poniedziałek, 23 lutego 2015

12. A ja to bym zjadł batona!

We wtorek postanowiłam zebrać się w sobie i zacząć konsekwentnie realizować kilka postanowień. Widzę to, widzę te wredne uśmieszki! Ale tym razem dam radę. Muszę. Albo i nie. W każdym razie szło mi tak, jak zwykle na początku ― z zapałem, a więc skutecznie. Tego samego dnia dostaliśmy wolne od zajęć, co wszystkich nas tak ucieszyło jak cieszą się krowy na widok gospodarza z wiadrem, idącego w ich kierunku. Spałam (aż!) do dziesiątej, później już tylko leżałam, słuchając muzyki i starając się nie obudzić Eweliny. O jedenastej nie wytrzymałam i poszłam wziąć poranny prysznic, co mi się rzadko zdarza. Wówczas moja współlokatorka zwlokła się z łóżka. Kiedy byłam na etapie wycierania się, z drugiego pomieszczenia doszedł mnie trzask wejścia chłopaków. Oni chyba mieszkają w oborze, bo w cywilizowanym świecie nikt nie rąbie drzwiami na dzień dobry.
Wrzuciłam na siebie szare, dresowe spodnie, czarną koszulkę z napisem Jestem świnią… i przystąpiłam do użycia żelu do mycia twarzy. Ponieważ chwilę zajmowało oczyszczanie nim facjaty, postanowiłam na ten czas wyjść do pokoju i przywitać się z gośćmi, a także kumpelą.
Eloszka ― rzuciłam, starając się przemycić uśmiech między dziwnymi minami, związanymi z rozprowadzaniem kosmetyku.
Niall wytrzeszczył oczy w możliwie jak najbardziej spektakularny sposób.
Halloween? Ale to już było!
Zebrani się roześmiali. Nie ma to jak zacząć dzień od serdecznego pozdrowienia.
Ha-ha-ha, leżę i kwiczę. ― Mądrala się znalazł, patrzcie go!
Co ty właściwie robisz? ― Słowo daję, że Liam zrobił minę, jakbym się smarowała błotem.
Mimo to poczułam dumę i satysfakcję.
Oczyszczam skórę ― odparłam niemal majestatycznie.
Wydaje mi się, czy oni w tym momencie uważali mnie za większą kosmitkę niż zwykle?
Po co? ― zapytał pełen niezrozumienia Zayn. Ach, ten plebs, nigdy nie rozumie pobudek moralnych szlachty…
Bo postanowiłam o siebie zadbać.
Zapadła taka cisza, że jestem pewna, że słyszałam świerszcze, mimo że wczorajszego dnia spadł obfity śnieg i pokrył całe podwórko przeuroczą bielą. Ten ich harmoniczny, zbiorowy pokerfejs zakrawał na spektakl stulecia. Powinni iść do You can('t) dance, Piróg posikałby się ze szczęścia na widok ich synchronów.
No co? Czy to takie dziwne, że chcę poprawić swoją cerę? ― Odczłowieczanie odczłowieczaniem, ale ja przecież nie dostałam roli tytułowej w Obcych.
Nadal kamienne twarze. Dżizys, oni są nie do zdarcia, jak stare, dobre jeansy.
Dobra, charakteryzatorki mi kazały. ― Po tych słowach wywróciłam oczami i wróciłam do łazienki, żeby spłukać żel. Gdy tylko znalazłam się za jej drzwiami, rozmowy zostały wznowione.
Po powrocie usiadłam na swoim wozie po turecku. Dziś wiklinowy fotel Nialla zajął zaczytany w jakimś podręczniku Liam, Louis leżał z rękami za głową na podłodze, między naszymi łóżkami. Ewelina zajmowała swoje, opierając plecy o ścianę, w identycznej pozie zaraz obok niej znalazł się Styles, dalej rozwalony jak grecki arystokrata Zayn, wcinający winogrona jedną ręką (drugą podpierał z boku głowę); Niall z kolei siedział po ludzku, opierając ciężki jak ołów czerep na moim ramieniu. Zaczęłam się zastanawiać, co gorsze ― nawał pracy czy nadmiar nudy. Z całą odpowiedzialnością stwierdziłam, że nuda. Siedzieliśmy cicho jak na pogrzebie, od czasu do czasu wzdychaliśmy i ogólnie to Jaskinia tego dnia powinna była się przemianować na Umieralnię.
A ja to bym zjadł batona! ― westchnął Horan.
Spojrzałam w bok, za okno. Nie zobaczyłam nic, poza nieskończoną bielą.
Biel. Śnieg.
A może lepienie bałwana?
Aż dziwne, z jakim entuzjazmem został przyjęty mój pomysł. Tylko Liam marudził, że musi się uczyć. Ja też miałam naukę, ale chwilowo nie musieliśmy się obawiać niezapowiedzianych kartkówek, więc dlaczego by nie skorzystać i się nie rozerwać?
Wszyscy natychmiast wstali z miejsc, wyłączając z tej grupy Liama.
No nie wiem ― mamrotał z bardzo niezadowolonym wyrazem twarzy. ― Tam jest zimno i mokro, w ogóle spać mi się chce i jakoś tak…
Wywróciłam oczami. Też nie lubię zimna w połączeniu z wilgocią, ale dla zimy co roku robię wyjątek. Świat o tej porze roku wydaje się jakiś piękniejszy. Dobra, koniec poezji, od tego są poeci, a nie wokaliści. Przyszli niedoszli.
Podnoś dupę ― rozkazałam, ciągnąc go za rękę. Silny był, skurczybyk.
Jęczał, stękał, wybrzydzał i stawiał opór. Co za człowiek! Strzeżcie się, którzy będziecie w pobliżu w jego kiepskim dniu! Zabije was swoim nastawieniem do życia.
Ruuuusz sięęęę! ― zawyłam, widząc, że moja siła na niego nie działa.
Reszta stała za mną, planując co i jak. Pewnie, czarną robotę najlepiej zostawcie Bored, a jakże. W ogóle skąd ta pewność, że mnie posłucha?
Nie. ― Wyrwał się mojej ręce i swoje założył na klatce piersiowej z miną obrażonego pięciolatka.
Wtedy do głowy wpadł mi iście szatański plan. Z łobuzerskim uśmiechem schyliłam się nieco i błyskawicznym ruchem podniosłam lewą jego nogę, ciągnąc ją w swoją stronę z całej siły. Liam przeraził się gwałtownie, nawet krzyknął nieznacznie, po czym w odruchu bezwarunkowym zarzucił mi ręce na szyję, byle nie strzaskać bagażnika na panelach. Z twarzą przy twarzy zaśmiałam się cicho, a on pisnął:
Oszalałaś?!
Udałam, że się zastanawiam.
Hmm, może trochę.
Wyswobodził nogę z mojego uścisku, rozplótł ręce z karku i znowu zrobił tę pozę sfoszonego króla Maciusia. Ach, ci rozwydrzeni Anglicy… Jak nie mogą czegoś dostać, to budzą w sobie wewnętrzne dziecko.
Chodź. ― Niech cieszy papę, bo rzadko przybieram błagalny ton.
Nie.
Bo cię nie będę lubić.
Kompletnie zmienił minę; zaskoczył się nieco. Nieco za bardzo.
A lubisz…?
Zmieszałam się i mamrocząc niezrozumiałe frazesy, ominęłam rozgadany tłum i zamknęłam się w łazience. Jak tak dalej nie będę się kontrolować, to nastanie Apokalipsa i nie będzie miło. Będzie rzeź.
Zza drzwi usłyszałam klaśnięcie i głos Payne'a, który wyraźnie mówił: Ludzie, zbierajmy się, szkoda czasu. W co ja się wkopałam?! Miałam nadzieję, że zabawy na śniegu przyniosą mi przyjemne zapomnienie.
Po piętnastu minutach, wyposażeni w grube, narciarskie kurtki zimowe, ocieplane buty, czapki, szale i rękawiczki czekaliśmy przy drzwiach frontowych na zewnątrz na niedobitków, którzy wciąż nie byli gotowi. Zayn stał przed lustrem, starannie układając włosy. Wystroił się jak szczur na otwarcie kanału. My wyglądaliśmy jak dzieci, idące na krwawy, śnieżny bój (czyt. kolorowo i raczej sportowo), a on jak amant, który wychodzi na łowy. Płaszczyk, elegancki szalik. Oj, Malik, Malik… Zirytowany Louis wparował po niego na górę i niemal wytargał na zewnątrz. Niall śmiał się dziko jak hiena.
Obraliśmy teren boiska, jako że o tej porze roku i tak nie gra się w zbyt wiele sportów drużynowych na zewnątrz. Po drodze Liam mnie dogonił, a ja nie mogłam mu uciec, nad czym ubolewałam. Szliśmy z tyłu, za nami wlókł się tylko Horan, któremu co chwilę rozwiązywał się but. Jego nawoływania były daremne, bo Styles i Tomlinson byli zagadani z Eweliną, a Zayn pisał smsy. Chyba się dziś zamienili z Baranem, no nie zdzierżę.
Ty dziś naprawdę…?
Po raz kolejny w dniu dzisiejszym wywróciłam oczami z poirytowania.
Payne, jeszcze raz zaczniesz ten temat, to ci skopię dupsko ― oznajmiłam na poły gniewnie.
Nie wiedzieć czemu, wyszczerzył się.
Dotarliśmy już wówczas na miejsce i przeraziłam się trochę, bo zatrzymałam się i zaczęłam rozglądać, a tam wiało nudą. Ekipa dyskusyjna wciąż wesoło paplała, a ja zaczęłam ziewać. Zayn zamyślił się, patrząc na punkt na horyzoncie. Właśnie rozwierałam szeroko szczęki, by wykonać wielki ziew, kiedy coś…
ŁUP!
wylądowało na moim lewym policzku. Z oczami zwężonymi do szparek zlokalizowałam Stylesa ze złośliwym uśmieszkiem, po czym włączyłam sprint z kulą śniegową w dłoni.
Potem zaczęła się prawdziwa bitwa; wszędzie latały śnieżki, dochodziły śmiechy, krzyki i przekleństwa. Było mokro i walecznie, co zawsze stanowi podstawę takiej zabawy. Ku własnemu zdziwieniu, najwięcej obrzucałam się z Ewelajną, która ignorowała wszystkie inne strzały, a skupiła na pokonaniu mnie. Trafiła na równego przeciwnika, bo nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby się w którymś momencie poddać. Przerwałyśmy dopiero wtedy, kiedy klęczałyśmy na ziemi, zaśmiewając się z własnej głupoty, a Niall nagle nadepnął sobie na sznurówkę, lądując między nami. Czym prędzej przeturlałyśmy się w przeciwne strony, bo reszta zespołu nadbiegła, by go porządnie wysmarować.
Wtedy mi się przypomniało, że celem naszego zejścia na podwórko miało być lepienie bałwana, więc kiedy chłopcy napastowali Horana, my zaczęłyśmy formować białą kulę, mającą być pierwotnie bazą. Po kilku minutach okrążałyśmy efektownie całe boisko, popychając przed sobą coraz większe „nogi” bałwana. Gdy uznałyśmy, że jest dostatecznie duża, zakończyłyśmy turlanie idealnie pośrodku. Przy chwili odpoczynku dostrzegłyśmy, że Styles, Payne i Tomlinson byli w trakcie tworzenia środkowej, a Horan i Malik najmniejszej kuli. Pierwszy skończył duet. Gdy zmierzali w naszym kierunku, odwróciłyśmy się do nich. Niall wyglądał, jakby go stratowało stado łosi: przekrzywiona czapka, rozwiązane, wyskakujące buty, niekompletne rękawiczki, bezładnie zwisający szalik. I oczywiście wszędzie mnóstwo śniegu, przyprawionego szerokim uśmiechem.
Niall, chyba trochę ci mokro, co nie?! ― zawołała rozbawiona Ewelina, kiedy byli jeszcze całkiem daleko.
Roześmiał się.
Nic nie czuję! ― odkrzyknął.
Na razie ― mruknęła, i wtedy to ja się zaśmiałam.
Gdy podeszli bliżej, zaczęłyśmy rozmowę, jako że i tak zmuszone byłyśmy czekać na środkową część. Usłyszałyśmy zbliżających się za naszymi plecami chłopaków, ale zwróciłyśmy na nich uwagę dopiero wtedy, kiedy oberwałam twardą śnieżką w potylicę. Zazgrzytałam zębami, odwracając się do nich na pięcie. Zasrany chochlik Styles uśmiechał się złośliwie. Pamiętacie, jak kiedyś mówiłam o łopacie? Tak, teraz z chęcią bym jej użyła. Na nim.
Co to miało być?!
A nic, chciałem ci dać taki prezent ― wyszczerzył się.
Po twarzach tria zorientowałam się, że coś jest nie tak. Każdy uśmiech gasł, dając miejsce skrajnemu niemal przerażeniu. Obróciłam się na pięcie w kierunku stojącej za mną Eweliny. Jej twarz zastygła w tak gwałtownym przestrachu, że sama poczułam przyspieszony puls. Wpatrywała się uparcie w stojącego naprzeciw niej Zayna, by powoli przenieść wzrok na Louisa. Nawet Nialla przestało wszystko bawić.
C-co? ― wybąkałam, zdezorientowana. ― Co jest?
Kubiak przełknęła ślinę. Uśmiechnęła się do mnie blado.
Nic, nic, tylko musimy, eee… Musimy pomówić. ― Przy ostatnich dwóch słowach spiorunowała Tomlinsona wzrokiem. Ten wydał się jeszcze bardziej przestraszony. ― Chłopcy, pozwólcie.
Zrobili za nią kilka kroków, pokazując mi swoje plecy, po czym… zaczęli biec szybko jak spłoszone sarny. Teraz to w ogóle nic z tego wszystkiego nie kumałam i czułam się bardzo nie w temacie. Co za ironia. Tu przecież nie było tematu.
Hej, a co z bałwanem?! ― krzyknęłam za nimi, ale znajdowali się zbyt daleko, by móc to usłyszeć.
Zostałam więc ja, kupa mokrego śniegu i Pan Snowman do samodzielnego złożenia.

* * *

Po powrocie do domu okazało się, że wróciłam w sam raz na porę obiadową, jako że wszyscy już siedzieli przy stole, nawet ci uciekinierzy. Ostatecznie sama poskładałam Pana Snowmana, zostawiając nos do dołożenia. Rozwiesiłam mokre rzeczy przy kaloryferze w łazience; o dziwo, nie zastałam tam ubrań Eweliny. Wskoczyłam w strój z rana i poczłapałam do jadalni. Moje towarzystwo wyglądało, jakby dosiadka była ostatnią pożądaną przez nich rzeczą, zatem zajęłam miejsce między Cher a jedną z Belle Amie. No cóż, lepszy obiad z wrogiem niż pusty żołądek. Nie spiesząc się szczególnie wchłonęłam zupę ogórkową, gawędząc przy tym z Lloyd, Mattem, Rebeccą i Aidenem Grimshawem. Czułam się dziwnie nie rozmawiając z tamtymi. Już wiedziałam, że nie chciałabym się nigdy z nimi pokłócić.
Gdy nasze grono skończyło jeść, oznajmiłam, że idę do kuchni po marchewkę, a potem zanoszę ją do Pana Snowmana. Aiden zaproponował mi swoją pomoc, na którą chętnie przystałam. W pomieszczeniu znalazłam Zoe i od razu do niej powędrowałam. Zapytała mnie o samopoczucie i inne tego typu bzdety. Bardzo ucieszył mnie jej widok. Kiedy wróciłam do jadalni, Bonus One Direction nie zastałam. Nie pokazałam w żaden sposób, że ich szukałam, od razu wyszliśmy na zewnątrz.
Tak, tuptaliśmy po śniegu w puszystych bamboszach, t-shirtach i dresach, śmiejąc się przy tym jak głupki. Jeżeli znowu macie te swoje głupie myśli przesycone komercyjną sieczką z komedii romantycznych, to wiedzcie, że bardzo się mylicie. Współczesne kino pokazuje, że jak dwójka ludzi przeciwnej (lub niekoniecznie) płci śmieje się we własnym towarzystwie, to można doszukiwać się między nimi uczucia. Tak, są bardzo szczęśliwi, ale na pewno nie zakochani. Nie w sobie nawzajem. To smutne, co media robią z człowiekiem. Zgniatają jego mózg jak puszkę po coli.
Lubisz ich? ― spytał, kiedy uspokoiliśmy się po kolejnej salwie śmiechu.
Wzruszyłam ramionami z uśmiechem.
Nie wiem ― odparłam beztroskim tonem.
Zamilkliśmy na chwilę.
Ich fanki pewnie wam zazdroszczą.
Mają powód. Naszego makijażu nie trzeba zdrapywać szpachelką.
Roześmiał się głośno.
No, a poza tym nawet o nas nie wiedzą ― dodałam. ― Choć to pewnie tylko kwestia czasu.
Aiden spojrzał na mnie bardzo zaniepokojony. Ściągnęłam brwi z pytającym wzrokiem, ale pokręcił głową, lekceważąc sprawę. Wygląda na to, że będę musiała pobawić się w Sherlocka, pomyślałam.
Po przyprawieniu Panu Snowmanowi nosa staliśmy jeszcze kilka minut przy nim, rozmawiając. Żałowałam, że musiałam najpierw trafić na nich, nie na innych uczestników. Wówczas miałabym szansę na znormalnienie, ale teraz wszelka nadzieja przepadła. Choć z drugiej strony ― będąc zwyczajną, z łatwością wtopiłabym się w tłum i zaginęła w nim. Życie świra miało to do siebie, że było się kimś bardzo oryginalnym, jak kropla sosu pomidorowego na czarno-białej, starej fotografii, bo ochota na przeglądanie zdjęć dopadła nas podczas jedzenia spaghetti. Swoją drogą ― zjadłabym…
Kiedy wracaliśmy, zaczynało się ściemniać. Szybko pożegnaliśmy się w holu, potem z ulgą pobiegłam do swojego pokoju, który nadal stał pusty. Z braku laku postanowiłam uciąć sobie drzemkę i we śnie odetchnąć od dziwaczności dotychczasowej części dnia. I był to strzał w dziesiątkę.

Ewelina wróciła koło piątej wieczór i tym samym mnie obudziła. Wyszło mi to na dobre, bo od razu wzięłam prysznic, po czym wskoczyłam do piżamki i kontynuowałam wypoczynek. Przeprosiła mnie w imieniu ich wszystkich, ale to była naprawdę ważna sprawa. Nie może na razie zdradzić jaka, ale dowiem się w swoim czasie.
Kolejny dzień był środą i trzydziestym listopada. Serce zabiło mi szybciej na widok kolejnej daty, ale zapomniałam o tym jak najprędzej, byle sobie nie zawracać głowy. Przy śniadaniu wszystko toczyło się jak dawniej, jakby wtorek nigdy nie istniał, jakby nie było wyrwy w naszych relacjach. Mniejsza. Od dziewiątej zaczęła się intensywna praca z Yvie. Porządnie się zgrzałyśmy! Obiad zjadłyśmy przelotem, Ewelina zaraz biegła na siłownię, a ja lubię hodować sadło, więc przeszłam do salonu, rozwalając się na kanapie. Ewelajn pokręciła głową na mój widok, schodząc ze schodów, w sportowym stroju, z ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Wyszczerzyłam się do niej na to.
Długo jednak ten mój wypoczynek nie trwał, bo coś mnie uwierało w plecy. Nie lubię leżeć w pozycji innej niż na boku, zatem zirytowana sięgnęłam za poduszkę na oparciu. Ze zdziwieniem wyjęłam zza niej pogniecione pisemko. (Ona chyba w sobie coś ma, bo to już druga rzecz, która za nią utkwiła.) Nie znałam go, ale żeby je otworzyć wystarczyło mi, że zobaczyłam pięć ucieszonych, przerobionych w fotoszopie mord. Wywiad na stronie piątej. Prędko przekartkowałam magazyn. Kilka kolejnych ich zdjęć, od których biło amatorszczyzną obróbki graficznej (btw, usunęli Liamowi znamię; nie rozumiem ich ― mają przerabiać na lepsze…) i dałam się do czytania. Przez cały artykuł bzdety, pierdoły, idiotyzmy, kretyńskie, suche jak piach żarciki i tym podobne. Dopiero na trzy pytania przed końcem pojawiło się coś ciekawego.
Sugar&Honey: Wasi współmieszkańcy często mówią o tym, że nierzadko przebywacie w towarzystwie Restless i jesteś z nimi bardzo zżyci. To prawda?
Zayn: Prawdą na pewno jest to, że nasz czas wolny prawie w zupełności wypełniają nam rozmowy i wygłupy z dziewczynami. To naprawdę fantastyczne osoby, nie sądziłem ― po tym, co się mówi w naszym kraju ― że Polacy potrafią być tacy fajni.
Harry: Trudno nam oceniać, czy jesteśmy zżyci ― znamy się zaledwie kilka tygodni. Po takim czasie nie można się od nikogo uzależnić.
Liam: Jesteś pewien…?
Sugar&Honey: Wow, widzę, że zrobiło się dość sentymentalnie. Wróćmy do pytań. Fanki pytają, czy któryś z was jest związany z jakąkolwiek członkinią Restless.
Razem: Nie.
Sugar&Honey: Dzięki za wywiad! Życzymy wam…
Odłożyłam gazetę na siedzenie, pogrążając się w chwilowej refleksji. Nic już z tego wszystkiego nie wiedziałam, ale wyjaśniła się przynajmniej reakcja Aidena.
Powlokłam się z powrotem do Jaskini, w której zajęłam się przepisywaniem notatek nadesłanych przez Agę B. Tym razem do skanów dołączyła relację z pobytu, która ciągnęła się na dwie strony w edytorze tekstowym. Uśmiechnęłam się na ten widok i z westchnieniem zabrałam do pracy, leżąc na podłodze między łóżkami. Przepisywanie było nudne jak flaki z olejem, ale co innego pozostało mi robić? Wewnętrzny leniwiec nie pozwalał na wyjście na siłownię, pozostawiając funkcję skryby jako alternatywę. Dobre i to.
Zajęcia z trenerem emisji głosu odpadły nam w zeszłym tygodniu bezpowrotnie, więc Ewelinie wolno było wrócić o wpół do trzeciej. Na mój widok postanowiła wziąć szybki prysznic i zrobić to samo. Skończyłyśmy równo. Mnie został tylko masaż nadgarstka. Usiadłam na swoim łóżku, a ona dopisywała ostatnie zdanie z notatek Agi B.
Ta pogoda mnie dobija ― jęknęłam. ― Chodźmy kogoś podręczyć, na przykład naszych pięciu jednorożców.
Ewelajn westchnęła, zamknęła zeszyt, kliknęła długopisem i podniosła się z podłogi. Zamknęła laptopa i rzuciła wszystkie rzeczy na swój wóz. Wzruszyła ramionami.
To chodźmy.
Kiedy stanęłyśmy przed ich drzwiami, po zapukaniu ze zdziwieniem odkryłyśmy, że nikt nie odpowiada.
Może są jak Teletubisie ― no wiesz, muszą sobie uciąć popołudniową drzemkę?
Kubiak zmarszczyła brwi, zastanawiając się ciężko.
Nie, wątpię ― odparła. ― Raczej mają jakąś próbę czy coś. Większe grupy są trudniejsze do zgrania. My jesteśmy we dwie, to sprawa jest prostsza.
Postanowiłyśmy zejść do salonu i poplątać po niezwiedzonych zakątkach kwatery. Zajrzałyśmy nawet do piwnicy i tam dopiero doznałyśmy szoku.
Zza jednych z setek identycznych, białych, bezpłciowych drzwi doszły nas śmiechy i rozmowy. Męskie głosy. Zaskoczone, spojrzałyśmy po sobie, unosząc wysoko w górę jedną brew. Jak na komendę bezszelestnie przylgnęłyśmy uchem do skrzydła, nasłuchując. Przełknęłam głośno ślinę. Styles… mówił coś w stylu: she wants to know. Padło jakieś pytanie, po czym odezwał się Niall, ale ledwo go zrozumiałam; jego irlandzki akcent stanowił dla mnie czasem zagadkę stulecia. Sekundę później tuż przy naszych uszach, dosłownie kilka milimetrów od nas, rozległ się barytonowy głos Liama, który standardowo włączył swoją szybką gadkę. Odskoczyłyśmy jak oparzone. Chwilę potem omal nie dostałyśmy zawału, kiedy Lou wrzasnął:
NO! ― Jimmy protested.
Przerażona jak po ujrzeniu duch, dałyśmy czym prędzej nogę na górę i zamknęłyśmy się w swoim pokoju na cztery spusty. Moje tętno wynosiło chyba dwieście. Ja zawsze wiedziałam, że oni mają nasrane w głowie, ale żeby drzeć się w piwnicy i gadać do samych siebie? Co to, terapie antyschizofreniczne?
Dyszałyśmy jak dwa psy. I wtedy zmarszczyłam brwi.
Nie ma ich w pokoju ― rzekłam lakonicznie, patrząc na Ewelinę.
Kubiak szybko odczytała moje spojrzenie i już po kilku sekundach nasza sypialnia stała pusta, a kosmetyczka pozostała uboższa o czerwoną szminkę.

Chłopcy wrócili dokładnie o siedemnastej zero cztery i dowiedziałyśmy się o tym w trybie natychmiastowym. Uroczy, donośny krzyk Nialla dał nam o tym znać, skoro tylko weszli do swojej sypialni. Zachichotałyśmy cicho, nasłuchując uważniej, ale nie dane było nam cieszyć się tą rozkoszną chwilą, jako że w tym samym momencie huknęły nasze drzwi. I chociaż bardzo chciałyśmy, nie mogłyśmy wybuchnąć gromkim śmiechem. Pięciu terminatorów w jednym pomieszczeniu to wystarczający powód, by się nie śmiać.
RESTLESS! ― zagrzmiał stojący na przedzie, rozgniewany Horan. Wydawał się nawet bardziej umięśniony od tej złości. Urósł w oczach.
Tak właśnie się nazywamy, słuchamy cię, Niall ― powiedziałam, mrugając niewinnie rzęsami. To tylko dolało oliwy do ognia. Aż go Liam i Zayn musieli przytrzymać. Harry jedynie obserwował, a Lou chichotał, schowany z samego tyłu.
CO. ZROBIŁYŚCIE. Z. NASZYM. POKOJEM?!
Calm down, Niall, weź kilka głębokich wdechów i…
NIE! ― Payne zdecydowanie nie potrafił uspokajać ludzi, a już na pewno nie Irlandczyków. ― One… one mi schowały moje jedzenie! ― Blondas wydał się prawie zrozpaczony.
I zabazgrały lustro ― dodał gniewnie Malik.
Już nie wspomnę o moich notatkach ― burknął Łyżka. ― Wszystko zamalowane jakimiś głupimi rysunkami.
Ja tam nie narzekam ― rzekł Styles, bawiąc się swoim telefonem. ― Przynajmniej mam porządek, choć ktoś musiałby teraz poodkurzać kocią sierść z mojej kołdry.
Zapadła cisza. Jak jeden mąż spojrzeliśmy na ukrytego za wszystkimi Louisa.
No co? Mnie nic nie zrobiły. Tylko mam zadziwiająco dużo skarpetek w swojej szafce…
Twarz Horana złagodniała i po chwili wszyscy zajmowali jakiś kąt do siedzenia w naszym pokoju. Nie wiedzieć czemu, poczułam znaczną ulgę. Wróciły nasze typowe rozmowy, żarty i przemyślenia. Podczas krótkiej, niekrępującej ciszy w gawędzeniu wszystko to skwitował Blondas ogólnym stwierdzeniem:
A ja to bym zjadł batona!
Rozległo się kilka westchnień. Na twarzy Liama dostrzegłam zaś zmarszczkę koncentracji.
Skąd wiedziałyście o Jimmym?
A to jakaś wielka tajemnica zawodowa? ― odparła pytaniem na pytanie Ewelajn.
Nie, tylko Video Diary to miał być taki raczej… no wiecie, cichy projekt…
ViviVI CO? ― wyrwało mi się.
Nie mogłam się powstrzymać ― musiałam z głośnym plaskiem zrobić fejspalma. Ich pseudokreatywność była w pewnym sensie żenująca i zabawna jednocześnie. Jak suchary Strassburgera, o! Bo i kto to widział ― robić internetowe pamiętniki! Z czego? Co oni tam opowiadają? Hej, jesteśmy One Direction, dziś, podobnie jak wczoraj, cały dzień zbijaliśmy bąki, a Niall puścił jednego tak głośnego, że Zaynowi lusterko wypadło z rąk… Video Diary, a niech mnie ręka Boska broni!
Koło dwudziestej poszłam wziąć wieczorny prysznic, a Ewelina zabawiała nasze towarzystwo ― raczej zbyt wiele roboty nie miała, jako że nasze towarzystwo potrafiło świetnie zabawić się samo. Głośno było jak w ulu, ale to kwestia przyzwyczajenia ― w przypadku One Direction liczbę członków podczas rozmowy mnożyć należy razy trzy, tak więc w naszej sypialni siedziało zawsze siedemnaście osób. To by wyjaśniało, dlaczego czułam się, jakbym prowadziła przedszkole…
Kiedy wyszłam z łazienki, zastąpiłam Kubiak, która teraz z kolei postanowiła wziąć kąpiel. Chłopcy jednak zmyli się do siebie, każąc zjawić się w salonie za godzinę. Wzruszyłam tylko ramionami, zanurzając się w lekturze Cudzoziemki Marii Kuncewiczowej, kiedy Horan oznajmił mi to na odchodnym.
Punkt dwudziesta pierwsza trzydzieści gromadziliśmy grupowo tłuszcz, płaszcząc zady na kanapach w salonie wypoczynkowym i rozmawiając przy tym o wszystkim, co nie dotyczyło jutra. Byle tylko nie myśleć, że w sobotę znów występ i stres. Nie taki, jak przy pierwszym razie, ale jednak silny, a na pewno dla mnie. Posiadanie mojej psychiki było równoznaczne z samobójstwem. Fakt, że wciąż jeszcze żyłam, winien być udokumentowany w Księdze Rekordów Guinessa, gdzieś w okolicy pierwszej dziesiątki, no, ewentualnie przymrużyłabym oko na piętnastkę.
A wiecie co? ― zagadnął Blondas z miną znudzoną, podpierając policzek na ręce i rozciągając w ten sposób śmiesznie twarz.
Wiemy ― odparliśmy chóralnie. ― Zjadłbyś batona ― dorzuciłam samotnie znad książki. Ach, te powieści psychologiczne, tak pełne monologów!
Skąd wiedzieliście?! ― zdumiał się Horan.
Postanowiłam zareagować.
Nie wiem, powtórz to pięćsetny raz, a może sam zrozumiesz…
Weźcie się, burżuje! ― żachnął się Niall. ― Burżuazji mówimy „NIE”! JB na sto procent!
Aż Styles we własnej osobie ściągnął brwi. Byłam poruszona jego zdolnością myślenia, naprawdę! Nie sądziłam, że pod tym czarnym lasem równikowym kryje się jakiekolwiek mózgowie! O, Merlinie… Czy mój umysł będzie w stanie znieść tyle szokujących informacji w ciągu jednego dnia?!
JB?
Jem Bułki na sto procent.
Wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
Dochodziła dziesiąta wieczór, a moje powieki zrobiły się ciężkie jak hantle Pudziana, w związku z tym oznajmiłam towarzystwu, że wybieram się do wozu, jako że morzy mnie potrzeba snu. Ewelina postanowiła pójść ze mną, choć ja jej nie ciągnęłam ― zrobiła to z własnej, nieprzymuszonej woli. Tego wieczoru nawet nie rozmawiałyśmy zbyt wiele w łóżkach. Padłyśmy jak kawki.

Słyszałam, że we śnie robi się różne dziwne rzeczy. Ludzie najczęściej mówią, że ich wyobraźnia senna jest tak dzika jak żadna inna, ale potem słuchają o moich marzeniach i zmieniają zdanie. W każdym razie ― kiedy przymierza się klaunowi pantofelek Kopciuszka, to czy skądś może dochodzić dźwięk gitary? Nie, biorąc pod uwagę fakt, że klaun ten siedzi na krześle pośrodku lasu i ma przerażający uśmiech na nienaturalnie bladej twarzy. Zatem ― jak mógłby się tam znaleźć mój Johnny? Odpowiedź może być tylko jedna: to podświadomość zaczyna powoli łamać barierę i umożliwia rzeczywistości przebić się do mózgu. Sad but true. Choć raczej tragedia, zważywszy na fakt, że sen to jedyna okazja do ucieczki przed szarą codziennością. W moich snach pojęcie takowej szarzyzny nie miało racji bytu.
Uchyliłam jedno oko. Dlaczego Ewelina jest tak ładnie ubrana, siedzi przy moim łóżku z uśmiechem na twarzy i… i…
Z wrażenia zerwałam się z poduszki.
― …niech żyje, żyje naaam …Nieeech żyje naaam! Sto lat, starucho!
Pierwszy grudnia to zawsze ten dzień, kiedy kły mam suche jak pieprz. Tego roku zaczęłam od samej pobudki. Nie sądziłam, że ktokolwiek będzie pamiętał. Zwykle to dzień jak każdy inny, tyle że więcej razy jest się w centrum uwagi, a tu… Sprytne!
Dziękuję! Teraz już wiem, po co były ci te lekcje gry na gitarze ― odezwałam się. ― Ty kombinatorze!
Jakież było jednak moje zdziwienie, kiedy podała mi małą paczuszkę, starannie zawiniętą w piękny papier.
Was ist das? ― Piosenka piosenką, ale… TO?!
Otwórz wszystkie dopiero po północy, dobrze?
Wszystkie?!
Nie minęła nawet jedna, mała, biedna sekunda, a nasze drzwi o mało nie wyskoczyły z zawiasów, kiedy rąbnęła nimi piątka niedorobionych Pavarottich, z wypiętą piersią grzmiących tę samą piosenkę, tylko w innej wersji językowej. Co gorsza, nasi śpiewacy operowi od siedmiu boleści także mieli różnorodne torebki i pudełka. Zaskrońce jedne.
Cóż, chcąc nie chcąc muszę przyznać, że byli niesamowicie oryginalni w życzeniach. Tak bardzo, że czasem kompletnie mnie zatykało. Mnie, świra numer jeden w Europie i na świecie.
Pamiętaj, żeby zawsze myć ręce po siku i kupce ― paplał Niall pouczającym tonem mamusi sześcioletniego dziecka. Z nas dwojga to on należał do facetów, HELLOŁ! ― I nie jedz kurczaka w KFC, mają niedobre. Polecam Nando's!
Zaś z kolei Harold, jako this thrifty one, rzekł jakoś tak:
Ćwiczenia oraz dieta to w twym życiu tylko detal. Tak naprawdę ważne są: muza, seks i pełne szkło!
(Szukałam gałek ocznych w oczodołach, ale stwierdzono ich brak, mimo to uśmiechnęłam się i obiecałam dostosować.)
Żebyś została wreszcie zauważona ― życzył mi Zayn. Chyba zaczynałam się topić jak masło na słońcu. W dzień urodzin Karolina Borejko staje się kimś innych. Tak innym, że jej rodzona matka nie poznaje! ― Serio mówię, masz talent! Także tego, no. Ach, no i nigdy nie rezygnuj z tych kosmetyków oczyszczających naprawdę ci pomagają.
Louis westchnął ciężko, u końca wydechu udając konia, w dłoni dzierżąc moją dłoń i zastanawiając się głęboko.
Wesołych świąt, smacznego jajka, życzy ci Gustlik Nolewajka!
Dziwnie poczułam się dopiero wtedy, kiedy wszyscy rozmawiali, tworząc przyjemny gwar, a w kolejce został tylko Liam. Przełknęłam głośniej ślinę. Rany, ale tu gorąco, pomyślałam, falując górą z piżamy. Moje dłonie jednak i tak były lodowate jak diabli.
Uśmiechał się. Usiłowałam to odwzajemnić, ale już sobie wyobrażam efekty… Opłakane to eufemizm, moi drodzy. Kiedy uścisnął mi rękę, omal nie eksplodowałam z ciepła. Dżizys, czy on siedział na kaloryferze?!
Wiesz, ja… ja w sumie nie mam pojęcia czego ci życzyć ― wyznał, drapiąc się zakłopotany w potylicę. ― Lubię cię taką, jaką jesteś i życzę ci jak najlepiej codziennie, nie tylko w urodziny. O, chyba wiem, co by ci się spodobało. ― Jego wyszczerz był… był… Nieistotne. ― Życzę ci, żebyś potrafiła zgarniać gwiazdy grabiami. To byłoby wyczesane!
Roześmialiśmy się na głos.
Dziękuję ― wymamrotałam, czując wysoką temperaturę twarzy.
Ni stąd, ni zowąd, Payne… mnie przytulił. Oczywiście, że go za to znienawidziłam, tylko w urodziny nie wypadało. Zeżrę go jutro, postanowiłam w duchu.
Niestety, dalsza część dnia nie była już tak przyjemna. Praca, praca i jeszcze raz praca. Choć ― szczerze powiedziawszy ― i tak nie umiałam się skupić na zajęciach. Doszłam jednak do tego, co stanowiło powód dziwnego zachowania moich kumpli. Pewnie chodziło o nabycie prezentu, a w naszej sytuacji samotne wyjście na ulicę było równoznaczne z samobójstwem, jako że przypominało rzucenie się prosto w paszczę lwa. I to nie byle jakiego, olbrzymiego i głodzonego od tygodnia. Dlatego zajęcia z Yvie pamiętam jak przez mgłę. Dopiero wspólny pobyt w naszym salonie wypoczynkowym przyniósł mi jakieś ożywienie. Unfortunately, musiałam się pocieszyć samą jego wizją, jako że każdy z osobna padał z nóg. Ten czwartek był najbardziej pracowitym czwartkiem w całym moim życiu. Musiałam być wyrozumiała. Niech mają ten cholerny dzień dobroci dla zwierzyn leśnych…
Mogę opowiedzieć kawał? ― wymruczał Styles z końca kanapy, obok Ewelajn, ledwo otwierając przy tym usta.
Nie czekając na flegmatyczną odpowiedź, powiedział:
Jak nazywa się murzyn z kokosem w dupie?
Czekał na napięcie w oczach słuchaczy, otrzymał jednak sflaczałość. Mimo to odparł:
Bounty.
Zmęczenie odebrało nam władzę w kończynach.
Suchar ― stwierdził Zayn bezapelacyjnie. Za nim to samo powtórzyła cała reszta, pomijająca nerda Payne'a, który czytał podręcznik do algebry z zaciętością blondynki studiującej instrukcję obsługi pilota. Samolotu, oczywiście.
Wszyscy spojrzeliśmy w kierunku Łyżki. Zdał sobie z tego sprawę po upływie kilku sekund. To prawie zabolało.
X nie wyjdzie dwanaście?
Zaczęły się jęki i marudzenie o tym, że ktoś przedawkował naukę. Ja tam go podziwiałam za tę siłę do uczenia się po takim treningu. I NIC POZA TYM, SWATY JEDNE I NIEROBY!

Tydzień czwarty głosowych zmagań uważam za udany. Dzięki tematyce Beatlesowej mogłyśmy się popisać wykonaniem Yesterday, na dodatek odpadły Belle Amie oraz Katie Weissel. Kto by pomyślał, hmm? My i X-Factor, i to jak wysoko! Jeszcze tylko dwa tygodnie i trzeciego finał!
Zgodnie z obietnicą, minutę po północy w piątek, kiedy Ewelina spała jak zabita, zaczęłam otwierać otrzymane paczuszki. Na pierwszy ogień poszła jej. Podarowała mi śliczną zawieszkę w postaci serca do przełamania. W jednej połówce była niebieska cyrkonia, również serce, w drugiej było ono wydrążone. Nie dawaj byle komu, przeczytałam na małej karteczce na dnie pudełka. Następne było Zayna. Otworzyłam torebkę i wyjęłam z niej obrazek dwóch Żydów liczących pieniądze. Zaraz zaczęłam kombinować, jak go zawiesić nad łóżkiem. Kolejny należał do Louisa. Ze zdziwieniem odkryłam, że to… lalka Barbie. Znalazłam też kartkę.
Droga Bored,
dałem ci to właśnie, bo wiem, że uwielbiasz róż i plastik. No i to taka pamiątka (i przestroga jednocześnie) po pobycie w naszej szafie. Zayn mi tu za uchem teraz marudzi, że mam cię od niego przeprosić, że prawie się udusiłaś. No, w każdym razie ― najlepszego!
Louis.
I Zayn.
Zachichotałam pod nosem, kręcąc głową.
Styles dał program do karaoke, a Niall kartę VIP do Nando's za szkłem z dopiskiem: Znaj litość pana. To moja własna. Na drugą taką będę musiał cały rok ciężko harować. Ale i tak cię lubię, wiesz o tym, nie? Na końcu pozostał mi prezent od Liama. Nie rozumiałam dlaczego tak szybko bije mi serce. Pudełko jak pudełko, myślałam, co w tym takie… W MORDĘ JEŻA!
Musiałam przytrzymać oczy, żeby mi przypadkiem nie wypadły z orbit.
W eleganckiej, małej saszetce spoczywał wisior. Jego zawieszka miała okrągły kształt. Ze zdumieniem odkryłam, że się otwiera. Nacisnęłam mały guziczek. Wewnątrz było nasze wspólne zdjęcie. Zrobili nam, kiedy spaliśmy w jego łóżku, a po paru godzinach nienawidziłam jego etażerki. Wyglądaliśmy jak dwaj żule po libacji, ale i tak coś mnie ścisnęło za serce. Dostałam do tego ładną kartkę.
Wiem, pewnie nie w twoim guście, bo ty nie jesteś z tych sentymentalnych. Pomyślałem jednak, że chciałbym, żebyś po programie mnie zapamiętała. Mnie, moich kumpli… wszystkich. Niestety, wszyscy byśmy się nie zmieścili na jednym zdjęciu na tyle, żeby być widocznymi, dlatego wybrałem nasze jedyne, ale za to najśmieszniejsze zdjęcie. Zdaje sobie sprawę z tego, że już nie lubisz mojego stolika, ale wciąż mam nadzieję, że łóżko tak (bez podtekstów).
Jeszcze raz ― wszystkiego najlepszego!
Natychmiast ubrałam wisior, ale wiedziałam, że muszę się położyć, inaczej byłabym nieprzytomna. Nie mogłam zasnąć do samej czwartej…

Teraz majaczy przede mną tydzień piąty. Tak, witaj, rocku! Tylko… dlaczego właśnie posmarkałam sobie notatki od Agi B.?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz