We
wtorek postanowiłam zebrać się w sobie i zacząć konsekwentnie
realizować kilka postanowień. Widzę to, widzę te wredne
uśmieszki! Ale tym razem dam radę. Muszę. Albo i nie. W każdym
razie szło mi tak, jak zwykle na początku ― z zapałem, a więc
skutecznie. Tego samego dnia dostaliśmy wolne od zajęć, co
wszystkich nas tak ucieszyło jak cieszą się krowy na widok
gospodarza z wiadrem, idącego w ich kierunku. Spałam (aż!) do
dziesiątej, później już tylko leżałam, słuchając muzyki i
starając się nie obudzić Eweliny. O jedenastej nie wytrzymałam i
poszłam wziąć poranny prysznic, co mi się rzadko zdarza. Wówczas
moja współlokatorka zwlokła się z łóżka. Kiedy byłam na
etapie wycierania się, z drugiego pomieszczenia doszedł mnie trzask
wejścia chłopaków. Oni chyba mieszkają w oborze, bo w
cywilizowanym świecie nikt nie rąbie drzwiami na dzień dobry.
Wrzuciłam
na siebie szare, dresowe spodnie, czarną koszulkę z napisem Jestem
świnią…
i przystąpiłam do użycia żelu do mycia twarzy. Ponieważ chwilę
zajmowało oczyszczanie nim facjaty, postanowiłam na ten czas wyjść
do pokoju i przywitać się z gośćmi, a także kumpelą.
― Eloszka
― rzuciłam, starając się przemycić uśmiech między dziwnymi
minami, związanymi z rozprowadzaniem kosmetyku.
Niall
wytrzeszczył oczy w możliwie jak najbardziej spektakularny sposób.
― Halloween?
Ale to już było!
Zebrani
się roześmiali. Nie ma to jak zacząć dzień od serdecznego
pozdrowienia.
― Ha-ha-ha,
leżę i kwiczę. ― Mądrala się znalazł, patrzcie go!
― Co
ty właściwie robisz? ― Słowo daję, że Liam zrobił minę,
jakbym się smarowała błotem.
Mimo
to poczułam dumę i satysfakcję.
― Oczyszczam
skórę ― odparłam niemal majestatycznie.
Wydaje
mi się, czy oni w tym momencie uważali mnie za większą kosmitkę
niż zwykle?
― Po
co? ― zapytał pełen niezrozumienia Zayn. Ach, ten plebs, nigdy
nie rozumie pobudek moralnych szlachty…
― Bo
postanowiłam o siebie zadbać.
Zapadła
taka cisza, że jestem pewna, że słyszałam świerszcze, mimo że
wczorajszego dnia spadł obfity śnieg i pokrył całe podwórko
przeuroczą bielą. Ten ich harmoniczny, zbiorowy pokerfejs zakrawał
na spektakl stulecia. Powinni iść do You
can('t) dance,
Piróg posikałby się ze szczęścia na widok ich synchronów.
― No
co? Czy to takie dziwne, że chcę poprawić swoją cerę? ―
Odczłowieczanie odczłowieczaniem, ale ja przecież nie dostałam
roli tytułowej w Obcych.
Nadal
kamienne twarze. Dżizys, oni są nie do zdarcia, jak stare, dobre
jeansy.
― Dobra,
charakteryzatorki mi kazały. ― Po tych słowach wywróciłam
oczami i wróciłam do łazienki, żeby spłukać żel. Gdy tylko
znalazłam się za jej drzwiami, rozmowy zostały wznowione.
Po
powrocie usiadłam na swoim wozie po turecku. Dziś wiklinowy fotel
Nialla zajął zaczytany w jakimś podręczniku Liam, Louis leżał z
rękami za głową na podłodze, między naszymi łóżkami. Ewelina
zajmowała swoje, opierając plecy o ścianę, w identycznej pozie
zaraz obok niej znalazł się Styles, dalej rozwalony jak grecki
arystokrata Zayn, wcinający winogrona jedną ręką (drugą
podpierał z boku głowę); Niall z kolei siedział po ludzku,
opierając ciężki jak ołów czerep na moim ramieniu. Zaczęłam
się zastanawiać, co gorsze ― nawał pracy czy nadmiar nudy. Z
całą odpowiedzialnością stwierdziłam, że nuda. Siedzieliśmy
cicho jak na pogrzebie, od czasu do czasu wzdychaliśmy i ogólnie to
Jaskinia tego dnia powinna była się przemianować na Umieralnię.
― A
ja to bym zjadł batona! ― westchnął Horan.
Spojrzałam
w bok, za okno. Nie zobaczyłam nic, poza nieskończoną bielą.
Biel.
Śnieg.
― A
może lepienie bałwana?
Aż
dziwne, z jakim entuzjazmem został przyjęty mój pomysł. Tylko
Liam marudził, że musi się uczyć. Ja też miałam naukę, ale
chwilowo nie musieliśmy się obawiać niezapowiedzianych kartkówek,
więc dlaczego by nie skorzystać i się nie rozerwać?
Wszyscy
natychmiast wstali z miejsc, wyłączając z tej grupy Liama.
― No
nie wiem ― mamrotał z bardzo niezadowolonym wyrazem twarzy. ―
Tam jest zimno i mokro, w ogóle spać mi się chce i jakoś tak…
Wywróciłam
oczami. Też nie lubię zimna w połączeniu z wilgocią, ale dla
zimy co roku robię wyjątek. Świat o tej porze roku wydaje się
jakiś piękniejszy. Dobra, koniec poezji, od tego są poeci, a nie
wokaliści. Przyszli niedoszli.
― Podnoś
dupę ― rozkazałam, ciągnąc go za rękę. Silny był,
skurczybyk.
Jęczał,
stękał, wybrzydzał i stawiał opór. Co za człowiek! Strzeżcie
się, którzy będziecie w pobliżu w jego kiepskim dniu! Zabije was
swoim nastawieniem do życia.
― Ruuuusz
sięęęę! ― zawyłam, widząc, że moja siła na niego nie
działa.
Reszta
stała za mną, planując co i jak. Pewnie, czarną robotę najlepiej
zostawcie Bored, a jakże. W ogóle skąd ta pewność, że mnie
posłucha?
― Nie.
― Wyrwał się mojej ręce i swoje założył na klatce piersiowej
z miną obrażonego pięciolatka.
Wtedy
do głowy wpadł mi iście szatański plan. Z łobuzerskim uśmiechem
schyliłam się nieco i błyskawicznym ruchem podniosłam lewą jego
nogę, ciągnąc ją w swoją stronę z całej siły. Liam przeraził
się gwałtownie, nawet krzyknął nieznacznie, po czym w odruchu
bezwarunkowym zarzucił mi ręce na szyję, byle nie strzaskać
bagażnika na panelach. Z twarzą przy twarzy zaśmiałam się cicho,
a on pisnął:
― Oszalałaś?!
Udałam,
że się zastanawiam.
― Hmm,
może trochę.
Wyswobodził
nogę z mojego uścisku, rozplótł ręce z karku i znowu zrobił tę
pozę sfoszonego króla Maciusia. Ach, ci rozwydrzeni Anglicy… Jak
nie mogą czegoś dostać, to budzą w sobie wewnętrzne dziecko.
― Chodź.
― Niech cieszy papę, bo rzadko przybieram błagalny ton.
― Nie.
― Bo
cię nie będę lubić.
Kompletnie
zmienił minę; zaskoczył się nieco. Nieco za bardzo.
― A
lubisz…?
Zmieszałam
się i mamrocząc niezrozumiałe frazesy, ominęłam rozgadany tłum
i zamknęłam się w łazience. Jak tak dalej nie będę się
kontrolować, to nastanie Apokalipsa i nie będzie miło. Będzie
rzeź.
Zza
drzwi usłyszałam klaśnięcie i głos Payne'a, który wyraźnie
mówił:
Ludzie, zbierajmy się, szkoda czasu.
W co ja się wkopałam?! Miałam nadzieję, że zabawy na śniegu
przyniosą mi przyjemne zapomnienie.
Po
piętnastu minutach, wyposażeni w grube, narciarskie kurtki zimowe,
ocieplane buty, czapki, szale i rękawiczki czekaliśmy przy drzwiach
frontowych na zewnątrz na niedobitków, którzy wciąż nie byli
gotowi. Zayn stał przed lustrem, starannie układając włosy.
Wystroił się jak szczur na otwarcie kanału. My wyglądaliśmy jak
dzieci, idące na krwawy, śnieżny bój (czyt. kolorowo i raczej
sportowo), a on jak amant, który wychodzi na łowy. Płaszczyk,
elegancki szalik. Oj, Malik, Malik… Zirytowany Louis wparował po
niego na górę i niemal wytargał na zewnątrz. Niall śmiał się
dziko jak hiena.
Obraliśmy
teren boiska, jako że o tej porze roku i tak nie gra się w zbyt
wiele sportów drużynowych na zewnątrz. Po drodze Liam mnie
dogonił, a ja nie mogłam mu uciec, nad czym ubolewałam. Szliśmy z
tyłu, za nami wlókł się tylko Horan, któremu co chwilę
rozwiązywał się but. Jego nawoływania były daremne, bo Styles i
Tomlinson byli zagadani z Eweliną, a Zayn pisał smsy. Chyba się
dziś zamienili z Baranem, no nie zdzierżę.
― Ty
dziś naprawdę…?
Po
raz kolejny w dniu dzisiejszym wywróciłam oczami z poirytowania.
― Payne,
jeszcze raz zaczniesz ten temat, to ci skopię dupsko ― oznajmiłam
na poły gniewnie.
Nie
wiedzieć czemu, wyszczerzył się.
Dotarliśmy
już wówczas na miejsce i przeraziłam się trochę, bo zatrzymałam
się i zaczęłam rozglądać, a tam wiało nudą. Ekipa dyskusyjna
wciąż wesoło paplała, a ja zaczęłam ziewać. Zayn zamyślił
się, patrząc na punkt na horyzoncie. Właśnie rozwierałam szeroko
szczęki, by wykonać wielki ziew, kiedy coś…
ŁUP!
…wylądowało
na moim lewym policzku. Z oczami zwężonymi do szparek
zlokalizowałam Stylesa ze złośliwym uśmieszkiem, po czym
włączyłam sprint z kulą śniegową w dłoni.
Potem
zaczęła się prawdziwa bitwa; wszędzie latały śnieżki,
dochodziły śmiechy, krzyki i przekleństwa. Było mokro i
walecznie, co zawsze stanowi podstawę takiej zabawy. Ku własnemu
zdziwieniu, najwięcej obrzucałam się z Ewelajną, która
ignorowała wszystkie inne strzały, a skupiła na pokonaniu mnie.
Trafiła na równego przeciwnika, bo nawet mi przez myśl nie
przeszło, żeby się w którymś momencie poddać. Przerwałyśmy
dopiero wtedy, kiedy klęczałyśmy na ziemi, zaśmiewając się z
własnej głupoty, a Niall nagle nadepnął sobie na sznurówkę,
lądując między nami. Czym prędzej przeturlałyśmy się w
przeciwne strony, bo reszta zespołu nadbiegła, by go porządnie
wysmarować.
Wtedy
mi się przypomniało, że celem naszego zejścia na podwórko miało
być lepienie bałwana, więc kiedy chłopcy napastowali Horana, my
zaczęłyśmy formować białą kulę, mającą być pierwotnie bazą.
Po kilku minutach okrążałyśmy efektownie całe boisko, popychając
przed sobą coraz większe „nogi” bałwana. Gdy uznałyśmy, że
jest dostatecznie duża, zakończyłyśmy turlanie idealnie pośrodku.
Przy chwili odpoczynku dostrzegłyśmy, że Styles, Payne i Tomlinson
byli w trakcie tworzenia środkowej, a Horan i Malik najmniejszej
kuli. Pierwszy skończył duet. Gdy zmierzali w naszym kierunku,
odwróciłyśmy się do nich. Niall wyglądał, jakby go stratowało
stado łosi: przekrzywiona czapka, rozwiązane, wyskakujące buty,
niekompletne rękawiczki, bezładnie zwisający szalik. I oczywiście
wszędzie mnóstwo śniegu, przyprawionego szerokim uśmiechem.
― Niall,
chyba trochę ci mokro, co nie?! ― zawołała rozbawiona Ewelina,
kiedy byli jeszcze całkiem daleko.
Roześmiał
się.
― Nic
nie czuję! ― odkrzyknął.
― Na
razie ― mruknęła, i wtedy to ja się zaśmiałam.
Gdy
podeszli bliżej, zaczęłyśmy rozmowę, jako że i tak zmuszone
byłyśmy czekać na środkową część. Usłyszałyśmy
zbliżających się za naszymi plecami chłopaków, ale zwróciłyśmy
na nich uwagę dopiero wtedy, kiedy oberwałam twardą śnieżką w
potylicę. Zazgrzytałam zębami, odwracając się do nich na pięcie.
Zasrany chochlik Styles uśmiechał się złośliwie. Pamiętacie,
jak kiedyś mówiłam o łopacie? Tak, teraz z chęcią bym jej
użyła. Na nim.
― Co
to miało być?!
― A
nic, chciałem ci dać taki prezent ― wyszczerzył się.
Po
twarzach tria zorientowałam się, że coś jest nie tak. Każdy
uśmiech gasł, dając miejsce skrajnemu niemal przerażeniu.
Obróciłam się na pięcie w kierunku stojącej za mną Eweliny. Jej
twarz zastygła w tak gwałtownym przestrachu, że sama poczułam
przyspieszony puls. Wpatrywała się uparcie w stojącego naprzeciw
niej Zayna, by powoli przenieść wzrok na Louisa. Nawet Nialla
przestało wszystko bawić.
― C-co?
― wybąkałam, zdezorientowana. ― Co jest?
Kubiak
przełknęła ślinę. Uśmiechnęła się do mnie blado.
― Nic,
nic, tylko musimy, eee… Musimy pomówić. ― Przy ostatnich dwóch
słowach spiorunowała Tomlinsona wzrokiem. Ten wydał się jeszcze
bardziej przestraszony. ― Chłopcy, pozwólcie.
Zrobili
za nią kilka kroków, pokazując mi swoje plecy, po czym… zaczęli
biec szybko jak spłoszone sarny. Teraz to w ogóle nic z tego
wszystkiego nie kumałam i czułam się bardzo nie w temacie. Co za
ironia. Tu przecież nie było tematu.
― Hej,
a co z bałwanem?! ― krzyknęłam za nimi, ale znajdowali się zbyt
daleko, by móc to usłyszeć.
Zostałam
więc ja, kupa mokrego śniegu i Pan Snowman do samodzielnego
złożenia.
*
* *
Po
powrocie do domu okazało się, że wróciłam w sam raz na porę
obiadową, jako że wszyscy już siedzieli przy stole, nawet ci
uciekinierzy. Ostatecznie sama poskładałam Pana Snowmana,
zostawiając nos do dołożenia. Rozwiesiłam mokre rzeczy przy
kaloryferze w łazience; o dziwo, nie zastałam tam ubrań Eweliny.
Wskoczyłam w strój z rana i poczłapałam do jadalni. Moje
towarzystwo wyglądało, jakby dosiadka była ostatnią pożądaną
przez nich rzeczą, zatem zajęłam miejsce między Cher a jedną z
Belle Amie. No cóż, lepszy obiad z wrogiem niż pusty żołądek.
Nie spiesząc się szczególnie wchłonęłam zupę ogórkową,
gawędząc przy tym z Lloyd, Mattem, Rebeccą i Aidenem Grimshawem.
Czułam się dziwnie nie rozmawiając z tamtymi. Już wiedziałam, że
nie chciałabym się nigdy z nimi pokłócić.
Gdy
nasze grono skończyło jeść, oznajmiłam, że idę do kuchni po
marchewkę, a potem zanoszę ją do Pana Snowmana. Aiden zaproponował
mi swoją pomoc, na którą chętnie przystałam. W pomieszczeniu
znalazłam Zoe i od razu do niej powędrowałam. Zapytała mnie o
samopoczucie i inne tego typu bzdety. Bardzo ucieszył mnie jej
widok. Kiedy wróciłam do jadalni, Bonus
One Direction nie zastałam. Nie pokazałam w żaden sposób, że ich
szukałam, od razu wyszliśmy na zewnątrz.
Tak,
tuptaliśmy po śniegu w puszystych bamboszach, t-shirtach i dresach,
śmiejąc się przy tym jak głupki. Jeżeli znowu macie te swoje
głupie myśli przesycone komercyjną sieczką z komedii
romantycznych, to wiedzcie, że bardzo się mylicie. Współczesne
kino pokazuje, że jak dwójka ludzi przeciwnej (lub niekoniecznie)
płci śmieje się we własnym towarzystwie, to można doszukiwać
się między nimi uczucia. Tak, są bardzo szczęśliwi, ale na pewno
nie zakochani. Nie w sobie nawzajem. To smutne, co media robią z
człowiekiem. Zgniatają jego mózg jak puszkę po coli.
― Lubisz
ich? ― spytał, kiedy uspokoiliśmy się po kolejnej salwie
śmiechu.
Wzruszyłam
ramionami z uśmiechem.
― Nie
wiem ― odparłam beztroskim tonem.
Zamilkliśmy
na chwilę.
― Ich
fanki pewnie wam zazdroszczą.
― Mają
powód. Naszego makijażu nie trzeba zdrapywać szpachelką.
Roześmiał
się głośno.
― No,
a poza tym nawet o nas nie wiedzą ― dodałam. ― Choć to pewnie
tylko kwestia czasu.
Aiden
spojrzał na mnie bardzo zaniepokojony. Ściągnęłam brwi z
pytającym wzrokiem, ale pokręcił głową, lekceważąc sprawę.
Wygląda na
to, że będę musiała pobawić się w Sherlocka,
pomyślałam.
Po
przyprawieniu Panu Snowmanowi nosa staliśmy jeszcze kilka minut przy
nim, rozmawiając. Żałowałam, że musiałam najpierw trafić na
nich, nie na innych uczestników. Wówczas miałabym szansę na
znormalnienie, ale teraz wszelka nadzieja przepadła. Choć z drugiej
strony ― będąc zwyczajną, z łatwością wtopiłabym się w tłum
i zaginęła w nim. Życie świra miało to do siebie, że było się
kimś bardzo oryginalnym, jak kropla sosu pomidorowego na
czarno-białej, starej fotografii, bo ochota na przeglądanie zdjęć
dopadła nas podczas jedzenia spaghetti. Swoją drogą ― zjadłabym…
Kiedy
wracaliśmy, zaczynało się ściemniać. Szybko pożegnaliśmy się
w holu, potem z ulgą pobiegłam do swojego pokoju, który nadal stał
pusty. Z braku laku postanowiłam uciąć sobie drzemkę i we śnie
odetchnąć od dziwaczności dotychczasowej części dnia. I był to
strzał w dziesiątkę.
Ewelina
wróciła koło piątej wieczór i tym samym mnie obudziła. Wyszło
mi to na dobre, bo od razu wzięłam prysznic, po czym wskoczyłam do
piżamki i kontynuowałam wypoczynek. Przeprosiła mnie w imieniu ich
wszystkich, ale to
była naprawdę ważna sprawa. Nie może na razie zdradzić jaka, ale
dowiem się w swoim czasie.
Kolejny
dzień był środą i trzydziestym listopada. Serce zabiło mi
szybciej na widok kolejnej daty, ale zapomniałam o tym jak
najprędzej, byle sobie nie zawracać głowy. Przy śniadaniu
wszystko toczyło się jak dawniej, jakby wtorek nigdy nie istniał,
jakby nie było wyrwy w naszych relacjach. Mniejsza. Od dziewiątej
zaczęła się intensywna praca z Yvie. Porządnie się zgrzałyśmy!
Obiad zjadłyśmy przelotem, Ewelina zaraz biegła na siłownię, a
ja lubię hodować sadło, więc przeszłam do salonu, rozwalając
się na kanapie. Ewelajn pokręciła głową na mój widok, schodząc
ze schodów, w sportowym stroju, z ręcznikiem przewieszonym przez
ramię. Wyszczerzyłam się do niej na to.
Długo
jednak ten mój wypoczynek nie trwał, bo coś mnie uwierało w
plecy. Nie lubię leżeć w pozycji innej niż na boku, zatem
zirytowana sięgnęłam za poduszkę na oparciu. Ze zdziwieniem
wyjęłam zza niej pogniecione pisemko. (Ona chyba w sobie coś ma,
bo to już druga rzecz, która za nią utkwiła.) Nie znałam go, ale
żeby je otworzyć wystarczyło mi, że zobaczyłam pięć
ucieszonych, przerobionych w fotoszopie mord. Wywiad na stronie
piątej. Prędko przekartkowałam magazyn. Kilka kolejnych ich zdjęć,
od których biło amatorszczyzną obróbki graficznej (btw, usunęli
Liamowi znamię; nie rozumiem ich ― mają przerabiać na lepsze…)
i dałam się do czytania. Przez cały artykuł bzdety, pierdoły,
idiotyzmy, kretyńskie, suche jak piach żarciki i tym podobne.
Dopiero na trzy pytania przed końcem pojawiło się coś ciekawego.
Sugar&Honey:
Wasi współmieszkańcy często mówią o tym, że nierzadko
przebywacie w towarzystwie Restless i jesteś z nimi bardzo zżyci.
To prawda?
Zayn:
Prawdą na pewno jest to, że nasz czas wolny prawie w zupełności
wypełniają nam rozmowy i wygłupy z dziewczynami. To naprawdę
fantastyczne osoby, nie sądziłem ― po tym, co się mówi w naszym
kraju ― że Polacy potrafią być tacy fajni.
Harry:
Trudno nam oceniać, czy jesteśmy zżyci ― znamy się zaledwie
kilka tygodni. Po takim czasie nie można się od nikogo uzależnić.
Liam:
Jesteś
pewien…?
Sugar&Honey:
Wow, widzę, że zrobiło się dość sentymentalnie. Wróćmy do
pytań. Fanki pytają, czy któryś z was jest związany z
jakąkolwiek członkinią Restless.
Razem:
Nie.
Sugar&Honey:
Dzięki za wywiad! Życzymy wam…
Odłożyłam
gazetę na siedzenie, pogrążając się w chwilowej refleksji. Nic
już z tego wszystkiego nie wiedziałam, ale wyjaśniła się
przynajmniej reakcja Aidena.
Powlokłam
się z powrotem do Jaskini, w której zajęłam się przepisywaniem
notatek nadesłanych przez Agę B. Tym razem do skanów dołączyła
relację z pobytu, która ciągnęła się na dwie strony w edytorze
tekstowym. Uśmiechnęłam się na ten widok i z westchnieniem
zabrałam do pracy, leżąc na podłodze między łóżkami.
Przepisywanie było nudne jak flaki z olejem, ale co innego pozostało
mi robić? Wewnętrzny leniwiec nie pozwalał na wyjście na
siłownię, pozostawiając funkcję skryby jako alternatywę. Dobre i
to.
Zajęcia
z trenerem emisji głosu odpadły nam w zeszłym tygodniu
bezpowrotnie, więc Ewelinie wolno było wrócić o wpół do
trzeciej. Na mój widok postanowiła wziąć szybki prysznic i zrobić
to samo. Skończyłyśmy równo. Mnie został tylko masaż
nadgarstka. Usiadłam na swoim łóżku, a ona dopisywała ostatnie
zdanie z notatek Agi B.
― Ta
pogoda mnie dobija ― jęknęłam. ― Chodźmy kogoś podręczyć,
na przykład naszych pięciu jednorożców.
Ewelajn
westchnęła, zamknęła zeszyt, kliknęła długopisem i podniosła
się z podłogi. Zamknęła laptopa i rzuciła wszystkie rzeczy na
swój wóz. Wzruszyła ramionami.
― To
chodźmy.
Kiedy
stanęłyśmy przed ich drzwiami, po zapukaniu ze zdziwieniem
odkryłyśmy, że nikt nie odpowiada.
― Może
są jak Teletubisie ― no wiesz, muszą sobie uciąć popołudniową
drzemkę?
Kubiak
zmarszczyła brwi, zastanawiając się ciężko.
― Nie,
wątpię ― odparła. ― Raczej mają jakąś próbę czy coś.
Większe grupy są trudniejsze do zgrania. My jesteśmy we dwie, to
sprawa jest prostsza.
Postanowiłyśmy
zejść do salonu i poplątać po niezwiedzonych zakątkach kwatery.
Zajrzałyśmy nawet do piwnicy i tam dopiero doznałyśmy szoku.
Zza
jednych z setek identycznych, białych, bezpłciowych drzwi doszły
nas śmiechy i rozmowy. Męskie głosy. Zaskoczone, spojrzałyśmy po
sobie, unosząc wysoko w górę jedną brew. Jak na komendę
bezszelestnie przylgnęłyśmy uchem do skrzydła, nasłuchując.
Przełknęłam głośno ślinę. Styles… mówił coś w stylu: she
wants to know.
Padło jakieś pytanie, po czym odezwał się Niall, ale ledwo go
zrozumiałam; jego irlandzki akcent stanowił dla mnie czasem zagadkę
stulecia. Sekundę później tuż przy naszych uszach, dosłownie
kilka milimetrów od nas, rozległ się barytonowy głos Liama, który
standardowo włączył swoją szybką gadkę. Odskoczyłyśmy jak
oparzone. Chwilę potem omal nie dostałyśmy zawału, kiedy Lou
wrzasnął:
― NO!
― Jimmy protested.
Przerażona
jak po ujrzeniu duch, dałyśmy czym prędzej nogę na górę i
zamknęłyśmy się w swoim pokoju na cztery spusty. Moje tętno
wynosiło chyba dwieście. Ja zawsze wiedziałam, że oni mają
nasrane w głowie, ale żeby drzeć się w piwnicy i gadać do samych
siebie? Co to, terapie antyschizofreniczne?
Dyszałyśmy
jak dwa psy. I wtedy zmarszczyłam brwi.
― Nie
ma ich w pokoju ― rzekłam lakonicznie, patrząc na Ewelinę.
Kubiak
szybko odczytała moje spojrzenie i już po kilku sekundach nasza
sypialnia stała pusta, a kosmetyczka pozostała uboższa o czerwoną
szminkę.
Chłopcy
wrócili dokładnie o siedemnastej zero cztery i dowiedziałyśmy się
o tym w trybie natychmiastowym. Uroczy, donośny krzyk Nialla dał
nam o tym znać, skoro tylko weszli do swojej sypialni.
Zachichotałyśmy cicho, nasłuchując uważniej, ale nie dane było
nam cieszyć się tą rozkoszną chwilą, jako że w tym samym
momencie huknęły nasze drzwi. I chociaż bardzo chciałyśmy, nie
mogłyśmy wybuchnąć gromkim śmiechem. Pięciu terminatorów w
jednym pomieszczeniu to wystarczający powód, by się nie śmiać.
― RESTLESS!
― zagrzmiał stojący na przedzie, rozgniewany Horan. Wydawał się
nawet bardziej umięśniony od tej złości. Urósł w oczach.
― Tak
właśnie się nazywamy, słuchamy cię, Niall ― powiedziałam,
mrugając niewinnie rzęsami. To tylko dolało oliwy do ognia. Aż go
Liam i Zayn musieli przytrzymać. Harry jedynie obserwował, a Lou
chichotał, schowany z samego tyłu.
― CO.
ZROBIŁYŚCIE. Z. NASZYM. POKOJEM?!
― Calm
down, Niall,
weź kilka głębokich wdechów i…
― NIE!
― Payne zdecydowanie nie potrafił uspokajać ludzi, a już na
pewno nie Irlandczyków. ― One… one mi schowały moje jedzenie! ―
Blondas wydał się prawie zrozpaczony.
― I
zabazgrały lustro ― dodał gniewnie Malik.
― Już
nie wspomnę o moich notatkach ― burknął Łyżka. ― Wszystko
zamalowane jakimiś głupimi rysunkami.
― Ja
tam nie narzekam ― rzekł Styles, bawiąc się swoim telefonem. ―
Przynajmniej mam porządek, choć ktoś musiałby teraz poodkurzać
kocią sierść z mojej kołdry.
Zapadła
cisza. Jak jeden mąż spojrzeliśmy na ukrytego za wszystkimi
Louisa.
― No
co? Mnie nic nie zrobiły. Tylko mam zadziwiająco dużo skarpetek w
swojej szafce…
Twarz
Horana złagodniała i po chwili wszyscy zajmowali jakiś kąt do
siedzenia w naszym pokoju. Nie wiedzieć czemu, poczułam znaczną
ulgę. Wróciły nasze typowe rozmowy, żarty i przemyślenia.
Podczas krótkiej, niekrępującej ciszy w gawędzeniu wszystko to
skwitował Blondas ogólnym stwierdzeniem:
― A
ja to bym zjadł batona!
Rozległo
się kilka westchnień. Na twarzy Liama dostrzegłam zaś zmarszczkę
koncentracji.
― Skąd
wiedziałyście o Jimmym?
― A
to jakaś wielka tajemnica zawodowa? ― odparła pytaniem na pytanie
Ewelajn.
― Nie,
tylko Video
Diary to
miał być taki raczej… no wiecie, cichy projekt…
― Vi…
vi…
VI
CO? ― wyrwało mi się.
Nie
mogłam się powstrzymać ― musiałam z głośnym plaskiem zrobić
fejspalma. Ich pseudokreatywność była w pewnym sensie żenująca i
zabawna jednocześnie. Jak suchary Strassburgera, o! Bo i kto to
widział ― robić internetowe pamiętniki! Z czego? Co oni tam
opowiadają?
Hej, jesteśmy One Direction, dziś, podobnie jak wczoraj, cały
dzień zbijaliśmy bąki, a Niall puścił jednego tak głośnego, że
Zaynowi lusterko wypadło z rąk…
Video
Diary, a
niech mnie ręka Boska broni!
Koło
dwudziestej poszłam wziąć wieczorny prysznic, a Ewelina zabawiała
nasze towarzystwo ― raczej zbyt wiele roboty nie miała, jako że
nasze towarzystwo potrafiło świetnie zabawić się samo. Głośno
było jak w ulu, ale to kwestia przyzwyczajenia ― w przypadku One
Direction liczbę członków podczas rozmowy mnożyć należy razy
trzy, tak więc w naszej sypialni siedziało zawsze siedemnaście
osób. To by wyjaśniało, dlaczego czułam się, jakbym prowadziła
przedszkole…
Kiedy
wyszłam z łazienki, zastąpiłam Kubiak, która teraz z kolei
postanowiła wziąć kąpiel. Chłopcy jednak zmyli się do siebie,
każąc zjawić się w salonie za godzinę. Wzruszyłam tylko
ramionami, zanurzając się w lekturze Cudzoziemki
Marii Kuncewiczowej, kiedy Horan oznajmił mi to na odchodnym.
Punkt
dwudziesta pierwsza trzydzieści gromadziliśmy grupowo tłuszcz,
płaszcząc zady na kanapach w salonie wypoczynkowym i rozmawiając
przy tym o wszystkim, co nie dotyczyło jutra. Byle tylko nie myśleć,
że w sobotę znów występ i stres. Nie taki, jak przy pierwszym
razie, ale jednak silny, a na pewno dla mnie. Posiadanie mojej
psychiki było równoznaczne z samobójstwem. Fakt, że wciąż
jeszcze żyłam, winien być udokumentowany w Księdze Rekordów
Guinessa, gdzieś w okolicy pierwszej dziesiątki, no, ewentualnie
przymrużyłabym oko na piętnastkę.
― A
wiecie co? ― zagadnął Blondas z miną znudzoną, podpierając
policzek na ręce i rozciągając w ten sposób śmiesznie twarz.
― Wiemy
― odparliśmy chóralnie. ― Zjadłbyś batona ― dorzuciłam
samotnie znad książki. Ach, te powieści psychologiczne, tak pełne
monologów!
― Skąd
wiedzieliście?! ― zdumiał się Horan.
Postanowiłam
zareagować.
― Nie
wiem, powtórz to pięćsetny raz, a może sam zrozumiesz…
― Weźcie
się, burżuje! ― żachnął się Niall. ― Burżuazji mówimy
„NIE”! JB na sto procent!
Aż
Styles we własnej osobie ściągnął brwi. Byłam poruszona jego
zdolnością myślenia, naprawdę! Nie sądziłam, że pod tym
czarnym lasem równikowym kryje się jakiekolwiek mózgowie! O,
Merlinie… Czy mój umysł będzie w stanie znieść tyle
szokujących informacji w ciągu jednego dnia?!
― JB?
― Jem
Bułki na sto procent.
Wybuchnęliśmy
gromkim śmiechem.
Dochodziła
dziesiąta wieczór, a moje powieki zrobiły się ciężkie jak
hantle Pudziana, w związku z tym oznajmiłam towarzystwu, że
wybieram się do wozu, jako że morzy mnie potrzeba snu. Ewelina
postanowiła pójść ze mną, choć ja jej nie ciągnęłam ―
zrobiła to z własnej, nieprzymuszonej woli. Tego wieczoru nawet nie
rozmawiałyśmy zbyt wiele w łóżkach. Padłyśmy jak kawki.
Słyszałam,
że we śnie robi się różne dziwne rzeczy. Ludzie najczęściej
mówią, że ich wyobraźnia senna jest tak dzika jak żadna inna,
ale potem słuchają o moich marzeniach i zmieniają zdanie. W każdym
razie ― kiedy przymierza się klaunowi pantofelek Kopciuszka, to
czy skądś może dochodzić dźwięk gitary? Nie, biorąc pod uwagę
fakt, że klaun ten siedzi na krześle pośrodku lasu i ma
przerażający uśmiech na nienaturalnie bladej twarzy. Zatem ― jak
mógłby się tam znaleźć mój Johnny? Odpowiedź może być tylko
jedna: to podświadomość zaczyna powoli łamać barierę i
umożliwia rzeczywistości przebić się do mózgu. Sad
but true.
Choć raczej tragedia, zważywszy na fakt, że sen to jedyna okazja
do ucieczki przed szarą codziennością. W moich snach pojęcie
takowej szarzyzny nie miało racji bytu.
Uchyliłam
jedno oko. Dlaczego Ewelina jest tak ładnie ubrana, siedzi przy moim
łóżku z uśmiechem na twarzy i… i…
Z
wrażenia zerwałam się z poduszki.
― …niech
żyje, żyje naaam …Nieeech żyje naaam!
Sto lat, starucho!
Pierwszy
grudnia to zawsze ten dzień, kiedy kły mam suche jak pieprz. Tego
roku zaczęłam od samej pobudki. Nie sądziłam, że ktokolwiek
będzie pamiętał. Zwykle to dzień jak każdy inny, tyle że więcej
razy jest się w centrum uwagi, a tu… Sprytne!
― Dziękuję!
Teraz już wiem, po co były ci te lekcje gry na gitarze ―
odezwałam się. ― Ty kombinatorze!
Jakież
było jednak moje zdziwienie, kiedy podała mi małą paczuszkę,
starannie zawiniętą w piękny papier.
― Was
ist das? ―
Piosenka piosenką, ale… TO?!
― Otwórz
wszystkie dopiero po północy, dobrze?
― Wszystkie?!
Nie
minęła nawet jedna, mała, biedna sekunda, a nasze drzwi o mało
nie wyskoczyły z zawiasów, kiedy rąbnęła nimi piątka
niedorobionych Pavarottich, z wypiętą piersią grzmiących tę samą
piosenkę, tylko w innej wersji językowej. Co gorsza, nasi śpiewacy
operowi od siedmiu boleści także mieli różnorodne torebki i
pudełka. Zaskrońce jedne.
Cóż,
chcąc nie chcąc muszę przyznać, że byli niesamowicie oryginalni
w życzeniach. Tak bardzo, że czasem kompletnie mnie zatykało.
Mnie, świra numer jeden w Europie i na świecie.
― Pamiętaj,
żeby zawsze myć ręce po siku i kupce ― paplał Niall pouczającym
tonem mamusi sześcioletniego dziecka. Z nas dwojga to on należał
do facetów, HELLOŁ! ― I nie jedz kurczaka w KFC, mają niedobre.
Polecam Nando's!
Zaś
z kolei Harold, jako this
thrifty one,
rzekł jakoś tak:
― Ćwiczenia
oraz dieta to w twym życiu tylko detal. Tak naprawdę ważne są:
muza, seks i pełne szkło!
(Szukałam
gałek ocznych w oczodołach, ale stwierdzono ich brak, mimo to
uśmiechnęłam się i obiecałam dostosować.)
― Żebyś
została wreszcie zauważona ― życzył mi Zayn. Chyba zaczynałam
się topić jak masło na słońcu. W dzień urodzin Karolina Borejko
staje się kimś innych. Tak innym, że jej rodzona matka nie
poznaje! ― Serio mówię, masz talent! Także tego, no. Ach, no i
nigdy nie rezygnuj z tych kosmetyków oczyszczających naprawdę ci
pomagają.
Louis
westchnął ciężko, u końca wydechu udając konia, w dłoni
dzierżąc moją dłoń i zastanawiając się głęboko.
― Wesołych
świąt, smacznego jajka, życzy ci Gustlik Nolewajka!
Dziwnie
poczułam się dopiero wtedy, kiedy wszyscy rozmawiali, tworząc
przyjemny gwar, a w kolejce został tylko Liam. Przełknęłam
głośniej ślinę. Rany,
ale tu gorąco,
pomyślałam, falując górą z piżamy. Moje dłonie jednak i tak
były lodowate jak diabli.
Uśmiechał
się. Usiłowałam to odwzajemnić, ale już sobie wyobrażam efekty…
Opłakane
to eufemizm, moi drodzy. Kiedy uścisnął mi rękę, omal nie
eksplodowałam z ciepła. Dżizys, czy on siedział na kaloryferze?!
― Wiesz,
ja… ja w sumie nie mam pojęcia czego ci życzyć ― wyznał,
drapiąc się zakłopotany w potylicę. ― Lubię cię taką, jaką
jesteś i życzę ci jak najlepiej codziennie, nie tylko w urodziny.
O, chyba wiem, co by ci się spodobało. ― Jego wyszczerz był…
był… Nieistotne. ― Życzę ci, żebyś potrafiła zgarniać
gwiazdy grabiami. To byłoby wyczesane!
Roześmialiśmy
się na głos.
― Dziękuję
― wymamrotałam, czując wysoką temperaturę twarzy.
Ni
stąd, ni zowąd, Payne… mnie przytulił. Oczywiście, że go za to
znienawidziłam, tylko w urodziny nie wypadało. Zeżrę
go jutro,
postanowiłam w duchu.
Niestety,
dalsza część dnia nie była już tak przyjemna. Praca, praca i
jeszcze raz praca. Choć ― szczerze powiedziawszy ― i tak nie
umiałam się skupić na zajęciach. Doszłam jednak do tego, co
stanowiło powód dziwnego zachowania moich kumpli. Pewnie chodziło
o nabycie prezentu, a w naszej sytuacji samotne wyjście na ulicę
było równoznaczne z samobójstwem, jako że przypominało rzucenie
się prosto w paszczę lwa. I to nie byle jakiego, olbrzymiego i
głodzonego od tygodnia. Dlatego zajęcia z Yvie pamiętam jak przez
mgłę. Dopiero wspólny pobyt w naszym salonie wypoczynkowym
przyniósł mi jakieś ożywienie. Unfortunately,
musiałam się pocieszyć samą jego wizją, jako że każdy z osobna
padał z nóg. Ten czwartek był najbardziej pracowitym czwartkiem w
całym moim życiu. Musiałam być wyrozumiała. Niech mają ten
cholerny dzień dobroci dla zwierzyn leśnych…
― Mogę
opowiedzieć kawał? ― wymruczał Styles z końca kanapy, obok
Ewelajn, ledwo otwierając przy tym usta.
Nie
czekając na flegmatyczną odpowiedź, powiedział:
― Jak
nazywa się murzyn z kokosem w dupie?
Czekał
na napięcie w oczach słuchaczy, otrzymał jednak sflaczałość.
Mimo to odparł:
― Bounty.
Zmęczenie
odebrało nam władzę w kończynach.
― Suchar
― stwierdził Zayn bezapelacyjnie. Za nim to samo powtórzyła cała
reszta, pomijająca nerda Payne'a, który czytał podręcznik do
algebry z zaciętością blondynki studiującej instrukcję obsługi
pilota. Samolotu, oczywiście.
Wszyscy
spojrzeliśmy w kierunku Łyżki. Zdał sobie z tego sprawę po
upływie kilku sekund. To prawie zabolało.
― X
nie wyjdzie dwanaście?
Zaczęły
się jęki i marudzenie o tym, że ktoś przedawkował naukę. Ja tam
go podziwiałam za tę siłę do uczenia się po takim treningu. I
NIC POZA TYM, SWATY JEDNE I NIEROBY!
Tydzień
czwarty głosowych zmagań uważam za udany. Dzięki tematyce
Beatlesowej
mogłyśmy się popisać wykonaniem Yesterday,
na dodatek odpadły Belle Amie oraz Katie Weissel. Kto by pomyślał,
hmm? My i X-Factor, i to jak wysoko! Jeszcze tylko dwa tygodnie i
trzeciego finał!
Zgodnie
z obietnicą, minutę po północy w piątek, kiedy Ewelina spała
jak zabita, zaczęłam otwierać otrzymane paczuszki. Na pierwszy
ogień poszła jej. Podarowała mi śliczną zawieszkę w postaci
serca do przełamania. W jednej połówce była niebieska cyrkonia,
również serce, w drugiej było ono wydrążone. Nie
dawaj byle komu,
przeczytałam na małej karteczce na dnie pudełka. Następne było
Zayna. Otworzyłam torebkę i wyjęłam z niej obrazek dwóch Żydów
liczących pieniądze. Zaraz zaczęłam kombinować, jak go zawiesić
nad łóżkiem. Kolejny należał do Louisa. Ze zdziwieniem odkryłam,
że to… lalka Barbie. Znalazłam też kartkę.
Droga
Bored,
dałem
ci to właśnie, bo wiem, że uwielbiasz róż i plastik. No i to
taka pamiątka (i przestroga jednocześnie) po pobycie w naszej
szafie. Zayn mi tu za uchem teraz marudzi, że mam cię od niego
przeprosić, że prawie się udusiłaś. No, w każdym razie ―
najlepszego!
Louis.
I
Zayn.
Zachichotałam
pod nosem, kręcąc głową.
Styles
dał program do karaoke, a Niall kartę VIP do Nando's
za szkłem z dopiskiem: Znaj
litość pana. To moja własna. Na drugą taką będę musiał cały
rok ciężko harować. Ale i tak cię lubię, wiesz o tym, nie?
Na końcu pozostał mi prezent od Liama. Nie rozumiałam dlaczego tak
szybko bije mi serce. Pudełko
jak pudełko,
myślałam, co
w tym takie… W MORDĘ JEŻA!
Musiałam
przytrzymać oczy, żeby mi przypadkiem nie wypadły z orbit.
W
eleganckiej, małej saszetce spoczywał wisior. Jego zawieszka miała
okrągły kształt. Ze zdumieniem odkryłam, że się otwiera.
Nacisnęłam mały guziczek. Wewnątrz było nasze wspólne zdjęcie.
Zrobili nam, kiedy spaliśmy w jego łóżku, a po paru godzinach
nienawidziłam jego etażerki. Wyglądaliśmy jak dwaj żule po
libacji, ale i tak coś mnie ścisnęło za serce. Dostałam do tego
ładną kartkę.
Wiem,
pewnie nie w twoim guście, bo ty nie jesteś z tych sentymentalnych.
Pomyślałem jednak, że chciałbym, żebyś po programie mnie
zapamiętała. Mnie, moich kumpli… wszystkich. Niestety, wszyscy
byśmy się nie zmieścili na jednym zdjęciu na tyle, żeby być
widocznymi, dlatego wybrałem nasze jedyne, ale za to
najśmieszniejsze zdjęcie. Zdaje sobie sprawę z tego, że już nie
lubisz mojego stolika, ale wciąż mam nadzieję, że łóżko tak
(bez podtekstów).
Jeszcze
raz ― wszystkiego najlepszego!
Natychmiast
ubrałam wisior, ale wiedziałam, że muszę się położyć, inaczej
byłabym nieprzytomna. Nie mogłam zasnąć do samej czwartej…
Teraz
majaczy przede mną tydzień piąty. Tak, witaj, rocku! Tylko…
dlaczego właśnie posmarkałam sobie notatki od Agi B.?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz