poniedziałek, 23 lutego 2015

11. Koami waz

Nie wiem, które z nas było bardziej przerażone ― ja czy Zayn. Teoretycznie on, jako że moje patologiczne mięśnie twarzy ułożyły usta w długotrwały, bolesny uśmiech. Długotrwały, a więc nerwowy i na dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent nieszczery. Mój kolega natomiast chyba jedynie siłą woli powstrzymywał swe urodziwe gałki oczne od ucieczki z oczodołów. Fizycznie powinny były one jakieś dziesięć sekund temu znaleźć się na podłodze. Tymczasem nadal tkwił we mnie wzrokiem, jakbym stanowiła element zjawisk paranormalnych. Pff, też mi coś. Na pewno nie w takim sensie!
Zatrzepotałam rzęsami. Podniosłam nieśmiało dłoń, przebierając jej palcami.
Hi ― pisnęłam.
Zza pleców Malika wyjrzał Louis. Roześmiał się serdecznie.
Patrzcie, mamy bogina w szafie!
Wszyscy, jak jeden mąż, poderwali zady z siedzeń i stanęli naprzeciw mebla z minami niemal bliźniaczo podobnymi do tej, którą właśnie z takim wielkim uporem pokazywał mi Zayn. Tylko Liam wydawał się prawie umierać ze strachu. Zbladł i ledwo stał na nogach.
Nie przestawałam się sztucznie szczerzyć.
Jak leci?
Lekko rozchylił usta. Jego przerażenie sięgnęło apogeum, więc wymruczał Muszę usiąść i zniknął. Przez tłum ledwo widziałam, jak się kładzie na łóżku. Haha, tłum, dobre sobie! Mogliby robić za mur na meczu piłkarskim, gdyby tylko zechcieli osłonić swe drogocenne klejnoty (jeżeli założymy, że jest co osłaniać).
Co… co ty tutaj robisz? ― wydukał Araber.
Siedzę chyba ― odparłam z tym samym wyrazem twarzy. Szkliwo mi schło!
Po co? ― odezwał się zza niego Niall, który specjalnie dla mnie zaprzestał pochłaniania wielkiej paczki czipsów cebulowo-serowych. Nawet nie miał nic w ustach! Trafić na moment, kiedy Horan niczego nie przeżuwa ― bezcenne.
Mogę wyjść? ― spytałam, dając upust swojej prawdziwej mimice.
Malik się przesunął, a ja wygramoliłam się z mebla. Rozprostowałam zastane kości, co przyniosło mi niezaprzeczalną przyjemność. Musiałam, MUSIAŁAM się poprzeciągać. Teraz czułam się w pełni comfortable. I nawet uśmiechnęłam się szczerze do swoich kolegów, jednak Araber miał twarz tak poważną, że aż się ― dla odmiany ― przestraszyłam.
Po co tutaj siedziałaś? ― Słit Dżizu, on patrzył na mnie gniewnie!
Naprawdę poczułam się oskarżona.
To… długa historia. ― Podrapałam się w potylicę z nerwowym uśmieszkiem.
Jego kolejna mina bardzo, bardzo, ale to BARDZO mi się nie spodobała. Przygotowałam się na najgorsze. Wyciągnie nóż i zarżnie mnie jak świnię czy znajdę się na Marsie, wśród współbraci? Ach, tak ciężko to przewidzieć, kiedy nie zna się ciemnej strony śniadego wroga!
Szpiegowałaś nas?!
No tego to się nie spodziewałam!
No co ty! Postraszyło cię?! Nie jestem żadnym szpiegiem!
Do czego to podobne, żeby mnie oskarżać o takie rzeczy?! Czy ja mam wypisane WŚCIBSKA na czole? Jeszcze aż tak mi nie bije, żeby kogokolwiek podsłuchiwać. Tak, oczywiście, nagrałam was na dyktafonie, bo jestem masochistką i lubię się dręczyć. Może jeszcze powiecie, że zmontowałam sekstaśmę z waszym udziałem?
To czemu siedziałaś w szafie? ― Styles podniósł jedna brew ku górze w lekkim zmieszaniu.
Właśnie, dlaczego podsłuchiwałaś? ― zawtórował mu mój oskarżyciel.
NIE PODSŁUCHIWAŁAM! ― Z tej całej irytacji naruszyłam struny swoim wrzaskiem. Rachunek przyślę wam później, patafiany! Ktoś musi opłacić mi foniatrę, a to wasza wina, więc na was wypadło. ― Słuchajcie, chłopaki, zepsułam Ewelinie prostownicę, wkurzyła się, zaczęła mnie gonić, więc w popłochu wskoczyłam tutaj, a potem głupio było wyjść, bo pięć minut później WY weszliście! ― wystrzeliłam jak z karabinu maszynowego.
Zayn złożył ręce na piersiach i strzelił focha.
I tak nie wierzę ― wymamrotał. Widziałam jednak, że zaczynał się przekonywać.
Niall, odchodząc w stronę łóżka Lou, machnął ręką i dodał:
A ja tak!
Potem rozeszli się wszyscy po kolei. Liam niepostrzeżenie podniósł się do pozycji siedzącej i starał się pożreć wzrokiem swoje fantastyczne, białe conversy. Nadal jednak pozostawał na twarzy blady jak ściana, z oczami wytrzeszczonymi jak u… u… człowieka z wytrzeszczonymi oczami. Przełknęłam ślinę i odwróciłam wzrok, przenosząc go na resztę. Zmieszałam się.
Ja… ja chyba już pójdę.
Dlaczego? ― W oczach blondasa widziałam zawód. ― Zostań jeszcze chwilę!
Spojrzałam z obrzydzeniem na Zayna, który wkładał skarpety.
Malik, wiesz, że nogi się myje, a nie wietrzy? Prawie się tam udusiłam!
Chłopcy zarechotali. Chłopcy znaczy wszyscy, prócz pana Payne'a. Był nieobecny duchem, zaraz to po nim poznałam, chociaż przebywałam w jego towarzystwie zaledwie cztery tygodnie. To straszne, prawda? Tak szybko uczymy się ludzi, ale co z tego, skoro oni zmieniają się ze dwa razy szybciej.
Akurat chciałem je wrzucić do prania! ― bronił się, na nowo w dobrym nastroju.
Naciągnęłam dolną powiekę.
A tu mi tańczy Lady Gaga!
Znów śmiech.
E tam, wolałbym Beyonce ― powiedział Horan, mnąc papierek po czipsach i chowając go pod poduszkę.
Wyciągaj to, baranie! ― oburzył się Tomlinson, celując w swojego przyjaciela palcem z łóżka Harry'ego. ― Bo to zjesz jutro rano z kanapką!
Na tle dyskusji i ubawu reszty, Baran (ten licencjonowany, ze znakiem rozpoznawczym na łbie) się odróżniał, zmarszczył brwi, patrząc na milczącego kumpla.
Liam, dobrze się czujesz?
Payne zaledwie pokręcił głową, opadł na poduszki i odwrócił się w stronę ściany, kuląc w embrion.
Zaraz mi przejdzie ― mruknął.
Chrząknęłam i ustawiłam się po ludzku, bez opierania o sprzęty.
Idę, bo za niedługo ogłoszenie wyników. Trzeba się przygotować na klęskę. Baj, baj, bambosze! ― rzuciłam na odchodnym, zostawiając ich samych z sobą i niemrawym, ledwo żywym koleżką.

* * *

Godzina zachodu dla piętnastu minut stania na scenie. Czy to się w ogóle opłaca? Gdzie logika, gdzie sens? Nawet udało mi się w ogóle wymigać od makijażu, więc pozostał sam tuż do rzęs. Amelie pozwoliła mi zostać tak, jak przyszłam. Ewelina założyła sukienkę i sandałki na koturnach. One Direction (czy Wam to też tak dziwnie brzmi? No Direction było przynajmniej z jajem…) wyglądali równie zwyczajnie, co my ― chyba nawet nie zmienili ubrań, to tylko Kubiak potrzebuje być jeszcze piękniejsza niż na co dzień jest. Widziałam wzrok Stylesa, który pożerał jej nogi. Co za idiota! Pewnie zastanawiał się, która jego była miała podobne. Jeżeli mam rację, to ogłaszam go tępakiem dekady. Halo, koleś, nie ten adres! To nie pierwsza lepsza, jakim więc prawem porównujesz ją do swoich wcześniejszych szmat?
Dlaczego tak mi uciekł temat?
Wracając. Cisnęliśmy się w okropnym tłoku przed żelaznymi wrotami, a mnie serce waliło jak młotem. Ewelina była tym razem tak samo zestresowana, co ja. Ścisnęłam jej dłoń. Przecież miałyśmy się dobrze bawić, c' nie? A tymczasem było w nas zacięcie, godne rywalizacji o złote stringi. Osobiście oddałabym je Ewelajnie, bo ja nici w zadzie nie noszę. Ona zresztą chyba też nie… Nie wiem, a co ja Styles, żeby patrzeć komuś na bagażnik?!
Z refleksyjnego otępienia obudził mnie strumień przeraźliwie jasnego światła, który przedostał się do naszej klitki wraz z otwierającymi się wrotami, to jest tyłem sceny.
Cała ekipa wysypała się przed widownię. Z jej strony dobiegały wciąż wrzaski: OMG, HARRY, I LOVE YOU SO MUCH!, ZAYN, WILL YOU MARRY ME?!, NIALL, I'VE GOT A TWIX FOR YOU! PLEASE, FOLLOW ME ON THE TWITTER! Dziwię się, jak komuś pięciu palantów może przypaść do gustu. Widzę dwie opcje: albo to ja jestem ślepa i nie dostrzegam ich urody, albo to one mają nierówno pod sufitem. Obstawiam drugie, choć zwykle większość ma rację. Zwykle, co wcale nie oznacza, że ten zespolik to potomkowie Adonisa. Być może dlatego przed każdym zaśnięciem modlę się za nich do świętej Rity od spraw beznadziejnych.
Dermot O'Leary zaczął swoją jałową gadkę, jury znów siedziało za stołem. To irytujące, prawda? Ilekroć ja się narażam na osteoporozę, oni płaszczą poślady na krzesłach. I gdzie tutaj sprawiedliwość społeczna? No chyba między tymi pośladami właśnie…
― …dziś, w tym pierwszym odcinku, zagrożeni są uczestnicy z tej samej kategorii. Są to F.Y.D i… Restless.
Mój mózg automatycznie pobudził adrenalinę, powodując jej gwałtowny wyrzut. Nogi trzęsły mi się jak u kurczaka i z całych sił zapragnęłam zostać. Mogłam sobie przedtem gadać, że to dla zabawy, ale prawda była taka, że w tym momencie na naszych twarzach odmalował się przestrach i wielka nadzieja, która matkuje głupim.
Byłam prawie pewna, że Payne zauważyłby, jak bardzo się boję (zdecydowanie za dużo zauważał). Niestety, nawet gdyby chciał, nie miałby okazji tego zobaczyć. Reszta uczestników została pogrążona w cieniu, my zaś wysunęliśmy o trzy kroki do przodu, wciąż rażeni blaskiem tych irytujących reflektorów. Obiecuję, że kiedyś przetnę kable i je wywalę. Kiedy grałam w teatrze, to nie bodły w oczy aż tak bardzo.
Zrobiło mi się bardzo zimno, ale jednocześnie czułam, że pod pachami wylał Nil i plony będą bardzo obfite tego roku.
Spojrzałam w oczy sędziów i zachciało mi się płakać. Nawet Cowell miał poważną minę. To mogło oznaczać tylko jedno. Z trudem przełknęłam ślinę.
Jak głosuje jury?
Cole, ty suko! Już widzę twój głos!
Louis?
F.Y.D.
Dannii?
F.Y.D.
Nadzieja rosła w mojej piersi jak ptak rozpościerający skrzydła. Och, z miejsca poczułam się jak Szymborska dzięki swemu poetyzmowi.
Cheryl?
Restless.
Wbiłam wzrok w Simona. Wciąż miał tę cholernie kamienną twarz. Serce wybijało regularny, energiczny rytm, świat zdawał się stanąć w swoim okrążaniu Słońca. Zamiast nóg miałam jakieś dwie imitacje z waty, a jeślibym próbowała coś utrzymać, to nie da rady, z tych rąk paralityka zdolne było wszystko wypaść.
Otworzył usta i nabrał oddechu.
F.Y.D.
Na widowni zaczęła się wrzawa; część buczała niezadowolona, inna wszczęła wrzask radości, posypały się liczne oklaski. Nie pamiętam, co było dalej. Wiem, że najpierw zesztywniałam, nie mogąc wykonać ani jednego ruchu w żadną ze stron. Potem utonęłam w pięknie pachnących, długich, brązowych włosach.

Nie uśpił mnie szum wody w łazience, w której cicho podśpiewywała Ewelina ani szum laptopa, ani w ogóle żaden szum, dźwięk, gest, czy liczenie baranów. Wierzcie mi, nie doliczyłabym się; tylu ich na tym świecie, że strach pomyśleć. Pięciu pierwszych bym miała, ale cała reszta pozostawała dla mnie enigmą.
Nie chodziło tutaj o emocje związane z pozostaniem w programie czy obmyślanie kolejnego numeru. Są rzeczy, które każdego by zabolały, tylko być może inaczej by na nie zareagował. Wszystko dokładnie odtwarzałam i analizowałam każde słowo. Zdawało mi się, że umiem to doskonale na pamięć, lepiej niż samą tabliczkę mnożenia. Co za dużo, to nie zdrowo, jak to mawiają. Ale to nie moja wina, że znalazłam się w złym miejscu o złym czasie. Ta asynchronia spowodowała, że zaczęłam zastanawiać się nad sobą. Po prysznicu nie potrafiłam spojrzeć w lustro, obserwował mnie z niego przerażający potwór, z którego mniejszą wersją dawno się zaprzyjaźniłam. Teraz okazało się, że byłam bardzo, bardzo ślepa…
Jakbym spadła ze skały w przepaść, takie to było uczucie. Momentami powodujące gehennę, ale zaciskałam oczy i przechodziło, a uparte myśli i tak krążyły i drążyły. Jednocześnie nie byłam w stanie wytłumaczyć uczucia, które zdawało się rozpływać wraz z moją krwią. Od zawsze miałam świadomość, że odbiegałam od ideału, ale… Czy ja naprawdę jestem taką odrażającą poczwarą? Aż tak marna ze mnie imitacja kobiety? I mięśnie łydek… Jedyny atut, którym mogę się pochwalić, a i tak wyszło, że mankament.
Jak to mówią ― im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Mnie zatem groziła dziś bezsenność.
Stało się coś? ― spytała Ewelajn, składając swoje ubrania na łóżku. Stała już w piżamie, z mokrymi włosami. ― Od powrotu z pokoju chłopaków jesteś jakaś przybita.
Uśmiechnęłam się do niej blado.
Nie, tak sobie tylko… ― odparłam, starając się odegnać złe myśli.
A mnie się wydaje, że coś tam usłyszałaś. ― Odłożywszy rzeczy pedantycznie do komody, usiadła na swoim wozie. ― No, wiesz, coś złego.
Nie miałam ochoty mówić jej o tym chybionym porównaniu byłej Stylesa ani o jego cudownych podbojach erotycznych, od których niezjedzone jedzenie przewróciło mi się w żołądku. Nie uśmiechało mi się także zdradzanie ich sekretów ― czułam, że byłabym wobec nich nie fair, mimo że nie zagrozili mi zbombardowaniem domu w przeciwnym wypadku. Może kiedyś, w przyszłości, kiedy poczuję się lepiej.
Wiem, że jesteś świetnym kłamcą i mogłabyś mi wcisnąć największą ściemę świata tak, że bym uwierzyła, ale teraz dałaś mi takie sygnały, że po prostu powiem: rozumiem, musisz się z tym przespać.
Słabym uśmiechem podziękowałam jej za wyrozumiałość.
Ewelina wsunęła się pod kołdrę, zgasiła lampkę nocną i powiedziała dobranoc, na które odparłam to samo. Zwykłym rytuałem odwróciła się twarzą do ściany, a więc tyłem do mnie. Ja tylko jeszcze bardziej zwinęłam się w kłębek, upodabniając się w tym embriona. Zamknęłam powieki z cichym westchnieniem.
Poranek, ku mojemu rozczarowaniu, nie przyniósł polepszenia nastroju; jeżeli to w ogóle możliwe, popadłam w większą melancholię. Co prawda żołądek już trochę mniej świrował, ale z trudem przełknęłam kanapkę na śniadanie. Nie siedzieliśmy osobno ― Ewelina przez cały tydzień prowadziła energiczne rozmowy z One Direction przy posiłkach. Nie patrzył w moją stronę; ze zwieszoną głową mieszał widelcem w owsiance, nie udzielał się; jeżeli już, to odpowiadał bardzo lakonicznie. Na pytanie zmartwionych przyjaciół: Co ci jest? odmruknął, że to przejściowe.
Intensywne prace z Yvie trwały nadal. Tematem kolejnego tygodnia były Nieczyste przyjemności, cokolwiek miało to oznaczać. Wybrałyśmy Impossible w coverze Maddi Jane. Strasznie podobał mi się ten utwór, śpiewałam go w pokoju w chwilach skrajnie dobrego humoru. Na cały tydzień wyłączyłam świra i fakt ten również zainteresował zespół, Ewelina zdawała się konsekwentnie czekać na moje „przespanie się” z nowymi wiadomościami. O dziwo, na rozmowę na ten temat natknęłam się przypadkiem. Usłyszałam ją zza ściany. Moja współlokatorka poszła do chłopaków, kiedy ja ucinałam sobie popołudniową drzemkę. Wówczas Harry stwierdził, że muszę mieć jakieś problemy rodzinne, o których nikomu nie powiedziałam (szkoda, że nie zauważył swoich własnych z mózgiem… o ile jest mieć z czym problemy). Niall wysnuł teorię, że to kryzys, podobny do tego, jaki miałam przed pierwszym występem. Zdaniem Louisa przechodziłam etap silnych zmian osobowościowych. Zayn stworzył tezę o mojej rzekomej tęsknocie za domem. Nawet Lou powiedział, że chyba mu gorzej. W końcu dopadli Ewelajn.
Zdaje mi się, że wiem, skąd to wszystko ― usłyszałam jej przytłumiony głos zza ściany ― ale nie zamierzam snuć domysłów, póki nie znam prawdy. A jeślibym ją znała, na pewno nie podzieliłabym się z wami tą wiedzą.
Błagali o ociupinkę chociaż teorii, ale pozostawała nieugięta.
O, Liam, jeszcze ty zostałeś ― oznajmił radośnie Styles.
Tętno gwałtownie mi podskoczyło.
Ja… ja chyba nie wiem. Dajcie mi spokój, próbuję spać.
Zaraz potem zaczęli obgadywać tyłek Konnie Huq, więc Ewelina stwierdziła, że nie ma zamiaru słuchać tych komentarzy i wyniosła się. Natychmiast zaczęłam udawać sen.
Jeżeli sądzicie, że stres związany z występami przed kamerami mi przeszedł, to jesteście w czar… w błędzie. Trema była nieustannie ta sama, kto wie, czy nawet i nie większa. Coś się zaczęło zmieniać, choć oficjalnie nadal byłyśmy zdania, że tym razem NA PEWNO odpadniemy. Mimo to pracowałyśmy ciężej, sumienniej, dokładniej. Nie czułyśmy spadku presji, nawet jej wzrost.
Udzieliłyśmy jeszcze kilku wywiadów na X-tra Factora, tym razem współpraca z Konnie szła jakoś sprawniej. Zostałyśmy kilkakrotnie pokazane podczas pracy w kuchni ― na te krótkie chwile mi wracał humor, a otoczeniu nadzieja, że tkwi we mnie jeszcze stara Bored. Ale wszystko to było ulotne jak mgła… Albo lepiej dym. Bo czy mgła może się ulatniać?
Piękne suknie wieczorowe, pełen makijaż, nerwy, mikrofony w ręce i grube, metalowe wrota (które bardziej przypominały dwie rozsuwające się ściany). I tekst. Tak, dobrze opanowałam. Pięć, cztery, trzy, dwa jeden… Światła, które tym razem nie sprawiły, że się zmarszczyłyśmy. Publiczność, klaszcząca głośno na nasz widok. Powolna melodia, głos Eweliny , który potoczył się jako pierwszy. Bez szczególnych, dziwnych zabiegów potrafiłam się skoncentrować i w pełni zdeterminowana weszłam na swój refren.

Tell them all I know now,
Shout it from the rooftops
Write it on the skyline,
All we had is gone now.
Tell them I was happy
And my heart is broken,
All my scars are opened,
Tell them what I hoped would be
Impossible…

Ostatni wers: I remember years ago someone told me I should take caution when it comes to love, I did zakończyłyśmy wspólnie. Posypały się brawa, kilka osób zapiszczało. Z subtelnymi uśmiechami popatrzyłyśmy w stronę stolika jury, podczas gdy Dermot klepał ozorem o rzeczach co najmniej idiotycznych, z takimż samym wyrazem twarzy.
To naprawdę dziwne, jak zmieniło mi się poczucie humoru.
Bałem się, że nie podołacie ― powiedział Simon pogodnie. ― Na szczęście, pomyliłem się. Impossible wydawało mi się dość wysokie, nawet odrobinę nie do przejścia dla was, ale okazało się, że jestem kompletnym głupcem i brak mi wiary. Jak mogłam zwątpić we własne podopieczne? Świetny występ, dziewczyny. Mam cichą nadzieję, że dojdziecie do finału, bo po dzisiejszym wykonaniu macie na to dużo szanse.
Podziękowałyśmy. Czułam, że z radości zaraz rzucę mu się na szyję.
Wydawało mi się, że nie domagasz, Caroline. ― Miałam w tym momencie aż dwa powody, by wygazować Cole jak Hitler Żydów. ― Szczególnie w refrenie. Dla mnie występ jak występ, szału nie było, aczkolwiek nie dostrzegłam większych nieczystości. Wbrew temu, co mówi Simon, ja nie uważam, żebyście były w jakikolwiek sposób niezwykłe. Gdybyście teraz odpadły, nikt by pewnie nie zauważyłby, że zniknęłyście.
Wypadało podziękować, a w myślach dodać: A żeby ci twarz zgniła i odpadła, jędzo!
Moje drogie Restless! ― westchnął Louis. ― Wiecie, jaki jest temat występów przyszłego tygodnia?
Wiemy, Amerykańskie hymny ― odparła Ewelajn do mikrofonu.
Jeśli was w tym nie zobaczę, to źle się będzie działo.
Roześmiałyśmy się wraz z publicznością i już z mniejszym zapałem, a większą niecierpliwością czekałyśmy na opinię Dannii. Szczerze mówiąc, byłam zmęczona i chciałam mieć już to za sobą. W tym tygodniu byłyśmy przedostatnie.
Cóż mogę dodać! ― zawołała zadowolona Minogue. ― Louis i Simon wyczerpali temat, nie zgodzę się tylko z Cheryl. Dla mnie był to bardzo emocjonalny występ, widziałam, że wczułyście się mocno w swoją rolę. Nie wyobrażam sobie, żebyście mogły dziś odpaść. To po prostu niemożliwe.
Posypały się ostatnie oklaski, O'Leary dodał kilka słów, a my zeszłyśmy ze sceny. Za kulisami wszyscy byli pogodni i rozgadani. Tylko One Direction właśnie zniknęło za rogiem, bo na scenie widniał krótki reportaż z minionego tygodnia ich pracy. W nim każdy z nich był uśmiechnięty. KAŻDY. I znowu humor mi odszedł jak wody płodowe.
Nobody Knows. Zadziwiające, jak bardzo utożsamiałam się z samym tytułem, patrząc z ciepłą herbata z automatu w ręce, jak on śpiewa je przed tyloma zgromadzonymi ludźmi. Prędko się jednak otrząsnęłam i stojąca obok mnie Ewelajn spojrzała w moją stronę z lekkim zdziwieniem, kiedy odchodziłam.
Tej nocy spałam jak dziecko albo co najmniej niedźwiedź. Rankiem, w niedzielę, Ewelina usiłowała mnie rozśmieszać najróżniejszych sucharami na świecie, ale i to nie spowodowało, że wróciłam do poprzedniego stanu. Być może nie byłam już tak apatyczna jak wcześniej, ale wciąż zachowywałam się dość nietypowo, nawet jak na siebie. Zjadłam porządne śniadanie, dobry obiad, nawet zaczęłam ćwiczyć swoje mięśnie twarzy i uśmiechałam się, kilka razy roześmiałam się serdecznie z żartów Louisa (Ewelajna zdawała się trochę gniewać na mnie ze względu na to, że ona nie wydała mi się tak zabawna, ale ostatecznie rozchmurzyła się, najwyraźniej ciesząc się moim humorem) oraz szybkości pochłaniania jedzenia przez Nialla. Styles utopił kilka swoich loków w zupie, Zayn „grał” łyżką na głowie Liama i chłopcy mieli z niego ubaw. Wtedy odeszłam od stołu.
Zbliżała się dziewiętnasta, a ja siedziałam przed toaletką w charakteryzatorni, w której lustro otoczone było żarówkami i wpatrywałam się w zamyśleniu w swoje odbicie. Nie patrzyłam jednak na to, ile katorg kosmetycznych udało mi się uniknąć, ale niewidzącym wzrokiem świdrowałam wspomnienia, z refleksji kształtowałam zarysy planów działania, przefiltrowywałam siebie od środka i uporządkowywałam uczucia. Wybierałam te, które należało odrzucić i te, które należało rozwijać. Wiem, brzmi absurdalnie, bo uczucia są najbardziej niekontrolowaną częścią nas, ale jednocześnie nie widziałam innego wyjścia, żeby przywrócić sobie poprzednie samopoczucie. Kiedy techniczny wszedł do pokoju, by oznajmić wszystkim, że najwyższy czas zbierać się do wyjścia na scenę, serce zabiło mi szybciej. Nasza chwila prawdy, kolejna w ciągu ostatniego miesiąca.
W pomieszczeniu, w którym stały wrota zgromadzili się wszyscy uczestnicy. Powstał tłok jak w autobusie, kiedy jedziesz na ósmą do szkoły, gorzej nawet.
Nie ma gdzie ich zmieścić, zaraz się wszyscy zgniotą jak puszki po coli…
Przecież oni wchodzą po Restless, to weź ich tam ustaw, resztę wycofaj do tyłu, one idą trzecie…
Podniosłam głowę; pięciu chłoptasiów zostało wepchniętych tuż obok mnie, a ja poczułam, że mi pęknie obojczyk od ścisku. Pech chciał, że akurat Payne'a na mnie wcisnęli. Wolałam marszczyć całą twarz w stronę sufitu i powstrzymywać jęk bólu.
Pięć sekund później kogoś dalej odsunięto i z ulgą opuściłam ramiona. Włożyłam za to ręce do kieszeni spodni, uparcie wlepiając oczy w podłogę. Szara, kamienna posadzka ma sobie przecież tyle głębi artystycznej, że brak pomysłów na odczarowanie tylu metafor, jakie z sobą niesie. Serce waliło mi jak młotem, przygryzłam wargę. Patrzył w drugą stronę, wyginając stopy wewnętrzną stroną do góry. Now or never, Borejko.
Przepraszam.
Chociaż zaskoczona byłam duetem, nie zareagowałam w żaden sposób. Nie uniosłam brwi nawet brwi, jedynie uparcie zwróciłam się ku Ewelinie, która bardzo się stresowała. Ja czułam, że poziom strachu gwałtownie spada i nie przejmowałam się naszymi dalszymi losami. Ulga przemknęła przez moją twarz w widoczny sposób.
Po chwili poraził mnie ogrom światła, które wlało się nagle i niespodziewanie (a może to ja jestem głucha?) do pomieszczenia. Cher Lloyd, Matt Cardle, my. Przekroczyłam próg, wchodząc do świetlnego morza oklasków i okrzyków. Myślę, że w przyszłości producenci programu słono mi zapłacą za laryngologa.
Stanie i czekanie na werdykt trochę mnie jednak przestraszyło, bo adrenalina nagle wróciła i, co najgorsze, nie zamierzała prędko odchodzić.
Boisz się? ― usłyszałam przy swoim lewym uchu ledwo dosłyszalny szept, kiedy O'Leary nas zasłonił.
Uśmiechnęłam się, patrząc przed siebie, w czarną ścianę widzów. Tak, to jest to. TEN baryton.
Trochę ― przyznałam półgębkiem.
Starałam się jednak odrzucić rozpraszające myśli i skupić się na słowach Dermota, co nie było łatwe, ponieważ mnie ponadprzeciętnie irytował swoimi suchymi tekstami.
― …mam jednak dobrą wiadomość dla grup. Wszystkie są bezpieczne!
Wybuchła euforia (ZAYN, PLEASE, MARRY ME! I'LL BE THE BEST WIFE IN THE WORLD!, HARRY, YOU'RE SO DAMN SEXY, I WANT TO HAVE SEX WITH YOU, PLEEEEEAAAAASE, I'M SO HOT!), przy której członkowie wszystkich zespołów rzucili się sobie wzajemnie na szyje.

* * *

Sprawa miała się tak ― właśnie rozpoczęłyśmy swój TRZECI tydzień w X-Factorze z pompą i energią. Obmyśliłyśmy z Ewelajn nawet aranżację całego naszego występu ― ze strojami i klimatem włącznie. Choć wciąż nie mieściło się nam w głowach, że od dobrego miesiąca żyjemy w Wielkiej Brytanii ― co więcej! Robimy w niej karierę! Mogłam sobie tylko wyobrażać, jak moja mama świruje w domu, wykrzykując, że musi ze mną odwiedzić psychiatrę, bo to trzeba upaść na głowę, żeby pchać się do telewizji. Ja sama nie do końca wiedziałam, co mam czuć ― postanowiłam więc oddać się radości, zwyczajnie wykorzystywać każdą chwilę tak, by nie musieć cierpieć. W końcu… to miała być dobra zabawa, prawda?
Dzięki rozejmowi czułam się swobodniej i z radością wróciłam do formy. Systematyczność, sumienność, wytrwałość stały się wyznacznikami każdego dnia. Ćwiczenia, jedzenie, rozmowy z chłopakami. Szczerze powiedziawszy zaczynałam się do nich naprawdę przekonywać. W gruncie rzeczy znaliśmy się już szósty tydzień i wypadało ich polubić. Miałam pełne prawo sądzić, że oni odwzajemniają naszą sympatię, choć z pewnością nie powiedziałyby tego ich fanki, których rekordowa liczba rosła z minuty na minutę. Co gorsza, wyglądało na to, że ― póki co ― zbierali plebs. Kiedy tak je nazywałam, bardzo się oburzali, ale co ja mogę za to, że mówię, co myślę? Poza tym oni zawsze się odgryzali, że my gromadzimy wokół siebie samych antyfanów. Ale za to ze szlacheckim pochodzeniem, odpowiadałam.
Chcielibyśmy się nauczyć trochę polskiego ― oznajmił nam Styles, siedzący na moim łóżku.
Roześmiałam się głośno i najperfidniej, jak potrafiłam, ciągnąc przy tym początkowo jednego z miśków Haribo zębami za głowę. Ewelina zaśmiała się z kolei z mojej reakcji.
Ale zdajesz sobie sprawę, że to najtrudniejszy język na świecie? ― zapytałam, maltretując zębami kolejną zdobycz ― kwaśny i kolorowy żelek-listek. Przyznam, że było w tym coś nonszalanckiego.
No to co? Damy radę, jesteśmy One Direction! ― odparł radośnie Niall, grzejący zad na wiklinowym fotelu za nogami wozu Ewelajn (nowy nabytek; szwendanie się po piwnicach jest opłacalne).
Jasne, stary, w to nie wątpię, ale polski przerasta zdolności lingwistyczne nawet samych Polaków ― odparłam, wciąż żując kolejne żelki.
Ale proooosiiiimyyyyy! ― Louis zrobił oczy kota ze Shreka.
Nienawidzę cię, Tomlinson.
Potem zaczęło się od wypisania i przetłumaczenia osób gramatycznych, czasów i odmiany przez przypadki. Zgodnie z oczekiwaniami, niczego nie skumali. Jak sami stwierdzili, potrzebowali jedynie paru zwrotów. No wiesz, na wypadek koncertu, wyjaśnił mi Zayn, szczerząc się przy tym jak głupi do sera. Zapytałyśmy, o jakie zwroty konkretnie im chodzi i lista zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Uśmiechałam się ciągle złośliwie, bo oznaczało to powód do nabijania się z nich przez kolejne dwa milenia, jeśli nie więcej.
To który najpierw? ― spytałam, pochylona wraz zresztą nad kartką.
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia ponad naszymi głowami.
KOAMI WAZ!
Rozległ się huk, a potem żabi rechot. Tak, spadłam z łóżka ze śmiechu.
Wieeeem, wiem, oni równie dobrze mogliby się śmiać z naszego akcentu, ale… Koami waz? Ja nie mam żadnych waz! Ewelajn przyłączyła się do mnie po kilku sekundach, a chłopcy nie wydawali się aż tak rozbawieni. Jedynie Niall robił się czerwony jak dorodny pomidor, powstrzymując wybuch śmiechu. Styles zrobił urażoną minę pana i władcy świata, Liam z uśmieszkiem kręcił głową, Zayn usiłował przeliterować to, co powiedzieli, a Louis komentował, że wyglądamy obie jak dwa żuczki gnojowniki, które przewróciły się na pancerz i wierzgają bezradnie kończynami. Sorry, Gregory, to ty masz śmieszny akcent.
Kiedy wreszcie przywołałyśmy się do porządku codziennego (prowizorycznie tylko, bo z każdym spojrzeniem za plecami zaczynało się tłumienie chichotu), postanowiłyśmy im jednak pomóc. Niewiele to dało; jesteście wspaniali ― yesterday pianoli, dziękujemy za wspieranie ― dżekujemy za peranje, hej! Jesteśmy One Direction, to była niesamowita noc! ― poprzestawali na hej! Jetemi One Direction i oficjalnie spasowali.
Będziemy improwizować ― stwierdził beztrosko Lou.
Znowu zarechotałyśmy.
To niemożliwe. Poza tym Polacy też rozumieją angielski ― powiedziałam.
Ale wiesz, wtedy byliśmy bardziej jazzy ― rzekł Malik.
Pacnęłam go z otwartej w czoło. Siedział na podłodze, niemal pode mną (jak proponowałam obok, to stwierdził, że nie, bo mam za miękkie łóżko; Araber na ziarnku grochu się znalazł!).
Innego dnia, w czwartek bodaj, Ewelina zachciała się bardzo nauczyć grać na gitarze, załapać podstawy. Wyjęłam więc Johnny'ego Avocado i opisałam jej cały sprzęt. Najlepiej zacząć od tabulatur, więc zagrałam najpierw pokazowo My heart will go on, a później zaczęła się cała żmudna nauka ułożenia dłoni na gryfnie, dociskania strun, uderzania w nie… Tak zeszło nam całe popołudnie. Nauczyłam ją Sto lat i nic ponadto, bo później wtarabanili się chłopcy i Ewelajn nie miała ochoty się błaźnić przed nimi. Dla mnie sam fakt, że oni z nimi przebywają był dla nich ośmieszający. I pomyśleć, że gdyby nie jednorożec… Ach, to magiczne stworzenia, doprawdy!
Największy szok przyszło nam jednak przeżyć w piątek. Tego dnia przy śniadaniu oznajmiono nam, że my i kilka innych osób nie będziemy mieli zajęć. Podniosłam tylko brwi w lekkim zaskoczeniu, jedząc (mimo świadomości przykrych konsekwencji) owsiankę. Zastanawiając się, skąd ta nagła zmiana planów na dzień przed występem, skończyłyśmy jeść jako ostatnie. One Direction zrobili się marudni, bo ich to nie dotyczyło. Z braku innych zajęć usiadłyśmy w salonie telewizyjnym (teraz tak nieużywanym, odkąd braliśmy udział w torturach live). Właśnie cała ich ekipa stała pod schodami na piętro, sprawdzając, czy wzięli głowy, kiedy drzwi się otworzyły.
Przeszedł przez nie ochroniarz-bezkarkowiec, ale bardzo uśmiechnięty i uprzejmy. To, kogo zobaczyłam w przedsionku, omal nie zwaliło mnie z nóg. Nie, nie zwaliło. Przyprawiło resztę o rozdymający ból uszu.
AGA B.!
Byłam w stanie rzucić się jej na szyję, ale ona z tą swoją kamienną twarzą wyciągnęła rękę przed siebie, jasno dając do zrozumienia, że nie życzy sobie takich gestów. Drugą wskazała na drzwi, zachęcając tym samym do wejścia kolejne trzy osoby ― Ewę L., Julię Z. i… Patryka S.?! Chociaż ucieszył mnie widok trzech koleżanek, to przy nim zdębiałam. Styles mi wystarczy, żebym wylądowała w poprawczaku.
Co on tutaj robi? ― spytałam Agę bez ogródek, nie odrywając od niego wzroku.
Profesor S. uznała, że jako jeden z najlepszych uczniów z angielskiego w klasie też powinien jechać.
Brakowało mi twojej wnerwionej twarzyczki. ― Wyszczerzył się jeszcze, idiota.
Prychnęłam, usiłując przywrócić sobie uśmiech. Zapomniałam przy tym o Ewelajn, która wyręczyła mnie dawno w rozmowie i już wesoło paplała z Julią i Ewą (w czasie, gdy ja oglądałam szpetną facjatę S.).
― …a tak w sumie to skąd ta wizyta? ― zapytała Kubiak.
Rozejrzałam się. W domu było mnóstwo nowych przyjezdnych, którzy na sto procent nie zaliczali się do grona uczestników programu. Wszystkich witano z wielką radością.
Producenci zrobili wam niespodziankę, zapraszając na dwa dni kilka osób z rodziny lub przyjaciół ― odparła uśmiechnięta Agnieszka. ― Śpimy w hotelu kilka kilometrów stąd. Będziemy oglądać wasz jutrzejszy występ.
Zaprosiłyśmy ich salonu, który niemal pękał w szwach, więc zrobiłyśmy szybki odwrót do sypialni. Po drodze Ewelina pokazała lekko zamurowanym chłopakom język. S. ciągle mi się przyglądał, jakby nigdy przedtem nie widział mej zacnej mordy. To mnie irytowało bardziej niż dawne przerażone, obserwatorskie spojrzenia Payne'a. Chciałam być dlań bardzo złośliwa, ale zgodnie z przysięgą nie mogłam psuć sobie humoru, więc zwyczajnie ignorowałam jego głupawe uśmieszki, od których świerzbiły mnie ręce. Żeby chociaż tak raz, a porządnie…! Ulga na wieki.
Co to byli za goście? ― spytała L., wlewając sobie sok pomarańczowy do szklanki.
Ci na korytarzu? ― upewniłam się. ― One Direction, jedna z grup. Mieszkają za twoimi plecami.
Siedząca na łóżku Eweliny Ewa odwróciła się i rzuciła okiem na ścianę.
Ładni. Rozmawiacie ze sobą?
Czy rozmawiamy?! ― odezwała się znienacka Ewelajna. ― My sobą spędzamy cały czas wolny! To naprawdę fajni ludzie. Początek mieliśmy nie za ciekawy, ale teraz jest świetnie.
Załatw mi kilka numerów ― skinęła na mnie głową Ewa.
Po moim trupie ― odparłam, upiwszy łyk herbaty z kubka.
Ty na serio uważasz, że są przystojni? ― Patryk, siedzący na wiklinowym fotelu, który zwykle zajmował Niall, zwrócił głowę w kierunku L. z niemałym obrzydzeniem. ― Przecież to jest banda pedałów!
Pedał to ty sam jesteś! ― krzyknęła na niego Ewelina, trafiając żelkiem w centralny punkt jego czoła. ― Są fajni, nie znasz ich.
Wiesz, Ewelajn, S. się wydaje, że jest najprzystojniejszą istotą na ziemi, ale nie martw się ― po przyjeździe do domu kupię mu lustro.
Borejko! ― zawołał niemal groźnie.
Roześmiałam się perfidnie. Borejko ― S.: jeden-zero! Sorry, Gregory, jesteś cienki Bolek, to cierp…
Ty świnia jesteś.
A ty stary grzyb.
Bor…
S., ja doskonale pamiętam, jak mam na nazwisko, nie musisz mi tego przypominać co dwie sekundy.
No nie wiem, czytałem, że blondynki mają ograniczoną pamięć…
Nie czaruj nas, że ty czytać umiesz.
Wyobraź sobie, że skończyłem pierwszą klasę podstawówki.
O, seriously? A wygląda, jakbyś utknął w przedszkolu.
Niby czemu?
No wybacz, koleżko, ale jeżeli dla ciebie pingwiny zjadają orki, to albo jesteś walnięty, albo zbyt młody, żeby wiedzieć, co jest co.
Bo raz palnąłem jakąś głupotę, a ty zaraz… Ja przynajmniej wiem, że w naszym klimacie kaktusy ZAMARZŁYBY, nie ZWIĘDŁY…
I wypomina mi to koleś, który na pytanie Czy interesujesz się malarstwem? odpowiada: Nie, bardziej siłownią!
Towarzystwo parsknęło śmiechem. I wiecie, że my tak day by day? Naprawdę. Co dzień muszę go spławiać i gasić, bo ten cep ruski nie rozumie, że nie mam ochoty z nim rozmawiać ani że już mnie nie bawi. No i jak tutaj się nie nabawić nerwicy?!
Całe przedpołudnie spędziliśmy na gawędzeniu, wygłupach i opowieściach o tym, co działo się, gdy druga strona nie mogła tego widzieć. Wydano nam nawet prędzej obiad, żeby nie było ścisku, kiedy reszta wróci z zajęć. Dom był taki żywy, jak chyba jeszcze nigdy przedtem ― ciągle gdzieś ktoś biegał jak na sraczkę, śmiał się jak wieprz tuż przed wizytą w rzeźni i w ogóle to czuło się tak słitaśną atmosferę, że przeciętny cukrzyk dawno leżałby trupem na podłodze. Koło dwunastej, gdy odbył się obiad dla reszty, faceci tylko zerkali na nas z jadalni (otwarta na salon telewizyjny), ale nie mogli do nas później dołączyć ― mieli zajęcia z choreografem, a później z trenerem głosu, więc wciąż byliśmy sami. Pokazałyśmy naszym gościom wszystkie pomieszczenia, ucięliśmy wspólnie spacer po ogrodzie, lecz mimo to znów zajrzała do nas nuda.
Na zegarze właśnie wybiła siedemnasta i rozwaliliśmy się w drugim salonie. Wówczas do pomieszczenia wparowała ta banda dzikich szympansów, jak gdyby nigdy nic zajmując miejsca obok naszych znajomych.
Co tam? ― spytał wyszczerzony Niall, zdyszany jak i reszta.
Ewa, Julia, Aga i Patryk spojrzeli na mnie i Ewelajn bardzo zdziwieni. S. się zaśmiał perfidnie, gnój zasrany.
Więc to są ci wasi znajomi, tak? ― Jeszcze nawet wskazał na nich palcem!
Liam przewrócił oczami i pokręcił głową ze złości. Miał wielkie szczęście, że nie zrozumiał tego, co ta bezmózga ameba powiedziała.
Tak, S., i zaznaczam ci, że jeżeli zaczniesz ich obrażać, to pomachasz nam z księżyca ― warknęłam.
Znowu ten jego ułomny śmiech. Grr, Panie, skąd brać siły, żeby go nie zabić?
Czułam na sobie jego badawcze spojrzenie i gdyby nie strach przed konsekwencjami oraz pewne normy kulturowe, bez większego namysłu wetknęłabym mu łokieć w oko.
Liam poruszył się niespokojnie w fotelu.
Starałam się na nowo uśmiechnąć, ale więcej plastiku niż wówczas nigdy nie miałam na swojej twarzy. Cóż zrobić, ten kretyn wyprowadzał mnie z równowagi średnio pięć razy na dzień.
Hej ― przemówiłam po angielsku, przyznam, nieco speszona ― chłopcy, to moi znajomi: Aga. ― B. wyszczerzyła się, machając .― Ewa. ― Mruknęła coś w stylu hi. ― Julia. ― Jej czarujący uśmiech powinien był ich zabić. ― I… Patryk. ― Ten bubek zaśmiał się głupkowato, po czym, rechocząc jak żaba, rzucił hello. Chryste, jak ja go nienawidzę.
Zapadła cisza tak niezręczna, że prawie wydrążyła mi dziury w mózgu. Eweliny policzki zapłonęły jak pochodnie olimpijskie, ja zaś zapragnęłam ― chyba pierwszy raz od przyjazdu do domu uczestników ― znaleźć się w innym miejscu, gdzie pojęcie obciachu nie istnieje. I gdzie nie ma klasowych kretynów, których ma się ochotę zaszlachtować prędzej niż Stylesa.
Lubicie marchewki? ― spytał nagle zaciekawionym głosem Louis.
Jego koledzy z zespołu zrobili grupowego fejspalma, my zaś tylko się zaśmialiśmy. Najgłośniej oczywiście S., no bo jakże to ― zmarnować okazję do pokazania własnej głupoty? Nigdy w życiu!
W zasadzie, to tak ― odparła Julia. ― Zdrowsze od mięsa.
Niall zrobił wielkie oczy.
Nie jesz mięsa?!
Nie. ― Z twarzy koleżanki nie schodził uśmiech.
W ogóle?
W ogóle.
Nawet… nawet kurczaka? ― Horanowi najwyraźniej nie mieściło się w głowie, że ktoś może mieć dietę. Cóż, w jego przypadku zdziwienie jest czymś zrozumiałym. Człowiek-studnia bez dna zobowiązuje, ot co.
Nawet kurczaka.
Harry wywrócił oczami.
Niall, to się nazywa wegetarianizm…
Aaa, no tak, ci kamikadze…
Roześmialiśmy się w piątkę.
Po chwili jakoś wywiązała się całkiem przyjemna rozmowa, w której nie uczestniczyła tylko dwójka ludzi ― Lou i Aga B. W pewnym momencie dostrzegłam, że Tomlinson bardzo intensywnie skupia wzrok na mojej kumpeli, którą niesamowicie zainteresowała struktura wzoru własnych jeansów i z podpartą, pochyloną głową skubała je z niewidzialnych śmieci. Wiedziałam, że Czapka tego nie zostawi bez odzewu.
Dlaczego nic nie mówisz?
Wszyscy zamilkli, wpatrując się w wytrąconą z letargu Agnieszkę. Mrugała z lekkim zaskoczeniem oczami, prześwitującymi zza szkieł nerdowatych okularów. Wbrew pozorom, nie do końca były one jej dodatkiem do stroju. Nagle się zaśmiała.
Bo się wyłączyłam ― odparła z uśmiechem. ― Często tak robię.
Lou się do niej wyszczerzył. OEMDŻI, umarłam. On ma taki uśmiech, że nawet mnie się w głowie zakręciło, choć zwykle nie interesuję się wyglądem ludzi. Wnętrze bywa przeważnie bogatsze.
Opowiedz jakiegoś suchara, Aga ― poprosiła po polsku Ewa, obok której siedział Tomlinson.
Payne znów wywrócił z gniewem oczami.
Nie wiem… Po angielsku to trudniejsze…
No daaawaaaaj! ― zachęciła ją panna Z.
Zdaje się, że zaczęła jakiś kawał, ale nie wiem, czego dotyczył, bo S. dźgnął mnie łokciem w żebra, za co moja chęć masowego mordu wzrosła o pięćdziesiąt procent, co daje jakieś trzysta. Zatem co on tutaj jeszcze robił ― nie wiem. Ej, a znacie ten dowcip o Osamie? Nie? To wam opowiem:
Nieświadomy swego pasażera taksówkarz pyta:
Gdzie pana wysadzić: na rogu czy pod domem?
O to samo chciałem zapytać ― odpowiada Osama.
Wiem, leżycie i kwiczycie ze śmiechu. Ach, to moje poczucie humoru!
Wracając. Patryk cieszył się jak dziecko w piaskownicy z powodów bliżej mi nieznanych. Nachylił się do mojego ucha i wymruczał:
Ten z dziwnymi włosami ciągle tu spogląda.
Automatycznie spojrzałam na Liama, intensywnie wsłuchującego się w słowa Agnieszki. Zmarszczyłam brwi.
Czy ty się nażarłeś jakichś grzybków-halucynków? Z tego, co widzę, to nawet nas nie zauważa.
Zaśmiał się.
Przed chwilą patrzył, przysięgam. Ale z niego pedzio.
Z całej siły wcisnęłam mu łokieć w bok, a on musiał stłumić krzyk. Reszta zaśmiała się głośno z żartu koleżanki i natychmiast skupiliśmy się na wydarzeniach ogólnych.
Wiedziałam, żeby go nie zabierać ― westchnęła B. ― Karolajn przestała gadać!
Karolajn? ― zdziwił się Payne.
Czasem ją tak nazywamy ― wyjaśniła.
Ale wam nie wolno! ― odparłam, celując w nich palcem.
Wszczęli ogromny bunt, że dlaczego, że tak byłoby im łatwiej, i że w ogóle i w ogóle. Oni nie zachowywali się jak dzieci. Oni nimi zwyczajnie byli, tylko że wygląd posiadali nie ten. Za jakie grzechy, Panie? Nie to, że Cię obwiniam, ale… naprawdę bywają uciążliwi. I niezastąpieni zarazem.
Chłopcy zaczęli z S. rozmowę na temat piłki nożnej, więc po upływie kwadransa tak zmieniliśmy pozycje, że my, dziewczyny, zajęłyśmy jedną kanapę, a faceci drugą i dwa fotele. Jak się ten dekiel rozgadał o swoim West Ham United, to nabrałam ochoty, żeby go trzepnąć w łeb. Szczególnie, kiedy zaczął besztać moje Tottenham Hotspur, ooooj, pokusa przywalenia mu w zęby była silna. Znałam jednak swoją niestabilność emocjonalną oraz strach przed konsekwencjami, zatem rozsądnie przemilczałam sprawę, udając, że interesuje mnie rozmowa na temat nowej fryzury i potencjalnego homoseksualizmu profesor M. Prawdę mówiąc miałam nieodparte wrażenie, że S. wkroczył na temat Kogutów celowo, żeby zainicjować jakąś akcję z mojej strony. Jakże mi przykro, że się tak potwornie zawiódł! NIECH GINIE!
W pewnym momencie wyłączyłam się z naszej kobiecej pogawędki, wpatrując się bezmyślnie w conversy Liama. Conversy… Liama… Soczyście białe… Do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
Liam, pożyczyłbyś mi swoich dzisiejszych butów?
Kiedy padło to pytanie, faceci zamarli. A skoro oni, to dziewczęta też. Bosze, jak w tanim opowiadaniu onetowym z Mary Sue w roli głównej…
Jasne. ― Uśmiechnął się.
Ze zdziwieniem spostrzegłam, że obnaża swoje brązowe skarpetki z misiem Yogim na kostkach.
Ale… nie teraz! ― krzyknęłam. ― Chciałam na niedzielę, na ogłoszenie wyników!
Machnął ręką, zanim zdjął drugi trampek z nogi.
Proszę. ― Ustawił je pedantycznie równo na szklanym stoliku.
Serio nie musisz dziś. Weź, jak ty do pokoju dojdziesz?
Spoko, poradzę sobie, przecież to nie droga przez bagna. ― O jeżu, był tak miły, że o mały włos, a straciłabym gałki oczne.
Niepewnym, powolnym ruchem sięgnęłam po buty i ściągnęłam je ze stołu, kładąc na podłodze, między moimi stopami. S. znowu zaśmiał się jak walnięty w mózg. On serio… serio… Aż mi słów zabrakło, a niech go szlag!
Będziesz nosić JEGO buty?! ― wykrzyknął między śmiechem. Na szczęście, użył polszczyzny, inaczej urwałabym mu jądra.
Oooo nie, tym razem miarka się przebrała!
Tak, a jak się zaraz nie zamkniesz, to ci mogę nimi przyłożyć! ― warknęłam.
To kiepsko.
Bo?
Bo ja się nie zamierzam zamknąć.
To było jak błysk pioruna ― nim ktokolwiek zdążył się zorientować, Patryk przeskoczył oparcie kanapy, a ja, podążając za nim, nieudolnie zrobiłam to samo, dzierżąc biały trampek w ręce. O mało nie zaliczając gleby, ślepo pognałam do ogrodu, do którego właśnie w biegł. W skarpetach, a ja w bamboszach.
Ogólnie kondycję mam znośną; ze wszystkich dyscyplin lekkoatletycznych najbardziej trawię bieganie, zatem niełatwo było mnie zmęczyć. Ale jako że on wybierał się na AWF, to, niestety, po pięciu minutach intensywnej przebieżki w pantoflach domowych zrezygnowałam i olałam go, patrząc, jak gna przed siebie, nie zdając sobie sprawy z tego, że nikt nie siedzi mu już na ogonie.
Po powrocie do salonu wszyscy w nim obecni stali w drzwiach, czekając aż tłum do jadalni się przerzedzi. Dołączyłam do nich, chociaż nie zamierzałam nic jeść. Chciałam po prostu się położyć na łóżku, odetchnąć, wziąć kąpiel i gadać do nocy, zjadłszy przedtem kilogram pastylek melisy na uspokojenie. Przecież jutro sobota, c' nie? Trzeci tydzień z rzędu na imponującym w swych rozmiarach stresie. To się kiedyś na mnie odbije, mówię wam. Z żołądka zrobi mi się sucha papierowa torebka.
On jest twoim chłopakiem? ― padło pytanie z mojej lewicy.
Payne wyciągał szyję ponad tłum, stając na palcach. Nawet na mnie nie zerknął.
Myślałam, że go trzasnę.
Kim?!
No wiesz… ― Wreszcie zerknął w moją stronę. ― Kimś, kto cię lubi… way too much. ― Zdaje się, że on pomyślał, że nie rozumiem słowa boyfriend. I jeszcze czego.
Wiem, co to znaczy ― warknęłam. Dziś to normalnie jestem jak rasowy owczarek niemiecki albo doberman, przysięgam. ― Dziwię się tylko, że wziąłeś nas za parę.
Włożył ręce do kieszeni, przypatrując się swoim skarpetkom. Zabawnie podwinął palce u nóg, jak ja, kiedy widać moje stopy. W skarpetkach, oczywiście. Bez nich nigdzie się nie ruszam.
Patrzy na ciebie jakoś tak… sam nie wiem ― wymamrotał.
Bo jest głupi, Li, bo jest najnormalniej w świecie głupi ― odparłam.
Zmarszczył brwi, przyglądając się mojemu wyrazowi twarzy. Czy ja byłam czymś umorusana? Takie odniosłam wrażenie.
Nazwałaś mnie Li?
No to co z tego?
Otrząsnął się.
Wyszliśmy wreszcie i stanęliśmy pod schodami. Reszta wtarabaniła się na piętro, głośno rozmawiając. Zrobił krok na pierwszy stopień i powoli zaczęliśmy się snuć za nimi.
Bałem się tylko, że mnie okłamałaś ― mruknął.
Znowu ręce w kieszeniach, znowu głowa w przeciwną stronę. Grr.
Dałam mu kuksańca w bok.
A zęby swoje lubisz?!
Wyszczerzył się.
Owszem!
To raus do Jaskini, ale już! ― Palcem, wzorem gestapo, wskazywałam swój pokój.
Niestety, w drzwiach okazało się, że chłopcy są proszeni przez Savana Kotechę na dół i że to potrwa jakieś półtorej godziny, zatem do dwudziestej trzydzieści mieliśmy od nich święty spokój.
Odjazd gości z domu został zaplanowany na dwudziestą pierwszą. Do tego czasu One Direction nie zawitali do nas z powrotem ― pewnie byli tak zmęczeni, że aż strach pomyśleć, co ten facet z nimi wyprawiał. Ja zdążyłam się wykąpać; w tym czasie Ewelina zabawiała towarzystwo i odwrotnie. Wówczas Aga B. znacznie się otworzyła i włączyła naturalne dla siebie poczucie humoru, co niezmiernie mnie ucieszyło. Muszę przyznać, że w pierwszej klasie liceum bardzo mnie irytowała, ale… jaka ja musiałam być potwornie głupia! Teraz nie oddałabym jej za nic w świecie. Ani Ewy. Ani Julii. S. sprzedałabym Arabom za darmo, bez wielbłąda w zamian. Przecież to nie było warte nawet jego kopyta, a co dopiero całości. Może Zayn by kupił…? Oby nie! Jeszcze musiałabym go tutaj znosić po godzinach, a to na pewno zawiodłoby mnie do wariatkowa.
Przed zaśnięciem, koło dwudziestej drugiej, dostałam od Agnieszki smsa.
Fajni są. :D Szkoda, że po występie wracamy…
Był to pierwszy raz, kiedy świadomie tak bardzo zapragnęłam mieć więcej czasu.

* * *

Ranek jawił mi się jako istny rollercoaster. Chyba wzięłam dwa łyki wody na śniadanie, ale nie jestem pewna… Po domu plątało się tyle nieznajomych i znajomych twarzy, że prawie dostałam oczopląsu. Słowo daję, zaczynałam widzieć podwójnie. W studiu, za kulisami, czuwali przy nas nasi znajomi. One Direction nie omieszkali nas odwiedzić, kiedy czekałyśmy w charakteryzatorni na fryzjerki. Według mojego planu miałyśmy być bardzo retro (scenografię obmyśliła Ewelajna). Nancy Sinatra też była. Wszystko w tym dniu omówiłam z odpowiednimi osobami zaraz po przyjeździe. Amelię strasznie ucieszyła moja inicjatywa, tak że zaraz pobiegła do garderoby, żeby wyszperać odpowiednie kreacje. Niech tylko nie liczy, że od tego momentu stanę się trendsetterką. After my dead body.
Podczas oczekiwania graliśmy w skojarzenia. Pomysł by Aga B. & Louis Tomlinson. Pozdrawiam. Odpowiadaliśmy w kolejności: Lou, Agnieszka, Julia, Patryk, Ewa, Harry, Ewelina, Niall, Zayn, Liam i ja. Prezentowaliśmy poziom hardcore.
Tablica.
Kreda.
Śnieg.
Bałwan.
Patryk.
Rudawe włosy.
Ron Weasley.
J. K. Rowling.
Encyklopedia.
Geografia.
Koń.
Zapadła cisza i wszyscy nagle spojrzeli na tę znudzona, bawiącą się telefonem przy toaletce osóbkę, którą ― nieskromnie rzeknę ― byłam ja. Podniosłam na nich wzrok.
No CO?!
Dlaczego geografia kojarzy ci się z koniem? ― spytał zdziwiono-zniesmaczony Zayn.
Dlatego, że ogórek nie śpiewa ― odparł mu Lou. ― I nie pytaj się więcej, bo cię sprzedam za dwa wielbłądy. Jedziemy dalej! Wyścigi rydwanów!
Cezar…
I tak znów ciągnął się rząd haseł, aż padło rower z ust Liama.
Pies.
Niall roześmiał się głośno.
Czy ty masz w zestawie jakieś normalne odpowiedzi?
Zastanowiłam się chwilę.
Hmm ― mruknęłam. ― Dobre pytanie.
Wówczas zabawa się skończyła, bo nadeszły fryzjerki i ekipa musiała wyjść na korytarz. W oczekiwaniu na możliwość przebrania się obserwowaliśmy Agnieszkę, która nabierała obsługę, że jest ankieterką, pochodziła więc do każdego mówiąc: Dzień dobry, nazywam się Agnes Fonda, przeprowadzam ankietę społecznościową. Czy sprawdził/a pan/pani sprawność spłuczek we wszystkich ubikacjach? O dziwo, wiele osób potraktowało ją całkiem serio. Lou ze śmiechu omal się nie zsikał w spodnie. Kiedy wdałam się w dyskusję ze Stylesem na temat ostatniego treningu wokalnego z Yvie, S. ciągle stał obok, dźgając mnie w żebra i docinając głupio, ale konsekwentnie go ignorowałam. W końcu zadając się z idiotą schodzę do jego poziomu, prawda?
O szesnastej odwieziono gości do hotelu, a nam wszystkim pokazano własne garderoby. Byłam przeszczęśliwa, mogąc spędzić te kilka godzin z Eweliną. Miałam wrażenie, że nie rozmawiałyśmy od wieków. Tak prywatnie, tylko dla siebie. Rozmowy grupowe się nie liczą. One nie mają tego czegoś. Czułyśmy już mniejszy stres. Otuchy dodawał nam fakt, że na widowni będą nasi znajomi, choć mnie krępowało, że wśród nich musi być ON. Ewelajn kazała go zlać.
Amelia wciąż nie przychodziła z sukienkami. Z pokoju obok doszedł nas śmiech. U nas panowała chwilowa cisza.
Jestem ciekawa, z kim tak często pisze Harry ― oznajmiła Kubiak w lekkim zamyśleniu.
Uśmiechnęłam się gorzko.
To casanova. Pewnie nie doliczyłybyśmy się nawet za sto lat.
Wyglądała na zaskoczoną.
Skąd wiesz? Nie słyszałam z jego ust opowieści o dziewczynie.
Dobra, przyszedł ten okropny moment. Bleh, nigdy więcej żadnych szaf, przysięgam.
Westchnęłam.
Jak utknęłam w ich szafie to usłyszałam co nieco. Nieco za dużo. ― Przełknęłam z trudem ślinę, niby to zdrapując coś z paznokcia na kciuku. ― On cię porównał do swojej byłej.
Zamurowało ją jak nic.
Byłej?
Przytaknęłam głową.
Jednej z trzydziestu.
Choćbyśmy chciały, nie mogłybyśmy kontynuować tej rozmowy, jako że weszła nasza stylistka z dwoma kreacjami w ręce. Kiedy się przebierałyśmy, na twarzy Eweliny pojawiło się przygnębienie. Nie wiem, jak długo byłabym je w stanie znosić ― na szczęście szybko zniknęło. Po wyjściu na korytarz okazało się, że goście zostali skierowani na widownię zaraz po powrocie z hotelu. Dostali miejsca w pierwszym rzędzie. Wszyscy faceci mieli rozśpiewkę z Kotechą. Kilka minut później pani Burnett zaglądała do każdej żeńskiej garderoby, nawołując do rozgrzewki. Tego dnia odbyła się pierwsza dotychczasowej historii naszego udziału w programie próba generalna, jako że technicy wykryli epizodyczny brak synchronizacji podkładu z słuchawek, podkładu w studiu i odsłuchu wokalu. Ledwo zauważyłam machające do nas dziewczyny, kiedy stanęłam na scenie. O dziwo, nie czułam strachu, co mogło oznaczać tylko jedno ― uderzy ze zdwojoną siłą na kilka minut przed występem. Czułam senność, mimo że byłam wyspana. To było emocjonalne uśpienie.
Wiesz ― zagadnęła mnie Ewelina, gdy siedziałyśmy na zakulisowej kanapie. Do emisji pozostał kwadrans. ― Im więcej występuję, tym coraz mniej się boję.
Westchnęłam. Edward Cullen or something? Chociaż byłam na dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent przekonana o prawdziwości swoich domysłów, spytałam:
Dlaczego?
Nie odpowiedziała od razu; wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w miętą w dłoniach chusteczkę.
Bo… bo z każdym dniem przestaje mi zależeć na wygranej. Znaczy ― nigdy mi jakoś szczególnie na niej nie zależało, ale teraz wiem, że więcej nie będzie. Gdybyśmy… Gdybyśmy już dzisiaj zakończyły cały ten cyrk, po powrocie byłoby mi ciężko. ― Zamilkła na chwilę, uśmiechając się gorzko. ― To… najzwyczajniej w świecie głupie, ale…
Ten minutes!
― …tęskniłabym.
Tak bardzo pragnęłam, żeby program się już zaczął. Tylko nie to, myślałam, błagam, błagam! Przymknęłam oczy, przeklinając w duchu sama siebie za ciągnięcie Kubiak za język. To jeden z tych momentów, kiedy nienawidzę własnej psychiki, kiedy na kilka minut chciałabym być kimś innym.
Zrobiło się zamieszanie; do pokoju weszli wszyscy uczestnicy, gawędząc wesoło, wywołując tym przyjemny gwar. Patrząc w nieokreślony punkt na podłodze, ledwo dosłyszalnie szepnęłam:
Ja też.

* * *

Z mroku sceny wydobywały się pierwsze dźwięki gitary elektrycznej. Punktowy reflektor nie gwałtownie, a z łagodnym przejściem rozświetlił postać Eweliny, stojącej tak majestatycznie, z dystynkcją, w koncentracji, z mikrofonem przy ustach. Ubrana w suknię w gorsetem kolorze beżowym, od pasa zaś obcisłą i czarną z kilkoma fałdkami po obu stronach, przypominającymi kieszenie, zupełnie nie wyglądała jak Ewelina, którą znam. Długie, spadziste, brązowe loki spływały wzdłuż pleców. Jej głos wkradł się w pozorną ciszę niemal niepostrzeżenie, z właściwą sobie delikatnością.

I was five and he was six,
We rode on horses made of sticks,
He wore black and I wore white,
He would always win the fight,
Bang, bang
He shot me down, bang, bang,
I hit the ground, bang, bang,
That awful sound, bang, bang…

Zawiesiła głos, dając wybrzmieć ostatniej głosce, po czym zakończyła z wzbudzającym dreszcze, niskim głosem:

My baby shot me down…

Drugi reflektor rozbłysnął nagłym blaskiem, ukazując moją pogrążoną dotąd w mroku postać. Wsłuchana i skupiona na głosie koleżanki, zagrzmiałam znienacka, wchodząc gładko, niemal sekundę po niej, jak gdybym to wyliczyła:

Music played and people sang,
Just for me the church bells rang

Kilka riffów gitarowych dla przerwy, emocje osiadały, wyciszając mnie wewnętrznie. Melodia zwolniła.

Now he's gone, I don't know why
And 'till these days sometimes I cry,
He didn't even say goodbye,
He didn't even take the time
To lie

Gdy mój końcowy szept ucichł, Ewelina wróciła z refrenem, tak dziwnym, a tak swoiście pięknym zarazem.

Bang, bang ― my baby shot me down

Muzyka ucichła, rozległy się gorące oklaski. Uśmiechnęłyśmy się szeroko, kontrastując tym samym z minami, które miałyśmy jeszcze przed sekundą. Złapałyśmy się za ręce, drugą subtelnie trzymając za materiał sukni. Moja również była beżowa, ale z obowiązkowym dekoltem, przypominała trochę starogreckie szaty. Nie była gładka; ozdobiona została wieloma zakładkami i marszczeniami, szczególnie w pasie.
Z wyczekującymi w napięciu twarzami spojrzałyśmy w stronę stolika sędziowskiego. Jeżeli w tym momencie wydawałyśmy się komuś idealne, to po ujrzeniu Dannii Minogue sytuacja pewnie uległa zmianie. Posłała nam ciepły uśmiech, mimo to i tak nie puściłyśmy naszych dłoni. Musiałyśmy zostać, nie przyjmowałyśmy żadnej innej opcji do wiadomości.
Piękna inscenizacja, bardzo pomysłowa ― odezwała się jako pierwsza po bezsensownym klepaniu ozorem w wykonaniu Dermota O'Leary'ego. ― Słyszałam, że prawie w całości to twoja zasługa, Caroline. TO prawda?
Ten uśmiech nie uratuje cię przed śmiercią, więc oszczędź sobie mięśni twarzy. Dobrze, że nikt na sali nie czytał w myślach… Choć Patrickiem Janem bym nie pogardziła.*
Oprawę sceniczną wymyśliła Ewelina. ― A jednak czułam dumę. Ktoś mi wytłumaczy, z jakiego powodu? Bo to na pewno nie mogła być aranżacja występu.
A wasze głosy… Byłyście jak jedno ciało. Dla mnie idealnie.
Posypały się brawa i okrzyki. Zgadnijcie, kto najgłośniej nas dopingował? No przecież, że nie S.!
Wiecie, wydaje mi się, że z odcinka na odcinek wzrastacie ― rzekł Walsh. ― Nie chodzi mi, oczywiście, o wzrost, tylko o umiejętności. Mam nieodparte wrażenie, że wyjdziecie zaskakująco wysoko, o ile nie najwyżej. ― Głośna reakcja widowni. Pozytywna. ― Pewnie rozszerzacie skalę z Yvie, tak? ― Przytaknęłyśmy. ― To słychać. Jest coraz lepiej. Oby tak dalej.
Oklaski.
Louis, one zajdą wysoko, bo to ja jestem ich mentorem. ― Śmiech publiczności. ― Choć nie tylko dlatego. Muszę się zgodzić z moim poprzednikiem, jako że wyraźnie widać postępy w pracy. Wasza trenerka wokalna jest absolutną mistrzynią. Jest na sali Yvie Burnett? ― Rozejrzał się do tyłu.
Jest! ― odparłyśmy, wskazując dłońmi miejsce.
Wstała, widownia ją nagrodziła brawami, po czym usiadła na miejsce.
Jestem zachwycony waszym występem. Na pewno zasługujecie na finał. Po tym, jak dziś zaczarowałyście widownię ― to prawie pewne, że się tam znajdziecie. Keep up a good work.
To było nudne. ― Cheryl Cole odpowiedziało buczenie. ― Gdzie jakiś ruch, gdzie tancerze, choreografia? Omal nie zasnęłam. Wasze głosy ciągnęły się jak guma do żucia. Jestem na nie. Dla mnie powinnyście odpaść przy pierwszym odcinku.
Dziwię się, że nikt w nią niczym nie rzucił.
Zostałyśmy pożegnane oklaskami. W pokoju zakulisowym siedzieli chłopcy, którzy tego dnia wystąpili jako pierwsi (my ósme). Uśmiechnęłyśmy się do nich, ale nie zatrzymałyśmy na rozmowę. Od razu skierowałyśmy się do garderoby, w której zrzuciłyśmy swoje fantastyczne kreacje na rzecz jeansów i swetrów (tuptałam w białych conversach Liama). Wróciłyśmy jednak do poprzedniego pomieszczenia. Zaczęłyśmy pogawędkę z Rebeccą Ferguson i Cher Lloyd (tylko jej istnienie powstrzymywało mnie od ogólnego stwierdzenia, że wszystkie Cher to zdziry); w zasadzie one i Matt Cardle były jedyny osobami, poza Małpiszonami, z którymi rozmawiałyśmy jeszcze jako-tako. Prawie cała reszta uczestników to faceci. Są też cztery żyrafy, ale z nich lubimy się nabijać, nie można tego liczyć jako dialog.
Strasznie się boję, że w tym tygodniu odpadnę ― histeryzowała odrobinę Lloyd.
Dasz radę ― pocieszyła ją Ewelajn, posyłając przy tym swój najpiękniejszy uśmiech. ― Nie masz nikogo zdecydowanie przeciwnemu tobie w jury.
My jesteśmy w gorszym położeniu ― dodałam. ― Cole chce nas zbombardować wzrokiem jak Osama World Trade Center.
Dziewczyny się roześmiały.
Konwersacja nadal trwała, ale wyłączyłam się chwilowo; pokój był względnie zaludniony, raczej nie dało się narzekać na ścisk ani też na pustkę. Belle Amie pogrążyły się w dyskusji na temat lakierów do włosów z Katie Weissel; Mary Byrne i Matt Cardle właśnie dyskutowali o ostatnim krążku Elvisa Prestleya; Diva Fever, Aiden Grimshaw i One Direction opowiadali sobie o najgrubszych imprezach, na jakich byli (Liam milczał, ziewał i ogólnie się nudził… Bosze, jesteśmy momentami boleśnie podobni…); John Adeleye początkowo kręcił się bez celu, ale po chwili do nich dołączył.
Odeszłam na chwilę od swojego towarzystwa, żeby nalać sobie wody z dystrybutora do plastikowego kubeczka. Po upływie kilku sekund zjawił się obok mnie Zayn, uśmiechając się słodko. O, Arabowie, wy przeklęci, urodziwi ludzie… Idź sobie być ładnym gdzieś indziej, przemknęło mi przez myśl.
Hej, co wy na to, żeby po powrocie wpaść do nas na małe Banana Party? ― spytał, nachylając się do mojego ucha. Był tak wysoki, że czułam się przy nim jak karzeł… silniej niż zwykle.
Skrzywiłam się.
Banana Party? ― powtórzyłam z lekkim niesmakiem.
Malik roześmiał się perliście.
Pomysł Louisa ― odparł. ― Bo z całego tygodniowego zapasu jedzenia zostały nam wszystkim tylko banany.
Pokręciłam głową z uśmiechem, odstępując mu miejsce, kiedy kubek się napełnił.
Jeżeli będziemy się czuły na siłach, wpadniemy ― odrzekłam, po czym upiłam niewielki łyk wody, jakby była gorącą herbatą. ― Teraz mam mieszane uczucia, ale chyba słabnę z każdą minutą…
Przypatrywał mi się, jak piję, koncentrując wzrok na brzydkim, zniekształconym pierścionku na środkowym palcu mojej prawej dłoni. Potem przyjrzał się przegubowi lewej ― bransoletce z miniaturowymi portretami świętych, w tym samej Maryi. Właśnie chciał uczynić w tym kierunku jakąś uwagę, ale oboje poczuliśmy, że mamy mokro w butach i automatycznie spojrzeliśmy w dół. Mały czerwony dywanik, kompatybilny z kolorem kanapy, w połowie był ciemniejszy. A dystrybutor lał wodę, i lał, i lał… A w kubeczku dawno się nie mieściło… Zayn przeklął pod nosem i pobiegł po sprzątaczki.
Wyszłam z kałuży z nieprzyjemnym uczuciem Morza Bałtyckiego w trampkach. Krzywiłam się, przebierając palcami stóp. Stojący przy sofie One Direction roześmiali się głośno.
Żałuj, że nie widzisz swojej miny! ― wykrzyknął roześmiany Harry.
Westchnęłam. Wówczas okazało się, że samochody podjechały, więc wszyscy rzucili się do garderoby po płaszcze. Czułam ciężkość powiek, kiedy wsiadałam do czarnego vana producenckiego. Kiedy ruszyliśmy zdałam sobie sprawę z tego, że nie zdążyłam się pożegnać z dziewczynami, a S. sprzedać pożegnalnego kopa w dupę. Dopadła mnie charakterystyczna dla niektórych moich dni wieczorna łagodność, spowodowana zapewne zmęczeniem. Po kilku sekundach samochód zatrzymał się gwałtownie, a ja omal nie wpadłam na siedzącą naprzeciw Ewelinę. Drzwi się rozsunęły i zobaczyłyśmy pięć uśmiechniętych idiotycznie facjat. Nie, już nie byłam łagodna. Byłam żądna mordu, krwawego, na wielką skalę. Lou przycisnął mnie swoim cielskiem do szyby tak, że prawie napierałam na nią policzkiem. Liam chciał wybłagać, żeby zamienił się miejscami, ale Tomlinson zagroził mu swoim bicepsami, więc Payne się zamknął i usiadł na swym szacownym zadzie. Przy drugim oknie na naszej kanapie sardynkę udawał Niall. Ewelina siedziała jak księżna między Zaynem i Harrym, ledwo żyjąc z senności. Głowa bardzo jej się chwiała i po kilku pierwszych minutach opadła na ramię Stylesa. Gdyby nie moje położenie, rzuciłabym mu trampkiem w tę usatysfakcjonowaną twarz. Dziś mnie drażnił.
Po przyjeździe na miejsce zastaliśmy naszych (moich i Ewelajn) gości pod domem. Bałam się o swoje gałki oczne.
Co… co wy tutaj robicie? ― wymamrotałam.
Myślałaś, że wyjedziemy bez buzi-buzi na podróż? ― spytała Ewa, po czym się roześmiała.
Odwołali nam lot ― wyjaśniła Aga B. ― Wylatujemy dopiero o drugiej.
Powlekliśmy się do środka. Banana Party. Ja z niechęcią popatrzyłam na schody, a co dopiero na myśl całonocnych pogaduszkach… Newa. Y-y. Ja potrzebuję też kiedyś się wysypiać!
Czego tak dumasz? ― zagadnął Liam, który wszedł jako ostatni.
Stanął za mną, pewnie się uśmiechając. Tak, wiedziałam, że jest wesoły. Jego głos wówczas miękł. Na co dzień nie był twardy ― barytony zawsze pieszczą uszy ― ale jego barwa ulegała niewytłumaczalnemu wysłodzeniu.
Jęknęłam z jedną stopą na pierwszym stopniu, z ręką na poręczy i czole na ręce. Jak marudne, małe dziecko.
Nie mam siły wtarabanić się na górę…
Zmęczona? ― Znalazł się wreszcie obok z rękami w kieszeniach.
Przytaknęłam głową.
A co z Banana Party?
Wybacz, ale w tym stanie…
Nawet nie próbuj! Musisz wziąć gości i posiedzieć do późnej nocy, zajadając banany jak przeciętny goryl.
Jęknęłam jeszcze głośniej, po czym, w ramach protestu, usiadłam na schodach, podpierając brodę rękami. To niesamowite, co wysiłek robi z człowiekiem. Zamienia go w przebitą oponę samochodową.
No chodź.
Zaprzeczyłam gestem.
Chodź, bo cię zmuszę.
Brak odpowiedzi.
OK.
Zaszedł mnie od tyłu, łapiąc pod pachy, przykucnął i usadowił za głową, to jest na ramionach. Wystraszyłam się bardzo i akcie przerażenia zacisnęłam kurczowo palce rąk na włosach Liama, szarpiąc je nieświadomie z całych sił. A ja się zastanawiałam, cóż on tak wrzeszczy… Postawiliśmy na nogi cały dom. Ja byłam przekonana, że zaraz spadnę z mego „barana” i złamię sobie kręgosłup, on zaś zapewne modlił się, by po tej wątpliwej jakości „zabawie” została mu choć garstka szczeciny. Nie liczyłabym.
By mnie uspokoić ― paradoksalnie! ― podskoczył… RŻĄC! Zaczął się wydzierać, że to czas patatajania i nie należy się bać. Zaczęłam się śmiać na cały głos. Zalała mnie fala przeogromnego szczęścia. Nie dość, że poznałam szaloną stronę sztywnego jak po Petrificus Totalus Liama Payne'a, to jeszcze okazało się, że…
SIEDZĘ NA KONIU!
________________

* Patrick Jane to fikcyjna postać z serialu Mentalista

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz