poniedziałek, 23 lutego 2015

14. Giń marnie, sflaczałomózgi pasztecie!

Najlepsza w konspiracji jest zmowa milczenia — stanowi ona najbardziej niebezpieczną część tej trudnej sztuki. W zasadzie nikomu nie można ufać, a jednocześnie należy zrobić to wobec wszystkich. Później, dopóki spisek nie straci daty ważności, cały czas zachodzi się w głowę, czy komuś nie roztańczyły się za bardzo usta. Oczywiście, można zapytać najbardziej podejrzanie zachowujących się delikwentów, ale to wbrew wszelkiej etyce i uprzejmości. Po prostu, wypowiadając głośno, dosadnie i często odpowiednie kwestie, trzeba obserwować reakcje podejrzanych — mowa ciała natychmiast ich zdradzi. Ot, i wszystko.
Pewnego poniedziałku (konkretniej tego rozpoczynającego szósty tydzień zmagań w brytyjskim programie X-Factor) zostałam takim właśnie konspiratorem. Ba, byłam przywódcą tajnej grupy operacyjnej. Muszę przyznać, że okiełznanie pięciu niepozornych mężczyzn (EKHEM, EKHEM) szło mi raczej słabo średnio. ALE TO WSZYSTKO ICH WINA, ONI SĄ NIENORMALNI!
Panowie, wnoszę o spokój… — Zgodnie z zasadami pedagogiki, zaczęłam od upominania łagodnym tonem.
No Direction zareagowali tak, jakbym siedziała cicho z założonymi rękami. Błagałam Boga o cierpliwość, nie o siłę, bo gdybym miała siłę, to zostałyby z nich krwawe placki na ścianach. Gdzieś w głębi doskonale wiedziałam, że pokorne prośby niczego nie zdziałają, a zatem, używając całej siły swojego jakże anielskiego mezzosopranu, zaćwierkałam śpiewnie:
ZAMKNĄĆ JAPY, DURNE NEANDERTALE!
Wówczas oderwali się od swoich rutynowych wygłupów i spojrzeli na mnie w niemym zdziwieniu. Nie dość, że jednorożce, to jeszcze jaskiniowcy, ludzie, trzymajcie mnie, bo padnę trupem…
Dziękuję serdecznie za uwagę — rzekłam jadowicie, z równie trującym uśmieszkiem. — Chciałam wam zakomunikować, że w środę przypada czternasty, a więc urodziny Eweliny. Moim skromnym zamierzeniem jest zorganizować jej przyjęcie-niespodziankę i proszę was łaskawie o pomoc.
Zajrzałam w oczy każdemu z nich po kolei; nie wydawali się wyrażać sprzeciwu, a już na pewno nie Niall. Nie jest chyba tajemnicą, że jemu dadzą skombinowanie prowiantu…
Dziękuję za ogólną zgodę. Potrzebuję ludzi od zdobycia i rozwieszenia dekoracji, to jest serpentyn i balonów, a także zwykłych, białych lampek choinkowych. Louis i Harry?
Przytaknęli bez słowa.
Potem dobrze byłoby mieć kogoś od załatwienia jedzenia. Niall, mógłbyś?
A może ja? — wtrącił Liam. — Mam dobre układy z Zoe, wiesz… Nie musielibyśmy wtedy składać się w dużych kwotach na żarcie, bo część przyrządziłbym z nią.
To nie był znowu taki zły pomysł, więc zgodziłam się.
Niall i Zayn mieli wybrać oprawę muzyczną, a także przemeblować salon na czas imprezy. Ja z kolei zobowiązałam się do załatwienia takiej możliwości imprezy, co — wbrew pozorom — wcale nie jest łatwym zadaniem. Co do gości, to wydało nam się oczywiste, że raczej wszyscy będą w domu, więc zwoła ich się w ostatnim momencie. Dodatkowo musiałam trzymać Ewelinę z dala od wszelkich podejrzeń. To już w ogóle urosło do rangi nie do przejścia, ponieważ szybko zwęszyła niepokojące zachowanie.
Co ty tak ostatnio często z nimi szepczesz? — dziwiła się po wtorkowym obiedzie, składając rozrzuconą bezładnie z rana piżamę. — Myślałam, że traktujesz ich raczej z dystansem.
Serce zabiło mi szybciej i miałam tylko tyle szczęścia, że pochylałam się akurat nad łóżkiem, żeby sprzątnąć laptop. Dziewczyno, na co ci ta spostrzegawczość?
Ja z nikim nie szepczę — wymamrotałam.
Jeszcze rozumiem z Liamem — ciągnęła z rękami na biodrach. — Ale z pozostałymi…? Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć?
Oczywiście, że nie. Nie powinnaś wiedzieć o tajemnym przyjęciu.
Zmarszczyłam jednak brwi, wyprostowałam się i patrząc na nią z dozą niezrozumienia, spytałam:
Jak to — jeszcze rozumiem z Liamem? O co ty mnie podejrzewasz?
Zmieszała się wyraźnie.
O nic, ja… Po prostu sobie pomyślałam, że skoro tak często rozmawiacie i spędzacie z sobą czas, to…
Prychnęłam pogardliwie.
On ma Danielle — burknęłam, odwrócona do niej plecami zmierzając do łazienki.

Jeszcze w ten sam wtorek chciałam się wyluzować przed kolejnym występem w sobotę — im bliżej było finału, tym większe ciśnienie się czuło. Yvie zmuszała nas do pracy jak zarządca folwarku chłopa do pańszczyzny, tyle że nasza w teorii nie powinna być ciężka fizycznie, a ja po treningu wokalnym czułam się uharowana jak wół. Padałam bezsilnie na kanapę i nie mogłam wstać przez najbliższe pół godziny. I na co mi to wszystko? — zwykłam sobie myśleć. Moje kroki zawiodły mnie do salonu wypoczynkowego, w którym biel atakowała wzrok ze względu na sam projekt wnętrza, jak i pogodę na zewnątrz. Patrząc przez te ogromne szyby, tak jakoś zatęskniło mi się za latem…
Sądziłam, że chociaż tam będę mogła zaznać spokoju od permanentnego napięcia. Jakże ludzka to rzecz — pomyłka…
SIEMECZKA! — Louis brawurowo przeskoczył oparcie kanapy i z impetem wylądował swoim ciężkim zadem tuż obok mnie. Ucieszony był jak prosię w deszcz.* — Jak tam samopoczucie przed występem półfinałowym?
Marzę o chwili odpoczynku — odparłam, patrząc mu wymownie i z naciskiem w oczy.
Nie zrozumiał jednak tej aluzji ani trochę.
Ja też, ale co zrobić, trzeba się jakoś ruszać.
Wywróciłam oczami. A więc nie było mi dane spełnienie moich pragnień. Postanowiłam zatem jakoś uporać się z tym, co dostałam w prezencie od losu.
Macie już jakieś ozdoby ze Stylesem?
Przytaknął głowy.
Skombinowaliśmy serpentyny, a potem lampki od woźnego. Powiedział, że mamy je oddać przed Wigilią, bo trzeba jakoś wystroić dom.
Zaśmiałam się.
Jutro będziemy dmuchać balony — dodał.
Zamilkliśmy na chwilę. Przypomniało mi się, że muszę obskoczyć parę miejsc, żeby umożliwić sobie taką imprezę w ogóle i zając Ewelinę na czas jej urządzania. Sama nie wiedziałam co przedstawiało się jako trudniejsze…
Ech, my to już jesteśmy stare! Po osiemnastce to tylko już do dwudziestki, a później balkonik, nocnik i pieluszki… Pocieszało mnie jednak, że mój przyjaciel od kanapy był jeszcze starszy. I jeszcze głupszy.
Hej, eee… ekhem — chrząknął nerwowo. Halo, Louis? Halo, halo, ziemia do Tomlinsona, odbiór! Eee, Lou? Nie, nie, ten pan obok zachowywał się tak, jak Lou, którego nie znam. Oczy miałam wielkości pięciozłotówek, słowo daję. — Masz… może… numertelefonudotejkoleżankinaA?
Zapadła cisza. Czapka wpatrywał się w moje zastygłe w głębokim niezrozumienio-grymasie oblicze, a ja usiłowałam zebrać papkę rzeczywistości w substancję o stanie nieco bardziej stałym.
Co? — bąknęłam wreszcie, ledwie poruszając podniesioną jednostronnie górną wargą.
Louis wziął głęboki oddech, po czym powiedział zupełnie spokojnie i wyraźnie:
Czy masz numer telefonu tej koleżanki, której imię zaczyna się na A? Agnes, zdaje się.
Aga — poprawiłam, spojrzeniem wgniatając go w podłogę.
Zaraz jednak się rozpogodziłam i stałam się tak nieznośnie podejrzliwa.
Hm, hm, hm, Tomlinson, czyżbyś snuł jakieś niecne plany, związane z moją drogą Agnieszką? — Poruszałam brwiami, a on uciekał wzrokiem jak się dało najdalej, tłumacząc się pod nosem, że nie, tylko chciałby ją zapamiętać po programie i w ogóle…
Wówczas uświadomiłam sobie, że być może już za dwa tygodnie (jeśli Bóg nam da dojść aż tak daleko) będzie mógł nas poprosić o to samo. Będę musiała zapomnieć o pięciu osobach, które stanowiły trzon mojego życia przez ostatnie dwa miesiące. Pożegnać się z nimi tak, jakby umarły. Podobno najtrudniejsze są te pożegnania, które mogą być ostatnimi.
KONIEC! Do tego trochę czasu zostało, a poza tym to trzeba skończyć z tą uczuciową sieczką.
Podałam mu jednak ten numer, zastrzegając, że za każdy sms może słono zapłacić.
Po paru minutach Louis odszedł do siebie, a ja postanowiłam się poszwendać i wymyślić w końcu zajęcie na jutro. Nawet zajrzałam w obiecane miejsca, by zapytać o pozwolenie, które później dostałam. Ewelina była znowu na siłowni, a ja nie miałam bladego pojęcia co z sobą zrobić. W ten sposób moje nogi poniosły mnie do kuchni, do stanowiska Zoe, przy którym stał też Liam. Zaskoczył mnie fakt, że jakoś tak zaczęłam się pocić i nogi mi zmiękły. Dlaczego ja się trzęsłam jak osika?
Skoro tylko mnie zauważył, uśmiechnął się szeroko. Nie wyprostował włosów, O MATKO…
Kuchnia? Jaka kuchnia? Ja w ogóle tam zaszłam kiedykolwiek? Nie przypominam sobie.
Cześć — przywitał mnie pogodnie, a zaraz po nim uczyniła to Zoe, która doszła do nas z jakimiś składnikami.
Spojrzałam na blat, na którym leżało mnóstwo zieleniny, jakby to było jakieś rabbit party, a nie urodziny. Ja rozumiem, że być może Niall i te jego niewydarzone zęby, ale… No dobrze, miałam przestać być okropna i jak zwykle plan spełzł na niczym.
Zrobimy kilka sałatek, podamy lody i ciasta, dokupimy chipsów, a przed samą imprezą zrobimy kanapki — wyjaśniła mi kucharka, jak gdybym o to pytała. Nie uczyniłam tego, ale skoro poczuła taką potrzebę, to co ja jej będę wizję świata psuła? — Myślę, że nikt i tak nie byłby zainteresowany ciepłą kolacją.
Przytaknęłam głową.
Przeniosłam wzrok na zwinne ręce Liama, który z zabójczą sprawnością, szybkością i precyzją kroił paprykę w kostkę. Automatycznie zrobiło mi się głupio, że moje zdolności kucharskie ograniczają się do ugotowania ziemniaków i upieczenia przygotowanych wcześniej kotletów. Mama zawsze mi powtarzała, że w ten sposób nigdy nie znajdę męża. Ale ja chcę znaleźć M Ę Ż A, a nie S Z E F A, którego zachcianki zmuszona będę spełniać. Kto w ogóle powiedział, że ja mam zamiar czyjąś żoną? Nawet nie myślę o byciu czyjąś dziewczyną, nie wspominając o wyższych szczeblach…
Bored, ty mnie słuchasz czy tylko udajesz?
Podniosłam zaskoczony wzrok na przemawiającego do mnie Payne’a, który marszczył brwi w udawanym gniewie. Gdy spojrzałam na niego zdezorientowana, on się uśmiechnął szeroko, a potem zaśmiał krótko.
Tak, tak, też przesadziłabym ten krzak pelargonii w ogrodzie — odparłam, dając dyla z kuchni z niewinnym uśmieszkiem, machając im na odchodnym.
PELARGONIE NIE ROSNĄ NA KRZAKACH! — usłyszałam jeszcze za drzwiami i tyle go widziałam.
Gdy wróciłam do pokoju, zastałam go w lekkim nieładzie: Ewelina rzuciła ubrania gdzie popadnie, w związku tym przemieszczanie się po naszej sypialni było utrudnione. Pod drzwiami bluzka, z jej łóżka zwisały spodnie, jeden but na środku, drugi pod komodą… Z łazienki dochodził szum wody z prysznica, zatem na pewno spieszyła się, żeby zmyć pot. Zazdroszczę, też chciałabym mieć taka motywację do treningu, tymczasem jedyna takowa pojawiała się u mnie do żarcia ogromnej ilości słodyczy. To by tłumaczyło moją figurę hipopotama.
Opadłam na łóżko na wznak. Tak bardzo miałam dosyć, chociaż przecież tak niewiele zrobiłam. Stresowałam się bardzo wizją jutrzejszej katastrofy, imprezą zwanej. Właśnie, ta myśl przypomniała, że muszę jeszcze spytać resztę, jak im idzie zbieranie materiałów na jutro.
Ewelina po kwadransie opuściła łazienkę, zbierając po drodze swoje ciuchy. Miała minę, jakby trochę się gniewała, choć nie miałam pojęcia za co. Ach, no tak, za szeptanie. Wierz mi, nie chcesz tak szeptać. Zorganizowanie tej bandy baranów to nic przyjemnego… Nie bardzo wiedziałam, jak ją udobruchać, więc kiedy tak skrupulatnie składała rzeczy (mimo że zaraz miały wylądować w pralni), wypaliłam ni z tego, ni z owego:
Wiesz, że Louis dziś poprosił mnie o numer Agi?
Gwałtownie odwróciła się na pięcie (jako że stała tyłem do mnie pochylona nad swoim łóżkiem) z wielkim zdziwieniem w oczach i niemal krzyknęła:
I dopiero teraz mi o tym mówisz?!
Bo wcześniej byłaś na siłowni — zauważyłam ze spokojem.
Z wrażenia opadła na zad, nie mogąc wyjść z szoku. Przez kilka sekund wytrzeszczała oczy, poruszając niemo ustami, by wykrztusić:
Myślisz, że…
Jestem blondynką, nie myślę nic — przerwałam jej.
Niestety, nasza sielanka nie trwała zbyt długo, ponieważ zbliżał się już wieczór, a więc, zgodnie z waszym domysłem, miałyśmy codziennych gości. Gości, którzy wchodzili bez pukania i z hukiem, jakby na co dzień mieszkali w jaskiniach zamykanych głazem, i nie wiedzieli, jak używać drzwi.
Ech, Panie, skąd brać siły, żeby ich nie zabić?
Z pewnym zaskoczeniem przyjęłam fakt, że poznosili ze sobą jakieś chipsy, słodycze i napoje, i rozsiedli się wygodnie. Dziś Payne, w ramach wyjątku, usiadł kulturalnie obok mnie. Przynajmniej nie jak Malik, który kiedyś rozpłaszczył cztery litery na moich nogach, nic nie robiąc sobie z faktu, że może mi je złamać. Liam uśmiechnął się do mnie i, gdy nikt nie patrzył, szepnął:
Chłopacy wszystko załatwili. Musisz ją tylko trzymać w pokoju od czwartej.
Wtedy nagle ogarnęła mnie panika. Spojrzałam na zegarek — dochodziła osiemnasta. Jak mogłam, JAK MOGŁAM pominąć tak ważny szczegół! Choć jeśli miało to taką wagę, to czy wciąż nim było…? Wciągnęłam ciutkę za głośno powietrze i zakryłam usta. To zwróciło uwagę reszty.
Bored, dostałaś ataku astmy czy właśnie sobie uświadomiłaś, że masz brzydkie zęby? — zapytał ze złośliwym uśmiechem Chochlik Styles.
Zignorowałam patafiana.
Z tym ogromem przerażenia wymalowanym w oczach spojrzałam w zdezorientowane, mlecznoczekoladowe tęczówki Łyżki, który jedynie zdążył się połapać, że chodzi o rzecz związaną z jutrem i próbował odgadnąć co to.
Co jest? — zaniepokoił się Zayn, gdy cisza się przedłużała nieznośnie. W takich momentach sekundy liczy się w godzinach.
Eeee… my, to znaczy ja i Liam, musimy… eeee… pilnie wyjść!
Podczas gdy reszta była zajęta wpatrywaniem się we mnie jak w dziwoląga (pomyślmy, czy to jakaś nowość…), ja pociągnęłam nierozumiejącego niczego Payne’a za nadgarstek i biegiem wyprowadziłam z pokoju. Niczego więcej nie tłumacząc, zaczęłam go taszczyć w kierunku drzwi wejściowych, nie zważając na jego okrzyki w stylu: Możesz mi to wszystko wyjaśnić?! Karolinaaaaaaaa... Zatrzymałam się przed schodami na parter i odwróciłam do niego na pięcie.
Masz przy sobie jakąś kasę? — spytałam rzeczowym, mimo wszystko, tonem.
Z dwadzieścia funtów by się znalazło. — Wyjął drobne z kieszeni. Pokazał je na otwartej dłoni. — Ale po co ci to?
Mógłbyś mi je pożyczyć? Błagam, oddam potem, obiecuję! — ciągnęłam, ignorując namnażające się pytania.
ŻĄDAM WYJAŚNIEŃ! — Tak poważnego Payne’a nie widziałam od… tygodnia.
Jeśli Payne używa caps locka, to wiedz, że coś się dzieje.
Przewróciłam oczami ze zniecierpliwieniem, odczuwając każdą upływającą sekundę jako co najmniej godzinę. Dlaczego czas jest zawsze taki względny?
Zapomniałam o torcie — wyjaśniłam lakonicznie. — A teraz CHODŹ!
Nie zważając na nic innego, wytargałam go na zewnątrz. Uparcie kroczyłam przed siebie, czując, że mój towarzysz z przymusu bardzo mnie spowalnia, jakbym prowadziła osła na sznurze, a nie pełnoletniego chłopaka.
Skoro tylko wydostaliśmy się na zewnątrz, owionął nas przenikliwy chłód zimowego wieczoru. Wiatr przysłaniał nam widok wirującymi, acz rzadkimi płatkami śniegu. Nawet nie poczułam różnicy temperatur, odważnie przedzierając się przez ogromne zaspy śniegu. Nie dotarło także do mojej świadomości, że jestem niemal cała mokra.
Bored, ty zdajesz sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy ubrani, prawda?
Ach, no tak, to by wiele tłumaczyło. Także fakt, że brodzę po kolana, obuta jedynie w bambosze. Spojrzałam na jego stopy — te białe conversy już nigdy nie będą białe. Nawet jeżeli wyprałby je w Vanishu. Czy innym Perwollu Black Magic.
Przeżyjesz. — Wróciłam do szybkiego marszu, uparcie gnając przed siebie. — Gdzie znajduje się najbliższa cukiernia? — spytałam odwracając twarz w jego stronę.
Dwadzieścia minut drogi stąd — odrzekł ze stoickim spokojem, choć z jego twarzy dało się wyczytać malusieńką nutkę gniewu.
Wyswobodził swój nadgarstek z mojego uścisku i po chwili szedł obok mnie. O dziwo, gdy to zrobił, temperatura zaczęła mieć jeszcze mniejsze znaczenie. To pewnie z nerwów, tłumaczyłam sobie. Poczułam przyspieszone tętno — bynajmniej nie z obawy przed zamknięciem sklepu.
Dasz radę.
— …samochodem.
Z niechęcią przyznam, że to rzeczywiście wyglądało ryzykownie.
Do tego czasu zostaniemy zahibernowani — dodał uszczypliwie.
Nie, jeśli zajmiesz mnie rozmową.
Te słowa podziałały jak chamskie zaklęcie kogoś pokroju Dolores Umbridge, ponieważ dokładnie po ich wybrzmieniu zapadła cisza jak makiem zasiał.
Od odgłosu skrzypiącego pod moimi przemoczonymi kapciami śniegu zaczęło mi się robić niedobrze po upływie pięciu minut. Do tego pojawiło się to okropne drżenie całego ciała — w końcu miałam na sobie jedynie sweterek z długim rękawem i czarne spodnie. Do głowy napływały mi coraz głupsze myśli (też sądziłam, że to niemożliwe), a im dłużej on milczał, tym czerwieńsze stawały się moje policzki, a poczucie zażenowania osiągało level: expert. Gdy intensywniej wczułam się w jego sytuację, odkryłam, że w gruncie rzeczy zachowałam się jak rozwydrzona pięciolatka, która zażyczyła sobie lizaka, więc wyciągnęła tatusia, pozbawiając go przy okazji kasy, nie zwracając uwagi nawet na to, czy jest gotowy do wyjścia i w żadnym wypadku nie naraża go na szwank.
Cała Borejko — najpierw robi, potem myśli. Mądry Polak po szkodzie — chyba coś w tym jest. Może Anglicy tak nie mają?
Nie jestem zbyt wylewna, ciężko też ze mną, jeśli chodzi o rozmowy na poważne tematy. Zostałam stworzona do tego, by gadać i śpiewać, a nie się zwierzać i wyznawać. Dlatego tak trudno przyznać mi się, gdy nagle istnieje ryzyko ujawnienia mojej drugiej twarzy.
Chrząknęłam, ale bardziej dla dodania sobie odwagi niż z rzeczywistej potrzeby.
Liiiiaaaaaaam…
Hmm? — mruknął wyrwany z letargu.
Szedł całkiem spokojnie, z rękami w kieszeni jeansów, i myślał. Zakładając, że członkowie One Direction w ogóle są zdolni do wykonywania takiej czynności, chociaż największej wątpliwości ulega osoba Stylesa. Ten to wygląda, jakby mu obcy był JAKIKOLWIEK wysiłek umysłowy, nawet ten z pozoru całkiem nieduży, jak pisanie. A może on tak naprawdę jest analfabetą? Jeżeli mam być szczera, to w jego przypadku nic mnie już nie zdziwi. Nawet fakt, że jest biologicznym synem murzyńskiego małżeństwa.
Jesteś na mnie złyyy? — Spojrzałam na niego z miną kota ze Shreka.
Westchnął, ale po chwili na jego twarz wpełznął szeroki uśmiech. Przez to znów zapomniałam o śniegu, jakby wydarzył się w poprzednim życiu.
Nie, Karolina — odpowiedział łagodnie. Sposób, w jaki wypowiedział moje imię, rozgrzał mnie do tego stopnia, że niemal topiłam lód pod stopami. — Na ciebie trudno się gniewać.
Wierz mi, moja mama potrafi na mnie GODZINAMI się wydzierać.
Zaśmiał się.
To już wiemy po kim odziedziczyłaś darcie japy!
Przywalić mu z prawej czy lewej mańki? Bo jak dla mnie, to z obu byłoby dobre.
Zadziwiająca lekkość, z jaką rozmawiało mi się z Payne’em, czasem sprawiała, że czułam się całkiem inaczej. Jakbym go znała od dzieciństwa, od momentu, w którym moje grube nóżki pierwszy raz wstrząsnęły ziemią. Nie musieliśmy się sobie wcale zwierzać, ale lubiliśmy opowiadać o naszych najmłodszych latach, głupich wpadkach i dziecięcych dramatach. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powiedziałby, że jestem bardzo sympatyczna i miła, stąd nasze ociekające zajedwabistością konwersacje nierzadko okraszone były wzajemnymi uszczypliwymi aluzjami, ciętymi ripostami i humorem.
Całe szczęście, że nie umiem się zakochać, bo w przeciwnym razie Payne niechybnie padłby moją ofiarą.
Mój towarzysz podkoloryzował trochę kwestię drogi do cukierni, ponieważ dotarliśmy na miejsce po kwadransie z naddatkiem. Ku mojemu zadowoleniu, na miejscu była możliwość dorobienia napisu, zatem poprosiłam o: OSIEMNASTKA EWELINY, KRÓLOWEJ MELANŻU! Ale nie macie pojęcia, ile się natłumaczyłam biednemu cukiernikowi, jak napisać EWELINY. Spellingowanie na niewiele się zdało, ostatecznie zostałam zmuszona do napisania tego na kartce (chociaż miałam pewne obawy związane z, hmm, bardzo kreatywnym krojem mojego pisma; cóż, w dzisiejszych czasach nikt nie jest zobowiązany do czytania szwabachy). Łyżka tylko stał za mną i chichotał pod nosem z moich marnych prób zobrazowania sprzedawcy polskiej pisowni.
Ale muszę przyznać, że byłam przeszczęśliwa, kiedy opuściłam cukiernię, przedłużając w drodze wyjątku czas jej funkcjonowania. Po pierwsze: teraz jedynym zmartwieniem było zatrzymać chorą na owsiki (w czystej przenośni, oczywiście) Ewelajn w naszym pokoju, tak, by za nic w świecie nie zechciała go opuścić. Cóż, zaproponowanie gry w Monopoly nie wydało mi się dostatecznie przekonujące, zatem miałam powód, by dzisiejszej nocy nie zmrużyć oka. Po drugie: byłam niezwykle poruszona wizją powrotu w ciemną jak murzyński zad, zimową noc, w bamboszach, sweterku i CZŁONKIEM NOŁ DAJREKSZYN U BOKU (zaufajcie mi, best day ever). Po trzecie: miałam jednego półanalfabetycznego idiotę-cukiernika z głowy.
Podczas powrotu Payne starał się mnie rozruszać śmiechem, bo najwyraźniej drogą dedukcji wywnioskował, że prawdopodobnie powoli umieram na hipotermię jak on. Niestety, tym razem jego próby spełzły na niczym, ponieważ do szewskiej pasji doprowadził mnie ten półmózg z cukierni, miałam przemoczone skarpety (najgorsze uczucie pod słońcem) i ślizgające się w bamboszach, zamarznięte na kość stopy i byłam głodna jak lew. A głodny nie jesteś sobą i zaczynasz strasznie gwiazdorzyć. Myśl, że oni tam grzeją swoje otyłe zadki i jedzą planowane od tygodni spaghetti z sosem pomidorowym i mięsem, sprawiała, że skłonna byłam zabijać sznurówkami z conversów Payne’a.
Nic mnie tak nie uszczęśliwiło, jak widok naszego oświetlonego domu uczestników. Łyżka także wydawał się bardzo z tego faktu zadowolony. Cichaczem przemknęłam do kuchni, w której poprosiłam Zoe o przechowanie tortu na te niecałe dwadzieścia cztery godziny. Gdy dotarłam pod drzwi swojej sypialni, z wielką ulgą przyjęłam fakt, że za nimi panuje błoga cisza. Nacisnęłam klamkę, weszłam do środka i, rzeczywiście, zastałam wyłącznie Ewelinę, wykąpaną i składającą swoje ubrania na łóżku. Zaskoczona od razu zasypała mnie gradem pytań:
Gdzie byłaś z Liamem? Po co? Czemu tak późno wróciliście? I dlaczego mam wrażenie, że kombinujecie coś za moimi plecami? — Położyła ręce na biodrach jak zagniewana mamuśka.
Wywróciłam oczami, ze stoickim spokojem docierając do swojego wozu. Schyliłam się, żeby odszukać w torbie podróżnej pod nim czystą piżamę i ręcznik.
Nie histeryzuj, pewnie dosypali ci jakichś halucynków do sosu, to masz teraz majaki — wymamrotałam z poziomu podłogi, dając wrażenie przytłumionego głosu.
Kiedy się wyprostowałam, niemal wpadłam na jej rozzłoszczoną sylwetkę. Uśmiechnęłam się nieco złośliwie i dodałam:
A tak profesjonalnie, to nazywa się to mania prześladowcza. Wracam za pół godziny! — Posłałam jej całusa i pomachałam na odchodne, znikając po chwili za drzwiami łazienki.

Do końca wieczoru Ewelajna nie zamieniła ze mną wielu słów, praktycznie żadnego. Odwrócona do mnie plecami, a twarzą do ściany, czytała jakąś anglojęzyczną książkę, pewnie pożyczoną od tego kujona Łyżki, a jakże. Co miałam robić? Jakoś nie bawiła mnie wizja kolejnych godzin spędzonych w towarzystwie tych pokręconych, niewyżytych seksualnie świrów, więc najzwyczajniej pod słońcem, gdy kolejne moje zdania nie spotkały się z żadnym odzewem ze strony współlokatorki, postanowiłam pójść mniej-więcej w jej ślady, ale wybrałam laptopa, zaległe notatki od Agi B. i jej krótką adnotację do przesłanych materiałów:

PS. Czy ci cali Noł Dajrekszyn mają jakieś wtyki w CBA czy co? Louis do mnie napisał. Jeśli to twoja sprawka, to od tej chwili mam z tobą rozkładane krzesełko (to długa historia…).

Pozdrawiam, Aga.

Żywiąc ogromną nadzieję, że Agnieszka nie jest osobą pamiętliwą, zamknęłam korespondencję. Chciałam sprawdzić konto na Facebooku, ale powstrzymałam się w porę. Wiecie, kiedy dostaje się dwa tysiące powiadomień co dzień, to spotkania z wirtualnymi ludźmi przestają cieszyć. Nie mając niczego lepszego do roboty, wyłączyłam komputer, odwróciłam się twarzą na okna i usiłowałam wpaść na coś niezwykle genialnego w kwestii jutrzejszego zajęcia Kubiak. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie moment, w którym zdałam sobie sprawę, że obrażona nie będzie chciała ze mną się nawet przywitać przy pobudce, a co dopiero dobrowolnie spędzić kilka godzin.
Borejko, trzeba być twardym, a nie miętkim, zbieraj tłuste zadzisko i przełam się, NO PRZEŁAM SIĘ I POWIEDZ, CO MASZ DO POWIEDZENIA.
Mam nadzieję, że nie jesteś zła za ten tekst o manii? Jeśli tak, to przepraszam, wiesz, że mam spaczone poczucie humoru i to był taki mój suchy jak pięty Cejrowskiego żarcik.
Oczywiście, ja, jak to ja, nie odwróciłam się nawet do niej twarzą, ale ta cisza mnie zaniepokoiła.
Ewelajn?
Wygramoliłam się z pościeli i podeszłam do jej łóżka. Z perspektywy mojego, wyglądała nadal na czytającą jakieś brytyjskie badziewie. Wyobraźcie więc sobie to niemałe zaskoczenie, kiedy zobaczyłam, że tak naprawdę śpi, śliniąc się na poduszkę, z książką opartą o ścianę. Swoją drogą, ona opadła na prześcieradło i zamknęła się samoczynnie, czyniąc z kciuka mojej koleżanki zakładkę. Uśmiechnęłam się serdecznie, zabrałam jej czytadło, zaznaczając stronę długopisem, zgasiłam lampkę nocną, potem swoją i już miałam całą noc na myślenie o tym, czym zająć tę zauroczoną (bo miłością jeszcze nie można było tego nazwać) słowem drukowanym wariatkę.

Poranek na pewno nie był jednym z moim ulubionych w życiu; ba, on się nie klasyfikował nawet do pierwszego tysiąca. Nie mogłam zmrużyć oka do trzeciej, a potem Ewelina musiała mnie siłą ściągać z wyra o siódmej. W efekcie nabiłam sobie wielkiego siniaka na kolanie i ledwie mogłam chodzić, wydając przy tym dźwięki olbrzymiej boleści. Przy śniadaniu o ósmej, na którym, tradycyjnie, spotkałyśmy tych pięciu zawszonych cymbałów, pełnych energii i wigoru, z przerażeniem odkryłam, że nocne myślenie na nic się nie zdało. Taplając łyżką w owsiance o jej powierzchnię, tak, by rozpryskiwała mleko, podpierając głowę ręką, dumałam półprzytomnie, co takiego mogłybyśmy robić we dwójkę i do to tego stopnia, żeby ona nie chciała za żadne skarby świata wyjść.
Co, Borejko, dziś dietetycznie płatki śniadaniowe? — zapytał swoim chochlikowatym tonem Styles, jako ostatni z zespołu zasiadając do stołu.
Ryj w kubeł, Baran — rzuciłam od niechcenia i z przyzwyczajenia, nie zaprzestając żadnej ze swoich czynności nawet na moment.
Dopiero kiedy poczułam na sobie piorunujący wzrok Ewelajn, zatrzymałam na chwilę rękę z łyżką i spojrzałam na przyjaciółkę. (Przyjaciółkę? Dobrego słowa użyłam?).
Co? — spytałam zdezorientowana.
Wskazując rytmicznie palcem wskazującym na moją miskę, odparła z gniewną miną:
MLEKO.
Faktycznie, jej czarny t-shirt był cały w białych kropkach. Cóż, mój miętowy też…
Nieszczególnie byłam szczęśliwa tego poranka, ale czego można oczekiwać po czterech godzinach snu? Według naukowców taka dawka powoduje większe pobudzenie niż ponad pełnowymiarowy sen, ale najwyraźniej blondynki nie podlegają prawom nauki, o prawach filozofii już nie wspominając, np. Myślę, więc jestem. Żując beznamiętnie porcję owsianki w ustach, usłyszałam z przeciwka:
Jak dzisiejsza noc? — Payne patrzył ewidentnie w moim kierunku. Hmm, chyba mówił do mnie. — Nie wyglądasz najlepiej.
Szału nie ma, staniki nie latają — odpowiedziałam z niechęcią. Ewelajn po mojej lewej świetnie się bawiła, grając z Tomlinsonem i Horanem w kółko i krzyżyk skórkami od chleba. Co chwilę cichy gwar porannych rozmów przerywał radosny okrzyk tej trójki. — Do trzeciej nie mogłam zmrużyć oka. A tobie jak minęła?
Nialla bolał brzuch z przejedzenia — odparł z pretensją w głosie, spoglądając ukradkiem w stronę swojego zafascynowanego niesamowitą grą kumpla. — Całą noc stękał. Nażarł się chipsów to ma.
Zamiast rozchlapywania mleka, wpadłam na robienie w nim małego wiru za pomocą ruchu mieszającego. Spojrzałam przypadkowo na stukające rytmicznie w stół, pomalowane na zgniłą zieleń paznokcie Cher Lloyd, siedzącej po mojej prawicy i nagle doznałam objawienia maryjnego. No tak, jak mogłam na to nie wpaść?!
Cudownie, zajęcie na popołudnie miałam z głowy. Teraz wystarczyło ją do niego skłonić.
Zachęcona dobrym humorem, zapytałam:
Mam nadzieję, że nie jesteś zły za wczoraj? — Spojrzałam na niego niewinnym, nieco zawstydzonym wzrokiem spode łba.
Uśmiechnął się. O. MÓJ. BOŻE.
Omal nie wpadłam twarzą do mleka.
Oczywiście, tylko i wyłącznie dlatego, że przypomniałam sobie, że na jasełkach w przedszkolu musiałam grać recytującą wiersze choinkę. (STOP LYING, BOREJKO!)
Nie, nie — śmiał się cicho. — Musiałem się tylko porządnie wygrzać i osuszyć, ale nic poza tym mi się nie stało. Na dodatek załapałem się na solidną dawkę rozrywki z niekumatym cukiernikiem i wychodzącą z siebie Karoliną w roli głównej.
Karoliną. Nie Borejko, tylko Karoliną.
Weź przestań, to nie było śmieszne! — odparłam, niby to nadąsana, ale po chwili sama zaczęłam się śmiać. — No dobra, trochę tak. To nie moja wina, że trafiliśmy na półanalfabetę!
W takim znakomitym humorze rozstaliśmy się wszyscy, biegnąc na zajęcia wokalne. O tak, zobaczenie Yvie Burnett to zdecydowanie było to, czego brakowało mi do szczęścia. Starej, wrednej, marudnej mordy. UWIELBIAM MOJE ŻYCIE.
W drodze powrotnej, to jest na obiad, czułam na sobie presję uciekającego czasu i moje serce z każdą minutą biło coraz szybciej i mocniej. Podczas jazdy firmowym vanem Ewelina bardzo żywo opowiadała mi o swojej porannej zabawie z Czapką i Blondasem, jakby granie w kółko i krzyżyk przy użyciu skórek od chleba mogło być czymś naprawdę fascynującym. Z jej słów zapamiętałam jakoś co dziesiąte, ponieważ bardzo mocno koncentrowałam się na realizacji swojego przebiegłego jak lisek-chytrusek planu. Czy Louis i Harry dadzą sobie radę z dekoracjami? Czy Niall i Zayn uporają się na czas z oprawą muzyczną i przemblowaniem? I czy Liam przygotował już wszystkie dania, o których wspominał? Odpowiedź przyszła, skoro tylko przekroczyłyśmy próg jadalni, a Payne wyszedł z kuchni, odwiązując biały fartuch, po czym pomachał do nas. Odmachałam jak w transie. Miał mąkę we włosach. Niczym młody Ado… A DO DUPY Z TYMI ZASRANYMI NOŁ DAJREKSZYN, IDŹCIE SPAĆ, A NIE MI TU JAKIEŚ ROMANSIDŁA PISAĆ!
Dlaczego Liam pomagał w kuchni? — spytała Ewelajna ze zmarszczonymi brwiami.
Usiadłyśmy w tym samym miejscu, co rankiem.
Może jak w końcu TEN ŻAŁOSNY ZESPÓŁ WRONG DIRECTION ODPADNIE, to liczy na jakiś program w stylu Payne — po prostu nie właź do kuchni? — odpowiedziałam lekceważąco, po czym wgryzłam się w jabłko.
Moje podkreślone słowa wywołały natychmiastową reakcję naszych przyjaciół, którzy zbiegli się i usiedli w pobliżu. Oczywiście, nasłuchałam się wielu uszczypliwych uwag na swój temat, ale wszystkie puściłam mimo uszu. Ostatni dołączył Liam, wytrzepując resztki mąki z włosów.
Z blond-brązowych loków.
Synu piekarza**, podałbyś mi nóż? — zwróciłam się do niego.
Zachichotał, ale spełnił moją prośbę.
Pizza, mniam. Z pieczarkami, szynką, kurczakiem, ananasem i w ogóle, hawajska. PYCHOTA.
Coś się tak umorusał?
Zoe robiła ciasto, przy obrocie zamachnęła się za mocno fartuchem i pół mąki wysypanej na blat poleciało prosto na mnie.
Wyglądasz jak jeden z tych złodziei z Kevina samego w domu.
Ty za to bez dodatków przypominasz Bellatrix Lestrange.
Payne, a zasadził ci ktoś kiedyś kopa w dupę gdzieś jakoś coś?
Nie sądzę, byś była w stanie podnieść tak wysoko nogę.
Spiorunowałam go wzrokiem, a on się do mnie wyszczerzył najbardziej, jak mógł.
W ogóle to chciałem ci powiedzieć, że z sosem pomidorowym na twarzy wyglądasz bardzo seksownie.
W odpowiedzi dostał kawałkiem kurczaka centralnie w środek czoła. Śmiejąc się, odrzekł:
No co? Przecież prawdę mówię.
Styles, który zauważył to małe zamieszanie pomiędzy naszą dwójką, nagle wykrzyknął, wybuchając śmiechem:
Borejko, ty jesz jak ŚWINIA!
Towarzystwo, prócz lekko zaniepokojonej Ewelajn i wycierającego czoło Payne’a, wybuchło śmiechem. Zaciskając mocno palce na rękojeściach sztućców postawionych ostrymi zakończeniami do góry, wycedziłam niemal przez zęby:
Ty się lepiej módl, żeby ci dzisiaj nikt niczego nie dolał do dr… dresingu.
Wstałam ostentacyjnie od stołu, kątem oka spostrzegając, że Ewelina już skończyła swój posiłek, i oznajmiłam uroczystym, dyplomatycznym tonem:
Kubiak, opuszczamy to siedlisko hipokrytów i zarozumiałych egocentryków, bo mamy dziś coś o wiele ciekawszego do roboty. Panowie. — Zajrzałam każdemu z nich wymownie w oczy, a oni przytaknęli ledwie widocznie głowami.
Zdezorientowana Ewelina niepewnie wstała z krzesła, a ja objęłam ją ramieniem. Zespół odprowadzał nas wzrokiem, więc na odchodnym odwróciłam głowę, po czym zbliżając dwa palce prawej ręki do swoich przymrużonych oczu, a potem zwracając je w ich stronę, dałam im do zrozumienia, że są obserwowani. Jednakowoż pokazałam im wierzch dłoni, wskazując na nadgarstek. Nie toleruję opóźnień.
Nagle Ewelajn odwróciła głowę do tyłu, a ja natychmiast schowałam ręce.
Co ty tam im pokazywałaś?
Fucka Stylesowi.
Zachichotała, kręcąc głową.
Oj, Karo, nie jest znowu taki zły…
Skądże…
Dochodziła pierwsza, a impreza miała się zacząć dopiero koło szóstej wieczór, więc miałam nie lada wyzwanie. Początkowo Ewelinie jakoś nie zbierało się do wyjścia, ale z każdą upływającą godziną czułam niechybnie nadchodzącą klęskę. Najpierw zajęłyśmy się sobą, co w jej przypadku oznaczało czytanie, a w moim — laptopa i internet. (Swoją drogą, to dziwne, że Kubiak tak z dupy zaczęła czytać, i to dużo. Ja we wszystko uwierzę, ale nie w książkę w jej rękach!). Potem oznajmiła, że idzie się zdrzemnąć, co uczyniła. Zajęło jej to dwie godziny. I wtedy wybiła szesnasta. Moja prywatna, osobista godzina W.
Może zejdziemy do salonu?
SZALONA!
Nie, nie, chłopcy mówili, że są dziś zajęci, no wiesz, Kotecha i te jego wymagania…
Co zatem proponujesz? — spytała, przeciągając się na łóżku.
Może zróbmy sobie taki „babski wieczór”? Wiesz, prysznic, mycie i suszenie włosów, robienie fryzur, makijażu, malowanie paznokci…
Ewelina spojrzała na mnie, jakbym się z księżyca urwała. Cóż, możliwe, że miała trochę racji.
— „Babski wieczór”? — powtórzyła, krzywiąc się ile sił w twarzy. — Borejko, czy tobie na pewno ktoś nie przygrzał ciężką patelnią? Bo gadasz jak potłuczona…
Nie byłam dawno w kuchni — odparłam zadziwiająco szczerze. — Poza tym, czy to tak źle, że od czasu do czasu chcę zrobić coś kobiecego? Chyba mam do tego prawo. — Prawdę mówiąc, poczułam się tym trochę urażona i pokazałam to w każdy możliwy sposób, tak, że Ewelinie ewidentnie zrobiło się głupio. Dostałam swoje za wczorajszą manię prześladowczą!
Nie, Karolajna, nie o to mi chodziło, jestem po prostu… zdziwiona. Ale propozycja mi jak najbardziej pasi!
Potem poszłyśmy się kolejno kąpać (ona pierwsza, żebym miała pewność, że nigdzie nie wylezie; w szlafroku, turbanie i bamboszach raczej daleko jej było do takiego pomysłu; poza tym zamknęłam pokój na klucz, kiedy moczyła dupsko pod prysznicem). Gdy obie byłyśmy już gotowe, ja suszyłam włosy przed lustrem, a ona stwierdziła, że zajmie się tym później i w międzyczasie malowała paznokcie u stóp na czerwono. Ja odliczałam nerwowo czas. Godzina.
Wykręciłam się od bazgrania po rękach, zastanawiając się nad doborem odpowiedniego stroju na dzisiejszy wieczór, tak, żeby nie przyćmić głównej gwiazdy imprezy (sasasasasasa… pozwalam wam kąpać się w blasku mej zajebistości! …to taki niesmaczny żarcik, oczywiście). Można rzec, że myślałam podwójnie, bo spytałam Ewelajnę, czy mogę przejrzeć jej rzeczy, żebyśmy na końcu też się jakoś ładnie ubrały i może zeszły do salonu. Byleby tym ćwokom kopary opadły! — argumentowałam. Nie trzeba musiałam dwa razy powtarzać, zgodziła się bez problemu. Z czarnych odmętów swojej torby podróżnej wytargałam sukienkę, którą wcisnęła mi tam pewnie matka (za co mogłam być jedynie wdzięczna) — kwiecistą, w stylu retro: na szerokich ramiączkach, opinającą w pasie i rozkloszowaną u dołu. Ewelinie znalazłam czarną, z krótkim rękawem, siateczką i brylancikami na ramionach. Do obydwu czarne szpilki (do mojej pasowały jak pięść do oka, ale postanowiłam tego nie widzieć) i gotowe. Przed założeniem ubrań obowiązkowy makijaż i fryzury. Kubiak zakręciła sobie przepyszne loki — na całej, niebanalnej długości swoich brązowych włosów — a mnie, nie wiem jakim cudem, zmusiła do wysokiego, fantazyjnego koku, odkrywającego MOJE PRZEBRZYDŁE, ODSTAJĄCE USZY! Wypuściła po dwa pasma kłaków po obu stronach, które potem zakręciła, twierdząc, że odwracają one uwagę. Obyś miała rację, Kubiak, inaczej czeka cię długa i bolesna śmierć — przeszło mi przez myśl.
Za pięć szósta. Emocje rosły.
I git — skomentowała Ewelina, kończąc malować usta błyszczykiem przed lustrem.
Spojrzałam na nią. Wyglądała zjawiskowo, chociaż nie wydała na ten cel ani grosza. Jak ona to robiła? Stwierdziłam, że takim trzeba się po prostu urodzić. I to JA mogłam się kąpać w blasku JEJ zajebistości…
Dostrzegłam swoją odbijającą się twarz za plecami Ewelajny i nie zobaczyłam w niej niczego niezwykłego; ot, zwyczajny, wiejski burak. Blada, niska i stara, próbująca choć raz pokazać, że może być dobra. Swoją drogą, ciekawe, czy Liam zauważy...?
Może zejdźmy do salonu, co? — zaproponowałam.
Niestety, tym razem Kubiak bardzo się zmieszała.
Do… salonu? To chyba nie jest najlepszy pomysł, jesteśmy zbyt eleganckie i pomyślą, że zwariowałyśmy…
Przecież miałyśmy to zrobić, prawda? To bierz nogi za pas i sru na dół.
Wtedy z parteru rozległa się głośna muzyka, która dotąd raczej się nie zdarzała, mimo że mieszkałyśmy w domu pełnym wokalistów. Lepszych lub gorszych, ale jednak.
Niemal wypchnęłam ją z drzwi, a potem ciągnęłam na schodach. Uparta była jak osioł, ale ostatecznie dała za wygraną.
Kiedy tylko zrobiła krok w stronę otwartego salonu, zobaczyła, że dużo się w nim pozmieniało; nie było kanap ani stolika do kawy, ani nawet telewizora, stał pusty parkiet. Światło zgaszone, paliły się jedynie kolorowe lampki, porozwieszane niemal na każdym milimetrze kwadratowym ściany (mówiłam tym ćwokom Stylesowi i Tomlinsowi, żeby załatwili tylko białe, ale tak to jest, jak się robotę powierza kretynom…). Paliły się również w otwartej jadali, w której cały stół był zastawiony. O dziwo, wcześniej też ucichła muzyka (pewnie Malik i Horan wypróbowywali tylko wieżę stereo). Ewelina stała oniemiała w progu pokoju, nie mogąc zrozumieć, co się wokół niej dzieje.
Co… co to ma znaczyć?
Pokręciłam głową z politowaniem. JUŻ WIĘCEJ NIE BIORĘ TYCH BARANICH ŁBÓW DO ŻADNEGO ZADANIA, PO MOIM TRUPIE!
Dobra, patałachy, wyłazić!
Wszyscy goście wyszli ze swoich skrytek, krzycząc: HAPPY BIRTHDAY, EVELINE! (Jeszcze słyszałam, jak Payne poprawiał swoich koleżków: Ewelina, it’s EWELINA, you idiots!, w związku z czym Louis dodał opóźnione: Ewelinaaaaaaaa! i wszyscy wybuchli śmiechem). Rozbrzmiała muzyka i wszyscy rozeszli się po salonie.
Odwróciła się do mnie z rozdziawioną paszczą jak u połykacza ognia, a ja wyszczerzyłam kły, mówiąc radosne:
Wszystkiego najlepszego!
Uściskała mnie, nie mogąc wydusić słowa, a ja dodałam jej na ucho:
Prezenty znajdziesz w nocy na łóżku.
Przestań! — obruszyła się. — TO jest wystarczający prezent!
Później zostałam zepchnięta przez wielki tłum osób spieszących z życzeniami.

Impreza dobrze wystartowała, choć może nie mnie to oceniać, bo nie bardzo się na tym znam, na niewielu byłam. W większości siedziałam przy stole (chociaż w zamyśle nie miał on do tego służyć), uśmiechając się do brykającej Eweliny i pozostałych znajomych. Popijałam niegroźny sok wieloowocowy przez rurkę, od czasu do czasu przegryzałam chipsy. Dochodziła jedenasta. Wnet toast. Pamiętałam, że w lodówce Zoe zostawiła nam chłodzący się szampan.
Niedobór snu zaczął się we mnie głośno odzywać, więc rozpoczęłam fazę intensywnego ziewania. Stałyśmy się takie dorosłe — pełnoletnie i stare jak świat. Choć może się to wydawać dziwne, poczułam na sobie zimny oddech upływającego czasu. W takich momentach ludzie odpowiadają, że jeszcze życie przed nami, że co my takiego pleciemy, ale dopiero wtedy, będąc dorosłą, zaczęłam rozumieć, że zegary nigdy się nie zatrzymują. Nawet te, którym wysiadły baterie. Więc co to będzie, jak skończę dwadzieścia lat?! Już nigdy nie będę naście. Czasy dzieciństwa miną bezpowrotnie.
Westchnęłam i zauważyłam na horyzoncie kroczącego w moją stronę Horana z miną co najmniej zadowoloną. Wyglądał, jakby dostał bonus w jakiejś super grze, choć zależy, co w jego przypadku interpretować jako grę. Poklepał się z satysfakcją po brzuchu, wziął krzesło i usiadł obok mnie.
To ty wyczyściłeś wszystkie miski z chipsami?
Przytaknął ochoczo.
Teraz ledwie chodzę.
Nie da się tego nie dostrzec.
Milczeliśmy przez moment.
Czemu nie tańczysz?
Nie jestem w tym dobra. — Automatycznie przywołałam w pamięci komers na zakończenie gimnazjum oraz moje ruchy robocopa. O rany, rozumiem, że pewne rzeczy nie są nam przeznaczone, ale żeby Bóg chciał mi coś aż tak dobitnie pokazać…
Nie maaaaarudź, Borejko, tylko podnoś ten swój płaski zadek! — Nim się spostrzegłam, Niall ciągnął mnie z całych sił za rękę, a ja się zapierałam nogami, byleby nie musieć trafić na parkiet.
Mogłabym tam nawet pokazać mój upośledzony sposób gry na gitarze albo biegać przez godzinę dookoła domu, ale żeby od razu TAŃCZYĆ?! Nie. Ma. Szans. Jak każdy mam swoje granice, a bezmyślne wywijanie nogami i rękami zdecydowanie było ich jawnym przekroczeniem. Nim się jednak zorientowałam, stałam w ramionach koleżki Blondasa, oczywiście sztywna jak kłoda i niezdolna poruszyć którąkolwiek częścią ciała. Jeszcze nigdy żaden chłopak tego mi nie zrobił. To porównywalne do gwałtu! Ja sobie nie życzę takiego ściskania, łapy precz!
Niestety, jedyne, co mogłam zrobić, to zacisnąć zęby, marudzić i patrzeć w sufit, i dać się obejmować Horanowi.
I tak zrobiłam.
Nasz pseudotaniec bardziej przypominał deptanie kapusty niż faktyczną zabawę. Chyba że ktoś uważa deptanie kapusty za świetną zabawę, ale w takie patologie to ja już nie wnikam. Wykonywałam więc drobne kroczki, błagając w myślach Boga, żeby nie zrobić mojemu partnerowi uroczych śladów ze swoich szpilek na jego butach. Nie uśmiechało mi się przebywanie z nim ze świadomością, że poznał mój styl tańca. PO MOIM TRUPIE.
Nie mając śmiałości spojrzeć w oczy mojemu partnerowi w obawie przed spłonięciem rumieńcem, odwróciłam głowę w bok. Wszyscy zaproszeni goście raczej dobrze się bawili, na sam widok mimowolnie się uśmiechnęłam. Jeśli nikt nie wybije szyby ani nie wysadzi siedziby w powietrze, to będzie to całkiem udana impreza — pomyślałam. Z gąszcza mnóstwa par oczu, wyłowiłam spojrzenie Liama, który popijał jakiś pomarańczowy napój ze swojej szklanki w paski. Założę się, że to coś z prądem. Kiedy nasz wzrok się skrzyżował, uśmiechnął się szeroko. No tak, pijanemu prędzej się spodobam niż komuś działającemu bez wpływu używek.
Z niepokojem zaobserwowałam, że wolałabym, żeby to on trzymał mnie teraz w talii, zwłaszcza, że muzyka była raczej kołysząca do snu. Nie no, tak tylko żartuję. Najbardziej w świecie to chciałabym, żeby nikt nigdy nie wymyślił tańca.
Z wielką ulgą przyjęłam koniec utworu. Głośniki natychmiast rozniosły dźwięki szybszych piosenek, a ja zostałam porwana przez niemal wszystkich członków zespołu One Direction do grupowego tańca, który polegał na tym, że oni zatoczyli wokół mnie krąg i co kilka sekund zmieniali się i wywijali mną w najlepsze. Najbardziej szalony był Louis, który obracał mnie wokół własnej osi przez dobrych dziesięć sekund, że aż potrzebowałam kolejnych tyle, żeby nie zwrócić jedzenia z całego dnia i nie zaliczyć efektownej gleby.
Gdy nadeszła pora Liama, nasze spojrzenia ponownie się skrzyżowały, a ja na tę krótką i uboga chwilę zapomniałam, co mam robić.
O Boże, loki. O Boże, czekoladowe tęczówki.
A, że nogi. I taniec. Ale chwila. Co to był taniec?
Nim się obejrzałam, zawirował mną z całą siłą i wpadłam prosto w objęcia Stylesa. Szkoda, że uduszenie podchodzi pod morderstwo. Wysłuchiwanie jego nieustannych docinek na temat mojej wagi stawało się uciążliwe jak bzyczenie tłustej, czarnej muchy w kuchni w środku lata.
Kiedy muzyka ucichła na trzy sekundy dla zmiany kawałka, spostrzegłam, że Eweliny nie ma, a i wspomniany Styles gdzieś się nagle ulotnił.
Pomyślałam, że może poszła do łazienki albo zwyczajnie nie mogę wyłowić jej facjaty w tłumie i kontynuowałam zabawę z chłopakami.
No dobra, może nie są tacy źli. Ostatecznie wnieśli wiele radości do mojego nieszczęsnego, nudnego jak flaki z olejem życia, pełnego nerwów od użerania się z paskudną rodziną i obleśnie wrednymi rówieśnikami. Na tych kilka tygodni pomogli mi zapomnieć, że kiedyś miałam niesamowicie ponure życie, że tysiące kilometrów stąd czeka na mnie szara polska rzeczywistość, że byłam nielubiana. Zawdzięczam im niezaprzeczalny powrót optymizmu i niepojętą dawkę wrażeń. A także wsparcie. W gruncie rzeczy nie wiemy, ile czasu nam zostało — być może mijający nieuchronnie tydzień szósty będzie naszym ostatnim. Nie mniej jednak przez cały ten czas oni byli z nami, nie odstępowali nas nawet na krok w wolnych chwilach i — mimo wzajemnych docinek o odpadnięciu z programu — bezustannie podtrzymywali na duchu.
To już coś. Podtrzymanie mnie na duchu graniczy z cudem.
Dochodziła północ, a ja ledwie się trzymałam na nogach. Bynajmniej nie z powodu alkoholu, ale z niewyspania, które kolejny raz dawało o sobie znać. Dosłownie umierałam z głową nad stołem. Reszta bawiła się w salonie w najlepsze, a mnie w zasypianiu na siedząco nie przeszkadzał nawet niebotyczny bas, trzęsący całym domem w posadach.
Nie śpij — zachichotał Niall, zajmując miejsce obok mnie z kanapką w ręku.
Czy komukolwiek zdarzyło się widzieć go, kiedy niczego akurat nie przeżuwał? Byłabym niezmiernie wdzięczna za dokładny opis sytuacji. Mile widziane byłoby też zdjęcie czy nagranie.
Mhmmmm… — mruknęłam przeciągle w odpowiedzi.
Ile spałaś w nocy?
Za mało — wymamrotałam, ledwie otwierając usta.
Wówczas rozległ się taki dźwięk, jakby coś miało z hukiem spaść, ale ktoś to w porę powstrzymał. Automatycznie zerwałam się z krzesła i stanęłam w „progu” salonu, który w otwarty sposób połączony był z naszą jadalnią. Muzykę ściszono, ludzie ucichli. Tomlinson stał przy dużej wazie , sięgającej mu do bioder, i trzymał ją lekko przechyloną, w dwóch palcach dzierżąc jaskrawozieloną piłkę palantową.
Nic się nie stłukło! — oznajmił radośnie, widząc moją groźną sylwetkę w progu. Wysuszył zęby jak niemądry, jakby to miało dowieść jego niewinności.
Pff. Chyba już wiem, czemu ta piłeczka nazywa się palantowa
Kilka sekund później zjawili się Styles i solenizantka, o dziwo razem. Obdarzyli się podejrzanym uśmiechem na odchodnym, ale rozeszli się w dwóch różnych kierunkach.
Przymrużyłam oczy. To jest sprawa dla detektyw Borejko.
Szalałam jeszcze przez godzinę na parkiecie z moją współlokatorką, w międzyczasie wznieśliśmy toast, otwierając przy okazji tego zmrożonego szampana, którego zostawiła nam Zoe, zaśpiewaliśmy Happy birthday i muszę przyznać, że przy udziale wokalistów zabrzmiało to o niebo lepiej niż w rodzinnym gronie. Ewelajna zdmuchnęła wszystkie świeczki, długo zastanawiając się nad życzeniem. Koło drugiej większość gości zdecydowała się na powrót do łóżek, jako że kolejny dzień nie był dniem wolnym, a przecież trzeba być trzeźwym na umyśle, żeby nie śpiewać jak rozjechana ropucha na krajowej jedynce.
Zakładając, że ropuchy łażą po krajowej jedynce.
Z wielkim trudem odesłaliśmy Ewelajn do pokoju; uparła się, że pomoże nam sprzątać i kropka. Nie wiem, co takiej tkwi w mojej twarzy, ale coś musi, skoro jednym gniewnym spojrzeniem przemówiłam jej do rozsądku. Pozbierała manatki, a kilka minut później słyszeliśmy okrzyki zachwytu nad prezentami.
Kolejny poranek był ciężki. Zdecydowanie za mało spałam w ciągu ostatnich dwóch dób, ale nie miałam wyboru, musiałam wstać na zajęcia.
Podczas śniadania omal nie wpadłam twarzą do owsianki. Rękojeścią łyżki podpierałam czoło. Przydałyby się jeszcze zapałki do podtrzymania powiek. Yvie ochrzaniła mnie jakiś tysiąc razy, ale każde jej słowo zaledwie prześliznęło się przez mój mózg i natychmiast się ulatniało. Ani ja, ani Kubiak nie miałyśmy wystarczająco dużo sił, żeby normalnie funkcjonować. Szczytem naszych fantazji erotycznych był długi, nieprzerwany sen w łóżku, najlepiej z kołdrą między nogami. Nic z tego, do obiadu musiałyśmy pozostać względnie przytomne.
Ale właśnie od momentu obiadu coś się zmieniło. Ewelina markotnie grzebała łyżką w żurku, spoglądając na niego, jakby był końskim łajnem. Wzdychała raz po raz, nie racząc mnie żadnym głębszym wyznaniem. Nie, to nie była senność. To była smutna Kubiak.
Payne, siedzący idealnie naprzeciw mnie, posłał mi pytające spojrzenie, którego ona nie zauważyła. Nie zauważała zresztą całej reszty świata. Odpowiedziała mu wzruszeniem ramion.
Co jest? — wypaliłam, skoro tylko zatrzasnęły się za nami drzwi naszego pokoju.
Nic — burknęła, z założonymi rękami zmierzając do swojego łóżka.
Usiadłszy naprzeciw niej, na własnym wyrku, podniosłam brew.
Westchnęła, czując, że nie wygra. Albo że dłużej tego sama nie udźwignie.
Podczas gdy ja usiłowałam nie zasnąć przy naszym osobliwym cateringu, Ewelina wymknęła się ze Stylesem na górę, na ten taraso-balkon, który rzucił nam się w oczy po przybyciu. W dużym skrócie, Styles naopowiadał jej bajek, co to książęta mają wyryte na pamięć. Dał jej nawet swoją kurtkę, bo dziewczę marzło na śniegu.
Osiemnastka, co? — zagadnął. Z dołu dało się słyszeć dudnienie muzyki. — Zazdroszczę.
E tam, nie czuję wielkiej różnicy — odparła skromnie. (CAŁA KUBIAK). — Ale świetna impreza, naprawdę. Byłam w kompletnym szoku. Kto wpadł na ten pomysł?
A jak myślisz? — Baran przewrócił oczami z uśmiechem.
Karolina?! Serio?!
Zaręczam ci, że jest fantastyczna w planowaniu. I w ubliżaniu innym dla zaprowadzenia spokoju też.
Zaśmiali się. (Rozprawię się z nimi później).
Zaczął padać śnieg. Pierwsze płatki osiadły na obłędnych lokach Eweliny, która zaczęła się płonić, kiedy zrozumiała, że od dwóch minut patrzy bezmyślnie na swojego kompana. Ten zaś wyciągnął rękę i wziął w palce mały kosmyk jej włosów. Przyglądał mu się chwilę, po czym go puścił i paznokciem strącił z niego śnieżynkę.
Podniósł wzrok na jej oczy. W blasku żółtawej latarni podwórzowej wydawała się niemal nierealna, bo tak naturalnie piękna. Czuł, jak wszystkie arterie w jego wnętrzu ożywają, jak serce przepompowuje szybciej krew, jak temperatura i miejsce nagle przestają mieć znaczenie.
O dziwo, choć był w takiej sytuacji z wieloma dziewczynami, tak się nigdy nie czuł.
Z ich ust wytaczały się chmury pary wodnej. Zbliżyli twarze. Od tej chwili ich oddechy zlały się w jeden kłąb ciepłego powietrza.
Widział tusz na jej rzęsach i mały, żółty punkcik na źrenicy — odblask latarni. Rozchylili wargi. Narastała w nim nieznana dotąd euforia. W głowie szumiało od miliona myśli, zdawało mu się, że hałasował na cały świat.
A potem Louis Tomlinson niefortunnie się zamachnął swoją piłką palantową i trafił idealnie między nich, uderzając w ich skronie.
Chwała ci, o mądry Tomlinsonie!
Dlaczego? Otóż w normalnych warunkach byłabym na niego wściekła, że przeszkodził na drodze do szczęścia mojej przyjaciółki, ale kolejne godziny pokazałyby, że zostałby niesłusznie osądzony.
Na kilka minut przed obiadem Ewelajn przyłapała swojego kochasia na całowaniu się z jedną z tancerek. Oficjalnie dopisuję to do listy swoich dowodów na to, że mężczyźni to nieudane prototypy istot ludzkich. Za grosz moralności. Dołączam to także do mojej listy powodów do zabicia Stylesa, choć myślę, że samo Styles byłoby wystarczającą pobudką.
Jej wyznanie obudziło we mnie gniew. Gniew w takiej skali, że postanowiłam natychmiast zainterweniować, ignorując jej nawoływania.
Z hukiem otworzyłam drzwi pokoju sąsiadów. Brakowało wśród nich czarnowłosego barana. Miał szczęście, inaczej zrobiłabym z niego pastę jajeczną. Żartowałam, nie ma głównego składnika…
One Direction zareagowali bardzo różnie, przeważnie jednak lekką irytacją. Historia Stylesa i Kubiak zdecydowanie ich przygniotła. Cóż, jeśli ktoś ci jednego dnia mówi, że jesteś dla niego wyjątkowy, a następnego całuje kogoś innego, to raczej nadaje się do leczenia psychiatrycznego niż do związków.
Co za palant! — odezwał się Zayn, skoro tylko odrzucił lusterko na bok. — Czy on ma choć ćwierć mózgowia? Najchętniej bym go zamordował.
Proponuję przerobienie go na mydło — rzucam zdecydowanym tonem.
Wieczorem słyszałyśmy tylko niesamowitą awanturę za ścianą.

Ewelajn nie dało się pocieszyć żartami, piosenkami, anegdotkami ani nawet kubełkiem lodów czy całym ogromem innych smakołyków. Cud, że sama jej wszystkiego nie zżarłam. Chodziła przybita jak deska do płotu i wywołać choć nikły uśmiech na jej twarzy oznaczało dokonać niemożliwego. Udało się to tylko raz, Niallowi, kiedy puścił w salonie soczystego, głośnego bąka, po czym oznajmił:
Uwaga, nadciąga poselstwo z Kotliny Czadu!
Horan rzucał jej przeciągłe spojrzenia, ale ona była zbyt głęboko w swoim emocjonalnym świecie, by móc to zauważyć. W międzyczasie Payne’owi udało się mnie kilkakrotnie namówić na spacer, który za każdym razem kończył się kopą śniegu za kołnierzem. Moim w dużej mierze, aczkolwiek dzięki podstawianiu nóg sam wiele razy lądował facjatą blisko trawnika. Ze dwa razy wyżłobiliśmy anioły i raz samodzielnie bałwana, który bardziej przypominał lodówkę z marchewką zamiast uchwytu niż strażnika zimowego podwórka.
Jak myślisz, pogodzą się kiedyś? — spytał mnie, gdy wracaliśmy w piątkowy wieczór przez wielkie zaspy śniegu do kwatery.
Tak, kiedy wreszcie kupicie Stylesowi mózg — sarknęłam. — Daj spokój, ja bym wolała utonąć niż się z nim pogodzić. Choć może tylko ja jestem tak spaczona.
Westchnął.
Szkoda. Byłaby z nich ładna para.
Stanęliśmy na schodkach przed drzwiami wejściowymi, oglądając różowy zachód słońca.
Święta idą — wypalił.
W tym samym momencie, jakby na zawołanie, spadły pierwsze płatki śniegu tego dnia, choć już właściwie się kończył. Poczułam zmęczenie ostatnimi dniami. Ziewnęłam przeciągle i oparłam głowę na klatce piersiowej mojego towarzysza.
O mój Boże, ale on cudownie pachniał.
Zupełnie jak mąka tortowa.
Chodź, bo spóźnimy się na Flinstone’ów.
Bez słowa podążył za mną w głąb domu.

Następny dzień był sobotą. Od rana pośpiech, wrzaski i nerwy, co oznaczało brak czasu na smęty. Dobrze to podziałało na Ewelinę, która w popłochu zapomniała kompletnie o tym zasranym Baranie. Dopiero podczas wizyty w charakteryzatorni w studiu spoglądała beznamiętnie w swoje ponure odbicie w lustrze. Dla odmiany, za namową naszych makijażystek, pozwoliłyśmy im nas umalować. Ich przeważającym argumentem była przepustka do finału, a zatem nie miałyśmy wyboru, musiałyśmy ulec. Zauważyłam jednak, że nie zrobiłam tego wcale po to, by nagrać płytę, ale że przykre ukłucie żalu budziła we mnie myśl rozstania się z ludźmi, z którymi zdążyłam się zżyć podczas tych zwariowanych sześciu tygodni.
Kiedy moja twarz wreszcie przestała odstraszać, nadszedł czas na fryzurę. Zupełnie oddałam się w ręce specjalistki, nie miałam głowy do zastanawiania się, czy taki kok, a takie upięcie będą pasować do We found love od Rihanny, które szło na pierwszy ogień. Na wszystko machałam ręką albo przytakiwałam, doprowadzającym tym samym Katie do szału.
Za kulisami dopiero mnie dopadł stres. Trzęsłam się jak osika. Od dzisiejszego wieczoru będzie wiele zależeć. Ani siedzenie na kanapie, ani wydeptywanie dziury w podłodze nie były pomocne w rozładowywaniu napięcia. Nawet One Direction byli jacyś wyciszeni i bladzi. Co te media robią z ludźmi…
Na pierwszy ogień szedł Matt Cardle, potem Rebecca. Obydwa występy znakomite. A potem my. A potem, omójBoże, my.
Oklaski, zapowiedź reklam. Wizyta asystentki. Bijące głośno serce. Na brodę Merlina, TO JUŻ!
Zrobiłam pierwszy krok na oświetlonej scenie. Nauczona wieloletnim doświadczeniem z teatru, nie zmrużyłam oczu. Widownia najwidoczniej ucieszyła się z mojego powrotu, ponieważ usłyszałam swoje imię wykrzyczane entuzjastycznie kilka razy. Uśmiechnęłam się szeroko.
A co mi tam, myślałam, raz się żyje.
Otworzyłam usta i popłynęłam.

Czwarty raz na scenie stałam już nie tylko w towarzystwie Kubiak, ale także pozostałych zawodników. Rozłożeni w jednym rzędzie, trzymaliśmy się za ręce, jakby to miało nas uchronić przed złem, ale ktoś przecież musi odpaść, nie można tego pominąć. A w dzisiejszym odcinku znów miały to być dwie osoby.
Głuche uderzenia serca niemal zagłuszały słowa Dermota O’Leary’ego, który swoją gadką zwykle doprowadzał mnie do szewskiej pasji, ale tego wieczoru nawet jego jałowa mowa-trawa nie była w stanie wytrącić nikogo z równowagi. A raczej z wielkiej trwogi.
Czułam, jak pocą mi się dłonie.
Czy I’m a believer i We found love będą wystarczające? — kołatało mi w głowie. Zaczęłam przygryzać dolną wargę, niekontrolowanie podrygiwałam nogą. W chwilach przytomności starałam się opanować jedno i drugie.
Zerknęłam na Liama. On też dziś nieciekawie wyglądał. Styles uśmiechał się jak playboy, choć wiem, że tak naprawdę trząsł portkami. Niall sprawiał wrażenie mającego ochotę zwrócić pomidorową z komunii, Louis cały dygotał, a w oczach Zayna błyszczały łzy.
Kompletna cisza na sali. Wszyscy wstrzymali oddech.
Rebecca Ferguson.
Ulga.
O DŻIZAS, JESZCZE NIE ODPAŁYŚMY, O KURDE BELE, CUD NAD TAMIZĄ!
Ale co? Ale jak to? Rebecca? Ze swoimi umiejętnościami? Poczułam wstyd, że ktoś tak doświadczony miał mniej głosów, niż my, grajki uliczne z przypadku.
Co jeszcze nie świadczyło o tym, że znalazłyśmy się w finałowej trójce.
Gdy polały się łzy, popłynęły słowa żalu, a także podziękowania, widownia znów zamilkła, razem z nami wstrzymując oddech po raz drugi tego wieczoru.
Sekundy nieubłaganie mijały jedna za drugą. Zegary nie stanęły. Byłam na oczach całej Anglii, a może i części Polski. Stałam przed wielomilionowym tłumem w złotej kreacji z cekinów, pobłyskując jak zestaw biżuterii u jubilera. Wymalowana, wyfryzowana, piękna i zupełnie do siebie niepodobna, czekałam na niechybną śmierć.
O’Leary milczał, utrzymując nas przez bite pół minuty w cholernej niepewności.
Umierałam, rozpadałam się od środka.
Już więcej nie zobaczę tych zasranych wariatów. Nie zjem żadnego posiłku w domu uczestników. Nie zostanę profesjonalnie przygotowana do występu, nie zaśpiewam przed tak liczną publiką. Wyjadę stąd i nigdy nie wrócę. Liam Payne i jego ekipa z UK zapomną, że istniałyśmy. (Dlaczego ja znów o nim wspominam?). Będzie tak, jakbym nigdy się nie wydarzyła.
Przymknęłam powieki, starając się wygładzić zmarszczki napięcia na twarzy. Przełknięcie śliny, głęboki wdech i wydech.
Otworzyłam szeroko oczy i usta, nie mogąc uwierzyć w słowa, które zabrzmiały jak gong.
Rihanna i The Monkees wystarczyli.

Wpadając sobie w objęcia w innymi uczestnikami, wrzeszczałyśmy jak chore na umyśle, ale przecież od kogoś musiałyśmy się tym zarazić i padło na jełopów. Następnym wydarzeniem, które pamiętam, to nasze okrzyki za kulisami, ale jak tam doszłam — nie mam pojęcia. Jedyne logiczne wytłumaczenie zawierało się w sformułowaniu: zaniósł mnie tam melanż.
Zaaferowana, prowadziłam wiele rozmów z wieloma, w tym nawet z Rebeccą i Cher, które już następnego dnia po śniadaniu miały być w drodze do domu. Szkoda, bo obydwie były bardzo miłe i normalne, czego nie można powiedzieć o dwóch trzecich tego domu. Obie płakały także w producenckich vanach.
Żartując w najlepsze z Mattem, kątem oka dostrzegłam, że Styles stoi na uboczu, nachmurzony. Od razu poszukałam wzrokiem Eweliny, która siedziała na kanapie z Niallem, trzymając w dłoni kubek z parującą gorącą czekoladą z automatu, wesoła i kompletnie inna niż jeszcze tego samego dnia w charakteryzatorni. Styles wpatrywał się uparcie w jej sylwetkę, momentami nawet zdawał się ruszać w tym kierunku, ale ciągle rezygnował.
Podszedł do Liama i Louisa, którzy gawędzili beztrosko kilka metrów od niego.
Miałeś ją przeprosić — usłyszałam przytłumiony głos Payne’a.
Baran wzruszył ramionami.
Nie mam za co.
I zniknął w przejściu do garderoby.
GIŃ MARNIE, SFLACZAŁOMÓZGI PASZTECIE!
Już my mu damy popalić w finale. Ba, im wszystkim damy popalić. Jak mamę kocham, nigdy mnie nas nie zapomną.
O MAMUSIU, A ZA TYDZIEŃ WIGILIA! Kupcie mi Liama na święta, proooooszę! Albo nie wystarczą mi jego loki.
Żartowałam. Chcę głowice nuklearne, żeby wysadzić Stylesa w powietrze i wysłać go jako ambasadora do Marsjan. W strzępach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz