Najlepsza w konspiracji jest
zmowa milczenia — stanowi ona najbardziej niebezpieczną część
tej trudnej sztuki. W zasadzie nikomu nie można ufać, a
jednocześnie należy zrobić to wobec wszystkich. Później, dopóki
spisek nie straci daty ważności, cały czas zachodzi się w głowę,
czy komuś nie roztańczyły się za bardzo usta. Oczywiście, można
zapytać najbardziej podejrzanie zachowujących się delikwentów,
ale to wbrew wszelkiej etyce i uprzejmości. Po prostu, wypowiadając
głośno, dosadnie i często odpowiednie kwestie, trzeba obserwować
reakcje podejrzanych — mowa ciała natychmiast ich zdradzi. Ot, i
wszystko.
Pewnego poniedziałku
(konkretniej tego rozpoczynającego szósty tydzień zmagań w
brytyjskim programie X-Factor)
zostałam takim właśnie konspiratorem. Ba, byłam przywódcą
tajnej grupy operacyjnej. Muszę przyznać, że okiełznanie pięciu
niepozornych mężczyzn (EKHEM, EKHEM) szło mi raczej słabo
średnio. ALE TO WSZYSTKO ICH WINA, ONI SĄ NIENORMALNI!
— Panowie, wnoszę o
spokój… — Zgodnie z zasadami pedagogiki, zaczęłam od
upominania łagodnym tonem.
No Direction
zareagowali tak, jakbym siedziała cicho z założonymi rękami.
Błagałam Boga o cierpliwość, nie o siłę, bo gdybym miała siłę,
to zostałyby z nich krwawe placki na ścianach. Gdzieś w głębi
doskonale wiedziałam, że pokorne prośby niczego nie zdziałają, a
zatem, używając całej siły swojego jakże anielskiego
mezzosopranu, zaćwierkałam śpiewnie:
— ZAMKNĄĆ JAPY, DURNE
NEANDERTALE!
Wówczas oderwali się od
swoich rutynowych wygłupów i spojrzeli na mnie w niemym zdziwieniu.
Nie dość, że jednorożce, to jeszcze jaskiniowcy, ludzie,
trzymajcie mnie, bo padnę trupem…
— Dziękuję serdecznie za
uwagę — rzekłam jadowicie, z równie trującym uśmieszkiem. —
Chciałam wam zakomunikować, że w środę przypada czternasty, a
więc urodziny Eweliny. Moim skromnym zamierzeniem jest zorganizować
jej przyjęcie-niespodziankę i proszę was łaskawie o pomoc.
Zajrzałam w oczy każdemu z
nich po kolei; nie wydawali się wyrażać sprzeciwu, a już na pewno
nie Niall. Nie jest chyba tajemnicą, że jemu dadzą skombinowanie
prowiantu…
— Dziękuję za ogólną
zgodę. Potrzebuję ludzi od zdobycia i rozwieszenia dekoracji, to
jest serpentyn i balonów, a także zwykłych, białych lampek
choinkowych. Louis i Harry?
Przytaknęli bez słowa.
— Potem dobrze byłoby
mieć kogoś od załatwienia jedzenia. Niall, mógłbyś?
— A może ja? — wtrącił
Liam. — Mam dobre układy z Zoe, wiesz… Nie musielibyśmy wtedy
składać się w dużych kwotach na żarcie, bo część
przyrządziłbym z nią.
To nie był znowu taki zły
pomysł, więc zgodziłam się.
Niall i Zayn mieli wybrać
oprawę muzyczną, a także przemeblować salon na czas imprezy. Ja z
kolei zobowiązałam się do załatwienia takiej możliwości
imprezy, co — wbrew pozorom — wcale nie jest łatwym zadaniem. Co
do gości, to wydało nam się oczywiste, że raczej wszyscy będą w
domu, więc zwoła ich się w ostatnim momencie. Dodatkowo musiałam
trzymać Ewelinę z dala od wszelkich podejrzeń. To już w ogóle
urosło do rangi nie do przejścia, ponieważ szybko zwęszyła
niepokojące zachowanie.
— Co ty tak ostatnio
często z nimi szepczesz? — dziwiła się po wtorkowym obiedzie,
składając rozrzuconą bezładnie z rana piżamę. — Myślałam,
że traktujesz ich raczej z dystansem.
Serce zabiło mi szybciej i
miałam tylko tyle szczęścia, że pochylałam się akurat nad
łóżkiem, żeby sprzątnąć laptop. Dziewczyno,
na co ci ta spostrzegawczość?
— Ja z nikim nie szepczę
— wymamrotałam.
— Jeszcze rozumiem z
Liamem — ciągnęła z rękami na biodrach. — Ale z pozostałymi…?
Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć?
Oczywiście, że nie. Nie
powinnaś wiedzieć o tajemnym przyjęciu.
Zmarszczyłam jednak brwi,
wyprostowałam się i patrząc na nią z dozą niezrozumienia,
spytałam:
— Jak to — jeszcze
rozumiem z Liamem?
O co ty mnie podejrzewasz?
Zmieszała się wyraźnie.
— O nic, ja… Po prostu
sobie pomyślałam, że skoro tak często rozmawiacie i spędzacie z
sobą czas, to…
Prychnęłam pogardliwie.
— On ma Danielle —
burknęłam, odwrócona do niej plecami zmierzając do łazienki.
Jeszcze w ten sam wtorek
chciałam się wyluzować przed kolejnym występem w sobotę — im
bliżej było finału, tym większe ciśnienie się czuło. Yvie
zmuszała nas do pracy jak zarządca folwarku chłopa do pańszczyzny,
tyle że nasza w teorii nie powinna być ciężka fizycznie, a ja po
treningu wokalnym czułam się uharowana jak wół. Padałam
bezsilnie na kanapę i nie mogłam wstać przez najbliższe pół
godziny. I
na co mi to wszystko?
— zwykłam sobie myśleć. Moje kroki zawiodły mnie do salonu
wypoczynkowego, w którym biel atakowała wzrok ze względu na sam
projekt wnętrza, jak i pogodę na zewnątrz. Patrząc przez te
ogromne szyby, tak jakoś zatęskniło mi się za latem…
Sądziłam, że chociaż tam
będę mogła zaznać spokoju od permanentnego napięcia. Jakże
ludzka to rzecz — pomyłka…
— SIEMECZKA! — Louis
brawurowo przeskoczył oparcie kanapy i z impetem wylądował swoim
ciężkim zadem tuż obok mnie. Ucieszony był jak prosię w deszcz.*
— Jak tam samopoczucie przed występem półfinałowym?
— Marzę o chwili
odpoczynku — odparłam, patrząc mu wymownie i z naciskiem w oczy.
Nie zrozumiał jednak tej
aluzji ani trochę.
— Ja też, ale co zrobić,
trzeba się jakoś ruszać.
Wywróciłam oczami. A więc
nie było mi dane spełnienie moich pragnień. Postanowiłam zatem
jakoś uporać się z tym, co dostałam w prezencie od losu.
— Macie już jakieś
ozdoby ze Stylesem?
Przytaknął głowy.
— Skombinowaliśmy
serpentyny, a potem lampki od woźnego. Powiedział, że mamy je
oddać przed Wigilią, bo trzeba jakoś wystroić dom.
Zaśmiałam się.
— Jutro będziemy dmuchać
balony — dodał.
Zamilkliśmy na chwilę.
Przypomniało mi się, że muszę obskoczyć parę miejsc, żeby
umożliwić sobie taką imprezę w ogóle i zając Ewelinę na czas
jej urządzania. Sama nie wiedziałam co przedstawiało się jako
trudniejsze…
Ech, my to już jesteśmy
stare! Po osiemnastce to tylko już do dwudziestki, a później
balkonik, nocnik i pieluszki… Pocieszało mnie jednak, że mój
przyjaciel od kanapy był jeszcze starszy. I jeszcze głupszy.
— Hej, eee… ekhem —
chrząknął nerwowo. Halo, Louis? Halo, halo, ziemia do Tomlinsona,
odbiór! Eee, Lou? Nie, nie, ten pan obok zachowywał się tak, jak
Lou, którego nie znam. Oczy miałam wielkości pięciozłotówek,
słowo daję. — Masz… może… numertelefonudotejkoleżankinaA?
Zapadła cisza. Czapka
wpatrywał się w moje zastygłe w głębokim niezrozumienio-grymasie
oblicze, a ja usiłowałam zebrać papkę rzeczywistości w
substancję o stanie nieco bardziej stałym.
— Co? — bąknęłam
wreszcie, ledwie poruszając podniesioną jednostronnie górną
wargą.
Louis wziął głęboki
oddech, po czym powiedział zupełnie spokojnie i wyraźnie:
— Czy masz numer telefonu
tej koleżanki, której imię zaczyna się na A? Agnes, zdaje się.
— Aga — poprawiłam,
spojrzeniem wgniatając go w podłogę.
Zaraz jednak się
rozpogodziłam i stałam się tak nieznośnie podejrzliwa.
— Hm, hm, hm, Tomlinson,
czyżbyś snuł jakieś niecne plany, związane z moją drogą
Agnieszką? — Poruszałam brwiami, a on uciekał wzrokiem jak się
dało najdalej, tłumacząc się pod nosem, że nie,
tylko chciałby ją zapamiętać po programie i w ogóle…
Wówczas uświadomiłam
sobie, że być może już za dwa tygodnie (jeśli Bóg nam da dojść
aż tak daleko) będzie mógł nas
poprosić o to samo. Będę musiała zapomnieć o pięciu osobach,
które stanowiły trzon mojego życia przez ostatnie dwa miesiące.
Pożegnać się z nimi tak, jakby umarły. Podobno najtrudniejsze są
te pożegnania, które mogą być ostatnimi.
KONIEC! Do tego trochę
czasu zostało, a poza tym to trzeba skończyć z tą uczuciową
sieczką.
Podałam mu jednak ten
numer, zastrzegając, że za każdy sms może słono zapłacić.
Po paru minutach Louis
odszedł do siebie, a ja postanowiłam się poszwendać i wymyślić
w końcu zajęcie na jutro. Nawet zajrzałam w obiecane miejsca, by
zapytać o pozwolenie, które później dostałam. Ewelina była
znowu na siłowni, a ja nie miałam bladego pojęcia co z sobą
zrobić. W ten sposób moje nogi poniosły mnie do kuchni, do
stanowiska Zoe, przy którym stał też Liam. Zaskoczył mnie fakt,
że jakoś tak zaczęłam się pocić i nogi mi zmiękły. Dlaczego
ja się trzęsłam jak osika?
Skoro tylko mnie zauważył,
uśmiechnął się szeroko. Nie wyprostował włosów, O MATKO…
Kuchnia? Jaka kuchnia? Ja w
ogóle tam zaszłam kiedykolwiek? Nie przypominam sobie.
— Cześć — przywitał
mnie pogodnie, a zaraz po nim uczyniła to Zoe, która doszła do nas
z jakimiś składnikami.
Spojrzałam na blat, na
którym leżało mnóstwo zieleniny, jakby to było jakieś rabbit
party, a
nie urodziny. Ja rozumiem, że być może Niall i te jego
niewydarzone zęby, ale… No dobrze, miałam przestać być okropna
i jak zwykle plan spełzł na niczym.
— Zrobimy kilka sałatek,
podamy lody i ciasta, dokupimy chipsów, a przed samą imprezą
zrobimy kanapki — wyjaśniła mi kucharka, jak gdybym o to pytała.
Nie uczyniłam tego, ale skoro poczuła taką potrzebę, to co ja jej
będę wizję świata psuła? — Myślę, że nikt i tak nie byłby
zainteresowany ciepłą kolacją.
Przytaknęłam głową.
Przeniosłam wzrok na zwinne
ręce Liama, który z zabójczą sprawnością, szybkością i
precyzją kroił paprykę w kostkę. Automatycznie zrobiło mi się
głupio, że moje zdolności kucharskie ograniczają się do
ugotowania ziemniaków i upieczenia przygotowanych wcześniej
kotletów. Mama zawsze mi powtarzała, że w ten sposób nigdy nie
znajdę męża. Ale ja chcę znaleźć M Ę Ż A, a nie S Z E F A,
którego zachcianki zmuszona będę spełniać. Kto w ogóle
powiedział, że ja mam zamiar czyjąś żoną? Nawet nie myślę o
byciu czyjąś dziewczyną, nie wspominając o wyższych szczeblach…
— Bored, ty mnie słuchasz
czy tylko udajesz?
Podniosłam zaskoczony wzrok
na przemawiającego do mnie Payne’a, który marszczył brwi w
udawanym gniewie. Gdy spojrzałam na niego zdezorientowana, on się
uśmiechnął szeroko, a potem zaśmiał krótko.
— Tak, tak, też
przesadziłabym ten krzak pelargonii w ogrodzie — odparłam, dając
dyla z kuchni z niewinnym uśmieszkiem, machając im na odchodnym.
— PELARGONIE NIE ROSNĄ NA
KRZAKACH! — usłyszałam jeszcze za drzwiami i tyle go widziałam.
Gdy wróciłam do pokoju,
zastałam go w lekkim nieładzie: Ewelina rzuciła ubrania gdzie
popadnie, w związku tym przemieszczanie się po naszej sypialni było
utrudnione. Pod drzwiami bluzka, z jej łóżka zwisały spodnie,
jeden but na środku, drugi pod komodą… Z łazienki dochodził
szum wody z prysznica, zatem na pewno spieszyła się, żeby zmyć
pot. Zazdroszczę, też chciałabym mieć taka motywację do
treningu, tymczasem jedyna takowa pojawiała się u mnie do żarcia
ogromnej ilości słodyczy. To by tłumaczyło moją figurę
hipopotama.
Opadłam na łóżko na
wznak. Tak bardzo miałam dosyć, chociaż przecież tak niewiele
zrobiłam. Stresowałam się bardzo wizją jutrzejszej katastrofy,
imprezą zwanej. Właśnie, ta myśl przypomniała, że muszę
jeszcze spytać resztę, jak im idzie zbieranie materiałów na
jutro.
Ewelina po kwadransie
opuściła łazienkę, zbierając po drodze swoje ciuchy. Miała
minę, jakby trochę się gniewała, choć nie miałam pojęcia za
co. Ach, no tak, za szeptanie. Wierz mi, nie chcesz tak szeptać.
Zorganizowanie tej bandy baranów to nic przyjemnego… Nie bardzo
wiedziałam, jak ją udobruchać, więc kiedy tak skrupulatnie
składała rzeczy (mimo że zaraz miały wylądować w pralni),
wypaliłam ni z tego, ni z owego:
— Wiesz, że Louis dziś
poprosił mnie o numer Agi?
Gwałtownie odwróciła się
na pięcie (jako że stała tyłem do mnie pochylona nad swoim
łóżkiem) z wielkim zdziwieniem w oczach i niemal krzyknęła:
— I dopiero teraz mi o tym
mówisz?!
— Bo wcześniej byłaś na
siłowni — zauważyłam ze spokojem.
Z wrażenia opadła na zad,
nie mogąc wyjść z szoku. Przez kilka sekund wytrzeszczała oczy,
poruszając niemo ustami, by wykrztusić:
— Myślisz, że…
— Jestem blondynką, nie
myślę nic — przerwałam jej.
Niestety, nasza sielanka nie
trwała zbyt długo, ponieważ zbliżał się już wieczór, a więc,
zgodnie z waszym domysłem, miałyśmy codziennych gości. Gości,
którzy wchodzili bez pukania i z hukiem, jakby na co dzień
mieszkali w jaskiniach zamykanych głazem, i nie wiedzieli, jak
używać drzwi.
Ech, Panie, skąd brać
siły, żeby ich nie zabić?
Z pewnym zaskoczeniem
przyjęłam fakt, że poznosili ze sobą jakieś chipsy, słodycze i
napoje, i rozsiedli się wygodnie. Dziś Payne, w ramach wyjątku,
usiadł kulturalnie obok mnie. Przynajmniej nie jak Malik, który
kiedyś rozpłaszczył cztery litery na moich nogach, nic nie robiąc
sobie z faktu, że może mi je złamać. Liam uśmiechnął się do
mnie i, gdy nikt nie patrzył, szepnął:
— Chłopacy wszystko
załatwili. Musisz ją tylko trzymać w pokoju od czwartej.
Wtedy nagle ogarnęła mnie
panika. Spojrzałam na zegarek — dochodziła osiemnasta. Jak
mogłam, JAK MOGŁAM pominąć tak ważny szczegół! Choć jeśli
miało to taką wagę, to czy wciąż nim było…? Wciągnęłam
ciutkę za głośno powietrze i zakryłam usta. To zwróciło uwagę
reszty.
— Bored, dostałaś ataku
astmy czy właśnie sobie uświadomiłaś, że masz brzydkie zęby? —
zapytał ze złośliwym uśmiechem Chochlik Styles.
Zignorowałam patafiana.
Z tym ogromem przerażenia
wymalowanym w oczach spojrzałam w zdezorientowane,
mlecznoczekoladowe tęczówki Łyżki, który jedynie zdążył się
połapać, że chodzi o rzecz związaną z jutrem i próbował
odgadnąć co to.
— Co jest? — zaniepokoił
się Zayn, gdy cisza się przedłużała nieznośnie. W takich
momentach sekundy liczy się w godzinach.
— Eeee… my, to znaczy ja
i Liam, musimy… eeee… pilnie wyjść!
Podczas gdy reszta była
zajęta wpatrywaniem się we mnie jak w dziwoląga (pomyślmy, czy to
jakaś nowość…), ja pociągnęłam nierozumiejącego niczego
Payne’a za nadgarstek i biegiem wyprowadziłam z pokoju. Niczego
więcej nie tłumacząc, zaczęłam go taszczyć w kierunku drzwi
wejściowych, nie zważając na jego okrzyki w stylu: Możesz
mi to wszystko wyjaśnić?! Karolinaaaaaaaa...
Zatrzymałam się przed schodami na parter i odwróciłam do niego na
pięcie.
— Masz przy sobie jakąś
kasę? — spytałam rzeczowym, mimo wszystko, tonem.
— Z dwadzieścia funtów
by się znalazło. — Wyjął drobne z kieszeni. Pokazał je na
otwartej dłoni. — Ale po co ci to?
— Mógłbyś mi je
pożyczyć? Błagam, oddam potem, obiecuję! — ciągnęłam,
ignorując namnażające się pytania.
— ŻĄDAM WYJAŚNIEŃ! —
Tak poważnego Payne’a nie widziałam od… tygodnia.
Jeśli Payne używa caps
locka, to wiedz, że coś się dzieje.
Przewróciłam oczami ze
zniecierpliwieniem, odczuwając każdą upływającą sekundę jako
co najmniej godzinę. Dlaczego czas jest zawsze taki względny?
— Zapomniałam o torcie —
wyjaśniłam lakonicznie. — A teraz CHODŹ!
Nie zważając na nic
innego, wytargałam go na zewnątrz. Uparcie kroczyłam przed siebie,
czując, że mój towarzysz z przymusu bardzo mnie spowalnia, jakbym
prowadziła osła na sznurze, a nie pełnoletniego chłopaka.
Skoro tylko wydostaliśmy
się na zewnątrz, owionął nas przenikliwy chłód zimowego
wieczoru. Wiatr przysłaniał nam widok wirującymi, acz rzadkimi
płatkami śniegu. Nawet nie poczułam różnicy temperatur, odważnie
przedzierając się przez ogromne zaspy śniegu. Nie dotarło także
do mojej świadomości, że jestem niemal cała mokra.
— Bored, ty zdajesz sobie
sprawę z tego, że nie jesteśmy ubrani, prawda?
Ach, no tak, to by wiele
tłumaczyło. Także fakt, że brodzę po kolana, obuta jedynie w
bambosze. Spojrzałam na jego stopy — te białe conversy już nigdy
nie będą białe. Nawet jeżeli wyprałby je w Vanishu. Czy innym
Perwollu Black Magic.
— Przeżyjesz. —
Wróciłam do szybkiego marszu, uparcie gnając przed siebie. —
Gdzie znajduje się najbliższa cukiernia? — spytałam odwracając
twarz w jego stronę.
— Dwadzieścia minut drogi
stąd — odrzekł ze stoickim spokojem, choć z jego twarzy dało
się wyczytać malusieńką nutkę gniewu.
Wyswobodził swój
nadgarstek z mojego uścisku i po chwili szedł obok mnie. O dziwo,
gdy to zrobił, temperatura zaczęła mieć jeszcze mniejsze
znaczenie. To
pewnie z nerwów,
tłumaczyłam sobie. Poczułam przyspieszone tętno — bynajmniej
nie z obawy przed zamknięciem sklepu.
— Dasz radę.
— …samochodem.
Z niechęcią przyznam, że
to rzeczywiście wyglądało ryzykownie.
— Do tego czasu zostaniemy
zahibernowani — dodał uszczypliwie.
— Nie, jeśli zajmiesz
mnie rozmową.
Te słowa podziałały jak
chamskie zaklęcie kogoś pokroju Dolores Umbridge, ponieważ
dokładnie po ich wybrzmieniu zapadła cisza jak makiem zasiał.
Od odgłosu skrzypiącego
pod moimi przemoczonymi kapciami śniegu zaczęło mi się robić
niedobrze po upływie pięciu minut. Do tego pojawiło się to
okropne drżenie całego ciała — w końcu miałam na sobie jedynie
sweterek z długim rękawem i czarne spodnie. Do głowy napływały
mi coraz głupsze myśli (też sądziłam, że to niemożliwe), a im
dłużej on milczał, tym czerwieńsze stawały się moje policzki, a
poczucie zażenowania osiągało level:
expert.
Gdy intensywniej wczułam się w jego sytuację, odkryłam, że w
gruncie rzeczy zachowałam się jak rozwydrzona pięciolatka, która
zażyczyła sobie lizaka, więc wyciągnęła tatusia, pozbawiając
go przy okazji kasy, nie zwracając uwagi nawet na to, czy jest
gotowy do wyjścia i w żadnym wypadku nie naraża go na szwank.
Cała Borejko — najpierw
robi, potem myśli. Mądry
Polak po szkodzie
— chyba coś w tym jest. Może Anglicy tak nie mają?
Nie jestem zbyt wylewna,
ciężko też ze mną, jeśli chodzi o rozmowy na poważne tematy.
Zostałam stworzona do tego, by gadać i śpiewać, a nie się
zwierzać i wyznawać. Dlatego tak trudno przyznać mi się, gdy
nagle istnieje ryzyko ujawnienia mojej drugiej twarzy.
Chrząknęłam, ale bardziej
dla dodania sobie odwagi niż z rzeczywistej potrzeby.
— Liiiiaaaaaaam…
— Hmm? — mruknął
wyrwany z letargu.
Szedł całkiem spokojnie, z
rękami w kieszeni jeansów, i myślał. Zakładając, że członkowie
One Direction w ogóle są zdolni do wykonywania takiej czynności,
chociaż największej wątpliwości ulega osoba Stylesa. Ten to
wygląda, jakby mu obcy był JAKIKOLWIEK wysiłek umysłowy, nawet
ten z pozoru całkiem nieduży, jak pisanie. A może on tak naprawdę
jest analfabetą? Jeżeli mam być szczera, to w jego przypadku nic
mnie już nie zdziwi. Nawet fakt, że jest biologicznym synem
murzyńskiego małżeństwa.
— Jesteś na mnie złyyy?
— Spojrzałam na niego z miną kota ze Shreka.
Westchnął, ale po chwili
na jego twarz wpełznął szeroki uśmiech. Przez to znów
zapomniałam o śniegu, jakby wydarzył się w poprzednim życiu.
— Nie, Karolina —
odpowiedział łagodnie. Sposób, w jaki wypowiedział moje imię,
rozgrzał mnie do tego stopnia, że niemal topiłam lód pod stopami.
— Na ciebie trudno się gniewać.
— Wierz mi, moja mama
potrafi na mnie GODZINAMI się wydzierać.
Zaśmiał się.
— To już wiemy po kim
odziedziczyłaś darcie japy!
Przywalić mu z prawej czy
lewej mańki? Bo jak dla mnie, to z obu byłoby dobre.
Zadziwiająca lekkość, z
jaką rozmawiało mi się z Payne’em, czasem sprawiała, że czułam
się całkiem inaczej.
Jakbym go znała od dzieciństwa, od momentu, w którym moje grube
nóżki pierwszy raz wstrząsnęły ziemią. Nie musieliśmy się
sobie wcale zwierzać, ale lubiliśmy opowiadać o naszych
najmłodszych latach, głupich wpadkach i dziecięcych dramatach.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie powiedziałby, że jestem bardzo
sympatyczna i miła, stąd nasze ociekające zajedwabistością
konwersacje nierzadko okraszone były wzajemnymi uszczypliwymi
aluzjami, ciętymi ripostami i humorem.
Całe szczęście, że nie
umiem się zakochać, bo w przeciwnym razie Payne niechybnie padłby
moją ofiarą.
Mój towarzysz
podkoloryzował trochę kwestię drogi do cukierni, ponieważ
dotarliśmy na miejsce po kwadransie z naddatkiem. Ku mojemu
zadowoleniu, na miejscu była możliwość dorobienia napisu, zatem
poprosiłam o: OSIEMNASTKA
EWELINY, KRÓLOWEJ MELANŻU!
Ale nie macie pojęcia, ile się natłumaczyłam biednemu
cukiernikowi, jak napisać EWELINY.
Spellingowanie na niewiele się zdało, ostatecznie zostałam
zmuszona do napisania tego na kartce (chociaż miałam pewne obawy
związane z, hmm, bardzo kreatywnym krojem mojego pisma; cóż, w
dzisiejszych czasach nikt nie jest zobowiązany do czytania
szwabachy). Łyżka tylko stał za mną i chichotał pod nosem z
moich marnych prób zobrazowania sprzedawcy polskiej pisowni.
Ale muszę przyznać, że
byłam przeszczęśliwa, kiedy opuściłam cukiernię, przedłużając
w drodze wyjątku czas jej funkcjonowania. Po pierwsze: teraz jedynym
zmartwieniem było zatrzymać chorą na owsiki (w czystej przenośni,
oczywiście) Ewelajn w naszym pokoju, tak, by za nic w świecie nie
zechciała go opuścić. Cóż, zaproponowanie gry w Monopoly
nie wydało mi się dostatecznie przekonujące, zatem miałam powód,
by dzisiejszej nocy nie zmrużyć oka. Po drugie: byłam niezwykle
poruszona wizją powrotu w ciemną jak murzyński zad, zimową noc, w
bamboszach, sweterku i CZŁONKIEM NOŁ DAJREKSZYN U BOKU (zaufajcie
mi, best
day ever).
Po trzecie: miałam jednego półanalfabetycznego idiotę-cukiernika
z głowy.
Podczas powrotu Payne starał
się mnie rozruszać śmiechem, bo najwyraźniej drogą dedukcji
wywnioskował, że prawdopodobnie powoli umieram na hipotermię jak
on. Niestety, tym razem jego próby spełzły na niczym, ponieważ do
szewskiej pasji doprowadził mnie ten półmózg z cukierni, miałam
przemoczone skarpety (najgorsze uczucie pod słońcem) i ślizgające
się w bamboszach, zamarznięte na kość stopy i byłam głodna jak
lew. A głodny
nie jesteś sobą i zaczynasz strasznie gwiazdorzyć.
Myśl, że oni tam grzeją swoje otyłe zadki i jedzą planowane od
tygodni spaghetti z sosem pomidorowym i mięsem, sprawiała, że
skłonna byłam zabijać sznurówkami z conversów Payne’a.
Nic mnie tak nie
uszczęśliwiło, jak widok naszego oświetlonego domu uczestników.
Łyżka także wydawał się bardzo z tego faktu zadowolony.
Cichaczem przemknęłam do kuchni, w której poprosiłam Zoe o
przechowanie tortu na te niecałe dwadzieścia cztery godziny. Gdy
dotarłam pod drzwi swojej sypialni, z wielką ulgą przyjęłam
fakt, że za nimi panuje błoga cisza. Nacisnęłam klamkę, weszłam
do środka i, rzeczywiście, zastałam wyłącznie Ewelinę, wykąpaną
i składającą swoje ubrania na łóżku. Zaskoczona od razu
zasypała mnie gradem pytań:
— Gdzie byłaś z Liamem?
Po co? Czemu tak późno wróciliście? I dlaczego mam wrażenie, że
kombinujecie coś za moimi plecami? — Położyła ręce na biodrach
jak zagniewana mamuśka.
Wywróciłam oczami, ze
stoickim spokojem docierając do swojego wozu.
Schyliłam się, żeby odszukać w torbie podróżnej pod nim czystą
piżamę i ręcznik.
— Nie histeryzuj, pewnie
dosypali ci jakichś halucynków do sosu, to masz teraz majaki —
wymamrotałam z poziomu podłogi, dając wrażenie przytłumionego
głosu.
Kiedy się wyprostowałam,
niemal wpadłam na jej rozzłoszczoną sylwetkę. Uśmiechnęłam się
nieco złośliwie i dodałam:
— A tak profesjonalnie, to
nazywa się to
mania prześladowcza.
Wracam za pół godziny! — Posłałam jej całusa i pomachałam na
odchodne, znikając po chwili za drzwiami łazienki.
Do końca wieczoru Ewelajna
nie zamieniła ze mną wielu słów, praktycznie żadnego. Odwrócona
do mnie plecami, a twarzą do ściany, czytała jakąś anglojęzyczną
książkę, pewnie pożyczoną od tego kujona Łyżki, a jakże. Co
miałam robić? Jakoś nie bawiła mnie wizja kolejnych godzin
spędzonych w towarzystwie tych pokręconych, niewyżytych seksualnie
świrów, więc najzwyczajniej pod słońcem, gdy kolejne moje zdania
nie spotkały się z żadnym odzewem ze strony współlokatorki,
postanowiłam pójść mniej-więcej w jej ślady, ale wybrałam
laptopa, zaległe notatki od Agi B. i jej krótką adnotację do
przesłanych materiałów:
PS. Czy ci cali Noł
Dajrekszyn mają jakieś wtyki w CBA czy co? Louis do mnie napisał.
Jeśli to twoja sprawka, to od tej chwili mam z tobą rozkładane
krzesełko
(to długa historia…).
Pozdrawiam, Aga.
Żywiąc ogromną nadzieję,
że Agnieszka nie jest osobą pamiętliwą, zamknęłam
korespondencję. Chciałam sprawdzić konto na Facebooku, ale
powstrzymałam się w porę. Wiecie, kiedy dostaje się dwa tysiące
powiadomień co dzień, to spotkania z wirtualnymi ludźmi przestają
cieszyć. Nie mając niczego lepszego do roboty, wyłączyłam
komputer, odwróciłam się twarzą na okna i usiłowałam wpaść na
coś niezwykle genialnego w kwestii jutrzejszego zajęcia Kubiak.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie moment, w którym zdałam sobie
sprawę, że obrażona nie będzie chciała ze mną się nawet
przywitać przy pobudce, a co dopiero dobrowolnie spędzić kilka
godzin.
Borejko, trzeba być
twardym, a nie miętkim, zbieraj tłuste zadzisko i przełam się, NO
PRZEŁAM SIĘ I POWIEDZ, CO MASZ DO POWIEDZENIA.
— Mam nadzieję, że nie
jesteś zła za ten tekst o manii? Jeśli tak, to przepraszam, wiesz,
że mam spaczone poczucie humoru i to był taki mój suchy jak pięty
Cejrowskiego żarcik.
Oczywiście, ja, jak to ja,
nie odwróciłam się nawet do niej twarzą, ale ta cisza mnie
zaniepokoiła.
— Ewelajn?
Wygramoliłam się z
pościeli i podeszłam do jej łóżka. Z perspektywy mojego,
wyglądała nadal na czytającą jakieś brytyjskie badziewie.
Wyobraźcie więc sobie to niemałe zaskoczenie, kiedy zobaczyłam,
że tak naprawdę śpi, śliniąc się na poduszkę, z książką
opartą o ścianę. Swoją drogą, ona opadła na prześcieradło i
zamknęła się samoczynnie, czyniąc z kciuka mojej koleżanki
zakładkę. Uśmiechnęłam się serdecznie, zabrałam jej czytadło,
zaznaczając stronę długopisem, zgasiłam lampkę nocną, potem
swoją i już miałam całą noc na myślenie o tym, czym zająć tę
zauroczoną
(bo miłością jeszcze nie można było tego nazwać) słowem
drukowanym wariatkę.
Poranek na pewno nie był
jednym z moim ulubionych w życiu; ba, on się nie klasyfikował
nawet do pierwszego tysiąca. Nie mogłam zmrużyć oka do trzeciej,
a potem Ewelina musiała mnie siłą ściągać z wyra o siódmej. W
efekcie nabiłam sobie wielkiego siniaka na kolanie i ledwie mogłam
chodzić, wydając przy tym dźwięki olbrzymiej boleści. Przy
śniadaniu o ósmej, na którym, tradycyjnie, spotkałyśmy tych
pięciu zawszonych cymbałów, pełnych energii i wigoru, z
przerażeniem odkryłam, że nocne myślenie na nic się nie zdało.
Taplając łyżką w owsiance o jej powierzchnię, tak, by
rozpryskiwała mleko, podpierając głowę ręką, dumałam
półprzytomnie, co takiego mogłybyśmy robić we dwójkę i do to
tego stopnia, żeby ona nie chciała za żadne skarby świata wyjść.
— Co, Borejko, dziś
dietetycznie płatki śniadaniowe? — zapytał swoim chochlikowatym
tonem Styles, jako ostatni z zespołu zasiadając do stołu.
— Ryj w kubeł, Baran —
rzuciłam od niechcenia i z przyzwyczajenia, nie zaprzestając żadnej
ze swoich czynności nawet na moment.
Dopiero kiedy poczułam na
sobie piorunujący wzrok Ewelajn, zatrzymałam na chwilę rękę z
łyżką i spojrzałam na przyjaciółkę. (Przyjaciółkę? Dobrego
słowa użyłam?).
— Co? — spytałam
zdezorientowana.
Wskazując rytmicznie palcem
wskazującym na moją miskę, odparła z gniewną miną:
— MLEKO.
Faktycznie, jej czarny
t-shirt był cały w białych kropkach. Cóż, mój miętowy też…
Nieszczególnie byłam
szczęśliwa tego poranka, ale czego można oczekiwać po czterech
godzinach snu? Według naukowców taka dawka powoduje większe
pobudzenie niż ponad pełnowymiarowy sen, ale najwyraźniej
blondynki nie podlegają prawom nauki, o prawach filozofii już nie
wspominając, np. Myślę,
więc jestem.
Żując beznamiętnie porcję owsianki w ustach, usłyszałam z
przeciwka:
— Jak dzisiejsza noc? —
Payne patrzył ewidentnie w moim kierunku. Hmm, chyba mówił do
mnie. — Nie wyglądasz najlepiej.
— Szału nie ma, staniki
nie latają — odpowiedziałam z niechęcią. Ewelajn po mojej lewej
świetnie się bawiła, grając z Tomlinsonem i Horanem w kółko i
krzyżyk skórkami od chleba. Co chwilę cichy gwar porannych rozmów
przerywał radosny okrzyk tej trójki. — Do trzeciej nie mogłam
zmrużyć oka. A tobie jak minęła?
— Nialla bolał brzuch z
przejedzenia — odparł z pretensją w głosie, spoglądając
ukradkiem w stronę swojego zafascynowanego niesamowitą grą kumpla.
— Całą noc stękał. Nażarł się chipsów to ma.
Zamiast rozchlapywania
mleka, wpadłam na robienie w nim małego wiru za pomocą ruchu
mieszającego. Spojrzałam przypadkowo na stukające rytmicznie w
stół, pomalowane na zgniłą zieleń paznokcie Cher Lloyd,
siedzącej po mojej prawicy i nagle doznałam objawienia maryjnego.
No tak, jak mogłam na to nie wpaść?!
Cudownie, zajęcie na
popołudnie miałam z głowy. Teraz wystarczyło ją do niego
skłonić.
Zachęcona dobrym humorem,
zapytałam:
— Mam nadzieję, że nie
jesteś zły za wczoraj? — Spojrzałam na niego niewinnym, nieco
zawstydzonym wzrokiem spode łba.
Uśmiechnął się. O. MÓJ.
BOŻE.
Omal nie wpadłam twarzą do
mleka.
Oczywiście, tylko i
wyłącznie dlatego, że przypomniałam sobie, że na jasełkach w
przedszkolu musiałam grać recytującą wiersze choinkę. (STOP
LYING, BOREJKO!)
— Nie, nie — śmiał się
cicho. — Musiałem się tylko porządnie wygrzać i osuszyć, ale
nic poza tym mi się nie stało. Na dodatek załapałem się na
solidną dawkę rozrywki z niekumatym cukiernikiem i wychodzącą z
siebie Karoliną w roli głównej.
Karoliną.
Nie Borejko,
tylko Karoliną.
— Weź przestań, to nie
było śmieszne! — odparłam, niby to nadąsana, ale po chwili sama
zaczęłam się śmiać. — No dobra, trochę tak. To nie moja wina,
że trafiliśmy na półanalfabetę!
W takim znakomitym humorze
rozstaliśmy się wszyscy, biegnąc na zajęcia wokalne. O tak,
zobaczenie Yvie Burnett to zdecydowanie było to, czego brakowało mi
do szczęścia. Starej, wrednej, marudnej mordy. UWIELBIAM MOJE
ŻYCIE.
W drodze powrotnej, to jest
na obiad, czułam na sobie presję uciekającego czasu i moje serce z
każdą minutą biło coraz szybciej i mocniej. Podczas jazdy
firmowym vanem Ewelina bardzo żywo opowiadała mi o swojej porannej
zabawie z Czapką i Blondasem, jakby granie w kółko i krzyżyk przy
użyciu skórek od chleba mogło być czymś naprawdę fascynującym.
Z jej słów zapamiętałam jakoś co dziesiąte, ponieważ bardzo
mocno koncentrowałam się na realizacji swojego przebiegłego jak
lisek-chytrusek planu. Czy Louis i Harry dadzą sobie radę z
dekoracjami? Czy Niall i Zayn uporają się na czas z oprawą
muzyczną i przemblowaniem? I czy Liam przygotował już wszystkie
dania, o których wspominał? Odpowiedź przyszła, skoro tylko
przekroczyłyśmy próg jadalni, a Payne wyszedł z kuchni,
odwiązując biały fartuch, po czym pomachał do nas. Odmachałam
jak w transie. Miał mąkę we włosach. Niczym młody Ado… A DO
DUPY Z TYMI ZASRANYMI NOŁ DAJREKSZYN, IDŹCIE SPAĆ, A NIE MI TU
JAKIEŚ ROMANSIDŁA PISAĆ!
— Dlaczego Liam pomagał w
kuchni? — spytała Ewelajna ze zmarszczonymi brwiami.
Usiadłyśmy w tym samym
miejscu, co rankiem.
— Może jak w końcu TEN
ŻAŁOSNY ZESPÓŁ WRONG DIRECTION ODPADNIE, to liczy na jakiś
program w stylu Payne
— po prostu nie właź do kuchni?
— odpowiedziałam lekceważąco, po czym wgryzłam się w jabłko.
Moje podkreślone słowa
wywołały natychmiastową reakcję naszych przyjaciół, którzy
zbiegli się i usiedli w pobliżu. Oczywiście, nasłuchałam się
wielu uszczypliwych uwag na swój temat, ale wszystkie puściłam
mimo uszu. Ostatni dołączył Liam, wytrzepując resztki mąki z
włosów.
Z blond-brązowych loków.
— Synu piekarza**,
podałbyś mi nóż? — zwróciłam się do niego.
Zachichotał, ale spełnił
moją prośbę.
Pizza, mniam. Z pieczarkami,
szynką, kurczakiem, ananasem i w ogóle, hawajska. PYCHOTA.
— Coś się tak umorusał?
— Zoe robiła ciasto, przy
obrocie zamachnęła się za mocno fartuchem i pół mąki wysypanej
na blat poleciało prosto na mnie.
— Wyglądasz jak jeden z
tych złodziei z Kevina
samego w domu.
— Ty za to bez dodatków
przypominasz Bellatrix Lestrange.
— Payne, a zasadził ci
ktoś kiedyś kopa w dupę gdzieś jakoś coś?
— Nie sądzę, byś była
w stanie podnieść tak wysoko nogę.
Spiorunowałam go wzrokiem,
a on się do mnie wyszczerzył najbardziej, jak mógł.
— W ogóle to chciałem ci
powiedzieć, że z sosem pomidorowym na twarzy wyglądasz bardzo
seksownie.
W odpowiedzi dostał
kawałkiem kurczaka centralnie w środek czoła. Śmiejąc się,
odrzekł:
— No co? Przecież prawdę
mówię.
Styles, który zauważył to
małe zamieszanie pomiędzy naszą dwójką, nagle wykrzyknął,
wybuchając śmiechem:
— Borejko, ty jesz jak
ŚWINIA!
Towarzystwo, prócz lekko
zaniepokojonej Ewelajn i wycierającego czoło Payne’a, wybuchło
śmiechem. Zaciskając mocno palce na rękojeściach sztućców
postawionych ostrymi zakończeniami do góry, wycedziłam niemal
przez zęby:
— Ty się lepiej módl,
żeby ci dzisiaj nikt niczego nie dolał do dr… dresingu.
Wstałam ostentacyjnie od
stołu, kątem oka spostrzegając, że Ewelina już skończyła swój
posiłek, i oznajmiłam uroczystym, dyplomatycznym tonem:
— Kubiak, opuszczamy to
siedlisko hipokrytów i zarozumiałych egocentryków, bo mamy dziś
coś o wiele ciekawszego do roboty. Panowie. — Zajrzałam każdemu
z nich wymownie w oczy, a oni przytaknęli ledwie widocznie głowami.
Zdezorientowana Ewelina
niepewnie wstała z krzesła, a ja objęłam ją ramieniem. Zespół
odprowadzał nas wzrokiem, więc na odchodnym odwróciłam głowę,
po czym zbliżając dwa palce prawej ręki do swoich przymrużonych
oczu, a potem zwracając je w ich stronę, dałam im do zrozumienia,
że są obserwowani. Jednakowoż pokazałam im wierzch dłoni,
wskazując na nadgarstek. Nie toleruję opóźnień.
Nagle Ewelajn odwróciła
głowę do tyłu, a ja natychmiast schowałam ręce.
— Co ty tam im
pokazywałaś?
— Fucka Stylesowi.
Zachichotała, kręcąc
głową.
— Oj, Karo, nie jest znowu
taki zły…
— Skądże…
Dochodziła pierwsza, a
impreza miała się zacząć dopiero koło szóstej wieczór, więc
miałam nie lada wyzwanie. Początkowo Ewelinie jakoś nie zbierało
się do wyjścia, ale z każdą upływającą godziną czułam
niechybnie nadchodzącą klęskę. Najpierw zajęłyśmy się sobą,
co w jej przypadku oznaczało czytanie, a w moim — laptopa i
internet. (Swoją drogą, to dziwne, że Kubiak tak z dupy zaczęła
czytać, i to dużo. Ja we wszystko uwierzę, ale nie w książkę w
jej rękach!). Potem oznajmiła, że idzie się zdrzemnąć, co
uczyniła. Zajęło jej to dwie godziny. I wtedy wybiła szesnasta.
Moja prywatna, osobista godzina
W.
— Może zejdziemy do
salonu?
SZALONA!
— Nie, nie, chłopcy
mówili, że są dziś zajęci, no wiesz, Kotecha i te jego
wymagania…
— Co zatem proponujesz? —
spytała, przeciągając się na łóżku.
— Może zróbmy sobie taki
„babski wieczór”? Wiesz, prysznic, mycie i suszenie włosów,
robienie fryzur, makijażu, malowanie paznokci…
Ewelina spojrzała na mnie,
jakbym się z księżyca urwała. Cóż, możliwe, że miała trochę
racji.
— „Babski wieczór”? —
powtórzyła, krzywiąc się ile sił w twarzy. — Borejko, czy
tobie na pewno ktoś nie przygrzał ciężką patelnią? Bo gadasz
jak potłuczona…
— Nie byłam dawno w
kuchni — odparłam zadziwiająco szczerze. — Poza tym, czy to tak
źle, że od czasu do czasu chcę zrobić coś kobiecego? Chyba mam
do tego prawo. — Prawdę mówiąc, poczułam się tym trochę
urażona i pokazałam to w każdy możliwy sposób, tak, że Ewelinie
ewidentnie zrobiło się głupio. Dostałam swoje za wczorajszą
manię
prześladowczą!
— Nie, Karolajna, nie o to
mi chodziło, jestem po prostu… zdziwiona. Ale propozycja mi jak
najbardziej pasi!
Potem poszłyśmy się
kolejno kąpać (ona pierwsza, żebym miała pewność, że nigdzie
nie wylezie; w szlafroku, turbanie i bamboszach raczej daleko jej
było do takiego pomysłu; poza tym zamknęłam pokój na klucz,
kiedy moczyła dupsko pod prysznicem). Gdy obie byłyśmy już
gotowe, ja suszyłam włosy przed lustrem, a ona stwierdziła, że
zajmie się tym później i w międzyczasie malowała paznokcie u
stóp na czerwono. Ja odliczałam nerwowo czas. Godzina.
Wykręciłam się od
bazgrania po rękach, zastanawiając się nad doborem odpowiedniego
stroju na dzisiejszy wieczór, tak, żeby nie przyćmić głównej
gwiazdy imprezy (sasasasasasa… pozwalam wam kąpać się w blasku
mej zajebistości! …to taki niesmaczny żarcik, oczywiście). Można
rzec, że myślałam podwójnie, bo spytałam Ewelajnę, czy mogę
przejrzeć jej rzeczy, żebyśmy na końcu też się jakoś ładnie
ubrały i może zeszły do salonu. Byleby
tym ćwokom kopary opadły!
— argumentowałam. Nie trzeba musiałam dwa razy powtarzać,
zgodziła się bez problemu. Z czarnych odmętów swojej torby
podróżnej wytargałam sukienkę, którą wcisnęła mi tam pewnie
matka (za co mogłam być jedynie wdzięczna) — kwiecistą, w stylu
retro: na szerokich ramiączkach, opinającą w pasie i rozkloszowaną
u dołu. Ewelinie znalazłam czarną, z krótkim rękawem, siateczką
i brylancikami na ramionach. Do obydwu czarne szpilki (do mojej
pasowały jak pięść do oka, ale postanowiłam tego nie widzieć) i
gotowe. Przed założeniem ubrań obowiązkowy makijaż i fryzury.
Kubiak zakręciła sobie przepyszne loki — na całej, niebanalnej
długości swoich brązowych włosów — a mnie, nie wiem jakim
cudem, zmusiła do wysokiego, fantazyjnego koku, odkrywającego MOJE
PRZEBRZYDŁE, ODSTAJĄCE USZY! Wypuściła po dwa pasma kłaków po
obu stronach, które potem zakręciła, twierdząc, że odwracają
one uwagę. Obyś
miała rację, Kubiak, inaczej czeka cię długa i bolesna śmierć
— przeszło mi przez myśl.
Za pięć szósta. Emocje
rosły.
— I git — skomentowała
Ewelina, kończąc malować usta błyszczykiem przed lustrem.
Spojrzałam na nią.
Wyglądała zjawiskowo, chociaż nie wydała na ten cel ani grosza.
Jak ona to robiła? Stwierdziłam, że takim trzeba się po prostu
urodzić. I to JA mogłam się kąpać w blasku JEJ zajebistości…
Dostrzegłam swoją
odbijającą się twarz za plecami Ewelajny i nie zobaczyłam w niej
niczego niezwykłego; ot, zwyczajny, wiejski burak. Blada, niska i
stara, próbująca choć raz pokazać, że może być dobra. Swoją
drogą, ciekawe, czy Liam zauważy...?
— Może zejdźmy do
salonu, co? — zaproponowałam.
Niestety, tym razem Kubiak
bardzo się zmieszała.
— Do… salonu? To chyba
nie jest najlepszy pomysł, jesteśmy zbyt eleganckie i pomyślą, że
zwariowałyśmy…
— Przecież miałyśmy to
zrobić, prawda? To bierz nogi za pas i sru na dół.
Wtedy z parteru rozległa
się głośna muzyka, która dotąd raczej się nie zdarzała, mimo
że mieszkałyśmy w domu pełnym wokalistów. Lepszych lub gorszych,
ale jednak.
Niemal wypchnęłam ją z
drzwi, a potem ciągnęłam na schodach. Uparta była jak osioł, ale
ostatecznie dała za wygraną.
Kiedy tylko zrobiła krok w
stronę otwartego salonu, zobaczyła, że dużo się w nim
pozmieniało; nie było kanap ani stolika do kawy, ani nawet
telewizora, stał pusty parkiet. Światło zgaszone, paliły się
jedynie kolorowe lampki, porozwieszane niemal na każdym milimetrze
kwadratowym ściany (mówiłam tym ćwokom Stylesowi i Tomlinsowi,
żeby załatwili tylko białe, ale tak to jest, jak się robotę
powierza kretynom…). Paliły się również w otwartej jadali, w
której cały stół był zastawiony. O dziwo, wcześniej też
ucichła muzyka (pewnie Malik i Horan wypróbowywali tylko wieżę
stereo). Ewelina stała oniemiała w progu pokoju, nie mogąc
zrozumieć, co się wokół niej dzieje.
— Co… co to ma znaczyć?
Pokręciłam głową z
politowaniem. JUŻ WIĘCEJ NIE BIORĘ TYCH BARANICH ŁBÓW DO ŻADNEGO
ZADANIA, PO MOIM TRUPIE!
— Dobra, patałachy,
wyłazić!
Wszyscy goście wyszli ze
swoich skrytek, krzycząc: HAPPY
BIRTHDAY, EVELINE!
(Jeszcze słyszałam, jak Payne poprawiał swoich koleżków:
Ewelina,
it’s EWELINA, you idiots!,
w związku z czym Louis dodał opóźnione: Ewelinaaaaaaaa!
i wszyscy wybuchli śmiechem). Rozbrzmiała muzyka i wszyscy rozeszli
się po salonie.
Odwróciła się do mnie z
rozdziawioną paszczą jak u połykacza ognia, a ja wyszczerzyłam
kły, mówiąc radosne:
— Wszystkiego najlepszego!
Uściskała mnie, nie mogąc
wydusić słowa, a ja dodałam jej na ucho:
— Prezenty znajdziesz w
nocy na łóżku.
— Przestań! — obruszyła
się. — TO jest wystarczający prezent!
Później zostałam
zepchnięta przez wielki tłum osób spieszących z życzeniami.
Impreza dobrze wystartowała,
choć może nie mnie to oceniać, bo nie bardzo się na tym znam, na
niewielu byłam. W większości siedziałam przy stole (chociaż w
zamyśle nie miał on do tego służyć), uśmiechając się do
brykającej Eweliny i pozostałych znajomych. Popijałam niegroźny
sok wieloowocowy przez rurkę, od czasu do czasu przegryzałam
chipsy. Dochodziła jedenasta. Wnet toast. Pamiętałam, że w
lodówce Zoe zostawiła nam chłodzący się szampan.
Niedobór snu zaczął się
we mnie głośno odzywać, więc rozpoczęłam fazę intensywnego
ziewania. Stałyśmy się takie dorosłe — pełnoletnie i stare jak
świat. Choć może się to wydawać dziwne, poczułam na sobie zimny
oddech upływającego czasu. W takich momentach ludzie odpowiadają,
że jeszcze życie przed nami, że co my takiego pleciemy, ale
dopiero wtedy, będąc dorosłą, zaczęłam rozumieć, że zegary
nigdy się nie zatrzymują. Nawet te, którym wysiadły baterie. Więc
co to będzie, jak skończę dwadzieścia lat?! Już nigdy nie będę
naście. Czasy dzieciństwa miną bezpowrotnie.
Westchnęłam i zauważyłam
na horyzoncie kroczącego w moją stronę Horana z miną co najmniej
zadowoloną. Wyglądał, jakby dostał bonus w jakiejś super grze,
choć zależy, co w jego przypadku interpretować jako grę. Poklepał
się z satysfakcją po brzuchu, wziął krzesło i usiadł obok mnie.
— To ty wyczyściłeś
wszystkie miski z chipsami?
Przytaknął ochoczo.
— Teraz ledwie chodzę.
— Nie da się tego nie
dostrzec.
Milczeliśmy przez moment.
— Czemu nie tańczysz?
— Nie jestem w tym dobra.
— Automatycznie przywołałam w pamięci komers na zakończenie
gimnazjum oraz moje ruchy robocopa. O rany, rozumiem, że pewne
rzeczy nie są nam przeznaczone, ale żeby Bóg chciał mi coś aż
tak dobitnie pokazać…
— Nie maaaaarudź,
Borejko, tylko podnoś ten swój płaski zadek! — Nim się
spostrzegłam, Niall ciągnął mnie z całych sił za rękę, a ja
się zapierałam nogami, byleby nie musieć trafić na parkiet.
Mogłabym tam nawet pokazać
mój upośledzony sposób gry na gitarze albo biegać przez godzinę
dookoła domu, ale żeby od razu TAŃCZYĆ?! Nie. Ma. Szans. Jak
każdy mam swoje granice, a bezmyślne wywijanie nogami i rękami
zdecydowanie było ich jawnym przekroczeniem. Nim się jednak
zorientowałam, stałam w ramionach koleżki Blondasa, oczywiście
sztywna jak kłoda i niezdolna poruszyć którąkolwiek częścią
ciała. Jeszcze nigdy żaden chłopak tego mi nie zrobił. To
porównywalne do gwałtu! Ja sobie nie życzę takiego ściskania,
łapy precz!
Niestety, jedyne, co mogłam
zrobić, to zacisnąć zęby, marudzić i patrzeć w sufit, i dać
się obejmować Horanowi.
I tak zrobiłam.
Nasz pseudotaniec bardziej
przypominał deptanie kapusty niż faktyczną zabawę. Chyba że ktoś
uważa deptanie kapusty za świetną zabawę, ale w takie patologie
to ja już nie wnikam. Wykonywałam więc drobne kroczki, błagając
w myślach Boga, żeby nie zrobić mojemu partnerowi uroczych śladów
ze swoich szpilek na jego butach. Nie uśmiechało mi się
przebywanie z nim ze świadomością, że poznał mój styl tańca.
PO MOIM TRUPIE.
Nie mając śmiałości
spojrzeć w oczy mojemu partnerowi w obawie przed spłonięciem
rumieńcem, odwróciłam głowę w bok. Wszyscy zaproszeni goście
raczej dobrze się bawili, na sam widok mimowolnie się uśmiechnęłam.
Jeśli nikt
nie wybije szyby ani nie wysadzi siedziby w powietrze, to będzie to
całkiem udana impreza
— pomyślałam. Z gąszcza mnóstwa par oczu, wyłowiłam
spojrzenie Liama, który popijał jakiś pomarańczowy napój ze
swojej szklanki w paski. Założę się, że to coś z prądem. Kiedy
nasz wzrok się skrzyżował, uśmiechnął się szeroko. No tak,
pijanemu prędzej się spodobam niż komuś działającemu bez wpływu
używek.
Z niepokojem zaobserwowałam,
że wolałabym, żeby to on trzymał mnie teraz w talii, zwłaszcza,
że muzyka była raczej kołysząca do snu. Nie no, tak tylko
żartuję. Najbardziej w świecie to chciałabym, żeby nikt nigdy
nie wymyślił tańca.
Z wielką ulgą przyjęłam
koniec utworu. Głośniki natychmiast rozniosły dźwięki szybszych
piosenek, a ja zostałam porwana przez niemal wszystkich członków
zespołu One Direction do grupowego tańca, który polegał na tym,
że oni zatoczyli wokół mnie krąg i co kilka sekund zmieniali się
i wywijali mną w najlepsze. Najbardziej szalony był Louis, który
obracał mnie wokół własnej osi przez dobrych dziesięć sekund,
że aż potrzebowałam kolejnych tyle, żeby nie zwrócić jedzenia z
całego dnia i nie zaliczyć efektownej gleby.
Gdy nadeszła pora Liama,
nasze spojrzenia ponownie się skrzyżowały, a ja na tę krótką i
uboga chwilę zapomniałam, co mam robić.
O Boże, loki. O Boże,
czekoladowe tęczówki.
A, że nogi. I taniec. Ale
chwila. Co to był taniec?
Nim się obejrzałam,
zawirował mną z całą siłą i wpadłam prosto w objęcia Stylesa.
Szkoda, że uduszenie podchodzi pod morderstwo. Wysłuchiwanie jego
nieustannych docinek na temat mojej wagi stawało się uciążliwe
jak bzyczenie tłustej, czarnej muchy w kuchni w środku lata.
Kiedy muzyka ucichła na
trzy sekundy dla zmiany kawałka, spostrzegłam, że Eweliny nie ma,
a i wspomniany Styles gdzieś się nagle ulotnił.
Pomyślałam, że może
poszła do łazienki albo zwyczajnie nie mogę wyłowić jej facjaty
w tłumie i kontynuowałam zabawę z chłopakami.
No dobra, może nie są tacy
źli. Ostatecznie wnieśli wiele radości do mojego nieszczęsnego,
nudnego jak flaki z olejem życia, pełnego nerwów od użerania się
z paskudną rodziną i obleśnie wrednymi rówieśnikami. Na tych
kilka tygodni pomogli mi zapomnieć, że kiedyś miałam niesamowicie
ponure życie, że tysiące kilometrów stąd czeka na mnie szara
polska rzeczywistość, że byłam nielubiana. Zawdzięczam im
niezaprzeczalny powrót optymizmu i niepojętą dawkę wrażeń. A
także wsparcie. W gruncie rzeczy nie wiemy, ile czasu nam zostało —
być może mijający nieuchronnie tydzień szósty będzie naszym
ostatnim. Nie mniej jednak przez cały ten czas oni byli z nami, nie
odstępowali nas nawet na krok w wolnych chwilach i — mimo
wzajemnych docinek o odpadnięciu z programu — bezustannie
podtrzymywali na duchu.
To już coś. Podtrzymanie
mnie na duchu graniczy z cudem.
Dochodziła północ, a ja
ledwie się trzymałam na nogach. Bynajmniej nie z powodu alkoholu,
ale z niewyspania, które kolejny raz dawało o sobie znać.
Dosłownie umierałam z głową nad stołem. Reszta bawiła się w
salonie w najlepsze, a mnie w zasypianiu na siedząco nie
przeszkadzał nawet niebotyczny bas, trzęsący całym domem w
posadach.
— Nie śpij —
zachichotał Niall, zajmując miejsce obok mnie z kanapką w ręku.
Czy komukolwiek zdarzyło
się widzieć go, kiedy niczego akurat nie przeżuwał? Byłabym
niezmiernie wdzięczna za dokładny opis sytuacji. Mile widziane
byłoby też zdjęcie czy nagranie.
— Mhmmmm… — mruknęłam
przeciągle w odpowiedzi.
— Ile spałaś w nocy?
— Za mało —
wymamrotałam, ledwie otwierając usta.
Wówczas rozległ się taki
dźwięk, jakby coś miało z hukiem spaść, ale ktoś to w porę
powstrzymał. Automatycznie zerwałam się z krzesła i stanęłam w
„progu” salonu, który w otwarty sposób połączony był z naszą
jadalnią. Muzykę ściszono, ludzie ucichli. Tomlinson stał przy
dużej wazie , sięgającej mu do bioder, i trzymał ją lekko
przechyloną, w dwóch palcach dzierżąc jaskrawozieloną piłkę
palantową.
— Nic się nie stłukło!
— oznajmił radośnie, widząc moją groźną sylwetkę w progu.
Wysuszył zęby jak niemądry, jakby to miało dowieść jego
niewinności.
Pff. Chyba już wiem, czemu
ta piłeczka nazywa się palantowa…
Kilka sekund później
zjawili się Styles i solenizantka, o dziwo razem. Obdarzyli się
podejrzanym uśmiechem na odchodnym, ale rozeszli się w dwóch
różnych kierunkach.
Przymrużyłam oczy. To jest
sprawa dla detektyw Borejko.
Szalałam jeszcze przez
godzinę na parkiecie z moją współlokatorką, w międzyczasie
wznieśliśmy toast, otwierając przy okazji tego zmrożonego
szampana, którego zostawiła nam Zoe, zaśpiewaliśmy Happy
birthday i
muszę przyznać, że przy udziale wokalistów zabrzmiało to o niebo
lepiej niż w rodzinnym gronie. Ewelajna zdmuchnęła wszystkie
świeczki, długo zastanawiając się nad życzeniem. Koło drugiej
większość gości zdecydowała się na powrót do łóżek, jako że
kolejny dzień nie był dniem wolnym, a przecież trzeba być
trzeźwym na umyśle, żeby nie śpiewać jak rozjechana ropucha na
krajowej jedynce.
Zakładając, że ropuchy
łażą po krajowej jedynce.
Z wielkim trudem odesłaliśmy
Ewelajn do pokoju; uparła się, że pomoże
nam sprzątać i kropka.
Nie wiem, co takiej tkwi w mojej twarzy, ale coś musi, skoro jednym
gniewnym spojrzeniem przemówiłam jej do rozsądku. Pozbierała
manatki, a kilka minut później słyszeliśmy okrzyki zachwytu nad
prezentami.
Kolejny poranek był ciężki.
Zdecydowanie za mało spałam w ciągu ostatnich dwóch dób, ale nie
miałam wyboru, musiałam wstać na zajęcia.
Podczas śniadania omal nie
wpadłam twarzą do owsianki. Rękojeścią łyżki podpierałam
czoło. Przydałyby się jeszcze zapałki do podtrzymania powiek.
Yvie ochrzaniła mnie jakiś tysiąc razy, ale każde jej słowo
zaledwie prześliznęło się przez mój mózg i natychmiast się
ulatniało. Ani ja, ani Kubiak nie miałyśmy wystarczająco dużo
sił, żeby normalnie funkcjonować. Szczytem naszych fantazji
erotycznych był długi, nieprzerwany sen w łóżku, najlepiej z
kołdrą między nogami. Nic z tego, do obiadu musiałyśmy pozostać
względnie przytomne.
Ale właśnie od momentu
obiadu coś się zmieniło. Ewelina markotnie grzebała łyżką w
żurku, spoglądając na niego, jakby był końskim łajnem.
Wzdychała raz po raz, nie racząc mnie żadnym głębszym wyznaniem.
Nie, to nie była senność. To była smutna Kubiak.
Payne, siedzący idealnie
naprzeciw mnie, posłał mi pytające spojrzenie, którego ona nie
zauważyła. Nie zauważała zresztą całej reszty świata.
Odpowiedziała mu wzruszeniem ramion.
— Co jest? — wypaliłam,
skoro tylko zatrzasnęły się za nami drzwi naszego pokoju.
— Nic — burknęła, z
założonymi rękami zmierzając do swojego łóżka.
Usiadłszy naprzeciw niej,
na własnym wyrku, podniosłam brew.
Westchnęła, czując, że
nie wygra. Albo że dłużej tego sama nie udźwignie.
Podczas gdy ja usiłowałam
nie zasnąć przy naszym osobliwym cateringu, Ewelina wymknęła się
ze Stylesem na górę, na ten taraso-balkon, który rzucił nam się
w oczy po przybyciu. W dużym skrócie, Styles naopowiadał jej
bajek, co to książęta mają wyryte na pamięć. Dał jej nawet
swoją kurtkę, bo dziewczę marzło na śniegu.
— Osiemnastka, co? —
zagadnął. Z dołu dało się słyszeć dudnienie muzyki. —
Zazdroszczę.
— E tam, nie czuję
wielkiej różnicy — odparła skromnie. (CAŁA KUBIAK). — Ale
świetna impreza, naprawdę. Byłam w kompletnym szoku. Kto wpadł na
ten pomysł?
— A jak myślisz? —
Baran przewrócił oczami z uśmiechem.
— Karolina?! Serio?!
— Zaręczam ci, że jest
fantastyczna w planowaniu. I w ubliżaniu innym dla zaprowadzenia
spokoju też.
Zaśmiali się. (Rozprawię
się z nimi później).
Zaczął padać śnieg.
Pierwsze płatki osiadły na obłędnych lokach Eweliny, która
zaczęła się płonić, kiedy zrozumiała, że od dwóch minut
patrzy bezmyślnie na swojego kompana. Ten zaś wyciągnął rękę i
wziął w palce mały kosmyk jej włosów. Przyglądał mu się
chwilę, po czym go puścił i paznokciem strącił z niego
śnieżynkę.
Podniósł wzrok na jej
oczy. W blasku żółtawej latarni podwórzowej wydawała się niemal
nierealna, bo tak naturalnie piękna. Czuł, jak wszystkie arterie w
jego wnętrzu ożywają, jak serce przepompowuje szybciej krew, jak
temperatura i miejsce nagle przestają mieć znaczenie.
O dziwo, choć był w takiej
sytuacji z wieloma dziewczynami, tak się nigdy nie czuł.
Z ich ust wytaczały się
chmury pary wodnej. Zbliżyli twarze. Od tej chwili ich oddechy zlały
się w jeden kłąb ciepłego powietrza.
Widział tusz na jej rzęsach
i mały, żółty punkcik na źrenicy — odblask latarni. Rozchylili
wargi. Narastała w nim nieznana dotąd euforia. W głowie szumiało
od miliona myśli, zdawało mu się, że hałasował na cały świat.
A potem Louis Tomlinson
niefortunnie się zamachnął swoją piłką palantową i trafił
idealnie między nich, uderzając w ich skronie.
Chwała ci, o mądry
Tomlinsonie!
Dlaczego? Otóż w
normalnych warunkach byłabym na niego wściekła, że przeszkodził
na drodze do szczęścia mojej przyjaciółki, ale kolejne godziny
pokazałyby, że zostałby niesłusznie osądzony.
Na kilka minut przed obiadem
Ewelajn przyłapała swojego kochasia na całowaniu się z jedną z
tancerek. Oficjalnie dopisuję to do listy swoich dowodów na to, że
mężczyźni to nieudane prototypy istot ludzkich. Za grosz
moralności. Dołączam to także do mojej listy powodów do zabicia
Stylesa, choć myślę, że samo Styles
byłoby
wystarczającą pobudką.
Jej wyznanie obudziło we
mnie gniew. Gniew w takiej skali, że postanowiłam natychmiast
zainterweniować, ignorując jej nawoływania.
Z hukiem otworzyłam drzwi
pokoju sąsiadów. Brakowało wśród nich czarnowłosego barana.
Miał szczęście, inaczej zrobiłabym z niego pastę jajeczną.
Żartowałam, nie ma głównego składnika…
One Direction zareagowali
bardzo różnie, przeważnie jednak lekką irytacją. Historia
Stylesa i Kubiak zdecydowanie ich przygniotła. Cóż, jeśli ktoś
ci jednego dnia mówi, że jesteś dla niego wyjątkowy, a następnego
całuje kogoś innego, to raczej nadaje się do leczenia
psychiatrycznego niż do związków.
— Co za palant! —
odezwał się Zayn, skoro tylko odrzucił lusterko na bok. — Czy on
ma choć ćwierć mózgowia? Najchętniej bym go zamordował.
— Proponuję przerobienie
go na mydło — rzucam zdecydowanym tonem.
Wieczorem słyszałyśmy
tylko niesamowitą awanturę za ścianą.
Ewelajn nie dało się
pocieszyć żartami, piosenkami, anegdotkami ani nawet kubełkiem
lodów czy całym ogromem innych smakołyków. Cud, że sama jej
wszystkiego nie zżarłam. Chodziła przybita jak deska do płotu i
wywołać choć nikły uśmiech na jej twarzy oznaczało dokonać
niemożliwego. Udało się to tylko raz, Niallowi, kiedy puścił w
salonie soczystego, głośnego bąka, po czym oznajmił:
— Uwaga, nadciąga
poselstwo z Kotliny Czadu!
Horan rzucał jej przeciągłe
spojrzenia, ale ona była zbyt głęboko w swoim emocjonalnym
świecie, by móc to zauważyć. W międzyczasie Payne’owi udało
się mnie kilkakrotnie namówić na spacer, który za każdym razem
kończył się kopą śniegu za kołnierzem. Moim w dużej mierze,
aczkolwiek dzięki podstawianiu nóg sam wiele razy lądował facjatą
blisko trawnika. Ze dwa razy wyżłobiliśmy anioły i raz
samodzielnie bałwana, który bardziej przypominał lodówkę z
marchewką zamiast uchwytu niż strażnika zimowego podwórka.
— Jak myślisz, pogodzą
się kiedyś? — spytał mnie, gdy wracaliśmy w piątkowy wieczór
przez wielkie zaspy śniegu do kwatery.
— Tak, kiedy wreszcie
kupicie Stylesowi mózg — sarknęłam. — Daj spokój, ja bym
wolała utonąć niż się z nim pogodzić. Choć może tylko ja
jestem tak spaczona.
Westchnął.
— Szkoda. Byłaby z nich
ładna para.
Stanęliśmy na schodkach
przed drzwiami wejściowymi, oglądając różowy zachód słońca.
— Święta idą —
wypalił.
W tym samym momencie, jakby
na zawołanie, spadły pierwsze płatki śniegu tego dnia, choć już
właściwie się kończył. Poczułam zmęczenie ostatnimi dniami.
Ziewnęłam przeciągle i oparłam głowę na klatce piersiowej
mojego towarzysza.
O mój Boże, ale on
cudownie pachniał.
Zupełnie jak mąka tortowa.
— Chodź, bo spóźnimy
się na Flinstone’ów.
Bez słowa podążył za mną
w głąb domu.
Następny dzień był
sobotą. Od rana pośpiech, wrzaski i nerwy, co oznaczało brak czasu
na smęty. Dobrze to podziałało na Ewelinę, która w popłochu
zapomniała kompletnie o tym zasranym Baranie. Dopiero podczas wizyty
w charakteryzatorni w studiu spoglądała beznamiętnie w swoje
ponure odbicie w lustrze. Dla odmiany, za namową naszych
makijażystek, pozwoliłyśmy im nas umalować. Ich przeważającym
argumentem była przepustka do finału, a zatem nie miałyśmy
wyboru, musiałyśmy ulec. Zauważyłam jednak, że nie zrobiłam
tego wcale po to, by nagrać płytę, ale że przykre ukłucie żalu
budziła we mnie myśl rozstania się z ludźmi, z którymi zdążyłam
się zżyć podczas tych zwariowanych sześciu tygodni.
Kiedy moja twarz wreszcie
przestała odstraszać, nadszedł czas na fryzurę. Zupełnie oddałam
się w ręce specjalistki, nie miałam głowy do zastanawiania się,
czy taki kok, a takie upięcie będą pasować do We
found love
od Rihanny, które szło na pierwszy ogień. Na wszystko machałam
ręką albo przytakiwałam, doprowadzającym tym samym Katie do
szału.
Za kulisami dopiero mnie
dopadł stres. Trzęsłam się jak osika. Od dzisiejszego wieczoru
będzie wiele zależeć. Ani siedzenie na kanapie, ani wydeptywanie
dziury w podłodze nie były pomocne w rozładowywaniu napięcia.
Nawet One Direction byli jacyś wyciszeni i bladzi. Co te media robią
z ludźmi…
Na pierwszy ogień szedł
Matt Cardle, potem Rebecca. Obydwa występy znakomite. A potem my. A
potem, omójBoże, my.
Oklaski, zapowiedź reklam.
Wizyta asystentki. Bijące głośno serce. Na brodę Merlina, TO JUŻ!
Zrobiłam pierwszy krok na
oświetlonej scenie. Nauczona wieloletnim doświadczeniem z teatru,
nie zmrużyłam oczu. Widownia najwidoczniej ucieszyła się z mojego
powrotu, ponieważ usłyszałam swoje imię wykrzyczane
entuzjastycznie kilka razy. Uśmiechnęłam się szeroko.
A co mi tam,
myślałam, raz
się żyje.
Otworzyłam usta i
popłynęłam.
Czwarty raz na scenie stałam
już nie tylko w towarzystwie Kubiak, ale także pozostałych
zawodników. Rozłożeni w jednym rzędzie, trzymaliśmy się za
ręce, jakby to miało nas uchronić przed złem, ale ktoś przecież
musi odpaść, nie można tego pominąć. A w dzisiejszym odcinku
znów miały to być dwie osoby.
Głuche uderzenia serca
niemal zagłuszały słowa Dermota O’Leary’ego, który swoją
gadką zwykle doprowadzał mnie do szewskiej pasji, ale tego wieczoru
nawet jego jałowa mowa-trawa nie była w stanie wytrącić nikogo z
równowagi. A raczej z wielkiej trwogi.
Czułam, jak pocą mi się
dłonie.
Czy I’m
a believer
i We found
love będą
wystarczające? — kołatało mi w głowie. Zaczęłam przygryzać
dolną wargę, niekontrolowanie podrygiwałam nogą. W chwilach
przytomności starałam się opanować jedno i drugie.
Zerknęłam na Liama. On też
dziś nieciekawie wyglądał. Styles uśmiechał się jak playboy,
choć wiem, że tak naprawdę trząsł portkami. Niall sprawiał
wrażenie mającego ochotę zwrócić pomidorową z komunii, Louis
cały dygotał, a w oczach Zayna błyszczały łzy.
Kompletna cisza na sali.
Wszyscy wstrzymali oddech.
— Rebecca Ferguson.
Ulga.
O DŻIZAS, JESZCZE NIE
ODPAŁYŚMY, O KURDE BELE, CUD NAD TAMIZĄ!
Ale co? Ale jak to? Rebecca?
Ze swoimi umiejętnościami? Poczułam wstyd, że ktoś tak
doświadczony miał mniej głosów, niż my, grajki uliczne z
przypadku.
Co jeszcze nie świadczyło
o tym, że znalazłyśmy się w finałowej trójce.
Gdy polały się łzy,
popłynęły słowa żalu, a także podziękowania, widownia znów
zamilkła, razem z nami wstrzymując oddech po raz drugi tego
wieczoru.
Sekundy nieubłaganie mijały
jedna za drugą. Zegary nie stanęły. Byłam na oczach całej
Anglii, a może i części Polski. Stałam przed wielomilionowym
tłumem w złotej kreacji z cekinów, pobłyskując jak zestaw
biżuterii u jubilera. Wymalowana, wyfryzowana, piękna i zupełnie
do siebie niepodobna, czekałam na niechybną śmierć.
O’Leary milczał,
utrzymując nas przez bite pół minuty w cholernej niepewności.
Umierałam, rozpadałam się
od środka.
Już więcej nie zobaczę
tych zasranych wariatów. Nie zjem żadnego posiłku w domu
uczestników. Nie zostanę profesjonalnie przygotowana do występu,
nie zaśpiewam przed tak liczną publiką. Wyjadę stąd i nigdy nie
wrócę. Liam Payne i jego ekipa z UK zapomną, że istniałyśmy.
(Dlaczego ja znów o nim wspominam?). Będzie tak, jakbym nigdy się
nie wydarzyła.
Przymknęłam powieki,
starając się wygładzić zmarszczki napięcia na twarzy.
Przełknięcie śliny, głęboki wdech i wydech.
Otworzyłam szeroko oczy i
usta, nie mogąc uwierzyć w słowa, które zabrzmiały jak gong.
Rihanna i The Monkees
wystarczyli.
Wpadając sobie w objęcia w
innymi uczestnikami, wrzeszczałyśmy jak chore na umyśle, ale
przecież od kogoś musiałyśmy się tym zarazić i padło na
jełopów. Następnym wydarzeniem, które pamiętam, to nasze okrzyki
za kulisami, ale jak tam doszłam — nie mam pojęcia. Jedyne
logiczne wytłumaczenie zawierało się w sformułowaniu: zaniósł
mnie tam melanż.
Zaaferowana, prowadziłam
wiele rozmów z wieloma, w tym nawet z Rebeccą i Cher, które już
następnego dnia po śniadaniu miały być w drodze do domu. Szkoda,
bo obydwie były bardzo miłe i normalne, czego nie można powiedzieć
o dwóch trzecich tego domu. Obie płakały także w producenckich
vanach.
Żartując w najlepsze z
Mattem, kątem oka dostrzegłam, że Styles stoi na uboczu,
nachmurzony. Od razu poszukałam wzrokiem Eweliny, która siedziała
na kanapie z Niallem, trzymając w dłoni kubek z parującą gorącą
czekoladą z automatu, wesoła i kompletnie inna niż jeszcze tego
samego dnia w charakteryzatorni. Styles wpatrywał się uparcie w jej
sylwetkę, momentami nawet zdawał się ruszać w tym kierunku, ale
ciągle rezygnował.
Podszedł do Liama i Louisa,
którzy gawędzili beztrosko kilka metrów od niego.
— Miałeś ją przeprosić
— usłyszałam przytłumiony głos Payne’a.
Baran wzruszył ramionami.
— Nie mam za co.
I zniknął w przejściu do
garderoby.
GIŃ MARNIE, SFLACZAŁOMÓZGI
PASZTECIE!
Już my mu damy popalić w
finale. Ba, im wszystkim damy popalić. Jak mamę kocham, nigdy mnie
nas nie zapomną.
O MAMUSIU, A ZA TYDZIEŃ
WIGILIA! Kupcie mi Liama na święta, proooooszę! Albo nie wystarczą
mi jego loki.
Żartowałam. Chcę głowice
nuklearne, żeby wysadzić Stylesa w powietrze i wysłać go jako
ambasadora do Marsjan. W strzępach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz