Nie
wiem, które z nas było bardziej przerażone ― ja czy Zayn.
Teoretycznie on, jako że moje patologiczne mięśnie twarzy ułożyły
usta w długotrwały, bolesny uśmiech. Długotrwały, a więc
nerwowy i na dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent
nieszczery. Mój kolega natomiast chyba jedynie siłą woli
powstrzymywał swe urodziwe gałki oczne od ucieczki z oczodołów.
Fizycznie powinny były one jakieś dziesięć sekund temu znaleźć
się na podłodze. Tymczasem nadal tkwił we mnie wzrokiem, jakbym
stanowiła element zjawisk paranormalnych. Pff, też mi coś. Na
pewno nie w takim sensie!
Zatrzepotałam
rzęsami. Podniosłam nieśmiało dłoń, przebierając jej palcami.
― Hi
― pisnęłam.
Zza
pleców Malika wyjrzał Louis. Roześmiał się serdecznie.
― Patrzcie,
mamy bogina
w szafie!
Wszyscy,
jak jeden mąż, poderwali zady z siedzeń i stanęli naprzeciw mebla
z minami niemal bliźniaczo podobnymi do tej, którą właśnie z
takim wielkim uporem pokazywał mi Zayn. Tylko Liam wydawał się
prawie umierać ze strachu. Zbladł i ledwo stał na nogach.
Nie
przestawałam się sztucznie szczerzyć.
― Jak
leci?
Lekko
rozchylił usta. Jego przerażenie sięgnęło apogeum, więc
wymruczał Muszę
usiąść
i zniknął. Przez tłum ledwo widziałam, jak się kładzie na
łóżku. Haha, tłum, dobre sobie! Mogliby robić za mur na meczu
piłkarskim, gdyby tylko zechcieli osłonić swe drogocenne klejnoty
(jeżeli założymy, że jest co osłaniać).
― Co…
co ty tutaj robisz? ― wydukał Araber.
― Siedzę
chyba ― odparłam z tym samym wyrazem twarzy. Szkliwo mi schło!
― Po
co? ― odezwał się zza niego Niall, który specjalnie dla mnie
zaprzestał pochłaniania wielkiej paczki czipsów cebulowo-serowych.
Nawet nie miał nic w ustach! Trafić na moment, kiedy Horan niczego
nie przeżuwa ― bezcenne.
― Mogę
wyjść? ― spytałam, dając upust swojej prawdziwej mimice.
Malik
się przesunął, a ja wygramoliłam się z mebla. Rozprostowałam
zastane kości, co przyniosło mi niezaprzeczalną przyjemność.
Musiałam, MUSIAŁAM się poprzeciągać. Teraz czułam się w pełni
comfortable.
I nawet uśmiechnęłam się szczerze do swoich kolegów, jednak
Araber miał twarz tak poważną, że aż się ― dla odmiany ―
przestraszyłam.
― Po
co tutaj siedziałaś? ― Słit Dżizu, on patrzył na mnie
gniewnie!
Naprawdę
poczułam się oskarżona.
― To…
długa historia. ― Podrapałam się w potylicę z nerwowym
uśmieszkiem.
Jego
kolejna mina bardzo, bardzo, ale to BARDZO mi się nie spodobała.
Przygotowałam się na najgorsze. Wyciągnie nóż i zarżnie mnie
jak świnię czy znajdę się na Marsie, wśród współbraci? Ach,
tak ciężko to przewidzieć, kiedy nie zna się ciemnej strony
śniadego wroga!
― Szpiegowałaś
nas?!
No
tego to się nie spodziewałam!
― No
co ty! Postraszyło cię?! Nie jestem żadnym szpiegiem!
Do
czego to podobne, żeby mnie oskarżać o takie rzeczy?! Czy ja mam
wypisane WŚCIBSKA
na czole? Jeszcze aż tak mi nie bije, żeby kogokolwiek
podsłuchiwać. Tak, oczywiście, nagrałam was na dyktafonie, bo
jestem masochistką i lubię się dręczyć. Może jeszcze powiecie,
że zmontowałam sekstaśmę z waszym udziałem?
― To
czemu siedziałaś w szafie? ― Styles podniósł jedna brew ku
górze w lekkim zmieszaniu.
― Właśnie,
dlaczego podsłuchiwałaś? ― zawtórował mu mój oskarżyciel.
― NIE
PODSŁUCHIWAŁAM! ― Z tej całej irytacji naruszyłam struny swoim
wrzaskiem. Rachunek przyślę wam później, patafiany! Ktoś musi
opłacić mi foniatrę, a to wasza wina, więc na was wypadło. ―
Słuchajcie, chłopaki, zepsułam Ewelinie prostownicę, wkurzyła
się, zaczęła mnie gonić, więc w popłochu wskoczyłam tutaj, a
potem głupio było wyjść, bo pięć minut później WY weszliście!
― wystrzeliłam jak z karabinu maszynowego.
Zayn
złożył ręce na piersiach i strzelił focha.
― I
tak nie wierzę ― wymamrotał. Widziałam jednak, że zaczynał się
przekonywać.
Niall,
odchodząc w stronę łóżka Lou, machnął ręką i dodał:
― A
ja tak!
Potem
rozeszli się wszyscy po kolei. Liam niepostrzeżenie podniósł się
do pozycji siedzącej i starał się pożreć wzrokiem swoje
fantastyczne, białe conversy. Nadal jednak pozostawał na twarzy
blady jak ściana, z oczami wytrzeszczonymi jak u… u… człowieka
z wytrzeszczonymi oczami. Przełknęłam ślinę i odwróciłam
wzrok, przenosząc go na resztę. Zmieszałam się.
― Ja…
ja chyba już pójdę.
― Dlaczego?
― W oczach blondasa widziałam zawód. ― Zostań jeszcze chwilę!
Spojrzałam
z obrzydzeniem na Zayna, który wkładał skarpety.
― Malik,
wiesz, że nogi się myje, a nie wietrzy? Prawie się tam udusiłam!
Chłopcy
zarechotali. Chłopcy znaczy wszyscy, prócz pana Payne'a. Był
nieobecny duchem, zaraz to po nim poznałam, chociaż przebywałam w
jego towarzystwie zaledwie cztery tygodnie. To straszne, prawda? Tak
szybko uczymy się ludzi, ale co z tego, skoro oni zmieniają się ze
dwa razy szybciej.
― Akurat
chciałem je wrzucić do prania! ― bronił się, na nowo w dobrym
nastroju.
Naciągnęłam
dolną powiekę.
― A
tu mi tańczy Lady Gaga!
Znów
śmiech.
― E
tam, wolałbym Beyonce ― powiedział Horan, mnąc papierek po
czipsach i chowając go pod poduszkę.
― Wyciągaj
to, baranie! ― oburzył się Tomlinson, celując w swojego
przyjaciela palcem z łóżka Harry'ego. ― Bo to zjesz jutro rano z
kanapką!
Na
tle dyskusji i ubawu reszty, Baran (ten licencjonowany, ze znakiem
rozpoznawczym na łbie) się odróżniał, zmarszczył brwi, patrząc
na milczącego kumpla.
― Liam,
dobrze się czujesz?
Payne
zaledwie pokręcił głową, opadł na poduszki i odwrócił się w
stronę ściany, kuląc w embrion.
― Zaraz
mi przejdzie ― mruknął.
Chrząknęłam
i ustawiłam się po ludzku, bez opierania o sprzęty.
― Idę,
bo za niedługo ogłoszenie wyników. Trzeba się przygotować na
klęskę. Baj, baj, bambosze! ― rzuciłam na odchodnym, zostawiając
ich samych z sobą i niemrawym, ledwo żywym koleżką.
*
* *
Godzina
zachodu dla piętnastu minut stania na scenie. Czy to się w ogóle
opłaca? Gdzie logika, gdzie sens? Nawet udało mi się w ogóle
wymigać od makijażu, więc pozostał sam tuż do rzęs. Amelie
pozwoliła mi zostać tak, jak przyszłam. Ewelina założyła
sukienkę i sandałki na koturnach. One
Direction
(czy Wam to też tak dziwnie brzmi? No
Direction
było przynajmniej z jajem…) wyglądali równie zwyczajnie, co my ―
chyba nawet nie zmienili ubrań, to tylko Kubiak potrzebuje być
jeszcze piękniejsza niż na co dzień jest. Widziałam wzrok
Stylesa, który pożerał jej nogi. Co za idiota! Pewnie zastanawiał
się, która jego była miała podobne. Jeżeli mam rację, to
ogłaszam go tępakiem dekady. Halo, koleś, nie ten adres! To nie
pierwsza lepsza, jakim więc prawem porównujesz ją do swoich
wcześniejszych szmat?
Dlaczego
tak mi uciekł temat?
Wracając.
Cisnęliśmy się w okropnym tłoku przed żelaznymi wrotami, a mnie
serce waliło jak młotem. Ewelina była tym razem tak samo
zestresowana, co ja. Ścisnęłam jej dłoń. Przecież miałyśmy
się dobrze bawić, c' nie? A tymczasem było w nas zacięcie, godne
rywalizacji o złote stringi. Osobiście oddałabym je Ewelajnie, bo
ja nici w zadzie nie noszę. Ona zresztą chyba też nie… Nie wiem,
a co ja Styles, żeby patrzeć komuś na bagażnik?!
Z
refleksyjnego otępienia obudził mnie strumień przeraźliwie
jasnego światła, który przedostał się do naszej klitki wraz z
otwierającymi się wrotami, to jest tyłem sceny.
Cała
ekipa wysypała się przed widownię. Z
jej
strony dobiegały wciąż wrzaski:
OMG,
HARRY, I LOVE YOU SO MUCH!,
ZAYN, WILL YOU MARRY ME?!,
NIALL, I'VE GOT A TWIX FOR YOU! PLEASE,
FOLLOW ME ON THE TWITTER!
Dziwię się, jak komuś pięciu palantów może przypaść do gustu.
Widzę dwie opcje: albo to ja jestem ślepa i nie dostrzegam ich
urody, albo to one mają nierówno pod sufitem. Obstawiam drugie,
choć zwykle większość ma rację. Zwykle, co wcale nie oznacza, że
ten zespolik to potomkowie Adonisa. Być może dlatego przed każdym
zaśnięciem modlę się za nich do świętej Rity od spraw
beznadziejnych.
Dermot
O'Leary zaczął swoją jałową gadkę, jury znów siedziało za
stołem. To irytujące, prawda? Ilekroć ja się narażam na
osteoporozę, oni płaszczą poślady na krzesłach. I gdzie tutaj
sprawiedliwość społeczna? No chyba między tymi pośladami
właśnie…
― …dziś,
w tym pierwszym odcinku, zagrożeni są uczestnicy z tej samej
kategorii. Są to F.Y.D i… Restless.
Mój
mózg automatycznie pobudził adrenalinę, powodując jej gwałtowny
wyrzut. Nogi trzęsły mi się jak u kurczaka i z całych sił
zapragnęłam zostać. Mogłam sobie przedtem gadać, że to dla
zabawy, ale prawda była taka, że w tym momencie na naszych twarzach
odmalował się przestrach i wielka nadzieja, która matkuje głupim.
Byłam
prawie pewna, że Payne zauważyłby, jak bardzo się boję
(zdecydowanie za dużo zauważał). Niestety, nawet gdyby chciał,
nie miałby okazji tego zobaczyć. Reszta uczestników została
pogrążona w cieniu, my zaś wysunęliśmy o trzy kroki do przodu,
wciąż rażeni blaskiem tych irytujących reflektorów. Obiecuję,
że kiedyś przetnę kable i je wywalę. Kiedy grałam w teatrze, to
nie bodły w oczy aż tak bardzo.
Zrobiło
mi się bardzo zimno, ale jednocześnie czułam, że pod pachami
wylał Nil i plony będą bardzo obfite tego roku.
Spojrzałam
w oczy sędziów i zachciało mi się płakać. Nawet Cowell miał
poważną minę. To mogło oznaczać tylko jedno. Z trudem
przełknęłam ślinę.
― Jak
głosuje jury?
Cole,
ty suko! Już widzę twój głos!
―
Louis?
―
F.Y.D.
―
Dannii?
― F.Y.D.
Nadzieja
rosła w mojej piersi jak ptak rozpościerający skrzydła. Och, z
miejsca poczułam się jak Szymborska dzięki swemu poetyzmowi.
― Cheryl?
― Restless.
Wbiłam
wzrok w Simona. Wciąż miał tę cholernie kamienną twarz. Serce
wybijało regularny, energiczny rytm, świat zdawał się stanąć w
swoim okrążaniu Słońca. Zamiast nóg miałam jakieś dwie
imitacje z waty, a jeślibym próbowała coś utrzymać, to nie da
rady, z tych rąk paralityka zdolne było wszystko wypaść.
Otworzył
usta i nabrał oddechu.
― F.Y.D.
Na
widowni zaczęła się wrzawa; część buczała niezadowolona, inna
wszczęła wrzask radości, posypały się liczne oklaski. Nie
pamiętam, co było dalej. Wiem, że najpierw zesztywniałam, nie
mogąc wykonać ani jednego ruchu w żadną ze stron. Potem utonęłam
w pięknie pachnących, długich, brązowych włosach.
Nie
uśpił mnie szum wody w łazience, w której cicho podśpiewywała
Ewelina ani szum laptopa, ani w ogóle żaden szum, dźwięk, gest,
czy liczenie baranów. Wierzcie mi, nie doliczyłabym się; tylu ich
na tym świecie, że strach pomyśleć. Pięciu pierwszych bym miała,
ale cała reszta pozostawała dla mnie enigmą.
Nie
chodziło tutaj o emocje związane z pozostaniem w programie czy
obmyślanie kolejnego numeru. Są rzeczy, które każdego by
zabolały, tylko być może inaczej by na nie zareagował. Wszystko
dokładnie odtwarzałam i analizowałam każde słowo. Zdawało mi
się, że umiem to doskonale na pamięć, lepiej niż samą tabliczkę
mnożenia. Co za dużo, to nie zdrowo, jak to mawiają. Ale to nie
moja wina, że znalazłam się w złym miejscu o złym czasie. Ta
asynchronia spowodowała, że zaczęłam zastanawiać się nad sobą.
Po prysznicu nie potrafiłam spojrzeć w lustro, obserwował mnie z
niego przerażający potwór, z którego mniejszą wersją dawno się
zaprzyjaźniłam. Teraz okazało się, że byłam bardzo, bardzo
ślepa…
Jakbym
spadła ze skały w przepaść, takie to było uczucie. Momentami
powodujące gehennę, ale zaciskałam oczy i przechodziło, a uparte
myśli i tak krążyły i drążyły. Jednocześnie nie byłam w
stanie wytłumaczyć uczucia, które zdawało się rozpływać wraz z
moją krwią. Od zawsze miałam świadomość, że odbiegałam od
ideału, ale… Czy ja naprawdę jestem taką odrażającą poczwarą?
Aż tak marna ze mnie imitacja kobiety? I mięśnie łydek… Jedyny
atut, którym mogę się pochwalić, a i tak wyszło, że mankament.
Jak
to mówią ―
im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.
Mnie zatem groziła dziś bezsenność.
― Stało
się coś? ― spytała Ewelajn, składając swoje ubrania na łóżku.
Stała już w piżamie, z mokrymi włosami. ― Od powrotu z pokoju
chłopaków jesteś jakaś przybita.
Uśmiechnęłam
się do niej blado.
― Nie,
tak sobie tylko… ― odparłam, starając się odegnać złe myśli.
― A
mnie się wydaje, że coś tam usłyszałaś. ― Odłożywszy rzeczy
pedantycznie do komody, usiadła na swoim wozie. ― No, wiesz, coś
złego.
Nie
miałam ochoty mówić jej o tym chybionym porównaniu byłej Stylesa
ani o jego cudownych podbojach erotycznych, od których niezjedzone
jedzenie przewróciło mi się w żołądku. Nie uśmiechało mi się
także zdradzanie ich sekretów ― czułam, że byłabym wobec nich
nie fair, mimo że nie zagrozili mi zbombardowaniem domu w przeciwnym
wypadku. Może kiedyś, w przyszłości, kiedy poczuję się lepiej.
― Wiem,
że jesteś świetnym kłamcą i mogłabyś mi wcisnąć największą
ściemę świata tak, że bym uwierzyła, ale teraz dałaś mi takie
sygnały, że po prostu powiem: rozumiem, musisz się z tym przespać.
Słabym
uśmiechem podziękowałam jej za wyrozumiałość.
Ewelina
wsunęła się pod kołdrę, zgasiła lampkę nocną i powiedziała
dobranoc,
na które odparłam to samo. Zwykłym rytuałem odwróciła się
twarzą do ściany, a więc tyłem do mnie. Ja tylko jeszcze bardziej
zwinęłam się w kłębek, upodabniając się w tym embriona.
Zamknęłam powieki z cichym westchnieniem.
Poranek,
ku mojemu rozczarowaniu, nie przyniósł polepszenia nastroju; jeżeli
to w ogóle możliwe, popadłam w większą melancholię. Co prawda
żołądek już trochę mniej świrował, ale z trudem przełknęłam
kanapkę na śniadanie. Nie siedzieliśmy osobno ― Ewelina przez
cały tydzień prowadziła energiczne rozmowy z One
Direction
przy posiłkach. Nie patrzył w moją stronę; ze zwieszoną głową
mieszał widelcem w owsiance, nie udzielał się; jeżeli już, to
odpowiadał bardzo lakonicznie. Na pytanie zmartwionych przyjaciół:
Co ci jest?
odmruknął, że to
przejściowe.
Intensywne
prace z Yvie trwały nadal. Tematem kolejnego tygodnia były
Nieczyste
przyjemności,
cokolwiek miało to oznaczać. Wybrałyśmy
Impossible
w coverze Maddi Jane. Strasznie podobał mi się ten utwór,
śpiewałam go w pokoju w chwilach skrajnie dobrego humoru. Na cały
tydzień wyłączyłam świra i fakt ten również zainteresował
zespół, Ewelina zdawała się konsekwentnie czekać na moje
„przespanie się” z nowymi wiadomościami. O dziwo, na rozmowę
na ten temat natknęłam się przypadkiem. Usłyszałam ją zza
ściany. Moja współlokatorka poszła do chłopaków, kiedy ja
ucinałam sobie popołudniową drzemkę. Wówczas Harry stwierdził,
że muszę mieć jakieś problemy rodzinne, o których nikomu nie
powiedziałam (szkoda, że nie zauważył swoich własnych z mózgiem…
o ile jest mieć z czym problemy). Niall wysnuł teorię, że to
kryzys, podobny do tego, jaki miałam przed pierwszym występem.
Zdaniem Louisa przechodziłam etap silnych
zmian osobowościowych.
Zayn stworzył tezę o mojej rzekomej tęsknocie za domem. Nawet Lou
powiedział, że chyba mu gorzej. W końcu dopadli Ewelajn.
― Zdaje
mi się, że wiem, skąd to wszystko
― usłyszałam jej przytłumiony głos zza ściany ― ale
nie zamierzam snuć domysłów, póki nie znam prawdy. A jeślibym ją
znała, na pewno nie podzieliłabym się z wami tą wiedzą.
Błagali
o ociupinkę chociaż teorii, ale pozostawała nieugięta.
― O,
Liam, jeszcze ty zostałeś
― oznajmił radośnie Styles.
Tętno
gwałtownie mi podskoczyło.
― Ja…
ja chyba nie wiem. Dajcie mi spokój, próbuję spać.
Zaraz
potem zaczęli obgadywać tyłek Konnie Huq, więc Ewelina
stwierdziła, że nie ma zamiaru słuchać tych komentarzy i wyniosła
się. Natychmiast zaczęłam udawać sen.
Jeżeli
sądzicie, że stres związany z występami przed kamerami mi
przeszedł, to jesteście w czar… w błędzie. Trema była
nieustannie ta sama, kto wie, czy nawet i nie większa. Coś się
zaczęło zmieniać, choć oficjalnie nadal byłyśmy zdania, że tym
razem NA PEWNO odpadniemy. Mimo to pracowałyśmy ciężej,
sumienniej, dokładniej. Nie czułyśmy spadku presji, nawet jej
wzrost.
Udzieliłyśmy
jeszcze kilku wywiadów na X-tra Factora, tym razem współpraca z
Konnie szła jakoś sprawniej. Zostałyśmy kilkakrotnie pokazane
podczas pracy w kuchni ― na te krótkie chwile mi wracał humor, a
otoczeniu nadzieja, że tkwi we mnie jeszcze stara Bored. Ale
wszystko to było ulotne jak mgła… Albo lepiej dym. Bo czy mgła
może się ulatniać?
Piękne
suknie wieczorowe, pełen makijaż, nerwy, mikrofony w ręce i grube,
metalowe wrota (które bardziej przypominały dwie rozsuwające się
ściany). I tekst. Tak, dobrze opanowałam. Pięć, cztery, trzy, dwa
jeden… Światła, które tym razem nie sprawiły, że się
zmarszczyłyśmy. Publiczność, klaszcząca głośno na nasz widok.
Powolna melodia, głos Eweliny , który potoczył się jako pierwszy.
Bez szczególnych, dziwnych zabiegów potrafiłam się skoncentrować
i w pełni zdeterminowana weszłam na swój refren.
Tell them all I know now,
Shout it from the
rooftops
Write it on the skyline,
All we had is gone now.
Tell
them I was happy
And my heart is broken,
All my scars are opened,
Tell them what I hoped
would be
Impossible…
Ostatni
wers:
I remember years ago someone told me I should take caution when it
comes to love, I did
zakończyłyśmy
wspólnie.
Posypały
się brawa, kilka osób zapiszczało. Z subtelnymi uśmiechami
popatrzyłyśmy w stronę stolika jury, podczas gdy Dermot klepał
ozorem o rzeczach co najmniej idiotycznych, z takimż samym wyrazem
twarzy.
To
naprawdę dziwne, jak zmieniło mi się poczucie humoru.
― Bałem
się, że nie podołacie ― powiedział Simon pogodnie. ― Na
szczęście, pomyliłem się. Impossible
wydawało mi się dość wysokie, nawet odrobinę nie do przejścia
dla was, ale okazało się, że jestem kompletnym głupcem i brak mi
wiary. Jak mogłam zwątpić we własne podopieczne? Świetny występ,
dziewczyny. Mam cichą nadzieję, że dojdziecie do finału, bo po
dzisiejszym wykonaniu macie na to dużo szanse.
Podziękowałyśmy.
Czułam, że z radości zaraz rzucę mu się na szyję.
― Wydawało
mi się, że nie domagasz, Caroline.
― Miałam w tym momencie aż dwa powody, by wygazować Cole jak
Hitler Żydów. ― Szczególnie w refrenie. Dla mnie występ jak
występ, szału nie było, aczkolwiek nie dostrzegłam większych
nieczystości. Wbrew temu, co mówi Simon, ja nie uważam, żebyście
były w jakikolwiek sposób niezwykłe. Gdybyście teraz odpadły,
nikt by pewnie nie zauważyłby, że zniknęłyście.
Wypadało
podziękować, a w myślach dodać: A
żeby ci twarz zgniła i odpadła, jędzo!
― Moje
drogie Restless! ― westchnął Louis. ― Wiecie, jaki jest temat
występów przyszłego tygodnia?
― Wiemy,
Amerykańskie
hymny ―
odparła Ewelajn do mikrofonu.
― Jeśli
was w tym nie zobaczę, to źle się będzie działo.
Roześmiałyśmy
się wraz z publicznością i już z mniejszym zapałem, a większą
niecierpliwością czekałyśmy na opinię Dannii. Szczerze mówiąc,
byłam zmęczona i chciałam mieć już to za sobą. W tym tygodniu
byłyśmy przedostatnie.
― Cóż
mogę dodać! ― zawołała zadowolona Minogue. ― Louis i Simon
wyczerpali temat, nie zgodzę się tylko z Cheryl. Dla mnie był to
bardzo emocjonalny występ, widziałam, że wczułyście się mocno w
swoją rolę. Nie wyobrażam sobie, żebyście mogły dziś odpaść.
To po prostu niemożliwe.
Posypały
się ostatnie oklaski, O'Leary dodał kilka słów, a my zeszłyśmy
ze sceny. Za kulisami wszyscy byli pogodni i rozgadani. Tylko One
Direction właśnie zniknęło za rogiem, bo na scenie widniał
krótki reportaż z minionego tygodnia ich pracy. W nim każdy z nich
był uśmiechnięty. KAŻDY. I znowu humor mi odszedł jak wody
płodowe.
Nobody
Knows.
Zadziwiające, jak bardzo utożsamiałam się z samym tytułem,
patrząc z ciepłą herbata z automatu w ręce, jak on śpiewa je
przed tyloma zgromadzonymi ludźmi. Prędko się jednak otrząsnęłam
i stojąca obok mnie Ewelajn spojrzała w moją stronę z lekkim
zdziwieniem, kiedy odchodziłam.
Tej
nocy spałam jak dziecko albo co najmniej niedźwiedź. Rankiem, w
niedzielę, Ewelina usiłowała mnie rozśmieszać najróżniejszych
sucharami na świecie, ale i to nie spowodowało, że wróciłam do
poprzedniego stanu. Być może nie byłam już tak apatyczna jak
wcześniej, ale wciąż zachowywałam się dość nietypowo, nawet
jak na siebie. Zjadłam porządne śniadanie, dobry obiad, nawet
zaczęłam ćwiczyć swoje mięśnie twarzy i uśmiechałam się,
kilka razy roześmiałam się serdecznie z żartów Louisa (Ewelajna
zdawała się trochę gniewać na mnie ze względu na to, że ona nie
wydała mi się tak zabawna, ale ostatecznie rozchmurzyła się,
najwyraźniej ciesząc się moim humorem) oraz szybkości
pochłaniania jedzenia przez Nialla. Styles utopił kilka swoich
loków w zupie, Zayn „grał” łyżką na głowie Liama i chłopcy
mieli z niego ubaw. Wtedy odeszłam od stołu.
Zbliżała
się dziewiętnasta, a ja siedziałam przed toaletką w
charakteryzatorni, w której lustro otoczone było żarówkami i
wpatrywałam się w zamyśleniu w swoje odbicie. Nie patrzyłam
jednak na to, ile katorg kosmetycznych udało mi się uniknąć, ale
niewidzącym wzrokiem świdrowałam wspomnienia, z refleksji
kształtowałam zarysy planów działania, przefiltrowywałam siebie
od środka i uporządkowywałam uczucia. Wybierałam te, które
należało odrzucić i te, które należało rozwijać. Wiem, brzmi
absurdalnie, bo uczucia są najbardziej niekontrolowaną częścią
nas, ale jednocześnie nie widziałam innego wyjścia, żeby
przywrócić sobie poprzednie samopoczucie. Kiedy techniczny wszedł
do pokoju, by oznajmić wszystkim, że najwyższy czas zbierać się
do wyjścia na scenę, serce zabiło mi szybciej. Nasza chwila
prawdy, kolejna w ciągu ostatniego miesiąca.
W
pomieszczeniu, w którym stały wrota zgromadzili się wszyscy
uczestnicy. Powstał tłok jak w autobusie, kiedy jedziesz na ósmą
do szkoły, gorzej nawet.
― Nie
ma gdzie ich zmieścić, zaraz się wszyscy zgniotą jak puszki po
coli…
― Przecież
oni wchodzą po Restless, to weź ich tam ustaw, resztę wycofaj do
tyłu, one idą trzecie…
Podniosłam
głowę; pięciu chłoptasiów zostało wepchniętych tuż obok mnie,
a ja poczułam, że mi pęknie obojczyk od ścisku. Pech chciał, że
akurat Payne'a na mnie wcisnęli. Wolałam marszczyć całą twarz w
stronę sufitu i powstrzymywać jęk bólu.
Pięć
sekund później kogoś dalej odsunięto i z ulgą opuściłam
ramiona. Włożyłam za to ręce do kieszeni spodni, uparcie
wlepiając oczy w podłogę. Szara, kamienna posadzka ma sobie
przecież tyle głębi artystycznej, że brak pomysłów na
odczarowanie tylu metafor, jakie z sobą niesie. Serce waliło mi jak
młotem, przygryzłam wargę. Patrzył w drugą stronę, wyginając
stopy wewnętrzną stroną do góry. Now
or never, Borejko.
― Przepraszam.
Chociaż
zaskoczona byłam duetem, nie zareagowałam w żaden sposób. Nie
uniosłam brwi nawet brwi, jedynie uparcie zwróciłam się ku
Ewelinie, która bardzo się stresowała. Ja czułam, że poziom
strachu gwałtownie spada i nie przejmowałam się naszymi dalszymi
losami. Ulga przemknęła przez moją twarz w widoczny sposób.
Po
chwili poraził mnie ogrom światła, które wlało się nagle i
niespodziewanie (a może to ja jestem głucha?) do pomieszczenia.
Cher Lloyd, Matt Cardle, my. Przekroczyłam próg, wchodząc do
świetlnego morza oklasków i okrzyków. Myślę, że w przyszłości
producenci programu słono mi zapłacą za laryngologa.
Stanie
i czekanie na werdykt trochę mnie jednak przestraszyło, bo
adrenalina nagle wróciła i, co najgorsze, nie zamierzała prędko
odchodzić.
― Boisz
się? ― usłyszałam przy swoim lewym uchu ledwo dosłyszalny
szept, kiedy O'Leary nas zasłonił.
Uśmiechnęłam
się, patrząc przed siebie, w czarną ścianę widzów. Tak, to jest
to. TEN baryton.
― Trochę
― przyznałam półgębkiem.
Starałam
się jednak odrzucić rozpraszające myśli i skupić się na słowach
Dermota, co nie było łatwe, ponieważ mnie ponadprzeciętnie
irytował swoimi suchymi tekstami.
― …mam
jednak dobrą wiadomość dla grup. Wszystkie są bezpieczne!
Wybuchła
euforia (ZAYN,
PLEASE, MARRY ME! I'LL BE THE BEST WIFE IN THE WORLD!,
HARRY,
YOU'RE SO DAMN SEXY, I WANT TO HAVE SEX WITH YOU, PLEEEEEAAAAASE, I'M
SO HOT!),
przy której członkowie wszystkich zespołów rzucili się sobie
wzajemnie na szyje.
*
* *
Sprawa
miała się tak ― właśnie rozpoczęłyśmy swój TRZECI tydzień
w X-Factorze z pompą i energią. Obmyśliłyśmy z Ewelajn nawet
aranżację całego naszego występu ― ze strojami i klimatem
włącznie. Choć wciąż nie mieściło się nam w głowach, że od
dobrego miesiąca żyjemy w Wielkiej Brytanii ― co więcej! Robimy
w niej karierę! Mogłam sobie tylko wyobrażać, jak moja mama
świruje w domu, wykrzykując, że musi ze mną odwiedzić
psychiatrę, bo to trzeba upaść na głowę, żeby pchać się do
telewizji. Ja sama nie do końca wiedziałam, co mam czuć ―
postanowiłam więc oddać się radości, zwyczajnie wykorzystywać
każdą chwilę tak, by nie musieć cierpieć. W końcu… to miała
być dobra zabawa, prawda?
Dzięki
rozejmowi czułam się swobodniej i z radością wróciłam do formy.
Systematyczność, sumienność, wytrwałość stały się
wyznacznikami każdego dnia. Ćwiczenia, jedzenie, rozmowy z
chłopakami. Szczerze powiedziawszy zaczynałam się do nich naprawdę
przekonywać. W gruncie rzeczy znaliśmy się już szósty tydzień i
wypadało ich polubić. Miałam pełne prawo sądzić, że oni
odwzajemniają naszą sympatię, choć z pewnością nie
powiedziałyby tego ich fanki, których rekordowa liczba rosła z
minuty na minutę. Co gorsza, wyglądało na to, że ― póki co ―
zbierali plebs. Kiedy tak je nazywałam, bardzo się oburzali, ale co
ja mogę za to, że mówię, co myślę? Poza tym oni zawsze się
odgryzali, że my gromadzimy wokół siebie samych antyfanów. Ale
za to ze szlacheckim pochodzeniem,
odpowiadałam.
― Chcielibyśmy
się nauczyć trochę polskiego ― oznajmił nam Styles, siedzący
na moim łóżku.
Roześmiałam
się głośno i najperfidniej, jak potrafiłam, ciągnąc przy tym
początkowo jednego z miśków Haribo zębami za głowę. Ewelina
zaśmiała się z kolei z mojej reakcji.
― Ale
zdajesz sobie sprawę, że to najtrudniejszy język na świecie? ―
zapytałam, maltretując zębami kolejną zdobycz ― kwaśny i
kolorowy żelek-listek. Przyznam, że było w tym coś
nonszalanckiego.
― No
to co? Damy radę, jesteśmy One Direction! ― odparł radośnie
Niall, grzejący zad na wiklinowym fotelu za nogami wozu Ewelajn
(nowy nabytek; szwendanie się po piwnicach jest opłacalne).
― Jasne,
stary, w to nie wątpię, ale polski przerasta zdolności
lingwistyczne nawet samych Polaków ― odparłam, wciąż żując
kolejne żelki.
― Ale
proooosiiiimyyyyy! ― Louis zrobił oczy kota ze Shreka.
Nienawidzę
cię, Tomlinson.
Potem
zaczęło się od wypisania i przetłumaczenia osób gramatycznych,
czasów i odmiany przez przypadki. Zgodnie z oczekiwaniami, niczego
nie skumali. Jak sami stwierdzili, potrzebowali jedynie paru zwrotów.
No wiesz,
na wypadek koncertu,
wyjaśnił mi Zayn, szczerząc się przy tym jak głupi do sera.
Zapytałyśmy, o jakie zwroty konkretnie im chodzi i lista zdawała
się ciągnąć w nieskończoność. Uśmiechałam się ciągle
złośliwie, bo oznaczało to powód do nabijania się z nich przez
kolejne dwa milenia, jeśli nie więcej.
― To
który najpierw? ― spytałam, pochylona wraz zresztą nad kartką.
Wymienili
porozumiewawcze spojrzenia ponad naszymi głowami.
― KOAMI
WAZ!
Rozległ
się huk, a potem żabi rechot. Tak, spadłam z łóżka ze śmiechu.
Wieeeem,
wiem, oni równie dobrze mogliby się śmiać z naszego akcentu, ale…
Koami waz?
Ja nie mam żadnych waz! Ewelajn przyłączyła się do mnie po kilku
sekundach, a chłopcy nie wydawali się aż tak rozbawieni. Jedynie
Niall robił się czerwony jak dorodny pomidor, powstrzymując wybuch
śmiechu. Styles zrobił urażoną minę pana i władcy świata, Liam
z uśmieszkiem kręcił głową, Zayn usiłował przeliterować to,
co powiedzieli, a Louis komentował, że wyglądamy obie jak dwa
żuczki gnojowniki, które przewróciły się na pancerz i wierzgają
bezradnie kończynami. Sorry, Gregory, to ty masz śmieszny akcent.
Kiedy
wreszcie przywołałyśmy się do porządku codziennego
(prowizorycznie tylko, bo z każdym spojrzeniem za plecami zaczynało
się tłumienie chichotu), postanowiłyśmy im jednak pomóc.
Niewiele to dało; jesteście
wspaniali ― yesterday pianoli,
dziękujemy
za wspieranie ― dżekujemy za peranje,
hej!
Jesteśmy One Direction, to była niesamowita noc!
― poprzestawali na hej!
Jetemi One Direction
i oficjalnie spasowali.
― Będziemy
improwizować ― stwierdził beztrosko Lou.
Znowu
zarechotałyśmy.
― To
niemożliwe. Poza tym Polacy też rozumieją angielski ―
powiedziałam.
― Ale
wiesz, wtedy byliśmy bardziej
jazzy ―
rzekł Malik.
Pacnęłam
go z otwartej w czoło. Siedział na podłodze, niemal pode mną (jak
proponowałam obok, to stwierdził, że nie, bo mam za miękkie
łóżko; Araber na ziarnku grochu się znalazł!).
Innego
dnia, w czwartek bodaj, Ewelina zachciała się bardzo nauczyć grać
na gitarze, załapać podstawy. Wyjęłam więc Johnny'ego Avocado i
opisałam jej cały sprzęt. Najlepiej zacząć od tabulatur, więc
zagrałam najpierw pokazowo My
heart will go on,
a później zaczęła się cała żmudna nauka ułożenia dłoni na
gryfnie, dociskania strun, uderzania w nie… Tak zeszło nam całe
popołudnie. Nauczyłam ją Sto
lat i nic
ponadto, bo później wtarabanili się chłopcy i Ewelajn nie miała
ochoty się błaźnić przed nimi. Dla mnie sam fakt, że oni z nimi
przebywają był dla nich ośmieszający. I pomyśleć, że gdyby nie
jednorożec… Ach, to magiczne stworzenia, doprawdy!
Największy
szok przyszło nam jednak przeżyć w piątek. Tego dnia przy
śniadaniu oznajmiono nam, że my i kilka innych osób nie będziemy
mieli zajęć. Podniosłam tylko brwi w lekkim zaskoczeniu, jedząc
(mimo świadomości przykrych konsekwencji) owsiankę. Zastanawiając
się, skąd ta nagła zmiana planów na dzień przed występem,
skończyłyśmy jeść jako ostatnie. One Direction zrobili się
marudni, bo ich to nie dotyczyło. Z braku innych zajęć usiadłyśmy
w salonie telewizyjnym (teraz tak nieużywanym, odkąd braliśmy
udział w torturach live).
Właśnie cała ich ekipa stała pod schodami na piętro,
sprawdzając, czy wzięli głowy, kiedy drzwi się otworzyły.
Przeszedł
przez nie ochroniarz-bezkarkowiec, ale bardzo uśmiechnięty i
uprzejmy. To, kogo zobaczyłam w przedsionku, omal nie zwaliło mnie
z nóg. Nie, nie zwaliło. Przyprawiło resztę o rozdymający ból
uszu.
― AGA
B.!
Byłam
w stanie rzucić się jej na szyję, ale ona z tą swoją kamienną
twarzą wyciągnęła rękę przed siebie, jasno dając do
zrozumienia, że nie życzy sobie takich gestów. Drugą wskazała na
drzwi, zachęcając tym samym do wejścia kolejne trzy osoby ― Ewę
L., Julię Z. i… Patryka S.?! Chociaż ucieszył mnie widok trzech
koleżanek, to przy nim zdębiałam. Styles mi wystarczy, żebym
wylądowała w poprawczaku.
― Co
on tutaj robi? ― spytałam Agę bez ogródek, nie odrywając od
niego wzroku.
― Profesor
S. uznała, że jako jeden z najlepszych uczniów z angielskiego w
klasie też powinien jechać.
― Brakowało
mi twojej wnerwionej twarzyczki. ― Wyszczerzył się jeszcze,
idiota.
Prychnęłam,
usiłując przywrócić sobie uśmiech. Zapomniałam przy tym o
Ewelajn, która wyręczyła mnie dawno w rozmowie i już wesoło
paplała z Julią i Ewą (w czasie, gdy ja oglądałam szpetną
facjatę S.).
― …a
tak w sumie to skąd ta wizyta? ― zapytała Kubiak.
Rozejrzałam
się. W domu było mnóstwo nowych przyjezdnych, którzy na sto
procent nie zaliczali się do grona uczestników programu. Wszystkich
witano z wielką radością.
― Producenci
zrobili wam niespodziankę, zapraszając na dwa dni kilka osób z
rodziny lub przyjaciół ― odparła uśmiechnięta Agnieszka. ―
Śpimy w hotelu kilka kilometrów stąd. Będziemy oglądać wasz
jutrzejszy występ.
Zaprosiłyśmy
ich salonu, który niemal pękał w szwach, więc zrobiłyśmy szybki
odwrót do sypialni. Po drodze Ewelina pokazała
lekko zamurowanym
chłopakom język. S. ciągle mi się przyglądał, jakby nigdy
przedtem nie widział mej zacnej mordy. To mnie irytowało bardziej
niż dawne przerażone, obserwatorskie spojrzenia Payne'a. Chciałam
być dlań bardzo złośliwa, ale zgodnie z przysięgą nie mogłam
psuć sobie humoru, więc zwyczajnie ignorowałam jego głupawe
uśmieszki, od których świerzbiły mnie ręce. Żeby chociaż tak
raz, a porządnie…! Ulga na wieki.
― Co
to byli za goście? ― spytała L., wlewając sobie sok pomarańczowy
do szklanki.
― Ci
na korytarzu? ― upewniłam się. ― One Direction, jedna z grup.
Mieszkają za twoimi plecami.
Siedząca
na łóżku Eweliny Ewa odwróciła się i rzuciła okiem na ścianę.
― Ładni.
Rozmawiacie ze sobą?
― Czy
rozmawiamy?! ― odezwała się znienacka Ewelajna. ― My sobą
spędzamy cały czas wolny! To naprawdę fajni ludzie. Początek
mieliśmy nie za ciekawy, ale teraz jest świetnie.
― Załatw
mi kilka numerów ― skinęła na mnie głową Ewa.
― Po
moim trupie ― odparłam, upiwszy łyk herbaty z kubka.
― Ty
na serio uważasz, że są przystojni? ― Patryk, siedzący na
wiklinowym fotelu, który zwykle zajmował Niall, zwrócił głowę w
kierunku L. z niemałym obrzydzeniem. ― Przecież to jest banda
pedałów!
― Pedał
to ty sam jesteś! ― krzyknęła na niego Ewelina, trafiając
żelkiem w centralny punkt jego czoła. ― Są fajni, nie znasz ich.
― Wiesz,
Ewelajn, S. się wydaje, że jest najprzystojniejszą istotą na
ziemi, ale nie martw się ― po przyjeździe do domu kupię mu
lustro.
― Borejko!
― zawołał niemal groźnie.
Roześmiałam
się perfidnie. Borejko ― S.: jeden-zero! Sorry, Gregory, jesteś
cienki Bolek, to cierp…
― Ty
świnia jesteś.
― A
ty stary grzyb.
― Bor…
― S.,
ja doskonale pamiętam, jak mam na nazwisko, nie musisz mi tego
przypominać co dwie sekundy.
― No
nie wiem, czytałem, że blondynki mają ograniczoną pamięć…
― Nie
czaruj nas, że ty czytać umiesz.
― Wyobraź
sobie, że skończyłem pierwszą klasę podstawówki.
― O,
seriously?
A wygląda, jakbyś utknął w przedszkolu.
― Niby
czemu?
― No
wybacz, koleżko, ale jeżeli dla ciebie pingwiny zjadają orki, to
albo jesteś walnięty, albo zbyt młody, żeby wiedzieć, co jest
co.
― Bo
raz palnąłem jakąś głupotę, a ty zaraz… Ja przynajmniej wiem,
że w naszym klimacie kaktusy ZAMARZŁYBY, nie ZWIĘDŁY…
― I
wypomina mi to koleś, który na pytanie Czy
interesujesz się malarstwem? odpowiada:
Nie,
bardziej siłownią!
Towarzystwo
parsknęło śmiechem. I wiecie, że my tak day
by day?
Naprawdę. Co dzień muszę go spławiać i gasić, bo ten cep ruski
nie rozumie, że nie mam ochoty z nim rozmawiać ani że już mnie
nie bawi. No i jak tutaj się nie nabawić nerwicy?!
Całe
przedpołudnie spędziliśmy na gawędzeniu, wygłupach i
opowieściach o tym, co działo się, gdy druga strona nie mogła
tego widzieć. Wydano nam nawet prędzej obiad, żeby nie było
ścisku, kiedy reszta wróci z zajęć. Dom był taki żywy, jak
chyba jeszcze nigdy przedtem ― ciągle gdzieś ktoś biegał jak na
sraczkę, śmiał się jak wieprz tuż przed wizytą w rzeźni i w
ogóle to czuło się tak słitaśną atmosferę, że przeciętny
cukrzyk dawno leżałby trupem na podłodze. Koło dwunastej, gdy
odbył się obiad dla reszty, faceci tylko zerkali na nas z jadalni
(otwarta na salon telewizyjny), ale nie mogli do nas później
dołączyć ― mieli zajęcia z choreografem, a później z trenerem
głosu, więc wciąż byliśmy sami. Pokazałyśmy naszym gościom
wszystkie pomieszczenia, ucięliśmy wspólnie spacer po ogrodzie,
lecz mimo to znów zajrzała do nas nuda.
Na
zegarze właśnie wybiła siedemnasta i rozwaliliśmy się w drugim
salonie. Wówczas do pomieszczenia wparowała ta banda dzikich
szympansów, jak gdyby nigdy nic zajmując miejsca obok naszych
znajomych.
― Co
tam? ― spytał wyszczerzony Niall, zdyszany jak i reszta.
Ewa,
Julia, Aga i Patryk spojrzeli na mnie i Ewelajn bardzo zdziwieni. S.
się zaśmiał perfidnie, gnój zasrany.
― Więc
to są ci wasi znajomi, tak? ― Jeszcze nawet wskazał na nich
palcem!
Liam
przewrócił oczami i pokręcił głową ze złości. Miał wielkie
szczęście, że nie zrozumiał tego, co ta bezmózga ameba
powiedziała.
― Tak,
S., i zaznaczam ci, że jeżeli zaczniesz ich obrażać, to pomachasz
nam z księżyca ― warknęłam.
Znowu
ten jego ułomny śmiech. Grr, Panie, skąd brać siły, żeby go nie
zabić?
Czułam
na sobie jego badawcze spojrzenie i gdyby nie strach przed
konsekwencjami oraz pewne normy kulturowe, bez większego namysłu
wetknęłabym mu łokieć w oko.
Liam
poruszył się niespokojnie w fotelu.
Starałam
się na nowo uśmiechnąć, ale więcej plastiku niż wówczas nigdy
nie miałam na swojej twarzy. Cóż zrobić, ten kretyn wyprowadzał
mnie z równowagi średnio pięć razy na dzień.
― Hej
― przemówiłam po angielsku, przyznam, nieco speszona ― chłopcy,
to moi znajomi: Aga. ― B. wyszczerzyła się, machając .― Ewa. ―
Mruknęła coś w stylu
hi. ―
Julia. ― Jej czarujący uśmiech powinien był ich zabić. ― I…
Patryk. ― Ten bubek zaśmiał się głupkowato, po czym, rechocząc
jak żaba, rzucił
hello.
Chryste, jak ja go nienawidzę.
Zapadła
cisza tak niezręczna, że prawie wydrążyła mi dziury w mózgu.
Eweliny policzki zapłonęły jak pochodnie olimpijskie, ja zaś
zapragnęłam ― chyba pierwszy raz od przyjazdu do domu uczestników
― znaleźć się w innym miejscu, gdzie pojęcie obciachu nie
istnieje. I gdzie nie ma klasowych kretynów, których ma się ochotę
zaszlachtować prędzej niż Stylesa.
― Lubicie
marchewki? ― spytał nagle zaciekawionym głosem Louis.
Jego
koledzy z zespołu zrobili grupowego fejspalma, my zaś tylko się
zaśmialiśmy. Najgłośniej oczywiście S., no bo jakże to ―
zmarnować okazję do pokazania własnej głupoty? Nigdy w życiu!
― W
zasadzie, to tak ― odparła Julia. ― Zdrowsze od mięsa.
Niall
zrobił wielkie oczy.
― Nie
jesz mięsa?!
― Nie.
― Z twarzy koleżanki nie schodził uśmiech.
― W
ogóle?
― W
ogóle.
― Nawet…
nawet kurczaka? ― Horanowi najwyraźniej nie mieściło się w
głowie, że ktoś może mieć dietę. Cóż, w jego przypadku
zdziwienie jest czymś zrozumiałym. Człowiek-studnia bez dna
zobowiązuje, ot co.
― Nawet
kurczaka.
Harry
wywrócił oczami.
― Niall,
to się nazywa wegetarianizm…
― Aaa,
no tak, ci kamikadze…
Roześmialiśmy
się w piątkę.
Po
chwili jakoś wywiązała się całkiem przyjemna rozmowa, w której
nie uczestniczyła tylko dwójka ludzi ― Lou i Aga B. W pewnym
momencie dostrzegłam, że Tomlinson bardzo intensywnie skupia wzrok
na mojej kumpeli, którą niesamowicie zainteresowała struktura
wzoru własnych jeansów i z podpartą, pochyloną głową skubała
je z niewidzialnych śmieci. Wiedziałam, że Czapka tego nie zostawi
bez odzewu.
― Dlaczego
nic nie mówisz?
Wszyscy
zamilkli, wpatrując się w wytrąconą z letargu Agnieszkę. Mrugała
z lekkim zaskoczeniem oczami, prześwitującymi zza szkieł
nerdowatych okularów. Wbrew pozorom, nie do końca były one jej
dodatkiem do stroju. Nagle się zaśmiała.
― Bo
się wyłączyłam ― odparła z uśmiechem. ― Często tak robię.
Lou
się do niej wyszczerzył. OEMDŻI, umarłam. On ma taki uśmiech, że
nawet mnie się w głowie zakręciło, choć zwykle nie interesuję
się wyglądem ludzi. Wnętrze bywa przeważnie bogatsze.
― Opowiedz
jakiegoś suchara, Aga ― poprosiła po polsku Ewa, obok której
siedział Tomlinson.
Payne
znów wywrócił z gniewem oczami.
― Nie
wiem… Po angielsku to trudniejsze…
― No
daaawaaaaj! ― zachęciła ją panna Z.
Zdaje
się, że zaczęła jakiś kawał, ale nie wiem, czego dotyczył, bo
S. dźgnął mnie łokciem w żebra, za co moja chęć masowego mordu
wzrosła o pięćdziesiąt procent, co daje jakieś trzysta. Zatem co
on tutaj jeszcze robił ― nie wiem. Ej, a znacie ten dowcip o
Osamie? Nie? To wam opowiem:
Nieświadomy
swego pasażera taksówkarz pyta:
― Gdzie
pana wysadzić: na rogu czy pod domem?
― O
to samo chciałem zapytać ― odpowiada Osama.
Wiem,
leżycie i kwiczycie ze śmiechu. Ach, to moje poczucie humoru!
Wracając.
Patryk cieszył się jak dziecko w piaskownicy z powodów bliżej mi
nieznanych. Nachylił się do mojego ucha i wymruczał:
― Ten
z dziwnymi włosami ciągle tu spogląda.
Automatycznie
spojrzałam na Liama, intensywnie wsłuchującego się w słowa
Agnieszki. Zmarszczyłam brwi.
― Czy
ty się nażarłeś jakichś grzybków-halucynków? Z tego, co widzę,
to nawet nas nie zauważa.
Zaśmiał
się.
― Przed
chwilą patrzył, przysięgam. Ale z niego pedzio.
Z
całej siły wcisnęłam mu łokieć w bok, a on musiał stłumić
krzyk. Reszta zaśmiała się głośno z żartu koleżanki i
natychmiast skupiliśmy się na wydarzeniach ogólnych.
― Wiedziałam,
żeby go nie zabierać ― westchnęła B. ― Karolajn przestała
gadać!
― Karolajn?
― zdziwił się Payne.
― Czasem
ją tak nazywamy ― wyjaśniła.
― Ale
wam nie wolno! ― odparłam, celując w nich palcem.
Wszczęli
ogromny bunt, że dlaczego, że tak byłoby im łatwiej, i że w
ogóle i w ogóle. Oni nie zachowywali się jak dzieci. Oni nimi
zwyczajnie byli, tylko że wygląd posiadali nie ten. Za jakie
grzechy, Panie? Nie to, że Cię obwiniam, ale… naprawdę bywają
uciążliwi. I niezastąpieni zarazem.
Chłopcy
zaczęli z S. rozmowę na temat piłki nożnej, więc po upływie
kwadransa tak zmieniliśmy pozycje, że my, dziewczyny, zajęłyśmy
jedną kanapę, a faceci drugą i dwa fotele. Jak się ten dekiel
rozgadał o swoim West Ham United, to nabrałam ochoty, żeby go
trzepnąć w łeb. Szczególnie, kiedy zaczął besztać moje
Tottenham Hotspur, ooooj, pokusa przywalenia mu w zęby była silna.
Znałam jednak swoją niestabilność emocjonalną oraz strach przed
konsekwencjami, zatem rozsądnie przemilczałam sprawę, udając, że
interesuje mnie rozmowa na temat nowej fryzury i potencjalnego
homoseksualizmu profesor M. Prawdę mówiąc miałam nieodparte
wrażenie, że S. wkroczył na temat Kogutów celowo, żeby
zainicjować jakąś akcję z mojej strony. Jakże mi przykro, że
się tak potwornie zawiódł! NIECH GINIE!
W
pewnym momencie wyłączyłam się z naszej kobiecej pogawędki,
wpatrując się bezmyślnie w conversy Liama. Conversy… Liama…
Soczyście białe… Do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
― Liam,
pożyczyłbyś mi swoich dzisiejszych butów?
Kiedy
padło to pytanie, faceci zamarli. A skoro oni, to dziewczęta też.
Bosze, jak w tanim opowiadaniu onetowym z Mary Sue w roli głównej…
― Jasne.
― Uśmiechnął się.
Ze
zdziwieniem spostrzegłam, że obnaża swoje brązowe skarpetki z
misiem Yogim na kostkach.
― Ale…
nie teraz! ― krzyknęłam. ― Chciałam na niedzielę, na
ogłoszenie wyników!
Machnął
ręką, zanim zdjął drugi trampek z nogi.
― Proszę.
― Ustawił je pedantycznie równo na szklanym stoliku.
― Serio
nie musisz dziś. Weź, jak ty do pokoju dojdziesz?
― Spoko,
poradzę sobie, przecież to nie droga przez bagna. ― O jeżu, był
tak miły, że o mały włos, a straciłabym gałki oczne.
Niepewnym,
powolnym ruchem sięgnęłam po buty i ściągnęłam je ze stołu,
kładąc na podłodze, między moimi stopami. S. znowu zaśmiał się
jak walnięty w mózg. On serio… serio… Aż mi słów zabrakło,
a niech go szlag!
― Będziesz
nosić JEGO buty?! ― wykrzyknął między śmiechem. Na szczęście,
użył polszczyzny, inaczej urwałabym mu jądra.
Oooo
nie, tym razem miarka się przebrała!
― Tak,
a jak się zaraz nie zamkniesz, to ci mogę nimi przyłożyć! ―
warknęłam.
― To
kiepsko.
― Bo?
― Bo
ja się nie zamierzam zamknąć.
To
było jak błysk pioruna ― nim ktokolwiek zdążył się
zorientować, Patryk przeskoczył oparcie kanapy, a ja, podążając
za nim, nieudolnie zrobiłam to samo, dzierżąc biały trampek w
ręce. O mało nie zaliczając gleby, ślepo pognałam do ogrodu, do
którego właśnie w biegł. W skarpetach, a ja w bamboszach.
Ogólnie
kondycję mam znośną; ze wszystkich dyscyplin lekkoatletycznych
najbardziej trawię bieganie, zatem niełatwo było mnie zmęczyć.
Ale jako że on wybierał się na AWF, to, niestety, po pięciu
minutach intensywnej przebieżki w pantoflach domowych zrezygnowałam
i olałam go, patrząc, jak gna przed siebie, nie zdając sobie
sprawy z tego, że nikt nie siedzi mu już na ogonie.
Po
powrocie do salonu wszyscy w nim obecni stali w drzwiach, czekając
aż tłum do jadalni się przerzedzi. Dołączyłam do nich, chociaż
nie zamierzałam nic jeść. Chciałam po prostu się położyć na
łóżku, odetchnąć, wziąć kąpiel i gadać do nocy, zjadłszy
przedtem kilogram pastylek melisy na uspokojenie. Przecież jutro
sobota, c' nie? Trzeci tydzień z rzędu na imponującym w swych
rozmiarach stresie. To się kiedyś na mnie odbije, mówię wam. Z
żołądka zrobi mi się sucha papierowa torebka.
― On
jest twoim chłopakiem? ― padło pytanie z mojej lewicy.
Payne
wyciągał szyję ponad tłum, stając na palcach. Nawet na mnie nie
zerknął.
Myślałam,
że go trzasnę.
― Kim?!
― No
wiesz… ― Wreszcie zerknął w moją stronę. ― Kimś, kto cię
lubi… way
too much.
― Zdaje się, że on pomyślał, że nie rozumiem słowa boyfriend.
I jeszcze czego.
― Wiem,
co to znaczy ― warknęłam. Dziś to normalnie jestem jak rasowy
owczarek niemiecki albo doberman, przysięgam. ― Dziwię się
tylko, że wziąłeś nas za parę.
Włożył
ręce do kieszeni, przypatrując się swoim skarpetkom. Zabawnie
podwinął palce u nóg, jak ja, kiedy widać moje stopy. W
skarpetkach, oczywiście. Bez nich nigdzie się nie ruszam.
― Patrzy
na ciebie jakoś tak… sam nie wiem ― wymamrotał.
― Bo
jest głupi, Li, bo jest najnormalniej w świecie głupi ―
odparłam.
Zmarszczył
brwi, przyglądając się mojemu wyrazowi twarzy. Czy ja byłam czymś
umorusana? Takie odniosłam wrażenie.
― Nazwałaś
mnie Li?
― No
to co z tego?
Otrząsnął
się.
Wyszliśmy
wreszcie i stanęliśmy pod schodami. Reszta wtarabaniła się na
piętro, głośno rozmawiając. Zrobił krok na pierwszy stopień i
powoli zaczęliśmy się snuć za nimi.
― Bałem
się tylko, że mnie okłamałaś ― mruknął.
Znowu
ręce w kieszeniach, znowu głowa w przeciwną stronę. Grr.
Dałam
mu kuksańca w bok.
― A
zęby swoje lubisz?!
Wyszczerzył
się.
― Owszem!
― To
raus do Jaskini, ale już! ― Palcem, wzorem gestapo, wskazywałam
swój pokój.
Niestety,
w drzwiach okazało się, że chłopcy są proszeni przez Savana
Kotechę na dół i że to potrwa jakieś półtorej godziny, zatem
do dwudziestej trzydzieści mieliśmy od nich święty spokój.
Odjazd
gości z domu został zaplanowany na dwudziestą pierwszą. Do tego
czasu One Direction nie zawitali do nas z powrotem ― pewnie byli
tak zmęczeni, że aż strach pomyśleć, co ten facet z nimi
wyprawiał. Ja zdążyłam się wykąpać; w tym czasie Ewelina
zabawiała towarzystwo i odwrotnie. Wówczas Aga B. znacznie się
otworzyła i włączyła naturalne dla siebie poczucie humoru, co
niezmiernie mnie ucieszyło. Muszę przyznać, że w pierwszej klasie
liceum bardzo mnie irytowała, ale… jaka ja musiałam być
potwornie głupia! Teraz nie oddałabym jej za nic w świecie. Ani
Ewy. Ani Julii. S. sprzedałabym Arabom za darmo, bez wielbłąda w
zamian. Przecież to nie było warte nawet jego kopyta, a co dopiero
całości. Może Zayn by kupił…? Oby nie! Jeszcze musiałabym go
tutaj znosić po godzinach, a to na pewno zawiodłoby mnie do
wariatkowa.
Przed
zaśnięciem, koło dwudziestej drugiej, dostałam od Agnieszki smsa.
Fajni
są. :D Szkoda, że po występie wracamy…
Był
to pierwszy raz, kiedy świadomie tak bardzo zapragnęłam mieć
więcej czasu.
*
* *
Ranek
jawił mi się jako istny rollercoaster. Chyba wzięłam dwa łyki
wody na śniadanie, ale nie jestem pewna… Po domu plątało się
tyle nieznajomych i znajomych twarzy, że prawie dostałam oczopląsu.
Słowo daję, zaczynałam widzieć podwójnie. W studiu, za kulisami,
czuwali przy nas nasi znajomi. One Direction nie omieszkali nas
odwiedzić, kiedy czekałyśmy w charakteryzatorni na fryzjerki.
Według mojego planu miałyśmy być bardzo retro (scenografię
obmyśliła Ewelajna). Nancy Sinatra też była. Wszystko w tym dniu
omówiłam z odpowiednimi osobami zaraz po przyjeździe. Amelię
strasznie ucieszyła moja inicjatywa, tak że zaraz pobiegła do
garderoby, żeby wyszperać odpowiednie kreacje. Niech tylko nie
liczy, że od tego momentu stanę się trendsetterką. After
my dead body.
Podczas
oczekiwania graliśmy w skojarzenia. Pomysł by Aga B. & Louis
Tomlinson. Pozdrawiam. Odpowiadaliśmy w kolejności: Lou, Agnieszka,
Julia, Patryk, Ewa, Harry, Ewelina, Niall, Zayn, Liam i ja.
Prezentowaliśmy poziom hardcore.
― Tablica.
― Kreda.
― Śnieg.
― Bałwan.
― Patryk.
― Rudawe
włosy.
―
Ron Weasley.
― J.
K. Rowling.
― Encyklopedia.
― Geografia.
― Koń.
Zapadła
cisza i wszyscy nagle spojrzeli na tę znudzona, bawiącą się
telefonem przy toaletce osóbkę, którą ― nieskromnie rzeknę ―
byłam ja. Podniosłam na nich wzrok.
― No
CO?!
― Dlaczego
geografia kojarzy ci się z koniem? ― spytał
zdziwiono-zniesmaczony Zayn.
― Dlatego,
że ogórek nie śpiewa ― odparł mu Lou. ― I nie pytaj się
więcej, bo cię sprzedam za dwa wielbłądy. Jedziemy dalej! Wyścigi
rydwanów!
― Cezar…
I
tak znów ciągnął się rząd haseł, aż padło rower
z ust
Liama.
― Pies.
Niall
roześmiał się głośno.
― Czy
ty masz w zestawie jakieś normalne odpowiedzi?
Zastanowiłam
się chwilę.
― Hmm
― mruknęłam. ― Dobre pytanie.
Wówczas
zabawa się skończyła, bo nadeszły fryzjerki i ekipa musiała
wyjść na korytarz. W oczekiwaniu na możliwość przebrania się
obserwowaliśmy Agnieszkę, która nabierała obsługę, że jest
ankieterką, pochodziła więc do każdego mówiąc: Dzień
dobry, nazywam się Agnes Fonda, przeprowadzam ankietę
społecznościową. Czy sprawdził/a pan/pani sprawność spłuczek
we wszystkich ubikacjach?
O dziwo, wiele osób potraktowało ją całkiem serio. Lou ze śmiechu
omal się nie zsikał w spodnie. Kiedy wdałam się w dyskusję ze
Stylesem na temat ostatniego treningu wokalnego z Yvie, S. ciągle
stał obok, dźgając mnie w żebra i docinając głupio, ale
konsekwentnie go ignorowałam. W końcu zadając się z idiotą
schodzę do jego poziomu, prawda?
O
szesnastej odwieziono gości do hotelu, a nam wszystkim pokazano
własne garderoby. Byłam przeszczęśliwa, mogąc spędzić te kilka
godzin z Eweliną. Miałam wrażenie, że nie rozmawiałyśmy od
wieków. Tak prywatnie, tylko dla siebie. Rozmowy grupowe się nie
liczą. One nie mają tego czegoś. Czułyśmy już mniejszy stres.
Otuchy dodawał nam fakt, że na widowni będą nasi znajomi, choć
mnie krępowało, że wśród nich musi być ON. Ewelajn kazała go
zlać.
Amelia
wciąż nie przychodziła z sukienkami. Z pokoju obok doszedł nas
śmiech. U nas panowała chwilowa cisza.
― Jestem
ciekawa, z kim tak często pisze Harry ― oznajmiła Kubiak w lekkim
zamyśleniu.
Uśmiechnęłam
się gorzko.
― To
casanova. Pewnie nie doliczyłybyśmy się nawet za sto lat.
Wyglądała
na zaskoczoną.
― Skąd
wiesz? Nie słyszałam z jego ust opowieści o dziewczynie.
Dobra,
przyszedł ten okropny moment. Bleh, nigdy więcej żadnych szaf,
przysięgam.
Westchnęłam.
― Jak
utknęłam w ich szafie to usłyszałam co nieco. Nieco za dużo. ―
Przełknęłam z trudem ślinę, niby to zdrapując coś z paznokcia
na kciuku. ― On cię porównał do swojej byłej.
Zamurowało
ją jak nic.
― Byłej?
Przytaknęłam
głową.
― Jednej
z trzydziestu.
Choćbyśmy
chciały, nie mogłybyśmy kontynuować tej rozmowy, jako że weszła
nasza stylistka z dwoma kreacjami w ręce. Kiedy się przebierałyśmy,
na twarzy Eweliny pojawiło się przygnębienie. Nie wiem, jak długo
byłabym je w stanie znosić ― na szczęście szybko zniknęło. Po
wyjściu na korytarz okazało się, że goście zostali skierowani na
widownię zaraz po powrocie z hotelu. Dostali miejsca w pierwszym
rzędzie. Wszyscy faceci mieli rozśpiewkę z Kotechą. Kilka minut
później pani Burnett zaglądała do każdej żeńskiej garderoby,
nawołując do rozgrzewki. Tego dnia odbyła się pierwsza
dotychczasowej historii naszego udziału w programie próba
generalna, jako że technicy wykryli epizodyczny brak synchronizacji
podkładu z słuchawek, podkładu w studiu i odsłuchu wokalu. Ledwo
zauważyłam machające do nas dziewczyny, kiedy stanęłam na
scenie. O dziwo, nie czułam strachu, co mogło oznaczać tylko jedno
― uderzy ze zdwojoną siłą na kilka minut przed występem. Czułam
senność, mimo że byłam wyspana. To było emocjonalne uśpienie.
― Wiesz
― zagadnęła mnie Ewelina, gdy siedziałyśmy na zakulisowej
kanapie. Do emisji pozostał kwadrans. ― Im więcej występuję,
tym coraz mniej się boję.
Westchnęłam.
Edward
Cullen or something?
Chociaż
byłam na dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent
przekonana o prawdziwości swoich domysłów, spytałam:
― Dlaczego?
Nie
odpowiedziała od razu; wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w
miętą w dłoniach chusteczkę.
― Bo…
bo z każdym dniem przestaje mi zależeć na wygranej. Znaczy ―
nigdy mi jakoś szczególnie na niej nie zależało, ale teraz wiem,
że więcej nie będzie. Gdybyśmy… Gdybyśmy już dzisiaj
zakończyły cały ten cyrk, po powrocie byłoby mi ciężko. ―
Zamilkła na chwilę, uśmiechając się gorzko. ― To…
najzwyczajniej w świecie głupie, ale…
― Ten
minutes!
― …tęskniłabym.
Tak
bardzo pragnęłam, żeby program się już zaczął. Tylko
nie to,
myślałam, błagam,
błagam!
Przymknęłam oczy, przeklinając w duchu sama siebie za ciągnięcie
Kubiak za język. To jeden z tych momentów, kiedy nienawidzę
własnej psychiki, kiedy na kilka minut chciałabym być kimś innym.
Zrobiło
się zamieszanie; do pokoju weszli wszyscy uczestnicy, gawędząc
wesoło, wywołując tym przyjemny gwar. Patrząc w nieokreślony
punkt na podłodze, ledwo dosłyszalnie szepnęłam:
― Ja
też.
*
* *
Z
mroku sceny wydobywały się pierwsze dźwięki gitary elektrycznej.
Punktowy reflektor nie gwałtownie, a z łagodnym przejściem
rozświetlił postać Eweliny, stojącej tak majestatycznie, z
dystynkcją, w koncentracji, z mikrofonem przy ustach. Ubrana w
suknię w gorsetem kolorze beżowym, od pasa zaś obcisłą i czarną
z kilkoma fałdkami po obu stronach, przypominającymi kieszenie,
zupełnie nie wyglądała jak Ewelina, którą znam. Długie,
spadziste, brązowe loki spływały wzdłuż pleców. Jej głos
wkradł się w pozorną ciszę niemal niepostrzeżenie, z właściwą
sobie delikatnością.
I was five and he was
six,
We rode on horses made of
sticks,
He wore black and I wore
white,
He would always win the
fight,
Bang, bang
He shot me down, bang,
bang,
I hit the ground, bang,
bang,
That awful sound, bang,
bang…
Zawiesiła
głos, dając wybrzmieć ostatniej głosce, po czym zakończyła z
wzbudzającym dreszcze, niskim głosem:
My baby shot me down…
Drugi
reflektor rozbłysnął nagłym blaskiem, ukazując moją pogrążoną
dotąd w mroku postać. Wsłuchana i skupiona na głosie koleżanki,
zagrzmiałam znienacka, wchodząc gładko, niemal sekundę po niej,
jak gdybym to wyliczyła:
Music played and people
sang,
Just for me the church
bells rang
Kilka
riffów gitarowych dla przerwy, emocje osiadały, wyciszając mnie
wewnętrznie. Melodia zwolniła.
Now he's gone, I don't
know why
And 'till these days
sometimes I cry,
He didn't even say
goodbye,
He didn't even take the
time
To
lie
Gdy
mój końcowy szept ucichł, Ewelina wróciła z refrenem, tak
dziwnym, a tak swoiście pięknym zarazem.
…Bang, bang ― my baby
shot me down
Muzyka
ucichła, rozległy się gorące oklaski. Uśmiechnęłyśmy się
szeroko, kontrastując tym samym z minami, które miałyśmy jeszcze
przed sekundą. Złapałyśmy się za ręce, drugą subtelnie
trzymając za materiał sukni. Moja również była beżowa, ale z
obowiązkowym dekoltem, przypominała trochę starogreckie szaty. Nie
była gładka; ozdobiona została wieloma zakładkami i
marszczeniami, szczególnie w pasie.
Z
wyczekującymi w napięciu twarzami spojrzałyśmy w stronę stolika
sędziowskiego. Jeżeli w tym momencie wydawałyśmy się komuś
idealne, to po ujrzeniu Dannii Minogue sytuacja pewnie uległa
zmianie. Posłała nam ciepły uśmiech, mimo to i tak nie puściłyśmy
naszych dłoni. Musiałyśmy zostać, nie przyjmowałyśmy żadnej
innej opcji do wiadomości.
― Piękna
inscenizacja, bardzo pomysłowa ― odezwała się jako pierwsza po
bezsensownym klepaniu ozorem w wykonaniu Dermota O'Leary'ego. ―
Słyszałam, że prawie w całości to twoja zasługa, Caroline.
TO prawda?
Ten
uśmiech nie uratuje cię przed śmiercią, więc oszczędź sobie
mięśni twarzy.
Dobrze, że nikt na sali nie czytał w myślach… Choć Patrickiem
Janem bym nie pogardziła.*
― Oprawę
sceniczną wymyśliła Ewelina. ― A jednak czułam dumę. Ktoś mi
wytłumaczy, z jakiego powodu? Bo to na pewno nie mogła być
aranżacja występu.
― A
wasze głosy… Byłyście jak jedno ciało. Dla mnie idealnie.
Posypały
się brawa i okrzyki. Zgadnijcie, kto najgłośniej nas dopingował?
No przecież, że nie S.!
― Wiecie,
wydaje mi się, że z odcinka na odcinek wzrastacie ― rzekł Walsh.
― Nie chodzi mi, oczywiście, o wzrost, tylko o umiejętności. Mam
nieodparte wrażenie, że wyjdziecie zaskakująco wysoko, o ile nie
najwyżej. ― Głośna reakcja widowni. Pozytywna. ― Pewnie
rozszerzacie skalę z Yvie, tak? ― Przytaknęłyśmy. ― To
słychać. Jest coraz lepiej. Oby tak dalej.
Oklaski.
― Louis,
one zajdą wysoko, bo to ja jestem ich mentorem. ― Śmiech
publiczności. ― Choć nie tylko dlatego. Muszę się zgodzić z
moim poprzednikiem, jako że wyraźnie widać postępy w pracy. Wasza
trenerka wokalna jest absolutną mistrzynią. Jest na sali Yvie
Burnett? ― Rozejrzał się do tyłu.
― Jest!
― odparłyśmy, wskazując dłońmi miejsce.
Wstała,
widownia ją nagrodziła brawami, po czym usiadła na miejsce.
― Jestem
zachwycony waszym występem. Na pewno zasługujecie na finał. Po
tym, jak dziś zaczarowałyście widownię ― to prawie pewne, że
się tam znajdziecie. Keep
up a good work.
― To
było nudne. ― Cheryl Cole odpowiedziało buczenie. ― Gdzie jakiś
ruch, gdzie tancerze, choreografia? Omal nie zasnęłam. Wasze głosy
ciągnęły się jak guma do żucia. Jestem na nie. Dla mnie
powinnyście odpaść przy pierwszym odcinku.
Dziwię
się, że nikt w nią niczym nie rzucił.
Zostałyśmy
pożegnane oklaskami. W pokoju zakulisowym siedzieli chłopcy, którzy
tego dnia wystąpili jako pierwsi (my ósme). Uśmiechnęłyśmy się
do nich, ale nie zatrzymałyśmy na rozmowę. Od razu skierowałyśmy
się do garderoby, w której zrzuciłyśmy swoje fantastyczne kreacje
na rzecz jeansów i swetrów (tuptałam w białych conversach Liama).
Wróciłyśmy jednak do poprzedniego pomieszczenia. Zaczęłyśmy
pogawędkę z Rebeccą Ferguson i Cher Lloyd (tylko jej istnienie
powstrzymywało mnie od ogólnego stwierdzenia, że wszystkie Cher to
zdziry); w zasadzie one i Matt Cardle były jedyny osobami, poza
Małpiszonami, z którymi rozmawiałyśmy jeszcze jako-tako. Prawie
cała reszta uczestników to faceci. Są też cztery żyrafy, ale z
nich lubimy się nabijać, nie można tego liczyć jako dialog.
― Strasznie
się boję, że w tym tygodniu odpadnę ― histeryzowała odrobinę
Lloyd.
― Dasz
radę ― pocieszyła ją Ewelajn, posyłając przy tym swój
najpiękniejszy uśmiech. ― Nie masz nikogo zdecydowanie
przeciwnemu tobie w jury.
― My
jesteśmy w gorszym położeniu ― dodałam. ― Cole chce nas
zbombardować wzrokiem jak Osama World Trade Center.
Dziewczyny
się roześmiały.
Konwersacja
nadal trwała, ale wyłączyłam się chwilowo; pokój był względnie
zaludniony, raczej nie dało się narzekać na ścisk ani też na
pustkę. Belle Amie pogrążyły się w dyskusji na temat lakierów
do włosów z Katie Weissel; Mary Byrne i Matt Cardle właśnie
dyskutowali o ostatnim krążku Elvisa Prestleya; Diva Fever, Aiden
Grimshaw i One Direction opowiadali sobie o najgrubszych imprezach,
na jakich byli (Liam milczał, ziewał i ogólnie się nudził…
Bosze, jesteśmy momentami boleśnie podobni…); John Adeleye
początkowo kręcił się bez celu, ale po chwili do nich dołączył.
Odeszłam
na chwilę od swojego towarzystwa, żeby nalać sobie wody z
dystrybutora do plastikowego kubeczka. Po upływie kilku sekund
zjawił się obok mnie Zayn, uśmiechając się słodko. O, Arabowie,
wy przeklęci, urodziwi ludzie… Idź
sobie być ładnym gdzieś indziej,
przemknęło mi przez myśl.
― Hej,
co wy na to, żeby po powrocie wpaść do nas na małe Banana
Party? ―
spytał, nachylając się do mojego ucha. Był tak wysoki, że czułam
się przy nim jak karzeł… silniej niż zwykle.
Skrzywiłam
się.
― Banana
Party? ―
powtórzyłam z lekkim niesmakiem.
Malik
roześmiał się perliście.
― Pomysł
Louisa ― odparł. ― Bo z całego tygodniowego zapasu jedzenia
zostały nam wszystkim tylko banany.
Pokręciłam
głową z uśmiechem, odstępując mu miejsce, kiedy kubek się
napełnił.
― Jeżeli
będziemy się czuły na siłach, wpadniemy ― odrzekłam, po czym
upiłam niewielki łyk wody, jakby była gorącą herbatą. ― Teraz
mam mieszane uczucia, ale chyba słabnę z każdą minutą…
Przypatrywał
mi się, jak piję, koncentrując wzrok na brzydkim, zniekształconym
pierścionku na środkowym palcu mojej prawej dłoni. Potem przyjrzał
się przegubowi lewej ― bransoletce z miniaturowymi portretami
świętych, w tym samej Maryi. Właśnie chciał uczynić w tym
kierunku jakąś uwagę, ale oboje poczuliśmy, że mamy mokro w
butach i automatycznie spojrzeliśmy w dół. Mały czerwony dywanik,
kompatybilny z kolorem kanapy, w połowie był ciemniejszy. A
dystrybutor lał wodę, i lał, i lał… A w kubeczku dawno się nie
mieściło… Zayn przeklął pod nosem i pobiegł po sprzątaczki.
Wyszłam
z kałuży z nieprzyjemnym uczuciem Morza Bałtyckiego w trampkach.
Krzywiłam się, przebierając palcami stóp. Stojący przy sofie One
Direction roześmiali się głośno.
― Żałuj,
że nie widzisz swojej miny! ― wykrzyknął roześmiany Harry.
Westchnęłam.
Wówczas okazało się, że samochody podjechały, więc wszyscy
rzucili się do garderoby po płaszcze. Czułam ciężkość powiek,
kiedy wsiadałam do czarnego vana producenckiego. Kiedy ruszyliśmy
zdałam sobie sprawę z tego, że nie zdążyłam się pożegnać z
dziewczynami, a S. sprzedać pożegnalnego kopa w dupę. Dopadła
mnie charakterystyczna dla niektórych moich dni wieczorna łagodność,
spowodowana zapewne zmęczeniem. Po kilku sekundach samochód
zatrzymał się gwałtownie, a ja omal nie wpadłam na siedzącą
naprzeciw Ewelinę. Drzwi się rozsunęły i zobaczyłyśmy pięć
uśmiechniętych idiotycznie facjat. Nie, już nie byłam łagodna.
Byłam żądna mordu, krwawego, na wielką skalę. Lou przycisnął
mnie swoim cielskiem do szyby tak, że prawie napierałam na nią
policzkiem. Liam chciał wybłagać, żeby zamienił się miejscami,
ale Tomlinson zagroził mu swoim bicepsami, więc Payne się zamknął
i usiadł na swym szacownym zadzie. Przy drugim oknie na naszej
kanapie sardynkę udawał Niall. Ewelina siedziała jak księżna
między Zaynem i Harrym, ledwo żyjąc z senności. Głowa bardzo jej
się chwiała i po kilku pierwszych minutach opadła na ramię
Stylesa. Gdyby nie moje położenie, rzuciłabym mu trampkiem w tę
usatysfakcjonowaną twarz. Dziś mnie drażnił.
Po
przyjeździe na miejsce zastaliśmy naszych (moich i Ewelajn) gości
pod domem. Bałam się o swoje gałki oczne.
― Co…
co wy tutaj robicie? ― wymamrotałam.
― Myślałaś,
że wyjedziemy bez buzi-buzi na podróż? ― spytała Ewa, po czym
się roześmiała.
― Odwołali
nam lot ― wyjaśniła Aga B. ― Wylatujemy dopiero o drugiej.
Powlekliśmy
się do środka. Banana
Party. Ja
z niechęcią popatrzyłam na schody, a co dopiero na myśl
całonocnych pogaduszkach… Newa. Y-y. Ja potrzebuję też kiedyś
się wysypiać!
― Czego
tak dumasz? ― zagadnął Liam, który wszedł jako ostatni.
Stanął
za mną, pewnie się uśmiechając. Tak, wiedziałam, że jest
wesoły. Jego głos wówczas miękł. Na co dzień nie był twardy ―
barytony zawsze pieszczą uszy ― ale jego barwa ulegała
niewytłumaczalnemu wysłodzeniu.
Jęknęłam
z jedną stopą na pierwszym stopniu, z ręką na poręczy i czole na
ręce. Jak marudne, małe dziecko.
― Nie
mam siły wtarabanić się na górę…
― Zmęczona?
― Znalazł się wreszcie obok z rękami w kieszeniach.
Przytaknęłam
głową.
― A
co z Banana
Party?
― Wybacz,
ale w tym stanie…
― Nawet
nie próbuj! Musisz wziąć gości i posiedzieć do późnej nocy,
zajadając banany jak przeciętny goryl.
Jęknęłam
jeszcze głośniej, po czym, w ramach protestu, usiadłam na
schodach, podpierając brodę rękami. To niesamowite, co wysiłek
robi z człowiekiem. Zamienia go w przebitą oponę samochodową.
― No
chodź.
Zaprzeczyłam
gestem.
― Chodź,
bo cię zmuszę.
Brak
odpowiedzi.
― OK.
Zaszedł
mnie od tyłu, łapiąc pod pachy, przykucnął i usadowił za głową,
to jest na ramionach. Wystraszyłam się bardzo i akcie przerażenia
zacisnęłam kurczowo palce rąk na włosach Liama, szarpiąc je
nieświadomie z całych sił. A ja się zastanawiałam, cóż on tak
wrzeszczy… Postawiliśmy na nogi cały dom. Ja byłam przekonana,
że zaraz spadnę z mego „barana” i złamię sobie kręgosłup,
on zaś zapewne modlił się, by po tej wątpliwej jakości „zabawie”
została mu choć garstka szczeciny. Nie liczyłabym.
By
mnie uspokoić ― paradoksalnie! ― podskoczył… RŻĄC! Zaczął
się wydzierać, że to czas
patatajania
i nie należy się bać. Zaczęłam się śmiać na cały głos.
Zalała mnie fala przeogromnego szczęścia. Nie dość, że poznałam
szaloną stronę sztywnego jak po Petrificus
Totalus
Liama Payne'a, to jeszcze okazało się, że…
― SIEDZĘ
NA KONIU!
________________
*
Patrick Jane to fikcyjna postać z serialu Mentalista.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz