poniedziałek, 23 lutego 2015

15. Kiedy powiem sobie "dość"

ŚWIĘTA, ŚWIĘTA, ŚWIĘTA!
Pierwsze dekoracje pojawiły się już w poniedziałek rano. Uradowały mnie swoją obecnością, kiedy schodziłam ze schodów na śniadanie. Nad ostatnim, najniższym stopniem zawieszono łańcuch ze sztucznej choinki, opleciony kolorowymi lampkami, które, naturalnie, miały zabłysnąć dopiero wtedy, kiedy się ściemni. W związku z własnym zachwytem, znacznie zwolniłam, więc niecierpliwy Payne mnie wyprzedził, a jako że jest wyższy ode mnie…
…zahaczył o to głową i zerwał ozdobę, zaplątując się w nią.
Jak mamę kocham, oni są jak niepełnosprytne dzieci, które ciągle wszystko niszczą. Łącznie z ludzką psychiką. Och, o tej już nawet nie wspomnę!
Za kanapami w salonie, jakby nieco z boku, przy ścianie, stała duża sztuczna choinka, ustrojona bardzo stylowo i gustownie, zapewne przez odpowiedniego specjalistę. Oprócz tego wszędzie wisiały łańcuchy jak ten nad schodami, a jadalnia była upstrzona dookoła lampkami w kształcie gwiazdek. Pachniało piernikami, cynamonem i goździkami, i od razu czułam się o dziesięć kilo lżejsza. Szkoda, że tak nie wyglądałam.
Nawet śniadanie było jakby bardziej sute: mogliśmy wybrać między jajecznicą, owsianką, tostami z dżemem lub Nutellą, naleśnikami z syropem klonowym, omletami… Wziąwszy wcześniej serię swoich tabletek na żołądek, pochłonęłam niemal każdą z tych opcji. Pierwsze trzy dlatego, że byłam głodna. Pozostałe z tego powodu, że nigdy w życiu ich nie jadłam. Napchana jak niedźwiedź w muzeum historii naturalnej, doczołgałam się do producenckiego vana.
Emocje rosły już od pierwszych minut ćwiczeń. Myślę, że Yvie Burnett wciąż pozostawała na nas nabzdyczona za nieprzytomność umysłową w zeszły czwartek, bo bez przerwy wydawała z siebie potworne wrzaski, jakby chcąc nas pobudzić, chociaż byłyśmy w pełni wypoczęte. Wywierała na nas także dodatkową presję, jakby sam fakt bycia w ścisłej trójce finałowej był mało przytłaczający. Wyżej, czyściej, dłużej, mocniej, bardziej emocjonalnie, poprawniej dykcyjnie, WYPROSTSUJ SIĘ!, nie zapominaj o przeponie. I tak przez bite trzy godziny.
Z wielką radością przyjęłam do wiadomości fakt, że oto nadciąga upragniony obiad! Jak zwykle, usiadłyśmy w otoczeniu naszych przyjaciół-patafianów, ale nie było to już tak ekscytujące jak dawniej. Stół świecił pustkami — oprócz nas został przecież jeszcze tylko Matt Cardle, którego skinieniem ręki zaprosiłam do naszego grona. W pewnym sensie zasmuciła mnie pustka nie tylko tego pomieszczenia, ale i całego domu. Przywykłam do gwaru, pisków, wrzasków, wybuchów śmiechu mnóstwa ludzi. Cieszyłam się, że mogłam urządzić imprezę w nieco większym gronie. Niewiele większym, ale jednak. Dla Eweliny samo przyjęcie było fantastyczne, choć może wydarzenia z następnego dnia nieco przyćmiły to zadowolenie. Również Konnie Huq, która zwykle zajmowała nam jakąś godzinę dziennie, tym razem niemal nie odstępowała nas na krok, a czujne oko kamery śledziło każdy nasz ruch. Z czasem nawet w salonie wypoczynkowym nie mogliśmy zaznać ani chwili spokoju, bo ekipa telewizyjna bez przerwy nas nagrywała. Potem kucharki, którym również nie dawano pracować w skupieniu, zbuntowały się i przegoniły ich wszystkich tak, że dostali zakaz przebywania w naszym domu dłużej niż dwie godziny dziennie.
W środę mieliśmy nieco wcześniejszą próbę generalną w studiu. Już musieliśmy wybrać trzy makijaże, trzy stroje i trzy fryzury — adekwatnie do trzech utworów, które planowaliśmy odśpiewać. Podczas gdy technicy poprawiali światło po pierwszym niby-występie Matta Cardle, orangutany zza mojej ściany wydurniały się w najlepsze, skacząc po stoliku sędziowskim, a także na brzegu sceny, gdzie udawali, że stoją przed wielomilionową publiką. Ja z Eweliną trzymałyśmy się grzecznie z boku, czekając na swoją kolej, i obserwowałyśmy z kpiącymi uśmieszkami poczynania naszych kolegów od nieprzespanych nocy.
…nie, nie w tym sensie.
— Patrz — zwróciłam się do Kubiak, dyskretnie wskazując palcem na chłoptasiów, jednocześnie nie odrywając od nich wzroku — zaraz któryś wywinie efektownego orła.
Nie musiałyśmy długo czekać na odzew.
Zayn Malik, w towarzystwie Louisa Tomlinsona oraz Nialla Horana, stał w rzędzie, dosłownie kilka centymetrów od brzegu sceny, z rękami wyrzuconymi w górę i palcami wskazującym i małym wystawionymi w powietrze, jakby właśnie otrzymywali aplauz od wielu fanów na wyśmienitym koncercie. (W tym zdaniu nieprawdziwe są tylko dwa stwierdzenia, powinno ono bowiem brzmieć: od hordy zdziczałych, napalonych fanek na kakofonicznym, jak zwykle, koncercie). W pewnym momencie Araber wydał z siebie przeraźliwy wrzask, prawie niepokojący, symbolizujący może jakieś zaburzenia aparatu mowy lub psychiczne, i krzycząc: PONIEŚCIE MNIE NA RĘKACH! — skoczył w dół.
Zapomniał jednak, że siedzenia są puste, a scena dość wysoka.
Chwilę później dało się słyszeć jęk połączony z usilnymi próbami niepłakania, co w efekcie brzmiało jak odgłosy godowe pawia.
Tak się zastanawiam… czy takim wróżkom dużo płacą? Jak myślicie?
Kiedy podbiegli do niego asystenci, rzecz wyglądała groźnie. Podeszłyśmy wolnym krokiem do grupy, zerkając w dół ze sceny. Dramatyczny opis wypadku oraz skali bólu nie przekonał jednak zebranych, ale nie chcąc ryzykować, zabrali Malika na oddział urazowy.
One Direction spojrzeli na nas z czymś w rodzaju zawstydzenia, a ja jedynie pokręciłam głową z lekkim uśmieszkiem. Barany. Czy Arabów nie uczą w tych ich arabskich szkołach oceniania odległości? Bomby z samolotów jakoś potrafią celnie zrzucić.
Zayn wrócił podczas naszego obiadu z zaleceniem nieopierania się na swojej stopie do końca dnia, co oznaczało, że miał wiele szczęścia, bo zwykle takie upadki kończą się złamaniem albo skręceniem. Żeby go pocieszyć, siedzieliśmy z nim całodobowo w głównym salonie, a na końcu pomogliśmy mu się przetransportować do sypialni.
Do późnej nocy znaleźliśmy sobie fantastyczne zajęcie — grę w scrabble. Lou i Styles bez przerwy tworzyli neologizmy, które niewiele znaczyły i na niewiele się zdawały. Ostatecznie, do granic możliwości poirytowani, wyrzuciliśmy ich z grona, dosłownie spychając roześmianych z łóżka.
— Jestem mistrzem w scrabble — oznajmił Payne z chytrym uśmieszkiem.
Zaśmiałam się nisko, głośno i bardzo ironicznie.
— Zobaczymy, na jak długo.
Mierzyliśmy się przez chwilę przebiegłym wzrokiem, by w tym samym czasie zapytać:
— Zakład?
— O co? — dopytałam.
— To, które przegra, idzie zrobić kakao drugiemu.
— Może być!
— Hej, a my?! — oburzyła się Ewelajn.
No tak, przecież oprócz nas grała także ona i Niall z Zaynem.
Payne machnął na nich ręką.
— I tak odpadniecie.
Kubiak spiorunowała go wzrokiem, kładąc ręce na biodra, ale on się tym nie przejął.
— W takim razie my też chcemy się założyć! — zbuntował się Horan. — Jak wygram, to mi wszyscy wisicie paczkę chipsów serowo-cebulowych. Jak Zayn wygra, to kupujecie mu walizkę z kosmetykami. — W odpowiedzi dostał porządnego, bolesnego kuksańca w bok, aż musiał się skulić i zaniemówił.
— A jak ja wygram… TO SPRZĄTACIE MOJE ŁÓZKO I NASZĄ ŁAZIENKĘ! — dorzuciła Ewelina.
Spojrzeliśmy na siebie z Payne’em porozumiewawczo, by odpowiedzieć chóralnie:
— Zgoda.
Zaczęliśmy grę od nowa. Słowa początkowo tworzyły się w ekspresowym tempie, ale na pewnym etapie potrzeba jednak czasu do namysłu. Zwłaszcza, jeśli gra się w piątkę w czteroosobową planszówkę. Malik trzymał wszystkie swoje litery w garści. Kiedy koncentrował się któryś z chłopaków, kątem oka spoglądałam na Ewelinę. Od czasu do czasu zerkała ukradkiem na wydurniających się na łóżku obok Stylesa i Tomlinsona. Wiem, że w głębi duszy była bardzo smutna i tylko z całych sił starała się tego nie okazywać. Podobnie jak ja byłam wściekła na Stylesa i z całych sił próbowałam go nie zabić przypadkiem na korytarzu albo utopić w misce rosołu podczas obiadu.
To byłaby śmierć godna tchórzliwego kurczaka.
Najpierw Horan, później Malik, następnie Kubiak…
— HAHAHAAHAHAAH, Borejko, ty dupo, spójrz, WYGRAŁEM! — Payne wstał z łóżka i zaczął odprawiać taniec radości, którego nie mogą oglądać oczy niewiernych1, ponieważ nie są one przystosowane do tak drastycznych widoków.
— A-a-ale… NO PAYNE, JEST PRZECIEŻ DWUDZIESTA TRZECIA!
Wydał jednak z siebie dźwięk podobny do omnomnomnomnom, ale bez otwierania paszczy, cmokając przy tym jak do buziaka. Nawet zbliżył te swoje szatańskie wargi, ale odruchowo odsunęłam głowę. Jeszcze by tego brakowało, żeby mnie ta owca pocałowała.
O FUJ!
Ale z drugiej strony… wtedy mogłabym dotknąć jego loczków i…
BOREJKO, PRZYWOŁUJĘ CIĘ DO PORZĄDKU!
Nie mając wyboru, musiałam się zwlec na dół po kubek ciepłego kakao. Przechodząc przez jadalnię, uśmiechnęłam się łobuzersko. Uważaj na to, czego sobie życzysz… Powiedzmy, że w trakcie przyrządzania napoju zadrżała mi ręka i do mieszanki wpadło kilka dodatkowych składników, ale udekorowałam pięknie całość piramidą z bitej śmietany i wiórkami czekolady. Wciąż uśmiechając się szatańsko, pognałam do pokoju No Direction.
Na mój widok twarz Payne’a rozpromieniła się i poczułam wstyd za to, co zrobiłam kilka minut wcześniej. A kiedy spostrzegł kunszt wykonania swojej nagrody… Powinnam się smażyć w piekle.
— Wow, Bored, wygląda świetnie! — zachwycał się, kiedy dostał kubek do rąk.
Uśmiechnęłam się niemrawo.
Małą łyżeczką z długą rękojeścią powoli pochłonął całą śmietanę, by koniec końców przystawić brzeg naczynia do ust. Wtedy zacisnęłam powieki, jakby ten ruch miał mi sprawić fizyczny ból. Chyba wiem, dlaczego nigdy nie byłam lubiana… Ciężko lubić kogoś, kogo celem nadrzędnym jest utrudnianie twojego życia.
Choć dawniej się tak nie zachowywałam. W podstawówce zawsze uchodziłam za cichą wodę — poza kolorem włosów, nie wyróżniałam się niczym na tle klasy. (Tak, tak, byłam jedyną blondynką). W gimnazjum, jak zdecydowana większość osób wrażliwych, przeżyłam prawdziwy koszmar. Byłam regularnie tępiona za umiłowanie do literatury, za szeroki wachlarz słownictwa, którego oni nie rozumieli, za miłość do teatru i śpiewu, za swoją zwyczajną odmienność. Dopiero liceum przyniosło ukojenie — może dlatego, że zapisałam się do klasy teatralnej (w której większość osób nie miała pojęcia o tym, że ma taki profil, ale ten szczegół jest nieistotny). Na dobre rozbrykałam się w drugiej klasie. Myślę, że to zasługa ćwiczeń aktorskich, które wymagają ustawicznego otwierania się. Otwierałam się na próbach i przenosiłam to do życia. To nieuniknione, skoro doświadczenia życiowe w sferze emocjonalnej musimy bez przerwy przenosić do ról.
Westchnęłam. Here comes my last day.
Liam wziął pierwszy łyk, przełknął go, po czym zaczął się raptownie krztusić. Oczywiście, jako że siedziałam najbliżej, natychmiast przybiegłam mu z pomocą — poklepałam go po plecach i podałam butelkę z wodą. Był cały czerwony na twarzy i pokasływał od czasu do czasu.
— BOREJKO!
Aż się skrzywiłam od tego wrzasku. Miałam gorzej przechlapane niż sobie to wyobrażałam.
— Przepraszam — wymamrotałam, przyglądając się palcom u swoich rąk. — To tylko pieprz, sól i kilka przypraw…
Reszcie zespołu bardzo spodobał się mój żart, ale Payne do końca spotkania, to jest do północy, wydawał się nabzdyczony.
Gdy wreszcie położyłyśmy się do łóżek, przed zgaszeniem świateł, Ewelina leżała, uśmiechając się nieznacznie do sufitu. Intuicyjnie przeczuwając jakąś głęboką jak brodzik refleksję, postanowiłam poczekać z wciśnięciem przełącznika kilka minut.
To jak to było z tą wróżką?
— Wiesz… — zaczęła tonem wskazującym na wyznanie. Zły znak. Nie jestem w tym najlepsza. — Przemyślałam tę całą kwestię z Harrym i oficjalnie mam go gdzieś.
Jasne, a te ukradkowe spojrzenia to Świętemu Mikołajowi posyłałaś, pomyślałam sobie.
— Słusznie — odparłam z pełną aprobatą. — Jedyne, na co ten gość zasłużył, to wpierdol.
Kubiak zaśmiała się serdecznie.
— Gasimy? — spytała.
— Gasimy — odpowiedziałam.
Pokój momentalnie pogrążył się w egipskich ciemnościach. Rozległo się tylko chóralne dobranoc i nic więcej się w nim nie działo aż do rana.

Kolejny dzień był czwartkiem — bardzo nerwowym czwartkiem. Choć emisję odcinka przesunięto z soboty na niedzielę ze względu na Wigilię, wszyscy zachowywali się tak, jakby odbywał się on jeszcze tego samego dnia…
— O matko, Karo, chyba zapomniałam słów wszystkich piosenek!
— Myślicie, że Kotecha nas utłucze?
— Ciebie na pewno, Niall, twój wieczny nieogar wszystkich nas kiedyś wpędzi do grobu.
— Stul pysk, Styles, bo twój popęd seksualny pogrzebie naszą karierę, zanim na dobre się ona zacznie.
— Hej! Koniec tematu, jedzcie obiad i skupcie się na tym, co nam zostało do oszlifowania, dobrze?
Podpierając policzek ręką, spojrzałam na nich leniwie znad miski mojej zupy ogórkowej. Tego dnia nie istniałyśmy dla One Direction. Nawet Liam, nawet opanowany Liam łaził cały w proszku, gotów wybuchnąć na każdego, kto podejmie jakąkolwiek próbę odciągnięcia jego chaotycznych, trwożliwych myśli. Jedynie Louis beztrosko smarował tost dżemem truskawkowym. Skąd wytrzasnął dżem i tost do obiadu — tego nie wiem.
— …a Yvie mówiła o twoich „podjazdach” i… HEJ! Borejko, ty w ogóle dziś kontaktujesz? Bo mam wrażenie, że masz to gdzieś.
O nie, nie miała pojęcia, jak mylne posiada wrażenia.
— Nie mam — odrzekłam lakonicznie.
— Więc?
— Więc pamiętam o „podjazdach” i nosie. Wszystko pamiętam. Choć na to nie wygląda, to też się przejmuję — zwróciłam się do niej z lekkim wyrzutem.
Wydawała się udobruchana, ale i lekko zmieszana, więc zdobyła się zaledwie na przytaknięcie głową. Chciałam dorzucić coś zabawnego i niezwiązanego z tematem, ale gdy tylko nabrałam powietrza w płuca, zagłuszyły mnie wrzaski ze strony One Direction.
A jak się wykłócali! Liam co rusz walił pięściami w stół, tak, że brzękały wszystkie sztućce i talerze, Louis przebijał się ponad tłum swoim donośnym głosem, Zayn wydawał się bliski wyprowadzenia prawego sierpowego wobec Harry’ego, a ten, jakby go nie zauważając, żywo gestykulował do Nialla.
— Hej! — krzyknęłam.
Gadał dziad do obrazu, a ten obraz — ani razu. Te stare przysłowia to jednak skarbnica mądrości.
— Hej! Matoły! — Posunęłam się do kopnięcia siedzącego naprzeciw mnie Liama, ale to także niczego nie zmieniło.
Z wszystkiego na świecie, najbardziej nienawidzę bycia ignorowaną, w związku z tym podeszłam do środka stołu, wskoczyłam na niego, wzięłam do rąk wazę z zupą, po czym nachyliłam się nad kącikiem niewiast, bo tak tylko można nazwać stałe miejsce No Direction przy stole.
Chrząknęłam znacząco.
Dotychczas pochyleni ku sobie, zwrócili ku mnie oczy. Payne ledwie powstrzymał gałki oczne przed wytoczeniem się z oczodołów.
— Bo-Bo-red, co ty robisz? — spytał, ledwie łapiąc oddech.
Za sobą usłyszałam chichot Matta Cardle.
— Jak zaraz nie przestaniecie się przegadywać jak przekupki na targu, to będziecie zlizywać z siebie nawzajem zupę ogórkową — warknęłam cicho.
Tomlinson i Horan zaczęli rechotać jak nienormalni (czyli w sumie bez różnicy), Styles uśmiechnął się pokrętnie, ale założył ręce na piersi i oparł plecami na krześle, a zaniepokojony Zayn spoglądał na Liama, który nie odrywał ode mnie przerażonego wzroku.
— Może… może zejdziesz? — zaproponował.
— W porządku — zgodziłam się, prostując. — ALE JESZCZE RAZ — dodałam podniesionym głosem, zwracając tym samym uwagę reszty, która zaczęła po staremu przyjaźnie gawędzić — usłyszę, że zaczynacie to swoje przedrzeźnianie, to łby wam pourywam u samej dupy.
Odłożywszy wazę, zeskoczyłam ze stołu i zniknęłam w salonie wypoczynkowym.
Czułam zmęczenie ustawicznym stresem i przerażenie tym dopiero nadchodzącym. Oto przede mnie malowała się perspektywa ostatniego występu w ramach brytyjskiego programu X-Factor, wersji, która zwycięzcę naprawdę wynosiła na wyżyny popularności. Polską wersję oglądają tylko Polacy. Wszystko, co brytyjskie albo amerykańskie, zna cały świat. No, ewentualnie rosyjskie, ale Rosjanie znani są wyłącznie ze swoich ekstremalnych zachowań i powodowania równie ekstremalnych sytuacji. Przez to wszystko ledwie czułam, że w sobotę miała być Wigilia. Poza tym tu, w Wielkiej Brytanii, obchodzi się ją zupełnie inaczej niż u nas. Wydaje mi się, że nie ma takiej atmosfery. Nie może zresztą istnieć pojęcie atmosfery świąt z dala od rodzinnego domu.
Rozłożona na kanapie, odpłynęłam myślami.
Z niepodobnym sobie rozrzewnieniem wspomniałam moment, w którym pierwszy raz stanęłam na x-factorowej scenie z Eweliną u boku. Wielki strach rozmył część wspomnień z początków, ale chwila wypowiedzenia trzech „tak” była czymś niesamowitym. Wówczas spotkałyśmy podenerwowanego Harry’ego, znerwicowany Zayn spytał mnie o godzinę, a Ewelajn zderzyła się z Niallem przy wyjściu. Później boot camp i Styles, Horan i Payne rozpłakani wybiegli z sali. Przesłuchania w domu jurorów i prawdopodobnie pierwsza nasza konfrontacja z One Direction w pełnym składzie. Przyjazd tu, do Hyver Hill, zgubiony łańcuszek, jednorożce, pierwszy występ na żywo… Zabawne, jak dziwnie plączą się czasem nasze losy, prawda? Rzeczownikiem rządzi przypadek, choć ja w przypadki nie wierzę. Tak musiało się stać. Musiałyśmy ich spotkać. Musiałyśmy ich poznać. Musiałyśmy się z nimi zaprzyjaźnić. A teraz będziemy musiały się z nimi rozstać.
Moje przemyślenia przerwały kroki Liama, który niemal bezszelestnie wślizgnął się do środka. Jak ninja. Natychmiast zwróciłam ku niemu oczy, a on przysiadł obok mnie. Zwinęłam nogi, opuszczając je na panele.
— Jak samopoczucie, Bored?
Zmarszczyłam oczy, jakby się krzywiąc, pomachałam głową na boki i odparłam:
— Bywało lepiej. — Spojrzałam w jego mlecznoczekoladowe tęczówki, które wlepione były we mnie z dziwnym blaskiem. Cóż, może się nawdychał marihuany albo ja ślepnę. — A twoje?
— Po dzisiejszej kłótni przy stole jesteśmy z chłopakami trochę milczący.
Zastanowiło mnie, ile czasu spędziłam na swoim dumaniu. Chciałam o to zapytać, ale uprzedziło mnie pytanie:
— Nad czym myślałaś, zanim przyszedłem? Wyglądałaś na bardzo zamyśloną.
Czując, że moje policzki pokrywa gorąco i chcąc odwrócić jego uwagę od tego, palnęłam:
— Nad tym, jakie obuwie noszą ninja.
Payne roześmiał się głośno, a do mnie dotarło, jaką głupotę uplotłam, więc dołączyłam do niego po chwili.
— I wymyśliłaś, jakie?
— No jak to jakie? — spojrzałam na niego, jakby był debilem. Należał do One Direction, więc poziom jego inteligencji nie mógł być wysoki, choć… bardzo możliwe, że wyłamywał się z tego schematu. BARDZO.
MNIEJSZA, CICHO, NIE PODJUDZAĆ!
— Kamasze! — dokończyłam, a on parsknął jeszcze głośniejszym śmiechem.
Ja wciąż rechotałam, ale on przestał i tylko z szerokim uśmiechem mi się przyglądał. Muszę przyznać, że jego loki wyglądały wówczas niezwykle apetycznie. I oczy też. I usta. I policzki. I nos. I szyja. I…
Nieważne.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały, choć ja chciałam uciec. Serce mi biło jak oszalałe, jakbym wypiła za dużo energy drinków, oddech przyspieszył, stał się płytki i nierówny. Krew zaczęła odpływać z moich placów u rąk i nóg, czułam, jak robi mi się coraz chłodniej, a ciało wpada w subtelne drżenia.
— Lubię, kiedy się śmiejesz.
Byłam kompletnie ugotowana.
I wtedy, kiedy zamilkłam, a niepewny uśmiech zniknął z mojej twarzy, kiedy czułam, że zaraz moje życie obróci się o sto osiemdziesiąt stopni, że zaraz stanie się coś wbrew i zgodnie z moją wolą, drzwi salonu szarpnęły z trzaskiem i wpadła przez nie Ewelina z wrzaskiem:
— BITWA NA ŚNIEŻKI!
Pociągnęła mnie za rękę, za nią wbiegła reszta zespołu, szarpiąc opierającego się Liama. Przecież ja jestem nieubrany!, krzyczał. Oni też nie byli, Payne. Na tym polegała specyfika tej bitwy — że odbywała się w cienkich ubraniach. Ale ten baran tego nie zrozumiał.
Skoro tylko poczułam chłód zimowego popołudnia, oberwałam kulką w łeb. Miejsce uderzenia pulsowało od bólu, skrzywiłam się, ale najprędzej jak mogłam, pozbierałam kupkę śniegu i posłałam ją w kierunku Stylesa, żeby mu oddać. Po kilku minutach bitwy złączyłyśmy siły z Ewelajn i rzucałam w nich, siedząc na jej barkach. Zbierałam śnieg z parapetów, a kiedy i tam go zabrakło, na nowo walczyłyśmy osobno, choć nadal w jednym zespole.
Payne bardzo się uparł tego dnia, ścigał mnie bowiem do upadłego. Dosłownie. Umykałam mu, ile sił w nogach, rozjeżdżając się co chwila w tych szatańskich bamboszach (on zresztą nie radził sobie wcale lepiej). Robiłam nieoczekiwane zwroty w przeciwnym kierunku, uniki wobec kul, ale wszystko to spełzało na niczym. W pewnym momencie zmęczenie zaczęło brać górę, lodowate powietrze kłuło płuca, palce u nóg drętwiały, wszystko było zmoczone do suchej nitki. Zajrzałam szybko przez ramię, ale prawie natychmiast w moim kierunku poszybował pocisk, więc musiałam się uchylić. Niestety, w wyniku chwilowego braku kontroli nad sytuacją z przodu…
…efektownie zderzyłam się z jakimś bałwanem, przy okazji wpadając w bamboszowy poślizg. Wylądowałam na zadku, figura rozpadła się w drobne kawałki, garnek spadł mi na głowę, a zaraz za nim marchewka.
Payne nie tracił czasu. Automatycznie mnie dopadł, podpierając ręce po obu stronach mojej głowy. Stał nade mną na czworakach i patrzył przebiegłym wzrokiem. Mając w pamięci sceny z salonu, nie mogłam się skoncentrować na niczym. Ani na tym, że pode mną jest śnieg, jutro będę chora, a dziś niezadowolona, ani na tym, że zaraz zostanę wysmarowana na twarzy. Skupiałam się tylko na tym, że patrzy mi teraz prosto w oczy i zastanawiałam się, czy też pamięta. Czy w związku z tym dostanę jakąś ulgę.
Nachylił się nad moim lewym uchem z chytrym uśmieszkiem, i szepnął:
— I co zrobisz teraz, panno Borejko?
Stwierdziwszy, że nie mam najmniejszych szans na żadne łagodniejsze traktowanie, z całej siły zamachnęłam się i uderzyłam z impetem prawym goleniem w jego — bardzo delikatne zapewne — krocze. Wrzasnąwszy, złapał się za bolesne miejsce, po czym padł na plecy, pojękując i nie zważając na to, że przygniata moje nogi. Wyswobodziłam je spod niego, po czym nachyliłam się nad nim i mruknęłam:
— Kopnę cię w jaja, panie Payne.
Zerknęłam do tyłu. Ewelajn i reszta bawili się w najlepsze, więc korzystając z okazji, uciekłam do domu od tylnej strony. Jak strzała, cała ociekająca wodą, pognałam do łazienki, w której szybko zrzuciłam ubrania, zablokowałam drzwi i wskoczyłam pod gorący prysznic. Dopiero wtedy zrozumiałam, że było mi o wiele zimniej niż myślałam.
Strumienie ciepłej wody oblewały przyjemnie moje nagie ciało, które pokryło się gęsią skórką. W głowie nadal hałasowały sceny sprzed chwili. To spojrzenie i szept. Bijące serce i mentalne spotkanie w salonie. I co zrobisz teraz, panno Borejko? Mój brutalny kop w krocze. Uśmiechnęłam się triumfalnie.
Całe szczęście, że nie jestem zakochana!
Po piętnastu minutach usłyszałam głośne rozmowy, które najwyraźniej zbliżały się do miejsca mojego pobytu i odruchowo zerknęłam na zamek w drzwiach. Najwyraźniej nasi przyjaciele nie zamierzali się myć i suszyć. Najgorszy jednak był ten moment, w którym uświadomiłam sobie, że z tego pośpiechu nie wzięłam ubrań. Owinąwszy się ręcznikiem, ostrożnie wyjęłam telefon z kieszeni spodni. Przecież muszę wyjść po rzeczy.
Powoli odblokowałam zamek i nacisnęłam klamkę. Drzwi kliknęły. Moim oczom ukazali się… One Direction. Niby nic, przecież zarówno ja, jak i wy, nie spodziewaliśmy się nikogo innego, ale sęk w tym, że oni wszyscy siedzieli w piżamach, czyści i pachnący, z mokrymi włosami. Nawet Ewelajn.
Chłopcy zareagowali niezwykle entuzjastycznie na widok mnie w ręczniku, a ja zamieniłam się w słup soli.
— Jak… jak wam wszystkim udało się wykąpać w kwadrans?
Spojrzeli na mnie jak na wariatkę (co oznaczało, że spojrzeli na mnie jak na co dzień) i te paskudne uśmieszki zboczeńców zniknęły z ich twarzy.
Kwadrans? — powtórzyła oniemiała Ewelina. — Ty tam siedziałaś godzinę!
Tak bardzo zamurowana nie byłam od bardzo dawna.
— Nic nie szkodzi — obudził się Styles, przywdziewając na powrót ten swój uśmiech erotomana. — Jak to mówią: Nieważne, że potwór, byleby miał otwór! Dajesz, malina!
Spiorunowałam tego zasranego patafiana wzrokiem tak, że prawie na pewno go zabiłam. Dosłownie t y l e mi zabrakło.
— Dawać to ty sobie możesz dupy na rogu, jak już przegracie z tym swoim zespolikiem od siedmiu boleści — warknęłam, zabierając bieliznę i piżamę.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi łazienki i na tym skończył się mój komentarz do tej sytuacji.

W sobotę obudził mnie wcześnie wybuch radości w mojej klatce piersiowej. Oto nadszedł dzień, który zawsze jest zaznaczony na czerwono na kalendarzu, dzień, którego nazwa zaczyna się na „w”, a kończy na „a”. Tak ulubiony przeze mnie i tak inaczej wyglądający w tym obcym, brytyjskim miejscu.
Gdy oderwałam głowę od poduszki, przechodząc w ten sposób do pozycji siedzącej, zrozumiałam, że tego wieczora będę zmuszona jeść jakieś paskudztwa typu pudding. Doszły mnie słuchy, że ani to wygląda, ani to smakuje. Moja radość nieco przygasła. Już wolałabym wcinać tego ościstego karpia, choć zazwyczaj jemy inną rybę w święta, niż jakąś papkowatą breję. Ugh.
W tę sobotę nas oszczędzono i pozwolono wstać o dowolnej godzinie. Zerknęłam na zegarek w komórce, który raził w niedobudzone oczy godziną dziewiątą pięćdziesiąt dwie, zatem nie miałam najmniejszych szans na ponowne zaśnięcie, chyba że położyłabym się o dziewiątej. Poza tym, poprzedniego dnia Ewelajn uznała, a ja się z nią zgodziłam, że wypadałoby pomóc Zoe i reszcie kucharek w przygotowywaniu wieczerzy. Wszyscy wiemy, że w ten dzień prace nad ostatnim posiłkiem trwają od samego rana aż do ostatniej minuty. Ponadto w ten sposób pojawiała się szansa na podkradnięcie kilku pierników, więc sami rozumiecie…
Półprzytomna, sięgnęłam za siebie, złapałam w rękę poduszkę i rzuciłam nią w swoją współlokatorkę.
— Kuuubiaaak, ty młocie, wstaawaaaaaaj…
Z jej strony doszły mnie jakieś mlaski i pomruki, ale nie wiem dokładnie o co chodziło. Nie przeszłam jeszcze kursu języka suahili. Sama nie mając wiele sił i chęci, by tego dnia opuścić łóżko, stoczyłam się z niego, po czym, grzejąc zad na podłodze, zaczęłam ją dźgać po kręgosłupie, powtarzając, że ma się skończyć lenić. Odrzuciła moją poduszkę od swojej twarzy, przewróciła się na plecy, ale źle wymierzyła odległość i wylądowała prosto na mnie, wymuszając tym samym pozycję leżącą.
— Aua. — Tylko tyle i AŻ tyle byłam w stanie powiedzieć.
Do łazienki chyba się doczołgałam, bo nie wyobrażam sobie, że mogłabym stać tego dnia na równych nogach przed wzięciem prysznica.
Ewelina poszła przywrócić do życia naszych najdroższych przyjaciół, co okazało się bułką z masłem, nie licząc inwektyw Stylesa pod jej adresem, sennych mamrotań Mamo, mam jeszcze chwilę Louisa, przypadkowego plaskacza od Nialla, pytania Czy już się teleportowaliśmy? Zayna (z szeroko otwartymi oczami dla odmiany), i wreszcie uniesionego do góry kciuka Liama, który tylko przewrócił się na drugi bok. Więc Ewelina dała koncert. O tak, fałszowana Whitney Houston i I will always love you z rana to zdecydowanie to, co tygryski lubią najbardziej. Głuche tygryski.
Po szybkim, chaotycznym i — ponownie — nerwowym śniadaniu zostaliśmy pędem przetransportowani do studia, w którym musiałyśmy z Ewelajn powtórzyć, co wybrałyśmy na występ, to jest w jakich sukienkach i makijażach się pokażemy (niestety, odmowa nie wchodziła w grę), lub ewentualnie dokonać jakichś zmian w tych zestawieniach. Później dwie godziny bezczynnie siedziałyśmy na fotelach widowni, czekając aż zakończy się próba techniczna, więc oglądałyśmy załączanie i ustawianie poszczególnych świateł (nawet one mają swój scenariusz, podobnie jak każdy kolejny odcinek; w gruncie rzeczy to kolejne widowisko teatralne…), skalowanie mikrofonów i głośników, próbę dźwiękową dla orkiestry. Po jakimś czasie weszły tancerki. My zostałyśmy poproszone na samym końcu i potraktowałam to jako zbawienie, ponieważ zdejmowało z nas przykrą konieczność oglądania flirtujących One Direction z grupą fanek, które otrzymały na ten dzień wejściówki na próbę.
Gdy wspinałam się małymi schodkami na scenę, zaobserwowałam kątem oka, że jakaś brunetka przystawia się do Payne’a i zapragnęłam, żeby ten dzień się już skończył. Również na twarzy Eweliny nie wykwitł uśmiech, gdy zauważyła szczerzącego się do cycatej blondie Stylesa. Ten to dopiero ma tupet! Najchętniej przerobiłabym go na tatar.
W drodze na środek sceny, chwilę po tym wydarzeniu, Ewelajna powiedziała:
— Liam się za tobą obejrzał.
Wszystko we mnie się zatrzymało.
Tylko spokojnie, tylko spokojnie… Szlag, ani trochę spokojnie.
— Na pewno ma zeza — odparłam.
Kubiak zaśmiała się serdecznie.
— Wygląda raczej tak, jakby mu było bardzo stresowało go to, że musi stać tam, gdzie stoi, gdy ty przeszłaś obok. No wiesz, stracił okazję.
Zrób z siebie idiotkę, ostatecznie to wychodzi ci najlepiej.
— Okazję do czego? Ja nie daję dupy za paczkę Orbitek.
Znowu się zaśmiała, a ja dodałam:
— Za dwie.
Z wszelkich sił usiłowałam nie podejmować tematu, choć pokusa wyżerała mi wnętrzności od środka. A zrobiło się jeszcze gorzej, kiedy ustawiliśmy się społem do wspólnego ukłonu, a Payne stanął obok mnie. Wtedy myśl, że Ewelina mogła mieć rację, kołatała mi w głowie z nachalną uporczywością.
— On je tylko zajmował rozmową. Przysięgam. Ma pewne plany na dzisiejszy wieczór.
Ten szept przeszył mnie na wskroś. Miałam bardzo, bardzo, BARDZO przerąbane. Dopiero po kilkunastu sekundach dotarło do mojej świadomości, że nie mam bladego pojęcia, o kim on bredzi.
— Ale kto?
— Styles — odparł. — Widziałem, jak mordowałaś go wzrokiem.
Prychnęłam z pogardą.
— Akurat. On i cycata blondi w ożywionej rozmowie w celu spławienia, PRZEPRASZAM, ZAPOMNIAŁAM SIĘ ZAŚMIAĆ, HA-HA-HA.
Skarcił mnie spojrzeniem. Wygląda na to, że tylko ja uważam go za nieczułego drania, który patrzy wyłącznie w dekolty i waginy. Cóż, z powietrza się to nie wzięło. Wystarczające dużo usłyszałam, siedząc w ich śmierdzącej starymi skarpetkami Zayna szafie, żeby teraz uważać, że to uczuciowe stworzenie, dla którego czyjeś dobro jest na pierwszym miejscu. Pff.
Jego wzrok jednak był na tyle świdrujący, że musiałam przestać. Skapitulowałam i podniosłam dłonie w geście poddania.
— Dobra, załóżmy, że masz rację — przyznałam. — Co w związku z tym?
Uśmiechnął się pod nosem, błądząc oczami po podłodze.
— Zobaczysz — odparł tajemniczo. — Wiem, że jesteś dobrą obserwatorką, więc obserwuj dziś podczas kolacji.
Nie pozostało mi nic innego, jak zrobić według jego słów. Poczułam jednak ochotę, żeby gadać, tak po prostu, o głupotach, więc ciągnęłam:
— Kurczę, kompletnie nie mam pojęcia, co na nią założyć.
Nie wiedziałam, czy perspektywa rozmowy będzie odpowiadać Payne’owi, ale najwyraźniej mu się spodobała, bo — bez sztucznych uprzejmości — kontynuował temat:
— Zawsze możesz przyjść nago. Ja się nie obrażę.
Dźgnęłam do lekko łokciem w żebra, śmiejąc się serdecznie.
— Zaufaj mi, straciłbyś tylko wzrok…
— Albo dziewictwo, opcji jest kilka.
— Nie wyobrażaj sobie za wiele, bo może ci jeszcze lanca stanie.
— Co ty możesz wiedzieć o mojej lancy? Dla twojej informacji: dziś jest spokojna.
— Rozumiem, że przed próbą miałeś długą pogawędkę z przyjacielem? A może go nawet głaskałeś?
Payne zaczął się głośno śmiać. Byliśmy już w drodze do szatni, wracaliśmy do domu.
— Nie wiedziałem, że jesteś taka… perwersyjna.
Spojrzałam na niego tajemniczo przez ramię, kładąc zalotnie rękę na biodro.
— Mało o mnie wiesz.
O Boże, święta mi nie służą.

Koło piątej dom powoli się wyciszał. Planowana kolacja miała się odbyć o szóstej, dlatego już godzinę prędzej panikowałyśmy w naszym pokoju. Z braku innych pomysłów, odszukałam czarną sukienkę z baskinką, opinającą moje nogi i tyłek jedną warstwą materiału, a drugą, luźną, tuszującą mój potworny brzuch. Góra była koronkowa, a ja dopięłam sobie czarny kwiatek przy prawej piersi. Do tego czarne szpilki, jakiś niedbały kok i byłam gotowa.
Ewelina zupełnie mnie zaskoczyła. Po pierwsze nie spostrzegłam, kiedy urosły jej tak bardzo te brązowe włosy, które w tamtym momencie sięgały jej prawie końca pleców. Dwa kosmyki, po jednym z każdej strony, upięła małą klamrą z tyłu głowy, resztę lekko zakręcając, ale puszczając wolno. Po drugie zostałam zdruzgotana jej strojem. Miała na sobie długą, acz zwiewną sukienkę w kolorze pudrowego różu, z gorsetem, który miał wcięcie między piersiami, tak że było widać jej skórę, a obydwie były rozdzielone. Do tego lekki, mistrzowski makijaż, białe szpilki, skromna biżuteria i… OMG, CHYBA ZOSTANĘ LESBIJKĄ!
— Skąd… ty… masz… tę… kieckę? — wydusiłam pod ogromnym wrażeniem.
— Cśśś! — szepnęła, kładąc palec na ustach. — Zakosiłam dziś po próbie z garderoby. Trochę się wygniotła, więc uprasowałam. Nie do końca mi wyszło, ale…
— KOBIETO, PRZECIEŻ TY WYGLĄDASZ BOSKO!
Wyszczerzyła się najszerzej jak mogła i to z pewnością było jej podziękowanie, którego z emocji nie mogła wypowiedzieć. Przy niej wypadałam bardzo, bardzo blado. Wzięłyśmy do rąk nasze kopertówki i harmonijnym skinieniem głowy postanowiłyśmy wyjść.
Pozwoliłam sobie iść przodem, żeby Ewelina mogła zrobić większe wrażenie. Wszyscy czekali już tylko na nas.
Powolnym, majestatycznym krokiem zeszłam ze schodów, od razu skręcając w lewo, a dzięki otwartemu połączeniu salonu i jadalni, było mnie od razu widać. One Direction wyciągali i wykręcali głowy w naszym kierunku. Matt Cardle, który siedział w dobrym miejscu, tylko się uśmiechał na mój widok. Z pewnością szału nie było. Spokojnie zmierzałam w kierunku naszego stałego miejsca, mojego i Eweliny, a ona w tym czasie zeszła.
Zaobserwowałam tylko, jak Stylesowi opada szczęka, a całej reszcie oczu urastają do rozmiarów spodków z filiżanek. W półmroku salonu Kubiak wyglądała jak objawienie, podnosiła subtelnie suknię, by się w nią nie zaplątać, pochylała lekko głowę z uśmiechem, jakby obawiała się odważnie spojrzeć w oczy domowników. Jej policzki pokryły się szkarłatem, ale z gracją zajęła krzesło obok mnie.
Tego wieczoru siedziały z nami także kucharki — te, które zostały, żeby nas wykarmić. Było ich może pięć, ale i tak wielka szkoda, że nie mogły iść do domu przed dwudziestą…
— Pięknie wyglądasz.
Zamurowało mnie, kiedy zdałam sobie, kto wypowiedział te słowa i do kogo. Gdy zerknęłam w bok, okazało się, że Harry Styles przygląda się z jakimś półświadomym uśmiechem Ewelinie, skupiając wzrok tylko i wyłącznie na niej. A ona, dając mylne wrażenie zupełnie niespeszonej, nakładała sobie potrawy na talerz. Jego głos był miękki, łagodny, i — co najbardziej przerażające — szczery. Spojrzałam na Liama, który subtelnie pokazał mi skinieniem głowy: A nie mówiłem? Miał rację, skubany.
— Dziękuję.
Tak naprawdę nie mam pojęcia, jakim cudem powstrzymała wykwit czerwieni na policzkach, ale z pewnością przyszło jej to z wielkim trudem.
Potem rozwinęła się pogodna pogawędka, która odprężyła wszystkich zebranych. Pierwszy raz od początku tygodnia swobodnie żartowaliśmy i opowiadaliśmy sobie zabawne historie z życia, a także wymienialiśmy się żartobliwymi przypuszczeniami i wizjami jutrzejszego dnia. Staraliśmy się jednak na nim nie skupiać, bo mimowolnie spadał nastrój, a przecież chodziło o coś zupełnie odwrotnego.
W pewnym momencie wstałam jednocześnie z Payne’em po półmisek z ziemniakami, który stał trochę daleko, a on, korzystając z faktu, że się nachyliłam, by sięgnąć, wymruczał mi do ucha:
— Ty też wcale niczego sobie. Masz fajne nogi.
— Łydy jak Usain Bolt.
Gdy siadaliśmy na miejsca, przewrócił oczami, kręcąc lekko głową.
Wow. Mam fajne nogi i jestem niczego sobie. To chyba najlepszy prezent gwiazdkowy, jaki dostałam. A na te święta, póki co, nie dostałam nic, bo postanowiliśmy, że w ferworze walki z utworami i próbami nie znajdziemy czasu na wyjście z domu i kupno czegokolwiek. Poza tym — wyobraźcie sobie, ile pieniędzy musielibyśmy wydać, żeby każdego sprawiedliwie obdarować!
Po przepysznej kolacji Liam nagle wstał od stołu i bez słowa poszedł na górę. Zmartwiłam się, że może uraził go mój żart, opowiedziany przed chwilą, ale w sumie co obraźliwego jest w żarcie o Osamie Bin Ladenie? Oprócz samego Bin Ladena, który mógłby się jednak odrobinę pogniewać. Tak czy owak, przez chwilę też zastanowiłam się, jak doszło do tego, że Payne obdarzył mnie komplementem i skąd ta rozmowa w studiu? Nie przypominam sobie, żeby level naszej znajomości w jakikolwiek sposób podskoczył, a tu okazuje się, że tak się stało, a ja ciągle expię.
Payne wrócił, ale nie sam. Z gitarą. No tak! Bo co innego miałoby się robić w domu pełnym wokalistów, jeśli nie śpiewać i grać? Tak rzadko słychać u nas śpiew, tak rzadko zwyczajnie cieszymy się naszymi umiejętnościami — mniejszymi bądź większymi, ale jednak. W głowach tylko walka i walka, i walka, a nikt nie poprosił nigdy o to, żebyśmy tak po prostu sobie pośpiewali, dla radości, nie dla zadowolenia widowni i jurorów, nie dla głosów ani ilości wyświetleń na Youtube.
Boże, kiedy ja się zrobiłam tak boleśnie sentymentalna? Jestem prawie pewna, że podmienili mi tabletki na żołądek na psychotropy. W zasadzie smutne, że zadziałały…
Widok Payne’a wywołał u wszystkich westchnienie zachwytu. Wziął krzesło z jadalni i przeniósł je do salonu. Zaczął łagodnie trącać palcami struny, a ja natychmiast rozpoznałam piosenkę. Trochę się zdziwiłam, bo spodziewałam się kolęd, a tu coś zupełnie innego. Ale to je One Direction, tego nie pomalujesz.
Wszyscy zaczęli przesuwać meble, żeby zrobić miejsce pośrodku pokoju. Gdy przechodziłam obok Eweliny, stał przed nią Harry i spytał: Mogę prosić do tańca?
A to podstępna łachudra! A to śmierdzący drań! Ale, ale, przecież Ewelina nie ugnie się przed byle uśmieszkiem Stylesa, jest na niego wściekła, bo zachował się jak typowy dupek, godzien jedynie przemiału przez kombajn niczego więcej… Prawda?
W odpowiedni jednak Kubiak uśmiechnęła się czarująco i odparła:
— Oczywiście.
Straciłam wiarę w ludzi. I w siebie też.
[ Extreme — More than words]

Podeszłam do Payne’a, który rozpoczął takimi słowami:

Saying I love you is not the words I want to hear from you
It’s not that I want you
Not to say but if you only knew

I wtedy się włączyłam, tak że śpiewaliśmy razem:

How easy
It would be to show me how you feel
It’s all you have to do to make it real
Then you wouldn’t have to say
That you love me
Cause I’d already know

Patrzyliśmy na łagodnie kołyszące się pary: Harry’ego i Ewelinę, Nialla i Zoe oraz Zayna, Louisa i Matta z pozostałymi kucharkami. Wyglądali tak uroczo w ciemnawym, klimatycznie oświetlonym salonie, poruszali się do rytmu tej piosenki, która była jedną z moich ulubionych.
Gdy śpiewaliśmy drugą zwrotkę, naprzemiennie zabierałam głos ja, razem i on. Dlatego kiedy nastąpiło

More than words to show you feel
That your love for me is real

spojrzeliśmy na siebie z uśmiechem, ciesząc się z tego, że udało nam się zadowolić resztę i wytworzyć taką oryginalną atmosferę swoistego „tańca przyjaźni”.
W momencie przejścia zerknęłam na Nialla, którego opuścił dobry nastrój i tylko wykręcał głowę w jakimś kierunku, jakby wodząc za kimś wzrokiem. Zmarszczyłam brwi, by zlokalizować źródło jego niepokoju, ale wtedy Ewelina zaśmiała się głośniej niż zwykle, a twarz Horana jeszcze bardziej spochmurniała.
Wtedy do mnie dotarło. Dotarła do mnie okrutna prawda.
Kubiak oddała serce niewłaściwemu człowiekowi, który nie był godny nawet tego, żeby opluła jego szpetną mordę. Po tym wszystkim, co zrobił — niby jedna rzecz, pocałował inną dzień po tym, jak chciał pocałować ją — nie powinien był robić nic innego, jak dożywotnio pucować jej buty.
Od tej pory już doskonale wiedziałam, że nienawidzę Stylesa o wiele bardziej, niż powinnam, i nigdy nie zasłuży on nawet na to, bym go tolerowała. Ten zasrany koczkodan budził we mnie pierwotne instynkty, nakazujące zabić każdego, kto ośmieli się stanowić zagrożenie dla mnie lub kogoś z plemienia.
Zwróciłam oczy ostatni raz ku Niallowi, który z rezygnacją usiadł na jednej z kanap. Chciałam go pocieszyć, ale nie byłam w tym najlepsza, więc tylko patrzyłam na niego ze współczuciem, choć on mnie nie zauważał, skupiony na piorunowaniu wzrokiem Stylesa. Nie tańczył już więcej, choć graliśmy jeszcze kilka piosenek, aż w końcu zaproponował, że to on będzie grał, żebyśmy mogli wejść na parkiet.
— Mogę prosić do tańca? — zapytał Payne, susząc kły jak niemądry.
— Stracisz stopy — odparłam rzeczowym tonem.
— Nie są potrzebne do śpiewania, więc moja kariera nie ucierpi. — Nie przestawał się głupkowato szczerzyć.
— Tylko ten jeden raz, Payne!
— Tylko ten jeden raz — przytaknął, choć było w tym coś nieszczerego.
Spodziewałam się, że nie dostaniemy raczej niczego energicznego, ale tego, że Niall spojrzy porozumiewawczo na Łyżkę, podejrzewać już nie mogłam.
Natychmiast do moich uszu napłynęło Give me love od Eda Sheerana i niemal dostałam zawału. To już wolałabym szaleć, serio… Musiałam się jednak bujać przy łagodnym, choć smutnym kawałku, który Niall świetnie wykonał. W życiu bym się po nim tego nie spodziewała. Cóż, życie dało mu inspirację.

Give a little time to me
Or burn this out
We’ll play hide and seek
To turn this ‘round
All I want is the taste that your lips allow
My, my, my, my, oh, give love

Payne zaśmiał się z tego, co zanucił, a w zasadzie co powtórzył, poruszając jedynie ustami, a ja poszłam w jego ślady. Zaczęliśmy się wygłupiać, gdy Horan wykrzykiwał: Love me! Give me love!, udając niby pełen emocji i szału namiętności taniec, w rzeczywistości jedynie rozbawiając pozostałych.
Dobrze jest się z nimi kumplować.
Po tym utworze wszyscy jednogłośnie stwierdziliśmy, że pora iść spać, jeśli jutro chcemy dobrze wypaść w finale. W teatralny sposób, niskim ukłonem, podziękowaliśmy sobie z Payne’em za taniec, a Niall oznajmił mu, że weźmie sam gitarę. Kiedy jednak widział, jak Styles wnosi śpiącą Ewelinę po schodach na piętro, coś ścisnęło moje serce. Chciałam go przytulić, ale to przecież ja, nie mogłam więc tego zrobić.

When he opens his arms and holds you close tonight
It just won’t feel right
Cause I can love you more than this, yeah
When he lays you down I might just die inside
It just don’t feel right
Cause I can love you more than this

Powinnam pisać piosenki, zdecydowanie.

Następnego dnia wstałam już o piątej, świecąc oczami po suficie jak latarką. Serce mi biło z zawrotną prędkością i nie potrafiłam poluzować swoich mięśni — trwały w permanentnym napięciu, jakby oczekując na niespodziewany atak, mogący nastąpić w dowolnej chwili. Jak długo żyję, a to już osiemnaście lat, nie sądziłam, że kiedykolwiek nadejdzie taki moment w moim życiu. Że będę w nerwach oczekiwać finału programu X-Factor.
Przypomniałam sobie dzień, w którym się pakowałyśmy z Kubiak, by wyjechać do jej ciotki w ramach projektu z angielskiego. Byłyśmy wtedy tak błogo nieświadome tego, co nas czeka. A może to moja wina? W gruncie rzeczy to mnie zachciało się śpiewać tamtego dnia, gdy miałyśmy obejrzeć Wembley. I co? No i n i c o, bo koniec końców wyszło na to, że w sumie nie ma źle. Prócz wielkiej nerwówki nic się nie dzieje.
Nie łudząc się, że jeszcze uda mi się zasnąć, wyszłam z łóżka i automatycznie dopadłam prysznic.
Gdy ciepła woda zaczęła nawilżać moje ciało, przyszła mi do głowy straszna, potworna myśl. Sprawiła, że na kilka minut znieruchomiałam, że nagle bardzo zachciałam wrócić do tamtego dnia, w którym przybyłyśmy na Wembley, a ja zdecydowałam się pójść na całość. Tak, wtedy byłoby łatwiej. Byłoby tak, jak gdyby nigdy nie istnieli.
Nie wiemy, kto wygra, nikt tego nie wie (taką przynajmniej mamy nadzieję). Ale jedno jest pewne, tak pewne jak śmierć, i równie nieuniknione. Dzisiejszego dnia, dwudziestego piątego grudnia 2011 roku, ja, Karolina Borejko i moja przyjaciółka, Ewelina Kubiak, będziemy musiały się na zawsze rozstać z szalonym, nieprzewidywalnym, wrednym, zabawnym, bałaganiarskim, mającym wiele farta w życiu, wiernym, lojalnym i wielbionym przez miliony fanek na świecie zespołem One Direction. Ta perspektywa przeraziła mnie o wiele bardziej niż wizja dzisiejszego występu na żywo, występu, którego zepsucie byłoby niewybaczalne.
Przysięgam, że jeszcze siedem tygodni temu nie pomyślałabym o tym z takim kłującym biciem serca. W ogóle nie pomyślałabym, że to może być coś złego. Przecież One Direction to cholerne wrzody na zadzie, gangreny i dupki pierwszej klasy! A jakże! Co z tego, że spędziłam najlepsze półtorej miesiąca mojego życia? To pewne, że nawet, jeśli nie wygrają, to wytwórnia Simona Cowella zaproponuje im wydanie płyty, przecież to jego pupilki. Jego najlepiej sprzedający się produkt, który on sam postanowił skleić w jedną spójną całość. Z taką ilością fanek niemożliwe jest, by odeszli nagle w niepamięć. A my? Szare, zwyczajne Polki, które zrządzeniem losu zaszły aż tak daleko. Dalej, niż jakakolwiek inna Polka mogłaby zajść. My na pewno zostaniemy zapomniane.
— Wszystko OK? — Dopiero głos Eweliny i jednoczesne jej pukanie przywróciły mnie do rzeczywistości. — Bo woda leci bez przerwy od piętnastu minut!
— Tak, tak, w porządku! — Odkrzyknęłam, namydlając się wreszcie. Zapachniało kokosowym mleczkiem pod prysznic i od razu się uspokoiłam. Może będzie dobrze, przemknęło mi przez myśl. Może to się nigdy nie skończy. — Za dziesięć minut wychodzę.
Choć z drugiej strony chyba nie chciałabym, żeby to się nigdy nie skończyło. Dożywotnie występy w telewizji i mieszkanie w ponurej, wilgotnej Anglii to niezbyt urocza wizja dalszego życia.
O ósmej zeszłyśmy na śniadanie. Oni już tam siedzieli, a wraz z nimi Matt i kilka osób z obsługi. Dzięki temu wydawało się, że wszyscy uczestnicy nadal tu są i jest tak, jakbyśmy zaczynali od początku. Byli struci; nawet Styles, nawet wiecznie uszczypliwy i pełen życia Styles wyglądał tak, jakby mu zabili kota. Próbował się uśmiechać i być złośliwy, ale z jednakowym skutkiem — wielkim przygnębieniem na twarzy.
Nie rozmawialiśmy ze sobą aż do momentu, w którym spotkaliśmy się ponownie w salonie „wypoczynkowym”, zaraz po tym, jak każde z nas się spakowało. Niezależnie od wyniku, wszyscy wyjeżdżaliśmy już następnego dnia.
— Trochę do bani — stwierdził Niall, przyglądając się swoim paznokciom. Machał nieco nerwowo nogą przewieszoną przez podłokietnik białej kanapy.
— Trochę bardzo — przyznała Ewelina.
Spojrzał na nią przeciągle, chociaż ona odwróciła wzrok. O ile to w ogóle możliwe, jeszcze bardziej spochmurniał.
Zapadła długa cisza. Zegar zawieszony w jakimś bliżej nieokreślonym miejscu na ścianie tykał miarowo i cicho, choć w tamtym momencie wydawało się, że robi hałas na cały wszechświat. Nie wiedziałam, które uczucie we mnie dominuje — strach czy smutek. By — paradoksalnie — odciągnąć myśli, pogrążyłam się w rozważaniu nad tym, co mocniej czuję i zorientowałam się, że reszta grupy jest w połowie dyskusji.
— ...no wybacz, ale przyznasz, że Matt ma lepszą emisję — mówił Styles rzeczowym tonem. Podążyłam jego wzrokiem i dociekłam, że mierzy w Ewelinę. Ewelinę, która była niemal purpurowa na twarzy. — No i wybiera lepsze kawałki.
Wszystko mi się rozjaśniło.
— Zapomniałam, że wasze to zawsze były utwory nagrodzone Oscarem — odezwałam się.
Baran wywrócił oczami.
— Dodatkowo na waszą niekorzyść może wpływać fakt, że pochodzicie skąd pochodzicie. — Dopiero wtedy dostrzegłam, że siedzi z nami także Payne.
— A co to ma do rzeczy?! — wzburzyłam się. — Jesteśmy z Polski, i co z tego? Jeśli spodobamy się widzom, to nasze pochodzenie będzie bez znaczenia!
Przesunęłam po nich wzrokiem, a oni po sobie spojrzeli. Wtedy dotarła do mnie okrutna, bolesna prawda. Jakaż ja byłam głupia, roztkliwiając się nad nimi dziś rano.
— Już rozumiem. — Uśmiechnęłam się gorzko. — Wy w ogóle nie bierze pod uwagę opcji, że możemy się im spodobać. No tak, w końcu jesteśmy Polkami, to jak możemy być utalentowane? Przecież to nie wchodzi w grę. W takim razie — wstałam na równe nogi — nie mamy o czym rozmawiać. Żyjcie dalej w swojej utopii świata, w którym umiecie śpiewać.
Po tych słowach wyszłam, ostentacyjnie zamykając na sobą drzwi. Po kilku sekundach doszła do mnie bez słowa Ewelajna. Rzuciłam się na swoje łóżko, a ona weszła do łazienki.
Nie mogłam się tak prędko poddać. To banda frajerów. Jednak pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Poczułam w sobie ducha walki, takiego, jakiego nie dane mi było zaznać nigdy przedtem. Był tylko jeden sposób, by im utrzeć nosa.
Zadzwonił mój budzik. Zaraz miały się zjawić producenckie vany, by nas zabrać na dobrych kilka godzin do studia. Nadszedł czas, by pokazać siłę Restless.
ONE DIRECTION, NADCHODZIMY!


1 Nie mogą tego oglądać oczy niewiernych — tekst niemal wprost z Dzieci z Bullerbyn. Powiedział tak Lasse, kiedy chłopcy postanowili schować swoje zęby mleczne, dziewczynkom mówiąc, że mają one tajemną moc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz