poniedziałek, 23 lutego 2015

13. No to LU GO! (ciastka z witaminami i błonnkiem...)

W poniedziałek wstałam ― cytując moją mamę ― jak zdjęta z krzyża. Głowa ciążyła mi jak głaz Syzyfowi, mięśnie były osłabione, a kości bolały, jakbym się w nocy z kimś zmierzyła solo. Z wielką niechęcią zwlekłam się z łóżka, działając jak zombie ― zgarbiona i ledwo mrugając oczami. Najważniejszym punktem programu poniedziałkowego stało się przetrwanie. Stanowiło ono cel nadrzędny. Nawet nieszczególnie przykładałam się do śpiewu, za co Yvie wielokrotnie przywracała mnie do porządku. Z miernym skutkiem. Fakt, trochę się ożywiłam, ale główna zasługa w tym emisji głosu pani Burnett, nie jej subtelnych, uszczypliwych aluzji co do moich nocnych zajęć. Kiedy ja poprzedniego dnia byłam tak zmęczona, że zasnęłam o dziewiątej! Nie ma więc mowy o nocnym myszkowaniu po domu.
Z chłopakami spotkałyśmy się dopiero przy obiedzie, ale ich widok natychmiast mnie pobudził. W całkiem negatywnym sensie. Świergolili jak zakochane nastolatki, a na dodatek Liam znowu ulizał się na Biebera. Jak mamę kocham, wywalę mu tę prostownicę! Zakładając, że jej używa. A co, jeśli nie ma loków? Co, jeśli moje marzenia o uroczej czuprynce Payne'a to tylko… czcze marzenia?
Z tego niewyspania zaczynam już chyba bredzić, przemknęło mi przez myśl. Sekundę później wpadłam na pewien pomysł. Skoro tylko spostrzegłam, że talerze wszystkich moich znajomych są puste, pod pretekstem skorzystania z ubikacji, pobiegłam do Jaskini. W zasadzie nie skłamałam ― wiadro przetrzymywałyśmy w łazience. Pozostało czekać aż wrócą. W oczekiwaniu na ich powrót usiadłam na łóżku, dając chwilę wytchnienia mięśniom.
To był już piąty tydzień wokalnych zmagań w X-Factorze. Brytyjskim. My… śpiewałyśmy i rozmawiałyśmy z otoczeniem po angielsku, i to zupełnie tak, jakbyśmy się tu urodziły, jakby nie istniały niezrozumiałe dla nas słowa, wyrażenia, slangi. Może się to wydawać dziwne, ale fakt ten nadal nie dotarł do mojej świadomości. Żyłam jak we śnie, w alternatywnej rzeczywistości.
Uśmiechnęłam się pod nosem na myśl o chłopakach. Kto wie, pomyślałam, być może za parę tygodni cała wiocha będzie mi zazdrościć, że znam osobiście, przebywałam niemal bez przerwy i jadłam posiłki z jednym z najsłynniejszych zespołów popowych na świecie… Dżizys, fanki mnie zjedzą. Zostanę obiadem wygłodniałych, bezmózgich, plastikowych zombie. Humorze, gdzie się podziałeś?! Mina mi zrzedła do tego stopnia, że odechciało mi się wszystkiego. Prędko jednak odgoniłam dotychczasowe myśli, jako że moje uszy wychwyciły kroki i swobodne rozmowy na schodach.
Z niewinnym uśmiechem i obciążonymi dłońmi za plecami wyszłam im naprzeciw, opuszczając pokój, acz stojąc w pobliżu jego otwartych drzwi. Nawet zamrugałam słodko rzęsami.
Miałam farta. Szedł na przedzie, gawędząc z Eweliną, a zanim ciągnęli się rozgadani Styles, Zayn i Louis. Na samym końcu wlókł się objedzony jak prosię Niall, ledwo trzymając się na nogach z przejedzenia. Położył rękę na brzuchu i wzdychał z bólem. Dobra moja, przemknęło mi przez myśl.
Kolejne sceny wydarzyły się w ułamku sekundy. Zauważył mnie, automatycznie urywając rozmowę z Ewelajn, zrobił wielkie oczy na mój widok, ja puściłam jedną dłoń z uchwytu wiadra, drugą zaś zamachnęłam się z siłą. Kubiak zdążyła umknąć w ostatniej chwili, Harry miał mniej szczęścia niestety i mógł jedynie zakryć twarz rękami; Araber i Czapka się uchylili. Horan nie zdawał sobie sprawy nawet z wrzasku, który potoczył się jednocześnie. Ja zaś tylko stałam i ze zniecierpliwieniem przyglądałam się głowie Liama, z której ― tak samo jak z całej reszty ciała ― spływały litry lodowatej wody.
Zerknęłam z mniejszym zainteresowaniem na jego twarz. Ot, z czystej ciekawości. Pierwszy raz w życiu płonęła. O tak, była czerwona jak dorodna piwonia. Dostrzegłam jego dłonie zaciśnięte w pięści. Oj.
CO TY WYPRAWIASZ, DO CHOLERY?!
Nie zdołałam jednak odpowiedzieć niczego absurdalnego, ponieważ zalała mnie fala głębokiego zachwytu i satysfakcji. Jestem prawie pewna, że moje źrenice osiągnęły kolosalne (jak na nie) rozmiary.
Starannie ułożone, wyprostowane i zaczesane włosy Payne'a nie tylko lekko pociemniały i ociężały od wody; zaszła w nich gruntowna, diametralna zmiana. Zmiana ta wywołała na moich ustach szeroki, nieopanowany uśmiech. Ha, miałam rację! Przyjemne ciepło zaczęło rozpływać się od mojego serca po całym organizmie, wypełniając nawet czubki palców.
Wiedziałam! Ja, kurczaki z rożna, WIEDZIAŁAM!
Wściekły i mokry jak pies Liam zmarszczył brwi w niezrozumieniu, nie oddalając jednak swojego gniewu.
Spojrzałam na czerwone wiadro. Była w nim resztka wody, którą wylałam mu na głowę. Ekipa parsknęła donośnym, serdecznym śmiechem. Li się trząsł jak osika, ale bynajmniej nie ze strachu… Mimo to, urzeczona, wciąż wpatrywałam się w jego włosy.
Jeszcze raz je wyprostujesz, to cię zdzielę twoją własną prostownicą. A później ją spalę.
TE LOKI! Najzwyczajniej w świecie miałam ogromną słabość do facetów w lokach. Nie oznaczało to, naturalnie, że czułam do Payne'a więcej niż powinnam, wy zbereźne, romantyczne stwory, ale dobrze było wiedzieć, że ktoś inny niż menda Styles posiadał ten… ekhem, pociągający walor. *
Śmiejąc się do rozpuku, rozeszliśmy się do własnych pokoi.
Najciekawsze i tak wydarzyło się później.
Koło szesnastej zachciało nam się słodyczy; o tej porze na stole w jadalni zwykle stały ciasta, cukierki i inne wysokokaloryczne bajery wraz z wielkim dzbanem soku pomarańczowego, więc bez większych obaw o brak zapasów cukru na pokładzie zeszliśmy na dół. W salonie siedziało kilka osób, w tym dwie ze znudzeniem oglądały bezsensowną, brytyjską telewizję, w której leciało jeszcze większe gówno niż w polskiej. Z niemałym hałasem zajęliśmy miejsca przy stole, jak dzieci wymachując nogami na krzesłach przy wcinaniu łakoci. Styles ograniczył się tylko do małego kawalątka szarlotki, bo ― jak stwierdził ― jest na diecie. Na nieszczęście znajdował się blisko mnie i ze złośliwym uśmieszkiem przypatrywał się mojemu łapczywemu pochłanianiu kolejnych zbędnych kalorii. Ewelina siedziała zaraz po mojej prawej (on po lewej, za rogiem stołu), więc nie rozumiem tego dziwnego zainteresowania moją osobą. Osobą, która przy Kubiak jest fe. I bez niej także.
Wiesz, jesteś taka seksowna, kiedy jesz… ― zironizował, udając prawie-podniecenie, rozwalony na pół stołu. W dalszej części jadalni chłopcy biegali, starając sobie nawzajem wrzucić ciasto za koszulkę lub walcząc na widelczyki.
Zazgrzytałam zębami, zaprzestawszy żucia na moment. Nie skomentowałam tego jednak, bo moją uwagę przykuł śmiejący się Liam. Wciąż miał splątane, niesforne, brązowo-blond loki. Na kilka minut zapomniałam o wrednej naturze Barana i o całym Bożym świecie. Podkreślam, że rzecz idzie o włosy, tylko o włosy, nic więcej. ZROZUMIANO? I tak wiem, że nie wierzycie. A szkoda, szkoda!
U nas Anglii liposukcja jest w sumie niedroga ― odezwał się znowu, niepytany.
Spiorunowałam go wzrokiem. W wyobraźni miałam te dające ulgę obrazy wielkiej, krwawej masakry.
Styles. ― Mój głos mimo to zabrzmiał dość łagodnie, z nutą złośliwości. ― Przysięgam, że gdybym miała różdżkę, wetknęłabym ci ją w odbyt i wypowiedziała Expelliarmus.
Ewelina wybuchła szczerym, donośnym śmiechem, a reszta zespołu zaprzestała swoich czynności. Podeszli do nas i przysiedli się. Każdy z nich był uśmiechnięty. Liam zajął miejsce naprzeciw Stylesa, a więc po prawej Ewelajny, za rogiem stołu. Obok niego przyklapnął Niall, wzdychając ciężko (ja nie mam pojęcia, jak on wcisnął jeszcze tyle ciasta…). Koło Barana usadowił się Zayn, a Louis wcisnął się na jego kolana. Horan dwukrotnie zabierał się do powiedzenia czegoś mądrego, ale za każdym razem przerwało mu moje kichanie. Czułam się naćpana, bo zaczęło mnie wszystko śmieszyć.
Nie chce mi się śpiewać ― oznajmił, po czym z jękiem uderzył czołem w blat.
To rapuj ― odparł Styles, po czym parsknęliśmy śmiechem.
Zawsze możesz tylko poruszać ustami ― rzekł Malik. ― Nie obrazilibyśmy się. ― W odpowiedzi dostał M&M'sem w czoło.
Kątem oka dostrzegłam, że Payne dotyka się po kieszeniach. O tak, poczucie, że jest się nagim bez komórki… Okropne.
Rozbolał mnie łeb. I to tak nie na żarty. Stęknęłam, ze skwaszoną miną kładąc głowę na stole.
Ja tylko idę na górę po telefon ― oświadczył prawie niezauważalnie Liam i już go nie było.
Westchnęłam, jęcząc pod nosem. Zaczynały piec mnie oczy i zadrżałam z zimna. Błagałam w myślach, żeby to był chory sen. To się nie dzieje naprawdę, powtarzałam sobie w duchu, choć ani grama w to nie wierzyłam. Cóż, nadzieja matką głupich, nic nie poradzę.
Nagle ktoś dotknął mojego czoła.
Wiesz, chyba przyda ci się szybki prysznic i ciepła kołdra ― stwierdziła Kubiak.
O nie, o nie, nie, nie, nie, nie, nie i NIE!
Uderzyłam głową w blat. Chwilę później ktoś pociągnął mnie za rękę, a ja powlokłam się za nim po schodach. W sumie za nią, bo to nadal była Ewelajna. Przed drzwiami przypomniała sobie, że zostawiła kapcie w jadalni i kazała mi już wejść do środka, obiecując, że zaraz dołączy. Zanim to jednak uczyniłam, zauważyłam, że drzwi naszej szafy właśnie się zamykają, choć nie powinny. Najpierw pomyślałam o duchach, ale zaraz potem… Na paluszkach wśliznęłam się do pokoju i delikatnie, powolutku przekręciłam klucz w drzwiach naszej garderoby. Był to jeszcze jeden z tych modeli, które posiadały zamki. Nasz włamywacz nie mógł się zdemaskować, więc nie wydał najmniejszego dźwięku. HA! Niech ginie!
Moja satysfakcja szybko jednak minęła, bo ból głowy dał o sobie znać.
Zrobiłam, jak zaleciła mi Ewelajna ― wzięłam prysznic, po czym prędko wskoczyłam do łóżka, zakrywając się kołdrą pod sam nos. Dochodziła godzina dziewiętnasta. Z wolna zaczął morzyć mnie sen, choć samopoczucie stawało się coraz gorsze… Bałam się tego, jako że nie chciałam zostawiać kumpeli na lodzie. Byłam pewna, że Kubiak zacznie histeryzować, jeżeli się dowie, że tym razem nie będę jej towarzyszyć na scenie. Co gorsza ― groziło nam usunięcie z programu. Myśl ta przeraziła mnie tak bardzo, że gwałtownie otworzyłam oczy. Współlokatorka nuciła jedną z piosenek z naszego repertuaru na piąty tydzień zmagań wokalnych (Please, Mr. Postman), układając ubrania, w których dziś chodziła. Jej długie, brązowe, mokre włosy wyglądały jak przypalone, dyndające spaghetti, kiedy pochylała się nad łóżkiem, żeby pedantycznie złożyć bluzkę. Znów dopadło mnie przyjemne uczucie senności i zamierzałam oddać mu się bez reszty, ale…
NIE SPAĆ, ZWIEDZAĆ!
Mamo, mogę zabić Horana? Mogę? Naprawdę? DAJCIE SPLUWĘ!
Rozsiedli się, gdzie się dało; ktoś nawet bezpardonowo usiadł na moich nogach i gdy łaskawie podniosłam nań leniwy, półprzytomny wzrok, odkryłam, że to Zayn. Czy Arabów nie uczą w ich arabskich szkołach, że siada się tylko tam, gdzie jest miejsce, a czyjeś nogi można złamać swoim zadem? Jeżeli tak, to Malik, zdaje się, był wtedy chory.
To booolii… ― wymamrotałam spod kołdry.
Zignorował mnie, Żyd jeden!
I jak tam samopoczucie, dziewczynki? ― zapytał, żując kawałek soczyście zielonego jabłka. ― Burnett zaczęła się już drzeć?
Ona się nigdy nie drze ― wymamrotałam ponownie. ― A samopoczucie do dupy.
Przyjrzał mi się dokładniej. Pokręcił nosem, po czym oświadczył tonem znawcy:
Tutaj będzie choróbsko!
Oczy Eweliny momentalnie przybrały wielkość pięciozłotówek. Takich pięciozłotówek z gratisem ― wielkim przerażeniem. Nie chcąc w to uwierzyć, zaczęła zaprzeczać głową.
Oooo nie… Nie, nie, nie, nie i nie, to się nie dzieje naprawdę, błagam…
Zmarszczyłam czoło ze smutku. Moim ostatnim marzeniem byłoby zawieść Kubiak, samą siebie i kibicujące nam pewnie pół Polski. No i panią dyrektor, która teraz najpewniej płaszczyła dupsko w swoim gabinecie, pękając z niewysłowionej dumy.
Beatlesi, a ja z temperaturą i rosnącym bólem gardła miałam to przeleżeć w domu?! MAM NADZIEJĘ, ŻE TO BYŁ ŻART. Bo jeżeli nie, to przewiduję dość spory sajgon.
Niestety, tylko na to się zapowiadało.
Styles kręcił głową ze sztuczną dezaprobatą. Na ten widok chciało mi się wytargać go za te loki i rozbić mu czaszkę o ścianę. Niby żyłam z nim w zgodzie, a i tak wnerwiał mnie, jakbyśmy byli skłóceni od dobrych paru lat. Dlaczego ja ciągle muszę się natykać na takich typków?
Nieładnie, Restless, nieeeeładnie…
Ściągnęłam groźnie brwi.
Jeszcze słowo, barani łbie, a przerobię cię na mydło! ― Mimo iż mój warkot wyszedł całkiem przekonująco, zaraz potem zaczęłam chrząkać i kaszleć jak nienormalna.
Ewelajn z jękiem beznadziei opadła na łóżko i załamała ręce.
Chcesz mi powiedzieć, że mam śpiewać sama? ― spytała, licząc, że zaprzeczę.
― …albo że możemy wylecieć ― dodałam. Zakasłałam parę razy. ― Tak, dokładnie to chciałam ci powiedzieć.
W jej oczach na nowo pojawił się strach. Mnie samej na tę myśl tętno niebezpiecznie podnosiło się, wprawiając w nieprzyjemny stan trwałego niepokoju. Z całych sił pragnęłam dotrzeć choćby do finału, no i… sami wiecie. Nie lubię się przyznawać do takich rzeczy, ale… byłoby dobrze spędzić z nimi kilka tygodni więcej… W końcu nie są aż takim marginesem w całym tym zamieszaniu… o czym zdążyliście się pewnie przekonać.
Dość o uczuciach, zmieńmy temat!
Ewelajna przestała się udzielać, mimo że prowadzona rozmowa znacznie się ożywiła. Louisowi przypomniało się kilka żartów i zabawnych epizodów z jego życia, które z miejsca zaczął opowiadać, więc śmiechu było co niemiara. Potem Niall wspomniał o pierwszych przesłuchaniach, to włączyła się cała reszta… prawie cała.
A co Liam śpiewał? ― zastanowił się Malik, w zamyśleniu obserwując wcinającego chipsy Horana.
Najpierw zapytaj lepiej: gdzie on jest? ― dodał Blondas.
Styles wzruszył ramionami, ładując do ust suszoną morelę.
Pewnie poszedł do tej swojej Danielle.
Czułam się, jakby ktoś uderzył mnie obuchem w głowę. Świat dla mnie zamarł, w myślach powstał chaos na miarę tsunami. Wszystko nagle wydało mi się takie małe, nieważne, dalekie. Cały ten program i inne sprawy. Nie zmienia to faktu, że byłam w szoku.
C-co?! ― wymsknęło mi się, zanim zdążyłam się pohamować.
Zespół wymienił szybkie, porozumiewawcze spojrzenia, po czym zawył jednogłośnie:
Aaa, zazdrosna!
Nie, nie ― zreflektowałam się prędko ― po prostu zrozumiałam: Pewnie nadal łyka hel.
I wówczas wydarzyło się coś, czego nikt prędzej się nie spodziewał i co wprawiło w osłupienie wszystkich zebranych w pokoju. Otóż z naszej szafy rozległo się gorączkowe pukanie. Drzwiczki nadymały się od środka pod naporem niewidzialnej siły, która tym samym wywoływała przerażający hałas.
Każdy po kolei zamarł. Ja starałam się na taką wyglądać.
Parę sekund później z mebla dało się słyszeć niezrozumiałe wołanie. Zrozumieliśmy tylko duszę się, barany i zabiję. Czy można było zdziwić się jeszcze bardziej niż my? Choć bardziej oni. W gruncie rzeczy gadające, rąbiące i ruchome szafy nie są na porządku dziennym, chyba że się wie, co jest w nich schowane prócz tego, co powinno być.
Dlaczego wasza szafa… wrzeszczy? ― spytał Zayn, który wyglądał na odrobinę zaskoczonego całą tą sytuacją.
Zachichotałam i zwróciłam tym sposobem całą ich uwagę na siebie. Wygramoliłam się z łóżka, kopiąc przy okazji Arabera po zadzie, jako że zrobił sobie z moich nóg siedzenie, i podeszłam odważnie do mebla. Przekręciłam z pełną satysfakcją kluczyk. Ułamek sekundy później na naszej podłodze wylądowało ludzkie żywe ciało. Co więcej, ciało to było czerwone na twarzy z gorąca i wściekłości.
Dlatego ― odparłam Malikowi z uśmiechem. Nie mogę powiedzieć, by to samo czuli pozostali. W nich było całe multum niesamowicie sprzecznych emocji.
Liam odwrócił się do mnie z zamiarem zabicia. Drugi raz w tym dniu.
CZY TY MASZ RÓWNO POD SUFITEM?! ― wrzasnął. Muszę przyznać, że nawet wtedy idealna miękkość jego barytonu została zachowana.
Było nas nie szpiegować ― odpowiedziałam ze stoickim spokojem i rękami założonymi na piersiach.
Jaa… ― Dziwnym trafem trochę się zmieszał. Zupełnie, jakby mu zabrakło argumentów… ― Ja tylko… chciałem zobaczyć jakie macie ciuchy.
Jasne. Zamykając się w szafie.
Zmieszał się i właśnie miał wymyślić jakiś słaby argument na poczekaniu, ale rozległo się głośne kichnięcie z mojej strony i nagle wszyscy zapomnieli o Paynie w naszej garderobie. Potem już tylko mnie usiłowali zmusić do pójścia do lekarza, co ― niestety ― po pół godzinie im się udało. Nie powiem, żebym była zadowolona; tutejsza Piguła była dziwnie nadopiekuńcza, załadowała mi plik tabletek i tryliard zaleceń, a na dodatek usadziła do końca tygodnia w łóżku. Cudem zdołałam ją przekonać, żebym mogła siedzieć chociaż za kulisami w sobotę! Oficjalna diagnoza brzmiała: angina. Wszyscy uciekli z pokoju, nawet Ewelina. W zasadzie ją rozumiem, bo biegła załatwić nasze pozostanie w programie, co wydawało się być mission impossible. Wróciła po godzinie, zdyszana, ale zadowolona i przerażona zarazem.
Będę musiała sama śpiewać ― mamrotała w letargu. ― Sama, samiutka, bez Karoliny…
Biedaczka, tak się zestresowała, że nie potrafiła normalnie funkcjonować, zupełnie jak ja przed pierwszym naszym występem. W sumie wcale nie jestem tym zaskoczona; sama pewnie przeżyłabym ten okres na psychotropach. Bez ― tylko w szpitalu psychiatrycznym.
No Direction i Ewelajn skutecznie przykuli mnie do łóżka, grożąc surowo w razie jakichkolwiek protestów. Kubiak regularnie sprawdzała godziny przyjmowania moich leków, przynosiła mi lekkie posiłki i dostarczała kolejne wagony chusteczek. Nie dziwiła mnie jej opieka, uważałam to za coś naturalnego, bo i ja postąpiłabym tak samo w odwrotnej sytuacji. Najbardziej zaskakująca rzecz wydarzyła się w środę.
Ewelina wstała tego dnia wcześnie rano, obudziła mnie, bym wzięła odpowiednie piguły, a sama poszła się doprowadzić do względnego porządku. Usiłowałam na nowo zasnąć, jako że było kilka minut po siódmej, ale nie bardzo potrafiłam. Wierciłam się w pierzynie jak owsik, do snu nie zbliżając się nawet na krok. Z westchnieniem wygramoliłam się z łóżka i wpakowałam do łazienki, żeby załatwić to, co konieczne, kiedy moja współlokatorka ją opuściła. Później z westchnieniem zabrałam się za czytanie lektury szkolnej, która znużyła mnie prędzej niż podejrzewałam. Koło ósmej Kubiak zeszła do jadalni na śniadanie, po czym przyniosła mi dwa tosty z Nutellą. Po powrocie pozbierała najważniejsze rzeczy, przypomniała o wzięciu kilku lekarstw o wyznaczonej porze i wyleciała jak strzała na zajęcia z Yvie. Pozostało mi umierać z nudów aż do dwunastej. Cieszył mnie fakt, że w poprzednim tygodniu skończyły nam się zajęcia z emisji głosu, bo oznaczało to pozostanie na dłużej w gronie przyjaciół.
Dochodziła jedenasta; za oknem, które miałam tuż obok siebie, pogoda nie była wcale bajkowo zimowa, tylko jakaś szara, wyprana z kolorów. Od kilku dni nie widzieliśmy ani grama słońca, co zaczynało się coraz mocniej odbijać na naszym samopoczuciu. Na ten przykład Zayn nie przestawał się rozstawać z lusterkiem i zrobił się nerwowy; Niall zasypiał na każdym wolnym skrawku podłogi i tym samym ograniczył jedzenie; największym zaskoczeniem okazał się jednak Styles, który… zaczytywał się w książkach o matematyce. Tak, to zdecydowanie był syndrom zaawansowanej depresji słonecznej.
Z zamyślenia, w jakie popadłam wpatrując się w śnieg, wyrwało mnie pukanie do drzwi. Zdumiona podniosłam się do pozycji siedzącej i zawołałam proszę! do niespodziewanego gościa. Ze zniecierpliwieniem wpatrywałam się w wejście.
Gdy klamka drgnęła, a skrzydło się odsunęło, zamarłam. Dosłownie przykleiłam się do ściany, o którą opierałam plecy i prześcieradła, na którym spoczywał mój szlachetny zad.
Hej ― bąknął nieśmiało, drapiąc się w tył głowy. ― Mogę?
Przez dłuższą chwilę gapiłam się jak przysłowiowe ciele na malowane wrota, by w efekcie finalnym wydukać coś w tym stylu:
Gdzie reszta?
Uśmiechnął się.
Skończyliśmy próbę. Harry wyskoczył na miasto coś zjeść z Zaynem, a Niall i Louis ćwiczą swoje solówki ― odparł. ― To jak, mogę zostać?
Ja-jasne, siadaj. ― Przesunęłam się w lewo, robiąc mu miejsce.
Liam zamknął najpierw drzwi, a potem dosiadł się do mnie całkiem swobodnie. Czy tylko ja robiłam się dziwnie spięta w jego obecności? Może go tak naprawdę nie lubię, przemknęło mi przez myśl, ale od razu odrzuciłam tę opcję.
Jak się czujesz? ― rzucił lekko, podciągnąwszy do klatki piersiowej jedną nogę zgiętą w kolanie. Spojrzał na moją szafkę nocną, która zasypana była medykamentami najróżniejszego rodzaju. Zachichotał na ten widok. ― Zdaje się, że nie zginiesz, nawet z głodu.
Może nie z głodu, ale ze wstydu owszem, i to chyba zaraz.
Taa, kilka takich piguł i mogłabym sobie darować obiad ― odparłam, co on skwitował śmiechem.
Westchnęłam po chwili milczenia.
Kurczę, strasznie żałuję, że rozchorowałam się właśnie w tym tygodniu ― powiedziałam, czując, że przyszło rozluźnienie. ― Rock. Przez cały czas odliczałam dni do tej kategorii, a tu wyskoczyła angina. Martwi mnie też, czy przez osłabiony skład nie będziemy miał mniej szans na awans do kolejnego etapu.
Spokooojnie ― odrzekł pewien swoich słów. ― Ewelina to twarda sztuka, da sobie radę. Swoją drogą ― wiesz, że umówiła się z na dziś z Harrym na grę w siatkówkę?
Nie, to już była przesada! Żeby mi takiego hot newsa nie przekazać… Oj, panna! Bo zaraz powieje Syberią! To współlokatorka musi się dowiadywać od kolegów, że jej partnerka romansuje na hali sportowej z… kumplem? W zasadzie już dawniej nurtowała mnie kwestia pozycji naszych gwiazdorów od siedmiu boleści w hierarchii znajomości. Znajomi? Nie, zbyt często się widujemy, zbyt wiele rozmów przeprowadziliśmy. Koledzy? Ale koledzy nie wpadają sami i nie urządzają damsko-męskich piżama party z opowieściami z dzieciństwa. Przyjaciele? Tylko że my nie czynimy sobie zwierzeń, nie rozmawiamy na trudne tematy… A może czas zacząć?
Otrząsnęłam się w duchu. Na zewnątrz moje oczy w dalszym ciągu chciały wyjść z orbit.
Nie! ― krzyknęłam niemal. ― Pierwsze słyszę!
Harry też się z tym trochę krył ― ciągnął w lekkim zastanowieniu. ― Kto ich tam wie…
Zapadła cisza. Kątem oka dostrzegłam, że mój rozmówca zapatrzył się w tytuł dzieła na okładce książki. Tytuł, którego w żaden sposób nie mógł rozszyfrować. Na jego czole pojawiła się zmarszczka i z wysiłku chyba mu się aż loki jeszcze mocniej poskręcały.
Ach, ta jego czupryna.
Jak to właściwie było? ― zagadnął. ― No wiesz, z waszym przybyciem tutaj, do Wielkiej Brytanii.
Zagłębiłam się w długiej opowieści na temat tego, co wy już dobrze znacie ― o projekcie z angielskiego i całym tym splocie przypadków. Zastanawiające jest to, że bez perspektywy czasu nie zauważamy tej przypadkowości. Na co dzień jest to po prostu życie według tego, co w przeszłości skroił nam los. Potem nagle się okazuje, że gdyby nie angielski, gdyby nie projekt, nie Zuza, nie Wembley, nie moja impulsywność…
Pamiętam, jak kiedyś, kilka dni przed przesłuchaniem, szedłem drogą do kuzyna w Manchesterze ― zaczął krótką anegotę, kiedy ja podchodziłam do komody, żeby znaleźć w niej nową paczkę chusteczek. ― Było ciemno, padał deszcz. Usłyszałem czyjś płacz. Spojrzałem w bok i na podwórku jakiegoś domu stała przemoczona i zapłakana dziewczyna. Zauważyła, że się jej przyglądam i krzyknęła do mnie coś w obcym języku, chyba… polskim… ― Mówił coraz wolniej, jakby przypominając sobie coś istotnego. ― Ona w sumie… bardzo mi cię przypominała.
Zamarłam w pół ruchu. Wolno podniosłam głowę znad szuflady i spod byka spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Na moją twarz wpełzał grymas przerażenia. To się nie dzieje naprawdę…
Jesteś pewna, że to nie byłaś ty? ― zapytał. Wciąż się nie odwracałam, ale wróciłam do przegrzebywania zawartości szafki, tym razem nerwowo. ― Przecież mieszkałyście w Manchesterze, a ona była niską blondynką o niemal twoich rysach twarzy…
Nie, skąd ― odparłam niby to szczerze i z pewnością. W rzeczywistości skrzywiłam twarz, jakbym chciała krzyknąć: Mam kłopoty! ― Nie miałabym o co płakać. ― Podniósł tylko na sekundę brwi, ale nie drążył tematu.
Wróciłam, jak gdyby nigdy nic do mojego rozmówcy, który poprosił o dalszą część historii (zatrzymałam się na momencie, w którym byłyśmy po pierwszym przesłuchaniu). Dyskutowaliśmy chwilę na ten temat — jemu także ten splot wydarzeń wydawał się ciągiem czystych przypadków. Podobno to decyzje, które podjęliśmy, czynią z nas tych, którymi jesteśmy. Gdy rozmowy przycichła, popadłam w krótki letarg.
O czym myślisz? — zagadnął mnie, gwałtowanie wynurzając z morza myśli.
Zastanawiam się, jak to jest mieć żyrafią szyję — odparłam, mrużąc lekko oczy i patrząc gdzieś w dal. Jeszcze przez moment rozważałam to w duchu, by spytać w końcu: — A ty?
Ach, o głupotach — próbował mnie zbyć.
Posłałam mu spojrzenie numer dwieście pięć: Nie wierzę ci, stary. Cóż, całkiem trafnie je odczytał, bowiem natychmiast się poprawił:
Wyjątkowo tu cicho teraz — wiesz, nikogo nie ma…
Ja nie jestem jedną z tych, co wskakują do łóżka po takim tekście.
Liam podniósł wysoko brwi w geście absolutnego zdumienia, a ja wybuchłam gromkim, serdecznym śmiechem. Nikt nigdy nie wziął mnie tak serio!
Żartuję — odrzekłam. — Znaczy… NIE! Naprawdę nie wskoczę ci po czymś takim do wyra.
Zapadła krępująca cisza, której bałam się jak ognia. Z podniesionym tętnem dostrzegłam, że mi się uważnie przygląda. Koleś, przestaniesz?! Ja się tu czuję NAGA! Ty masz pojęcie, jakie to okropne uczucie?! Pff, gardzę takim nierozumnym plebsem jak on.
O ile bardziej przyspieszył mój rytm serca, kiedy zauważyłam, że do mnie przybliża. Oh shit, OH SHIT! Czy on zamierzał… ja, on, usta, mokro…? Liam, what are you doing? LIAM, STAHP!
Wiesz, że tu — zaczął cichym głosem, ze skupieniem i wielką ostrożnością przykładając palcem do wgłębienia pomiędzy obojczykami — widać twój puls?
Z rozklekotanym serduchem i pewnym opóźnieniem odpowiedziałam:
Wiem, mówiłeś mi kiedyś. — Od razu zakryłam dłonią to miejsce, jakby starając się zatuszować dowody zbrodni. No co? Miał widzieć, że pikawa chce mi wyskoczyć? Po moim trupie!
Koło dwunastej mój szanowny kolega mnie opuścił, co ― o dziwo ― przyjęłam z lekkim rozczarowaniem, ale pomyślałam, że to dlatego, że w ten sposób przepadała moja szansa porozmawiania z kimkolwiek. Pozostało mi czekać na powrót Eweliny… Ona z kolei wróciła dopiero po obiedzie, niosąc mi na talerzu najmniej ciężkostrawne części posiłku, co oznaczało, że pozostało mi cieszyć się z zupy ogórkowej. W gruncie rzeczy nie było to takie złe, bo ogórkowa królowała jako moja ulubiona.
A że jestem Karolina Borejko, to musiałam dociec prawdy. Kogo jak kogo, ale MNIE oszukiwać nie wolno. Co to, to nie!
Wybierasz się dziś gdzieś? — zagadnęłam, siedząc w pomiętolonej kołdrze, na której leżał bezładnie laptop, stos chusteczek i całe mnóstwo moich kudłów. Ewelina w tym czasie rozczesywała poplątane włosy przed lustrem nad komodą.
Na spacer — odparła, biorąc się do zaplatania warkocza.
Aha — rzekłam tonem z lekka uszczypliwym. — A czy ten spacer nie nazywa się przypadkiem SIATKÓWKA Z HARRYM STYLESEM?
Zamarła, wpatrując się w swoje odbicie, po czym nagle odwróciła się na pięcie, nie zawiązawszy końcówki włosów.
Skąd wiesz? — spytała z przerażeniem i kompletnym zaskoczeniem w oczach.
Uśmiechnęłam się zawadiacko i zamknęłam oczy na chwilę, wzruszając ramionami.
Ma się znajomości. — Splotła ręce na piersiach i już gromiła mnie spojrzeniem, któremu uległam. — Liam tu był i mi powiedział.
Westchnęła, rozluźniając twarz i ciało. Chyba nie sądziła, że do końca pozostanę w niewiedzy! Chociaż… w zasadzie to o to jej chodziło. Pytanie: dlaczego tak strasznie się z tym kryła? Przecież nie byłabym zazdrosna, ja już miałam… eee, nie było tej frazy…
Ostatnio zaczęliśmy więcej gadać i… jakoś tak wyszło, że oboje lubimy wiele rzeczy, na przykład siatkówkę, więc po prostu zaproponował mi małą rozrywkę, bo wie, że jestem strasznie zestresowana tym samotnym występem i… zaraz. LIAM TU BYŁ?!
Przewróciłam oczami z politowaniem.
Nie będzie z tego dzieci — uprzedziłam ją. — O co wam chodzi, hę? Robicie z tego aferę, jakby jego stary był przyjacielem Bin Ladena z przedszkola, proszę was! — Zauważyłam, że odwrócona do mnie tyłem i sprzątająca manatki Ewelajn chichocze. — No co? O CO CI CHODZI?!
Pokręciła głową, nie przestając się śmiać.
O nic, zupełnie o nic…
Gadaj z dupą, a cię obsra.

Nie muszę chyba mówić, ile się nabłagałam naszej Piguły, żeby miłościwie zezwoliła mi na przyjście na występ mojej partnerki. Ile się natłumaczyłam, naargumentowałam… Ostatecznie jednak pozwoliła, ponieważ sama stwierdziła, że mój stan uległ znacznej poprawie, kazała odstawić część lekarstw, ale zaznaczyła, żebym broń Boże nie próbowała spacerować czy — co gorsza — śpiewać. Przez całą resztę tygodnia Liam wpadał do mnie tak często, jak tylko mógł i wyłącznie wtedy, kiedy byłam sama. Niech sobie nie myśli, że ja coś ten teges, oczywiście, że nie. Lubię go, miły jest, nawet bardzo, ale to tylko tyle. Nie mniej jednak schlebiało mi, że nie tylko Ewelina tak szczegółowo troszczy się o moje zdrowie, że też inni o mnie pamiętają. Można powiedzieć, że ona dbała o fizyczność, a on o psychikę, w związku z czym nie wychodziłam na kompletnego świra, a przynajmniej nie bardziej niż zwykle.
Piguła stwierdziła także, że już nie zarażam, więc z radością uświadomiłam sobie, że mogę już samodzielnie schodzić na posiłki. Jakież było moje głębokie zdziwienie, kiedy ujrzałam, że Ewelina siedzi koło Stylesa i — szanowni państwo, proszę przygotować się na news stulecia — CHICHOTAŁA Z JEGO ŻARTÓW. Kumacie mowę? Bo ja w pierwszych paru sekundach zastanawiałam się, czy nie wdepnęłam w szybkoschnący cement, tak mnie zamurowało. Nic to jednak, pomyślałam sobie, rób dobrą minę, udawaj, że nie jesteś zdziwiona. Oczywiście, że nie byłam — ja przechodziłam szok termiczny, wstrząśnienie mózgu czy coś… Poczułam się zaszczycona, kiedy wreszcie zauważyła, że zbliżam się do stołu. Cóż, głośno przełknęła przeżuwany właśnie kawałek ziemniaka w sosie śmietankowym i bynajmniej nie wyglądała na szczególnie ucieszoną. Hmm, a może zwyczajnie nie zdążyła się ucieszyć? Miałam jednak wrażenie, że jestem intruzem, którego nie chcą. Tak czy siak zjeść musiałam, więc uciekać z płaczem do pokoju nie zamierzałam, choć mogłabym. Zawsze robi mi się bardzo smutno w takich momentach, ale cóż począć?
Chciałam zająć standardowe miejsce obok niej, ale szybko się rozmyśliłam. Jak być insektem, to na całego, przeszło mi przez myśl. W zamian za to Liam pomachał mi i poklepał krzesło obok siebie. Wewnętrzna duma kazała mi odrzucić tę FENOMENALNĄ propozycję i usiąść koło Matta Cardle, ale… Ej, no przyjemny z niego gość, niech zna łaskę pani.
Obiad był smaczny, o wiele łatwiej się go trawiło z No Direction i ich rozbrajającym (ja to naprawdę mam dziś dobry mood, jeszcze nigdy nie byłam dla nich tak uprzejma…) poczuciem humoru. Jeść odechciało mi się dopiero, kiedy uświadomiłam sobie, że już piątek. A to oznacza, że za kilka godzin sobota (ach, te mądrości z piosenek Rebecci Black).
OŁ. FAKIN. NOŁZ.

* * *

Wejście do pokoju oznajmił donośny bek Harry’ego Stylesa, który z zadowoleniem poklepał się po zapełnionym po brzegi brzuchu. Nim jednak zrobił kolejny krok w stronę swojego łóżka, gwałtownie przystanął, zauważywszy swoich kolegów stojących w równym rzędzie z rękami założonymi na piersiach. Nie wyglądali jednak na szczególnie uradowanych na jego widok. Baran uśmiechnął się całkiem na luzie, oparł ramieniem o ścianę i spytał jak gdyby nigdy nic:
No co się dzieje, dziewczęta?
Nialla, który chciał się bardzo oburzyć na ostatnie słowo, powstrzymał ręką Liam.
Gdzie byłeś? — spytał tonem surowego ojca Louis.
Rozmawiałem z Eveline — odparł ze stoickim spokojem, podnosząc wyraźniej jeden kącik ust.
To jest Ewelina, matole — wymruczał pod nosem Payne.
O czym? — Zayn w tej postawie wyglądał wręcz przekomicznie. Jak metroseksualny Bin Laden albo i gorzej.
O… — Gotów był wyjawić szczerą prawdę, ale urwał w pół słowa, po czym nagle zmienił ton wypowiedzi: — O czymś, czego nie musicie wiedzieć. Dlaczego tak bardzo was to interesuje? Przecież nie robię niczego nielegalnego.
Tym razem Horan nie wytrzymał, wyrwał się ramieniem spod ręki Liama i podszedł szybkim, gwałtownym krokiem do przyjaciela, niebezpiecznie zbliżając swoją twarz do jego. W oczach płonął gniew. Gdyby mógł, udusiłby swojego rozmówcę gołymi rękami i jeszcze sam zgłosił się na komisariat, z dumą orzekając o własnej winie.
Słuchaj, jeśli tkniesz ją choć raz w niewłaściwy sposób, to zgolę ci te zasrane loczki kombajnem — warknął cichym, niskim głosem.
Styles uśmiechał się wciąż zawadiacko, podnosząc jedynie kącik ust ku górze. Sam splótł ręce na piersiach, nic nie robiąc sobie z pogróżek kumpla z zespołu.
Nic ci do tego — odmruknął z właściwą sobie pewnością w głosie.
Spojrzał po reszcie, która była z lekka skonsternowana jego zachowaniem; nawet jeżeli uważali, że znają Harry’ego, to o tak nieprzyjazne zachowanie nigdy by go nie podejrzewali.
Serio, stary — odezwał się Tomlinson łagodniejszym tonem. — Ona nie zasługuje na krzywdę.
Wywrócił oczami.
Już? Skończyliście? To teraz trujcie komuś innemu.
Zrobił gest imitujący salutowanie i zamknął się na godzinę w łazience.
Reszta zespołu spojrzała na siebie zaniepokojona, ale nic więcej powiedzieć w tej sprawie nie mogła.

* * *

Karolina, wynoś się już, za pięć minut zaczynamy!
Spojrzałam na podwójnie zestresowaną życiem Ewelajn, która tkwiła za kulisami w pięknej sukience, ale na galaretowatych nogach. Blada była jak ściana, pociła się jak szczur i ledwie oddychała. Mało brakowało, a musiałabym ją z podłogi podnosić.
Bez ciebie nie dam rady — panikowała, trzęsąc nogami i patrząc w nieokreślony punkt na ścianie za moimi plecami.
Siedzący za nią na czerwonej, pluszowej kanapie No Direction wyglądali jak jej zupełne przeciwieństwo — roześmiani, pełni optymizmu i zapału. Założę się, że jeszcze trochę, a musieliby im pampersy zmieniać, tak im było wesoło. No tak, myślałam, oni są w piątkę, to im raźniej. Zerknęłam z powrotem na swoją współlokatorkę, która trzymała się na skraju załamania nerwowego. Musiałam ciągle jej przypominać o oddychaniu i zalecałam od czasu do czasu głębsze oddechy, żeby nie odcinała dopływu tlenu do mózgu. Tak pięknie przecież wyglądała, a tak strasznie dążyła do kompletnej klapy na scenie.
Hej, słuchaj — rzekłam w końcu rzeczowym tonem — weźże się w garść, Kubiak. Jesteśmy Restless, tak? — Przytaknęła główką, potrząsając tym samym swoim misternym kokiem z całym mnóstwem brokatu i perełek. — I to oznacza, że się nie poddajemy, tak? I pokażemy TYM WOŁOWYM DUPOM NO DIRECTION, ŻE JESTEŚMY LEPSZE, TAK? — Wywołani przeze mnie z naciskiem zwrócili w moim kierunku oczy i po chwili plotkowali na ten temat ze złośliwymi uśmieszkami przyszpilonymi do twarzy. — Więc spinaj zwieracze i udowodnij światu, że tak naprawdę osłabiony skład to dla nas nie problem! DASZ RADĘ, Kubiak, słyszysz mnie? — Znów potrząsnęła głową, ale przerażenie w jej oczach nijak nie ustąpiło.
Westchnęłam bezradnie, ale świadoma byłam, że nic nie poradzę, jako że przedstawiałam mniej więcej podobny typ człowieka, który w swojej zaciętej upartości gdzieś ma otuchy w chwilach prawdziwego strachu.
BOREJKO, DO JASNEJ CHOLERY, WON NA WIDOWNIĘ!
Yvie Burnett wyglądała na użartą przez szerszenia co najmniej, więc — woląc nie rzucać się do paszczy farbowanego blond wieloryba — posłałam chłopcom i Ewelinie ostatnie pokrzepiające uśmiechy, i dałam w długą, zauważywszy, że moja trener głosu dzierży w rękach miotłę.
Kiedy, wyszedłszy zza kulis na boczną część sceny, spojrzałam na miejsca przeznaczone dla widzów, niemal zasłabłam. Takiej gromady homo neanderthalensis (na lepsze miano nie zasługują) nie widziałam bardzo dawno, ale to nic, wierzcie mi, to nic. Najgorszym był fakt, że zdecydowana większość trzymała w dłoniach transparenty o treści mniej więcej takiej: GO, GO, ONE DIRECTION! lub WE LOVE ONE DIRECTION, ewentualnie I LOVE YOU, HARREH, no ostatecznie ONE BAND, ONE DREAM, ONE DIRECTION. I, powiedzcie mi, jak tu patrzeć i nie zwariować?** Chcąc nie chcąc, musiałam klapnąć zadem w wyznaczonym miejscu w pierwszym rzędzie i słuchać tego świergolenia o tym, jakie Zayn ma piękne oczy, a Louis świetne koszulki w paski. Jezus, położę się w białym t-shircie na grillu i będę miała taką samą, wielkie mi co. Cóż, w wojsku mówią: jak mus to mus.
Usiadłam w swoim czerwonym, pluszowym fotelu jak na szpilkach. Zaczęłam się gorąco modlić, żeby się wszystko udało i żeby Bóg oświecił Ewelinę, że nie ma się co bać. Z nerwów żołądek podszedł mi do gardła.
Światła nagle zgasły, ktoś głośno odliczył ostatnich pięć sekund i program wystartował. Dziś byłyśmy drugie. Jak zobaczyłam uśmiechniętą, sztuczną gębę mielącego bezsensownie ozorem Dermota O’Leary’ego, zmuszona byłam przewrócić oczami. Gdybym to ja zasiadła w jury, on odpadłby jako pierwszy z programu, chociaż jest tylko prezenterem.
Na pierwszy ogień poszedł Aiden Grimshaw. Miły chłopak, całkiem kulturalny, ale ostatnio nie zdarzało nam się jakoś częściej gadać, wyłączając ten jeden jedyny dzień, w którym udało się to przypadkiem. Od tego czasu spotkałam go może raptem cztery razy i przy każdym takim spotkaniu nie wychodziliśmy poza Cześć, co u ciebie? A, to fajnie, lecę na trening, do zobaczenia. Po jego (całkiem dobrym) występie były irytujące reklamy, które z ledwością przeczekałam, leżąc niemal na siedzeniu i nerwowo podrygując nogą. Okropnie korciło mnie, żeby wpaść na chwilę za kulisy i jeszcze chwilę pobyć z facetami i Eweliną, ale tym razem Burnett zamachnęłaby się na mnie tą słynną, czerwoną sofą, a tego mogłabym nie przeżyć. Nie chcąc więc narażać swojego życia, pozostałam na miejscu, chociaż nijak mi się to nie podobało. Co zrobić? Taki los chorowitych!
Gdy reklam ogłoszono bezpowrotny koniec, dostałam herzklekotów. Naprężyłam się i wyprostowałam na jak struna, oczekując kolejnych słów O’Leary’ego. Licząc, że tym razem nie powie niczego bezmyślnego, zdrowo się przeliczyłam.
Witam państwa po przerwie, pierwszy blok reklamowy już za nami… — FEJSPALM, FEJSPALM, FEJSPALM… — …niestety, z powodu anginy Karolina Borejko nie mogła dziś wystąpić ze swoją koleżanką, ale jest z nami na widowni i gorąco kibicuje Ewelinie. Powitajmy ją brawami!
Niespodziewanie kamera została skierowana w moją twarz, uśmiechnęłam się więc mało przekonująco i pomachałam w jej kierunku. Przestań mnie kadrować, bo ci wcisnę to ustrojstwo w odbyt, pomyślałam, machając dalej. Ku mojemu zadowoleniu, ujęcie to nie trwało długo i szybko skupiono całą uwagę na Dermocie. Nerwy rosły we mnie z minuty na minutę, powodując niepohamowaną chęć ucieczki.
— …zobaczymy dziś Ewelinę Kubiak w wykonaniu Please, Mr Postman od zespołu The Beatles. Nie szczędźcie braw dla RESTLESS!
Mogę zostać wróżką albo zwyczajnie mam więcej optymizmu niż otaczająca mnie reszta świata. Zgodnie z moimi przewidywaniami bowiem Ewelajna nie spartoliła absolutnie NICZEGO, wszystko wyszło perfekcyjnie, idealnie uderzała w każdy dźwięk i poradziła sobie chyba lepiej niż gdybyśmy to robiły razem. Jej olśniewający uśmiech oczarował dobrą większą część męskiej połowy widzów — tych w studio, ale i przed telewizorami. W sukience z czarnym gorsetem i spodem przed kolano w kolorze pudrowego różu wyglądała zachwycająco, a misterny pół-kok na rozpuszczonych włosach dodawał jej uroku prawdziwej gwiazdy. W sumie to nawet lepiej się złożyło, że ja nie uczestniczyłam w tym tygodniu — gdyby ludzie znów musieli widzieć moją obleśną twarz, na pewno zawiedliby się bardzo, że nie przeszła ona żadnych zabiegów upiększających. Cóż, pewnie pan Payne miał wiele racji mówiąc ze szczegółami o mankamentach mojej urody. Ale co mam zrobić? Rzucić się pod pociąg? O nie, trzeba zacisnąć zęby i nadal udawać wariatkę, gnając przed siebie.
O wiele gorsza rzecz czekała mnie po występie — oczekiwanie na kolejne reklamy. Chciałam bowiem jak najprędzej uciec za kulisy i żywiej uczestniczyć w tym życiu, które się tam toczyło, bo było ono dla mnie jak drugi dom. Nie byliśmy idealni, ale więź, jaka łączyła nas i ICH — mówię to z bólem serca — stanowiła rodzaj uzależnienia, przy którym ciężko o odwyk. My nienormalne, a oni z radością nadganiali (jestem prawie pewna, że uczeń kiedyś przerośnie mistrza). Lubiłam ich, no, i tyle. Wiem, też mi się to nie podoba, ale byłam kompletnie bezsilna.
Gdy tylko oznajmiono przerwę, zerwałam się jak oparzona i popędziłam w odpowiednim kierunku. Tam stała już rozgadana, wesoła i przeżywająca występ na nowo i w otrzeźwieniu Kubiak. Otaczali ją pozostali uczestnicy, prócz No Direction, bo oni właśnie znikali za drzwiami pomieszczenia z żelaznymi wrotami. Tylko Zayn zdążył mi pomachać na odchodnym — mi, bo Ewelajn była tak zaaferowana, że gadała jak najęta i zdawała się nie widzieć pozostałej części świata. Podeszłam do niej, Matta, Aidena, Cher i Rebecci. Tylko John Adeleye pozostał na uboczu i znerwicowany poruszał bezgłośnie ustami, jakby się modlił lub przeklinał.
— …masakra, myślałam, że umrę ze strachu, serio! Ale mówię sobie: śpiewam dalej i całe szczęście, nigdzie się nie machnęłam.
Dobrze było — oznajmiłam, zaskakując ją nieco, bo wciągnięta w wir rozmowy, ledwie przyjmowała wszelkie dźwięki z zewnątrz.
A ty nie na widowni?
Wzruszyłam ramionami.
Więcej mnie nie będą pokazywać, więc po kiego mam tam siedzieć? Stąd też jest dobry widok. — Wskazałam palcem na szczelinę w ścianie, która dawała widok na scenę.
I wszyscy, jak na komendę, ruszyli we wskazanym przeze kierunku, więc ja jedynie wzruszyłam ramionami, stając przed plazmą. Gdzie pięciu się bije, tam szósty korzysta.
Naszych kochasiów otoczyła niezliczona zgraja tancerzy, wybuchła cała masa „sztucznych ogni”, że zaczęłam się zastanawiać, czy tkwiąc za kulisami, przed telewizorem, nie jestem zagrożona. Latali po scenie, ciesząc się jak sześcioletnie dzieci i sądzili zapewne, że wyglądali oszałamiająco. Dla tych słit thirteen na widowni owszem, ale nie dla żadnej szanującej się kobiety. Na tę myśl uśmiechnęłam się kącikiem ust z satysfakcją. Ja i Ewelina zdecydowanie odpadałyśmy. Chociaż…
Zerknęłam ukradkiem na podekscytowaną, ściśniętą w tłumie tuż przy szczelinie Ewelajnę.
Ona pewnie odpada. Wszystko przez Stylesa i jego wszędobylskie loki. Jestem prawie pewna, że to ich wina! No bo co innego? Bez makijażu to syf na syfie, a zębów też najprostszych nie ma. To już wolę Nialla, jest w nim coś przyjemniejszego, choć z uzębieniem nie powinien się szczególnie obnosić.
O w twarz, Liam zaczął. No tak, człowiek-pierwszy wers… Zachichotałam pod nosem. Dobrze, że u nas nie ma żadnej tego typu reguły.
Po skończonym występie wpadli za kulisy jak tabun zdziczałych koni — równie szczęśliwi i głośni. Ewelina również się ekscytowała, ale ich przegadać to był nie byle wyczyn… Najlepiej nie podchodź. I tak nie dorwiesz się do głosu.
Włączyli reklamy, więc w pokoju zrobił się spory ruch; wszędzie biegali szalenie zajęci technicy, makijażystki omal się nie pozabijały w drodze do uczestników. Na moment spadła na nas gęsta mgła pudrów wszelkiej maści… Gdy wreszcie odrobinę się przeludniło, podeszłam do automatu z napojami, aczkolwiek ograniczyłam się do zimnej wody z dystrybutora. Nie minęło pięć sekund, a tuż obok znalazł się Payne. Nie powiem, że nie, ale od czasu mojej anginy pojawiał się w moim otoczeniu zdecydowanie częściej… Było to dla mnie odrobinę dziwne i niezrozumiałe, liczyłam jednak, że tylko mi się zdaje. A nawet jeżeli nie, to co takiego? Może mnie po… po… polubił… Nie rozśmieszaj mnie, Borejko, mruknął jakiś głos w mojej głowie. Posłałam uśmiech znajomemu, a on to natychmiast to odwzajemnił, prosząc maszynę o latte macchiato. Kawa, fuuuj.
Jak występ? — zagadnął, czekając na pełny kubeczek.
Mój? Wyśmienity — odparłam, chlipiąc powoli zimną, choć — ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu — jałową wodę.
Zaśmiał się i wyjął napój z okienka, skoro tylko automat zapikał.
Pytałem o nasz.
No co ty. — Wywróciłam oczami, starając się nie prześlizgnąć nawet po nim wzroku. Znowu wzruszyłam ramionami. — Dobra piosenka. Summer of ’69, nie? Wyjątkowo nie fałszowaliście. Duży sukces, chłopcy, brawo. Cowell pewnie całą noc będzie gazował mustanga z zachwytu.
Uśmiechnęłam się do niego sztucznie, po czym oddaliłam do jego kumpli, którzy gromadnie otoczyli Ewelinę. Poczułam się w obowiązku chronić jej cnoty, jako że na horyzoncie pojawił się Styles wracając od Lloyd. Komu jak komu, ale jemu akurat zbliżanie do niej powinno być szczególnie zabronione!
Chłopcy nie rozmawiali o niczym fascynującym i tylko czekaliśmy na wyniki. W tym tygodniu miały zostać ogłoszone jeszcze w sobotę, racji jakiegoś wyjątkowo ważnego dla Anglii meczu w niedzielę o tej porze. Czekanie okazało się najgorszą częścią; z nerwów niemal wychodziłam dziurę w podłodze. Czasem zerkałam na znudzonego, opartego o ścianę Liama, a ten wyglądał na porządnie zagniewanego. Na mnie. W pewnym momencie przestałam kołować po pomieszczeniu i zatrzymałam się w bezruchu tyłem do Payne’a.
W moim przypadku takie zachowanie było czymś absolutnie naturalnym — gdy tylko ktoś zanadto się zbliżał, odpowiadałam nieprzeciętną złośliwością. Nie mówię tu, oczywiście, że między mną a nim zaczęło się coś dziać, WY ZBOCZONE, ROMANTYCZNE DZIADYGI, zaznaczam jedynie, co już pewnie zdołaliście zauważyć, że ostatnio częściej rozmawialiśmy. Coś mnie ścisnęło za serce, więc odwróciłam się na pięcie i nieśmiało uśmiechnęłam do stojącego naprzeciw kumpla. Obrócił głowę w lewo, udając, że tego nie widzi.
Jeżu, jaka ja byłam przy nim boleśnie normalna.
Zrobiłam dwa kroki w przód i już znalazłam się na tyle blisko, że wystarczyło. Nadal utrzymywał, że jestem niewidzialna.
Przepraszam — wymamrotałam, z szalonym zainteresowaniem wpatrując się w swoje buty. — Wiesz, ja czasem bywam wredna, ale to nie zależy ode mnie. — Zastanowiłam się chwilę, nadal unikając jego wzroku za pomocą rozglądania się na wszystkie strony świata. — No dobra, zależy. Ja po prostu… Przepraszam.
Gdy odważyłam się spojrzeć mu w oczy, okazało się, że patrzył wprost w moje i jest uśmiechnięty od ucha do ucha. Nie bardzo wiedząc, czy nie przekraczam pewnej granicy, przywdziałam na twarz coś podobnego w wyglądzie. Zachodziłam tylko w głowę, czy nie powiedziałam za dużo… Oczywiście, chodzi mi: czy nie wyznałam przypadkiem, że go lubię. Nie przepadam za obnażaniem się z uczuć.
LUDZIE, WYNIKI!
Wrzask Zayna wyrwał nas z letargu. Liam pobiegł z resztą na scenę, ja zmuszona byłam pozostać tam, gdzie stałam. Westchnęłam z rezygnacją. Po paru sekundach jednak zerwałam się z kanapy i pobiegłam do szczeliny, ściskając kciuki tak mocno, że aż zbielały.
Simonowi oddano głos. Boże, nie proszę cię już, żebym schudła, myślałam, błagam, PRZEJDŹMY! Serce waliło mi jak dzwonnik z Norte Dame w dzwon, a nogi zaczęły drżeć jak osika. Jakbym poruszała się o wacie, nie kościach i mięśniach. Czasowo brałam głębsze wdechy i wydechy, żeby nie paść trupem, bo nikt by mnie nie znalazł jeszcze długo. Wolałabym być z nimi, jakoś raźniej byłoby mi znieść porażkę, mimo że całe No Direction było bardzo, bardzo, BARDZO irytujące.
Cóż, przyznam, że rywalizacja była zacięta — mówił Cowell. — Nawet nie widzę szczególnych różnic między głosami widzów. Świadczyć to może tylko o poziomie blablabla…
Streszczaj się, facet, burknęłam w myślach. Ile można bredzić o programie i głosach? Dajesz wyniki, zostajesz zestrzelony, jeśli się nie spodobają, i idziesz do domu. Żadna sztuka. Nawet ja bym tak potrafiła.
To niesamowite — powiedział, kręcąc głową z rozbawionym niedowierzaniem. — Po prostu nie wierzę, dziewczyny… Jak wy to robicie? A może „robisz”. Restless, jesteście bezpieczne!
Wiem jedynie, że wyszczerzyłam się jak głupi do sera, a potem jakoś tak mi się chłodno i słabo zrobiło, zobaczyłam mroczki przed oczami i… chyba mi się upadło.

Gdyby komuś z waszego otoczenia się zemdlało, za nic w świecie nie klepcie go po policzku. Nie macie pojęcia, jakie to irytujące.
Maybe she’s dead?!
Don’t be stupid, Niall. Her heart’s beating.
Look! She’s waking up!
Faktycznie, uchyliłam powieki i ujrzałam sześć pochylonych nade mną twarzy. Tylko Ewelina wyraźnie ucieszyła się, że tak prędko wróciłam do świata żywych. Minę miałam niezbyt ucieszoną z powodu tych „liści”, które ktoś inteligentny mi sprzedał. Omiotłam ich wszystkich gniewnym wzrokiem i warknęłam półleżąc:
Kto mnie klepał?
Wszyscy, jak jeden mąż, spojrzeli na Ewelajn. Ta zaś uśmiechnęła się przepraszająco i niewinnie, mówiąc:
Sorry.
Pokręciłam głową, ale wstałam, odrzucając po drodze czyjąkolwiek pomoc. Rozejrzałam się po kulisach i jedyną niezwykłą rzecz, jaką udało mi się spostrzec, to przygnębiony, oparty bokiem o ścianę i tyłem do mnie Aiden Grimshaw. Nie musiałam pytać, żeby wiedzieć, kto w tym tygodniu odpadł, bo i z daleka dochodziły mnie siarczyste przekleństwa Johna Adeleye…
Nie zważając na nic i nikogo, podeszłam do Aidena i… po prostu sobie stałam, nie wiedząc co począć. Czułam się w obowiązku powiedzieć COKOLWIEK, jako że rozmawialiśmy kiedyś trochę i… no. Postanowiłam zaatakować z innej strony, dlatego — podobnie jak on — oparłam się o drzwi naprzeciw niego. Milczeliśmy dobrą minutę, on nawet nie podniósł na mnie wzroku. Nienawidzę tego typu sytuacji. Co mu? Myślał, że może tak sobie ignorować szlachtę? Niech zapomni. No HELLOŁ, musi wiedzieć kto go zaszczycił rozmową…
Znudzona czekaniem na reakcję tego marnego plebsu, rzekłam:
Wiem, że nigdy nie będę miała pojęcia, co czujesz, dopóki sama nie odpadnę, ale jeżeli ma to cię pocieszyć, to uważam, że to nie fair. Ty tutaj przyszedłeś wyćwiczony, zdeterminowany. My znalazłyśmy się tu, bo chciałyśmy się (bardziej ja) zabawić, ot, to był głupi żart. To my powinnyśmy odpaść, i to bardzo dawno temu.
Uff, skończyłam przemowę! Ale gadał dziad do obrazu, a ten obraz ani razu… JAK GROCHEM O ŚCIANĘ, słowo daję… Ostatecznie zaszczycił mnie swym spojrzeniem i, co dziwne, nie było już ono takie bardzo emo. Miałam ochotę podnieść brwi w zaskoczeniu, ale powstrzymałam się od tej niepohamowanej pokusy.
W duchu przewróciłam oczami. Szlag, czas na wyznania.
No i jeżeli chcę tu zostać, to tylko z jednego powodu. — Gdzieś tam w głębi się uśmiechnęłam. W bardzo głębi. — Moja matka, mówiąc delikatnie, nie aprobuje naszego udziału w tym programie. ― W zasadzie ciężko stwierdzić, czy skłamałam. Późniejsze pięćdziesiąt procent mojej wypowiedzi było prawdą.
Że powinien był dostać zawału — to oczywiste. Ale że ja omal nie dostałam zawału parę sekund później, to już takie oczywiste nie było.
Mogę się do ciebie przytulić?
Jasny gwint, OH SHIT, OH SHIT. Borejko, ciemna maso, w cóżeś ty się wkopała, powiedz mi…
Przełknęłam głośno ślinę, sztywniejąc na całym ciele. Ostatkami sił udałam zdziwienie, marszczyłam brwi i zapytałam:
Przytulić? Znaczy — jasne, jeśli chcesz…
Trudno to nazwać objęciem, skoro czułam się jak zakleszczona w odnogach czarnej wdowy. Kwestią czasu było uwikłanie mnie w sieć… W każdym razie sztywną pozostałam przez cały czas „przemiłego” gestu, odliczając czas do jego niechybnego końca. Pojedyncza sekunda wydawała mi się przedłużoną godziną.
Dzięki — powiedział uradowany.
Nie ma za co — odparłam ze sztucznym uśmieszkiem przyszpilonym do twarzy.
Skoro tylko ruszył z miejsca gdzieś daleko, ja skierowałam się na wprost. Ku własnemu zdziwieniu, zobaczyłam, że w moim kierunku, z naprzeciwka, zmierza Liam — niby pogodny, ale coś mi w nim nie pasowało. (Patrzcie ją, jaki z niej ekspert od Payne’owych humorków! Jeszcze trochę, a zacznie oceniać jego wypukłość w rozporku.) Tak się złożyło, że jedynie odwrócił się na pięcie i szedł obok do charakteryzatorni, dokąd zmuszony był oddać ubrania i zmyć makijaż.
Przytuliłaś go? — Chwila, chwila… Czy ja w jego głosie usłyszałam WYRZUT?!
Pikawa chciała mi momentalnie wyskoczyć z klatki piersiowej (zupełnie tego nie rozumiem, tyle ma przecież miejsca…), a nogi zrobiły się lekko watowe. Krew odpłynęła mi z dłoni i stóp, w żołądku się poprzewracało, powodując lekkie mdłości. Wdech, wydech, Borejko. No stress, nie ma o co. Pff, jasne. Łatwo się mówi.
Taa, w zasadzie to on mnie — zreflektowałam się. Starałam się unikać jego oczu. Tych rozkosznie czekoladowych tęczówek. (Matko święta, co drugie słowo trzeba wykreślać…). W ramach jednego swego rodzaju testu, zerknęłam w bok, starając się wychwycić te jego patrzałki. — A ty co się tak burzysz?
Pokręcił prędko głową, nie kontaktując się ze mną wzrokowo.
Nie, nic, już nic.
Zatrzymałam się, a on, nie zaszczyciwszy mnie nawet błahym spojrzeniem, zniknął za drzwiami męskiej charakteryzatorni. Nie to jednak było najistotniejsze.
Uśmiechnęłam się, angażując w to jedynie prawy kącik ust. Wciąż wpatrywałam się w drzwi pomieszczenia, w którym od teraz utkwił, i coś niespodziewanie podskoczyło mi w żołądku, załaskotało w przeponę. To sprawiło, że w żaden sposób nie mogłam poskromić mojej chwilowej pogody ducha.
Natychmiast jednak spoważniałam.
UPS…

___________
* z dedykacją dla Bogusia. :D
** Oczywista, jak myślę, aluzja do tytułu Jak urodzić i nie zwariować.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz