ŚWIĘTA, ŚWIĘTA, ŚWIĘTA!
Pierwsze dekoracje pojawiły się już w
poniedziałek rano. Uradowały mnie swoją obecnością, kiedy
schodziłam ze schodów na śniadanie. Nad ostatnim, najniższym
stopniem zawieszono łańcuch ze sztucznej choinki, opleciony
kolorowymi lampkami, które, naturalnie, miały zabłysnąć dopiero
wtedy, kiedy się ściemni. W związku z własnym zachwytem, znacznie
zwolniłam, więc niecierpliwy Payne mnie wyprzedził, a jako że
jest wyższy ode mnie…
…zahaczył o to głową i zerwał ozdobę,
zaplątując się w nią.
Jak mamę kocham, oni są jak niepełnosprytne
dzieci, które ciągle wszystko niszczą. Łącznie z ludzką
psychiką. Och, o tej już nawet nie wspomnę!
Za kanapami w salonie, jakby nieco z boku, przy
ścianie, stała duża sztuczna choinka, ustrojona bardzo stylowo i
gustownie, zapewne przez odpowiedniego specjalistę. Oprócz tego
wszędzie wisiały łańcuchy jak ten nad schodami, a jadalnia była
upstrzona dookoła lampkami w kształcie gwiazdek. Pachniało
piernikami, cynamonem i goździkami, i od razu czułam się o
dziesięć kilo lżejsza. Szkoda, że tak nie wyglądałam.
Nawet śniadanie było jakby bardziej sute:
mogliśmy wybrać między jajecznicą, owsianką, tostami z dżemem
lub Nutellą, naleśnikami z syropem klonowym, omletami… Wziąwszy
wcześniej serię swoich tabletek na żołądek, pochłonęłam
niemal każdą z tych opcji. Pierwsze trzy dlatego, że byłam
głodna. Pozostałe z tego powodu, że nigdy w życiu ich nie jadłam.
Napchana jak niedźwiedź w muzeum historii naturalnej, doczołgałam
się do producenckiego vana.
Emocje rosły już od pierwszych minut ćwiczeń.
Myślę, że Yvie Burnett wciąż pozostawała na nas nabzdyczona za
nieprzytomność umysłową w zeszły czwartek, bo bez przerwy
wydawała z siebie potworne wrzaski, jakby chcąc nas pobudzić,
chociaż byłyśmy w pełni wypoczęte. Wywierała na nas także
dodatkową presję, jakby sam fakt bycia w ścisłej trójce
finałowej był mało przytłaczający. Wyżej, czyściej, dłużej,
mocniej, bardziej emocjonalnie, poprawniej dykcyjnie, WYPROSTSUJ
SIĘ!, nie zapominaj o przeponie. I tak przez bite trzy godziny.
Z wielką radością przyjęłam do wiadomości
fakt, że oto nadciąga upragniony obiad! Jak zwykle, usiadłyśmy w
otoczeniu naszych przyjaciół-patafianów, ale nie było to już tak
ekscytujące jak dawniej. Stół świecił pustkami — oprócz nas
został przecież jeszcze tylko Matt Cardle, którego skinieniem ręki
zaprosiłam do naszego grona. W pewnym sensie zasmuciła mnie pustka
nie tylko tego pomieszczenia, ale i całego domu. Przywykłam do
gwaru, pisków, wrzasków, wybuchów śmiechu mnóstwa ludzi.
Cieszyłam się, że mogłam urządzić imprezę w nieco większym
gronie. Niewiele większym, ale jednak. Dla Eweliny samo przyjęcie
było fantastyczne, choć może wydarzenia z następnego dnia nieco
przyćmiły to zadowolenie. Również Konnie Huq, która zwykle
zajmowała nam jakąś godzinę dziennie, tym razem niemal nie
odstępowała nas na krok, a czujne oko kamery śledziło każdy nasz
ruch. Z czasem nawet w salonie wypoczynkowym nie mogliśmy zaznać
ani chwili spokoju, bo ekipa telewizyjna bez przerwy nas nagrywała.
Potem kucharki, którym również nie dawano pracować w skupieniu,
zbuntowały się i przegoniły ich wszystkich tak, że dostali zakaz
przebywania w naszym domu dłużej niż dwie godziny dziennie.
W środę mieliśmy nieco wcześniejszą próbę
generalną w studiu. Już musieliśmy wybrać trzy makijaże, trzy
stroje i trzy fryzury — adekwatnie do trzech utworów, które
planowaliśmy odśpiewać. Podczas gdy technicy poprawiali światło
po pierwszym niby-występie Matta Cardle, orangutany zza mojej ściany
wydurniały się w najlepsze, skacząc po stoliku sędziowskim, a
także na brzegu sceny, gdzie udawali, że stoją przed
wielomilionową publiką. Ja z Eweliną trzymałyśmy się grzecznie
z boku, czekając na swoją kolej, i obserwowałyśmy z kpiącymi
uśmieszkami poczynania naszych kolegów od nieprzespanych nocy.
…nie, nie w tym sensie.
— Patrz — zwróciłam się do Kubiak,
dyskretnie wskazując palcem na chłoptasiów, jednocześnie nie
odrywając od nich wzroku — zaraz któryś wywinie efektownego
orła.
Nie musiałyśmy długo czekać na odzew.
Zayn Malik, w towarzystwie Louisa Tomlinsona oraz
Nialla Horana, stał w rzędzie, dosłownie kilka centymetrów od
brzegu sceny, z rękami wyrzuconymi w górę i palcami wskazującym i
małym wystawionymi w powietrze, jakby właśnie otrzymywali aplauz
od wielu fanów na wyśmienitym koncercie. (W tym zdaniu nieprawdziwe
są tylko dwa stwierdzenia, powinno ono bowiem brzmieć: od hordy
zdziczałych, napalonych fanek na kakofonicznym, jak zwykle,
koncercie). W pewnym momencie Araber wydał z siebie przeraźliwy
wrzask, prawie niepokojący, symbolizujący może jakieś zaburzenia
aparatu mowy lub psychiczne, i krzycząc: PONIEŚCIE MNIE NA
RĘKACH! — skoczył w dół.
Zapomniał jednak, że siedzenia są puste, a
scena dość wysoka.
Chwilę później dało się słyszeć jęk
połączony z usilnymi próbami niepłakania, co w efekcie brzmiało
jak odgłosy godowe pawia.
Tak się zastanawiam… czy takim wróżkom dużo
płacą? Jak myślicie?
Kiedy podbiegli do niego asystenci, rzecz
wyglądała groźnie. Podeszłyśmy wolnym krokiem do grupy, zerkając
w dół ze sceny. Dramatyczny opis wypadku oraz skali bólu nie
przekonał jednak zebranych, ale nie chcąc ryzykować, zabrali
Malika na oddział urazowy.
One Direction spojrzeli na nas z czymś w rodzaju
zawstydzenia, a ja jedynie pokręciłam głową z lekkim uśmieszkiem.
Barany. Czy Arabów nie uczą w tych ich arabskich szkołach
oceniania odległości? Bomby z samolotów jakoś potrafią celnie
zrzucić.
Zayn wrócił podczas naszego obiadu z zaleceniem
nieopierania się na swojej stopie do końca dnia, co oznaczało, że
miał wiele szczęścia, bo zwykle takie upadki kończą się
złamaniem albo skręceniem. Żeby go pocieszyć, siedzieliśmy z nim
całodobowo w głównym salonie, a na końcu pomogliśmy mu się
przetransportować do sypialni.
Do późnej nocy znaleźliśmy sobie fantastyczne
zajęcie — grę w scrabble. Lou i Styles bez przerwy tworzyli
neologizmy, które niewiele znaczyły i na niewiele się zdawały.
Ostatecznie, do granic możliwości poirytowani, wyrzuciliśmy ich z
grona, dosłownie spychając roześmianych z łóżka.
— Jestem mistrzem w scrabble — oznajmił
Payne z chytrym uśmieszkiem.
Zaśmiałam się nisko, głośno i bardzo
ironicznie.
— Zobaczymy, na jak długo.
Mierzyliśmy się przez chwilę przebiegłym
wzrokiem, by w tym samym czasie zapytać:
— Zakład?
— O co? — dopytałam.
— To, które przegra, idzie zrobić kakao
drugiemu.
— Może być!
— Hej, a my?! — oburzyła się Ewelajn.
No tak, przecież oprócz nas grała także ona i
Niall z Zaynem.
Payne machnął na nich ręką.
— I tak odpadniecie.
Kubiak spiorunowała go wzrokiem, kładąc ręce
na biodra, ale on się tym nie przejął.
— W takim razie my też chcemy się założyć!
— zbuntował się Horan. — Jak wygram, to mi wszyscy wisicie
paczkę chipsów serowo-cebulowych. Jak Zayn wygra, to kupujecie mu
walizkę z kosmetykami. — W odpowiedzi dostał porządnego,
bolesnego kuksańca w bok, aż musiał się skulić i zaniemówił.
— A jak ja wygram… TO SPRZĄTACIE MOJE ŁÓZKO
I NASZĄ ŁAZIENKĘ! — dorzuciła Ewelina.
Spojrzeliśmy na siebie z Payne’em
porozumiewawczo, by odpowiedzieć chóralnie:
— Zgoda.
Zaczęliśmy grę od nowa. Słowa początkowo
tworzyły się w ekspresowym tempie, ale na pewnym etapie potrzeba
jednak czasu do namysłu. Zwłaszcza, jeśli gra się w piątkę w
czteroosobową planszówkę. Malik trzymał wszystkie swoje litery w
garści. Kiedy koncentrował się któryś z chłopaków, kątem oka
spoglądałam na Ewelinę. Od czasu do czasu zerkała ukradkiem na
wydurniających się na łóżku obok Stylesa i Tomlinsona. Wiem, że
w głębi duszy była bardzo smutna i tylko z całych sił starała
się tego nie okazywać. Podobnie jak ja byłam wściekła na Stylesa
i z całych sił próbowałam go nie zabić przypadkiem na korytarzu
albo utopić w misce rosołu podczas obiadu.
To byłaby śmierć godna tchórzliwego kurczaka.
Najpierw Horan, później Malik, następnie
Kubiak…
— HAHAHAAHAHAAH, Borejko, ty dupo, spójrz,
WYGRAŁEM! — Payne wstał z łóżka i zaczął odprawiać taniec
radości, którego nie mogą oglądać oczy niewiernych1,
ponieważ nie są one przystosowane do tak drastycznych widoków.
— A-a-ale… NO PAYNE, JEST PRZECIEŻ DWUDZIESTA
TRZECIA!
Wydał jednak z siebie dźwięk podobny do
omnomnomnomnom, ale bez otwierania paszczy, cmokając przy tym
jak do buziaka. Nawet zbliżył te swoje szatańskie wargi, ale
odruchowo odsunęłam głowę. Jeszcze by tego brakowało, żeby mnie
ta owca pocałowała.
O FUJ!
Ale z drugiej strony… wtedy mogłabym dotknąć
jego loczków i…
BOREJKO, PRZYWOŁUJĘ CIĘ DO PORZĄDKU!
Nie mając wyboru, musiałam się zwlec na dół
po kubek ciepłego kakao. Przechodząc przez jadalnię, uśmiechnęłam
się łobuzersko. Uważaj na to, czego sobie życzysz…
Powiedzmy, że w trakcie przyrządzania napoju zadrżała mi ręka i
do mieszanki wpadło kilka dodatkowych składników, ale udekorowałam
pięknie całość piramidą z bitej śmietany i wiórkami czekolady.
Wciąż uśmiechając się szatańsko, pognałam do pokoju No
Direction.
Na mój widok twarz Payne’a rozpromieniła się
i poczułam wstyd za to, co zrobiłam kilka minut wcześniej. A kiedy
spostrzegł kunszt wykonania swojej nagrody… Powinnam się smażyć
w piekle.
— Wow, Bored, wygląda świetnie! — zachwycał
się, kiedy dostał kubek do rąk.
Uśmiechnęłam się niemrawo.
Małą łyżeczką z długą rękojeścią powoli
pochłonął całą śmietanę, by koniec końców przystawić brzeg
naczynia do ust. Wtedy zacisnęłam powieki, jakby ten ruch miał mi
sprawić fizyczny ból. Chyba wiem, dlaczego nigdy nie byłam
lubiana… Ciężko lubić kogoś, kogo celem nadrzędnym jest
utrudnianie twojego życia.
Choć dawniej się tak nie zachowywałam. W
podstawówce zawsze uchodziłam za cichą wodę — poza
kolorem włosów, nie wyróżniałam się niczym na tle klasy. (Tak,
tak, byłam jedyną blondynką). W gimnazjum, jak zdecydowana
większość osób wrażliwych, przeżyłam prawdziwy koszmar. Byłam
regularnie tępiona za umiłowanie do literatury, za szeroki wachlarz
słownictwa, którego oni nie rozumieli, za miłość do teatru i
śpiewu, za swoją zwyczajną odmienność. Dopiero liceum przyniosło
ukojenie — może dlatego, że zapisałam się do klasy teatralnej
(w której większość osób nie miała pojęcia o tym, że ma taki
profil, ale ten szczegół jest nieistotny). Na dobre rozbrykałam
się w drugiej klasie. Myślę, że to zasługa ćwiczeń aktorskich,
które wymagają ustawicznego otwierania się. Otwierałam się na
próbach i przenosiłam to do życia. To nieuniknione, skoro
doświadczenia życiowe w sferze emocjonalnej musimy bez przerwy
przenosić do ról.
Westchnęłam. Here
comes my last day.
Liam wziął pierwszy łyk, przełknął go, po
czym zaczął się raptownie krztusić. Oczywiście, jako że
siedziałam najbliżej, natychmiast przybiegłam mu z pomocą —
poklepałam go po plecach i podałam butelkę z wodą. Był cały
czerwony na twarzy i pokasływał od czasu do czasu.
— BOREJKO!
Aż się skrzywiłam od tego wrzasku. Miałam
gorzej przechlapane niż sobie to wyobrażałam.
— Przepraszam — wymamrotałam, przyglądając
się palcom u swoich rąk. — To tylko pieprz, sól i kilka
przypraw…
Reszcie zespołu bardzo spodobał się mój żart,
ale Payne do końca spotkania, to jest do północy, wydawał się
nabzdyczony.
Gdy wreszcie położyłyśmy się do łóżek,
przed zgaszeniem świateł, Ewelina leżała, uśmiechając się
nieznacznie do sufitu. Intuicyjnie przeczuwając jakąś głęboką
jak brodzik refleksję, postanowiłam poczekać z wciśnięciem
przełącznika kilka minut.
To jak to było z tą wróżką?
— Wiesz… — zaczęła tonem wskazującym na
wyznanie. Zły znak. Nie jestem w tym najlepsza. — Przemyślałam
tę całą kwestię z Harrym i oficjalnie mam go gdzieś.
Jasne, a te ukradkowe spojrzenia to Świętemu
Mikołajowi posyłałaś, pomyślałam sobie.
— Słusznie — odparłam z pełną aprobatą. —
Jedyne, na co ten gość zasłużył, to wpierdol.
Kubiak zaśmiała się serdecznie.
— Gasimy? — spytała.
— Gasimy — odpowiedziałam.
Pokój momentalnie pogrążył się w egipskich
ciemnościach. Rozległo się tylko chóralne dobranoc i nic
więcej się w nim nie działo aż do rana.
Kolejny dzień był czwartkiem — bardzo nerwowym
czwartkiem. Choć emisję odcinka przesunięto z soboty na niedzielę
ze względu na Wigilię, wszyscy zachowywali się tak, jakby odbywał
się on jeszcze tego samego dnia…
— O matko, Karo, chyba zapomniałam słów
wszystkich piosenek!
— Myślicie, że Kotecha nas utłucze?
— Ciebie na pewno, Niall, twój wieczny nieogar
wszystkich nas kiedyś wpędzi do grobu.
— Stul pysk, Styles, bo twój popęd seksualny
pogrzebie naszą karierę, zanim na dobre się ona zacznie.
— Hej! Koniec tematu, jedzcie obiad i skupcie
się na tym, co nam zostało do oszlifowania, dobrze?
Podpierając policzek ręką, spojrzałam na nich
leniwie znad miski mojej zupy ogórkowej. Tego dnia nie istniałyśmy
dla One Direction. Nawet Liam, nawet opanowany Liam łaził cały w
proszku, gotów wybuchnąć na każdego, kto podejmie jakąkolwiek
próbę odciągnięcia jego chaotycznych, trwożliwych myśli.
Jedynie Louis beztrosko smarował tost dżemem truskawkowym. Skąd
wytrzasnął dżem i tost do obiadu — tego nie wiem.
— …a Yvie mówiła o twoich „podjazdach”
i… HEJ! Borejko, ty w ogóle dziś kontaktujesz? Bo mam wrażenie,
że masz to gdzieś.
O nie, nie miała pojęcia, jak mylne posiada
wrażenia.
— Nie mam — odrzekłam lakonicznie.
— Więc?
— Więc pamiętam o „podjazdach” i nosie.
Wszystko pamiętam. Choć na to nie wygląda, to też się przejmuję
— zwróciłam się do niej z lekkim wyrzutem.
Wydawała się udobruchana, ale i lekko zmieszana,
więc zdobyła się zaledwie na przytaknięcie głową. Chciałam
dorzucić coś zabawnego i niezwiązanego z tematem, ale gdy tylko
nabrałam powietrza w płuca, zagłuszyły mnie wrzaski ze strony One
Direction.
A jak się wykłócali! Liam co rusz walił
pięściami w stół, tak, że brzękały wszystkie sztućce i
talerze, Louis przebijał się ponad tłum swoim donośnym głosem,
Zayn wydawał się bliski wyprowadzenia prawego sierpowego wobec
Harry’ego, a ten, jakby go nie zauważając, żywo gestykulował do
Nialla.
— Hej! — krzyknęłam.
Gadał dziad do obrazu, a ten obraz — ani
razu. Te stare przysłowia to jednak skarbnica mądrości.
— Hej! Matoły! — Posunęłam się do
kopnięcia siedzącego naprzeciw mnie Liama, ale to także niczego
nie zmieniło.
Z wszystkiego na świecie, najbardziej nienawidzę
bycia ignorowaną, w związku z tym podeszłam do środka stołu,
wskoczyłam na niego, wzięłam do rąk wazę z zupą, po czym
nachyliłam się nad kącikiem niewiast, bo tak tylko można
nazwać stałe miejsce No Direction przy stole.
Chrząknęłam znacząco.
Dotychczas pochyleni ku sobie, zwrócili ku mnie
oczy. Payne ledwie powstrzymał gałki oczne przed wytoczeniem się z
oczodołów.
— Bo-Bo-red, co ty robisz? — spytał, ledwie
łapiąc oddech.
Za sobą usłyszałam chichot Matta Cardle.
— Jak zaraz nie przestaniecie się przegadywać
jak przekupki na targu, to będziecie zlizywać z siebie nawzajem
zupę ogórkową — warknęłam cicho.
Tomlinson i Horan zaczęli rechotać jak
nienormalni (czyli w sumie bez różnicy), Styles uśmiechnął się
pokrętnie, ale założył ręce na piersi i oparł plecami na
krześle, a zaniepokojony Zayn spoglądał na Liama, który nie
odrywał ode mnie przerażonego wzroku.
— Może… może zejdziesz? — zaproponował.
— W porządku — zgodziłam się, prostując. —
ALE JESZCZE RAZ — dodałam podniesionym głosem, zwracając tym
samym uwagę reszty, która zaczęła po staremu przyjaźnie gawędzić
— usłyszę, że zaczynacie to swoje przedrzeźnianie, to łby wam
pourywam u samej dupy.
Odłożywszy wazę, zeskoczyłam ze stołu i
zniknęłam w salonie wypoczynkowym.
Czułam zmęczenie ustawicznym stresem i
przerażenie tym dopiero nadchodzącym. Oto przede mnie malowała się
perspektywa ostatniego występu w ramach brytyjskiego programu
X-Factor, wersji, która zwycięzcę naprawdę wynosiła na
wyżyny popularności. Polską wersję oglądają tylko Polacy.
Wszystko, co brytyjskie albo amerykańskie, zna cały świat. No,
ewentualnie rosyjskie, ale Rosjanie znani są wyłącznie ze swoich
ekstremalnych zachowań i powodowania równie ekstremalnych sytuacji.
Przez to wszystko ledwie czułam, że w sobotę miała być Wigilia.
Poza tym tu, w Wielkiej Brytanii, obchodzi się ją zupełnie inaczej
niż u nas. Wydaje mi się, że nie ma takiej atmosfery. Nie może
zresztą istnieć pojęcie atmosfery świąt z dala od
rodzinnego domu.
Rozłożona na kanapie, odpłynęłam myślami.
Z niepodobnym sobie rozrzewnieniem wspomniałam
moment, w którym pierwszy raz stanęłam na x-factorowej scenie z
Eweliną u boku. Wielki strach rozmył część wspomnień z
początków, ale chwila wypowiedzenia trzech „tak” była czymś
niesamowitym. Wówczas spotkałyśmy podenerwowanego Harry’ego,
znerwicowany Zayn spytał mnie o godzinę, a Ewelajn zderzyła się z
Niallem przy wyjściu. Później boot camp i Styles, Horan i
Payne rozpłakani wybiegli z sali. Przesłuchania w domu jurorów i
prawdopodobnie pierwsza nasza konfrontacja z One Direction w pełnym
składzie. Przyjazd tu, do Hyver Hill, zgubiony łańcuszek,
jednorożce, pierwszy występ na żywo… Zabawne, jak dziwnie plączą
się czasem nasze losy, prawda? Rzeczownikiem rządzi przypadek, choć
ja w przypadki nie wierzę. Tak musiało się stać.
Musiałyśmy ich spotkać. Musiałyśmy ich poznać.
Musiałyśmy się z nimi zaprzyjaźnić. A teraz będziemy
musiały się z nimi rozstać.
Moje przemyślenia przerwały kroki Liama, który
niemal bezszelestnie wślizgnął się do środka. Jak ninja.
Natychmiast zwróciłam ku niemu oczy, a on przysiadł obok mnie.
Zwinęłam nogi, opuszczając je na panele.
— Jak samopoczucie, Bored?
Zmarszczyłam oczy, jakby się krzywiąc,
pomachałam głową na boki i odparłam:
— Bywało lepiej. — Spojrzałam w jego
mlecznoczekoladowe tęczówki, które wlepione były we mnie z
dziwnym blaskiem. Cóż, może się nawdychał marihuany albo ja
ślepnę. — A twoje?
— Po dzisiejszej kłótni przy stole jesteśmy z
chłopakami trochę milczący.
Zastanowiło mnie, ile czasu spędziłam na swoim
dumaniu. Chciałam o to zapytać, ale uprzedziło mnie pytanie:
— Nad czym myślałaś, zanim przyszedłem?
Wyglądałaś na bardzo zamyśloną.
Czując, że moje policzki pokrywa gorąco i chcąc
odwrócić jego uwagę od tego, palnęłam:
— Nad tym, jakie obuwie noszą ninja.
Payne roześmiał się głośno, a do mnie
dotarło, jaką głupotę uplotłam, więc dołączyłam do niego po
chwili.
— I wymyśliłaś, jakie?
— No jak to jakie? — spojrzałam na niego,
jakby był debilem. Należał do One Direction, więc poziom jego
inteligencji nie mógł być wysoki, choć… bardzo możliwe, że
wyłamywał się z tego schematu. BARDZO.
MNIEJSZA, CICHO, NIE PODJUDZAĆ!
— Kamasze! — dokończyłam, a on parsknął
jeszcze głośniejszym śmiechem.
Ja wciąż rechotałam, ale on przestał i tylko z
szerokim uśmiechem mi się przyglądał. Muszę przyznać, że jego
loki wyglądały wówczas niezwykle apetycznie. I oczy też. I usta.
I policzki. I nos. I szyja. I…
Nieważne.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały, choć ja
chciałam uciec. Serce mi biło jak oszalałe, jakbym wypiła za dużo
energy drinków, oddech przyspieszył, stał się płytki i nierówny.
Krew zaczęła odpływać z moich placów u rąk i nóg, czułam, jak
robi mi się coraz chłodniej, a ciało wpada w subtelne drżenia.
— Lubię, kiedy się śmiejesz.
Byłam kompletnie ugotowana.
I wtedy, kiedy zamilkłam, a niepewny uśmiech
zniknął z mojej twarzy, kiedy czułam, że zaraz moje życie obróci
się o sto osiemdziesiąt stopni, że zaraz stanie się coś wbrew i
zgodnie z moją wolą, drzwi salonu szarpnęły z trzaskiem i wpadła
przez nie Ewelina z wrzaskiem:
— BITWA NA ŚNIEŻKI!
Pociągnęła mnie za rękę, za nią wbiegła
reszta zespołu, szarpiąc opierającego się Liama. Przecież ja
jestem nieubrany!, krzyczał. Oni też nie byli, Payne. Na tym
polegała specyfika tej bitwy — że odbywała się w cienkich
ubraniach. Ale ten baran tego nie zrozumiał.
Skoro tylko poczułam chłód zimowego popołudnia,
oberwałam kulką w łeb. Miejsce uderzenia pulsowało od bólu,
skrzywiłam się, ale najprędzej jak mogłam, pozbierałam kupkę
śniegu i posłałam ją w kierunku Stylesa, żeby mu oddać. Po
kilku minutach bitwy złączyłyśmy siły z Ewelajn i rzucałam w
nich, siedząc na jej barkach. Zbierałam śnieg z parapetów, a
kiedy i tam go zabrakło, na nowo walczyłyśmy osobno, choć nadal w
jednym zespole.
Payne bardzo się uparł tego dnia, ścigał mnie
bowiem do upadłego. Dosłownie. Umykałam mu, ile sił w nogach,
rozjeżdżając się co chwila w tych szatańskich bamboszach (on
zresztą nie radził sobie wcale lepiej). Robiłam nieoczekiwane
zwroty w przeciwnym kierunku, uniki wobec kul, ale wszystko to
spełzało na niczym. W pewnym momencie zmęczenie zaczęło brać
górę, lodowate powietrze kłuło płuca, palce u nóg drętwiały,
wszystko było zmoczone do suchej nitki. Zajrzałam szybko przez
ramię, ale prawie natychmiast w moim kierunku poszybował pocisk,
więc musiałam się uchylić. Niestety, w wyniku chwilowego braku
kontroli nad sytuacją z przodu…
…efektownie zderzyłam się z jakimś bałwanem,
przy okazji wpadając w bamboszowy poślizg. Wylądowałam na zadku,
figura rozpadła się w drobne kawałki, garnek spadł mi na głowę,
a zaraz za nim marchewka.
Payne nie tracił czasu. Automatycznie mnie
dopadł, podpierając ręce po obu stronach mojej głowy. Stał nade
mną na czworakach i patrzył przebiegłym wzrokiem. Mając w pamięci
sceny z salonu, nie mogłam się skoncentrować na niczym. Ani na
tym, że pode mną jest śnieg, jutro będę chora, a dziś
niezadowolona, ani na tym, że zaraz zostanę wysmarowana na twarzy.
Skupiałam się tylko na tym, że patrzy mi teraz prosto w oczy i
zastanawiałam się, czy też pamięta. Czy w związku z tym dostanę
jakąś ulgę.
Nachylił się nad moim lewym uchem z chytrym
uśmieszkiem, i szepnął:
— I co zrobisz teraz, panno Borejko?
Stwierdziwszy, że nie mam najmniejszych szans na
żadne łagodniejsze traktowanie, z całej siły zamachnęłam się i
uderzyłam z impetem prawym goleniem w jego — bardzo delikatne
zapewne — krocze. Wrzasnąwszy, złapał się za bolesne miejsce,
po czym padł na plecy, pojękując i nie zważając na to, że
przygniata moje nogi. Wyswobodziłam je spod niego, po czym
nachyliłam się nad nim i mruknęłam:
— Kopnę cię w jaja, panie Payne.
Zerknęłam do tyłu. Ewelajn i reszta bawili się
w najlepsze, więc korzystając z okazji, uciekłam do domu od tylnej
strony. Jak strzała, cała ociekająca wodą, pognałam do łazienki,
w której szybko zrzuciłam ubrania, zablokowałam drzwi i wskoczyłam
pod gorący prysznic. Dopiero wtedy zrozumiałam, że było mi o
wiele zimniej niż myślałam.
Strumienie ciepłej wody oblewały przyjemnie moje
nagie ciało, które pokryło się gęsią skórką. W głowie nadal
hałasowały sceny sprzed chwili. To spojrzenie i szept. Bijące
serce i mentalne spotkanie w salonie. I co zrobisz teraz, panno
Borejko? Mój brutalny kop w krocze. Uśmiechnęłam się
triumfalnie.
Całe szczęście, że nie jestem zakochana!
Po piętnastu minutach usłyszałam głośne
rozmowy, które najwyraźniej zbliżały się do miejsca mojego
pobytu i odruchowo zerknęłam na zamek w drzwiach. Najwyraźniej
nasi przyjaciele nie zamierzali się myć i suszyć. Najgorszy jednak
był ten moment, w którym uświadomiłam sobie, że z tego pośpiechu
nie wzięłam ubrań. Owinąwszy się ręcznikiem, ostrożnie wyjęłam
telefon z kieszeni spodni. Przecież muszę wyjść po rzeczy.
Powoli odblokowałam zamek i nacisnęłam klamkę.
Drzwi kliknęły. Moim oczom ukazali się… One Direction. Niby nic,
przecież zarówno ja, jak i wy, nie spodziewaliśmy się nikogo
innego, ale sęk w tym, że oni wszyscy siedzieli w piżamach, czyści
i pachnący, z mokrymi włosami. Nawet Ewelajn.
Chłopcy zareagowali niezwykle entuzjastycznie na
widok mnie w ręczniku, a ja zamieniłam się w słup soli.
— Jak… jak wam wszystkim udało się wykąpać
w kwadrans?
Spojrzeli na mnie jak na wariatkę (co oznaczało,
że spojrzeli na mnie jak na co dzień) i te paskudne uśmieszki
zboczeńców zniknęły z ich twarzy.
— Kwadrans? — powtórzyła oniemiała
Ewelina. — Ty tam siedziałaś godzinę!
Tak bardzo zamurowana nie byłam od bardzo dawna.
— Nic nie szkodzi — obudził się Styles,
przywdziewając na powrót ten swój uśmiech erotomana. — Jak to
mówią: Nieważne, że potwór, byleby miał otwór! Dajesz,
malina!
Spiorunowałam tego zasranego patafiana wzrokiem
tak, że prawie na pewno go zabiłam. Dosłownie t y l e mi zabrakło.
— Dawać to ty sobie możesz dupy na rogu, jak
już przegracie z tym swoim zespolikiem od siedmiu boleści —
warknęłam, zabierając bieliznę i piżamę.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi łazienki i na tym
skończył się mój komentarz do tej sytuacji.
W sobotę obudził mnie wcześnie wybuch radości
w mojej klatce piersiowej. Oto nadszedł dzień, który zawsze jest
zaznaczony na czerwono na kalendarzu, dzień, którego nazwa zaczyna
się na „w”, a kończy na „a”. Tak ulubiony przeze mnie i tak
inaczej wyglądający w tym obcym, brytyjskim miejscu.
Gdy oderwałam głowę od poduszki, przechodząc w
ten sposób do pozycji siedzącej, zrozumiałam, że tego wieczora
będę zmuszona jeść jakieś paskudztwa typu pudding. Doszły
mnie słuchy, że ani to wygląda, ani to smakuje. Moja radość
nieco przygasła. Już wolałabym wcinać tego ościstego karpia,
choć zazwyczaj jemy inną rybę w święta, niż jakąś papkowatą
breję. Ugh.
W tę sobotę nas oszczędzono i pozwolono wstać
o dowolnej godzinie. Zerknęłam na zegarek w komórce, który raził
w niedobudzone oczy godziną dziewiątą pięćdziesiąt dwie, zatem
nie miałam najmniejszych szans na ponowne zaśnięcie, chyba że
położyłabym się o dziewiątej. Poza tym, poprzedniego dnia
Ewelajn uznała, a ja się z nią zgodziłam, że wypadałoby pomóc
Zoe i reszcie kucharek w przygotowywaniu wieczerzy. Wszyscy wiemy, że
w ten dzień prace nad ostatnim posiłkiem trwają od samego rana aż
do ostatniej minuty. Ponadto w ten sposób pojawiała się szansa na
podkradnięcie kilku pierników, więc sami rozumiecie…
Półprzytomna, sięgnęłam za siebie, złapałam
w rękę poduszkę i rzuciłam nią w swoją współlokatorkę.
— Kuuubiaaak, ty młocie, wstaawaaaaaaj…
Z jej strony doszły mnie jakieś mlaski i
pomruki, ale nie wiem dokładnie o co chodziło. Nie przeszłam
jeszcze kursu języka suahili. Sama nie mając wiele sił i chęci,
by tego dnia opuścić łóżko, stoczyłam się z niego, po czym,
grzejąc zad na podłodze, zaczęłam ją dźgać po kręgosłupie,
powtarzając, że ma się skończyć lenić. Odrzuciła moją
poduszkę od swojej twarzy, przewróciła się na plecy, ale źle
wymierzyła odległość i wylądowała prosto na mnie, wymuszając
tym samym pozycję leżącą.
— Aua. — Tylko tyle i AŻ tyle byłam w stanie
powiedzieć.
Do łazienki chyba się doczołgałam, bo nie
wyobrażam sobie, że mogłabym stać tego dnia na równych nogach
przed wzięciem prysznica.
Ewelina poszła przywrócić do życia naszych
najdroższych przyjaciół, co okazało się bułką z masłem, nie
licząc inwektyw Stylesa pod jej adresem, sennych mamrotań Mamo,
mam jeszcze chwilę Louisa, przypadkowego plaskacza od Nialla,
pytania Czy już się teleportowaliśmy? Zayna (z szeroko
otwartymi oczami dla odmiany), i wreszcie uniesionego do góry kciuka
Liama, który tylko przewrócił się na drugi bok. Więc Ewelina
dała koncert. O tak, fałszowana Whitney Houston i I will always
love you z rana to zdecydowanie to, co tygryski lubią
najbardziej. Głuche tygryski.
Po szybkim, chaotycznym i — ponownie —
nerwowym śniadaniu zostaliśmy pędem przetransportowani do studia,
w którym musiałyśmy z Ewelajn powtórzyć, co wybrałyśmy na
występ, to jest w jakich sukienkach i makijażach się pokażemy
(niestety, odmowa nie wchodziła w grę), lub ewentualnie dokonać
jakichś zmian w tych zestawieniach. Później dwie godziny
bezczynnie siedziałyśmy na fotelach widowni, czekając aż zakończy
się próba techniczna, więc oglądałyśmy załączanie i
ustawianie poszczególnych świateł (nawet one mają swój
scenariusz, podobnie jak każdy kolejny odcinek; w gruncie rzeczy to
kolejne widowisko teatralne…), skalowanie mikrofonów i głośników,
próbę dźwiękową dla orkiestry. Po jakimś czasie weszły
tancerki. My zostałyśmy poproszone na samym końcu i potraktowałam
to jako zbawienie, ponieważ zdejmowało z nas przykrą konieczność
oglądania flirtujących One Direction z grupą fanek, które
otrzymały na ten dzień wejściówki na próbę.
Gdy wspinałam się małymi schodkami na scenę,
zaobserwowałam kątem oka, że jakaś brunetka przystawia się do
Payne’a i zapragnęłam, żeby ten dzień się już skończył.
Również na twarzy Eweliny nie wykwitł uśmiech, gdy zauważyła
szczerzącego się do cycatej blondie Stylesa. Ten to dopiero ma
tupet! Najchętniej przerobiłabym go na tatar.
W drodze na środek sceny, chwilę po tym
wydarzeniu, Ewelajna powiedziała:
— Liam się za tobą obejrzał.
Wszystko we mnie się zatrzymało.
Tylko spokojnie, tylko spokojnie… Szlag, ani
trochę spokojnie.
— Na pewno ma zeza — odparłam.
Kubiak zaśmiała się serdecznie.
— Wygląda raczej tak, jakby mu było bardzo
stresowało go to, że musi stać tam, gdzie stoi, gdy ty przeszłaś
obok. No wiesz, stracił okazję.
Zrób z siebie idiotkę, ostatecznie to
wychodzi ci najlepiej.
— Okazję do czego? Ja nie daję dupy za paczkę
Orbitek.
Znowu się zaśmiała, a ja dodałam:
— Za dwie.
Z wszelkich sił usiłowałam nie podejmować
tematu, choć pokusa wyżerała mi wnętrzności od środka. A
zrobiło się jeszcze gorzej, kiedy ustawiliśmy się społem do
wspólnego ukłonu, a Payne stanął obok mnie. Wtedy myśl, że
Ewelina mogła mieć rację, kołatała mi w głowie z nachalną
uporczywością.
— On je tylko zajmował rozmową. Przysięgam.
Ma pewne plany na dzisiejszy wieczór.
Ten szept przeszył mnie na wskroś. Miałam
bardzo, bardzo, BARDZO przerąbane. Dopiero po kilkunastu sekundach
dotarło do mojej świadomości, że nie mam bladego pojęcia, o kim
on bredzi.
— Ale kto?
— Styles — odparł. — Widziałem, jak
mordowałaś go wzrokiem.
Prychnęłam z pogardą.
— Akurat. On i cycata blondi w ożywionej
rozmowie w celu spławienia, PRZEPRASZAM, ZAPOMNIAŁAM SIĘ ZAŚMIAĆ,
HA-HA-HA.
Skarcił mnie spojrzeniem. Wygląda na to, że
tylko ja uważam go za nieczułego drania, który patrzy wyłącznie
w dekolty i waginy. Cóż, z powietrza się to nie wzięło.
Wystarczające dużo usłyszałam, siedząc w ich śmierdzącej
starymi skarpetkami Zayna szafie, żeby teraz uważać, że to
uczuciowe stworzenie, dla którego czyjeś dobro jest na pierwszym
miejscu. Pff.
Jego wzrok jednak był na tyle świdrujący, że
musiałam przestać. Skapitulowałam i podniosłam dłonie w geście
poddania.
— Dobra, załóżmy, że masz rację —
przyznałam. — Co w związku z tym?
Uśmiechnął się pod nosem, błądząc oczami po
podłodze.
— Zobaczysz — odparł tajemniczo. — Wiem, że
jesteś dobrą obserwatorką, więc obserwuj dziś podczas kolacji.
Nie pozostało mi nic innego, jak zrobić według
jego słów. Poczułam jednak ochotę, żeby gadać, tak po prostu, o
głupotach, więc ciągnęłam:
— Kurczę, kompletnie nie mam pojęcia, co na
nią założyć.
Nie wiedziałam, czy perspektywa rozmowy będzie
odpowiadać Payne’owi, ale najwyraźniej mu się spodobała, bo —
bez sztucznych uprzejmości — kontynuował temat:
— Zawsze możesz przyjść nago. Ja się nie
obrażę.
Dźgnęłam do lekko łokciem w żebra, śmiejąc
się serdecznie.
— Zaufaj mi, straciłbyś tylko wzrok…
— Albo dziewictwo, opcji jest kilka.
— Nie wyobrażaj sobie za wiele, bo może ci
jeszcze lanca stanie.
— Co ty możesz wiedzieć o mojej lancy? Dla
twojej informacji: dziś jest spokojna.
— Rozumiem, że przed próbą miałeś długą
pogawędkę z przyjacielem? A może go nawet głaskałeś?
Payne zaczął się głośno śmiać. Byliśmy już
w drodze do szatni, wracaliśmy do domu.
— Nie wiedziałem, że jesteś taka…
perwersyjna.
Spojrzałam na niego tajemniczo przez ramię,
kładąc zalotnie rękę na biodro.
— Mało o mnie wiesz.
O Boże, święta mi nie służą.
Koło piątej dom powoli się wyciszał. Planowana
kolacja miała się odbyć o szóstej, dlatego już godzinę prędzej
panikowałyśmy w naszym pokoju. Z braku innych pomysłów,
odszukałam czarną sukienkę z baskinką, opinającą moje nogi i
tyłek jedną warstwą materiału, a drugą, luźną, tuszującą mój
potworny brzuch. Góra była koronkowa, a ja dopięłam sobie czarny
kwiatek przy prawej piersi. Do tego czarne szpilki, jakiś niedbały
kok i byłam gotowa.
Ewelina zupełnie mnie zaskoczyła. Po pierwsze
nie spostrzegłam, kiedy urosły jej tak bardzo te brązowe włosy,
które w tamtym momencie sięgały jej prawie końca pleców. Dwa
kosmyki, po jednym z każdej strony, upięła małą klamrą z tyłu
głowy, resztę lekko zakręcając, ale puszczając wolno. Po drugie
zostałam zdruzgotana jej strojem. Miała na sobie długą, acz
zwiewną sukienkę w kolorze pudrowego różu, z gorsetem, który
miał wcięcie między piersiami, tak że było widać jej skórę, a
obydwie były rozdzielone. Do tego lekki, mistrzowski makijaż, białe
szpilki, skromna biżuteria i… OMG, CHYBA ZOSTANĘ LESBIJKĄ!
— Skąd… ty… masz… tę… kieckę? —
wydusiłam pod ogromnym wrażeniem.
— Cśśś! — szepnęła, kładąc palec na
ustach. — Zakosiłam dziś po próbie z garderoby. Trochę się
wygniotła, więc uprasowałam. Nie do końca mi wyszło, ale…
— KOBIETO, PRZECIEŻ TY WYGLĄDASZ BOSKO!
Wyszczerzyła się najszerzej jak mogła i to z
pewnością było jej podziękowanie, którego z emocji nie mogła
wypowiedzieć. Przy niej wypadałam bardzo, bardzo blado. Wzięłyśmy
do rąk nasze kopertówki i harmonijnym skinieniem głowy
postanowiłyśmy wyjść.
Pozwoliłam sobie iść przodem, żeby Ewelina
mogła zrobić większe wrażenie. Wszyscy czekali już tylko na nas.
Powolnym, majestatycznym krokiem zeszłam ze
schodów, od razu skręcając w lewo, a dzięki otwartemu połączeniu
salonu i jadalni, było mnie od razu widać. One Direction wyciągali
i wykręcali głowy w naszym kierunku. Matt Cardle, który siedział
w dobrym miejscu, tylko się uśmiechał na mój widok. Z pewnością
szału nie było. Spokojnie zmierzałam w kierunku naszego stałego
miejsca, mojego i Eweliny, a ona w tym czasie zeszła.
Zaobserwowałam tylko, jak Stylesowi opada
szczęka, a całej reszcie oczu urastają do rozmiarów spodków z
filiżanek. W półmroku salonu Kubiak wyglądała jak objawienie,
podnosiła subtelnie suknię, by się w nią nie zaplątać,
pochylała lekko głowę z uśmiechem, jakby obawiała się odważnie
spojrzeć w oczy domowników. Jej policzki pokryły się szkarłatem,
ale z gracją zajęła krzesło obok mnie.
Tego wieczoru siedziały z nami także kucharki —
te, które zostały, żeby nas wykarmić. Było ich może pięć, ale
i tak wielka szkoda, że nie mogły iść do domu przed dwudziestą…
— Pięknie wyglądasz.
Zamurowało mnie, kiedy zdałam sobie, kto
wypowiedział te słowa i do kogo. Gdy zerknęłam w bok, okazało
się, że Harry Styles przygląda się z jakimś półświadomym
uśmiechem Ewelinie, skupiając wzrok tylko i wyłącznie na niej. A
ona, dając mylne wrażenie zupełnie niespeszonej, nakładała sobie
potrawy na talerz. Jego głos był miękki, łagodny, i — co
najbardziej przerażające — szczery. Spojrzałam na Liama, który
subtelnie pokazał mi skinieniem głowy: A nie mówiłem? Miał
rację, skubany.
— Dziękuję.
Tak naprawdę nie mam pojęcia, jakim cudem
powstrzymała wykwit czerwieni na policzkach, ale z pewnością
przyszło jej to z wielkim trudem.
Potem rozwinęła się pogodna pogawędka, która
odprężyła wszystkich zebranych. Pierwszy raz od początku tygodnia
swobodnie żartowaliśmy i opowiadaliśmy sobie zabawne historie z
życia, a także wymienialiśmy się żartobliwymi przypuszczeniami i
wizjami jutrzejszego dnia. Staraliśmy się jednak na nim nie
skupiać, bo mimowolnie spadał nastrój, a przecież chodziło o coś
zupełnie odwrotnego.
W pewnym momencie wstałam jednocześnie z
Payne’em po półmisek z ziemniakami, który stał trochę daleko,
a on, korzystając z faktu, że się nachyliłam, by sięgnąć,
wymruczał mi do ucha:
— Ty też wcale niczego sobie. Masz fajne nogi.
— Łydy jak Usain Bolt.
Gdy siadaliśmy na miejsca, przewrócił oczami,
kręcąc lekko głową.
Wow. Mam fajne nogi i jestem niczego
sobie. To chyba najlepszy prezent gwiazdkowy, jaki dostałam. A
na te święta, póki co, nie dostałam nic, bo postanowiliśmy, że
w ferworze walki z utworami i próbami nie znajdziemy czasu na
wyjście z domu i kupno czegokolwiek. Poza tym — wyobraźcie sobie,
ile pieniędzy musielibyśmy wydać, żeby każdego sprawiedliwie
obdarować!
Po przepysznej kolacji Liam nagle wstał od stołu
i bez słowa poszedł na górę. Zmartwiłam się, że może uraził
go mój żart, opowiedziany przed chwilą, ale w sumie co obraźliwego
jest w żarcie o Osamie Bin Ladenie? Oprócz samego Bin Ladena, który
mógłby się jednak odrobinę pogniewać. Tak czy owak, przez chwilę
też zastanowiłam się, jak doszło do tego, że Payne obdarzył
mnie komplementem i skąd ta rozmowa w studiu? Nie przypominam sobie,
żeby level naszej znajomości w jakikolwiek sposób
podskoczył, a tu okazuje się, że tak się stało, a ja ciągle
expię.
Payne wrócił, ale nie sam. Z gitarą. No tak! Bo
co innego miałoby się robić w domu pełnym wokalistów, jeśli nie
śpiewać i grać? Tak rzadko słychać u nas śpiew, tak rzadko
zwyczajnie cieszymy się naszymi umiejętnościami — mniejszymi
bądź większymi, ale jednak. W głowach tylko walka i walka, i
walka, a nikt nie poprosił nigdy o to, żebyśmy tak po prostu sobie
pośpiewali, dla radości, nie dla zadowolenia widowni i jurorów,
nie dla głosów ani ilości wyświetleń na Youtube.
Boże, kiedy ja się zrobiłam tak boleśnie
sentymentalna? Jestem prawie pewna, że podmienili mi tabletki na
żołądek na psychotropy. W zasadzie smutne, że zadziałały…
Widok Payne’a wywołał u wszystkich
westchnienie zachwytu. Wziął krzesło z jadalni i przeniósł je do
salonu. Zaczął łagodnie trącać palcami struny, a ja natychmiast
rozpoznałam piosenkę. Trochę się zdziwiłam, bo spodziewałam się
kolęd, a tu coś zupełnie innego. Ale to je One Direction, tego nie
pomalujesz.
Wszyscy zaczęli przesuwać meble, żeby zrobić
miejsce pośrodku pokoju. Gdy przechodziłam obok Eweliny, stał
przed nią Harry i spytał: Mogę prosić do tańca?
A to podstępna łachudra! A to śmierdzący drań!
Ale, ale, przecież Ewelina nie ugnie się przed byle uśmieszkiem
Stylesa, jest na niego wściekła, bo zachował się jak typowy
dupek, godzien jedynie przemiału przez kombajn niczego więcej…
Prawda?
W odpowiedni jednak Kubiak uśmiechnęła się
czarująco i odparła:
— Oczywiście.
Straciłam wiarę w ludzi. I w
siebie też.
[ Extreme — More than
words]
Podeszłam do Payne’a, który rozpoczął takimi
słowami:
Saying I
love you is not the words I want
to hear from you
It’s not that I
want you
Not to say but if you
only knew
I wtedy się włączyłam, tak że śpiewaliśmy
razem:
How easy
It would be to show
me how you feel
It’s all you have
to do to make it real
Then you wouldn’t
have to say
That you love me
‘Cause I’d
already know
Patrzyliśmy na łagodnie kołyszące się pary:
Harry’ego i Ewelinę, Nialla i Zoe oraz Zayna, Louisa i Matta z
pozostałymi kucharkami. Wyglądali tak uroczo w ciemnawym,
klimatycznie oświetlonym salonie, poruszali się do rytmu tej
piosenki, która była jedną z moich ulubionych.
Gdy śpiewaliśmy drugą zwrotkę, naprzemiennie
zabierałam głos ja, razem i on. Dlatego kiedy nastąpiło
More than words to
show you feel
That your love for me
is real
spojrzeliśmy na siebie z uśmiechem, ciesząc się
z tego, że udało nam się zadowolić resztę i wytworzyć taką
oryginalną atmosferę swoistego „tańca przyjaźni”.
W momencie przejścia zerknęłam na Nialla,
którego opuścił dobry nastrój i tylko wykręcał głowę w jakimś
kierunku, jakby wodząc za kimś wzrokiem. Zmarszczyłam brwi, by
zlokalizować źródło jego niepokoju, ale wtedy Ewelina zaśmiała
się głośniej niż zwykle, a twarz Horana jeszcze bardziej
spochmurniała.
Wtedy do mnie dotarło. Dotarła do mnie okrutna
prawda.
Kubiak oddała serce niewłaściwemu człowiekowi,
który nie był godny nawet tego, żeby opluła jego szpetną mordę.
Po tym wszystkim, co zrobił — niby jedna rzecz, pocałował inną
dzień po tym, jak chciał pocałować ją — nie powinien był
robić nic innego, jak dożywotnio pucować jej buty.
Od tej pory już doskonale wiedziałam, że
nienawidzę Stylesa o wiele bardziej, niż powinnam, i nigdy nie
zasłuży on nawet na to, bym go tolerowała. Ten zasrany koczkodan
budził we mnie pierwotne instynkty, nakazujące zabić każdego, kto
ośmieli się stanowić zagrożenie dla mnie lub kogoś z plemienia.
Zwróciłam oczy ostatni raz ku Niallowi, który z
rezygnacją usiadł na jednej z kanap. Chciałam go pocieszyć, ale
nie byłam w tym najlepsza, więc tylko patrzyłam na niego ze
współczuciem, choć on mnie nie zauważał, skupiony na
piorunowaniu wzrokiem Stylesa. Nie tańczył już więcej, choć
graliśmy jeszcze kilka piosenek, aż w końcu zaproponował, że to
on będzie grał, żebyśmy mogli wejść na parkiet.
— Mogę prosić do tańca? — zapytał Payne,
susząc kły jak niemądry.
— Stracisz stopy — odparłam rzeczowym tonem.
— Nie są potrzebne do śpiewania, więc moja
kariera nie ucierpi. — Nie przestawał się głupkowato szczerzyć.
— Tylko ten jeden raz, Payne!
— Tylko ten jeden raz — przytaknął, choć
było w tym coś nieszczerego.
Spodziewałam się, że nie dostaniemy raczej
niczego energicznego, ale tego, że Niall spojrzy porozumiewawczo na
Łyżkę, podejrzewać już nie mogłam.
Natychmiast do moich uszu napłynęło Give me
love od Eda Sheerana i niemal dostałam zawału. To już
wolałabym szaleć, serio… Musiałam się jednak bujać przy
łagodnym, choć smutnym kawałku, który Niall świetnie wykonał. W
życiu bym się po nim tego nie spodziewała. Cóż, życie dało mu
inspirację.
Give a little time to
me
Or burn this out
We’ll play hide and
seek
To turn this ‘round
All I want is the
taste that your lips allow
My, my, my, my, oh,
give love
Payne zaśmiał się z tego, co zanucił, a w
zasadzie co powtórzył, poruszając jedynie ustami, a ja poszłam w
jego ślady. Zaczęliśmy się wygłupiać, gdy Horan wykrzykiwał:
Love me! Give me love!, udając niby pełen emocji i szału
namiętności taniec, w rzeczywistości jedynie rozbawiając
pozostałych.
Dobrze jest się z nimi kumplować.
Po tym utworze wszyscy jednogłośnie
stwierdziliśmy, że pora iść spać, jeśli jutro chcemy dobrze
wypaść w finale. W teatralny sposób, niskim ukłonem,
podziękowaliśmy sobie z Payne’em za taniec, a Niall oznajmił mu,
że weźmie sam gitarę. Kiedy jednak widział, jak Styles wnosi
śpiącą Ewelinę po schodach na piętro, coś ścisnęło moje
serce. Chciałam go przytulić, ale to przecież ja, nie mogłam więc
tego zrobić.
When he opens his
arms and holds you close tonight
It just won’t feel
right
‘Cause I can
love you more than this, yeah
When he lays you down
I might just die inside
It just don’t feel
right
‘Cause I can
love you more than this
Powinnam pisać piosenki, zdecydowanie.
Następnego dnia wstałam już o piątej, świecąc
oczami po suficie jak latarką. Serce mi biło z zawrotną prędkością
i nie potrafiłam poluzować swoich mięśni — trwały w
permanentnym napięciu, jakby oczekując na niespodziewany atak,
mogący nastąpić w dowolnej chwili. Jak długo żyję, a to już
osiemnaście lat, nie sądziłam, że kiedykolwiek nadejdzie taki
moment w moim życiu. Że będę w nerwach oczekiwać finału
programu X-Factor.
Przypomniałam sobie dzień, w którym się
pakowałyśmy z Kubiak, by wyjechać do jej ciotki w ramach projektu
z angielskiego. Byłyśmy wtedy tak błogo nieświadome tego, co nas
czeka. A może to moja wina? W gruncie rzeczy to mnie zachciało się
śpiewać tamtego dnia, gdy miałyśmy obejrzeć Wembley. I co? No i
n i c o, bo koniec końców wyszło na to, że w sumie nie ma źle.
Prócz wielkiej nerwówki nic się nie dzieje.
Nie łudząc się, że jeszcze uda mi się zasnąć,
wyszłam z łóżka i automatycznie dopadłam prysznic.
Gdy ciepła woda zaczęła nawilżać moje ciało,
przyszła mi do głowy straszna, potworna myśl. Sprawiła, że na
kilka minut znieruchomiałam, że nagle bardzo zachciałam wrócić
do tamtego dnia, w którym przybyłyśmy na Wembley, a ja
zdecydowałam się pójść na całość. Tak, wtedy byłoby łatwiej.
Byłoby tak, jak gdyby nigdy nie istnieli.
Nie wiemy, kto wygra, nikt tego nie wie (taką
przynajmniej mamy nadzieję). Ale jedno jest pewne, tak pewne jak
śmierć, i równie nieuniknione. Dzisiejszego dnia, dwudziestego
piątego grudnia 2011 roku, ja, Karolina Borejko i moja przyjaciółka,
Ewelina Kubiak, będziemy musiały się na zawsze rozstać z
szalonym, nieprzewidywalnym, wrednym, zabawnym, bałaganiarskim,
mającym wiele farta w życiu, wiernym, lojalnym i wielbionym przez
miliony fanek na świecie zespołem One Direction. Ta perspektywa
przeraziła mnie o wiele bardziej niż wizja dzisiejszego występu na
żywo, występu, którego zepsucie byłoby niewybaczalne.
Przysięgam, że jeszcze siedem tygodni temu nie
pomyślałabym o tym z takim kłującym biciem serca. W ogóle nie
pomyślałabym, że to może być coś złego. Przecież One
Direction to cholerne wrzody na zadzie, gangreny i dupki pierwszej
klasy! A jakże! Co z tego, że spędziłam najlepsze półtorej
miesiąca mojego życia? To pewne, że nawet, jeśli nie wygrają, to
wytwórnia Simona Cowella zaproponuje im wydanie płyty, przecież to
jego pupilki. Jego najlepiej sprzedający się produkt, który on sam
postanowił skleić w jedną spójną całość. Z taką ilością
fanek niemożliwe jest, by odeszli nagle w niepamięć. A my? Szare,
zwyczajne Polki, które zrządzeniem losu zaszły aż tak daleko.
Dalej, niż jakakolwiek inna Polka mogłaby zajść. My na pewno
zostaniemy zapomniane.
— Wszystko OK? — Dopiero głos Eweliny i
jednoczesne jej pukanie przywróciły mnie do rzeczywistości. — Bo
woda leci bez przerwy od piętnastu minut!
— Tak, tak, w porządku! — Odkrzyknęłam,
namydlając się wreszcie. Zapachniało kokosowym mleczkiem pod
prysznic i od razu się uspokoiłam. Może będzie dobrze,
przemknęło mi przez myśl. Może to się nigdy nie skończy.
— Za dziesięć minut wychodzę.
Choć z drugiej strony chyba nie chciałabym, żeby
to się nigdy nie skończyło. Dożywotnie występy w telewizji i
mieszkanie w ponurej, wilgotnej Anglii to niezbyt urocza wizja
dalszego życia.
O ósmej zeszłyśmy na śniadanie. Oni już tam
siedzieli, a wraz z nimi Matt i kilka osób z obsługi. Dzięki temu
wydawało się, że wszyscy uczestnicy nadal tu są i jest tak,
jakbyśmy zaczynali od początku. Byli struci; nawet Styles, nawet
wiecznie uszczypliwy i pełen życia Styles wyglądał tak, jakby mu
zabili kota. Próbował się uśmiechać i być złośliwy, ale z
jednakowym skutkiem — wielkim przygnębieniem na twarzy.
Nie rozmawialiśmy ze sobą aż do momentu, w
którym spotkaliśmy się ponownie w salonie „wypoczynkowym”,
zaraz po tym, jak każde z nas się spakowało. Niezależnie od
wyniku, wszyscy wyjeżdżaliśmy już następnego dnia.
— Trochę do bani — stwierdził Niall,
przyglądając się swoim paznokciom. Machał nieco nerwowo nogą
przewieszoną przez podłokietnik białej kanapy.
— Trochę bardzo — przyznała Ewelina.
Spojrzał na nią przeciągle, chociaż ona
odwróciła wzrok. O ile to w ogóle możliwe, jeszcze bardziej
spochmurniał.
Zapadła długa cisza. Zegar zawieszony w jakimś
bliżej nieokreślonym miejscu na ścianie tykał miarowo i cicho,
choć w tamtym momencie wydawało się, że robi hałas na cały
wszechświat. Nie wiedziałam, które uczucie we mnie dominuje —
strach czy smutek. By — paradoksalnie — odciągnąć myśli,
pogrążyłam się w rozważaniu nad tym, co mocniej czuję i
zorientowałam się, że reszta grupy jest w połowie dyskusji.
— ...no wybacz, ale przyznasz, że Matt ma
lepszą emisję — mówił Styles rzeczowym tonem. Podążyłam jego
wzrokiem i dociekłam, że mierzy w Ewelinę. Ewelinę, która była
niemal purpurowa na twarzy. — No i wybiera lepsze kawałki.
Wszystko mi się rozjaśniło.
— Zapomniałam, że wasze to zawsze były utwory
nagrodzone Oscarem — odezwałam się.
Baran wywrócił oczami.
— Dodatkowo na waszą niekorzyść może wpływać
fakt, że pochodzicie skąd pochodzicie. — Dopiero wtedy
dostrzegłam, że siedzi z nami także Payne.
— A co to ma do rzeczy?! — wzburzyłam się. —
Jesteśmy z Polski, i co z tego? Jeśli spodobamy się widzom, to
nasze pochodzenie będzie bez znaczenia!
Przesunęłam po nich wzrokiem, a oni po sobie
spojrzeli. Wtedy dotarła do mnie okrutna, bolesna prawda. Jakaż ja
byłam głupia, roztkliwiając się nad nimi dziś rano.
— Już rozumiem. — Uśmiechnęłam się
gorzko. — Wy w ogóle nie bierze pod uwagę opcji, że możemy się
im spodobać. No tak, w końcu jesteśmy Polkami, to jak możemy być
utalentowane? Przecież to nie wchodzi w grę. W takim razie —
wstałam na równe nogi — nie mamy o czym rozmawiać. Żyjcie dalej
w swojej utopii świata, w którym umiecie śpiewać.
Po tych słowach wyszłam, ostentacyjnie zamykając
na sobą drzwi. Po kilku sekundach doszła do mnie bez słowa
Ewelajna. Rzuciłam się na swoje łóżko, a ona weszła do
łazienki.
Nie mogłam się tak prędko poddać. To banda
frajerów. Jednak pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Poczułam w
sobie ducha walki, takiego, jakiego nie dane mi było zaznać nigdy
przedtem. Był tylko jeden sposób, by im utrzeć nosa.
Zadzwonił mój budzik. Zaraz miały się zjawić
producenckie vany, by nas zabrać na dobrych kilka godzin do studia.
Nadszedł czas, by pokazać siłę Restless.
ONE DIRECTION, NADCHODZIMY!
1
Nie mogą tego oglądać oczy niewiernych — tekst niemal
wprost z Dzieci z Bullerbyn. Powiedział tak Lasse, kiedy
chłopcy postanowili schować swoje zęby mleczne, dziewczynkom
mówiąc, że mają one tajemną moc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz