…
Trudno, niech zginę.
— Tak, słucham?
Miło cię słyszeć po tylu miesiącach.
Z trudem ukryłam zdziwienie, które było wynikiem usłyszenia w słuchawce głosu Payne’a, a nie — jak się spodziewałam — Stylesa.
— Czemu nie rozmawiam ze Stylesem? — zapytałam chłodno. Chyba zbiłam go tym z tropu i zasmuciłam.
Bo zabrakło mi pieniędzy na telefonie, a chciałem z tobą porozmawiać, ale masz wyłączony telefon…
Ups. Rozładował się i został w schowku samochodowym.
— O czym chcesz rozmawiać?
To ważne, więc słuchaj.
Payne objaśnił mi pokrótce cały misterny plan ściągnięcia Eweliny na spotkanie z Harrym. To jasne, że sama by się na to nie zgodziła, więc potrzebna była pułapka, którą to właśnie ja miałam zapewnić. Świetnie. Teraz mam być zdrajczynią własnej przyjaciółki, po prostu bomba. Cóż, wyglądało jednak na to, że Stylesowi zupełnie nie na żarty zależy na Kubiak, więc postanowiłam się poświęcić dla sprawy — zwłaszcza że przewidywałam pozytywne zakończenie.
— Czyli o szesnastej w Celonie?
Zgadza się — odparł.
— Okay, będziemy punktualnie.
Tylko naładuj telefon.
— Nie zapomnę.
I jeszcze jedno — dramatycznie zawiesił głos. Kiedy się odezwał, prawie szeptał: — Stęskniłem się za tobą.
Czując, jak ultraszybkie bicie serce niemal zagłusza mi myśli, wystrzeliłam jak z karabinu maszynowego:
— Jazatobąteż. — I prędko wcisnęłam czerwoną słuchawkę.
W tym samym momencie Ewelina opuściła łazienkę, a ja odrzuciłam jej telefon jak oparzona. W samą porę.
Kubiak nie trzeba było długo przekonywać do wyjścia popołudniu. Postanowiła zostać u mnie do wieczora, a mi to pasowało, bo inaczej byłabym skazana na samotność — reszta domowników zamierzała spędzić dzień całkowicie poza domem.
To było bardzo upalne lato: skwar lał się z nieba strumieniami, słońce przypiekało blade karnacje i wyciskało z nas siódme poty. Najpierw wylegiwałyśmy się w ogródku z sokiem z kostkami lodu i rurką, w kapeluszach słomkowych i okularach, potem postanowiłyśmy się dokarmić i zmajstrować sobie dobry obiad — z zawartości lodówki i szafek dało się zrobić jedynie spaghetti. Ale spaghetti gotowane samemu smakuje zupełnie inaczej niż gotowane z przyjaciółką. Jest przede wszystkim bardziej jałowe — może dlatego, że przyjaciółka umie gotować, a ja nie. Ona się zna na tych wszystkich przyprawach, dodatkach, ozdobach, ja zrobiłabym obiad jadalny, ale bez większych walorów smakowych. Ewelina wpadła jeszcze na pomysł upieczenia murzynka, aczkolwiek musiałyśmy go sobie odpuścić, bo do wyjścia zostało zaledwie pół godziny.
Starałam się z całych sił poprawić jakoś swój marny wygląd, ale na nic się to nie zdało, bowiem od rana ciągle wyglądałam jak zmęczona życiem trzydziestka bez regularnego seksu, męża i dzieci. Pomalowałam jedynie rzęsy, jako że moja nadmierna potliwość twarzy z łatwością zmyłaby każdą warstwę makijażu. Obudziłam się i do końca dnia funkcjonowałam z worami pod oczami. Nie mogąc też wymyślić dobrego stroju, wyjęłam to, co akurat spadło mi na głowę z szafki, a zatem miętowy t-shirt z nadrukiem BORN TO BE i jeansowe szorty. Do tego założyłam białe conversy, które pozostały jedyną moją pamiątką po pobycie w Wielkiej Brytanii (nie licząc nagrań z występów na żywo), a niewyjściową facjatę przykryłam dobrymi okularami przeciwsłonecznymi. Ewelina, nieświadoma tego, że znalazła się w potrzasku, nie potrafiła się nadziwić, dlaczego tak się głowię nad swoim wyglądem, skoro nigdy przedtem jakoś nie przywiązywałam do niego dużej wagi. Sama wzięła kilka moich ciuchów, które na nie wyglądały paskudnie, ale ona mogłaby z nich zrobić modowe hity tego lata. Nie to, żebym się dla patałachów stroiła czy coś, absolutnie.
Punkt szesnasta siedziałyśmy pod jedną z parasolek kawiarni Celona na rynku z szejkami na stoliku. Nerwowo podrygiwałam nogą, przez ciemne szkła okularów starając się dojrzeć naszych najdroższym przyjaciół, którzy mogli nadejść z jakiejkolwiek strony.
— Dobrze się czujesz? — spytała Ewelina, z pewnym niesmakiem patrząc na moją znerwicowaną nogę.
Przytaknęłam szybko głową.
Kubiak podniosła na chwilę brwi, po czym wzięła łyk swojego szejka truskawkowego. Zaraz potem wyjęła telefon i przeglądała Facebooka, połączywszy się z tutejszą siecią bezprzewodową. W pewnym momencie wyprostowała się na krześle, z większą uwagą wczytując się w ekran telefonu. Po upływie kilku sekund szeroko otworzyła oczy i usta. Tym razem to ja się zaniepokoiłam.
— Co jest?
Nic nie odpowiedziała, tylko odwróciła telefon w moją stronę, pozwalając mi samodzielnie czytać.

Gwiazda programu X-Factor i członek zespołu One Direction, Liam Payne, został przyłapany w zeszłym tygodniu z dziewczyną na imprezie. Wieść niesie, że jest z nią od ponad miesiąca, ale nie chciał siać zamętu, dlatego się z tym ukrywał. Spekulacje na temat tożsamości…

Odechciało mi się czytać. Spojrzałam na zdjęcie pary zamieszczone pod spodem i oddałam Ewelinie telefon w niemałym osłupieniu. Kubiak ciągle patrzyła na mnie kątem oka z niepokojem, ale ja uparcie wbijałam wzrok w przestrzeń, w pobliski parking i dachy sklepów.
— Wszystko dobrze? — zapytała niepewnie.
Przytaknęłam głową.
Nie, wcale nie jest dobrze.
Dlaczego mnie to w ogóle obchodziło? Przecież miałam głęboko w poważaniu, z kim on się spotykał. Był tylko moim przyjacielem, tak? W ogóle to w dupie miałam, z kim oni wszyscy się spotykali. I dlaczego zgodziłam się na to spotkanie? Chciałam uciec. Uciec i biec i nie musieć się zatrzymywać. Schować się gdzieś, gdzie mnie nie znajdą aż dojdę do siebie. Ale nigdzie nie mogłam zwiać. Musiałam pozostać na miejscu. Bo przecież obiecałam. A sama poczułam się w pewien sposób zdradzona i miałam ochotę odpłacić się pięknym za nadobne, ale tego przekazu nikt by nie zrozumiał. Nikt, oprócz mnie. Aczkolwiek Payne jest istotą myślącą i niechcący mógłby jednak na to wpaść.
Mijały kolejne minuty, a No Direction jak nie było, tak nie ma. Z coraz większą nerwowością rozglądałam się za niespodziewanymi przybyszami, ale przypominało to oczekiwani na nieznanego wędrowca w Wigilię — nigdy się nie pojawiali.
— Zaraz wracam — oznajmiła Ewelina i poszła, jak mniemam, do kibelka.
Stopa mi chciała prawie eksplodować z nadmiaru emocji.
— Z Syberii jedziecie czy jak? — wymamrotałam nerwowo pod nosem.
Przypięłam się do rurki z szejka, kręcąc głową na wszystkie strony jak niemądra, kiedy nagle, zupełnie niespodziewanie, rosnące po mojej prawej stronie choinki zaszeleściły złowieszczo, a po chwili wyłoniła się z nich głowa, krzycząca:
NO!, Jimmy protested!
Nie był to nikt inny, jak Louis Tomlinson, członek grupy One Direction, we własnej osobie. Za nim wyłoniła się pozostała czwórka. Rozsiedli się jak rasowi panicze na pozostałych krzesłach, umyślnie nie zajmując miejsca Eweliny. W związku z tym musieli dostawić dwa nowe.
Chłopcy, jak to chłopcy, nie stracili rezonu nawet na moment, mimo że to miała być poważna misja. Spoglądałam ukradkiem na Payne’a, który zerkał co chwilę w moim kierunku, przyglądając mi się jak dawniej. A ja czułam do niego jakąś niewytłumaczalną urazę. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że jednak dokładnie wiem, czemu zapałałam do niego chwilową niechęcią…
Trudno opisać minę Eweliny, kiedy wróciła do nas po kilku minutach. Najpierw kompletnie ją zamurowało, potem ciskała we mnie gromami wzrokiem, a na końcu uśmiechnęła się szeroko i przysiadła. Wiedziałam, że to tylko przykrywka i tak naprawdę ma ochotę ich wszystkich wydusić jak bezbronne kurczęta — ze mną na czele. Myślę, że od tamtego momentu figuruję na pierwszym miejscu na jej czarnej liście.
Faceci spojrzeli po sobie, a potem przemówił Niall:
— Chcielibyśmy was jeszcze raz przeprosić. To, co powiedzieliśmy przed finałowym występem, nie było prawdą.
— Najwyraźniej tak, skoro zajęłyśmy miejsce niższe niż wy — burknęłam z założonymi rękami. Cóż, nie można powiedzieć, żeby ucieszyło mnie wspominanie tamtego momentu.
— Daj nam dokończyć — naciskał Horan. — Bardzo żałujemy, że was obraziliśmy.
— Jeśli chodzi o talent, to jesteśmy wszyscy równi — kontynuował Zayn. — Jeśli chodzi o zajefajność, to zdecydowanie wygrywacie. — Posłał nam jeden z tych swoich czarujących uśmiechów.
— Bardzo nam brakowało wspólnych wygłupów — powiedział z zupełnie szczerą dozą sentymentu Louis. — Nie było z kim grać w Twistera, lepić bałwana, grać i śpiewać do nocy, obrzucać się jedzeniem w jadalni…
— Zrobiło nam się przykro, że nie pożegnałyście się, wiedząc, że to może być nasze ostatnie spotkanie — rzekł z lekkim wyrzutem Liam.
Spoglądałam z oczarowaniem na jego loki i w ten sposób trafiało do mnie co drugie jego słowo. Po pewnym czasie w ogóle przestałam łączyć fakty.
— …i jest nam zwyczajnie bardzo głupio. — Nawet nie zauważyłam, kiedy zmienił się mówca na Nialla. — To jak, zgoda?
Westchnęłam. Kto ma miękkie serce, ten musi mieć twardy zad!
— Niech stracę — odparłam niby to z nonszalancją i łaską. — Wybaczam. I przepraszam, że się z wami nie pożegnałam. — Nie zamierzałam im wspominać, że mi ich brakowało. Pff! Jeszcze czego. Popadliby w niesłuszny samozachwyt i co potem?
Wszyscy patrzyli wyczekująco na Ewelinę, która wydawała się nieudobruchana. Już miałam wreszcie zapytać, jak ona widzi tę sprawę, kiedy Louis, od kilku sekund wpatrzony w jakiś punkt za mną, nagle oznajmił:
— Namierzyłem dzikie fanki i paparazzich na pierwszej! Mamy jakichś dziesięć sekund na ewakuację!
Wiele jest na tym świecie niepewnych rzeczy, ale dwóch zawsze będę pewna: śmierci i zdolności matematycznych Tomlinsona. Tego, że ich nie ma! Jeśli chodzi o szacowanie, to Czapka powinien wrócić do podstawówki i nauczyć się chociaż dobrze zaokrąglać, bo fanki nadbiegły za niecałych pięć sekund, nie za dwa razy tyle. Zerwaliśmy się z miejsc jak oparzeni i zaczął się nasz wielki debiut filmowy: Szybcy i przerażeni: fanki drift. Zdecydowanie nie tak wyobrażałam sobie mój aktorski „pierwszy raz”.
W niedzielę drogi zawsze są puste, więc podczas biegu pod prąd jedną z głównych ulic w mieście doszło do niespodziewanego podziału na grupy: Styles i Kubiak, ja, Payne i Horan oraz Tomlinson, który wskoczył w jakieś krzaczory i tyle go widzieli.
Biegliśmy przed siebie ile sił w nogach, zgubiwszy resztę kompanii. Płuca chciały mi wyskoczyć z klatki piersiowej z każdym spazmatycznym oddechem i przy życiu przytrzymywał je tylko cud. Ilekroć odwracałam głowę do tyłu, natychmiast tego żałowałam. Horda zdziczałych fanek pruła mężna naprzód, nie zamierzając w ogóle odpuścić.
Skręciliśmy w lewo, znajdując się obok centrum kultury. Korzystając z okazji, że tamte były jeszcze kawałek w tyle, schowałam nas przy bramie restauracji, która mieściła się w tym samym budynku, co budynek kulturalny. Przylgnęliśmy do bocznej ściany centrum, starając się nawet cicho oddychać. Kto wie, jakie zdolności mają te groupies. Równie dobrze mogą być takimi Cullenami, którzy słyszą nawet bicie serca.
Usłyszeliśmy wielki hałas, który przemknął gdzieś z dala. Ominęły nas.
— Ej, czy tu jest jakiś Wujek Charles? — zapytał półgłosem Horan, bardzo mocno krępując nogi. — Bo wypiłem za dużo coli.
Przytaknęłam głową.
— Pierwsze drzwi po lewo.
Niall przemknął niezauważony do środka.
Więc… zostałam sam na sam z Payne’em. Super, po prostu wyczes.
Przykucnęłam, dając odpocząć zmęczonym sprintem nogom i naprzeciw mnie zrobił to samo Liam. Przykucaliśmy tak blisko siebie, że z łatwością zauważałam detale jego twarzy, jak dawniej: parę pieprzyków, czekoladowe oczy, kilka loków błąkających się blisko policzków, serdeczny, powalający uśmiech. Wówczas wiedziałam już, że jestem usmażona jak jajko na patelni. I wiedziałam, że moje serce nie pragnie niczego innego, jak wrócić do czasów uczestnictwa w programie. Nic z tego, kolego.
— Musisz wiedzieć, że więcej cię nie zostawię. Obiecuję ci, że już zawsze będę przy tobie wtedy, kiedy będziesz tego potrzebować i nawet wtedy, kiedy nie.
Przyglądaliśmy się tak sobie w zupełnym milczeniu, aż nagle nasze uśmiechy zeszły, ustępując miejsca powadze, której sama do końca nie zrozumiałam.
— Nawet nie masz pojęcia, jak się za tobą stęskniłem — wyszeptał. Było w tym coś… namiętnego dziwnego.
Nie wiedziałam, kiedy rozchyliłam tak usta. Jakbym czekała na to.
— Ja za tobą też — odszepnęłam z bijącym mocno sercem.
Wszystkie złe myśli na jego temat odpłynęły, widziałam tylko na przemian jego usta i oczy. Świat nagle się wyłączył, jakby nigdy nie istniał. Nie mam w zwyczaju dopowiadać sobie tego i owego ani za dużo wyobrażać (może czasem…), ale byłam pewna, że nie mam zwidów, że nie cierpię na schizofrenia paranoides i że twarz Liama Payne’a ewidentnie zbliżała się do mojej. W głowie miałam jednocześnie dziurę jak Berlin i szum jak w radiu, kiedy trafisz na złą częstotliwość. Pikawa chyba chciała mi wysiąść, bo nie da się bić mocniej niż ona wtedy.
I wtedy ciszę rozdarł na równe pół krzyk:
— CHODUUUUUUU!
Horan gnał, ile się dało, zwinnie przeskoczył bramę, Payne musiał mi w tym pomóc, ale po chwili sam to zrobił i lecieliśmy jak popaprani przez zaplecze, wyskakując przy bramie po drugiej stronie, a właściwie z boku. Skierowaliśmy się w stronę kościoła, który był bardzo niedaleko, z nadzieją, że chociaż tam nie wywołamy zbiorowej histerii. Po drodze Niall umknął do sklepu z wyposażeniem łazienek, a my pognaliśmy przez plac kościelny. Żeby wyrównać tempo, Liam splótł nasze dłonie.
I właśnie wtedy, mimo upału i piekącego słońca, lunął rzęsisty deszcz.

No dobra, jeśli W OGÓLE wyobrażałam sobie nasze „spotkanie po latach”, to na pewno nie tak. Ładna mi randka wizyta — w biegu. Pędziliśmy przez mały park pod centrum kultury, a za naszymi plecami wielki, napalony tłum wciąż nie znikał. Bez większego zastanowienia, bez rozejrzenia się, przebiegliśmy przez ulicę, nurkując między szarymi blokami.
Co to w ogóle miało wszystko znaczyć? Najpierw ten durny koncert, potem… eee… „scena na parkingu” (której nie zapomnę do końca swojego marnego życia, to była zdecydowanie NAJBARDZIEJ WYCZESANA W KOSMOS najgorsza chwila ever), a potem ustawione spotkanie w kawiarni. Początkowo chciałam ubić Borejko jak zwykłe bydło, ale teraz myślę, że ten jej plan to wcale nie był taki najgorszy pomysł…
Znaleźliśmy jakąś ławkę pod jedną z klatek i opadliśmy na nią ze zmęczenia. Zdyszani, ale odrobinę rozbawieni.
Czułam na sobie wzrok Harry’ego, mimo że starałam się na niego nie patrzeć. Ale to było TAKIE TRUDNE… Po kilku sekundach do moich policzków zaczęła napływać krew. Byłam pewna, że teraz bardziej przypominam pomidora niż człowieka.
— To jak z tym wybaczeniem? — zapytał tak łagodnym głosem, że moje serduszko zaczęło się rozpływać.
Nieśmiało, ciągle uciekając oczami, spojrzałam na niego. Na te idealne, czarne loki, zielone oczy, szelmowski uśmiech. Teraz jednak był jakiś nieodgadniony — jakby zniknęła z niego ta nuta szelmostwa. Czułam, że ten banan jest zarezerwowany tylko dla mnie. (BEZ SKOJARZEŃ!).
Przecież to było oczywiste, że wybaczyłam jemu i reszcie dawno, dawno temu. A na parkingu nastąpiło już chyba ostateczne pojednanie.
— Załatwione — odszepnęłam.
Mogłabym tak patrzeć w te jego oczęta do końca życia… Ale ciągle zapominałam o fankach. Dobiegł nas przeraźliwy, zdumiewający w swojej skali pisk, na który natychmiast poderwaliśmy się z miejsc. Okrążyliśmy bloki, konsternując odrobinę oszalałe „hot trzynastki” i znowu znaleźliśmy się w tamtym parku.
Wtedy spadł nagły, mocny, rzęsisty deszcz, a my biegliśmy środkiem drogi. Harry nawet na chwilę nie puszczał mojej ręki. I nie chciałam, żeby kiedykolwiek to robił.

— Dobra, chyba droga wolna! — krzyknęłam, usiłując przebić się przez szum naprawdę porządnej ulewy.
Chowający się za mną wystającą zza węgła kościoła Niall i Liam ostrożnie poszli w moje ślady i wyszli z ukrycia. Horda młodocianych żołnierzy, gotowych zabić, by dostać w swoje ręce upragnionych idoli, właśnie plątała się między blokami, ale obrała kierunek przeciwny do tego, w którym zmierzaliśmy.
Wyglądałam jak siedem nieszczęść. To znaczy — jeszcze większe siedem nieszczęść niż zwykle. Oni zresztą wcale nie lepiej. Starając się jakoś pozbierać w jednolitą grupę, którą byliśmy, znów znaleźliśmy się pod tym nieszczęsnym centrum kultury. Środkiem pustej ulicy biegli za ręce (!!!) Ewelina i Styles, wrzód na zdrowym organizmie narodu. A ja, nie wiedzieć czemu, nie mogłam przestać szczerzyć japy na ten widok.
W pewnym momencie Kubiak wdepnęła do kałuży z błotem, zachwiała się i… wywaliła malowniczego orła. Tak. Na środku drogi. Nie muszę chyba wspominać, że kiedy się podniosła, wyglądała jak Murzynek Bambo. Sądziłam, że się wścieknie, ale ona wybuchnęła gromkim śmiechem. A my dołączyliśmy do niej.
Styles robił do niej maślane oczy, mimo że się umorusała i mimo że wyrządził jej tak wiele krzywd. Patrzył na nią jak na obrazek. Wtedy usłyszeliśmy jakby tętent tysiąca koni i wrzask kogoś odzieranego ze skóry. Myślałam, że to może nadjechali Czterej Jeźdźcy Apokalipsy i oto nadszedł kres naszych czasów…
A nie, to tylko fanki One Direction.
Wtedy deszcz ustał, ale kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie: groupies były na końcu drogi, a my jakoś idealnie pośrodku. To jednak nie przeszkodziło Harry’emu, żeby ująć twarz Eweliny w dłonie i pocałować ją takim filmowym pocałunkiem. I nieważne były fanki, wygląd czy inne tego typu bzdury. Natomiast nagle, z jakichś wielkich chaszczy, wyskoczył niewidziany od pół godziny Louis Tomlinson, który zagrodził deskom drogę, jednym ruchem rozerwał koszulę, wypiął pierś i krzyknął:
SUPERMAN IS HERE!
Rzucił swoje odzienie groupies, które automatycznie przestały się nami interesować, starając się podzielić sprawiedliwie łupem od — samego przecież — Louisa Tomlinsona.
Zaczęliśmy się śmiać. W końcu objęliśmy się wszyscy wraz ramionami, odwróciliśmy się plecami do szalonych fanek, odchodząc, i zawołaliśmy jednym głosem:

And that’s what makes us beautiful!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz