W poniedziałek wstałam ―
cytując moją mamę ―
jak zdjęta z krzyża.
Głowa ciążyła mi jak głaz Syzyfowi, mięśnie były osłabione,
a kości bolały, jakbym się w nocy z kimś zmierzyła solo.
Z wielką niechęcią zwlekłam się z łóżka, działając jak
zombie ― zgarbiona i ledwo mrugając oczami. Najważniejszym
punktem programu poniedziałkowego stało się przetrwanie. Stanowiło
ono cel nadrzędny. Nawet nieszczególnie przykładałam się do
śpiewu, za co Yvie wielokrotnie przywracała mnie do porządku. Z
miernym skutkiem. Fakt, trochę się ożywiłam, ale główna zasługa
w tym emisji głosu pani Burnett, nie jej subtelnych, uszczypliwych
aluzji co do moich nocnych zajęć. Kiedy ja poprzedniego dnia byłam
tak zmęczona, że zasnęłam o dziewiątej! Nie ma więc mowy o
nocnym myszkowaniu po domu.
Z chłopakami spotkałyśmy
się dopiero przy obiedzie, ale ich widok natychmiast mnie pobudził.
W całkiem negatywnym sensie. Świergolili jak zakochane nastolatki,
a na dodatek Liam znowu ulizał się na Biebera. Jak mamę kocham,
wywalę mu tę prostownicę! Zakładając, że jej używa. A co,
jeśli nie ma loków? Co, jeśli moje marzenia o uroczej czuprynce
Payne'a to tylko… czcze marzenia?
Z tego niewyspania
zaczynam już chyba bredzić,
przemknęło mi przez myśl. Sekundę później wpadłam na pewien
pomysł. Skoro tylko spostrzegłam, że talerze wszystkich moich
znajomych są puste, pod pretekstem skorzystania z ubikacji,
pobiegłam do Jaskini. W zasadzie nie skłamałam ― wiadro
przetrzymywałyśmy w łazience. Pozostało czekać aż wrócą. W
oczekiwaniu na ich powrót usiadłam na łóżku, dając chwilę
wytchnienia mięśniom.
To był już piąty tydzień
wokalnych zmagań w X-Factorze. Brytyjskim. My… śpiewałyśmy i
rozmawiałyśmy z otoczeniem po angielsku, i to zupełnie tak,
jakbyśmy się tu urodziły, jakby nie istniały niezrozumiałe dla
nas słowa, wyrażenia, slangi. Może się to wydawać dziwne, ale
fakt ten nadal nie dotarł do mojej świadomości. Żyłam jak we
śnie, w alternatywnej rzeczywistości.
Uśmiechnęłam się pod
nosem na myśl o chłopakach. Kto
wie,
pomyślałam, być
może za parę tygodni cała wiocha będzie mi zazdrościć, że znam
osobiście, przebywałam niemal bez przerwy i jadłam posiłki z
jednym z najsłynniejszych zespołów popowych na świecie… Dżizys,
fanki mnie zjedzą. Zostanę obiadem wygłodniałych, bezmózgich,
plastikowych zombie.
Humorze, gdzie się podziałeś?! Mina mi zrzedła do tego stopnia,
że odechciało mi się wszystkiego. Prędko jednak odgoniłam
dotychczasowe myśli, jako że moje uszy wychwyciły kroki i swobodne
rozmowy na schodach.
Z niewinnym uśmiechem i
obciążonymi dłońmi za plecami wyszłam im naprzeciw, opuszczając
pokój, acz stojąc w pobliżu jego otwartych drzwi. Nawet zamrugałam
słodko rzęsami.
Miałam farta. Szedł na
przedzie, gawędząc z Eweliną, a zanim ciągnęli się rozgadani
Styles, Zayn i Louis. Na samym końcu wlókł się objedzony jak
prosię Niall, ledwo trzymając się na nogach z przejedzenia.
Położył rękę na brzuchu i wzdychał z bólem. Dobra
moja,
przemknęło mi przez myśl.
Kolejne sceny wydarzyły się
w ułamku sekundy. Zauważył mnie, automatycznie urywając rozmowę
z Ewelajn, zrobił wielkie oczy na mój widok, ja puściłam jedną
dłoń z uchwytu wiadra, drugą zaś zamachnęłam się z siłą.
Kubiak zdążyła umknąć w ostatniej chwili, Harry miał mniej
szczęścia niestety i mógł jedynie zakryć twarz rękami; Araber i
Czapka się uchylili. Horan nie zdawał sobie sprawy nawet z wrzasku,
który potoczył się jednocześnie. Ja zaś tylko stałam i ze
zniecierpliwieniem przyglądałam się głowie Liama, z której ―
tak samo jak z całej reszty ciała ― spływały litry lodowatej
wody.
Zerknęłam z mniejszym
zainteresowaniem na jego twarz. Ot, z czystej ciekawości. Pierwszy
raz w życiu płonęła. O tak, była czerwona jak dorodna piwonia.
Dostrzegłam jego dłonie zaciśnięte w pięści. Oj.
― CO TY WYPRAWIASZ, DO
CHOLERY?!
Nie zdołałam jednak
odpowiedzieć niczego absurdalnego, ponieważ zalała mnie fala
głębokiego zachwytu i satysfakcji. Jestem prawie pewna, że moje
źrenice osiągnęły kolosalne (jak na nie) rozmiary.
Starannie ułożone,
wyprostowane i zaczesane włosy Payne'a nie tylko lekko pociemniały
i ociężały od wody; zaszła w nich gruntowna, diametralna zmiana.
Zmiana ta wywołała na moich ustach szeroki, nieopanowany uśmiech.
Ha, miałam rację! Przyjemne ciepło zaczęło rozpływać się od
mojego serca po całym organizmie, wypełniając nawet czubki palców.
― Wiedziałam! Ja,
kurczaki z rożna, WIEDZIAŁAM!
Wściekły i mokry jak pies
Liam zmarszczył brwi w niezrozumieniu, nie oddalając jednak swojego
gniewu.
Spojrzałam na czerwone
wiadro. Była w nim resztka wody, którą wylałam mu na głowę.
Ekipa parsknęła donośnym, serdecznym śmiechem. Li się trząsł
jak osika, ale bynajmniej nie ze strachu… Mimo to, urzeczona, wciąż
wpatrywałam się w jego włosy.
― Jeszcze raz je
wyprostujesz, to cię zdzielę twoją własną prostownicą. A
później ją spalę.
TE LOKI! Najzwyczajniej w
świecie miałam ogromną słabość do facetów w lokach. Nie
oznaczało to, naturalnie, że czułam do Payne'a więcej niż
powinnam, wy zbereźne, romantyczne stwory, ale dobrze było
wiedzieć, że ktoś inny niż menda Styles posiadał ten… ekhem,
pociągający walor. *
Śmiejąc się do rozpuku,
rozeszliśmy się do własnych pokoi.
Najciekawsze i tak wydarzyło
się później.
Koło szesnastej zachciało
nam się słodyczy; o tej porze na stole w jadalni zwykle stały
ciasta, cukierki i inne wysokokaloryczne bajery wraz z wielkim
dzbanem soku pomarańczowego, więc bez większych obaw o brak
zapasów cukru na pokładzie zeszliśmy na dół. W salonie siedziało
kilka osób, w tym dwie ze znudzeniem oglądały bezsensowną,
brytyjską telewizję, w której leciało jeszcze większe gówno niż
w polskiej. Z niemałym hałasem zajęliśmy miejsca przy stole, jak
dzieci wymachując nogami na krzesłach przy wcinaniu łakoci. Styles
ograniczył się tylko do małego kawalątka szarlotki, bo ― jak
stwierdził ―
jest na diecie.
Na nieszczęście znajdował się blisko mnie i ze złośliwym
uśmieszkiem przypatrywał się mojemu łapczywemu pochłanianiu
kolejnych zbędnych kalorii. Ewelina siedziała zaraz po mojej prawej
(on po lewej, za rogiem stołu), więc nie rozumiem tego dziwnego
zainteresowania moją osobą. Osobą, która przy Kubiak jest fe. I
bez niej także.
― Wiesz, jesteś taka
seksowna, kiedy jesz… ― zironizował, udając prawie-podniecenie,
rozwalony na pół stołu. W dalszej części jadalni chłopcy
biegali, starając sobie nawzajem wrzucić ciasto za koszulkę lub
walcząc na widelczyki.
Zazgrzytałam zębami,
zaprzestawszy żucia na moment. Nie skomentowałam tego jednak, bo
moją uwagę przykuł śmiejący się Liam. Wciąż miał splątane,
niesforne, brązowo-blond loki. Na kilka minut zapomniałam o wrednej
naturze Barana i o całym Bożym świecie. Podkreślam, że rzecz
idzie o włosy, tylko o włosy, nic więcej. ZROZUMIANO? I tak wiem,
że nie wierzycie. A szkoda, szkoda!
― U nas Anglii liposukcja
jest w sumie niedroga ― odezwał się znowu, niepytany.
Spiorunowałam go wzrokiem.
W wyobraźni miałam te dające ulgę obrazy wielkiej, krwawej
masakry.
― Styles. ― Mój głos
mimo to zabrzmiał dość łagodnie, z nutą złośliwości. ―
Przysięgam, że gdybym miała różdżkę, wetknęłabym ci ją w
odbyt i wypowiedziała Expelliarmus.
Ewelina wybuchła szczerym,
donośnym śmiechem, a reszta zespołu zaprzestała swoich czynności.
Podeszli do nas i przysiedli się. Każdy z nich był uśmiechnięty.
Liam zajął miejsce naprzeciw Stylesa, a więc po prawej Ewelajny,
za rogiem stołu. Obok niego przyklapnął Niall, wzdychając ciężko
(ja nie mam pojęcia, jak on wcisnął jeszcze tyle ciasta…). Koło
Barana usadowił się Zayn, a Louis wcisnął się na jego kolana.
Horan dwukrotnie zabierał się do powiedzenia czegoś mądrego, ale
za każdym razem przerwało mu moje kichanie. Czułam się naćpana,
bo zaczęło mnie wszystko śmieszyć.
― Nie chce mi się śpiewać
― oznajmił, po czym z jękiem uderzył czołem w blat.
― To rapuj ― odparł
Styles, po czym parsknęliśmy śmiechem.
― Zawsze możesz tylko
poruszać ustami ― rzekł Malik. ― Nie obrazilibyśmy się. ― W
odpowiedzi dostał M&M'sem w czoło.
Kątem oka dostrzegłam, że
Payne dotyka się po kieszeniach. O tak, poczucie, że jest się
nagim bez komórki… Okropne.
Rozbolał mnie łeb. I to
tak nie na żarty. Stęknęłam, ze skwaszoną miną kładąc głowę
na stole.
― Ja tylko idę na górę
po telefon ― oświadczył prawie niezauważalnie Liam i już go nie
było.
Westchnęłam, jęcząc pod
nosem. Zaczynały piec mnie oczy i zadrżałam z zimna. Błagałam w
myślach, żeby to był chory sen.
To się nie dzieje naprawdę,
powtarzałam sobie w duchu, choć ani grama w to nie wierzyłam. Cóż,
nadzieja matką głupich, nic nie poradzę.
Nagle ktoś dotknął mojego
czoła.
― Wiesz, chyba przyda ci
się szybki prysznic i ciepła kołdra ― stwierdziła Kubiak.
O nie, o nie, nie, nie, nie,
nie, nie i NIE!
Uderzyłam głową w blat.
Chwilę później ktoś pociągnął mnie za rękę, a ja powlokłam
się za nim po schodach. W sumie za
nią, bo
to nadal była Ewelajna. Przed drzwiami przypomniała sobie, że
zostawiła kapcie w jadalni i kazała mi już wejść do środka,
obiecując, że zaraz dołączy. Zanim to jednak uczyniłam,
zauważyłam, że drzwi naszej szafy właśnie się zamykają, choć
nie powinny. Najpierw pomyślałam o duchach, ale zaraz potem… Na
paluszkach wśliznęłam się do pokoju i delikatnie, powolutku
przekręciłam klucz w drzwiach naszej garderoby. Był to jeszcze
jeden z tych modeli, które posiadały zamki. Nasz włamywacz nie
mógł się zdemaskować, więc nie wydał najmniejszego dźwięku.
HA! Niech ginie!
Moja satysfakcja szybko
jednak minęła, bo ból głowy dał o sobie znać.
Zrobiłam, jak zaleciła mi
Ewelajna ― wzięłam prysznic, po czym prędko wskoczyłam do
łóżka, zakrywając się kołdrą pod sam nos. Dochodziła godzina
dziewiętnasta. Z wolna zaczął morzyć mnie sen, choć samopoczucie
stawało się coraz gorsze… Bałam się tego, jako że nie chciałam
zostawiać kumpeli na lodzie. Byłam pewna, że Kubiak zacznie
histeryzować, jeżeli się dowie, że tym razem nie będę jej
towarzyszyć na scenie. Co gorsza ― groziło nam usunięcie z
programu. Myśl ta przeraziła mnie tak bardzo, że gwałtownie
otworzyłam oczy. Współlokatorka nuciła jedną z piosenek z
naszego repertuaru na piąty tydzień zmagań wokalnych (Please,
Mr. Postman),
układając ubrania, w których dziś chodziła. Jej długie,
brązowe, mokre włosy wyglądały jak przypalone, dyndające
spaghetti, kiedy pochylała się nad łóżkiem, żeby pedantycznie
złożyć bluzkę. Znów dopadło mnie przyjemne uczucie senności i
zamierzałam oddać mu się bez reszty, ale…
― NIE SPAĆ, ZWIEDZAĆ!
Mamo, mogę zabić Horana?
Mogę? Naprawdę? DAJCIE SPLUWĘ!
Rozsiedli się, gdzie się
dało; ktoś nawet bezpardonowo usiadł na moich nogach i gdy
łaskawie podniosłam nań leniwy, półprzytomny wzrok, odkryłam,
że to Zayn. Czy Arabów nie uczą w ich arabskich szkołach, że
siada się tylko tam, gdzie jest miejsce, a czyjeś nogi można
złamać swoim zadem? Jeżeli tak, to Malik, zdaje się, był wtedy
chory.
― To booolii… ―
wymamrotałam spod kołdry.
Zignorował mnie, Żyd
jeden!
― I jak tam samopoczucie,
dziewczynki? ― zapytał, żując kawałek soczyście zielonego
jabłka. ― Burnett zaczęła się już drzeć?
― Ona się nigdy nie drze
― wymamrotałam ponownie. ― A samopoczucie do dupy.
Przyjrzał mi się
dokładniej. Pokręcił nosem, po czym oświadczył tonem znawcy:
― Tutaj będzie choróbsko!
Oczy Eweliny momentalnie
przybrały wielkość pięciozłotówek. Takich pięciozłotówek z
gratisem ― wielkim przerażeniem. Nie chcąc w to uwierzyć,
zaczęła zaprzeczać głową.
― Oooo nie… Nie, nie,
nie, nie i nie, to się nie dzieje naprawdę, błagam…
Zmarszczyłam czoło ze
smutku. Moim ostatnim marzeniem byłoby zawieść Kubiak, samą
siebie i kibicujące nam pewnie pół Polski. No i panią dyrektor,
która teraz najpewniej płaszczyła dupsko w swoim gabinecie,
pękając z niewysłowionej dumy.
Beatlesi, a ja z temperaturą
i rosnącym bólem gardła miałam to przeleżeć w domu?! MAM
NADZIEJĘ, ŻE TO BYŁ ŻART. Bo jeżeli nie, to przewiduję dość
spory sajgon.
Niestety, tylko na to się
zapowiadało.
Styles kręcił głową ze
sztuczną dezaprobatą. Na ten widok chciało mi się wytargać go za
te loki i rozbić mu czaszkę o ścianę. Niby żyłam z nim w
zgodzie, a i tak wnerwiał mnie, jakbyśmy byli skłóceni od dobrych
paru lat. Dlaczego ja ciągle muszę się natykać na takich typków?
― Nieładnie, Restless,
nieeeeładnie…
Ściągnęłam groźnie
brwi.
― Jeszcze słowo, barani
łbie, a przerobię cię na mydło! ― Mimo iż mój warkot wyszedł
całkiem przekonująco, zaraz potem zaczęłam chrząkać i kaszleć
jak nienormalna.
Ewelajn z jękiem beznadziei
opadła na łóżko i załamała ręce.
― Chcesz mi powiedzieć,
że mam śpiewać sama? ― spytała, licząc, że zaprzeczę.
― …albo że możemy
wylecieć ― dodałam. Zakasłałam parę razy. ― Tak, dokładnie
to chciałam ci powiedzieć.
W jej oczach na nowo pojawił
się strach. Mnie samej na tę myśl tętno niebezpiecznie podnosiło
się, wprawiając w nieprzyjemny stan trwałego niepokoju. Z całych
sił pragnęłam dotrzeć choćby do finału, no i… sami wiecie.
Nie lubię się przyznawać do takich rzeczy, ale… byłoby dobrze
spędzić z nimi kilka tygodni więcej… W końcu nie są aż takim
marginesem w całym tym zamieszaniu… o czym zdążyliście się
pewnie przekonać.
Dość o uczuciach, zmieńmy
temat!
Ewelajna przestała się
udzielać, mimo że prowadzona rozmowa znacznie się ożywiła.
Louisowi przypomniało się kilka żartów i zabawnych epizodów z
jego życia, które z miejsca zaczął opowiadać, więc śmiechu
było co niemiara. Potem Niall wspomniał o pierwszych
przesłuchaniach, to włączyła się cała reszta… prawie cała.
― A co Liam śpiewał? ―
zastanowił się Malik, w zamyśleniu obserwując wcinającego chipsy
Horana.
― Najpierw zapytaj lepiej:
gdzie on jest? ― dodał Blondas.
Styles wzruszył ramionami,
ładując do ust suszoną morelę.
― Pewnie poszedł do tej
swojej Danielle.
Czułam się, jakby ktoś
uderzył mnie obuchem w głowę. Świat dla mnie zamarł, w myślach
powstał chaos na miarę tsunami. Wszystko nagle wydało mi się
takie małe, nieważne, dalekie. Cały ten program i inne sprawy. Nie
zmienia to faktu, że byłam w szoku.
― C-co?! ― wymsknęło
mi się, zanim zdążyłam się pohamować.
Zespół wymienił szybkie,
porozumiewawcze spojrzenia, po czym zawył jednogłośnie:
― Aaa, zazdrosna!
― Nie, nie ―
zreflektowałam się prędko ― po prostu zrozumiałam: Pewnie
nadal łyka hel.
I wówczas wydarzyło się
coś, czego nikt prędzej się nie spodziewał i co wprawiło w
osłupienie wszystkich zebranych w pokoju. Otóż z naszej szafy
rozległo się gorączkowe pukanie. Drzwiczki nadymały się od
środka pod naporem niewidzialnej siły, która tym samym wywoływała
przerażający hałas.
Każdy po kolei zamarł. Ja
starałam się na taką wyglądać.
Parę sekund później z
mebla dało się słyszeć niezrozumiałe wołanie. Zrozumieliśmy
tylko duszę
się,
barany
i zabiję.
Czy można było zdziwić się jeszcze bardziej niż my? Choć
bardziej oni.
W gruncie rzeczy gadające, rąbiące i ruchome szafy nie są na
porządku dziennym, chyba że się wie, co jest w nich schowane prócz
tego, co powinno być.
― Dlaczego wasza szafa…
wrzeszczy? ― spytał Zayn, który wyglądał na odrobinę
zaskoczonego całą tą sytuacją.
Zachichotałam i zwróciłam
tym sposobem całą ich uwagę na siebie. Wygramoliłam się z łóżka,
kopiąc przy okazji Arabera po zadzie, jako że zrobił sobie z moich
nóg siedzenie, i podeszłam odważnie do mebla. Przekręciłam z
pełną satysfakcją kluczyk. Ułamek sekundy później na naszej
podłodze wylądowało ludzkie żywe ciało. Co więcej, ciało to
było czerwone na twarzy z gorąca i wściekłości.
― Dlatego ― odparłam
Malikowi z uśmiechem. Nie mogę powiedzieć, by to samo czuli
pozostali. W nich było całe multum niesamowicie sprzecznych emocji.
Liam odwrócił się do mnie
z zamiarem zabicia. Drugi raz w tym dniu.
― CZY TY MASZ RÓWNO POD
SUFITEM?! ― wrzasnął. Muszę przyznać, że nawet wtedy idealna
miękkość jego barytonu została zachowana.
― Było nas nie szpiegować
― odpowiedziałam ze stoickim spokojem i rękami założonymi na
piersiach.
― Jaa… ― Dziwnym
trafem trochę się zmieszał. Zupełnie, jakby mu zabrakło
argumentów… ― Ja tylko… chciałem zobaczyć jakie macie
ciuchy.
― Jasne. Zamykając się w
szafie.
Zmieszał się i właśnie
miał wymyślić jakiś słaby argument na poczekaniu, ale rozległo
się głośne kichnięcie z mojej strony i nagle wszyscy zapomnieli o
Paynie w naszej garderobie. Potem już tylko mnie usiłowali zmusić
do pójścia do lekarza, co ― niestety ― po pół godzinie im się
udało. Nie powiem, żebym była zadowolona; tutejsza Piguła była
dziwnie nadopiekuńcza, załadowała mi plik tabletek i tryliard
zaleceń, a na dodatek usadziła do końca tygodnia w łóżku. Cudem
zdołałam ją przekonać, żebym mogła siedzieć chociaż za
kulisami w sobotę! Oficjalna diagnoza brzmiała: angina. Wszyscy
uciekli z pokoju, nawet Ewelina. W zasadzie ją rozumiem, bo biegła
załatwić nasze pozostanie w programie, co wydawało się być
mission
impossible.
Wróciła po godzinie, zdyszana, ale zadowolona i przerażona
zarazem.
― Będę musiała sama
śpiewać ― mamrotała w letargu. ― Sama, samiutka, bez Karoliny…
Biedaczka, tak się
zestresowała, że nie potrafiła normalnie funkcjonować, zupełnie
jak ja przed pierwszym naszym występem. W sumie wcale nie jestem tym
zaskoczona; sama pewnie przeżyłabym ten okres na psychotropach. Bez
― tylko w szpitalu psychiatrycznym.
No Direction
i Ewelajn skutecznie przykuli mnie do łóżka, grożąc surowo w
razie jakichkolwiek protestów. Kubiak regularnie sprawdzała godziny
przyjmowania moich leków, przynosiła mi lekkie posiłki i
dostarczała kolejne wagony
chusteczek. Nie dziwiła mnie jej opieka, uważałam to za coś
naturalnego, bo i ja postąpiłabym tak samo w odwrotnej sytuacji.
Najbardziej zaskakująca rzecz wydarzyła się w środę.
Ewelina wstała tego dnia
wcześnie rano, obudziła mnie, bym wzięła odpowiednie piguły, a
sama poszła się doprowadzić do względnego porządku. Usiłowałam
na nowo zasnąć, jako że było kilka minut po siódmej, ale nie
bardzo potrafiłam. Wierciłam się w pierzynie jak owsik, do snu nie
zbliżając się nawet na krok. Z westchnieniem wygramoliłam się z
łóżka i wpakowałam do łazienki, żeby załatwić to, co
konieczne, kiedy moja współlokatorka ją opuściła. Później z
westchnieniem zabrałam się za czytanie lektury szkolnej, która
znużyła mnie prędzej niż podejrzewałam. Koło ósmej Kubiak
zeszła do jadalni na śniadanie, po czym przyniosła mi dwa tosty z
Nutellą. Po powrocie pozbierała najważniejsze rzeczy, przypomniała
o wzięciu kilku lekarstw o wyznaczonej porze i wyleciała jak
strzała na zajęcia z Yvie. Pozostało mi umierać z nudów aż do
dwunastej. Cieszył mnie fakt, że w poprzednim tygodniu skończyły
nam się zajęcia z emisji głosu, bo oznaczało to pozostanie na
dłużej w gronie przyjaciół.
Dochodziła jedenasta; za
oknem, które miałam tuż obok siebie, pogoda nie była wcale
bajkowo zimowa, tylko jakaś szara, wyprana z kolorów. Od kilku dni
nie widzieliśmy ani grama słońca, co zaczynało się coraz mocniej
odbijać na naszym samopoczuciu. Na ten przykład Zayn nie przestawał
się rozstawać z lusterkiem i zrobił się nerwowy; Niall zasypiał
na każdym wolnym skrawku podłogi i tym samym ograniczył jedzenie;
największym zaskoczeniem okazał się jednak Styles, który…
zaczytywał się w książkach o matematyce. Tak, to zdecydowanie był
syndrom zaawansowanej depresji słonecznej.
Z zamyślenia, w jakie
popadłam wpatrując się w śnieg, wyrwało mnie pukanie do drzwi.
Zdumiona podniosłam się do pozycji siedzącej i zawołałam proszę!
do niespodziewanego gościa. Ze zniecierpliwieniem wpatrywałam się
w wejście.
Gdy klamka drgnęła, a
skrzydło się odsunęło, zamarłam. Dosłownie przykleiłam się do
ściany, o którą opierałam plecy i prześcieradła, na którym
spoczywał mój szlachetny zad.
― Hej ― bąknął
nieśmiało, drapiąc się w tył głowy. ― Mogę?
Przez dłuższą chwilę
gapiłam się jak przysłowiowe ciele na malowane wrota, by w efekcie
finalnym wydukać coś w tym stylu:
― Gdzie reszta?
Uśmiechnął się.
― Skończyliśmy próbę.
Harry wyskoczył na miasto coś zjeść z Zaynem, a Niall i Louis
ćwiczą swoje solówki ― odparł. ― To jak, mogę zostać?
― Ja-jasne, siadaj. ―
Przesunęłam się w lewo, robiąc mu miejsce.
Liam zamknął najpierw
drzwi, a potem dosiadł się do mnie całkiem swobodnie. Czy tylko ja
robiłam się dziwnie spięta w jego obecności? Może
go tak naprawdę nie lubię,
przemknęło mi przez myśl, ale od razu odrzuciłam tę opcję.
― Jak się czujesz? ―
rzucił lekko, podciągnąwszy do klatki piersiowej jedną nogę
zgiętą w kolanie. Spojrzał na moją szafkę nocną, która
zasypana była medykamentami najróżniejszego rodzaju. Zachichotał
na ten widok. ― Zdaje się, że nie zginiesz, nawet z głodu.
Może nie z głodu, ale
ze wstydu owszem, i to chyba zaraz.
― Taa, kilka takich piguł
i mogłabym sobie darować obiad ― odparłam, co on skwitował
śmiechem.
Westchnęłam po chwili
milczenia.
― Kurczę, strasznie
żałuję, że rozchorowałam się właśnie w tym tygodniu ―
powiedziałam, czując, że przyszło rozluźnienie. ― Rock.
Przez cały czas odliczałam dni do tej kategorii, a tu wyskoczyła
angina. Martwi mnie też, czy przez osłabiony skład nie będziemy
miał mniej szans na awans do kolejnego etapu.
― Spokooojnie ― odrzekł
pewien swoich słów. ― Ewelina to twarda sztuka, da sobie radę.
Swoją drogą ― wiesz, że umówiła się z na dziś z Harrym na
grę w siatkówkę?
Nie, to już była przesada!
Żeby mi takiego hot
newsa nie
przekazać… Oj, panna! Bo zaraz powieje Syberią! To współlokatorka
musi się dowiadywać od kolegów, że jej partnerka romansuje na
hali sportowej z… kumplem? W zasadzie już dawniej nurtowała mnie
kwestia pozycji naszych gwiazdorów od siedmiu boleści w hierarchii
znajomości. Znajomi? Nie, zbyt często się widujemy, zbyt wiele
rozmów przeprowadziliśmy. Koledzy? Ale koledzy nie wpadają sami i
nie urządzają damsko-męskich piżama party z opowieściami z
dzieciństwa. Przyjaciele? Tylko że my nie czynimy sobie zwierzeń,
nie rozmawiamy na trudne tematy… A może czas zacząć?
Otrząsnęłam się w duchu.
Na zewnątrz moje oczy w dalszym ciągu chciały wyjść z orbit.
― Nie! ― krzyknęłam
niemal. ― Pierwsze słyszę!
― Harry też się z tym
trochę krył ― ciągnął w lekkim zastanowieniu. ― Kto ich tam
wie…
Zapadła cisza. Kątem oka
dostrzegłam, że mój rozmówca zapatrzył się w tytuł dzieła na
okładce książki. Tytuł, którego w żaden sposób nie mógł
rozszyfrować. Na jego czole pojawiła się zmarszczka i z wysiłku
chyba mu się aż loki jeszcze mocniej poskręcały.
Ach, ta jego czupryna.
― Jak to właściwie było?
― zagadnął. ― No wiesz, z waszym przybyciem tutaj, do Wielkiej
Brytanii.
Zagłębiłam się w długiej
opowieści na temat tego, co wy już dobrze znacie ― o projekcie z
angielskiego i całym tym splocie przypadków. Zastanawiające jest
to, że bez perspektywy czasu nie zauważamy tej przypadkowości. Na
co dzień jest to po prostu życie według tego, co w przeszłości
skroił nam los. Potem nagle się okazuje, że gdyby nie angielski,
gdyby nie projekt, nie Zuza, nie Wembley, nie moja impulsywność…
― Pamiętam, jak kiedyś,
kilka dni przed przesłuchaniem, szedłem drogą do kuzyna w
Manchesterze ― zaczął krótką anegotę, kiedy ja podchodziłam
do komody, żeby znaleźć w niej nową paczkę chusteczek. ― Było
ciemno, padał deszcz. Usłyszałem czyjś płacz. Spojrzałem w bok
i na podwórku jakiegoś domu stała przemoczona i zapłakana
dziewczyna. Zauważyła, że się jej przyglądam i krzyknęła do
mnie coś w obcym języku, chyba… polskim… ― Mówił coraz
wolniej, jakby przypominając sobie coś istotnego. ― Ona w sumie…
bardzo mi cię przypominała.
Zamarłam w pół ruchu.
Wolno podniosłam głowę znad szuflady i spod byka spojrzałam na
swoje odbicie w lustrze. Na moją twarz wpełzał grymas przerażenia.
To się nie dzieje naprawdę…
― Jesteś pewna, że to
nie byłaś ty? ― zapytał. Wciąż się nie odwracałam, ale
wróciłam do przegrzebywania zawartości szafki, tym razem nerwowo.
― Przecież mieszkałyście w Manchesterze, a ona była niską
blondynką o niemal twoich rysach twarzy…
― Nie, skąd ― odparłam
niby to szczerze i z pewnością. W rzeczywistości skrzywiłam
twarz, jakbym chciała krzyknąć: Mam
kłopoty!
― Nie miałabym o co płakać. ― Podniósł tylko na sekundę
brwi, ale nie drążył tematu.
Wróciłam, jak gdyby nigdy
nic do mojego rozmówcy, który poprosił o dalszą część historii
(zatrzymałam się na momencie, w którym byłyśmy po pierwszym
przesłuchaniu). Dyskutowaliśmy chwilę na ten temat — jemu także
ten splot wydarzeń wydawał się ciągiem czystych przypadków.
Podobno to decyzje, które podjęliśmy, czynią z nas tych, którymi
jesteśmy. Gdy rozmowy przycichła, popadłam w krótki letarg.
— O czym myślisz? —
zagadnął mnie, gwałtowanie wynurzając z morza myśli.
— Zastanawiam się, jak to
jest mieć żyrafią szyję — odparłam, mrużąc lekko oczy i
patrząc gdzieś w dal. Jeszcze przez moment rozważałam to w duchu,
by spytać w końcu: — A ty?
— Ach, o głupotach —
próbował mnie zbyć.
Posłałam mu spojrzenie
numer dwieście pięć: Nie
wierzę ci, stary.
Cóż, całkiem trafnie je odczytał, bowiem natychmiast się
poprawił:
— Wyjątkowo tu cicho
teraz — wiesz, nikogo nie ma…
— Ja nie jestem jedną z
tych, co wskakują do łóżka po takim tekście.
Liam podniósł wysoko brwi
w geście absolutnego zdumienia, a ja wybuchłam gromkim, serdecznym
śmiechem. Nikt nigdy nie wziął mnie tak serio!
— Żartuję — odrzekłam.
— Znaczy… NIE! Naprawdę nie wskoczę ci po czymś takim do wyra.
Zapadła krępująca cisza,
której bałam się jak ognia. Z podniesionym tętnem dostrzegłam,
że mi się uważnie przygląda. Koleś, przestaniesz?! Ja się tu
czuję NAGA! Ty masz pojęcie, jakie to okropne uczucie?! Pff, gardzę
takim nierozumnym plebsem jak on.
O ile bardziej przyspieszył
mój rytm serca, kiedy zauważyłam, że do mnie przybliża. Oh
shit, OH SHIT!
Czy on zamierzał… ja, on, usta, mokro…? Liam,
what are you doing? LIAM, STAHP!
— Wiesz, że tu — zaczął
cichym głosem, ze skupieniem i wielką ostrożnością przykładając
palcem do wgłębienia pomiędzy obojczykami — widać twój puls?
Z rozklekotanym serduchem i
pewnym opóźnieniem odpowiedziałam:
— Wiem, mówiłeś mi
kiedyś. — Od razu zakryłam dłonią to miejsce, jakby starając
się zatuszować dowody zbrodni. No co? Miał widzieć, że pikawa
chce mi wyskoczyć? Po moim trupie!
Koło dwunastej mój
szanowny kolega mnie opuścił, co ― o dziwo ― przyjęłam z
lekkim rozczarowaniem, ale pomyślałam, że to dlatego, że w ten
sposób przepadała moja szansa porozmawiania z kimkolwiek. Pozostało
mi czekać na powrót Eweliny… Ona z kolei wróciła dopiero po
obiedzie, niosąc mi na talerzu najmniej ciężkostrawne części
posiłku, co oznaczało, że pozostało mi cieszyć się z zupy
ogórkowej. W gruncie rzeczy nie było to takie złe, bo ogórkowa
królowała jako moja ulubiona.
A że jestem Karolina
Borejko, to musiałam dociec prawdy. Kogo jak kogo, ale MNIE
oszukiwać nie wolno. Co to, to nie!
— Wybierasz się dziś
gdzieś? — zagadnęłam, siedząc w pomiętolonej kołdrze, na
której leżał bezładnie laptop, stos chusteczek i całe mnóstwo
moich kudłów. Ewelina w tym czasie rozczesywała poplątane włosy
przed lustrem nad komodą.
— Na spacer — odparła,
biorąc się do zaplatania warkocza.
— Aha — rzekłam tonem z
lekka uszczypliwym. — A czy ten spacer nie nazywa się przypadkiem
SIATKÓWKA Z HARRYM STYLESEM?
Zamarła, wpatrując się w
swoje odbicie, po czym nagle odwróciła się na pięcie, nie
zawiązawszy końcówki włosów.
— Skąd wiesz? — spytała
z przerażeniem i kompletnym zaskoczeniem w oczach.
Uśmiechnęłam się
zawadiacko i zamknęłam oczy na chwilę, wzruszając ramionami.
— Ma się znajomości. —
Splotła ręce na piersiach i już gromiła mnie spojrzeniem, któremu
uległam. — Liam tu był i mi powiedział.
Westchnęła, rozluźniając
twarz i ciało. Chyba nie sądziła, że do końca pozostanę w
niewiedzy! Chociaż… w zasadzie to o to jej chodziło. Pytanie:
dlaczego tak strasznie się z tym kryła? Przecież nie byłabym
zazdrosna, ja już miałam… eee, nie było tej frazy…
— Ostatnio zaczęliśmy
więcej gadać i… jakoś tak wyszło, że oboje lubimy wiele
rzeczy, na przykład siatkówkę, więc po prostu zaproponował mi
małą rozrywkę, bo wie, że jestem strasznie zestresowana tym
samotnym występem i… zaraz. LIAM TU BYŁ?!
Przewróciłam oczami z
politowaniem.
— Nie będzie z tego
dzieci — uprzedziłam ją. — O co wam chodzi, hę? Robicie z tego
aferę, jakby jego stary był przyjacielem Bin Ladena z przedszkola,
proszę was! — Zauważyłam, że odwrócona do mnie tyłem i
sprzątająca manatki Ewelajn chichocze. — No co? O CO CI CHODZI?!
Pokręciła głową, nie
przestając się śmiać.
— O nic, zupełnie o nic…
Gadaj z dupą, a cię obsra.
Nie muszę chyba mówić,
ile się nabłagałam naszej Piguły, żeby miłościwie zezwoliła
mi na przyjście na występ mojej partnerki. Ile się natłumaczyłam,
naargumentowałam… Ostatecznie jednak pozwoliła, ponieważ sama
stwierdziła, że mój stan uległ znacznej poprawie, kazała
odstawić część lekarstw, ale zaznaczyła, żebym broń Boże nie
próbowała spacerować czy — co gorsza — śpiewać. Przez całą
resztę tygodnia Liam wpadał do mnie tak często, jak tylko mógł i
wyłącznie wtedy, kiedy byłam sama. Niech sobie nie myśli, że ja
coś ten teges, oczywiście, że nie. Lubię go, miły jest, nawet
bardzo, ale to tylko tyle. Nie mniej jednak schlebiało mi, że nie
tylko Ewelina tak szczegółowo troszczy się o moje zdrowie, że też
inni o mnie pamiętają. Można powiedzieć, że ona dbała o
fizyczność, a on o psychikę, w związku z czym nie wychodziłam na
kompletnego świra, a przynajmniej nie bardziej niż zwykle.
Piguła stwierdziła także,
że już nie zarażam, więc z radością uświadomiłam sobie, że
mogę już samodzielnie schodzić na posiłki. Jakież było moje
głębokie zdziwienie, kiedy ujrzałam, że Ewelina siedzi koło
Stylesa i — szanowni państwo, proszę przygotować się na news
stulecia — CHICHOTAŁA Z JEGO ŻARTÓW. Kumacie mowę? Bo ja w
pierwszych paru sekundach zastanawiałam się, czy nie wdepnęłam w
szybkoschnący cement, tak mnie zamurowało. Nic
to jednak,
pomyślałam sobie, rób
dobrą minę, udawaj, że nie jesteś zdziwiona.
Oczywiście, że nie byłam — ja przechodziłam szok termiczny,
wstrząśnienie mózgu czy coś… Poczułam się zaszczycona, kiedy
wreszcie zauważyła, że zbliżam się do stołu. Cóż, głośno
przełknęła przeżuwany właśnie kawałek ziemniaka w sosie
śmietankowym i bynajmniej nie wyglądała na szczególnie ucieszoną.
Hmm, a może zwyczajnie nie zdążyła się ucieszyć? Miałam jednak
wrażenie, że jestem intruzem, którego nie chcą. Tak czy siak
zjeść musiałam, więc uciekać z płaczem do pokoju nie
zamierzałam, choć mogłabym. Zawsze robi mi się bardzo smutno w
takich momentach, ale cóż począć?
Chciałam zająć
standardowe miejsce obok niej, ale szybko się rozmyśliłam. Jak
być insektem, to na całego,
przeszło mi przez myśl. W zamian za to Liam pomachał mi i poklepał
krzesło obok siebie. Wewnętrzna duma kazała mi odrzucić tę
FENOMENALNĄ
propozycję i usiąść koło Matta Cardle, ale… Ej, no przyjemny z
niego gość, niech zna łaskę pani.
Obiad był smaczny, o wiele
łatwiej się go trawiło z No
Direction
i ich rozbrajającym (ja to naprawdę mam dziś dobry mood,
jeszcze nigdy nie byłam dla nich tak uprzejma…) poczuciem humoru.
Jeść odechciało mi się dopiero, kiedy uświadomiłam sobie, że
już piątek. A to oznacza, że za kilka godzin sobota (ach, te
mądrości z piosenek Rebecci Black).
OŁ. FAKIN. NOŁZ.
* * *
Wejście do pokoju oznajmił
donośny bek Harry’ego Stylesa, który z zadowoleniem poklepał się
po zapełnionym po brzegi brzuchu. Nim jednak zrobił kolejny krok w
stronę swojego łóżka, gwałtownie przystanął, zauważywszy
swoich kolegów stojących w równym rzędzie z rękami założonymi
na piersiach. Nie wyglądali jednak na szczególnie uradowanych na
jego widok. Baran uśmiechnął się całkiem na luzie, oparł
ramieniem o ścianę i spytał jak gdyby nigdy nic:
— No co się dzieje,
dziewczęta?
Nialla, który chciał się
bardzo oburzyć na ostatnie słowo, powstrzymał ręką Liam.
— Gdzie byłeś? —
spytał tonem surowego ojca Louis.
— Rozmawiałem z Eveline
— odparł ze stoickim spokojem, podnosząc wyraźniej jeden kącik
ust.
— To jest Ewelina,
matole — wymruczał pod nosem Payne.
— O czym? — Zayn w tej
postawie wyglądał wręcz przekomicznie. Jak metroseksualny Bin
Laden albo i gorzej.
— O… — Gotów był
wyjawić szczerą prawdę, ale urwał w pół słowa, po czym nagle
zmienił ton wypowiedzi: — O czymś, czego nie musicie wiedzieć.
Dlaczego tak bardzo was to interesuje? Przecież nie robię niczego
nielegalnego.
Tym razem Horan nie
wytrzymał, wyrwał się ramieniem spod ręki Liama i podszedł
szybkim, gwałtownym krokiem do przyjaciela, niebezpiecznie zbliżając
swoją twarz do jego. W oczach płonął gniew. Gdyby mógł,
udusiłby swojego rozmówcę gołymi rękami i jeszcze sam zgłosił
się na komisariat, z dumą orzekając o własnej winie.
— Słuchaj, jeśli tkniesz
ją choć raz w niewłaściwy sposób, to zgolę ci te zasrane loczki
kombajnem — warknął cichym, niskim głosem.
Styles uśmiechał się
wciąż zawadiacko, podnosząc jedynie kącik ust ku górze. Sam
splótł ręce na piersiach, nic nie robiąc sobie z pogróżek
kumpla z zespołu.
— Nic ci do tego —
odmruknął z właściwą sobie pewnością w głosie.
Spojrzał po reszcie, która
była z lekka skonsternowana jego zachowaniem; nawet jeżeli uważali,
że znają Harry’ego, to o tak nieprzyjazne zachowanie nigdy by go
nie podejrzewali.
— Serio, stary — odezwał
się Tomlinson łagodniejszym tonem. — Ona nie zasługuje na
krzywdę.
Wywrócił oczami.
— Już? Skończyliście?
To teraz trujcie komuś innemu.
Zrobił gest imitujący
salutowanie i zamknął się na godzinę w łazience.
Reszta zespołu spojrzała
na siebie zaniepokojona, ale nic więcej powiedzieć w tej sprawie
nie mogła.
* * *
— Karolina, wynoś się
już, za pięć minut zaczynamy!
Spojrzałam na podwójnie
zestresowaną życiem Ewelajn, która tkwiła za kulisami w pięknej
sukience, ale na galaretowatych nogach. Blada była jak ściana,
pociła się jak szczur i ledwie oddychała. Mało brakowało, a
musiałabym ją z podłogi podnosić.
— Bez ciebie nie dam rady
— panikowała, trzęsąc nogami i patrząc w nieokreślony punkt na
ścianie za moimi plecami.
Siedzący za nią na
czerwonej, pluszowej kanapie No
Direction
wyglądali jak jej zupełne przeciwieństwo — roześmiani, pełni
optymizmu i zapału. Założę się, że jeszcze trochę, a musieliby
im pampersy zmieniać, tak im było wesoło. No
tak,
myślałam,
oni są w piątkę, to im raźniej.
Zerknęłam z powrotem na swoją współlokatorkę, która trzymała
się na skraju załamania nerwowego. Musiałam ciągle jej
przypominać o oddychaniu i zalecałam od czasu do czasu głębsze
oddechy, żeby nie odcinała dopływu tlenu do mózgu. Tak pięknie
przecież wyglądała, a tak strasznie dążyła do kompletnej klapy
na scenie.
— Hej, słuchaj —
rzekłam w końcu rzeczowym tonem — weźże się w garść, Kubiak.
Jesteśmy Restless, tak? — Przytaknęła główką, potrząsając
tym samym swoim misternym kokiem z całym mnóstwem brokatu i
perełek. — I to oznacza, że się nie poddajemy, tak? I pokażemy
TYM WOŁOWYM DUPOM NO
DIRECTION,
ŻE JESTEŚMY LEPSZE, TAK? — Wywołani przeze mnie z naciskiem
zwrócili w moim kierunku oczy i po chwili plotkowali na ten temat ze
złośliwymi uśmieszkami przyszpilonymi do twarzy. — Więc spinaj
zwieracze i udowodnij światu, że tak naprawdę osłabiony skład to
dla nas nie problem! DASZ RADĘ, Kubiak, słyszysz mnie? — Znów
potrząsnęła głową, ale przerażenie w jej oczach nijak nie
ustąpiło.
Westchnęłam bezradnie, ale
świadoma byłam, że nic nie poradzę, jako że przedstawiałam
mniej więcej podobny typ człowieka, który w swojej zaciętej
upartości gdzieś ma otuchy w chwilach prawdziwego strachu.
— BOREJKO, DO JASNEJ
CHOLERY, WON NA WIDOWNIĘ!
Yvie Burnett wyglądała na
użartą przez szerszenia co najmniej, więc — woląc nie rzucać
się do paszczy farbowanego blond wieloryba — posłałam chłopcom
i Ewelinie ostatnie pokrzepiające uśmiechy, i dałam w długą,
zauważywszy, że moja trener głosu dzierży w rękach miotłę.
Kiedy, wyszedłszy zza kulis
na boczną część sceny, spojrzałam na miejsca przeznaczone dla
widzów, niemal zasłabłam. Takiej gromady homo
neanderthalensis
(na lepsze miano nie zasługują) nie widziałam bardzo dawno, ale to
nic, wierzcie mi, to nic. Najgorszym był fakt, że zdecydowana
większość trzymała w dłoniach transparenty o treści mniej
więcej takiej: GO,
GO, ONE DIRECTION!
lub WE LOVE
ONE DIRECTION,
ewentualnie I
LOVE YOU, HARREH,
no ostatecznie ONE
BAND, ONE DREAM, ONE DIRECTION.
I, powiedzcie mi, jak
tu patrzeć
i nie zwariować?**
Chcąc nie chcąc, musiałam klapnąć zadem w wyznaczonym miejscu w
pierwszym rzędzie i słuchać tego świergolenia o tym, jakie Zayn
ma piękne oczy, a Louis świetne koszulki w paski. Jezus, położę
się w białym t-shircie na grillu i będę miała taką samą,
wielkie mi co. Cóż, w wojsku mówią: jak
mus to mus.
Usiadłam w swoim czerwonym,
pluszowym fotelu jak na szpilkach. Zaczęłam się gorąco modlić,
żeby się wszystko udało i żeby Bóg oświecił Ewelinę, że nie
ma się co bać. Z nerwów żołądek podszedł mi do gardła.
Światła nagle zgasły,
ktoś głośno odliczył ostatnich pięć sekund i program
wystartował. Dziś byłyśmy drugie. Jak zobaczyłam uśmiechniętą,
sztuczną gębę mielącego bezsensownie ozorem Dermota O’Leary’ego,
zmuszona byłam przewrócić oczami. Gdybym to ja zasiadła w jury,
on odpadłby jako pierwszy z programu, chociaż jest tylko
prezenterem.
Na pierwszy ogień poszedł
Aiden Grimshaw. Miły chłopak, całkiem kulturalny, ale ostatnio nie
zdarzało nam się jakoś częściej gadać, wyłączając ten jeden
jedyny dzień, w którym udało się to przypadkiem. Od tego czasu
spotkałam go może raptem cztery razy i przy każdym takim spotkaniu
nie wychodziliśmy poza Cześć,
co u ciebie? A, to fajnie, lecę na trening, do zobaczenia.
Po jego (całkiem dobrym) występie były irytujące reklamy, które
z ledwością przeczekałam, leżąc niemal na siedzeniu i nerwowo
podrygując nogą. Okropnie korciło mnie, żeby wpaść na chwilę
za kulisy i jeszcze chwilę pobyć z facetami i Eweliną, ale tym
razem Burnett zamachnęłaby się na mnie tą słynną, czerwoną
sofą, a tego mogłabym nie przeżyć. Nie chcąc więc narażać
swojego życia, pozostałam na miejscu, chociaż nijak mi się to nie
podobało. Co zrobić? Taki los chorowitych!
Gdy reklam ogłoszono
bezpowrotny koniec, dostałam herzklekotów.
Naprężyłam się i wyprostowałam na jak struna, oczekując
kolejnych słów O’Leary’ego. Licząc, że tym razem nie powie
niczego bezmyślnego, zdrowo się przeliczyłam.
— Witam państwa po
przerwie, pierwszy blok reklamowy już za nami… — FEJSPALM,
FEJSPALM, FEJSPALM…
— …niestety, z powodu anginy Karolina Borejko nie mogła dziś
wystąpić ze swoją koleżanką, ale jest z nami na widowni i gorąco
kibicuje Ewelinie. Powitajmy ją brawami!
Niespodziewanie kamera
została skierowana w moją twarz, uśmiechnęłam się więc mało
przekonująco i pomachałam w jej kierunku. Przestań
mnie kadrować, bo ci wcisnę to ustrojstwo w odbyt,
pomyślałam, machając dalej. Ku mojemu zadowoleniu, ujęcie to nie
trwało długo i szybko skupiono całą uwagę na Dermocie. Nerwy
rosły we mnie z minuty na minutę, powodując niepohamowaną chęć
ucieczki.
— …zobaczymy dziś
Ewelinę Kubiak w wykonaniu Please,
Mr Postman
od zespołu The Beatles. Nie szczędźcie braw dla RESTLESS!
Mogę zostać wróżką albo
zwyczajnie mam więcej optymizmu niż otaczająca mnie reszta świata.
Zgodnie z moimi przewidywaniami bowiem Ewelajna nie spartoliła
absolutnie NICZEGO, wszystko wyszło perfekcyjnie, idealnie uderzała
w każdy dźwięk i poradziła sobie chyba lepiej niż gdybyśmy to
robiły razem. Jej olśniewający uśmiech oczarował dobrą większą
część męskiej połowy widzów — tych w studio, ale i przed
telewizorami. W sukience z czarnym gorsetem i spodem przed kolano w
kolorze pudrowego różu wyglądała zachwycająco, a misterny
pół-kok na rozpuszczonych włosach dodawał jej uroku prawdziwej
gwiazdy. W sumie to nawet lepiej się złożyło, że ja nie
uczestniczyłam w tym tygodniu — gdyby ludzie znów musieli widzieć
moją obleśną twarz, na pewno zawiedliby się bardzo, że nie
przeszła ona żadnych zabiegów upiększających. Cóż, pewnie pan
Payne miał wiele racji mówiąc ze szczegółami o mankamentach
mojej urody. Ale co mam zrobić? Rzucić się pod pociąg? O nie,
trzeba zacisnąć zęby i nadal udawać wariatkę, gnając przed
siebie.
O wiele gorsza rzecz czekała
mnie po występie — oczekiwanie na kolejne reklamy. Chciałam
bowiem jak najprędzej uciec za kulisy i żywiej uczestniczyć w tym
życiu, które się tam toczyło, bo było ono dla mnie jak drugi
dom. Nie byliśmy idealni, ale więź, jaka łączyła nas i ICH —
mówię to z bólem serca — stanowiła rodzaj uzależnienia, przy
którym ciężko o odwyk. My nienormalne, a oni z radością
nadganiali (jestem prawie pewna, że uczeń kiedyś przerośnie
mistrza). Lubiłam ich, no, i tyle. Wiem, też mi się to nie podoba,
ale byłam kompletnie bezsilna.
Gdy tylko oznajmiono
przerwę, zerwałam się jak oparzona i popędziłam w odpowiednim
kierunku. Tam stała już rozgadana, wesoła i przeżywająca występ
na nowo i w otrzeźwieniu Kubiak. Otaczali ją pozostali uczestnicy,
prócz No
Direction,
bo oni właśnie znikali za drzwiami pomieszczenia z żelaznymi
wrotami. Tylko Zayn zdążył mi pomachać na odchodnym — mi, bo
Ewelajn była tak zaaferowana, że gadała jak najęta i zdawała się
nie widzieć pozostałej części świata. Podeszłam do niej, Matta,
Aidena, Cher i Rebecci. Tylko John Adeleye pozostał na uboczu i
znerwicowany poruszał bezgłośnie ustami, jakby się modlił lub
przeklinał.
— …masakra, myślałam,
że umrę ze strachu, serio! Ale mówię sobie: śpiewam dalej i całe
szczęście, nigdzie się nie machnęłam.
— Dobrze było —
oznajmiłam, zaskakując ją nieco, bo wciągnięta w wir rozmowy,
ledwie przyjmowała wszelkie dźwięki z zewnątrz.
— A ty nie na widowni?
Wzruszyłam ramionami.
— Więcej mnie nie będą
pokazywać, więc po kiego mam tam siedzieć? Stąd też jest dobry
widok. — Wskazałam palcem na szczelinę w ścianie, która dawała
widok na scenę.
I wszyscy, jak na komendę,
ruszyli we wskazanym przeze kierunku, więc ja jedynie wzruszyłam
ramionami, stając przed plazmą. Gdzie pięciu się bije, tam szósty
korzysta.
Naszych kochasiów otoczyła
niezliczona zgraja tancerzy, wybuchła cała masa „sztucznych
ogni”, że zaczęłam się zastanawiać, czy tkwiąc za kulisami,
przed telewizorem, nie jestem zagrożona. Latali po scenie, ciesząc
się jak sześcioletnie dzieci i sądzili zapewne, że wyglądali
oszałamiająco. Dla tych słit
thirteen
na widowni owszem, ale nie dla żadnej szanującej się kobiety. Na
tę myśl uśmiechnęłam się kącikiem ust z satysfakcją. Ja i
Ewelina zdecydowanie odpadałyśmy. Chociaż…
Zerknęłam ukradkiem na
podekscytowaną, ściśniętą w tłumie tuż przy szczelinie
Ewelajnę.
Ona pewnie odpada. Wszystko
przez Stylesa i jego wszędobylskie loki. Jestem prawie pewna, że to
ich wina! No bo co innego? Bez makijażu to syf na syfie, a zębów
też najprostszych nie ma. To już wolę Nialla, jest w nim coś
przyjemniejszego, choć z uzębieniem nie powinien się szczególnie
obnosić.
O w twarz, Liam zaczął. No
tak, człowiek-pierwszy
wers…
Zachichotałam pod nosem. Dobrze, że u nas nie ma żadnej tego typu
reguły.
Po skończonym występie
wpadli za kulisy jak tabun zdziczałych koni — równie szczęśliwi
i głośni. Ewelina również się ekscytowała, ale ich przegadać
to był nie byle wyczyn… Najlepiej nie podchodź. I tak nie
dorwiesz się do głosu.
Włączyli reklamy, więc w
pokoju zrobił się spory ruch; wszędzie biegali szalenie zajęci
technicy, makijażystki omal się nie pozabijały w drodze do
uczestników. Na moment spadła na nas gęsta mgła pudrów wszelkiej
maści… Gdy wreszcie odrobinę się przeludniło, podeszłam do
automatu z napojami, aczkolwiek ograniczyłam się do zimnej wody z
dystrybutora. Nie minęło pięć sekund, a tuż obok znalazł się
Payne. Nie powiem, że nie, ale od czasu mojej anginy pojawiał się
w moim otoczeniu zdecydowanie częściej… Było to dla mnie
odrobinę dziwne i niezrozumiałe, liczyłam jednak, że tylko mi się
zdaje. A nawet jeżeli nie, to co takiego? Może mnie po… po…
polubił… Nie
rozśmieszaj mnie, Borejko,
mruknął jakiś głos w mojej głowie. Posłałam uśmiech
znajomemu, a on to natychmiast to odwzajemnił, prosząc maszynę o
latte macchiato. Kawa, fuuuj.
— Jak występ? —
zagadnął, czekając na pełny kubeczek.
— Mój? Wyśmienity —
odparłam, chlipiąc powoli zimną, choć — ku mojemu wielkiemu
niezadowoleniu — jałową wodę.
Zaśmiał się i wyjął
napój z okienka, skoro tylko automat zapikał.
— Pytałem o nasz.
— No co ty. — Wywróciłam
oczami, starając się nie prześlizgnąć nawet po nim wzroku. Znowu
wzruszyłam ramionami. — Dobra piosenka. Summer
of ’69,
nie? Wyjątkowo nie fałszowaliście. Duży sukces, chłopcy, brawo.
Cowell pewnie całą noc będzie gazował mustanga z zachwytu.
Uśmiechnęłam się do
niego sztucznie, po czym oddaliłam do jego kumpli, którzy gromadnie
otoczyli Ewelinę. Poczułam się w obowiązku chronić jej cnoty,
jako że na horyzoncie pojawił się Styles wracając od Lloyd. Komu
jak komu, ale jemu akurat zbliżanie do niej powinno być szczególnie
zabronione!
Chłopcy nie rozmawiali o
niczym fascynującym i tylko czekaliśmy na wyniki. W tym tygodniu
miały zostać ogłoszone jeszcze w sobotę, racji jakiegoś
wyjątkowo ważnego dla Anglii meczu w niedzielę o tej porze.
Czekanie okazało się najgorszą częścią; z nerwów niemal
wychodziłam dziurę w podłodze. Czasem zerkałam na znudzonego,
opartego o ścianę Liama, a ten wyglądał na porządnie
zagniewanego. Na mnie. W pewnym momencie przestałam kołować po
pomieszczeniu i zatrzymałam się w bezruchu tyłem do Payne’a.
W moim przypadku takie
zachowanie było czymś absolutnie naturalnym — gdy tylko ktoś
zanadto się zbliżał, odpowiadałam nieprzeciętną złośliwością.
Nie mówię tu, oczywiście, że między mną a nim zaczęło się
coś dziać, WY ZBOCZONE, ROMANTYCZNE DZIADYGI, zaznaczam jedynie, co
już pewnie zdołaliście zauważyć, że ostatnio częściej
rozmawialiśmy. Coś mnie ścisnęło za serce, więc odwróciłam
się na pięcie i nieśmiało uśmiechnęłam do stojącego naprzeciw
kumpla. Obrócił głowę w lewo, udając, że tego nie widzi.
Jeżu, jaka ja byłam przy
nim boleśnie normalna.
Zrobiłam dwa kroki w przód
i już znalazłam się na tyle blisko, że wystarczyło. Nadal
utrzymywał, że jestem niewidzialna.
— Przepraszam —
wymamrotałam, z szalonym zainteresowaniem wpatrując się w swoje
buty. — Wiesz, ja czasem bywam wredna, ale to nie zależy ode mnie.
— Zastanowiłam się chwilę, nadal unikając jego wzroku za pomocą
rozglądania się na wszystkie strony świata. — No dobra, zależy.
Ja po prostu… Przepraszam.
Gdy odważyłam się
spojrzeć mu w oczy, okazało się, że patrzył wprost w moje i jest
uśmiechnięty od ucha do ucha. Nie bardzo wiedząc, czy nie
przekraczam pewnej granicy, przywdziałam na twarz coś podobnego w
wyglądzie. Zachodziłam tylko w głowę, czy nie powiedziałam za
dużo… Oczywiście, chodzi mi: czy nie wyznałam przypadkiem, że
go lubię. Nie przepadam za obnażaniem się z uczuć.
— LUDZIE, WYNIKI!
Wrzask Zayna wyrwał nas z
letargu. Liam pobiegł z resztą na scenę, ja zmuszona byłam
pozostać tam, gdzie stałam. Westchnęłam z rezygnacją. Po paru
sekundach jednak zerwałam się z kanapy i pobiegłam do szczeliny,
ściskając kciuki tak mocno, że aż zbielały.
Simonowi oddano głos. Boże,
nie proszę cię już, żebym schudła,
myślałam, błagam,
PRZEJDŹMY!
Serce waliło mi jak dzwonnik z Norte Dame w dzwon, a nogi zaczęły
drżeć jak osika. Jakbym poruszała się o wacie, nie kościach i
mięśniach. Czasowo brałam głębsze wdechy i wydechy, żeby nie
paść trupem, bo nikt by mnie nie znalazł jeszcze długo. Wolałabym
być z nimi, jakoś raźniej byłoby mi znieść porażkę, mimo że
całe No
Direction
było bardzo, bardzo, BARDZO irytujące.
— Cóż, przyznam, że
rywalizacja była zacięta
— mówił Cowell. — Nawet
nie widzę szczególnych różnic między głosami widzów. Świadczyć
to może tylko o poziomie blablabla…
Streszczaj się, facet,
burknęłam w myślach. Ile można bredzić o programie i głosach?
Dajesz wyniki, zostajesz zestrzelony, jeśli się nie spodobają, i
idziesz do domu. Żadna sztuka. Nawet ja bym tak potrafiła.
— To niesamowite
— powiedział, kręcąc głową z rozbawionym niedowierzaniem. —
Po prostu
nie wierzę, dziewczyny… Jak wy to robicie? A może „robisz”.
Restless, jesteście bezpieczne!
Wiem jedynie, że
wyszczerzyłam się jak głupi do sera, a potem jakoś tak mi się
chłodno i słabo zrobiło, zobaczyłam mroczki przed oczami i…
chyba mi się upadło.
Gdyby komuś z waszego
otoczenia się zemdlało, za nic w świecie nie klepcie go po
policzku. Nie macie pojęcia, jakie to irytujące.
— Maybe she’s dead?!
— Don’t be stupid,
Niall. Her
heart’s beating.
— Look!
She’s waking up!
Faktycznie, uchyliłam
powieki i ujrzałam sześć pochylonych nade mną twarzy. Tylko
Ewelina wyraźnie ucieszyła się, że tak prędko wróciłam do
świata żywych. Minę miałam niezbyt ucieszoną z powodu tych
„liści”, które ktoś inteligentny mi sprzedał. Omiotłam ich
wszystkich gniewnym wzrokiem i warknęłam półleżąc:
— Kto mnie klepał?
Wszyscy, jak jeden mąż,
spojrzeli na Ewelajn. Ta zaś uśmiechnęła się przepraszająco i
niewinnie, mówiąc:
— Sorry.
Pokręciłam głową, ale
wstałam, odrzucając po drodze czyjąkolwiek pomoc. Rozejrzałam się
po kulisach i jedyną niezwykłą rzecz, jaką udało mi się
spostrzec, to przygnębiony, oparty bokiem o ścianę i tyłem do
mnie Aiden Grimshaw. Nie musiałam pytać, żeby wiedzieć, kto w tym
tygodniu odpadł, bo i z daleka dochodziły mnie siarczyste
przekleństwa Johna Adeleye…
Nie zważając na nic i
nikogo, podeszłam do Aidena i… po prostu sobie stałam, nie
wiedząc co począć. Czułam się w obowiązku powiedzieć
COKOLWIEK, jako że rozmawialiśmy kiedyś trochę i… no.
Postanowiłam zaatakować z innej strony, dlatego — podobnie jak on
— oparłam się o drzwi naprzeciw niego. Milczeliśmy dobrą
minutę, on nawet nie podniósł na mnie wzroku. Nienawidzę tego
typu sytuacji. Co mu? Myślał, że może tak sobie ignorować
szlachtę? Niech zapomni. No HELLOŁ, musi wiedzieć kto go
zaszczycił rozmową…
Znudzona czekaniem na
reakcję tego marnego plebsu, rzekłam:
— Wiem, że nigdy nie będę
miała pojęcia, co czujesz, dopóki sama nie odpadnę, ale jeżeli
ma to cię pocieszyć, to uważam, że to nie fair. Ty tutaj
przyszedłeś wyćwiczony, zdeterminowany. My znalazłyśmy się tu,
bo chciałyśmy się (bardziej ja) zabawić, ot, to był głupi żart.
To my powinnyśmy odpaść, i to bardzo dawno temu.
Uff, skończyłam przemowę!
Ale gadał
dziad do obrazu, a ten obraz ani razu…
JAK GROCHEM O ŚCIANĘ, słowo daję… Ostatecznie zaszczycił mnie
swym spojrzeniem i, co dziwne, nie było już ono takie bardzo emo.
Miałam ochotę podnieść brwi w zaskoczeniu, ale powstrzymałam się
od tej niepohamowanej pokusy.
W duchu przewróciłam
oczami. Szlag, czas na wyznania.
— No i jeżeli chcę tu
zostać, to tylko z jednego powodu. — Gdzieś tam w głębi się
uśmiechnęłam. W bardzo głębi. — Moja matka, mówiąc
delikatnie, nie aprobuje naszego udziału w tym programie. ― W
zasadzie ciężko stwierdzić, czy skłamałam. Późniejsze
pięćdziesiąt procent mojej wypowiedzi było prawdą.
Że powinien był dostać
zawału — to oczywiste. Ale że ja omal nie dostałam zawału parę
sekund później, to już takie oczywiste nie było.
— Mogę się do ciebie
przytulić?
Jasny
gwint, OH
SHIT, OH SHIT.
Borejko,
ciemna maso, w cóżeś ty się wkopała, powiedz mi…
Przełknęłam głośno
ślinę, sztywniejąc na całym ciele. Ostatkami sił udałam
zdziwienie, marszczyłam brwi i zapytałam:
— Przytulić? Znaczy —
jasne, jeśli chcesz…
Trudno to nazwać objęciem,
skoro czułam się jak zakleszczona w odnogach czarnej wdowy. Kwestią
czasu było uwikłanie mnie w sieć… W każdym razie sztywną
pozostałam przez cały czas „przemiłego” gestu, odliczając
czas do jego niechybnego końca. Pojedyncza sekunda wydawała mi się
przedłużoną godziną.
— Dzięki — powiedział
uradowany.
— Nie ma za co —
odparłam ze sztucznym uśmieszkiem przyszpilonym do twarzy.
Skoro tylko ruszył z
miejsca gdzieś daleko, ja skierowałam się na wprost. Ku własnemu
zdziwieniu, zobaczyłam, że w moim kierunku, z naprzeciwka, zmierza
Liam — niby pogodny, ale coś mi w nim nie pasowało. (Patrzcie
ją, jaki z niej ekspert od Payne’owych humorków! Jeszcze trochę,
a zacznie oceniać jego wypukłość w rozporku.)
Tak się złożyło, że jedynie odwrócił się na pięcie i szedł
obok do charakteryzatorni, dokąd zmuszony był oddać ubrania i zmyć
makijaż.
— Przytuliłaś go? —
Chwila, chwila… Czy ja w jego głosie usłyszałam WYRZUT?!
Pikawa chciała mi
momentalnie wyskoczyć z klatki piersiowej (zupełnie tego nie
rozumiem, tyle ma przecież miejsca…), a nogi zrobiły się lekko
watowe. Krew odpłynęła mi z dłoni i stóp, w żołądku się
poprzewracało, powodując lekkie mdłości. Wdech, wydech, Borejko.
No stress,
nie ma o co. Pff, jasne. Łatwo się mówi.
— Taa, w zasadzie to on
mnie — zreflektowałam się. Starałam się unikać jego oczu. Tych
rozkosznie
czekoladowych tęczówek. (Matko święta, co drugie słowo trzeba
wykreślać…). W ramach jednego swego rodzaju testu, zerknęłam w
bok, starając się wychwycić te jego patrzałki. — A ty co się
tak burzysz?
Pokręcił prędko głową,
nie kontaktując się ze mną wzrokowo.
— Nie, nic, już nic.
Zatrzymałam się, a on, nie
zaszczyciwszy mnie nawet błahym spojrzeniem, zniknął za drzwiami
męskiej charakteryzatorni. Nie to jednak było najistotniejsze.
Uśmiechnęłam się,
angażując w to jedynie prawy kącik ust. Wciąż wpatrywałam się
w drzwi pomieszczenia, w którym od teraz utkwił, i coś
niespodziewanie podskoczyło mi w żołądku, załaskotało w
przeponę. To sprawiło, że w żaden sposób nie mogłam poskromić
mojej chwilowej pogody ducha.
Natychmiast jednak
spoważniałam.
UPS…
___________
* z dedykacją dla Bogusia.
:D
** Oczywista, jak myślę,
aluzja do tytułu Jak
urodzić i nie zwariować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz